Pobierz PDF
Transkrypt
Pobierz PDF
Powiedzieć wszystko. Kilka refleksji na temat prac Katarzyny Kozyry. - Zabawmy się. W porządku. Ja jestem słynnym pianistą. Jeśli ty będziesz słynnym pianistą, a ja obetnę ci ramię... co wtedy zrobisz? Stanę się sławnym malarzem. A jeśli obciąłbym ci również drugie ramię, to co wtedy zrobisz? Stanę się słynnym tancerzem. A jeśli obciąłbym ci nogi - co wtedy? Wtedy stałbym się słynnym śpiewakiem. A jeśli obciąłbym ci głowę, co wtedy? Kiedy ja będę martwy, z mojej skóry powstanie wspaniały bęben. A jeśli spaliłbym bęben? Stanę się chmurą i przybiorę dowolny kształt. A jeśli chmura się rozwieje, co wtedy? Stanę się deszczem i spłodzę wojenne żniwa. Wygrałeś. Powstały w 1967 roku film Alejandro Jodorowsky’ego Fando i Lis, z którego pochodzą przytoczone na początku słowa, jest historią wędrówki dwojga kochanków. Fando i jego sparaliżowana od pasa w dół przyjaciółka Lis wyruszają w dziwną i pełną niespodziewanych wydarzeń podróż, aby znaleźć się w miejscu, gdzie spełniają się marzenia. Fando i Lis napotykają na swojej drodze różnych ludzi. Te nierzadko groteskowe postacie pojawiające się nagle na tle surowego, skalistego krajobrazu, uosabiającego niepojętą obcość natury, odgrywają przed nimi swe dziwne i dla nich samych jakby nie do końca zrozumiałe role. Wystawa prac Katarzyny Kozyry w BWA Wrocław zatytułowana została W sztuce marzenia staja się rzeczywistością. Jest to zarazem tytuł projektu realizowanego od 2003 roku, w skład którego wchodzi większość pokazywanych tu filmów. Kiedy krążymy w przestrzeni BWA oglądając kolejne projekcje, zauważamy iż większość z nich podejmuje wciąż podobne wątki. Sceny z jednych przechodzą niepostrzeżenie do innych, przypominają siebie nawzajem, tak jak ubrane w czerwone peruki i identyczne sukienki Gloria Viagra i próbująca się do niej upodobnić artystka. Również dźwięki dobiegające z poszczególnych prac mieszają się ze sobą w przestrzeniach Galerii, nachodzą na siebie i nie zawsze dają się rozdzielić, wprowadzając nas w pewnego rodzaju zakłopotanie. Poszczególne postacie pojawiające się w kolejnych epizodach przybierają nowe pozy, starają się ,,wcielić” w inne role lub może tylko po prostu odkryć nowe aspekty swoich starych wcieleń. Zakładając nowe kostiumy, usiłują również w pewnym sensie przeobrazić swe ciała, co zresztą zarówno w świecie teatru, jak i w rzeczywistości filmowej nie jest aż tak skomplikowane. Z wchodzeniem w określone role, z zabawą w ,,przymierzanie” obcej skóry wiąże się jednak pewne niebezpieczeństwo. Za każdym takim kostiumem, za każdym przeobrażeniem kryje się następne, bardziej ukryte i mniej oczywiste, powstałe w wyniku relacji nowej postaci ze światem zewnętrznym i dające niekiedy zupełnie niespodziewanie wyraz skrywanym namiętnościom. I tak na przykład, jak napisała w ulotce towarzyszącej wystawie kuratorka Hanna Wróblewska, stosunki pomiędzy artystką i Maestrem przypominają czasem relacje kata i ofiary (Lekcja Śpiewu). W pracach pokazywanych na wystawie przewijają się dwa zasadnicze wątki. Występują one w postaci różnych, swobodnie splatających się wariacji. Spotykają się ze sobą, następnie rozchodzą, aby za chwilę znów połączyć. Pierwszy z nich to ucząca się śpiewać i występująca publicznie jako śpiewaczka Kozyra. Śpiewa raz lepiej, raz gorzej, tak to przynajmniej brzmi dla osoby nie posiadającej wykształcenia muzycznego. Czasami nawet idzie jej całkiem nieźle, za chwilę jednak już coś nie