Przybywa obrazów
Transkrypt
Przybywa obrazów
Przybywa obrazów Rozmowa z Erikiem Grigorianem, zwycięzcą World Press Photo 2003 Chciałbyś jeszcze kiedyś spotkać osieroconego podczas trzęsienia ziemi w Iranie chłopca ze zdjęcia, którym wygrałeś konkurs World Press Photo? To był pierwszy i ostatni raz, kiedy widziałem to dziecko. Szczerze mówiąc, po zrobieniu tego zdjęcia nie byłem w stanie dłużej zostać w rejonie katastrofy. Byłem zbyt poruszony. Wsiadłem do samochodu, pojechałem do innej wioski i zostałem tam na noc. Wyobrażałem sobie swoją rodzinę w podobnej sytuacji. Nie mog- łem tych myśli odpędzić. Jeśli kiedyś tam wrócę, to raczej po to, by poznać dalsze losy całej społeczności po trzęsieniu ziemi: jak mieszkańcy wioski ją odbudowują, jak sobie radzą z pamięcią o tej tragedii. Zatem żeby być dobrym fotoreporterem, wcale nie trzeba zapominać o uczuciach? Nie wstydzę się uczuć, ale musiałem sobie powiedzieć: OK, nie jestem tu po to, by pokazywać swoje uczucia - choć oczywiście pomagają one zbliżyć się do bohaterów historii - ale po to, by pracować. Czasem pojawiają się komentarze, że jedziemy w miejsca tragedii, pracujemy i nie myślimy o tym, co się tam stało. To nieprawda. Tyle że czasem emocje trzeba odłożyć na bok. W polskiej prasie pojawiła się opinia, że zwycięskie zdjęcie nie jest technicznie doskonałe ani dobrze skomponowane. Jestem bardzo zadowolony z kompozycji. Pod względem technicznym zdjęcie też jest w porządku. Ściemniało się już, więc fotografowałem z długim czasem naświetlania: 1/30, 1/15 s, i wiele innych zdjęć z tej serii oczywiście okazało się potem nieostrych. Ocena zdjęć jest sprawą subiektywną i być może inne jury nie przyznałoby mi nagrody. Dwa z Twoich zdjęć zgłoszonych na konkurs - mężczyzny, który zginął pod gruzami - są szczególnie drastyczne. Wahałeś się, czy je pokazać? Fotografia przysypanego mężczyzny nie budziła moich wątpliwości. Dłużej zastanawiałem się nad tą, która pokazuje, jak wyciągają go spod gruzów. Ma zmasakrowaną twarz - nie byłem pewien, czy ludzie powinni to oglądać. Zdecydowałem jednak, że nie powinienem cenzurować zdjęć. Taka jest rzeczywistość, a ja ją tylko pokazuję. Na tym polega sens mojej pracy. Pracowałeś w "Los Angeles Daily News". Chwaliłeś sobie duet z dziennikarzem? Taka współpraca pomaga przygotować lepszy materiał. Można skonfrontować opinie, razem trudniej też coś przeoczyć. A jednak odszedłeś z gazety. Bo w gazecie nie mogłem się zajmować tym, co mnie interesuje. Nie miałem też szansy robienia zdjęć artystycznych. Gazety często nie przyjmują fotografii, które nie są wystarczająco dosłowne. Kiedyś redakcja stwierdziła, że nie może wykorzystać mojego zdjęcia, bo jest zbyt wiele czerni (bohatera oświetlał tylko płomień ogniska). Najbardziej jednak ograniczała mnie konieczność obsługi konferencji prasowych i imprez przygotowywanych z myślą o mediach. W agencji Polaris Images znalazłeś swobodę? Tu się pracuje z dnia na dzień. Jeśli pewnego dnia zdecydują, że cię już nie potrzebują, mówią ci to wprost. Sam też możesz odejść w każdej chwili. Najgorzej jest na początku - trudno się zaczepić. Pół roku temu pojechałem do Nowego Jorku szukać agencji, która chciałaby ze mną współpracować. Większość nie owijała w bawełnę: trudne czasy, nie mamy pieniędzy, ledwo zapewniamy zlecenia naszym fotoreporterom. Pierwsza, która wyraziła zainteresowanie, dwa miesiące później zakończyła