Elizabeth Rosi
Transkrypt
Elizabeth Rosi
Sen czy jawa? Pewnego letniego wieczoru wybrałam się nad jezioro. Zamierzałam zrobić dwa może trzy kółeczka wokół niego – od tak dla sportu. W końcu było lato. Ubieranie się w stroje kąpielowe, tudzież bikini… trzeba było zadbać o figurę. Tym bardziej, że miałam niesamowity problem ze swoją skaczącą wagą. To wszystko z powodu nieregularnych posiłków. Pracuję od niedawna jako dziennikarka. Zwykle żyję na drinku energetycznym i rogalikach czekoladowych 7-Days mniej więcej od rana aż do około godziny 21:00, gdy to dopiero wracam do domu. O ile w ogóle wracam, bo zdarza się też tak, że spędzam w plenerze po kilka dni. Jednak mimo takowych powiedzmy to dyskomfortów, uwielbiam swoją pracę. Ciągle poznaję nowych ludzi – bardziej lub mniej znanych. Robię po prostu to, co kocham i nigdy się nie nudzę. Wracając jednak do tamtego dnia… Jeziorko to nazywałam Okiem w Buszu a to, dlatego, że umiejscowione było dość głęboko w lesie i otoczone dookoła wysokimi drzewami i krzewami. Nikt tam nie chodził prócz mnie raczej. Nawet pewnie nikt nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. Skąd mam takie podejrzenia? Bo to moje wieczorne spacery wokół niego sprawiły, że powstała tam malutka polna dróżka. Krajobraz był tu o tej porze malowniczy… W tafli idealnie gładkiego jeziora odbijał się ogromny żółty księżyc, wyglądający jak ser albo jak wyblakła pomarańcza. Umiejscowiony był on na środku jeziora. Natomiast na jego obrzeżach widniały korony drzew. Czasem taflę wody zmąciła delikatnie rodzina kaczek, były to chyba jedyne ptaki, które tutaj widywałam. Rozpoznawałam je idealnie, ponieważ największa z nich, podejrzewam, że matka, miała oskubane Zakazany owoc najlepiej smakuje. Zakazana miłość jest najgorętsza. Zakazany pocałunek – zawsze najsłodszy. Zakazane spojrzenie – najbardziej kuszące. Zakazany rumieniec jest najdelikatniejszy. Zakazane myśli – takie nieśmiałe… Zakazane spotkania – najromantyczniejsze. Zakazane życie – najpiękniejsze. 1 2 nieco prawe skrzydło. Zapewne została kontuzjowana w walce z jakimś drapieżnikiem broniąc czterech mniejszych kaczuszek. Lubiłam przesiadywać sobie pod jednym z drzew i przyglądać się temu całemu widokowi. Gdybym potrafiła malować, to już na pewno miałabym taki obraz na całej ścianie, aby móc oglądać go w dzień i w nocy. Bardzo mnie to wyciszało. Było tak spokojnie… Wiatr szeptał mi do ucha jakąś nieznaną mi melodię złożoną z ćwierkania ptaków leśnych i szelestu liści w powietrzu. Nigdy nie słyszałam chyba niczego piękniejszego. Każdy dźwięk pieścił moje bębenki słuchowe. Po prostu coś wspaniałego! Żaden Beethoven, Chopin czy Vivaldi nigdy w życiu nie potrafiliby stworzyć czegoś tak idealnego jak natura, która jest perfekcyjna sama w sobie. Długo siedziałam tak pod drzewem na swojej turkusowej bluzie od dresu. Nie wiem ile czasu minęło, ponieważ powietrze nie zdawało się ochładzać, wręcz przeciwnie miałam wrażenie, że robi się coraz cieplej. Stwierdziłam, że wskoczę do wody, tak dla odprężenia. Rozebrałam się do naga. Często tak robiłam tutaj. Czułam się tak niesamowicie swobodnie… i bezpiecznie. Wskoczyłam do wody na główkę. Rodzina kaczuszek raptownie skręciła w drugą stronę i skierowała się w jak najodleglejszy koniec jeziora. Uwielbiam to uczucie, gdy moje gorące, rozżarzone i zmęczone ciało pokrywa nagle delikatna powłoka ciepłej wody, która chłodzi je, ale nie sprawia, że jest mi zimno, a przy tym rozluźnia moje spięte mięśnie. W wodzie czuję się człowiek taki lekki, jak gdyby nic nie ważył. Żadne kremy ani inne wyroby chemiczne nie dawały takiego efektu soft skin. Jednak, gdy