wychodzi. Artystka przeprasza więc zgromadzoną w sali koncertowej elegancką publiczność i rozpoczyna od nowa. Jej zamysł zostania śpiewaczką operową ugruntowany jest w przeświadczeniu wyrażonym dobitnie w paradokumentalnym filmie W sztuce marzenia stają się rzeczywistością: ,,Każdy może tańczyć, śpiewać i grać. I z tej mojej wszechmocy bierze się pewność, że za cokolwiek się wezmę osiągnę sukces, bo jestem utalentowana na każdym polu”. Kozyra wypowiada te zdania z łagodnym uśmiechem. Teraz, przed odwiedzającymi jej wystawę stoi zadanie nie tylko obejrzenia prac, muszą oni również wysłuchać jej śpiewu. Drugi wątek pojawiający w większości pokazywanych filmów związany jest z postacią berlińskiej drag queen Glorii Viagry. Artystka obserwuje Glorię, stara się ją naśladować i wykonuje dla niej w jednym z gejowskich klubów nocnych striptiz. Możemy zobaczyć jak pojawiają się razem w miejscach publicznych, identycznie ubrane/przebrane niczym siostry-bliźniaczki, tworząc coś w rodzaju performance (video Piękno. Na wernisażu z Glorią Viagrą prezentowane jest jako kryptoperformance). W innych z kolei pracach Gloria Viagra wciela się jakby ,,dodatkowo” w postać, przewidzianą dla niej przez scenariusz fabuły, na przykład w Opowieści zimowej gra trochę demoniczną i złośliwą Złą Królową. Odgrywa wtedy jakby dwie nakładające się na siebie role. Kryjący się w przebraniu drag queen mężczyzna staje się Glorią – wymyśloną przez siebie i na swój użytek skonstruowaną personą, lecz wypełniając powierzone mu przez artystkę zadanie gra kogoś jeszcze. foto. Marcin Oliva Soto, Plan Opowieści zimowej, prod. BWA w Jeleniej Górze i BWA Wrocław. Gloria Viagra – jak interpretować ten tajemniczy przydomek? Wykreowane kobiece ciało staje się manifestacją męskiej seksualności. Ktoś kiedyś powiedział o Marlenie Dietrich, że jest tak doskonale męska, że aż niebywale kobieca. Wprowadzone przez Kozyrę tego typu zwielokrotnienia i nawarstwienia przebrań, masek, kostiumów i odgrywanych ról mogą pomóc uświadomić nam istnienie świata, w którym jasny podział na męskie-kobiece przestaje być wystarczający. Obecności w nim osobników, którzy naturalnie dążąc - jak większość z nas - do jak najbardziej stabilnego określenia siebie, nie mogą, nie są w stanie dopasować się do żadnych istniejących norm. Relacje pomiędzy płcią biologiczną, tak zwaną płcią kulturową – gender i orientacją seksualną mogą być czasami bardzo złożone. Są one chyba równie nieprzeniknione i posiadają tak wielką i pełną wszelkich niuansów różnorodność, jak sama natura pożądania. Wyobraźmy sobie na przykład osobę będącą homoseksualnym transseksualistą wiodącym swe niewydarzone pedalskie życie w ciele atrakcyjnej blondynki. Na wszelkie próby jej gejowskiego coming out’u większość z nas zareaguje w najlepszym wypadku pobłażliwym uśmiechem. Być może nawet będzie nam trudno zauważyć na czym w istocie polega tu problem. Zadajmy sobie jednak trochę trudu i postarajmy wyobrazić sobie sytuacje, w których osobnik taki nie spełni jednak zarówno swoich pragnień, którym chciałby podporządkować własne ciało, jak i oczekiwań ,,z zewnątrz”, zarówno w szerszym znaczeniu społecznym, jak i w wymiarze prywatnym. Czy osoba taka może liczyć na akceptację we wspierających się nawzajem kręgach gejów? Chyba mało prawdopodobne (w końcu każdy widzi, że ma do czynienia z kobietą). Cóż więc takiemu wyrzutkowi pozostaje? Jest skazany na samotne poszukiwania swojej własnej tożsamości, na odkrywanie zupełnie