SEX, KŁAMSTWA I KASETA AUDIO Wbrew filmowym skojarzeniom

Transkrypt

SEX, KŁAMSTWA I KASETA AUDIO Wbrew filmowym skojarzeniom
SEX, KŁAMSTWA I KASETA AUDIO
Wbrew filmowym skojarzeniom tytułowa taśma w spektaklu Anety Groszyńskiej nie jest
taśmą wideo, tylko minikasetką do przenośnego dyktafonu, na który jeden z bohaterów
nagrywa kolegę wspominającego pewną scenę sprzed lat. W przedstawieniu pt. Tape
zrealizowanym z czworgiem studentów łódzkiej PWSFTviT film jednak się pojawia służy do wzięcia w nawias pokazywanych wydarzeń.
Okazją do spotkania Vina (Karol Puciaty) z Jonem (Konrad Łaszewski), a potem także z Amy
(Delfina Wilkońska) jest prowincjonalny festiwal, na którym Jon pokazuje swój film. Vin
próbuje wykorzystać okazję, by sprowokować kolegę do zwierzeń na temat szkolnego
romansu i wymuszonego na dziewczynie seksu. Rozmówki pozornie o niczym, małe
prowokacje. Widzimy hotelowy pokój, łóżko, umywalkę... ale widzimy też stolik, przy
którym cały czas siedzi czwarta postać. Maciej Miszczak gra kogoś, kto jest trochę
reżyserem, a trochę pomocnikiem technicznym - poprawia aktorom makijaż, ale też mówi,
do której mają grać kamery. Tak jakby wszystko, co widzimy, było tylko inscenizacją na
potrzeby kręconego tu właśnie filmu. Pomysł polegający na wykreowaniu teatru w teatrze,
a raczej filmu w teatrze, mógł posłużyć do budowania ciekawych sytuacji mieszania się
światów fikcji i realności (tak dzieje się, gdy Amy puka do drzwi, a ten filmowy inspicjent
pomaga zrobić porządek w pokoju - nie wiemy, czy jako ktoś ze świata fikcji, czy w swojej
roli organizatora produkcji filmowej). Posłużył jednak raczej do zasygnalizowania dystansu
do konwencji realistycznego teatru obyczajowego. Tak jakby młoda reżyserka (sztuka jest
jej przedstawieniem dyplomowym w warszawskiej Akademii Teatralnej) bała się oskarżeń
o niemodną poetykę.
Zupełnie niepotrzebnie. Tekst, także dzięki aktorom, całkowicie się broni. Konfrontacja
dwóch postaw życiowych (Vin wydaje sie być pozbawionym ambicji drobnym
cwaniaczkiem, a Jon ambitnym dokumentalistą o społecznym zacięciu) przeradza się
powoli w psychoterapię pozwalającą dotrzeć bohaterom do prawdy o sobie. Co ważne okazuje się, że sprawy sprzed 10 lat, z okresu, gdy bohaterowie chodzili jeszcze do szkoły
średniej, mogą w decydujący sposób określać ich życie. Psychoanalityczne koncepcje
wskazują raczej na wpływ dzieciństwa, ale kto wie, czy równie ważne rzeczy nie dzieją się
w momencie wchodzenia w dorosłość. Stephen Belber nie napisał tekstu o podszytym
sentymentalizmem zjeździe absolwentów "naszej klasy". Raczej o pomyłkach i
nieporozumieniach w życiu osiemnastolatków, których skutki bardzo trudno potem
odkręcić. Napisał też tekst o tym, że każdy widzi sytuację trochę inaczej i że obiektywne
spojrzenie zyskujemy, słuchając tez innych wersji. Zachowując proporcje - taki
współczesny amerykański Rashamon.
Spektakl powoli się rozpędza, ale gdy intryga zaskakuje, wciąga widza w psychologiczną
grę. Naprawdę jesteśmy ciekawi, jak było wtedy i co będzie dalej. I choć niełatwi
uwierzyć, że Karol Puciaty jest strażakiem z Kalifornii sprzedającym szefowi narkotyki,
to można uwierzyć w prawdę wewnętrznego konfliktu jego bohatera.
Ważny i godny pochwały jest też zapał młodych aktorów. To oni znaleźli tekst (Puciaty
samodzielnie go nawet przetłumaczył), dogadali się z reżyserką, zorganizowali współpracę
z Teatrem Nowym. A przecież są już po spektaklach dyplomowych i mogliby spokojnie
pisać pracę i czekać. Albo narzekać na brak możliwości zdobycia angażu.
Piotr Grobliński, Reymont.pl