zauważyłam, że moje palce u dłoni nadmiernie zaczynają się marszczyć, gdyż za długo przebywały w wodzie, stwierdziłam, że czas wyjść z jeziora. Oczywiście nie trudno było mi odnaleźć miejsce, w którym się rozebrałam, ponieważ swoje rzeczy zawsze zostawiałam pod tym samym wielkim dębem, którego kora była pokryta do połowy mchem, zaś obok niego stał krzaczek z jagodami. Ale, gdy wydostałam się z Oczka moich ubrań tam nie było! Ktoś je ukradł! Zostawiając natomiast ręcznik. Wystraszyłam się. Zaczęłam rozglądać się w panice mając nadzieję, że znajdę kogokolwiek, kto mógłby być za to odpowiedzialny, bądź zauważyłabym jakiś cień człowieka, który mógłby to wszystko widzieć. Krzyk nie miał sensu. W pobliżu nie było żadnej żywej duszy… ale jednak? Jednak ktoś tu był w ciągu ostatnich kilku minut. A może wciąż jest? Okryłam się ręcznikiem... którego osobnik musiał najwidoczniej zostawić… Wytarłam swoje mokre ciało, a następnie zasłoniłam je nim… nie ze wstydu przed swoją nagością, a przez to, że zrobiło mi się zimno. Był różowy i bardzo miękki… Ktoś idealnie trafił w mój gust. Do tego pachniał lawendą… Zostawiono mi również buty. Uff.. Przynajmniej nie będę musiała wracać na boso po tych wszystkich badylach i robalach i innych dziwnych rzeczach żyjących i pełzających po leśnej ścieżce. Po wzięciu kilku oddechów postanowiłam ruszyć naprzód. Szłam dość powoli, ponieważ w tym ręczniku było mi strasznie niewygodnie, krępował moje ruchy. Zazwyczaj wracałam do domu truchtem, jednak w tym wypadku było to niemożliwe. Dlatego też droga dłużyła mi się niezmiernie. Zwykle zajmowała mi pół godziny, dzisiaj pół godziny zajęło mi przejście może jednej czwartej. Cały czas bacznie rozglądałam się na boki mając nadzieję ujrzeć tego złodzieja, który postanowił sobie zabrać moje rzeczy. W ogóle, co za głupota kraść jakiś stary, przepocony turkusowy dresik i damską bieliznę? No dobra, może spodobała mu się moja różowa 3 4 koronka. To jeszcze zrozumiem. Pewnie to facet w takim razie… Ale po co mu do cholery mój przepocony brudny dresik? Nieważne. Może rzucił go gdzieś na drodze, gdy uciekał. Ja bym tak pewnie zrobiła, chociaż w sumie to nigdy w życiu nic nie ukradłam. No, raz tylko, zwinęłam świeczki w kształcie serduszek z domu znajomej mojej znajomej… pewnie nawet tego nie zauważyła, bo było ich tam tyle w tej miseczce! Oczywiście wyspowiadałam się z tego. Nie pamiętam dokładnie kazania księdza, prócz tego, że miałam je oddać. Nie zrobiłam tego, ponieważ już ich nie było. Nieważne. Miałam już za sobą jakieś pół drogi. Zmęczyłam się. Ciekawa jestem, która jest godzina? Księżyc wciąż świecił z taką siłą, że widziałam wszystko wokół na kilka metrów. Wspaniale, przynajmniej widać było gdzie powinnam podążać. Nie musiałam chodzić na ślepo w mroku. Usiadłam na chwilę pod drzewem, aby odpocząć. Zęby zaczęły mi już szczękać z zimna. Kurde, mógł ten ktoś, chociaż zostawić mi kurtkę! Próbowałam się rozgrzać pocierając sobie dłońmi ramiona i nogi… Słabo, ale coś tam pomagało. Zawsze coś. Coraz bardziej chciało mi się płakać. Czułam się tak beznadziejnie. Było mi zimno, czułam się naga, a do tego te odgłosy leśnych zwierząt za plecami… I wtedy usłyszałam swoje imię niesione przez wiatr… Gruby męski głos, a raczej jego szept za plecami powtórzył je jeszcze dwa razy, po czym zamilkł. Moje serce zaczęło dudnić tak, że dosłownie słyszałam jak roznosi się echem po całym lesie. Byłam przerażona. Osoba, która ukradła moje ubrania wciąż tu jest, a nawet gorzej, ON mnie śledzi! Przez całą drogę musiał iść za mną! Łzy mimowolnie spłynęły mi po policzkach. Skuliłam się i objęłam rękoma swoje kolana. Próbowałam