nieznanych lądów, a właściwie na tworzenie ich zgodnie ze swoją świadomością, ze swoim ciałem i ze swoimi pragnieniami, jakby według zaleceń Michela Foucaulta, który w Historii seksualności pisał o konieczności tworzenia siebie tak, jak dzieła sztuki właśnie. Z opisanego powyżej związku ciała i duszy, z tej koegzystencji nietypowego zestawienia fizycznej realności i stymulujących ją pragnień ma szansę, być może, narodzić się zupełnie przedefiniowany mężczyzna, jakiś całkiem nowy rodzaj istoty ludzkiej… Czy Katarzyna Kozyra skupia się w swoich pracach głównie na ukazaniu różnych wizerunków kobiet i kobiecości? Wydaje się, że w gruncie rzeczy nie o to tu wcale chodzi. Jej wcielanie się w różne kobiece postacie – śpiewaczkę operową, Królewnę Śnieżkę, czy Lou Salome przypomina raczej przymierzanie kolejnych sukienek, które swoje apogeum osiąga podczas Koncertu na fasadzie – zegarowego performance z 2005 roku, podczas którego artystka występuje w różnych kreacjach. W większości tych wcieleń ( poza Lou Salome – ta praca nie należy jednak do cyklu) jej podstawowe zadanie pozostaje niezmienne, Kozyra próbuje swych sił jako śpiewaczka. Jedynym kobiecym wizerunkiem, ,,obcym ciałem”, z którym próbuje się zmierzyć i w którym usiłuje się odnaleźć jest dość tajemnicza postać wielkiej, nagiej Divy zamkniętej w klatce. W większości prac artystka przebiera się za mężczyznę. Powtarza tu niejako sytuację z Łaźni i Łaźni męskiej. O ile wkraczając do tej pierwszej pozostawała sobą (choć sobą w niecodziennej przecież i zaaranżowanej sytuacji), wkraczając do męskiego templum, musiała przywdziać przebranie. Kozyra przywołuje zresztą swą starą pracę w Kastracie i Cheerleaderce, objawiając się na moment z zarostem i słynnym ręcznikiem zasłaniającym piersi. Czy naśladując Glorię Viagrę odwołuje się do jakiegoś wizerunku kobiecości? Wydaje mi się raczej, że naśladuje pewien specyficzny dość, ale przecież nie tak znowu dziś rzadki rodzaj faceta. Czy mężczyźni przebierający się w kobiece stroje, stają się przez to kobietami, czy chcą się nimi tak naprawdę stać? I czy - to chyba tutaj najważniejsze pytanie - tworzą przy tym jakiś wizerunek kobiecości? W kulturze stworzonej przez mężczyzna i dla mężczyzn ich ,,kobietki” są tylko kolejnym ich produktem, perwersyjnym smakołykiem, którym wabią się nawzajem (są tak bardzo pochłonięci sobą, że w ogóle na przykład nie zwracają uwagi na podskakującą w ich tłumie, ubraną w mini Cheerleaderkę). Przywołajmy sceny z pracy Kastrat. Dwie strony widowiska – publiczność i aktorzy – są jakby swoim lustrzanym, symetrycznym odbiciem. W obydwu grupach znajdują się sami mężczyźni i Katarzyna Kozyra przebrana w obu przypadkach za jednego z nich. Postać kastrata jest w ogóle dość ciekawą figurą. Przypomina o trwającym przez całe wieki zupełnym wykluczeniu kobiet z różnych miejsc i sfer życia. Teatr, w którym od czasów starożytnej Grecji, czyli od samego początku role kobiece odgrywali odpowiednio przebrani mężczyźni, może być odczytany jako symbol owego wykluczenia. Sztuczność operowej divy, jej przejaskrawione pozy, gesty, mimika, strój są być może tego wykluczenia i maskującej go przebieranki pozostałością. Jest jeszcze Kozyra z klubu Big Eden – upozowana na osobnika z gatunku Shemale, nowego Androgyne postbiologicznego świata, jakich dzięki rozwojowi współczesnej medycyny krąży dziś pełno po internetowych stronach porno (na przykład transseksualna brazylijska gwiazda Camilla de Castro). W