Elizabeth Rosi

Transkrypt

Elizabeth Rosi
Sen czy jawa?
Pewnego letniego wieczoru wybrałam się nad jezioro.
Zamierzałam zrobić dwa może trzy kółeczka wokół niego – od
tak dla sportu. W końcu było lato. Ubieranie się w stroje
kąpielowe, tudzież bikini… trzeba było zadbać o figurę. Tym
bardziej, że miałam niesamowity problem ze swoją skaczącą
wagą.
To wszystko z powodu nieregularnych posiłków.
Pracuję od niedawna jako dziennikarka. Zwykle żyję na drinku
energetycznym i rogalikach czekoladowych 7-Days mniej
więcej od rana aż do około godziny 21:00, gdy to dopiero
wracam do domu. O ile w ogóle wracam, bo zdarza się też tak,
że spędzam w plenerze po kilka dni. Jednak mimo takowych
powiedzmy to dyskomfortów, uwielbiam swoją pracę. Ciągle
poznaję nowych ludzi – bardziej lub mniej znanych. Robię po
prostu to, co kocham i nigdy się nie nudzę.
Wracając jednak do tamtego dnia… Jeziorko to
nazywałam Okiem w Buszu a to, dlatego, że umiejscowione
było dość głęboko w lesie i otoczone dookoła wysokimi
drzewami i krzewami. Nikt tam nie chodził prócz mnie raczej.
Nawet pewnie nikt nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia.
Skąd mam takie podejrzenia? Bo to moje wieczorne spacery
wokół niego sprawiły, że powstała tam malutka polna dróżka.
Krajobraz był tu o tej porze malowniczy… W tafli idealnie
gładkiego jeziora odbijał się ogromny żółty księżyc,
wyglądający jak ser albo jak wyblakła pomarańcza.
Umiejscowiony był on na środku jeziora. Natomiast na jego
obrzeżach widniały korony drzew. Czasem taflę wody zmąciła
delikatnie rodzina kaczek, były to chyba jedyne ptaki, które
tutaj widywałam. Rozpoznawałam je idealnie, ponieważ
największa z nich, podejrzewam, że matka, miała oskubane
Zakazany owoc najlepiej smakuje.
Zakazana miłość jest najgorętsza.
Zakazany pocałunek – zawsze najsłodszy.
Zakazane spojrzenie – najbardziej kuszące.
Zakazany rumieniec jest najdelikatniejszy.
Zakazane myśli – takie nieśmiałe…
Zakazane spotkania – najromantyczniejsze.
Zakazane życie – najpiękniejsze.
1
2
nieco prawe skrzydło. Zapewne została kontuzjowana w walce
z jakimś drapieżnikiem broniąc czterech mniejszych kaczuszek.
Lubiłam przesiadywać sobie pod jednym z drzew i przyglądać
się temu całemu widokowi. Gdybym potrafiła malować, to już
na pewno miałabym taki obraz na całej ścianie, aby móc
oglądać go w dzień i w nocy. Bardzo mnie to wyciszało. Było
tak spokojnie…
Wiatr szeptał mi do ucha jakąś nieznaną mi melodię
złożoną z ćwierkania ptaków leśnych i szelestu liści w
powietrzu. Nigdy nie słyszałam chyba niczego piękniejszego.
Każdy dźwięk pieścił moje bębenki słuchowe. Po prostu coś
wspaniałego! Żaden Beethoven, Chopin czy Vivaldi nigdy w
życiu nie potrafiliby stworzyć czegoś tak idealnego jak natura,
która jest perfekcyjna sama w sobie.
Długo siedziałam tak pod drzewem na swojej
turkusowej bluzie od dresu. Nie wiem ile czasu minęło,
ponieważ powietrze nie zdawało się ochładzać, wręcz
przeciwnie miałam wrażenie, że robi się coraz cieplej.
Stwierdziłam, że wskoczę do wody, tak dla odprężenia.
Rozebrałam się do naga. Często tak robiłam tutaj. Czułam się
tak niesamowicie swobodnie… i bezpiecznie.
Wskoczyłam do wody na główkę. Rodzina kaczuszek
raptownie skręciła w drugą stronę i skierowała się w jak
najodleglejszy koniec jeziora. Uwielbiam to uczucie, gdy moje
gorące, rozżarzone i zmęczone ciało pokrywa nagle delikatna
powłoka ciepłej wody, która chłodzi je, ale nie sprawia, że jest
mi zimno, a przy tym rozluźnia moje spięte mięśnie. W wodzie
czuję się człowiek taki lekki, jak gdyby nic nie ważył. Żadne
kremy ani inne wyroby chemiczne nie dawały takiego efektu
soft skin.
Jednak, gdy zauważyłam, że moje palce u dłoni nadmiernie
zaczynają się marszczyć, gdyż za długo przebywały w wodzie,
stwierdziłam, że czas wyjść z jeziora. Oczywiście nie trudno
było mi odnaleźć miejsce, w którym się rozebrałam, ponieważ
swoje rzeczy zawsze zostawiałam pod tym samym wielkim
dębem, którego kora była pokryta do połowy mchem, zaś obok
niego stał krzaczek z jagodami. Ale, gdy wydostałam się z
Oczka moich ubrań tam nie było! Ktoś je ukradł! Zostawiając
natomiast ręcznik. Wystraszyłam się. Zaczęłam rozglądać się w
panice mając nadzieję, że znajdę kogokolwiek, kto mógłby być
za to odpowiedzialny, bądź zauważyłabym jakiś cień
człowieka, który mógłby to wszystko widzieć. Krzyk nie miał
sensu. W pobliżu nie było żadnej żywej duszy… ale jednak?
Jednak ktoś tu był w ciągu ostatnich kilku minut. A może wciąż
jest? Okryłam się ręcznikiem... którego osobnik musiał
najwidoczniej zostawić… Wytarłam swoje mokre ciało, a
następnie zasłoniłam je nim… nie ze wstydu przed swoją
nagością, a przez to, że zrobiło mi się zimno. Był różowy i
bardzo miękki… Ktoś idealnie trafił w mój gust. Do tego
pachniał lawendą… Zostawiono mi również buty. Uff..
Przynajmniej nie będę musiała wracać na boso po tych
wszystkich badylach i robalach i innych dziwnych rzeczach
żyjących i pełzających po leśnej ścieżce. Po wzięciu kilku
oddechów postanowiłam ruszyć naprzód.
Szłam dość powoli, ponieważ w tym ręczniku było mi strasznie
niewygodnie, krępował moje ruchy. Zazwyczaj wracałam do
domu truchtem, jednak w tym wypadku było to niemożliwe.
Dlatego też droga dłużyła mi się niezmiernie. Zwykle
zajmowała mi pół godziny, dzisiaj pół godziny zajęło mi
przejście może jednej czwartej. Cały czas bacznie rozglądałam
się na boki mając nadzieję ujrzeć tego złodzieja, który
postanowił sobie zabrać moje rzeczy. W ogóle, co za głupota
kraść jakiś stary, przepocony turkusowy dresik i damską
bieliznę? No dobra, może spodobała mu się moja różowa
3
4
koronka. To jeszcze zrozumiem. Pewnie to facet w takim
razie… Ale po co mu do cholery mój przepocony brudny
dresik? Nieważne. Może rzucił go gdzieś na drodze, gdy
uciekał. Ja bym tak pewnie zrobiła, chociaż w sumie to nigdy w
życiu nic nie ukradłam. No, raz tylko, zwinęłam świeczki w
kształcie serduszek z domu znajomej mojej znajomej… pewnie
nawet tego nie zauważyła, bo było ich tam tyle w tej miseczce!
Oczywiście wyspowiadałam się z tego. Nie pamiętam
dokładnie kazania księdza, prócz tego, że miałam je oddać. Nie
zrobiłam tego, ponieważ już ich nie było.
Nieważne. Miałam już za sobą jakieś pół drogi. Zmęczyłam się.
Ciekawa jestem, która jest godzina? Księżyc wciąż świecił z
taką siłą, że widziałam wszystko wokół na kilka metrów.
Wspaniale, przynajmniej widać było gdzie powinnam podążać.
Nie musiałam chodzić na ślepo w mroku. Usiadłam na chwilę
pod drzewem, aby odpocząć. Zęby zaczęły mi już szczękać z
zimna. Kurde, mógł ten ktoś, chociaż zostawić mi kurtkę!
Próbowałam się rozgrzać pocierając sobie dłońmi ramiona i
nogi… Słabo, ale coś tam pomagało. Zawsze coś. Coraz
bardziej chciało mi się płakać. Czułam się tak beznadziejnie.
Było mi zimno, czułam się naga, a do tego te odgłosy leśnych
zwierząt za plecami…
I wtedy usłyszałam swoje imię niesione przez wiatr…
Gruby męski głos, a raczej jego szept za plecami powtórzył je
jeszcze dwa razy, po czym zamilkł.
Moje serce zaczęło dudnić tak, że dosłownie słyszałam jak
roznosi się echem po całym lesie. Byłam przerażona. Osoba,
która ukradła moje ubrania wciąż tu jest, a nawet gorzej, ON
mnie śledzi! Przez całą drogę musiał iść za mną! Łzy
mimowolnie spłynęły mi po policzkach. Skuliłam się i objęłam
rękoma swoje kolana. Próbowałam wstrzymać oddech, ale to
nie pomogło uciszyć walenia mojego serca. Cóż za ironia!
Zostać odkrytą przez napastnika z powodu hałasu jakiegoś
organu. Zaczęłam liczyć w myślach od dziesięciu w dół, mając
nadzieję na to, że uda mi się jakoś uspokoić. Moje uszy
natomiast bacznie wsłuchiwały się w otaczające mnie dźwięki
próbując wykryć mniej więcej położenie tego osobnika. Bałam
się jednak zamknąć oczy, chociaż to pewnie wspomogłoby
efekt. Mimowolnie jednak mój instynkt nie pozwolił mi na to.
Spoglądałam chyba w każdą możliwą stronę, gdyby się dało to
widziałabym wszystko dookoła głowy.
I wtedy usłyszałam chrupnięcie suchej gałązki tuż za drzewem,
przy którym usiadłam. Nie miałam odwagi spojrzeć za siebie…
Czułam jednak jego obecność za plecami…
- Elizo…
Wzdrygłam się na dźwięk swojego imienia. Na początku
wystraszyłam się jeszcze bardziej, ponieważ o mało jego wargi
nie dotknęły mojego prawego ucha… po chwili jednak
wezbrała we mnie wściekłość. Nienawidzę, gdy ktoś mówi do
mnie „Elizo”! Wolę zwyczajnie „El”. Widać, że człowiek mnie
nie zna. Tyle dobrego. Powoli zaczynałam się bać, że to jednak
mógł być ktoś znajomy, który odkrył mój sekret nagich kąpieli
i postanowił zrobić mi psikus. Chociaż z drugiej strony, chyba
jednak wolałabym, żeby to jednak była jakaś znana mi twarz.
- Jak Ty niesamowicie pachniesz… - mężczyzna powąchał
mnie. Pewnie zamknął przy tym oczy, bo wydawał się być w
ekstazie, jak gdyby odpłynął na chwile. Ja natomiast wciąż nie
miałam odwagi spojrzeć się za siebie. Przywarłam kurczowo
do drzewa starając się nie poruszyć ani o milimetr. Łzy wciąż
płynęły ciurkiem po mojej twarzy. Nagle poczułam jego
delikatny palec na swoim lewym policzku… Starł krople.
- Płaczesz?... – wydawał się być naprawdę zmartwiony i
zatroskany. Zamilkł na dłuższą chwilę. Jego głos był taki
aksamitny... a przy tym gruby i męski. Wstał. Poczułam jak
5
6
zmącił gęste powietrze wokół nas, wytwarzając przy tym
delikatny wiaterek. Usłyszałam jak chrupnęła kolejna gałązka
pod jego stopami. Szedł w moją stronę, chciał stanąć przede
mną. Moje serce jeszcze bardziej zaczęło bić. Krew zaraz miała
przerwać delikatne żyły. Powietrze zatrzymało się w moich
płucach i nie chciało wylecieć. Zamknęłam oczy ze strachu.
Ręce mi zaczęły drżeć. Zobaczyłam go tylko przez mgłę, bo
miałam całe zapłakane oczy. I…
Obudziłam się w domu, we własnym łóżku, z krzykiem.
Gdy otworzyłam oczy, to jednak nikogo w swoim pokoju nie
zastałam. Może, więc to mi się śniło wszystko? Rozejrzałam
się po pokoju… wszystko było na swoim miejscu. Po prawej
stronie na komodzie leżał mój telefon, przede mną szafy
pozamykane (bardzo nie lubię, gdy są otworzone lub uchylone.
Od dzieciństwa boje się zasypiać, gdy widzę otwarte drzwiczki,
dlatego zawsze przed snem starannie wszystko domykam.), po
lewej stronie było wielkie okno oraz drzwi wyjściowe na
balkon… Hmmm…tych drzwi nigdy nie zostawiam otwartych,
a tym razem były… No cóż, może w nocy było mi duszno i
postanowiłam otworzyć je zamiast uchylić, jak to miałam w
zwyczaju.
Usłyszałam pukanie. Odkryłam kołdrę, okazało się, że
jestem naga. Ubrałam, więc swój czarny aksamitny szlafrok,
który miałam zawsze położony w dole łóżka (tzw. "w
nogach”). Podeszłam do drzwi, spojrzałam przez judasz
zaciekawiona tym, któż mógł o tej godzinie mnie nachodzić.
Zdziwiłam się, gdy ujrzałam posłańca z kwiatami. Otworzyłam
mu.
- Pani Elizabeth Rosi?
- Tak, tak, to ja. – odpowiedziałam mu nieco zdezorientowana,
bo nie mogłam oderwać wzroku od ogromnego bukietu
krwistoczerwonych róż.
- Proszę tu podpisać – wskazał miejsce i wręczył mi długopis –
czytelnie imię i nazwisko. Dziękuję. Ktoś musiał nieźle oszaleć
na Pani punkcie… w sumie to nawet się nie dziwie. –
uśmiechnął się zalotnie. Był takim słodkim chłopcem. Miał
może ledwie ukończone osiemnaście lat, kasztanowe włosy i
piwne oczy. Wzrostem nie grzeszył. Był może góra o głowę
wyższy ode mnie, a niestety bez szpilek mierzyłam mniej niż
160cm. Niestety rzecz, która mnie zniechęciła do
chłopczyka…. Niesamowicie obleśnie żuł gumę. Co za
potworność, jak można rzuć gumę z otwartą paszczą? Fuj.
Podpisałam świstek swoją piękną parafką, po czym
otrzymałam kwiaty do rąk. Oczywiście był przy nich liścik.
- Prawie jak na filmach – zaśmiałam się.
- No tak, tylko na filmach tacy ludzie zwykle okazują się
gangsterami, zbirami, bądź obsesyjnie zakochanymi
psycholami. Ja bym tam na Pani miejscu uważał.
Znów się rozchichotałam. Dałam mu napiwek i weszłam do
domu. Pierwsze co oczywiście musiałam odnaleźć jakiś ładny
wazon. Wazon, wazon… Gdzie ja do cholery mogę mieć taką
rzecz, o ile w ogóle takie coś mam.? Dobra, znalazłam. Był w
kuchni. Jest piękny, ogromny, długi i ma wytopione w sobie
jakieś delikatne wzroki. Nalałam do niego wody, włożyłam
kwiaty i zdjęłam liścik. Usiadłam na łóżku i otworzyłam:
7
8
„Jesteś jak nimfa – idealnie piękna.
Jesteś jak muza – dajesz mi natchnienie…
Jesteś jak narkotyk – uzależniasz natychmiast.
Jesteś jak tlen – potrzebuję Cię do życia.”
Aż się zarumieniłam, gdy to przeczytałam. Nigdy nikt nic
piękniejszego mi nie wyznał. Wzruszyłam się, ale byłam
twarda i wstrzymując oddech udało mi się również wstrzymać
łzy. Nie miałam pojęcia, kto to mógł mi wysłać? Wczorajszy
dzień… a raczej wieczór… to raczej był sen… Nie, to nie
mogła być prawda. Coś musiało mi się zbyt realistycznie
przyśnić. Czasem zdarzają mi się takie sny, że gdy się obudzę
to nie wiem… czy jeszcze śpię, czy już się obudziłam?
Dobrze, że dzisiaj niedziela. Mam, więc chwilę dla siebie. Póki,
co mogę jeszcze sobie trochę poleżeć i pomarzyć. Uniosłam
liścik przed siebie, by móc go przeczytać jeszcze kilka razy, po
czym powąchałam go. Mmm… Pachniał męskimi perfumami.
No po prostu czułam się przez chwilę tak, jakbym wyrwała się
z jakiejś bajki. Szkoda tylko, że w rzeczywistości wcale nie jest
tak kolorowo. Zadzwonił telefon. „Szef”.
9
Artur Raes
- Tak, słucham?
- Elizabeth Rosi! Mam nadzieję, że właśnie oglądasz
wiadomości! Do Polski przyjechał sławny malarz i fotograf, do
którego musisz znaleźć dostęp i zrobić z nim wywiad! To jest
polecenie służbowe i masz ruszyć swój tyłek z łóżka jak
najszybciej!
- Ale, proszę Pana, dzisiaj jest niedziela i ja…
- Nie ma żadnej niedzieli! On wyjeżdża niedługo, więc musisz
się spieszyć! Już Cię umówiłem na godzinę 16:00 do galerii
„Obsessive”. Masz zrobić się na bóstwo, bo podobno artysta
ma słabość do kobiet z Twoją urodą, wiesz te Twoje czarne
włosy i zielone oczy. No ruszaj się, ruszaj, masz niewiele
czasu.
- To, która to już…?
- Już jest wpół do 15:00.
- CO!? Została mi tylko godzina?! I ja mam zdążyć zrobić się
na bóstwo, gdy ja dopiero, co wstałam… - znów mi przerwał w
połowie zdania.
- Nie ma żadnych wymówek. Masz tam być punktualnie, jeżeli
chcesz utrzymać swoją pracę. A jeżeli marzy Ci się awans, to
musisz się postarać i uzyskać ten wywiad.