wstrzymać oddech, ale to nie pomogło uciszyć walenia mojego serca. Cóż za ironia! Zostać odkrytą przez napastnika z powodu hałasu jakiegoś organu. Zaczęłam liczyć w myślach od dziesięciu w dół, mając nadzieję na to, że uda mi się jakoś uspokoić. Moje uszy natomiast bacznie wsłuchiwały się w otaczające mnie dźwięki próbując wykryć mniej więcej położenie tego osobnika. Bałam się jednak zamknąć oczy, chociaż to pewnie wspomogłoby efekt. Mimowolnie jednak mój instynkt nie pozwolił mi na to. Spoglądałam chyba w każdą możliwą stronę, gdyby się dało to widziałabym wszystko dookoła głowy. I wtedy usłyszałam chrupnięcie suchej gałązki tuż za drzewem, przy którym usiadłam. Nie miałam odwagi spojrzeć za siebie… Czułam jednak jego obecność za plecami… - Elizo… Wzdrygłam się na dźwięk swojego imienia. Na początku wystraszyłam się jeszcze bardziej, ponieważ o mało jego wargi nie dotknęły mojego prawego ucha… po chwili jednak wezbrała we mnie wściekłość. Nienawidzę, gdy ktoś mówi do mnie „Elizo”! Wolę zwyczajnie „El”. Widać, że człowiek mnie nie zna. Tyle dobrego. Powoli zaczynałam się bać, że to jednak mógł być ktoś znajomy, który odkrył mój sekret nagich kąpieli i postanowił zrobić mi psikus. Chociaż z drugiej strony, chyba jednak wolałabym, żeby to jednak była jakaś znana mi twarz. - Jak Ty niesamowicie pachniesz… - mężczyzna powąchał mnie. Pewnie zamknął przy tym oczy, bo wydawał się być w ekstazie, jak gdyby odpłynął na chwile. Ja natomiast wciąż nie miałam odwagi spojrzeć się za siebie. Przywarłam kurczowo do drzewa starając się nie poruszyć ani o milimetr. Łzy wciąż płynęły ciurkiem po mojej twarzy. Nagle poczułam jego delikatny palec na swoim lewym policzku… Starł krople. - Płaczesz?... – wydawał się być naprawdę zmartwiony i zatroskany. Zamilkł na dłuższą chwilę. Jego głos był taki aksamitny... a przy tym gruby i męski. Wstał. Poczułam jak 5 6 zmącił gęste powietrze wokół nas, wytwarzając przy tym delikatny wiaterek. Usłyszałam jak chrupnęła kolejna gałązka pod jego stopami. Szedł w moją stronę, chciał stanąć przede mną. Moje serce jeszcze bardziej zaczęło bić. Krew zaraz miała przerwać delikatne żyły. Powietrze zatrzymało się w moich płucach i nie chciało wylecieć. Zamknęłam oczy ze strachu. Ręce mi zaczęły drżeć. Zobaczyłam go tylko przez mgłę, bo miałam całe zapłakane oczy. I… Obudziłam się w domu, we własnym łóżku, z krzykiem. Gdy otworzyłam oczy, to jednak nikogo w swoim pokoju nie zastałam. Może, więc to mi się śniło wszystko? Rozejrzałam się po pokoju… wszystko było na swoim miejscu. Po prawej stronie na komodzie leżał mój telefon, przede mną szafy pozamykane (bardzo nie lubię, gdy są otworzone lub uchylone. Od dzieciństwa boje się zasypiać, gdy widzę otwarte drzwiczki, dlatego zawsze przed snem starannie wszystko domykam.), po lewej stronie było wielkie okno oraz drzwi wyjściowe na balkon… Hmmm…tych drzwi nigdy nie zostawiam otwartych, a tym razem były… No cóż, może w nocy było mi duszno i postanowiłam otworzyć je zamiast uchylić, jak to miałam w zwyczaju. Usłyszałam pukanie. Odkryłam kołdrę, okazało się, że jestem naga. Ubrałam, więc swój czarny aksamitny szlafrok, który miałam zawsze położony w dole łóżka (tzw. "w nogach”). Podeszłam do drzwi, spojrzałam przez judasz zaciekawiona tym, któż mógł o tej godzinie mnie nachodzić. Zdziwiłam się, gdy ujrzałam posłańca z kwiatami. Otworzyłam mu. - Pani Elizabeth Rosi? - Tak, tak, to ja. – odpowiedziałam mu nieco zdezorientowana, bo nie mogłam oderwać wzroku od ogromnego bukietu krwistoczerwonych róż. - Proszę tu podpisać – wskazał miejsce i wręczył mi długopis – czytelnie imię i nazwisko. Dziękuję. Ktoś