pracy W hołdzie Glorii Viagrze, podczas swojego striptizu w gejowskim klubie Katarzyna Kozyra wykazała bez wątpienia najwięcej nonszalancji w stosunku do spraw cielesności. W kluczowej scenie swojego show naga już artystka (ściślej - rozebrana z sukienki i kobiecej bielizny, lecz pozostająca wciąż ,,przebrana” od pasa w dół w męskie ciało) odpina sobie nagle penisa, jakby to była jakaś surrealistyczna broszka i figlarnym gestem wkłada go do dyndającej jej na brzuchu damskiej torebki. Et voilà! Koniec przebieranki! Salut Siostry! Bądźcie czujne! Utożsamiona z kobiecością wieczna maskarada przebieranek, zdaje się być produktem na wskroś męskim i dla męskiego odbiorcy adresowanym. Za co i dla kogo się przebieracie? Obuta w zgrabny pantofelek na obcasie stopa wydawać by się mogła znakiem firmowym tak zwanej ,,pięknej” płci, symbolem kobiecego sexapealu, do którego chcąc nie chcąc się odnosimy (nawet te z nas, które deklarują swą wierność unisexowym tenisówkom swe zapewnienia sytuują naprzeciw odrzuconej z pogardą szpileczki). But na obcasie został wymyślony po to, aby niejako skorygować naturalne ułożenie mięśni łydki, które, co tu dużo gadać, po prostu lepiej dzięki temu wyglądają. Lecz proszę, rozejrzyjcie się dookoła! Moim zdaniem najlepiej w takim obuwiu prezentują się właśnie mężczyźni o kształtnych nogach. Kobiety są zazwyczaj zbyt pulchne, a ich odnóża pokryte są często tak zwanym cellulitem i rozstępami, z którymi prowadzą kosztowną i daremną walkę. Tylko męskie nogi wyglądają w butach na obcasach naprawdę sexownie! Zwłaszcza starannie wydepilowane nogi młodych chłopców. foto. Marcin Oliva Soto, plan Opowieści zimowej, prod. BWA w Jeleniej Górze i BWA Wrocław. O wiele poważniej, jak się zdaje, sprawa maskarady płci została potraktowana we wspomnianej już pracy Kastrat. Postać artystki ,,we wcieleniu” znanym z Łaźni męskiej przewija się najpierw w tłumie atrakcyjnych półnagich mężczyzn. Później zostaje, również z tłumu mężczyzn, (tym razem spełniających swe własne wizje na temat wariacji ,,bycia kobietą”) wyłoniona przez Maestra. Ów tłum frywolnych draq queens jest w rzeczywistości ukoronowaniem męskiego poglądu na to, do czego tak naprawdę służy kobieta. Nie miejmy złudzeń - istnieje ona głównie po to, aby sprawiać przyjemność mężczyźnie, chociażby ,,ciesząc” jego wybredne oko. Wszystkie jej starania służą jedynie temu, aby zyskać jego aplauz i uznanie, aby nie zostać odtrąconą. Kozyra na tle tych kolorowych kokot wypada dość blado. Jest bez makijażu, w źle uczesanej peruce, w kiecce przypominającej bardziej halkę, niż strój balowy. Wygląda zupełnie, jakby właśnie jechała na szafot, co zresztą w pewnym sensie się dzieje, gdyż według wykładni freudowskiej obcięcie głowy oznacza właśnie kastrację. Kozyra pozbawiona kobiecych sukien prezentuje kolejne swe przebranie – groteskowy dość, cielisty męski korpus wyposażony w genitalia. Korpus ten przypomina kształtem fragment starożytnej zbroi– napierśnika z uwypukloną klatką piersiową i zarysem mięśni brzucha. Na nogach artystka ma zresztą coś w rodzaju nagolenic, będących częścią paradnego stroju rzymskich centurionów. Jak powiada Lynda Nead w swej słynnej książce Akt kobiecy. Sztuka, obscena i seksualność: ,,Pancerz symbolizował męskie ciało: heroiczne, potężne, ujarzmiające i ujarzmione. (…) Męskie ciało upodobnione do pancerza wskazuje, w jakiej mierze tożsamość mężczyzny skonstruowana jest na zasadzie samowyparcia, zniszczenia i lęku. Wojna