- Awans?...
- Do zobaczenia na miejscu. – rozłączył się.
No tak. Cały szef, jak zwykle daje mi mało czasu i wymaga
nierealnych efektów. Despota nieuznający odmowy… dla
niego liczy się tylko rozgłos, plotki, nowości. Wciąż musimy
się udoskonalać, wręcz ewoluować. Jakby nie dość mu było, że
jesteśmy już prawie najlepszą gazetą w Polsce, a przecież
jesteśmy z takiego małego miasta jak Leśniczaków. Mamy stąd
jakieś dwie godziny jazdy do morza, natomiast do gór jakieś
10
pięć razy tyle, dlatego praktycznie każde wakacje spędzam
jednak nad wodą.
No nic. Nie mam czasu na rozmyślania. Pora się zbierać.
Szybka kąpiel… a potem czarna obcisła sukienka, czerwone
usta, wysokie szpilki, czerwona torebka, czerwone paznokcie…
taaa… Już prawie gotowa. Jeszcze do tego perfumy – Christina
Aguilera. Spojrzałam w lustro spod firanki długich
podkręconych czarnych rzęs podkreślonych u góry eyeliner a
na dole czarną kredką. Nic więcej nie musiałam z nimi robić.
Delikatnie jeszcze przyróżowałam policzki, tak, aby wyglądało
to naturalnie. Och tak… Uwielbiam się stroić. A tym razem
jeszcze muszę to zrobić, by dostać awans. Już ja mu pokażę jak
się robi wywiad. Podkręciłam sobie jeszcze włosy, aby nadać
sobie nieco cygańskiej urody. Ubrałam bransoletę z
czerwonymi diamencikami i podobny wisiorek. Skromne, ale
przykuwające uwagę. Spojrzałam jeszcze raz na pokój.
Zamknęłam drzwi od balkonu. Wróciłam do łazienki,
spojrzałam w lustro jeszcze raz, by chwile jeszcze popatrzeć,
czy przypadkiem nie powinnam coś poprawić. Nie, wszystko
jest idealnie. W takim razie mogę wychodzić. Uśmiechnęłam
się do swojego odbicia, poczym wzięłam torebkę i wyszłam z
domu zamykając go na wszystkie trzy zamki. Zeszłam ze
schodów klatki schodowej. Mieszkam na pierwszym piętrze,
więc mogę sobie pozwolić na to, aby nie używać windy. I
udałam się w stronę galerii rozmyślając po drodze, jakie mogę
zadać pytania temu wspaniałemu artyście.
Szef oczywiście czekał na mnie przed wejściem do
środka budynku. Ubrał na siebie czarny garnitur, który kiedyś
powiedziałam, że najlepiej mu pasuje. Do tego miał czerwony
krawat. Idealnie skomponował się ze mną. Uśmiechnęłam się
na ten widok, on również. Chyba już dość dobrze mnie zna i
wiedział, czego może ode mnie oczekiwać, ponieważ
widziałam to jego spojrzenie pełne zachwytu. Byłam z siebie
dumna, że tak bardzo go zadowoliłam.
- Wyglądasz niesamowicie Elizabeth Rosi.
- Wiem. Nie musi mi pan tego mówić. A teraz gdzie jest ten
wielki, sławny artysta? – te ostatnie słowa wymówiłam z lekką
nutką ironii.
- Pamiętaj, że ma oszaleć na Twoim punkcie, bo tylko w ten
sposób zgodzi się zapewne na ten wywiad.
- Dobra, dobra. A w ogóle kto to?
- To ty nie wiesz? Mówiłem ci, żebyś włączyła telewizor!
- Nie miałam na to czasu, bo ktoś za późno mi o wszystkim
powiedział! – wrzasnęłam pełna poirytowania! Co on sobie
wyobraża? Dał mi półtorej godziny na wyszykowanie się i
przybycie tutaj, gdzie normalnie potrzebuję przynajmniej
dwóch godzin na przygotowanie się! Dokonałam niemal
niemożliwego! Wyglądam zniewalająco, a on jeszcze ma
czelność na mnie krzyczeć! Drań.
- Artur Raes.
- Artur Raes… ARTUR RAES?! Złotowłosy anioł o oczach
koloru szmaragdowym, którego twarz wydaje się być
wyśniona, a jego ciało przypomina posąg greckiego boga
Apolla?
- No… eeee… co Ty do mnie pleciesz? No Artur Raes.
- Ale jak on wygląda!?
- Przedstawię Ci go. Taki zbudowany dobrze blondyn. Zresztą
lepiej wymyśl jakie pytania mu zajmiesz, a nie się wypytujesz
jak wygląda… - tym razem to ja mu przerwałam.
- Pierwsze pytanie jakie draniowi zadam to: „Gdzie do cholery
przebywałeś przez ostatnie osiem lat Raes?”
- Yyy… ? – wydukał zmieszany szef. Wzięłam złapałam go
pod rękę i pociągnęłam do środka, gdzie rozpoczęłam
wyszukiwanie „Pana Artysty”.
11
12
Owy Artur Raes, tak to on. Gdy tylko go zobaczyłam od
razu go rozpoznałam. Drań! Jak on mógł?! MNIE?! Tak
bezczelnie! Byłam na niego wściekła przez sześć lat. A teraz,
kiedy moje życie zaczęło się nareszcie układać, on się pojawił z
nikąd, po to pewnie, aby je zepsuć! Żeby wszystkie moje
starania zaprzepaścić jednym spojrzeniem! Nienawidzę!!!
Kim jest owy pan? A kim, że on mógłby być? Jest
jedynym facetem w życiu, który ośmielił się mnie rzucić! I to w
takim momencie! Ja – bardzo nieśmiała i zamknięta w sobie
osóbka – właśnie zaczęłam się przed nim otwierać, ufać mu
bezgranicznie. Opowiadałam mu o swoim wcześniejszym życiu
(bardzo ciężkim…). Byliśmy już nawet zaręczeni… a on
wyjechał do Anglii do pracy (jak prawie każdy Polak w
dzisiejszych czasach), aby móc zarobić pieniądze na nasz ślub.
Wrócił jesienią, gdy liście z drzew zaczynały spadać dając
malowniczy obraz. Faktycznie przywiózł mnóstwo pieniędzy…
ale nie tylko, przyjechała z nim również kobieta. Kupił dom i
myślałam, że ona będzie naszą gosposią czy coś w tym rodzaju,
jednak on zaplanował to sobie inaczej. To MNIE chciał
zatrudnić tam jako pomoc domową! Nawet, jak o tym
wspominam, nerwy mnie ponoszą. Koniec był oczywiście taki,
że wyrzuciłam wszystkie jego rzeczy przed dom i podpaliłam.
Jak na filmach. Natomiast pierścionek, który mi dał rzuciłam
mu w twarz. Stwierdziłam, że nie chcę go już nigdy więcej
widzieć, bo jak tylko go ujrzę, to go zabiję, a za młoda jestem
przecież na więzienie.
Bardzo długo nie mogłam się po nim pozbierać. W
każdym swoim przyszłym facecie szukałam jego cech, jego rys
twarzy, jego sposobu bycia, jego poczucia humoru, jego
inteligencji, jego oczu, które były piękniejsze niż gwiazdy, jego
uśmiechu… Jakby tego było mało, to wszystko wokół mi go
przypominało. Każdy przedmiot w moim domu, każda ulica,
każde drzewo, każdy sklep, każda osoba, z którą
rozmawiałam… Naprawdę było mi bardzo ciężko. Aby o nim
zapomnieć musiałam zerwać z większością moich znajomych,
irytowały mnie ich ciągłe wypytywania. Do tego postanowiłam
się odizolować od ludzi i zająć się pracą. Wówczas trafiłam do
naszej redakcji.
Idealna praca, która pozwalała mi na ciągłe wyjazdy,
zabierała mi masę wolnego czasu, którego starczało tylko na to,
abym mogła się w miarę wyspać. Poznawałam interesujące
osoby, jednak nie na tyle, by móc się zaangażować w jakąś
głębszą znajomość. Po prostu wymarzone miejsce dla mnie.
A teraz, gdy ja już wszystko sobie poukładałam, gdy
rozpoczęłam życie na nowo. Kiedy to wreszcie przestałam o
nim myśleć na dobre, ten się pojawia i burzy mój maleńki
świat! Nienawidzę go!
Szef zauważył, że jestem nieobecna duchem i delikatnie
mnie uszczypnął. Nie zapiszczałam z bólu, gdyż nie zdążyłam.
Stałam już na wprost mojego sennego koszmaru.
-El? – powiedział mężczyzna przyglądając mi się bacznie i
wyciągając ku mnie głowę z niedowierzania, aby móc przyjrzeć
mi się z bliska.
- Niesamowite prawda. „Żyję”. – wymruknęłam urażona jego
udawaną radością i odepchnęłam palcami jego głowę z dala od
mojej twarzy.
- Boże, jaka Ty jesteś piękna! – wyciągnął ku mnie ręce, jak
gdyby próbował mnie objąć, na co ja zareagowałam oczywiście
unikiem i sarkazmem.
- Widzisz: cud świata, wyładniałam. „Patrz, ale nie dotykaj”.
Zaprzepaściłeś swoją szansę wiele lat temu.
Chwilowo zapadło milczenie. Mój partner spojrzał na mnie
nieco zdziwiony i zszokowany całą tą sytuacją…
13
14
- A więc chyba nie muszę Was sobie przedstawiać… bo
widocznie się znacie…
- Aż za dobrze. – mruknęłam.
- Oczywiście! Jak mógłbym zapomnieć pierwszą swoją
miłość? Elizo, opowiadaj, co u Ciebie kochana? – odparł z
entuzjazmem, jakby w ogóle nie zauważył mojego
negatywnego nastawienia co do jego osoby. Drań do końca. On
chyba próbuje mnie wyprowadzić z równowagi! W takim razie
nie dam mu się. O nie, nie…
- U mnie? Wspaniale. Żyję i mam się świetnie. Jak widzisz
jestem właśnie w pracy. Może byłbyś tak łaskawy i mi
pomógł?
- Oczywiście! Bardzo chętnie. W czym mogę pomóc o piękna
Pani? – uśmiechnął się serdecznie do mnie, na co ja
odpowiedziałam dość szyderczym uśmieszkiem i trzepotaniem
rzęs.
- Muszę uzyskać wywiad z Tobą.
- Nie ma sprawy. Jeżeli masz ochotę, to możemy się umówić
jutro na kolację…
- Kolację? Myślałam raczej o śniadaniu. – przerwałam mu
drastycznie. – Z rana człowiek jest wypoczęty, a nie zmęczony
po ciężkim dniu, a do tego oczywiście ma świeży umysł. –
zauważyłam jego zmieszanie na twarzy, jednak był nieugięty w
swoim optymizmie.
- Dobrze, niech więc będzie śniadanie. U mnie?
- Wolę neutralny grunt. Pamiętaj, że to nie jest prywatne
spotkanie. To tylko udzielenie kilku odpowiedzi na postawione
pytania. – znów szorstko przycięłam jego próby. – Zapraszam
Cię do kafejki na rogu ulic Wolności i Bohaterów Warszawy.
- O której godzinie mam się stawić?
- A która dla Ciebie to jest rano?
- Więc.. może… jedenasta?
- Niech będzie. Kawa na koszt firmy.
- Nie pozwolę, aby kobieta za mnie płaciła…
- Po prostu pragnę, żebyś czuł się komfortowo jutro. Zresztą
nie sprzeciwiaj mi się, bo i tak nic nie wskórasz.
- No tak, jak zwykle nieugięta w swoich postanowieniach. Nic
się nie zmieniłaś El.
- Oj, zdziwiłbyś się, jak bardzo się zmieniłam. Jednak nie
spotkamy się jutro po to, aby pogawędzić na temat starych
„dobrych” czasów, tylko w sprawie czysto biznesowej. Ja
pytam – Ty odpowiadasz, proste.
- A ja myślałem, że może jednak…
- Źle myślałeś. A teraz wybacz, gdyż muszę wgłębić się w
temat Twojej wystawy. – i poszłam oglądać jego dzieła.
Cała galeria była zapełniona fotografiami i obrazami,
które były przyczepione nawet do sklepienia sufitu.
Przedstawiały jedną kobietę, nagą kobietę. Niestety było ją
widać tylko od tyłu… Miała ciemne długie włosy.
Podejrzewam, że mokre, ponieważ panienka zaczesywała je do
tyłu bardzo gładko. Wyglądała jak nimfa. Na niektórych
wskakiwała do jeziora, na innych stała nad jego brzegiem.
Artysta sprawiał, że była ona zawsze na pierwszym planie,
najjaśniejsza, jak gdyby biło od niej światło słoneczne. I
chociaż nie było widać jej twarzy, to wydawała się idealna.
Byłam niesamowicie zachwycona tym, co widziałam w
galerii. Jego dzieła były pełne pasji i namiętności. Emanowały
z nich potężne emocje: zazdrość, żądza, miłość, fascynacja…
tęsknota. Aż dech w piersiach zapierały te widoki.
Wracając do domu ciągle myślałam o tym, co
zobaczyłam. Marzyłam sobie, jak by to było móc być
mitologiczną muzą dla takiego artysty, który z natłoku myśli i
uczuć tworzyłby takie cuda. Czułabym się niewyobrażalnie
piękna…
15
16
Po powrocie do domu pierwsze, co zrobiłam po
zamknięciu drzwi, to poszłam do łazienki, aby spojrzeć w
lustro. Patrzałam sobie prosto w oczy, które napełniły się łzami.
Nie wiem, dlaczego zaczęłam płakać, ale nie mogłam się
uspokoić. Postanowiłam, więc wziąć odprężającą gorącą kąpiel
w lawendowej wodzie… Było mi w wannie tak przyjemnie, że
zasnęłam w niej śniąc o tym, jakby to było gdyby…
Przez chwilę byłam panienką z obrazu. Byłam piękna.
Mokre włosy machinalnie zarzuciłam do tyłu przeczesując je
jedynie delikatnie palcami. Patrzyłam się w niebo. Księżyc
oświetlał moją skórę nadając jej blady odcień. Czułam czyjś
wzrok na sobie. Słyszałam delikatny szmer osoby skrywającej
się za roślinnością. Dźwięk łamanej suchej gałązki… Udając,
że nic nie słyszę, stałam tak przez chwilę, poczym wskoczyłam
do wody z taką gracją, jakiej nie powstydziłby się żaden
pływak. Czułam się jak ryba. Miałam wrażenie, że nawet pod
wodą nie brakuje mi powietrza. Mimo wszystko wynurzałam
się ponad taflę jeziora tylko po to, aby móc spojrzeć w niebo.
Podpłynęłam do drugiego końca jeziora, włosami zakryła biust,
zarzuciłam nogę na nogę i patrzyłam się prosto w
zdezorientowanego osobnika próbującego uchwycić moje
piękno. Uśmiechnęłam się delikatnie. Gdy jego oczy spotkały
się z moimi… Obudziłam się.
Kiedy otworzyłam oczy świat był zamazany. Szybko
zdałam sobie sprawę, że moje ciało musiało osunąć się nieco i
po prostu leżę pod wodą. Wynurzyłam się natychmiastowo.
Przez dłuższą chwilę kaszlałam i krztusiłam się niesamowicie.
Musiałam długo tak leżeć. Nieco cieczy dostało mi się już do
płuc. Na szczęście niewiele… Wyszłam z wanny jak oparzona,
mimo tego, że moja kąpiel już dawno ostygła. Okryłam się od
razu ręcznikiem, aby nieco rozgrzać swoje ciało. Wyciągnęłam
korek zatrzymujący wodę i wyszłam z łazienki. Chciałam jak
najszybciej opuścić to pomieszczenie.
Przez krótki korytarz dotarłam do swojego pokoju.
Dobrze, że rano tak się spieszyłam, iż nie miałam czasu, aby
złożyć pościel. Położyłam się na łóżku pod kołdrą. Niestety tej
nocy już nie zasnęłam, bo za każdym razem jak zamykałam
oczy miałam wrażenie, że znów znajduję się pod wodą…
Skoro i tak nie mogłam oddać się w objęcia
Morfeuszowi, to stwierdziłam, że ten czas przeznaczę na
wymyślanie pytań do wywiadu. Na samą myśl o tym draniu
robi mi się niedobrze… O co mogłabym go zapytać? Nic o nim
praktycznie nie wiem… W takim razie muszę nieco się
dowiedzieć. Najwyższy czas przejrzeć prasę i Internet.
Wstałam, wzięłam swojego laptopa z biurka i wróciłam z nim
do łóżka. Musiałam wstać ponownie, aby go podłączyć do
prądu, żeby przypadkiem mi nie padła bateria w trakcie moich
poszukiwań. Rządna wiedzy surfowałam po Internecie wertując
w google wszelkie możliwe hasła wiążące się z Arturem
Raesem. Facet nieźle się ukrywa przed paparazzi. Niewiele
znalazłam jego zdjęć. Tak samo jak niewiele o nim piszą.
Wciąż jest niby z tą samą kobietą. Nie mają dzieci. Podróżują
po świecie, rzadko, kiedy zostają gdzieś na dłużej, tzw. „śpią na
walizkach”. Zero wiadomości o jego dochodach, ani o
inspiracji – to szczególnie mi dało do myślenia. No, to
przynajmniej mam już dwa pytania. Ciekawa jestem też, od
kiedy zaczął malować? Jakoś nie przypominam sobie, aby te
kilka lat temu przejawiały mu się jakieś symptomy talentu
artystycznego. Nie jeździ na swoje wystawy… to jest jego
pierwsza, na którą przybył. Interesujące. Ach ten Internet!