działalność. Wtedy ponownie zadzwoniłem do Polaris Images - i się udało. Polaris Images ma ugruntowaną pozycję? Istnieje niespełna rok, ale jak na tak młodą agencję ma już sporą renomę. Czołowe amerykańskie magazyny zamawiają u nas zdjęcia. Szef Polaris pracuje w tej branży od kilkunastu lat, ma dobre kontakty z wydawcami, także w Europie. Przy tym nasza agencja nie jest hermetyczna, współpracuje z wieloma młodymi fotografami. Ile Ci dają wolności, czy narzucają konkretne tematy? Tak, szef mówi mi: Eric, oto tematy, którymi w tym tygodniu interesują się magazyny. Teraz są to przygotowania do wojny. Konsekwentnie używasz czarno-białych filmów, by przedstawiać wydarzenia poważne, tragiczne. Zdjęciami kolorowymi ilustrujesz normalne, codzienne życie. To prawda. Wolę czarno-białą fotografię, ale już podczas pierwszego pobytu w Iranie zdecydowałem się fotografować tam dużo w kolorze. Wydaje mi się, że świat odbiera ten kraj czarno-biało. Od czasu rewolucji właściwie wszystkie zdjęcia z Iranu były czarno-białe - na przykład kobiet w czadorach. Fotografowanie w kolorze to moja próba przełamania stereotypu, pokazania, że Iran jest kolorowy. Czarno-białe pozostawiam to, co się wiąże z tradycją, fundamentalizmem. Ludzie w Iranie mówią mi, co naprawdę myślą, jak zdobywają się na odwagę, by zademonstrować nieco niezależności od rządu. Staram się więc pokazać, że rząd to jedno, a ludzie to zupełnie co innego. Po to tam jeżdżę. A nie także z powodów rodzinnych? Też. Mam tam wuja. Wyjechałem z Iranu jako dziewięciolatek. Ale pochodzę z ormiańskiej rodziny, nie mogę więc w pełni identyfikować się z narodem irańskim. Byłeś kiedykolwiek w Armenii? Raz, krótko w 2001 roku. Chciałem zobaczyć, jak tam jest, trochę pracowałem w Górnym Karabachu. Myślę, że teraz, po zdobyciu nagrody, wiele drzwi się przede mną otworzy. Przedtem trudno by mi było zdobyć oficjalne pozwolenie na pracę, na przykład przy wyborach prezydenckich. Może za bardzo rzucasz się w oczy? W ogóle trudno paradować z naręczem sprzętu, tak by nie budzić nieufności. W Iranie używam zwykle dwóch niewielkich aparatów marki Leica, modeli M6 i M4, z obiektywami 35, 50 i 90 mm. W tej szczególnej sytuacji po trzęsieniu ziemi miałem z sobą także canona EOS 1F z obiektywem 80-200 mm. Teraz firma Canon, która jest sponsorem World Press Photo, ma mnie wyposażyć w nowy profesjonalny aparat cyfrowy. Czy Twoim zdaniem cyfrowa fotografia daje te same możliwości artystyczne, co tradycyjna? Dotąd aparaty cyfrowe były niższej jakości od tradycyjnych. Zwłaszcza zdjęcie czarno-białe ma taką jakość, jakiej nie osiąg- nie film kolorowy czy zdjęcie cyfrowe. Jednak zdjęcia z nowego aparatu Canona (model 1DS) są porównywalne z kolorowymi negatywami. Fotografując w Kuwejcie przygotowania żołnierzy do wojny i chcąc konkurować z innymi, trzeba używać technologii cyfrowej. Jakość musi tu ustąpić przed wymaganiami współczesnych mediów. Czy w XXI wieku nastąpi jakaś rewolucja w fotografii? Istotny będzie wpływ cyfrowej technologii, ale nie sądzę, by zanosiło się na radykalne zmiany stylu. Żyjemy w czasach trudnych dla fotografii. Dawniej łatwiej było mieć zdjęcia na wyłączność. Dziś ludzie sami docierają w odległe miejsca, więc trudniej ich czymś zaskoczyć. We współczesnym świecie przybywa obrazów. Sądzę, że nigdy już fotografia nie będzie miała takiego jak dawniej wpływu na społeczeństwo. Grzegorz Jasiński Press 3 (86) 2003