i walka pozwala żołnierzowi odtrącić kobiecość oraz masę własnego ciała, stwarzając wrażenie eksplodującego rozbicia nadzorującej je skorupy cielesnej”(1).Ten skojarzony ze zbroją – atrybutem męskiej siły i odwagi kostium odnajduje w ciele, które przykrywa raczej swe zaprzeczenie. Grana przez Kozyrę postać jest przerażona i zupełnie bezbronna. Sztuczne ciało nałożone na jej żywe zostaje poddane medycznemu zabiegowi kastracji. Ta medykalizacja ciała, rodzaj władzy która poprzez autorytet wiedzy rozciąga nad nim swe stalowe szczypce, podkreślona jest tu za pomocą wymyślnych narzędzi chirurgicznych, których sama obecność wywołuje lęk i poczucie bezbronności. To najbardziej chyba niepokojąca scena całego cyklu. Genitalia zostają ku uciesze widzów (aktorów odgrywających tę rolę) odcięte i ich ,,gumowość” ujawniająca się wówczas wcale nie łagodzi efektu drastyczności. Z otwartej rany leje się krew. Widok postrzępionego otworu sprawia, że słychać niemal wyraźnie, jak doktor Freud skrzeczy gdzieś z ciemnej głębi swojego dusznego gabinetu: ,,Trzecią fazą jest tzw. faza falliczna, która – niejako antycypująco – niezwykle przypomina ostateczny kształt życia płciowego. Godne uwagi jest to, że rolę odgrywają tu tylko męskie narządy płciowe (phallus). Narządy płciowe kobiece pozostają dziecku długo nie znane; próbując zrozumieć procesy płciowe hołduje ono prastarej teorii kloaki, która zresztą posiada uzasadnienie genetyczne. (...) Dziewczyna - po daremnej próbie naśladowania chłopca - poznaje, że brak jej członka, czy też lepiej - że jej łechtaczka ma mniejszą wartość, co pociąga za sobą trwałe skutki w rozwoju jej charakteru; w rezultacie pierwszego rozczarowania we wspólzawodnictwie z chłopcem często od razu odwraca się od życia seksualnego w ogóle"(2). Przenieśmy się teraz na chwilę do epoki, nazywanej na Wyspach Brytyjskich wiktoriańską. Charakteryzują ją nie tylko naukowe ryciny, skrywające za precyzją czarnych kresek układających się w linie i kraty krwawą rzeczywistość więzień, szpitali psychiatrycznych i teatrów sal operacyjnych. Epoka ta to również bacik i seksowny bucik o zgrabnym, eleganckim, wydłużonym nosku. Lou Salome, którą Kozyra ,,wyławia” z mroków historii, w swej czarnej, prostej, właściwie surowej sukni zabiera wielkiego filozofa Nietzschego i innego jej wielbiciela - poetę Rilkego na spacer. Towarzyszący jej mężczyźni są trochę z innego świata, są innym gatunkiem – w dwóch pokazanych na wystawie pracach artystki spoza cyklu, Pojawienie się jako Lou Salome i Lou Salome a Roma Teatro do Cani – występują oni pod postacią psów. Ich pyski zdradzają jednak podobieństwo do słynnych pierwowzorów. W 1887 roku Fryderyk Nietzsche pisał: ,,Z tym półzwierzęciem, szczęśliwie dostosowanym do dzikiego stanu, do wojny, do włóczęgi, do przygody, zdarzyło się nie inaczej niż ze zwierzętami wodnymi, gdy były zmuszone albo stać się zwierzętami lądowymi, albo zginąć – wszystkie ich instynkty od jednego razu straciły swą wartość i uległy ,,zawieszeniu”. Zwierzęta wodne miały odtąd chodzić na nogach i ,,same siebie zanosić” tam, dokąd dawniej nosiła je woda: legł na nich niebywały ciężar. Podobnie człowiek, ten nieszczęśnik, czuł się niewprawny w najprostszych czynnościach, w tym nowym, nieznanym świecie nie miał już swych przewodników, to znaczy regulujących, nieświadomie wiodących go pewną drogą popędów – był zredukowany do myślenia, wnioskowania, rachowania, łączenia przyczyn i skutków, do swej ,,świadomości”, do swego najuboższego i najbardziej omylnego organu! (…) Wszystkie instynkty, które nie wyładowują się na zewnątrz, zwracają się do wewnątrz – nazywam to uwewnętrznieniem człowieka: dopiero dzięki temu uwewnętrznieniu instynktów wzrosło w człowieku to, co później będzie nazywane jego <>. Cały świat wewnętrzny, początkowo cienki, jakby zatknięty za skórę, stopniowo rozrastał się i rozprężał, nabierał głębi, szerokości, wysokości, gdy możliwość wyładowania się człowieka na zewnątrz uległa zahamowaniu. Straszliwe obwarowania, którymi organizacja państwowa chroniła się przed dawnymi instynktami wolności – do obwarowań tych należą przede wszystkim kary – spowodowały, że wszystkie te instynkty dzikiego, wolnego, koczującego człowieka zmieniły swój kierunek i zwróciły się przeciwko samemu człowiekowi. Wrogość, okrucieństwo, rozkosz z prześladowania, z napadania, ze zmian, z niszczenia – wszystko to zwróciło się przeciwko posiadaczowi takich instynktów: oto źródło <>”(3) Ciało - jak kiedyś wierzono - więzienie targanej pragnieniami i marzeniami duszy, okazuje się być owej duszy więźniem. Po prawie stu latach podejmie ten wątek Foucault. Ostatnia praca, jaką oglądałam na wystawie to Diva. Reinkarnacja, performance z 2005 roku. Przed publicznością wystąpiła wówczas naga Diva zamknięta w ogromnej, wniesionej przez kilku mężczyzn klatce. Wydane na publiczny pokaz pulchne ciało starej kobiety było jednakże tylko kostiumem, skorupą poruszaną przez siedzącą w środku, śpiewającą artystkę. Jej głos dobiegał z wnętrza ciała, z wnętrza imitującej ciało powłoki, z środka więżącej te ułomne twory klatki. Można zatrzymać się na chwilę przy tej dość dziwnej postaci, przypominającej trochę, jakimś głębokim echem skojarzenia starcze ciało kobiety z jednego ze zdjęć powstałego dziesięć lat wcześniej tryptyku Olimpia. Nasuwa się tu kilka refleksji zarówno na temat figury łysej śpiewaczki, jak i golenia/depilowania kobiecego ciała w ogóle. Kobiety depilują swoje ciała głównie dlatego, iż jest ono wtedy przyjemniejsze w dotyku, spełniając tym samym doskonale swe zadanie sprawiania mężczyznom przyjemności. Być może pobrzmiewa tu również odnajdywana w różnych kulturach wiara, iż włosy są nośnikiem siły, mocy której pozbawić danego osobnika można w dość prosty sposób, właśnie za pomocą nożyczek lub też innego ostrego narzędzia. Długie, nieobcinane włosy (na przykład u joginów, czy też pustelników) lub też inne wymyślne formy fryzur, mogą zostać również odczytane jako swojego rodzaju protest przeciwko kulturze, cywilizacji próbującej podporządkować nasze umysły i ciała swym sztywnym normom. Nie ma tu bowiem tak naprawdę miejsca na nonkonformistyczne poczucie wolności, a wszelkie jednostki pragnące poczuć swobodny ,,wiatr we włosach” są na różne sposoby i przez przeróżne konstrukty społeczne osaczane, unieszkodliwiane i eliminowane. Jak wiadomo też z historii sztuki, dzieje kobiecego aktu, to dzieje przedstawień kobiet o staranie wydepilowanych nie tylko kończynach dolnych. Pozbawione włosów kobiece narządy płciowe charakterystyczne są również dla współczesnych filmów pornograficznych. Pamiętnym przykładem golenia kobiecych głów jest forma upokorzenia stosowana wobec kobiet oskarżonych o kolaborację tuż po drugiej wojnie światowej we Francji, które Sarah Wilson nazywa ,,jeszcze jedną, tym razem wymuszoną maskaradą”. Jak pisze Wilson: ,,<>, poemat napisany przez rzeźbiarza-transseksulistę Hansa Antona Prinnera w lutym 1945, odbijał echem całą litanię obelg: << Zdzira! – Dziwka! – Ścierwo! – Kloaka! – Ohyda! – Kupa gówna! – Spójrzcie na nią!