Ciekawe czy kiedykolwiek coś wspominał o mnie. Wpisałam w
wyszukiwarkę: „Artur Raes Elizabeth Rosi” – i nacisnęłam
17
18
Wywiad
enter. O dziwo było coś na stronie, do której dostęp był
chroniony przez hasło, blog najwyraźniej. Może nawet samego
„mistrza Raesa” – prychnęłam z ironią, chociaż moja
ciekawość wzrastała coraz bardziej. Spojrzałam na zegarek,
była już godzina szósta. Powinnam, chociaż na chwilę
odpocząć przed tym cholernym spotkaniem. Odłożyłam laptopa
na szafkę nocną. Zmieścił się bez większych problemów
(wystarczyło delikatnie przesunąć lampkę nocną), ponieważ
jest bardzo malutki „mini Tiny-tainy”. Okryłam się kołdrą aż
po brodę i skuliłam się pod nią jak jakiś kotek. Udało mi się
zasnąć, chociaż gnębiła mnie frustrująca ciekawość.
Słyszę jakąś muzykę. To chyba Hey-„Ty, ty, ty”, nie
wiem, jeszcze śpię. Wsłuchuję się najpierw w delikatną
melodię, aby w końcu usłyszeć słowa… „Znów… znów mi do
głowy przyjdziesz Ty.” Otworzyłam oczy. Ten utwór
słuchałam, gdy się rozeszliśmy z Arturem… „i szepnąć z
przekonaniem kocham, kocham, kocham Cię…”. Orientacyjnie
spojrzałam na zegarek – dziewiąta, czyli mam jeszcze dwie
godziny. W takim razie czas się podnieść. Usiadłam na łóżku,
rozejrzałam się po pokoju czując się jakoś tak dziwnie.
Dlaczego obudziła mnie muzyka…? Widocznie musiałam
sobie nastawić budzik w telefonie, tylko trochę o tym
zapomniałam. Wzięłam do ręki telefon, ale to nie z niego
dochodziła muzyka. Przetarłam oczy. Wsłuchując się w
melodię zlokalizowałam sprzęt, z którego się wydobywała.
Moja stara wieża. Nie używałam jej od wieków. Czyżbym coś
zrobiła przez sen? – Zdziwiłam się, bo zabrzmiało to
nieprawdopodobnie, ale w sumie w nocy byłam tak zmęczona,
że może i rzeczywiście to zrobiłam.
Zadrżałam z zimna. Mój wzrok automatycznie zwrócił
się w stronę otwartego balkonu. Zmrużyłam oczy… Znów
otwarte drzwi… Czyżbym naprawdę lunatykowała?
Nieważne. Czas wstać. – jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Odkryłam swoją niebieską kołderkę odkrywając swoje nagie
ciało. No tak, przecież „uciekałam” z łazienki. – zironizowałam
swoje zachowanie. Zaczęłam się prężyć w każdą możliwą
stronę starając się swoimi kończynami dosięgnąć jak najdalej
odległego miejsca – w skrócie po prostu się przeciągałam.
Potem zsunęłam najpierw prawą (oby ten dzień był dobrym
dniem), a później lewą nogę z łóżka, aby w końcu móc się
podnieść cała. Mimowolnie ziewnęłam zakrywając swoje usta
dłonią. Nigdy nie zapominam o manierach, nawet, jeżeli siedzę
sama w domu. Przetarłam oczka. Znów krótkie przeciąganie…
i ruszyłam w stronę drzwi od balkonu, aby je zamknąć. To
powoli robi się coraz bardziej dziwne… No nic, czas się
ogarniać, bo co to są dla kobiety dwie godzinki przygotowań? I
jeszcze muszę zmierzyć się z moją łazienkową fobią, która
powstała wczorajszej nocy. Zamknęłam balkon. Odwróciłam
się w stronę wieży. Tamta piosenka już dawno się skończyła, a
ona automatycznie się wyłączyła. Jeden problem z głowy
mniej. Wzruszyłam ramionami. Podeszłam do wielkiego lustra
na korytarzu, aby móc spojrzeć na siebie, jak wyglądam po tak
nieudanej nocy. Ustawiłam się na wprost niego, zapaliłam
światło – pstryczek był za mną. Nie mogłam uwierzyć w to, co
zobaczyłam. Wyglądałam jak jakaś zmasakrowana: oczy
podpuchnięte z wielkimi workami pod nimi, usta sine, ciało
jakieś takie wychudłe, blade… Co mi się stało? Westchnęłam
głęboko zamykając powieki, ale za chwilę je otworzyłam z
powrotem. Muszę wziąć się w garść – powiedziałam na głos
sama do siebie (a raczej do swojego odbicia w lustrze).
Przytaknęłam sobie jeszcze głową i ruszyłam w stronę
„przerażającego” pomieszczenia – łazienki.
Pociągnęłam za klamkę i popchnęłam drzwi do środka, sama
zaś chowając się za winklem. Zapaliłam światło… i
19
20
wynurzyłam tylko jedno oczko zza framugi… upewniając się,
że nic mi już nie przypomina wczorajszej akcji. Pomieszczenie
nie wyglądało jak miejsce mojego nieudanego „samobójstwa”,
– które wyszłoby mi przez przypadek… Właśnie sobie zdałam
sprawę z tego, jakie to byłoby żenujące jakby mnie znaleźli
tutaj nagą… martwą…. I okazałoby się, że umarłam przez sen.
Beznadzieja. Gdybym miała już to zrobić, to chyba wolałabym
to lepiej sobie zaplanować. Jednak póki, co nawet nie mam
zamiaru o tym myśleć. Już trochę bardziej pewna siebie
weszłam do środka. Rozejrzałam się jeszcze raz, czy wszystko
jest w porządku – było. Odetchnęłam z ulgą. Podeszłam do
umywalki. Znów spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i po raz
kolejny miałam ochotę się przeżegnać na swój widok.
Odkręciłam wodę w kranie i zabrałam się najpierw za
zlikwidowanie opuchlizny w okolicach oczu. Wzięłam
specjalny chłodzący krem i położyłam go sobie na powieki i na
moje worki pod oczami. Po omacku sięgnęłam od razu po
szczoteczkę i pastę do zębów – zawsze stawiam je w tym
samym miejscu, więc nie sprawiło to mi większego problemu.
Nalałam nieco pasty na szczoteczkę i zaczęłam myć swoją
szczękę. Czułam jak krem przyjemnie chłodzi moje oczy.
Miałam wrażenie, że moje oczy maleją, ale oddychają przy tym
swobodnie. Było mi tak przyjemnie… Wyciągnęłam
szczoteczkę z ust. Wyplułam nagromadzoną pianę, a następnie
opłukałam wpierw narzędzie do czyszczenia, a następnie i same
ząbki. Przemyłam również całą twarz wodą. Starłam nadmiar
kremu i spojrzałam znów na siebie w lustrze. Niewiarygodne…
co te cholerne nowoczesne chemikalia potrafią uczynić w kilka
minut. Moje oczy już nie były podpuchnięte, ani nie było pod
nimi śladu jakichkolwiek worków. Wytarłam twarz w różowy
ręczniczek, który wisi po prawej stronie. Odłożyłam go na
miejsce. Teraz czas na resztę.
Spojrzałam niepewnym okiem na wannę. Wyglądała niewinnie,
ale ja dobrze wiedziałam jaka jest niebezpieczna. Wystarczy
chwila nieuwagi, a ona Cię pochłonie. Kolejny głęboki wdech.
Dam radę – powiedziałam znów do siebie na głos. Nie stała
daleko od umywalki. Może z jakieś pięć kroków, także nie
zajęło mi dużo czasu dotarcie do niej. Przekręciłam pokrętło na
prysznic i wpierw opłukałam ją, a dopiero później zatkałam
korkiem wylot na wodę, aby móc napuścić jej już jak najwięcej
– zwykłym kranem. Wlałam jeszcze oczywiście nieco płynu do
kąpieli, jednak tym razem nie była to już lawenda, ponieważ jej
aromat działa na mnie aż nazbyt relaksacyjnie. Zdecydowałam
się, więc na jabłko. Nie czekałam długo, by wejść do wody.
Zrobiłam to już może po dwóch minutach, ponieważ po prostu
było mi zimno i zaczynała mi już wyskakiwać gęsia skórka.
Nie siedziałam długo w wannie. Nawet nie zdążyła się dobrze
zapełnić, a już z niej wychodziłam. Mimo wszystko czułam się
w niej wciąż niekomfortowo. Koło wanny znalazłam swoje
zielone, włochate papusie. Widocznie musiałam je wczoraj
zostawić tutaj, wybiegając z łazienki praktycznie.
Znów podeszłam do umywalki i spojrzałam na swoje odbicie w
lustrze. Spojrzałam sobie głęboko w oczy… i zdałam sobie
sprawę, że nic tam nie ma prócz… pustki. Miałam wrażenie, że
straciłam swoją duszę. Zaginęła gdzieś dawno temu, bo
zapominając o niej całkowicie, pogrążyłam się w melancholii i
smutku. I pomyśleć, że tak niewiele potrzebowałam, aby moje
serce z gorącego, palącego ognia, który rozgrzałby nawet
najtwardszy pierwiastek na świecie… został zdmuchnięty przez
tak krótką chwilę…. I jak lawa zastygło i zamieniło się w skałę
nie do przebicia. Już mnie nawet nie boli. Dawniej to jeszcze
ociekały krwią małe szczeliny powstałe przez pęknięcia…
dalekie wspomnienia. Teraz nie ma już nic. Nie ma serca. Nie
ma duszy. Jest tylko ta cielesna powłoka. „Dziwna jestem jak
21
22
na kogoś, kto mówi, że wszystko jest Ok.”. Dziwna jestem jak
na kogoś, kto przez kilka lat starał się uwierzyć, że
rzeczywiście tak jest albo, że chociaż jak wstanę rano, to w
końcu się przekonam, iż i dla mnie jest nadzieja na normalne,
szczęśliwe życie. Póki, co substytutem jest praca, która co
prawda daje mi satysfakcję… jednak nie może mi zastąpić
wszystkiego. Nie da mi miłości… a czym jest człowiek, który
jej nie posiada?
Nikim odmiennym. Po tych kilku latach samotności doszłam
do wniosku, że „miłość” to wyimaginowana sprawa. Nasz
mózg stwierdza, że ma potrzebę poczuć uczucia wyższe i tyle.
Ty musisz to spełnić, chociaż tego nie rozumiesz. Bo przecież
to tylko nasza wyobraźnia. Psychika bawi się z nami w emocje.
W rzeczywistości moglibyśmy się bez takich rzeczy obejść
przecież. Nie ma miłości. Jest tylko prokreacja. Instynkt, który
polega na przedłużeniu gatunku, a nie na uczuciach wyższych.
Abstrakcyjne myślenie – to stąd się to bierze. A przez śmieszne
ksiązki i filmy, a nawet przez ludzi dookoła nas, mimo
wszystko… jakoś wierzymy, że To czeka na nas wszystkich.
Marzymy o Tym. Czujemy potrzebę spełnienia się w ten
sposób. Paradoksalnie, bo przecież w rzeczywistości nie jest To
nam do niczego potrzebne.
Zresztą dość wywodów na temat tej głupiej miłości. Czas na
pracę. Zostało mi już mało czasu… a jeszcze muszę zrobić
sobie makijaż, dobrać strój, fryzurę, buty… Chcę wyglądać
zmysłowo, ale z klasą. Przez tę krótką chwilę przewinęły mi się
chyba wszystkie moje kreacje z szafy. Tak, ta będzie
odpowiednia – przytaknęłam do własnych myśli. Poszłam więc
do szafy i zaczęłam wyciągać po kolei wszystkie ubrania
potrzebne mi do skomponowania ubrania z mojej wizji: czarne
koronkowe springi, stanik do kompletu, pończochy samonośne,
sukienka – mała czarna – elegancka nieco ściskająca biust w
taki sposób, aby wydawał się nieco bardziej okazały, nie miała
ramiączek, dlatego też dopasowałam do niej białą bluzkę pod
spód. Oczywiście białe buty i torebka jako dodatki wraz z
delikatną srebrną biżuterią. Na koniec makijaż – oczy jak
zwykle podkreślone czarnym eyeliner’em, pomalowane na
beżowo z ciemnym brązem w zgięciu powieki, co potęgowało
zmysłowość i głębię moich oczu, czarne kreski pod oczami,
tusz wydłużająco-podkręcający, aby moje rzęsy były
niesamowicie zalotne. Usta oczywiście na czerwono –
uwielbiam podkreślać ich pełne kształty tą wabiącą mężczyzn
szminką. Na koniec oczywiście czerwone paznokcie. Fryzura..
hmmm.. Podeszłam do wielkiego lustra na korytarzu i znów
zaczęłam mówić sama do siebie: No cóż, a więc czubek
postawię, a tu zepnę wielką spinką… będzie elegancko, z klasą,
ale moje kędziorki sprawią, że będę wydawała się nieco
seksowna. Uśmiechnęłam się do tej myśli i ułożyłam włosy
znów według swojej wizji. Uśmiechnęłam się nieco nieśmiało
do swojego odbicia. Ostatnio jest ono moim najlepszym
przyjacielem. Jedynym przyjacielem… Chwilę stałam taka
oniemiała… Nie myśląc o niczym. Zamknęłam oczy,
policzyłam od dziesięciu w dół, otworzyłam je z powrotem.
„Czas iść” – powiedziałam sama do siebie, a może do swojego
odbicia? Sama już nie wiem. Tak czy owak: wzięłam klucze z
szafki nocnej i telefon, który leżał obok nich, wsadziłam do
torebki. Odnalazłam jeszcze notatnik i długopis z gumką –
nowoczesny gadżet dostępny w każdym sklepie papierniczym
czy księgarni. Szkoda tylko, że dziadostwo pisze tylko w
kolorze niebieskim. Nienawidzę pisać na niebiesko, to takie
pospolite… „Spakowana” i gotowa do pracy podeszłam jeszcze
do komody i popsikałam swoją szyję swoimi ulubionymi
perfumami – Christina Aguilera. Wzięłam jeden głęboki
23
24
wdech, aby poczuć je w płucach, a następnie wypuściłam
powietrze i ruszyłam ku drzwiom.
Wyszłam, zamknęłam je na wszystkie możliwe zamki. Być
może pewnego dnia mnie to zgubi… bo może będę uciekała
przed jakimś zboczeńcem czy innym kryminalistą i zanim
zdążę je wszystkie otworzyć – gościu zdąży mnie dopaść.. A
może to mnie kiedyś uratuje przed zgrabieniem mi mieszkania.
Póki co czuję się bezpieczniej, gdy tak robię. Wyszłam przed
klatkę. Dziś wezmę swój samochód zamiast jechać tramwajem,
bo:
1) nienawidzę, gdy ktoś niby to „przypadkiem” maca mnie w
zatłoczonym przez „bydło” miejscu publicznym – właśnie
takim jak tramwaj czy autobus, czy innego rodzaju skupisko
ludzi.
2) nie chcę prześmierdnąć potem, dymem papierosowym (albo
jeszcze jakimś innym…)
3) szlag by mnie trafił, gdybym musiała się teraz użerać z
jakimiś tępakami w trakcie jazdy. Mam już dość zepsuty humor
samym tym, że muszę jechać na spotkanie z NIM.
4) mogłabym podać jeszcze setki powodów, ale to już bez
znaczenia.
Jestem już w aucie, czerwona Tigra – prawdziwie kobiecy
samochodzik. Pewnego dnia kupię jakieś Lamborghini.
Obiecałam to sobie. Póki, co moje autko mi wystarcza na
spełnienie moich potrzeb. Włączyłam radio. Znów ta cholerna
piosenka Hey – ‘Ty, ty, ty’… to się zaczyna robić irytujące.
Przełączyłam kanał i znów to samo. Zacisnęłam jedynie zęby,
ale zostawiłam już na Esce. Może, chociaż po tym utworze
będzie leciało coś bardziej na topie, coś bardziej w stylu „umcy
umcy” niż „kocham, tęsknie, wróc”. Głęboki wdech – jak
zawsze, gdy zamierzam odpalić silnik. Zapięłam pasy i
przekręciłam kluczyk. Jadę.
Jestem na miejscu. Jak zwykle trochę za wcześnie.
Mała kafejka z wielkim szyldem „Dyliszys”. Ach te
spolszczenia w dzisiejszym świecie. Każdy stara się być trendy,
nawet małe knajpki. Nieważne. Nieco odstraszały mnie te
jaskrawozielone drzwi… jednak byłam mile zaskoczona, gdy
weszłam do środka. Sala „główna”, w której znajdowały się
stoliki była purpurowo-złota. Po prostu przepiękna, zdobiona
po królewsku. Nigdy tu wcześniej nie byłam, więc byłam w
szoku. Miałam nadzieję na coś małego i skromnego. Chociaż z
drugiej strony może to i lepiej. Będzie wiedział, że nasza firma
ma klasę. Po schodach można było wejść na drugie piętro. Tam
z tego, co zauważyłam również dominowały kolory
szlacheckie, jednak tym razem niebieski i srebro. Z Sali
głównej było również przejście na coś w stylu tarasu. Było tam
zielono. Neutralnie, spokojnie i skromnie… jednak odrobina
srebra nadawała wystrojowi również taki wyniosły smaczek.
Miejsce idealne na ten cholerny wywiad. Recepcja znajdowała
się tuż przy wejściu. - Proszę o stolik gdzieś w kącie, dla
dwojga (niestety) – poprosiłam recepcjonistkę. – Najbardziej
byłabym zadowolona, gdyby znalazło się jakieś wolne miejsce
tam na tarasie – wskazałam głową.
- Dobrze, proszę więc za mną. – miła blondyneczka, w wieku
około 25 lat. Uśmiechnęła się i poprowadziła mnie w
wymarzone miejsce dla mnie. Byłam zadowolona.
- Dziękuję. Mogłabym mieć do pani prośbę?
- Oczywiście, słucham?
- W razie gdyby pojawił się tutaj Artur Raes, to proszę, aby
pani mu wskazała ten stolik. Jakby co nazywam się Elizabeth
Rosi.
- Dobrze proszę pani. Czy chciałaby może coś zamówić zanim
przyjdzie pani towarzysz?
25
26
- Ach, oczywiście. – zerknęłam szybko w menu na gorące
napoje. – Poproszę gorącą czekoladę.
- Dobrze. Zaraz ktoś ją pani przyniesie. – wesoła blondyneczka
odeszła. Mam nadzieję, że dobrze zapamiętała wszelkie
informacje, które jej powiedziałam… Nie czekałam długi na
swoją czekoladę. Zamówiłam sobie gorącą czekoladę, bo nie
pijam kawy, nie lubię, drażni mnie jej zapach. Mieszałam
łyżeczką dość nerwowo i co chwilę spoglądałam w stronę
drzwi, czy może przypadkiem Królewicz się już tutaj
przetransportował. Niestety nic z tych rzeczy. Spóźnia się już
dziesięć minut. Zaczęłam machać nóżką i zerkać co chwilę na
zegarek… I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś
czasu obserwuje mnie mężczyzna siedzący naprzeciw mnie. Pił
kawę. Miał włosy koloru węgla i tego samego koloru oczy
wlepione prosto we mnie. Wydawał się być nieco rozbawiony
moim zachowaniem. Chyba nie zwróciłam uwagi wcześniej na
to, jak głośno zaczęłam wystukiwać swoim obcasem dziwną
nibymelodię. Gdy to tylko zauważyłam od razu spoważniałam,
ułożyłam nóżki jak prawdziwa dama – lewa noga na prawej i
przechylone obie w lewą stronę – odwróciłam głowę, chociaż
kącikiem oka wciąż spoglądałam na te cudowne czarne oczy…
Uśmiech sam z siebie wdarł mi się na usta nadając moim
policzkom delikatne rumieńce. Wzięłam łyk czekolady, aby
chociaż przez chwilę ukryć się przed spojrzeniem
nieznajomego. Gdy odstawiłam kubek z powrotem na blat stołu
zauważyłam, że Artur stanął właśnie w drzwiach. Uśmiech
miał jak Joker z Batmana – niesamowicie wielki, szczególnie,
gdy wreszcie mnie odnalazł wzrokiem. Ja przewróciłam oczami
na ten widok i przybrałam jeszcze bardziej dystyngowaną pozę,
aby mu dość wyraźnie dać do zrozumienia, że jest to spotkanie
czysto formalne.
Niestety on zachowywał się tak, jakby tego w ogóle nie
zauważył.
-El! Jak miło Cię widzieć! – uśmiech nie schodził mu z twarzy,
jakby był przyklejony wręcz na jakiś super wytrzymały klej.
-Witam Pana, Panie Raes. – wstałam wyciągnęłam ku niemu
rękę, aby się przywitać. On natomiast pocałował mnie w nią.
Zabrałam swoją dłoń szybko z jego uścisku i wtuliłam w piersi,
tak jakby była poparzona. Zaśmiał się.
-Kiedyś sprawiało to na Tobie wrażenie.
-Kiedyś byłam głupią małolatą, która inaczej patrzyła na świat.
I nie mów do mnie El. Jesteśmy na spotkaniu formalnym,
czysto zawodowym. Proszę Cię więc zachowuj się tak, jak
powinieneś.
-A jak powinienem?
-No przecież nie będę Cię jeszcze uczyła teraz manier, mój
drogi. Na to już zapewne stanowczo za późno. – Usiadłam na
swoim krześle i ukradkiem spojrzałam się na przystojniaka.
Wciąż tam siedział i cały czas przyglądał się całej tej sytuacji.
Wydawał się być jeszcze bardziej rozbawiony niż wcześniej.
Kompromituje się… - posmutniałam. Natomiast Artur
westchnął, po czym znów się uśmiechnął jak wcześniej.
- Dobrze, więc, o co Pani Elizabeth ma zamiar się mnie
wypytywać? – moje imię wypowiedział tak, jakby się ze mnie
nabijał. Zacisnęłam wargi tak, że stworzyły przez chwilę cienki
pasek.
- Nie kpij ze mnie, proszę Cię. – prawie to wysyczałam.
- Nie kpię.
- Oczywiście. A to Elizabeth, co to miało znaczyć?
- Sama kazałaś mi mówić do siebie formalnie.
- Ale ta twoja intonacja mojego imienia…
- Jak zwykle musisz się uczepić jak najdrobniejszego szczegółu
nawet, co? – On uśmiechnął się z satysfakcją, a ja miałam
27
28
wrażenie, że zaraz zapadnę się pod ziemię. Miał rację,
niepotrzebnie się o to czepiam. Głupia ja… Znów zerknęłam na
Pana o czarnych oczach. Istnieje, nie wydawało mi się, że tam
siedzi. Jest realny. Wciąż się przygląda i pewnie wciąż się w
duszy śmieje ze mnie. Takie sprawia wrażenie.
- Dobra, nieważne. Przejdźmy do rzeczy. – uniosłam wysoko
brodę, by dać mu do zrozumienia, że czuję się urażona, poczym
sięgnęłam do torebki po notatnik i długopis. – Zaczynajmy
więc: Dlaczego przyjechałeś do tego miasta?
- Mam tutaj wystawę swoich prac.
- Nie o to pytam. Dobrze wiem, że masz tutaj wystawę. Jednak
według moich źródeł nie jeździsz na swoje wystawy. Co Cię
sprowadza tutaj?
- Znasz odpowiedź na to pytanie, więc dlaczego o nie pytasz?
- Gdybym znała, to bym się nie pytała.
- Przyznaj się, że chcesz to usłyszeć.
- Niby co chcę usłyszeć?
- Prawdę… że przyjechałem tu ze względu na Ciebie.
- Łżesz jak pies. – przymrużyłam oczy i spojrzałam się na
niego spod byka.
- Podświadomie jesteś o tym przekonana, że to prawda.
- Czy Ty robisz ze mnie wciąż tą samą naiwną El? Jeżeli tak to
w tym momencie wyzbywam cię wszelkich podejrzeń:
zmieniłam się. Przestać marzyć o tym, że ja wciąż o Tobie
myślę.
- A więc myślisz.
- Nie prawda!
- Właśnie się do tego przyznałaś. – Znów teraz wyraz
satysfakcji na twarzy. Miałam ochotę przyłożyć mu tym
notatnikiem, jednak się powstrzymałam. Zamknęłam oczy,
policzyłam od dziesięciu w dół, rozluźniłam pieści, które same
ułożyły się jakby gotowe do uderzenia. Zrobiłam głęboki
wdech i otworzyłam oczy. Jego twarz się nie zmieniła. Znów
ogarnęła mnie złość, ale już nie z taką siłą.
- Czy przejdziemy w końcu do rzeczy?
- Nie ma sprawy.
- Pomińmy, więc to pytanie. Kolejne pytanie to…dlaczego
ukrywasz się przed paparazzi? Boisz się krytyki ludzi? –
uniosłam brew na koniec pytania, aby spotęgować wrażenie, że
nie może się wywinąć od odpowiedzi. Chwilę się zawahał, ale
w końcu odpowiedział.
- To bardzo dobre pytanie. Jednak moja odpowiedź nie będzie
dla Ciebie satysfakcjonująca. Po prostu rzadko pokazuje się
publicznie, bo kocham swoją prywatność. Nie chcę, aby ktoś
wiedział o mnie za dużo. Wolę być niedostępny. Dzięki temu
moje prace również nabierają pewnego takiego… tajemniczego
przekazu. Nikt nigdy nie wie co mnie inspiruje. Nikt nigdy nie
wie jak długo pracuję nad swoim dziełem.
- Nikt oprócz twojej towarzyszki.
- Tak, masz rację. Nikt oprócz Anastazji.
- A więc tak się ona nazywa? A posiada jakieś nazwisko?
- Robimy tutaj wywiad o mnie i o mojej pracy czy na temat
mojego życia towarzyskiego?
- Fakt. Masz rację. Wspomniałeś również, że nikt nigdy nie
wie, co Cię inspiruje. Ostatnia twoja wystawa była dość
kontrowersyjna. Czyżbyś bawił się w podglądywacza?
- Co masz na myśli?
- Kobieta z obrazów. Zawsze stoi tyłem. Nigdy się na Ciebie
nie patrzy. Nawet nie zmienia pozy. – uśmiechnęłam się z
satysfakcją, gdy zauważyłam jego zmieszanie na twarzy.
„A więc miał coś na sumieniu?...” – pomyślałam.
- To nie tak jak myślisz. – zbił mnie z tropu. – otóż kobieta z
moich obrazów jest w rzeczywistości po prostu kobietą ze
zdjęcia. Pewien fotograf dał mi je kiedyś w barze. Zadzwonił
29
30
do mnie tajemniczy telefon z numerek ukrytym. Powiedział mi,
że pragnie się ze mną spotkać w barze za kilka minut. Byłem na
czas. Wręczył mi wówczas to zdjęcie z podpisem z tyłu.
Niestety nie udało mi się rozszyfrować tego kodu, który był
tam zapisany. Teraz nawet już nie wiem, gdzie położyłem tą
fotkę. Tak czy owak kobieta wyglądała jak nimfa. Miała w
sobie jakąś tajemnicę, które nawet pewnie sama nie odgadła.
Po prostu natchnęła mnie od razu. Gdy tylko wróciłem do
domu od razu wykonałem sześć obrazów. Chciałem ją ująć z
każdej perspektywy, jednak zdjęcie nie pozwalało mi na zbyt
wiele. Musiałem, więc ją łączyć z różnymi innymi wizjami… w tym momencie urwał i spojrzał się na mnie. Przyglądał mi
się bacznie przez kilka sekund, po czym zaczął kontynuować –
W ten oto sposób powstały moje dzieła właśnie. Jednak nie
powinienem był mówić Ci o tym wszystkim, ponieważ teraz
już moje obrazy będą oceniane przez pryzmat moich słów.
Westchnęłam. Zadrżałam, ponieważ przypomniał mi się mój
ostatni sen, gdy byłam nad swoim jeziorkiem i przyglądałam
się nieznanemu mężczyźnie, podglądaczowi. Spojrzałam się na
Artura.
- Nie wiesz, kim był ten fotograf?
- Nie mam najmniejszego pojęcia. Mówię telefon był w sumie
anonimowy.
- A pamiętasz moje ile dni temu to się wydarzyło?
- Maksymalnie tydzień temu.
- Tydzień..
- No, tak właśnie powiedziałem.
- Mhm. – dałam mu do zrozumienia, że rozumiem.
- El… to znaczy Elizabeth, czy coś się stało?
- Nie nic. – wyrwał mnie właśnie z moich myśli, które tworzyły
powoli chaos w mojej głowie bombardując moje komórki
mózgowe ze wszystkich stron.
- No skoro tak twierdzisz. Pamiętam, że jesteś uparta i nie ma,
co próbować coś z ciebie wydusić..
- Fakt. – rozejrzałam się dookoła. Facet, który wcześniej tak
bacznie się mi przyglądał właśnie wyszedł. Dopiero teraz
zauważyłam, że miał na sobie długi czarny płaszcz, mimo tego,
że było dość gorąco na dworze. Zauważyłam go akurat jak
wychodził. Widziałam również, że jego wzrok padł na mnie
jako na ostatniej rzeczy, tak jakby chciał mnie zapamiętać na
pewno. – Wiesz co Artur? Myślę, że powinniśmy przełożyć
nasze spotkanie. Ja muszę już iść, przepraszam. – wstałam,
zabrałam swoje rzeczy szybko pakując je w torebkę i wyszłam
zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, co mogłoby mnie
zatrzymać. Pobiegłam do wyjścia. Znów ta sama sytuacja,
zdążyłam uchwycić tylko koniec jego płaszcza, gdy opuszczał
lokal.
- Pani Elizabeth Rosi? – krzyknęła pani recepcjonistka.
- Tak? – zapytałam automatycznie spoglądając w jej stronę.
Byłam nieco zrezygnowana. Miałam nadzieję, że uda mi się na
niego chociaż spojrzeć po raz ostatni. Podeszłam do biurka
recepcjonistki.
- Jakiś pan zostawił tu coś dla pani. – podała mi kopertę z
moim nazwiskiem.
- Kazał mi przekazać coś jeszcze?
- Niestety nie…
- A jak wyglądał?
- Miał czarny długi płaszcz, kruczoczarne włosy krótko
przystrzyżone i tego samego koloru oczy.
- Elegancik… - powiedziałam już bardziej do siebie.
Przygryzłam wargę i schowałam list do torebki. Już miałam się
kierować do wyjścia, gdy czyjaś dłoń spoczęła na moim
ramieniu.
31
32
- Elizabeth, co to miało być? – powiedział zdezorientowany
pan Raes. Uśmiechnęłam się nieco zdezorientowana, ale
poklepałam torebkę i odpowiedziałam mu z entuzjazmem.
- Nic nadzwyczajnego. Nasz wywiad jest po prostu
bezsensowny, ponieważ mam dla Ciebie wartość
sentymentalną, a co za tym idzie… nie odpowiadasz mi w pełni
szczerze jak normalnej dziennikarce. Stwierdziłam, że
oszczędzę Ci czasu i po prostu pójdę.
- Odpowiadałem Ci jak najbardziej szczerze.
- I myślisz, że ludzie uwierzą, że przyjechałeś na tą wystawę
tylko po to, aby spotkać się ze mną? Ze swoją bardzo dawną
ex, o której w sumie nikt nie wie?
- Pewnie nie będzie to łatwe dla nich, aby to przełknąć…
- Tym bardziej, że miałabym sama o tym napisać.
- Chyba masz rację.
- Wiem, że mam. Tylko, że szef mnie zabije za to, że nie mam
z Tobą satysfakcjonującego go wywiadu.
- W takim razie, chociaż pozwól podwieźć się do domu… to w
trakcie będę odpowiadał na kolejne Pani pytania.
- Przyjechałam tu własnym autem.
- Musisz być taka chłodna w stosunku do mnie?
- A Ty jaki byłbyś na moim miejscu?
- Nigdy nie dałaś mi się wytłumaczyć.
- A czy rzeczywiście była taka potrzeba? Panie Raes myślę, że
na tym etapie powinniśmy już zakończyć naszą konwersację.
Spotkaliśmy się tutaj w czysto służbowych celach, a nie po to,
aby roztrząsać brudy z przeszłości.
- Ma pani racje. – wydawał się być nieco zasmucony moim
zbyciem. Ale czego on do diabła oczekiwał ode mnie? Czy
naprawdę sądził, że będę miła, kochana i dawała mu się
podrywać?- chciałbym tylko powiedzieć jeszcze, iż żałuję, że
tak potoczyły się nasze sprawy w przeszłości. W
rzeczywistości było całkowicie inaczej niż się tobie wydaje. A
teraz wybaczy pani, ale muszę iść. Miłego dnia. – kiwnął mi
głową - Ach i skontaktuję się z pani przełożonym, aby umówić
się na wywiad z kimś innym. To było niestosowne, by
namówić pani szefa, żeby pani miała wyłączność, co do mojej
osoby.
Nie odpowiedziałam mu nic od razu. Westchnęłam, zamknęłam
oczy. Kiwnęłam głową, otworzyłam powieki. Na pewno
zauważył, że jest mi trochę przykro. Może nie rozumiał,
dlaczego ale zauważył to i już nic więcej nie mówił.
- Dziękuję za mile spędzony czas… i życzę dużo sukcesów w
życiu. – uśmiechnęłam się smutno.
- Ja również pani dziękuję. – odwzajemnił mój grymas
podobnym wyrazem twarzy. – Elizo… gdybyś się dowiedziała,
kim jest kobieta z mojego obrazu… proszę powiedz mi. Bardzo
chciałbym ją poznać. Jest niesamowicie piękna… – tu się nieco
rozmarzył i urwał.
- Ja już chyba podejrzewam, kim może ona być. I myślę, że
chyba, jeżeli się utwierdzę w swoim przekonaniu, to raczej nie
poinformuję cię o tym Arturze.
- Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś jednak…
- Ja byłabym bardzo wdzięczna losowi, jeżeli moje
przypuszczenia są mylne. – znów uśmiechnęłam się trochę
wymuszenie. – Do zobaczenia Raesie. – te słowa nieco nadały
mu pewności siebie:
- Do zobaczenia panno Rosi.
Kiwnęłam mu jeszcze na pożegnanie głową i wyszłam.
Poczułam niesamowitą ulgę, gdy już poczułam świeże
powietrze, będąc świadoma tego, że już jest po wszystkim.
Najgorszy dzień w moim życiu się zakończył
niespodziewanie… dobrze.
Przynajmniej w tym momencie tak uważałam.
33
34
Słońce schowało się za chmurami, nawet nie wiedziałam, kiedy
zaczęło padać. Nie miałam parasola, więc zdążyłam
niesamowicie zmoknąć zanim dobiegłam w szpilkach do
samochodu. Na dodatek złego, gdy próbowałam otworzyć
drzwiczki upuściłam kluczyki prosto do kałuży pełnej błota i
cholera wie jeszcze, jakich obrzydliwych rzeczy i organizmów.
Z obrzydzeniem wyciągnęłam klucze z brudnej wody i
włożyłam do zamka w drzwiach. Otworzyłam je i prawie
wskoczyłam do środka zatrzaskując je szybko za sobą. Wtedy
jeszcze nie zauważyłam, że przytrzasnęłam sobie jeszcze
kawałek sukienki. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy
próbowałam wyciągnąć list z torebki, którą rzuciłam na
siedzenie obok. Musiałam, więc ponownie otworzyć tą
diabelską rzecz i po upewnieniu, że już wszystko jest na swoim
miejscu, że nic nie wystaje poza obręb środka samochodu,
dopiero wtedy zatrzasnęłam je z powrotem. Znów odliczanie
od dziesięciu w dół na uspokojenie. Chyba powinnam zacząć
łykać jakieś proszki na moje nerwy. To powoli staje się nie do
zniesienia. Spojrzałam w lusterko, aby zbadać mój stan
wyglądu zewnętrznego. Włosy przyklejone do twarzy i ulizane.
Czułam się tak, jakby ubyło ich z kilogram, były takie cienkie
jak nigdy dotąd... Nawet nie mogłam wymyślić, do czego
mogłabym je przyrównać w tej chwili. Makijaż rozmazany.
Oczy czarne jak u upiora z badziewnego filmu albo jak u
idiotycznego dziecka Emo – jednego z tej śmiesznej nowej
subkultury, co to wszyscy płaczą z byle powodu i tną się
różowymi linijkami, aby pokazać światu, jakie są z nich ofiary
losu i jak bardzo są słabi psychicznie i potrzebują bratniej
duszy, której w sumie nie chcą, bo wolą siedzieć samotnie w
kącie i użalać się nad swoim pseudotragicznym losem.