>> Forma poematu, przywodząca na myśl proces Joanny d’Arc, wyrażała sadomasochistyczną wściekłość odzwierciedloną także w stylizowanych sztychach artysty”(4). Piosenkarka Britney Spears ogoliła sobie niedawno głowę na łyso. Biegając podobno po korytarzach szpitala psychiatrycznego, w którym jest trzymana z namalowanym na czole numerem 666, krzyczała niczym opętana: ,,Jestem nieprawdziwa! Jestem nieprawdziwa!” Zamknięta w klatce, próbująca wydobywać z siebie dźwięki postać Divy przypomina mi inne słowa Nietzschego: ,,Człowiek, który, wtłoczony w przygniatającą ciasnotę i regularność obyczaju, z braku zewnętrznego wroga i oporu niecierpliwie targał, prześladował, kąsał, drażnił, maltretował samego siebie, to raniące się o kraty swej klatki zwierzę, które inni chcą <>, ta wybrakowana i trawiona przez nostalgię za pustynią istota, która z siebie samej musiała uczynić przygodę, katownię, niepewną i niebezpieczną puszczę – ten głupiec, ten stęskniony i zrozpaczony więzień stał się wynalazcą <>. Ono zaś wprowadziło największe i najniesamowitsze schorzenie, z którego ludzkość po dziś dzień nie ozdrowiała, cierpienie człowieka z powodu człowieka, z powodu samego siebie: jako następstwo gwałtownego oderwania się od swej przeszłości zwierzęcej, niejako skoku i popadnięcia w nowe sytuacje i warunki istnienia, jako następstwo wypowiedzenia wojny dawnym instynktom, na których dotychczas zasadzała się jego siła, rozkosz i straszliwość”(5). Przypomniały mi się jeszcze ostatnie sceny z La Dolce Vita Federico Felliniego. W przedostatniej scenie tego filmu rozbawione towarzystwo imprezujące w położonej pod Rzymem willi udaje się o świcie na spacer na pobliską plażę. Tam następuje zdarzenie niespodziewane. Miejscowi rybacy tłoczą się wokół ogromnego rybiopodobnego cielska wyrzuconego na brzeg przez morze. Ta zagadkowa istota, zoologiczny wybryk natury wodzący dookoła dziwnie rozumnym spojrzeniem, wzbudza zaciekawienie spacerujących po plaży i znudzonych całonocną orgią przedstawicieli elity rzymskiego art worldu. Jest w tej leżącej na piasku istocie coś frapującgo, cudownego i przerażającego zarazem. Jest jakąś bezkształtną, na wpół uformowaną materią pulsującą swym skrytym, wewnętrznym życiem. Oddychający pocisk wyrzucony z brzucha matki-oceanu. Z mrocznego, mokrego łona, z którego wszyscy pośród spazmów, krwi i ostrego zapachu trimetyloaminy zostaliśmy wypluci. Bezpowrotnie wydaleni, aby odważnie i z pogodną desperacją wędrować po tym pełnym zagadek i paradoksów świecie. Przypisy: (1) L. Nead, Akt kobiecy. Sztuka, oscena, seksualność, Poznań 1998, s. 39. (2) S. Freud, Poza zasadą przyjemności, Warszawa 1994, s. 107. (3) F. Nietzsche, Z genealogii moralności, Kraków 1997, s. 90 - 91. (4) S. Wilson, Maskarady kobiecości, [w:] ,,Artium Questiones" IX, Poznań 1998, s. 171 - 172. (5) F. Nietzsche, op.cit., s. 91. Kamila Wielebska Zdjęcia dzięki uprzejmości BWA w Jeleniej Górze i BWA Wrocław. Katarzyna Kozyra, W sztuce marzenia stają się rzeczywistością kuratorka: Hanna Wróblewska BWA Wrocław: 16.02 - 25.03.2007 www.bwa.wroc.pl Kolejne odsłony projektu: Słowacja,Galéria Jána Koniarka,Trnava 10.05-20.06.2007 Węgry, Ludwig Museum – Muzeum Sztuki Współczesnej (LUMÚ),Budapeszt 21.09-28.10.2007 www.ludwigmuseum.hu Polska, Galeria Arsenał, Białystok 14.12.2007 - 20.01.2008 www.galeria-arsenal.pl