Westchnęłam. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać to, jaka
jestem zmęczona po nieprzespanej nocy i przez ten cały stres
związany z tym głupim spotkaniem. Odgarnęłam włosy do tyłu.
Postanowiłam nie wycierać oczu, bo przecież i tak by to nic nie
dało, bo rozmazałabym je jeszcze gorzej. Muszę jak najszybciej
dotrzeć do domu. Im szybciej tym lepiej. Łóżko na mnie czeka.
Jeszcze raz policzyłam od dziesięciu w dół i po zapięciu pasów
– ruszyłam.
Minęłam może jeden zakręt a tam – korek. Jak na złość.
Ktoś tam w górze świetnie się bawi doprowadzając mnie do
granic mojej wytrzymałości psychicznej. Deszcz wciąż lał jak z
cebra. Spojrzałam w lusterko – z tyłu już ktoś za mną stał.
Świetnie. Teraz to ja już nawet nie będę mogła wycofać, aby
móc znaleźć inną, jakąś poboczną drogę. Będę musiała czekać
zapewne godzinę. Urok średniego miasta – korki nie trwają
więcej niż godzinę, ale również i nie mniej niż czterdzieści pięć
minut. Ścisnęłam mocniej kierownicę, a następnie zatrąbiłam.
Najchętniej wyszłabym sprawdzić, co tak hamuje ludzi z
przodu, ale nie mam ochoty znów wychodzić na deszcz a tym
bardziej pokazywać się komukolwiek w takim stanie…
I gdy już sądziłam, że będę czekała w nieskończoność…
samochody ruszyły. Wzniosłam ręce ku górze, aby
podziękować losowi za ten dar z nieba poczym nacisnęłam
pedał gazu.
Reszta drogi minęła w miarę szybko. Już po dziesięciu
minutach byłam na swoim osiedlu, a pięć minut później
wchodziłam już do klatki. Dobrze, że nie mieszkam wysoko, bo
gdybym miała jeszcze teraz pokonać armię schodów, to w tej
bitwie chyba bym już poległa dzisiaj. Nie miałam siły na nic.
Wyciągnęłam klucze z torebki, o której na szczęście nie
zapomniałam wychodząc z samochodu, aby ją zabrać, bo w
tym momencie chyba bym umarła z wycieńczenia. Otworzyłam
35
36
Nev.
wszystkie te cholerne zamki, które pozamykałam przed
wyjściem. W tym momencie plułam sobie w brodę, ponieważ
musiałam zmarnować kolejnych kilka minut – cennych minut! tylko po to, aby dopasować każdy klucz do innego zamka i je
wszystkie otworzyć. Każdy był przekręcony na dwa razy, tylko
jeden był na trzy. Pociągnęłam za klamkę: „Home, sweet
home” – pomyślałam. Zatrzasnęłam drzwi za sobą i zamknęłam
je już tylko na dwa zamki – jeden na pokrętło, a drugi na
łańcuszek. Po prawej stronie, tam gdzie stoi szafka z butami,
postawiłam swoje szpilki, które zdjęłam bez używania rąk.
Później je schowam – pomyślałam. – Teraz nie mam siły nawet
się schylić. Ruszyłam na przód w stronę swojej sypialni.
Padłam twarzą w stronę łóżka rozkładając się na nim na wznak.
Za chwilkę się podniosę i rozbiorę – obiecywałam sobie, ale
już czułam jak moje powieki robią się coraz cięższe i nie chcą
się już otworzyć.
I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Oczy momentalnie
otworzyły mi się na oścież. Zaczęłam klnąć plugawymi słowy
jak szewc w myślach. Podniosłam się. Zostawiłam torebkę na
łóżku (wciąż trzymałam ją w ręce i razem z nią się wcześniej
położyłam). Jakoś doszłam do drzwi i spojrzałam przez judasz.
Znów posłaniec. Na szczęście tym razem już nie był to
młodzieniec, który w obleśny sposób żuł gumę. Gdy tylko
sobie o tym przypomniałam od razu zachciało mi się śmiać,
jednak się powstrzymałam i otworzyłam zamek na pokrętło.
Łańcuszek pozwolił tylko na delikatnie uchylenie drzwi.
- Elizabeth Rosi? – Zapytał się nieco dziewczęcym głosem
chłopak, który wpatrywał się w kartkę, poczym spojrzał na
mnie i wyglądał jakby miał zaraz dostać zawału. Jego brązowe
oczy były wielkie jak pięciozłotówki, co zabawnie
kontrastowało z małym noskiem i ustami. Albo mi się
wydawało, albo miał delikatne piegi. Nie jestem pewna.
Światło na klatce nie było zbyt jasne.
Uśmiechnęłam się przyjaźnie, aby nieco uspokoić chłopaka,
który zapewne pomyślał sobie, że jestem jakąś psychopatką,
albo psychicznie chorą kobietą z kilkuletnią depresją, bo
przecież mój makijaż wciąż nadawał mi „mrocznego” wyglądu.
- Tak, to ja.
- Mogłaby pani tu podpisać? – Wskazał miejsce na kartce.
Podpisałam. – Proszę. - Wręczył mi kopertę z moim imieniem i
nazwiskiem.
- Dziękuję. – Kiwnęłam głową do chłopaka, który chyba
dopiero teraz zdał sobie sprawę, że musiałam niedawno wrócić
z dworu i stąd ten dziwny makijaż.
- Do widzenia. – Powiedzieliśmy w tym samym momencie i
oboje się uśmiechnęliśmy. Zamknęłam drzwi i przekręciłam
zamek. Wróciłam na łóżko. Tym razem usiadłam na nim „po
turecku” – ze skrzyżowanymi nogami – i wyciągnęłam z
torebki list, który otrzymałam w kafejce. Nie mogłam
zdecydować się, który pierwszy otworzyć i wtedy zdałam sobie
sprawę z tego, że są podpisane takim samym charakterem
pisma. Otworzyłam, więc pierwszy z nich:
37
38
„22.07.2009r.
Elizabeth Rosi…
Masz takie cudowne imię, że mógłbym powtarzać je całe
dnie w nieskończoność. I tak też robie. W myślach, co prawda,
ale nie mogę się go wyzbyć z mojego umysłu. Natomiast za
każdym razem, gdy pojawia mi się w głowie ukazuje mi się
również Twoja postać.
Jesteś taką piękną kobietą. Idealną. Doskonałą. Jak bogini…
Twoje czarne kręcone włosy, które jak węże mitycznej
meduzy chronią Cię przed atakiem niebezpiecznego mężczyzny,
ale z drugiej strony wabi ofiarę, aby podszedł bliżej…
popatrzeć, powąchać, wplątać się w ich nieład, by na końcu
zostać uduszonym przez ich silne acz delikatne nitki życia.
Twoje oczy… Nigdy nie widziałem tak głębokich oczu.
Mógłbym w nich utonąć i nie chcieć, aby mnie ratowano. Póki,
co widzę w nich spokój, ale wiem, że na pewno czai się w tej
zieleni dzika bestia, która tylko czyha na naiwną zdobycz, która
zostanie pochłonięta do środka, a następnie pożarta przez nią.
Zapełniasz każdy wolny kącik w moich myślach odkąd
Cię ujrzałem po raz pierwszy...
Nev. „
Drugiego listu nawet nie byłam w stanie teraz czytać.
Serce biło mi coraz szybciej i podchodziło do gardła za każdym
razem, gdy go po raz kolejny czytałam. Czy to możliwe, aby
ten bukiet, który kiedyś dostałam, był również od niego?
Poczułam się zmieszana. Z jednej strony niesamowita radość,
ekscytacja, miałam wrażenie, że nigdy w życiu nie otrzymałam
równie pięknego komplementu… ale z drugiej strony zaczęłam
się bać. Obcy mi człowiek wiedział jak się nazywam, gdzie
mieszkam, jak wyglądam. Możliwe, że obserwuje mnie już od
jakiegoś czasu. Może od kilku dni, może od tygodnia,
miesiąca… a może nawet i dłużej. Kim jest „Nev” i co to w
ogóle ma być? Imię? Nazwisko? Pseudonim? Dlaczego nie
podpisał się jakoś normalnie? Dlaczego do mnie nie podszedł,
nie porozmawiał, tylko zwiał cichaczem, gdy nadarzyła się
okazja? Mam pełno obaw, wątpliwości… A może całkowicie
niepotrzebnie? Co jeśli ja rzeczywiście po prostu mu się
39
podobam? On był niesamowicie przystojny… te czarne oczy…
Rozmarzyłam się.
Moje zamyślenie przerwał telefon. Dzwonił nie, kto
inny, jak mój szef. Wiedziałam, że będzie wściekły. Chwilę
jeszcze zastanawiałam się czy odebrać, ale musiałam. Nie
chciałam go jeszcze bardziej rozwścieczyć.
- Tak, słucham?
- Coś ty narobiła! Przecież mówiłem ci, że to dla ciebie
niepowtarzalna okazja na awans! A ty, co? Nawet nie
próbowałaś się starać? Nie obchodzi mnie to, że kiedyś was coś
łączyło. Co myślałaś, że nie wiem? Oczywiście, że wiedziałem.
Jestem w końcu dziennikarzem.
Na chwilę odstawiłam telefon od ucha, bo zaczynało mnie już
boleć od tych jego krzyków. Powróciłam do słuchania go
dopiero wtedy, gdy zauważyłam, że nieco uciszył swój ton
głosu.
- Elizo? Rozumiemy się?
- Tak, tak. Oczywiście proszę pana.
- W takim razie widzimy się jutro o 8:00 w moim gabinecie i
wtedy porozmawiamy sobie w cztery oczy. Ja nie wiem
kobieto… zejdź na ziemię. Nie czas na bujanie w obłokach.
Gdyby wiedział, jak mi było ciężko po rozstaniu z Raesem i że
ta praca właśnie miała być ucieczką od jego osoby, to mam
nadzieję, że by zmienił zdanie na temat całej tej sytuacji. Póki,
co właściwie nie miał skąd się o tym dowiedzieć. To nawet i
lepiej. Przynajmniej będzie mnie traktował jak normalnego
pracownika, a nie jakąś ofiarę przeszłości. Bez żadnych ulg.
- Dobrze proszę pana, będę punktualnie.
- Wiem. To chyba jedyna rzecz, jakiej nie mogę tobie zarzucić
panno Rosi. Do zobaczenia.
Rozłączenie. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć. Zresztą go to
nigdy nie obchodzi. Wydał rozkaz i to wystarczy. Facet.
40
Spojrzałam na drugi list. Powąchałam. Myślałam, że się
rozpłynę…. Pachniał mężczyzną. Cudowny zapach. Nie wiem,
jaka to jest marka perfum, bo z męskim światem niewiele mam
wspólnego od wielu lat…
Znów słyszę odgłos telefonu. Robię się wściekła. Kto mnie
znowu napastuje? Sms. Nadawca – nieznany, jakiś numer z
bramki Internetowej. Otwieram wiadomość: „Nev.: Odczytaj
drugi list. Dlaczego tak długo się nad tym zastanawiasz? Tam
Ci wszystko wyjaśniłem. Proszę, nie musisz się wahać. I nie
zrozum mnie źle.”
Zrobiłam wielkie oczy. Patrzyłam na tego sms jak osłupiała.
To, więc nawet zna mój numer komórkowy, tak? Odpisałam
mu z nadzieją, że nie wyłączył jeszcze okienka bramki na
tamten numer: „Skąd to wszystko wiesz?”,. Nie wyłączył.
Odpisał mi: „Nev.: Odczytaj list, tam wszystko wyjaśniłem.
Tylko się nie bój.”
Tylko się nie bój?! Co to ma znaczyć?!
Wzięłam do ręki znów list, który przed chwilą wąchałam.
Oderwałam prawy brzeg koperty. Wyciągnęłam kartkę, która
była w środku.
dokładnej daty, kiedy rozpocząłem, bo tak się w tym zatraciłem,
że straciłem już rachubę.
Jednak nigdy nie byłem tak blisko Ciebie jak dziś. Nigdy nasze
oczy nie spotkały się… Nie miałem pojęcia, że jesteś taka
śliczna, jeszcze śliczniejsza, niż na wszystkich tych zdjęciach,
które Tobie zrobiłem. Żadne zbliżenie nie daje tego samego
efektu, co ujrzenie Cię na żywo. Twoja uroda jest po prostu
nieziemska.
Mam nadzieję, że tamte kwiaty podobały się Pani? Zawsze jak
szłaś do pracy, to widziałem jak patrzyłaś na ten stragan z
kwiatami i musiałem dowiedzieć się, które są Twoje ulubione.
Róże w kolorze bordo, to na nie najczęściej spoglądałaś. Teraz
już są wysuszone, wiem. Widziałem. Dostaniesz następne w
takim razie. Tylko tym razem już z wazonem. Wcześniej
zapomniałem o tym drobnym szczególe.
Na koniec chciałbym Cię przeprosić za te otwarte drzwi od
balkonu. Nie mogłem się powstrzymać… Pragnąłem poczuć
Twój zapach. Nie wchodziłem do środka. Bałem się, że się
obudzisz.
Proszę, nie bój się mnie.
Nev.”
„22.07.2009r.
Elizo..
A może raczej powinienem zwracać się do Ciebie „El”? Wiem,
że tak wolisz, jednak nie jestem przekonany, czy pozwoliłabyś
mi tak Cię nazywać. W końcu zawsze powtarzasz, że tylko
bliskim na to zezwalasz.
Zresztą nieważne…
Wiem, co Cię martwi. Boisz się tego, że tak dobrze Cię znam,
wcale Cię nie znając. Masz rację myśląc, że Cię obserwuję.
Robię to już od bardzo długiego czasu… Nie podam Ci
Nie bój się mnie? NIE BÓJ SIĘ MNIE?! W jednej chwili
zgniotłam i wyrzuciłam list przed siebie. Mój wzrok rozbiegł
się po pokoju z niesamowitą prędkością próbując znaleźć coś,
chociaż jedną rzecz, która by była w tym momencie dla mnie
bliska i dawała mi ulgę. Byłam przerażona, spanikowałam.
Zaczęłam płakać i śmiać się sama do siebie. Usiadłam w
pozycji skrzywdzonego dziecka – skulone nogi objęte rękoma
poniżej kolan i głowa opuszczona na kolana…
Gdy się powoli uspokajałam, to do głowy zaczynały mi
napływać te wszystkie obrazki, gdy czułam się nieswojo.
41
42
Wiedziałam, że dzieje się coś złego, ale nie podejrzewałam, że
aż tak!
Słyszę dźwięk telefonu. Znowu sms. Wiedziałam już od kogo.
Szybkim ruchem otworzyłam go: „Nev.: Prosiłem, abyś się nie
bała. Nie skrzywdzę Cię. Nie mógłbym.”. Odpisałam mu od
razu: „Teraz również mnie widzisz?!”, odpowiedź: „Nev.:
Tak.”
Świat zaczął mi wirować, nie wiedziałam, co się dzieje…
ciemność.
Przyjaźń
Gdy otwieram oczy wciąż wszystko jest zamazane. Słyszę jakiś
dziwny dźwięk maszyny obok mnie. Jakieś krzyki kobiety,
potem rażące światło. Ktoś mnie dotyka. Najpierw za rękę, a
później dotyka mojego czoła. Nic nie rozumiem, tak jakbym
nie była w tej czasoprzestrzeni, tylko okupowała jakieś ciało
obcego organizmu.
Zamykam oczy. Oddycham spokojnie. Wsłuchuję się
intensywniej w głosy. Kobieta rozmawia z jakimś mężczyzną.
Zaczynam rozpoznawać niektóre słowa. Wyłapałam: telefon,
szczęście, omdlenie, serce. Byłam ciekawa, co to ma wszystko
znaczyć. Chciałam powiedzieć cokolwiek, ale miałam
wrażenie, że moje ciało zostało sparaliżowane.
Znów ktoś dotykał mojej ręki, ale tym razem powyżej
nadgarstka. Coś mnie zabolało, a później poczułam gorąco…
Palące gorąco w żyłach. Co się ze mną dzieje? Znów ciemność.
Nie mam pojęcia ile tak trwałam w stanie nieważkości. Jak
długo błądziłam między jawą a snem? Powoli otworzyłam
oczy. Światło nie raziło mnie już jak poprzednio, aczkolwiek
źrenice długo przyzwyczajały się do jaskrawego obrazu.
Ogarnęłam wzrokiem obraz dookoła mnie. Sala szpitalna. Jakaś
aparatura stojąca obok mnie. Wenflon w nadgarstku. Pewnie
wtedy został mi wstrzyknięty jakiś płyn uspokajającousypiający. Obróciłam delikatnie głowę w lewo. Na krześle
przy moim łóżku siedziała piękna blondynka. Od razu
wiedziałam, kto to, mimo tego, że jej twarz była zasłonięta –
leżała twarzą na kawałku mojego łóżka. Trzymała mnie za
rękę. Moja przyjaciółka - Anastazja. Łzy zakręciły mi się w
oczach. Nie widziałam jej od bardzo dawna. Zerwałyśmy
kontakt przez Raesa. Wiedziała, że potrzebowałam czasu, aby
43
44
się pozbierać. Natomiast ja wiedziałam, że gdybym jej
potrzebowała, to zjawi się od razu przy mnie. Tak jak i ja przy
niej, gdyby miała problemy. Najlepsze w tym wszystkim było
to, że nie potrzebowałyśmy słów. Jak siostry bliźniaczki –
doskonale wyczuwałyśmy nawzajem swój stan emocjonalny,
nawet będąc z daleka od siebie. Ta niesamowita więź… jest nie
do opisania. Poruszyłam delikatnie kciukiem, aby pogłaskać jej
palec – swoim. Od razu się ocknęła, jakby została porażona
prądem. Tyle, że jej wyraz twarzy nie wskazywał na trwogę, a
na niesamowite szczęście.
- EL! – wykrzyczała. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo zaraz
rzuciła mi się na szyję i zaczęła się do mnie tulić. Jakiekolwiek
poruszanie się sprawiało mi ból, Jednak byłam niesamowicie
szczęśliwa, że ją widzę. Tęskniłam. – Kobieto Ty durna jedna!
Wiesz jak ja się o Ciebie martwiłam! Dostaje jakiegoś sms-a z
numeru bramki Internetowej i gościu mi pisze, znajdujesz się w
tym szpitalu i muszę koniecznie się tam jak najszybciej zjawić!
Od razu rzuciłam wszystko i poleciałam do Ciebie!
Anastazja mówiła tak szybko, że ledwo nadążałam za jej
tokiem mówienia. Wszystkie informacje przyswajałam do
siebie dwa razy wolniej, jakbym była po niesamowitym
melanżu. Zresztą to, co mówiła w tej chwili, nie miało dla mnie
jakiegokolwiek znaczenia. Ważne było to, że jest tutaj ze mną,
cokolwiek ją tu przywiodło.
Patrzyłam, co jakiś czas w te jej roziskrzone błękitne oczy,
które co rusz zapełniały się łzami. Jej piękna blada cera
wyglądała niesamowicie przy tych pełnych czerwonych ustach.
Do tego jej anielskie blond włosy, które spływały serpentynami
aż za biust. Moje niesamowite 175cm niebiańskiego daru
niebios. Męski ideał i chyba też mój.
Uśmiechnęłam się do niej. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę,
że od kilku minut ona cały czas mówi, a ja milczę. Spojrzała się
na mnie z niedowierzaniem. Nie rozumiem w ogóle skąd ta cała
panika?
- Ale Ty pięknie wyglądasz… - w końcu wykrztusiłam z siebie.
Momentalnie ucichła. Popatrzała na mnie tymi swoimi dużymi
oczami, które w tym momencie wydawały się jeszcze większe
niż zwykle. Zmarszczyła brwi.
- Ja tu Ci opowiadam ważną historię, a Ty mnie nawet nie
słuchasz! Jak zwykle! – wykrzyczała.
Naburmuszony anioł. Nie sposób było się nie roześmiać, co ją
zirytowało jeszcze bardziej. Musiałam, więc udać powagę – a
to było bardzo trudne. Musiałam wyglądać komicznie, bo w
końcu i ona się zaczęła śmiać.
- Cieszę się, że w końcu wróciłaś do „żywych”. – powiedziała z
ulgą.
- Aż tak tragicznie wyglądałam?
- Szału nie było. – podsumowała. Zawsze tak mówiła, gdy coś
było bardzo nieciekawego. Widocznie ze mną musiało być
nienajlepiej.
Weszła pielęgniarka. Coś tam posprawdzała u mnie,
pospisywała jakieś dane. Przez tą chwilę Anastazja milczała.
Wyglądała tak, jakby chciała mi coś powiedzieć, ale nie była
pewna czy powinna. W końcu, gdy zostałyśmy znów same
popatrzała mi prosto w oczy…
- Możesz mi dokładnie powiedzieć, co się wtedy stało? Ludzie
od tak sobie nie zapadają w śpiączkę będąc blisko zawału w tak
młodym wieku.
- No, taka młoda to ja już nie jestem – zażartowałam, ale nie
rozchmurzyła się ani trochę. Wiedziałam, że nie mogę jej
wprost powiedzieć, co się stało. Nurtowało mnie natomiast, co
innego – Ty mi lepiej powiedz skąd Ty się u mnie znalazłaś w
mieszkaniu? Ludzie od tak sobie po kilku latach nie pojawiają
się z niezapowiedzianą wizytą zabezpieczeni w klucze?
45
46
- Jakiś Twój znajomy wysłał mi, sms-a, że jesteś w szpitalu… i
szybko się w nim znalazłam. Do Twojego mieszkania nie
wchodziłam….
- Skoro Ty nie wchodziłaś… to jak ja się znalazłam tutaj?
Wzruszyła ramionami. Jednak widać było, że i ją to
zastanowiło. Wyglądała nawet nieco na zastraszoną. Od zawsze
uwielbiała dramatyzować. Z wielkiego nic robiła największe
halo. Doszukiwała się drugiego sensu, w prostych sentencjach.
Było po prostu niemożliwa pod tym względem. Do tego za
dużo czytała opowieści Fantazy, gdzie tajemniczość i groza
postaci była zwykle owiana jakimś mistycyzmem i
niezwykłością itp. Czasem wydawało się to niemożliwe, aby
ukazać jest tą brutalną zwykłą prawdę.
- Nieważne – stwierdziłam. – Ile dni już tu leżę?
- Dzień.
Jeden dzień, a ja czułam się, jakbym nie ruszała się od wieków.
Bolała mnie każda kończyna, ba! Czułam ból w każdym
mięśniu, jak gdyby mi zastygły z powodu bezruchu, w jakim
trwałam.
Wchodzi lekarz. Mężczyzna, około czterdziestki. Niezbyt
atrakcyjny, ale miał coś w sobie takiego, że nie mogłam
oderwać od niego wzroku. Może to przez ten sposób, w jaki na
mnie patrzył tymi swoimi piwnymi oczami. Wydawał się być
niesamowicie miły, chociaż nie wypowiedział jeszcze ani
jednego słowa. Spojrzał na kartę moich wyników, później znów
na mnie. Uśmiechnął się.
- Dzień dobry pani. Miło, że pani do nas wróciła. Nazywam się
Sebastian Miler. – skinął głową w moją stronę.
Ja również delikatnie próbowałam odmachnąć, ale jakoś nie
bardzo mi to wyszło. On chyba wiedział jak ja się czuję.
„Chyba” – zakpiłam z siebie – na pewno wie, w końcu jest
doktorem, studiował takie rzeczy.
- Miło mi. – wypowiadanie słów przychodzi mi z nieco
większą łatwością, niż poruszanie się. Chociaż nawet mówienie
jest dla mnie teraz nie lada wyzwaniem. W sumie, to ciekawe,
co mi jest? – Panie doktorze… co tak właściwie mi się stało? –
zapytałam automatycznie w sekundę po tym, jak o tym
pomyślałam.
- Przeżyła pani jakiś silny szok. Zemdlała pani i upadła. W
momencie upadku musiała się pani uderzyć w głowę, przez co
straciła pani przytomność na dłużej. Jednak ten szok, jaki pani
przeżyła był na tyle silny, że o mało nie wprowadził pani w
śpiączkę. Na szczęście już nic pani nie grozi. – te ostatnie
słowa wypowiedział z ulgą, można było to wyczuć w jego
głosie. Martwił się o mnie. W sumie to zrozumiałe, jestem jego
pacjentką. Po chwili czasu dodał – Jeszcze niech zostanie pan i
tutaj jeden dzień na obserwacji, tak dla zabezpieczenia, żeby
zdobyć pewność czy nic pani już nie będzie i czy tamto
załamanie nie wywołało w pani mózgu żadnych
nieprzyjemnych skutków.
- Dobrze panie doktorze.
Anastazja ciągle siedziała i milczała. Od początku, gdy tylko
mężczyzna wszedł do pokoju wydawała się nieobecna. Dopiero
teraz, gdy na nią spojrzałam, a jej oczy podniosły się i znalazły
moje… Wiedziałam, że coś jest nie tak. Znałam ją przecież na
wylot, jak nikt inny dotąd. Nie musiała mówić. Całą historię
mogłam wyczytać z tych niebieskich kryształów. Jej policzki
zrobiły się rumiane. Wiedziała, że już się domyśliłam. Do oczu
napłynęły jej łzy, ale szybko odwróciła wzrok.
Faceci. Ex. Najpodlejsze uczucie, które może nas w życiu
spotkać – miłość. Ta prawdziwa, która nawet, gdy wygaśnie w
jednym z nas… w drugim tli się dalej, choćby ta iskierka
nadziei, że może wróci? „Jak kocha – to wróci” – zawsze tak
47
48
sobie myślimy. Pocieszamy się. „Tego kwiatu to pół światu” – i
co z tego, skoro pragniemy akurat tego jednego, upatrzonego?
Każdy przeżył jakiś zawód miłosny. Ludzie bardzo szybko
popadają w zauroczenie. Delikatne motylki w brzuszku i już
widzimy świat w różowych kolorach, a serduszka pojawiają
nam się zamiast źrenic – tak jak jest to przedstawione w
bajkach. Żałosne, że taki człowiek, który w sumie jest o wiele
bardziej rozwinięty umysłowo niż zwierzęta… jest aż tak
podatny na uczucia i myślenie abstrakcyjne, które w sumie
Sumarów sprowadza nas do impulsywności i powrotu do
zwierzęcego zachowania. My natomiast tak bardzo, wręcz
momentami na siłę próbujemy wskazywać różnice między
nami a nimi. Wydaje mi się, że staramy się ustawić na szczycie
tego łańcucha rozwojowego tylko, dlatego że z natury
uwielbiamy dominować. Nie znosimy porażek. Nie potrafimy
znieść tego, że ktoś lub tym bardziej COŚ może być lepszego
od nas.
Wracając do miłości… Pf, „miłość”! Pewien raper z Kielc
śpiewał:
„Miłość, to ciekawe jak zmienia człowieka,
to jak rwąca rzeka nieustannie drąży głazy,
każdy na nią czeka, jak na stacji stoi, wypatruje,
skąd nadjedzie pociąg, który wszystko wyprostuje(…)”
Miłość ogłupia. Zniewala człowieka. Sprawia, że stajemy się
prostolinijni. Zatracamy swoją osobowość starając się
przypodobać tej drugiej osobie. Z całych sił staramy się być
tym wyimaginowanym ideałem partnera czy partnerki…
zapominając, że w rzeczywistości ideały są nudne i nieciekawe.
A po drugie – nie istnieją. I choćbyśmy nam żyłki na skroniach
popękały i choćbyśmy utracili litry potu i krwi – tak czy owak
nie uda nam się osiągnąć zamierzonego celu.
- Na pewno jest pani głodna. Zaraz powiem, aby coś pani
przysłali. – ni stąd ni zowąd odezwał się doktor wyciągając
mnie z zamyślenia.
- Tak, tak, dziękuję. – odpowiedziałam.
Gdy tylko wyszedł spojrzałam się na moją przyjaciółkę.
Zarumieniła się znów. Wrażliwa istotka. Nigdy nie potrafiła
ukrywać emocji.
- Wszystko w porządku? – zapytałam się troskliwie.
- Mhm. – kiwnęła głową.
Nie była zbyt skora do rozmowy. Słyszałam jak nerwowo
stukała nogą o podłogę. Zdziwiłam się, gdy zdałam sobie
sprawę, że ma na sobie buty na obcasie. Bardzo rzadko je nosi.
- Obcasy czy szpilki? – próbowałam zmienić temat tak, aby się
nieco rozluźniła.
- Obcasy. Szpilki to za wysoki pułap jak dla mnie jeszcze.
Roześmiałam się. Niestety wciąż poruszanie się sprawiało mi
ból. Na szczęście już nieco mniejszy, „znośny”. Ona też się
uśmiechnęła. To dobry znak.
Nagle znów przyszedł „doktorek” tym razem z pielęgniarką.
Momentalnie - ja i Anastazja – spojrzałyśmy na nią z delikatną
nutą pogardy w oczach, studiując każdy centymetr jej wyglądu
zewnętrznego. Była to typowa „pielęgniareczka” rodem z
pornosa- długie blond włosy, różowiutki makijaż, długie nogi,
sztuczny biust. Z irytacją patrzyłam jak zakładała mi nową
kroplówkę.
- Czy to rzeczywiście takie potrzebne? – zapytałam się pana
Milera lekko marszcząc brwi, aby zauważył, że nie jestem z
tego zadowolona.
- Musi pani wypoczywać. W tej kroplówce są zawarte środki
nasenne oraz rozluźniające (na mięsnie). Rano poczuje się pani
o niebo lepiej. Niech mi pani zaufa.
49
50
Jakoś nie miałam ochoty mu ufać. Nie brzmiał
przekonywująco. Jednak w sumie jest lekarzem. Raczej zna się
na tym, co robi. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Zabolała mnie ręka w okolicach nadgarstka, a później
poczułam znów zimno i ciepło przechodzące moimi żyłami do
reszty ciała… Moje powieki stawały się coraz cięższe…
Ciemność.
Dokładnie nie pamiętam jak powróciłam do domu.
Mam takie przebłyski tylko, w których widzę Anastazję,
taksówkę, a później miskę koło mojej twarzy. Nie rozumiałam
tych obrazów, aż do środy, gdy poczułam się lepiej.
Okazało się, że mój organizm niezbyt dobrze przyswoił sobie
ten środek nasenny. Dużo przez niego wymiotowałam i czułam
się jak na haju przez kolejnych kilka dni. Irytujące. Nigdy w
życiu nie byłam w takim stanie nieważkości umysłu. Przecież
nie piję alkoholu w dużych ilościach. Narkotykami się brzydzę.
Natomiast papierosy śmierdzą.
Widocznie musiałam w końcu przeżyć „bombę”. Jak nie
dobrowolnie, to na siłę? Cholerni ludzie. Zawsze muszą dopiąć
swego.
Jednak taki odpoczynek od pracy dobrze mi zrobi. Mam
jeszcze dzień wolnego. Póki, co szef jeszcze nie dzwonił. Ktoś
go chyba poinformował. Tak myślę...Tak mi się wydaje...
Może lepiej, abym jednak wykonała do niego telefon, zanim
okaże się, że mnie wyrzucił, a ja o tym nie wiem. Pewnie już to
zrobił. Nieważne.
Wzięłam telefon do ręki, w spisie połączeń odnalazłam „Szef” i
przycisnęłam niebieską słuchawkę.
Dryn... dryn... dryn... – trzy sygnały i jeszcze nikt nie odebrał...
Dryn...
- Tak słucham?
- Dzień dobry panie Misk, z tej strony Elizabeth Rosi.
Chciałam panu wyjaśnić moją nieobecność w ciągu ostatnich
kilku dni...
- Dzień dobry Rosi. Nic mi nie musisz tłumaczyć. Już w
niedzielę zadzwoniła do mnie pani znajoma, której nazwiska
teraz sobie nie mogę przypomnieć. Wszystko mi wytłumaczyła.
- Ach... To pewnie Anastazja...
- No, tak, właśnie. Anastazja jakaś tam. Zresztą to w tym
momencie nie jest istotne. Mam nadzieję, że z pani zdrowiem,
panno Rosi, jest już lepiej?
- Tak, tak, czuję się już nieco lepiej.
- Po głosie słyszę trochę jest słabiutko, ale mam nadzieję, że do
jutra pani wydobrzeje? Widzimy się u mnie w biurze o
piętnastej, ponieważ muszę panią o czymś poinformować.
- Poinformować...?
- Tak, dokładnie tak powiedziałem. A teraz niech się pani
jeszcze prześpi, odpocznie. Do zobaczenia jutro.
51
52
Kiedyś... to nie dziś
Koniec rozmowy. Jak zwykle odłożył słuchawkę, zanim
ja zdążyłam się pożegnać. Zresztą nieważne, zdążyłam się już
przyzwyczaić. Dziwne, że nie krzyczał. Byłam pewna, że w ten
sposób zacznie naszą konwersację. Widocznie zostawił tą
„przyjemność” na jutro. Ciekawe, co mnie będzie czekało? O
czym może chcieć mnie „poinformować”? Mam nadzieję, że
mnie nie wyrzuci... chyba nie miał tego na myśli. Oby nie. Ta
praca to całe moje życie! Dzięki niej wyszłam wreszcie na
prostą. Zaczęłam normalnie funkcjonować. Przestałam być
zwykłą roślinką, bo zmieniłam się w różę. Wciąż kwitnę,
jeszcze stanę się kimś wartościowym, tylko niech mi da szansę,
a to udowodnię!
Gdy piszę... nie liczy się to jak wyglądam. Nie liczą się moje
walory estetyczne, moje ciało, zewnętrzna powłoka. Nikt nie
zastanawia się nad tym, czy jestem piękna, seksowna, urocza,
czy mam te dołeczki jak się uśmiecham, czy też moje rzęsy są
wykręcone, a mój zapach roznosi się po całym wnętrzu pokoju.
Wtedy, gdy piszę... ważne jest to, co mam w środku, w sobie,
moja dusza, moje myśli. Nikomu tutaj nie przeszkadza mój
osobliwy charakter, nikt nie zwraca uwagi na to, że jestem
„inna”, że odstaję od reszty. Tutaj się to ludziom podoba.
Człowiek bardzo szybko nudzi się pospolitością. Czytelnicy nie
chcą znajdować w gazetach ciągle tego samego. Chcą od czasu
do czasu przeczytać coś, co ich poruszy, sprawi, że wysilą
swoje szare komórki mózgowe, które jeszcze nie zostały
wybite przez alkohol. Taki osobnik czuje się wówczas
spełniony duchowo. Czasami nawet postanawia zmienić coś w
swoim życiu. Właśnie tego pragnę – nauczyć ludzi, że powinni
zacząć więcej myśleć nad swoją egzystencją, aby starali się
53
zmieniać świat – zaczynając od siebie. Przecież niewiele
potrzeba.
Wstałam z łóżka. Jest już pora obiadowa. Właściwie to
czas przemyka mi między palcami i nie jestem w stanie go
kontrolować. Spojrzenie na zegarek w telefonie – 16:16.
Uśmiechnęłam się automatycznie. Ktoś mi kiedyś powiedział,
że to moment, gdy ktoś o Tobie myśli. Zrobiło mi się jakoś tak
cieplej na sercu. Chwilowo odeszły ode mnie moje małe
problemy, które przed chwilą wydawały się nie do pokonania.
Poszłam do kuchni. „Lodówka, lodówka...” – moje myśli
krążyły wokół jednego. Nic dziwnego, ostatnie dni spędziłam
na kroplówkach. Wyjęłam mleko, a następnie znalazłam płatki
czekoladowe. Potrzebuję cukru, energii. Jestem taka
wykończona. Miska, mleko, płatki, mikrofalówka, trzy minuty
– danie gotowe. „Zdrowe, odżywcze, z witaminami i
wapniem.” Jeszcze tylko łyżka...
Właśnie zauważyłam dzban z uschniętymi już kwiatami.
Zaczęłam powoli składać obrazy w mojej głowie, aż powstał
film z wydarzeń ubiegłych. Kurier, spotkanie z Raesem,
niesamowicie przystojny mężczyzna w czerni, listy, sms-y.
Zdałam sobie sprawę z tego, że ten facet musi mnie jakoś
podglądywać. Dokładnie wiedział, co robiłam w danej chwili.
Myśli mógł odgadnąć, zauważył zapewne, że po prostu się
waham. Zresztą przyznał się do tego, że mnie obserwuje od
jakiegoś czasu. Ciekawe jak do tego doszło...
Kolejny obraz w mojej głowie pochodził z rozmowy z Raesem,
a dokładniej z jego opowieści o tajemniczym zdjęciu i
fotografie, który mu je dał. Ciekawe, kim jest ta piękna kobieta
ze zdjęcia? Zamknęłam oczy. Znów wizja: ja nago kąpiąca się
nad jeziorem. Turkusowy dresik... Śledzący mnie mężczyzna...
Potrząsnęłam głową...
Za dużo na raz.
54
Turkusowy dresik... Hmm... Nie widziałam go od tamtej pory.
Skończyłam jeść płatki i ruszyłam do pokoju w stronę
szafy z ubraniami. „Na pewno gdzieś tu jest”, „Musi tu być” ciągle powtarzałam do siebie. Przecież to był tylko cholerny
sen. Im głębiej zanurzałam się w ubrania, tym bardziej się
denerwowałam tym, iż nie mogłam go znaleźć. Dziesięć
wdechów i wydechów na rozluźnienie... Raz, dwa, trzy,
cztery... Zamknęłam oczy i starałam się wsłuchać w rytm
swojego serca. Udało się. Już po chwili czułam ulgę i znów
byłam opanowana.
Skoro nie ma go w szafie, to pewnie wrzuciłam go do kosza na
pranie. Pełna nadziei weszłam do łazienki. Po prawej stronie
stał fioletowy kosz. Zaczęłam w nim grzebać. Zrobiłam to
samo, co z ubraniami z szafy – wyrzuciłam je wszystkie na
podłogę i rozpoczęłam poszukiwania. Niestety, znów nic. Nie
potrafiłam już sama przed sobą udawać, że wszystko jest w
porządku.
Pozostała ostatnia nadzieja – wywiesiłam go na balkonie wraz
z resztą prania. Wrzuciłam szybko brudne ubrania z powrotem
do kosza i niewiadomo, kiedy byłam już na balkonie.
Jest. Wisi sobie na sznurku i drwi ze mnie. Taki samotny...
Jego towarzyszem jest tylko wiatr. Zdjęłam go i wróciłam do
pokoju. Wsadziłam dres do szafy, a sama usiadłam na łóżku
pogrążając się w myślach.
Zaczęłam zastanawiać się nad tym... Dlaczego tak
właściwie staram się być zawsze idealna? Nie wzięło mi się to
przecież samo z siebie. Takie rzeczy nie powstają z niczego...
I wtedy zrozumiałam, że uczyłam się tego latami. Na początku
była to chęć sprostania oczekiwaniom rodziców. Cała rodzina
składała się z magistrów i doktorów. Presja otoczenia.
Musiałam być najlepsza w klasie, aby nie zwracać na siebie ich
uwagi. Zabawnie to brzmi... Przecież każde dziecko pragnie,
aby ich rodzice w końcu zauważyli. Ze mną było odwrotnie –
robiłam wszystko, aby stać się jak najbardziej niewidoczna.
Odznaczałam się niesamowitym brakiem pewności siebie.
Zamknięta w sobie, aspołeczna. Niezwykle dojrzała, chociaż
nikomu tego nie pokazywałam. A ponadto wrażliwa na każde
piękno, słowo, gest. Matka natura ze mnie zakpiła. Mała,
wychudzona, z wielkimi ustami, oczami i nosem, jasna
karnacja i ciemne włosy. Dzieci bywają brutalne, bowiem nie
wiedzą, co to są konsekwencje. Nie zastanawiają się nad tym,
co mówią. Natomiast bardzo wyraźnie zapamiętują każdą
krzywdę.
Nigdy nie potrafiłam się bronić. Byłam tchórzem. Moja
naiwność była piętą Achillesową, która aż się prosiła, aby w nią
uderzyć.
Życie nie szczędziło mi smutków w przeszłości. Los drwił ze
mnie dopóki nie wzięłam go w swoje ręce. Szybko musiałam
dorosnąć. Właściwie to nie pamiętam zbytnio swojego
dzieciństwa, ponieważ... generalnie go nie miałam. Już w
podstawówce musiałam zajmować się domem. Patologia. We
wcześniejszym życiu musiałam być bardzo złym człowiekiem,
że tak mnie ukarano. Moją rodzinę można porównać do jabłka,
które z wierzchu wygląda na bardzo zdrowe i smaczne, skórka
napięta, lśniąca... jednak w środku jest zepsute i trujące. Pozory
– największe kłamstwo dzisiejszego świata.
Ból.
Łzy.
Przerwałam myślenie.
„Nie jest ważna przeszłość, lecz to, kim jesteś.” – powtarzałam
sobie w duszy. Być może tylko się pocieszam. Oszukuję.
Jednak dzięki temu mam wciąż nadzieję, że mogę być dobrym
człowiekiem... bez względu na wszystko.
55
56
Bardzo dużo poświęciłam by osiągnąć swoje marzenia.
Kosztowało mnie to dużo pracy... nauki i kontroli. Nie mam na
myśli edukacji czysto szkolnej, bo przecież nie tylko
poszerzałam swoją wiedzę ogólną. Dużo musiałam poznać
szczegółów psychologii, a nawet samego życia. Jeżeli chodzi o
kontrolę, to bardziej chodzi mi o manipulację. Nie tylko innymi
a samą sobą. Kłamstwo powtarzane tysiąc razy podobno staje
się prawdą – w taki właśnie sposób jesteśmy w stanie się
zmienić.
Jednak nie osiągnęłabym pewnie nic, gdybym była w
swoich dążeniach samotna, bez wsparcia. Nie miałam go od
rodziny, ale znalazłam je u boku swojej przyjaciółki.
Najzabawniejsze jest to, że gdy się poznałyśmy... to w
pierwszej chwili wcale za sobą nie przepadałyśmy. Wręcz nie
mogłyśmy się znieść. Ja traktowałam ją z góry, ponieważ jest
nieco młodsza ode mnie, a ją irytowało to, że się tak noszę
wysoko.
Jednak trudne sytuacje często zbliżają ludzi. Tak samo było z
nami.
Na początku miałyśmy wspólną przyjaciółkę. To wyglądało
tak, jakbym Anastazji próbowała ją odebrać, ponieważ
wcześniej były zawsze tylko we dwie. Czułam się jak trzecie
koło u motoru... Jednak Marta zawsze mi powtarzała, że to się
kiedyś zmieni, że Anastazji przejdzie.
Trochę czasu minęło, zanim rzeczywiście tak się zaczęło dziać.
To wyglądało nieco jak gra w podchody. Ale bardzo mnie
cieszy to, że zaczęłyśmy w taki sposób, bo w innym przypadku,
nigdy nie poznałabym jej z każdej strony, szczególnie nie z tej
najgorszej.
Moja piękna blondyneczka... Jest nerwowa bardzo, nie da się
tego ukryć, a nawet powiedziałabym, że jest impulsywna.
Szybko traci głowę... Ma wady. Każdy je ma. Ja jednak wiem,
że jej wady są znikome przy moich i w pełni je toleruję.
Właściwie to bardziej zagrażają jej samej, niż komukolwiek
wokół. No... chyba, że jest się facetem. Wtedy współczuję.
Wysoki, blond włosy i niebieskooki anioł. Nie można się nie
zakochać od pierwszego wejrzenia. I ja również miałam do niej
słabość. Niekoniecznie taką samą jak płeć męska. Ale jednak
słabość.
Godziny mijają, a ja wciąż siedzę w jednej pozycji
wpatrzona w szafę. Mój mózg odmawia mi posłuszeństwa. Za
dużo myśli, które kłębią się w głowie i pozostają w niej niczym
bród za meblami, których nie sposób dosięgnąć samemu, aby
wyczyścić. Zresztą zapewne niczym tak łatwo by nie zeszły te
plamy, które są pytaniami pozostawionymi bez odpowiedzi.
Spojrzałam za okno.. jest już ciemno. Chyba powinnam
położyć się już spać, bo żadnego lepszego wyjścia nie widzę.
Jednak z drugiej strony im szybciej mi minie ten dzień tym
szybciej pójdę do pracy i dowiem się tego, co chce powiedzieć
mi szef. Boję się... Gdybym straciła teraz pracę... Byłoby mi
bardzo ciężko.
Ułożyłam się wygodnie pod kołdrą. Właśnie wtuliłam
się w poduszkę, gdy... Nie... to musiało mi się tylko wydawać.
Mam zszargane nerwy. Wszystko wokół wydaje się być
skierowane przeciwko mnie. Ale znów to usłyszałam, jakiś
dźwięk za oknem, powoli odwróciłam się w tamtą stronę i...
Chyba widziałam jakąś postać na moim balkonie. Przetarłam
oczy. Nikogo nie było... Moja chora wyobraźnia... Zatrzęsłam
się. Poczułam chłód. Dopiero teraz dostrzegłam, że musiałam
zapomnieć zamknąć balkon, bo jego drzwiczki są nieco
uchylone. Wstałam, więc z łóżka i poszłam je zamknąć. Jeszcze
raz uważnie przyjrzałam się temu, co na nim się znajduje... ale
był pusty. Mój mózg płata mi niesamowite figle ostatnio. To
57
58
ciągłe uczucie, że nie jestem sama, że ktoś mnie obserwuje...
Chyba powinnam iść się leczyć.
Położyłam się do z powrotem do łóżka. Okryłam się kołdrą, aż
po sam czubek głowy, nałożyłam małą poduszkę sobie na
głowę, aby już nic nie słyszeć.
Poczułam wibracje - telefon, który leżał obok mojego nosa
zaczął dawać znać, że ktoś wcale nie chce chyba abym zasnęła
o tak wczesnej porze. Zostałam zmuszona do otworzenia oczu.
Spojrzałam na wyświetlacz: numer nieznany, bramka
Internetowa. Irytuje mnie to już. Jeżeli jest na tyle odważny,
aby do mnie pisać to, chociaż mógłby dać jakieś namiary na
siebie. Mam dość myślenia na temat tego, co tak właściwie
chce ode mnie ten człowiek, skąd ma mój numer telefonu i
dlaczego napastuje akurat mnie? Czym sobie zasłużyłam a
raczej, czym tak zgrzeszyłam? Czy może jednak powinnam się
czuć zaszczycona tym, że się mną zainteresował? Drażni mnie
ta jego tajemniczość, w pewnym sensie anonimowość wręcz.
Nic nie wiem o tym człowieku, prócz tego, że mnie obserwuje,
co jest, co najmniej dziwne, a na pewno w pewnym sensie
chore.
Mieszanka emocji pogłębionych przez niewiedzę. Wzięłam ten
cholerny telefon do ręki i odczytałam wiadomość: „Dobranoc...
ma piękna Pani.” Nadawca: Nev. Trafił mnie szlag. W
pierwszym momencie miałam ochotę rzucić urządzeniem o
ścianę, aby już nie mógł więcej do mnie wysłać żadnej
wiadomości, ale jakoś się opanowałam. Odłożyłam telefon do
szafki z hukiem ją zatrzaskując. Znów schowałam się pod
poduszką.
59
Współpraca
Nowy dzień. Budzi mnie słońce, które przedziera się przez
szyby okien, których zapomniałam zasłonić. Odwracam się na
bok, plecami do światła. Niewiele pomaga. Jest mi strasznie
gorąco... To lato jest niesamowicie upalne.
Nieważne. Czas wstawać i się zbierać do pracy.
Odrzucam na bok kołdrę, staram się położyć prawą nogę
pierwszą na podłodze. Tak, wiem, jestem przesądna. Tylko w
niektórych sprawach, ale jednak jestem.
Poszłam do kuchni, aby napić się wody. Wzięłam szklankę i
nalałam płynu z czajnika. Wypiłam od razu całą zawartość i
ponowiłam całą czynność. Od razu lepiej.
Właściwie jeszcze nie miałam pomysłu na to, co ze sobą
zrobić. Wiedziałam, że muszę iść do redakcji, – co
przyprawiało mnie o mdłości z powodu stresu. Już dawno tak
bardzo nie bałam się takiej błahej rzeczy, jaką to się wydawało
dla obserwatora z boku. Spojrzałam na zegarek wbudowany w
mikrofalówkę, 09:09. Urocza godzina, chociaż czas
nieubłagalnie pędził do przodu. Odstawiłam szklankę do zlewu.
Już miałam opuścić pomieszczenie i ruszyć ku drzwiom od
łazienki, gdy zauważyłam stojące na blacie kwiaty w wazonie.
Były już dość wysuszone, zapomniałam zmienić im wodę.
Bukiet róż, które kilka dni temu przywlókł mi kurier. Słodki
chłopiec nieumiejący rzuć gumy. Zresztą nieważne. Nie
miałam ochoty wspominać całej tej sytuacji, ponieważ
streszczała się w jednym słowie „Nev.”. Sama myśl o tym
facecie powoli mnie irytowała.
Z jednej strony intrygował mnie. Był niesamowicie przystojny,
męski i miał klasę. Do tego do spojrzenie... te oczy jak dwa
węgle, które mogłyby rozpalić mnie do czerwoności. Idealne
usta, nie za duże, nie za małe, które układały się w delikatny
60
tajemniczy uśmiech, gdy mnie obserwował siedzącą samotnie
przy stoliku. Nie da się ukryć, że zrobił na mnie wielkie
wrażenie. Był spełnieniem moich marzeń... Ideałem ze snów.
Jednak irytowało mnie to, że... nic o nim nie wiedziałam.
Niewiedza, ciekawość... Tajemniczość bywa interesująca, ale
do czasu. Powoli zaczynało mnie to coraz bardziej drażnić. Z
jednej strony ideał mężczyzny, w którym zapewne mogłabym
się zakochać, gdybym tylko usłyszała jego głos. Na pewno ma
bardzo gruby, niski, prawdziwie męski głos. Niestety nie należę
do osób cierpliwych, co oznaczało, że nie potrafię dłużej
czekać na to, aż wreszcie zdecyduje się na jakiś poważniejszy
krok – jakim na pewno byłoby odezwanie się do mnie.
Skoro prawdopodobnie cały czas mnie obserwuje, to niech
patrzy na to, co teraz zrobię! Wzięłam do ręki bukiet na wpół
zwiędłych kwiatów i wyrzuciłam do śmieci. To by było na tyle.
Następnie poszłam poszukać tych listów od niego. Na pewno
gdzieś tu są, chociaż od powrotu ze szpitala ich nigdzie nie
widziałam. Właściwie to nawet o nich nie myślałam, więc też
do tej pory nie zastanawiało mnie, gdzież się one podziały.
Pierwsza na myśl przyszła mi moja szafka nocna, górna
szuflada, gdzie przy okazji odnalazłam swój telefon.
Całkowicie zapomniałam, że rzuciłam go w nocy tam, by go
więcej nie usłyszeć. Sprawdziłam, czy nie mam żadnych
wiadomości. Póki, co skrzynka była pusta. Chyba zrozumiał, że
miałam dość tych na wpół anonimowych SMS-ów. Zresztą, co
to w ogóle ma być „Nev.”? Jakby nie mógł, chociaż użyć
swojego imienia.
Irytujące: pojawia się facet, który uważa, że mnie obserwuje
dwadzieścia cztery godziny na dobę, a ja już fiksuję, bo cały
mój świat wywraca się do góry nogami. Nie wiem, co się ze
mną dzieje. Za dużo myśli plącze mi się w głowie, która mam
wrażenie, że zaraz wybuchnie. Migrena. Znów się zaczyna.
Musiałam ponownie położyć się na łóżku i odczekać chwilę, aż
przestanie mi się kręcić we łbie. Nienawidzę tych ataków.
Nigdy nie mogę wyczuć, kiedy nastąpią. No dobra, właściwie
mogę – po prostu występują w momentach, gdy za dużo myślę.
Filozofem nie zostanę, bo musiałabym cały czas żyć na
tabletkach.
Pierwszy raz, gdy dostałam ataku migreny to było w szkole.
Uczęszczałam jeszcze do podstawówki. Nikt mnie nie lubił.
Byłam zamknięta w sobie. Nie potrafiłam zripostować ich
drwin. Oczywiście wszystko kumulowało się we mnie, ale nie
potrafiłam o tym nikomu powiedzieć. Nie umiałam zaufać. A
jak już udało mi się kogoś tym moim naiwnym zaufaniem
obdarzyć, to okazywał się tego niegodny, wykorzystywał i
porzucał. Jak śmiecia. Mnie. Nigdy więcej.
Teraz nauczyłam się walczyć o swoje ukazując ostre pazury i
kły. Zaśmiałam się w duszy ze swojego porównania do
jakiegoś potwora al’a wampir, czy innego ponadnaturalnego
stwora. Za dużo czytam książek. Za dużo fantastyki. Może i
rozwija to moją wyobraźnię, ale wywołuje również, to dziwne
uczucie „Księżniczki uwięzionej w realistycznym świecie”.
Uważam, że jestem zbyt wrażliwa na brutalną rzeczywistość.
Dosłownie mam wrażenie takie, jakbym została siłą
wyciągnięta z jakiejś bajki i wsadzona tutaj, do świata
realnego, gdzie cuda się nie zdarzają. Rzeczywistość zabija
marzenia już przy ich narodzinach, gdy są jeszcze tylko małymi
białymi duszkami w naszej głowie, zanim zdążą jeszcze się
uformować w jakiś konkretny pomysł.
61
62
Nawet nie wiem, kiedy zleciały mi trzy godziny. Wykąpana,
ubrana i po zrobieniu makijażu mogłam się udać do redakcji.
Moje falowane włosy spięłam z tyłu w dość chaotyczny kok
czarnymi, nierzucającymi się w oczy wsuwkami. Makijaż
delikatny, naturalny. Jedynie górne powieki pociągnęłam
czarnym eyelinerem, żeby dodać im wyrazu. „Oczy człowieka
są zwierciadłem duszy”, dlatego zawsze uwielbiam je
podkreślać, bardziej niż inne atuty mojej urody.
„Uroda”... Nie uważam się za piękność świata. Jednak kobieta
pewna siebie, to atrakcyjna kobieta. Poza tym, nie wydaje mi
się, aby ciągłe narzekanie na swój wygląd, na zbyt małe piersi i
brak tyłka miałby w jakikolwiek sposób mi pomóc w akceptacji
samej siebie. Nie powinniśmy robić z siebie ofiar własnych
kompleksów, bo to nas niszczy od środka. Gdy nie doceniamy
samych siebie popadamy w fobie. Wiecznie wydaje nam się, że
ktoś się na nas patrzy, ponieważ coś jest nie tak: „Gdzieś coś na
pewno mi wystaje, może to metka?”, „Mam coś na twarzy?”,
„Może jestem brudna... albo mam plamę czy dziurę, której nie
zauważyłam!?”. Można oszaleć z własnej głupoty. Jesteśmy
przecież tylko ludźmi. Nie mamy być idealni. Poza tym...
ideały są nudne.
Włożyłam na siebie zwykłą czarną sukienkę do kolan bez
wycięcia na głęboki dekolt, tylko z gumką u góry tak, że zsuwa
się ją na przedramiona. Uzupełnieniem prostej sukienki są
botki na wysokim obcasie z wycięciem na dwa palce u stóp.
Uśmiechnęłam się do siebie w lustrze wiszącym na
przedpokoju naprzeciwko komody. Zawsze tak robię, gdy chcę
nabrać nieco pewności siebie. Poprawiłam jeszcze koniec
sukienki. „To będzie dobry dzień” – pomyślałam. Podobno
kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. Podobno.
Odwróciłam się w stronę komody i wzięłam z niej klucze i
komórkę. Wsadziłam je do torebki, która wisi na wieszaku po
prawej stronie – między komodą a drzwiami.
Przed blokiem stał mój samochód. Miałam już otworzyć
drzwiczki, gdy ogarnęło mnie to uczucie, że ktoś na mnie
patrzy. Spojrzałam na przeciwną stronę ulicy i zauważyłam po
chwili obserwacji mężczyznę, ubranego na czarno i
trzymającego w rękach gazetę. Od razu go rozpoznałam... te
czarne włosy, oczy, które nawet stąd było widać wyraźnie, a
przecież oddzielało nas około 30m. Widziałam jego białe zęby,
które szczerzył w uśmiechu. Dobrze, że nie padało na nie
światło słoneczne, bo pewnie zaczęłyby odbijać światło w moją
stronę rażąc w oczy. No dobra, może troszeczkę przesadzam,
bo jestem nieco zazdrosna, ponieważ ja nigdy nie miałam tak
idealnie białych, kształtnych zębów.
Zawsze uważałam, że wybielanie ich jest dla ludzi bogatych,
którzy nie mają już na co trwonić pieniędzy, ponieważ
skorzystali już chyba z większości rozrywek im dostępnych,
więc zaczynają pakować mamonę w swoje ciało. „Urodę”,
która tak czy owak kiedyś „wygaśnie”. Prędzej czy później.
Według mnie, chyba jednak pozostać naturalnym jak najdłużej
i starzeć się z klasą, niż nagle stać się zużytą lalką z sexshopu, z
której na dodatek spuszczono powietrze.
Wsiadłam do samochodu zatrzaskując może nieco za mocno za
sobą drzwi i po prostu odjechałam. Widziałam go jeszcze w
wstecznym lusterku. Nie spuścił oka ze mnie, dopóki nie
skręciłam na skrzyżowaniu i znikłam mu z pola widzenia za
rogiem bloku.
63
64
Schody prowadzące do redakcji wydawały mi się za krótkie.
Czułam jak mi serce podchodzi do gardła, gdy pokonywałam
kolejny stopień – a było ich tylko trzy,. Później jeszcze chwilę
stałam zastanawiając się, czy w ogóle nacisnąć na klamkę
otwierającą drzwi? Jednak wreszcie to zrobiłam, przecież nie
mogłam panikować w nieskończoność. Jestem dorosła, muszę
zachowywać się jak dojrzała kobieta i przyjmować wyzwania z
uśmiechem na ustach, a nie kulić się jak mały kotek na
wycieraczce w oczekiwaniu na Pana, który albo go wykopie na
ulicę, albo przygarnie z litości.
Wewnątrz nic się nie zmieniło. Ściany nadal były koloru jasnej
zieleni, co ma niby uspokajać pracowników. Po lewej stronie
stały dwa rzędy boksów ze stanowiskami komputerowymi, dla
każdego członka załogi redakcyjnej. Oczywiście prawie
wszystkie były zajęte – oprócz trzech: mojego oraz Rudej i
Majki, które pewnie jak zwykle biegały po całym
pomieszczeniu rozsiewając nowe plotki. Nie lubię tych dwóch
dziewczyn. Są jak bliźniaczki na siłę: te same ubrania, tylko w
innych kolorach. Ruda miała słabości do zieleni, która to niby
podkreślała jej kolor włosów, natomiast Majka wiecznie
biegała w różowych kreacjach, które podkreślały jej
podobieństwo do laleczki Barbie (w końcu była blondynką).
Dzisiaj miały na sobie spódniczki do kolan w dużą kratę oraz
koszulki, które miały rozpięte poniżej stanika, co u płomiennej
może jeszcze jakoś wyglądało, bo miała duże piersi, ale druga...
Zresztą nie mnie oceniać. Do tego baleriny jednego koloru z
małymi kokardeczkami po bokach...
Oczywiście stały pod drzwiami szefa podsłuchując. Widocznie
ktoś u niego był. Może nie powinnam przeszkadzać?
Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do wrót bram
piekielnych, które zaraz pochłoną moją duszę i odprawią mnie
bez niczego.
- Szef jest zajęty? – zapytałam dziewczyn, które dopiero teraz
zauważyły, że nie są same.
- Y... Eliza. – wypowiedziały to niemal równocześnie. Po czym
odpowiedziała mi Ruda – Jakiś czas temu wszedł tam jeden
gościu. Mówię ci, taki wysoki, szeroki. – opisała mi go prawie
całego nadając bez przerwy przez jakieś pięć minut i
zakończyła słowami – chyba będzie tu nowy.
W tym momencie zaschło mi w gardle. Skoro Szef zatrudnia
kogoś nowego, to ktoś z zespołu pewnie odpadnie... a tym kimś
najpewniej mam być ja. A może już wyleciałam, tylko jeszcze
tego nie wiem, bo nie powiadomiono mnie? Chyba powinnam
była wcześniej sprawdzić pocztę.
Moje wywody przerwał odgłos otwierających się drzwi.
Odskoczyłam w prawo jak oparzona i schowałam się za nimi,
modląc się w duchu, aby mnie nie uderzyły. Wyszedł przez nie
facet, o którym najprawdopodobniej mówiła dziewczyna. Miał
na sobie jeansy i błękitną koszulę z podwiniętymi rękawami aż
po łokcie. Takiej postury mężczyźnie musiało być zapewne
duszno w małym gabinecie Szefa.
Wzięłam kilka głębszych oddechów zanim odważyłam się
wejść do środka. Oczywiście jak zwykle zamknęłam oczy,
policzyłam od dziesięciu w dół i oczyściłam umysł. Gdy byłam
gotowa nacisnęłam klamkę i z uśmiechem na ustach
otworzyłam drzwi.
- O... Rosi. Nareszcie. Już myślałem, że nie przyjdziesz. – Szef
jak zwykle siedział w swoim wielkim skórzanym fotelu za
równie okazałym biurkiem z ciemnego drewna. O blat opierał
łokcie, a dłonie splecione. Wskazał mi krzesło przed sobą i z
powrotem splótł palce ze sobą.
- Nie podał pan konkretnej godziny... – zaczynałam się
tłumaczyć.
- Masz racje. – przerwał mi krótko, co mnie od razu
zniechęciło. Miał nieco surowy ton. – Tak czy inaczej dobrze,
że jesteś, ponieważ chciałbym Ci kogoś przedstawić. Wstał i
podszedł do drzwi. Gdy je otworzył z silnym zamachnięciem, o
mało nie rozbił głowy blondynie. Zaklął coś pod nosem i
powiedział do dziewczyn, aby zawołały tego faceta, który
dopiero, co stąd wyszedł. Przez jego ramię zauważyłam, jak
Majka idzie w stronę gościa. Dopiero, gdy wstał uświadomiłam
65
66
sobie, że siedział w moim boksie! Przy moim biurku!
Dotykając mojego laptopa! Miałam wrażenie, że robię się
czerwona ze złości. Po chwili jednak zrozumiałam, że nie mam,
o co się złościć. To był najwidoczniej sposób, w jaki Szef
chciał mnie zwolnić... Po tej całej akcji z nieudanym
wywiadem z „wielkim” artystą – Raesem, który miał zapewnić
mi awans oraz moim późniejszym pobycie w szpitalu.... Na
pewno zawiodłam. Zasłużyłam sobie, więc na to, aby mnie
usunąć. Ścisnęłam mocno torebkę i odwróciłam się. Wzrokiem
udawałam, że szukam czegoś za oknem. W rzeczywistości
starałam się znaleźć coś, na czym mogłabym skupić się w
jakimkolwiek stopniu, byleby nie uronić łzy. Słysząc
zamykanie drzwi oraz kroki dwóch ludzi wstałam i odwróciłam
się w stronę Szefa i mężczyzny, którego sprowadził. Miałam
już na ustach ten piękny, uwodzicielski uśmiech, który zawsze
zwalał z nóg każdego faceta. Do tego nadawał mi niesamowitej
pewności siebie.
- Elizo, to jest Tadeusz Jurandowski. – przedstawiany człowiek
wyciągnął w moją stronę swoją wielką dłoń w uprzejmym
geście powitalnym. Patrzyłam mu się prosto w oczy i
zmierzyłam go szybkim spojrzeniem, po czym również
skierowałam w jego stronę dłoń robiąc to bardzo delikatnie i
wyniośle unosząc prawą brew do góry. Uwielbiam na samym
początku pokazywać facetowi gdzie jego miejsce. To ja tutaj
dominuję, a ty jesteś zwykłym samcem. Chociaż pan
Jurandowski patrzył na mnie z góry, ponieważ był prawie dwa
razy większy ode nie, to i tak musiał poczuć się w tym
momencie malutki, gdy moje wredne zielone oczy strzelały
piorunami w jego stronę. – Elizabeth Rosi. – przedstawiłam się
z gracją akcentując bardziej swoje nazwisko, tak aby wskazać
mu, że niezbyt życzę sobie, żeby mówił do mnie po imieniu.
Widziałam spojrzenie szefa, który niezbyt wyglądał na
zadowolonego widząc, że niezbyt chętnie witam się z
nieznajomym. Po chwili więc dodał – To jest nowy członek
naszej redakcji. Tadeusz – powiedział to bardzo głośno i
wyraźnie, aby dać mi jasno do zrozumienia, że nie podobało
mu się, że jestem taka chłodna wobec jego nowego pupila. Na
mnie rzadko mówi po imieniu. – jest fotoreporterem. Będzie
robił zdjęcia do gazety... a głównie do Twoich felietonów. – te
ostatnie słowa były jak wbicie mi szpilki w serce.
Szef bardzo dobrze wiedział jak bardzo cenię sobie swoją
indywidualność i niezależność. Moja strona w gazecie była cała
czarna, a napisy na niej srebrne. Zawsze dostawałam lewą
stronę w gazecie, gdzie na marginesie widniała postać – cień –
zgrabnej kobiety w odcieniach szarości. Wszystko miałam
idealnie dopasowane. Od wielu lat prowadziłam tak swoją
czarną kartkę, a on teraz zamierza ją zmienić? Nadać jej
kolorów?! Kpi sobie ze mnie?!
Jedynym plusem z tej całej sytuacji jest tylko to, że nie
wyrzucono mnie z pracy. Największym minusem jednak
okazuję się to, że nie potrafię pracować w zespole. Nawet
takim, gdzie jest tylko dwóch ludzi – ja i on. A więc tak ma
wyglądać kara za mój brak subordynacji i zawiedzenie Szefa z
tym cholernym Raesem! To jest nie fair, całkowicie poniżej
pasa!
Mężczyzna puścił moją dłoń, a ja od razu skrzyżowałam ręce
na piersi. Palcami prawej dłoni stukałam w lewe przedramię.
- Acha, Rosi, zrób miejsce koledze przy biurku, ponieważ teraz
to będzie WASZE – znów to wyraźne akcentowanie a nawet
przedłużenie wyrazu – stanowisko pracy. A teraz możecie już
iść stąd oboje, dogadajcie się jakoś, co do nowej szaty
graficznej twojej strony.
67
68
Wyznanie
- Ta sytuacja nie jest dla mnie niezręczna. Ta sytuacja jest
irytująca! – Musiałam się powstrzymać, żeby nie tupnąć nogą
ze wściekłości. Na twarzy już za pewne byłam czerwona.
Zawsze uczucia mam wymalowane na buzi. Jak otwarta księga.
- Posłuchaj... Jakoś na pewno uda nam się dogadać. Każdy mój
pomysł będzie redagowany przez ciebie, będziesz zatwierdzała
moje pomysły, będziesz podsuwała własne i jakoś dojdziemy
do wspólnego celu... – Widać było, że naprawdę stara się
załagodzić sprawę, ale mnie to jakoś doprowadzało do jeszcze
większej furii.
- Chyba nie myślałeś, że mogłoby być inaczej? – Wysyczałam
te słowa prawie przez zęby, które obnażyłam niczym jakiś
wampir, który ma ochotę dopaść się ofierze do gardła.
Znów obróciłam się na pięcie i zwróciłam się w stronę drzwi.
Tym razem mnie już nie zatrzymał. I dobrze, bo jeszcze chwila,
a obdarłabym go ze skóry. Nienawidzę, gdy ktoś robiąc coś
złego udaje anioła.
Zamknęłam drzwi za sobą i oparłam się o nie plecami. Miałam
zamknięte oczy. Liczyłam od dziesięciu w dół. Gdy je
otworzyłam ten przygłup stał i się na mnie patrzył, jakbym była
jakimś dziwnym obiektem, który powinien trafić do NASA czy
coś. Łypnęłam na niego swoim groźnym spojrzeniem, które
mówiło „Jeszcze słowo więcej, a Cię zabiję”. On tylko
zamrugał, po czym zapytał:
- Dobrze się czujesz?
Przez chwilę zastanawiałam się, czy on rzeczywiście nie widzi,
że mam ochotę pożreć go żywcem, czy też udaje. Zamknęłam
oczy, westchnęłam i z uśmiechem na twarzy otworzyłam je z
powrotem.
- Nie, nic mi nie jest. Wiesz, gdzie jest moje biurko?
- Wiem.
- No to świetnie. W takim razie nic tu po mnie. – Odsunęłam
się od drzwi i zaczęłam iść w kierunku wyjścia. Niestety nie
zdążyłam przemknąć obok niego zanim zrozumiał, że chcę
uciec.
- Wiem, że to zapewne niezręczna sprawa dla ciebie, bo nic o
tym nie wiedziałaś. Zauważyłem to po twojej minie, gdy szef
wyznał ci, że teraz pracujemy razem – wziął głęboki wdech.Mam tylko nadzieję, że może jakoś się do mnie przekonasz.
Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam mu prosto w oczy.
Musiałam nieźle wygiąć głowę, ponieważ facet spokojnie miał
metr dziewięćdziesiąt i cała ta scena musiała wyglądać dość
komicznie: ja filigranowa kobietka, z burzą czarno-czerwonych
włosów kręcąca się jak osa i on – wielki, postawny mężczyzna
o szerokim, szczerym uśmiechu, rudych włosach i niebieskich
oczach. Wydałam z siebie odgłos wściekłości podobny do
warczenia.
Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w samochodzie.
Uderzyłam z całej siły rękoma w kierownicę, aby odreagować,
poczym ruszyłam.
Droga do domu była równie krótka, co mrugnięcie oka. Czas
postanowił galopować dzisiaj na oślep. Byle do przodu, byle
jak najszybciej.
Wychodząc z samochodu spojrzałam się w miejsce, gdzie
ostatni raz widziałam tego czarnego gościa. Aż się
wzdrygnęłam, gdy okazało się, że wciąż tam stoi. Dostałam
SMS-a, którego od razu odczytałam: „Zły dzień w pracy?”
Miałam ochotę się komuś pożalić, z kimś porozmawiać. Było
mi strasznie ciężko. Zamknęłam drzwi od samochodu,
wchodząc po schodach do klatki odpisałam mu: „Nawet nie
wiesz jak bardzo.”
69
70
Stanęłam przed windą. Nie mam zamiaru tłuc się jeszcze po
schodach. Mam ochotę już się położyć na łóżku z miską
czekoladowych płatków, które będę jadła na sucho, garściami.
Kilkukrotnie nacisnęłam przycisk mojego piętra i aż mnie
zatkało, gdy drzwi windy się otworzyły i ujrzałam w nich Neva. Spojrzałam na niego nieco przerażonym wzrokiem, a on
tylko gestem ręki wskazał mi, abym weszła do środka. Jak
zahipnotyzowana jego wzrokiem, zajęłam miejsce obok niego..
Stanęłam obok niego.
Mężczyzna miał na sobie długi czarny płaszcz, tego samego
koloru spodnie, buty. Jego włosy wydawały się jeszcze
ciemniejsze niż ubrania, a oczy nie miały granicy między
tęczówką a źrenicą. Palce u rąk miał ze sobą splecione, a ręce
opuszczone w dół. Pachniał słońcem... gdyby ono miało jakiś
swój konkretny zapach. Nie spojrzał na mnie ani razu podczas
jazdy. Nikt też nie wchodził do środka. Gdy tylko drzwi windy
się otworzyły, byliśmy na miejscu. Wyszłam, a on za mną.
71

Podobne dokumenty