musiał nieźle oszaleć na Pani punkcie… w sumie to nawet się nie dziwie. – uśmiechnął się zalotnie. Był takim słodkim chłopcem. Miał może ledwie ukończone osiemnaście lat, kasztanowe włosy i piwne oczy. Wzrostem nie grzeszył. Był może góra o głowę wyższy ode mnie, a niestety bez szpilek mierzyłam mniej niż 160cm. Niestety rzecz, która mnie zniechęciła do chłopczyka…. Niesamowicie obleśnie żuł gumę. Co za potworność, jak można rzuć gumę z otwartą paszczą? Fuj. Podpisałam świstek swoją piękną parafką, po czym otrzymałam kwiaty do rąk. Oczywiście był przy nich liścik. - Prawie jak na filmach – zaśmiałam się. - No tak, tylko na filmach tacy ludzie zwykle okazują się gangsterami, zbirami, bądź obsesyjnie zakochanymi psycholami. Ja bym tam na Pani miejscu uważał. Znów się rozchichotałam. Dałam mu napiwek i weszłam do domu. Pierwsze co oczywiście musiałam odnaleźć jakiś ładny wazon. Wazon, wazon… Gdzie ja do cholery mogę mieć taką rzecz, o ile w ogóle takie coś mam.? Dobra, znalazłam. Był w kuchni. Jest piękny, ogromny, długi i ma wytopione w sobie jakieś delikatne wzroki. Nalałam do niego wody, włożyłam kwiaty i zdjęłam liścik. Usiadłam na łóżku i otworzyłam: 7 8 „Jesteś jak nimfa – idealnie piękna. Jesteś jak muza – dajesz mi natchnienie… Jesteś jak narkotyk – uzależniasz natychmiast. Jesteś jak tlen – potrzebuję Cię do życia.” Aż się zarumieniłam, gdy to przeczytałam. Nigdy nikt nic piękniejszego mi nie wyznał. Wzruszyłam się, ale byłam twarda i wstrzymując oddech udało mi się również wstrzymać łzy. Nie miałam pojęcia, kto to mógł mi wysłać? Wczorajszy dzień… a raczej wieczór… to raczej był sen… Nie, to nie mogła być prawda. Coś musiało mi się zbyt realistycznie przyśnić. Czasem zdarzają mi się takie sny, że gdy się obudzę to nie wiem… czy jeszcze śpię, czy już się obudziłam? Dobrze, że dzisiaj niedziela. Mam, więc chwilę dla siebie. Póki, co mogę jeszcze sobie trochę poleżeć i pomarzyć. Uniosłam liścik przed siebie, by móc go przeczytać jeszcze kilka razy, po czym powąchałam go. Mmm… Pachniał męskimi perfumami. No po prostu czułam się przez chwilę tak, jakbym wyrwała się z jakiejś bajki. Szkoda tylko, że w rzeczywistości wcale nie jest tak kolorowo. Zadzwonił telefon. „Szef”. 9 Artur Raes - Tak, słucham? - Elizabeth Rosi! Mam nadzieję, że właśnie oglądasz wiadomości! Do Polski przyjechał sławny malarz i fotograf, do którego musisz znaleźć dostęp i zrobić z nim wywiad! To jest polecenie służbowe i masz ruszyć swój tyłek z łóżka jak najszybciej! - Ale, proszę Pana, dzisiaj jest niedziela i ja… - Nie ma żadnej niedzieli! On wyjeżdża niedługo, więc musisz się spieszyć! Już Cię umówiłem na godzinę 16:00 do galerii „Obsessive”. Masz zrobić się na bóstwo, bo podobno artysta ma słabość do kobiet z Twoją urodą, wiesz te Twoje czarne włosy i zielone oczy. No ruszaj się, ruszaj, masz niewiele czasu. - To, która to już…? - Już jest wpół do 15:00. - CO!? Została mi tylko godzina?! I ja mam zdążyć zrobić się na bóstwo, gdy ja dopiero, co wstałam… - znów mi przerwał w połowie zdania. - Nie ma żadnych wymówek. Masz tam być punktualnie, jeżeli chcesz utrzymać swoją pracę. A jeżeli marzy Ci się awans, to musisz się postarać i uzyskać ten wywiad. - Awans?... - Do zobaczenia na miejscu. – rozłączył się. No tak. Cały szef, jak zwykle daje mi mało czasu i wymaga nierealnych efektów. Despota nieuznający odmowy… dla niego liczy się tylko rozgłos, plotki, nowości. Wciąż musimy się udoskonalać, wręcz ewoluować. Jakby nie dość mu było, że jesteśmy już prawie najlepszą gazetą w Polsce, a przecież jesteśmy z takiego małego miasta jak Leśniczaków. Mamy stąd jakieś dwie godziny jazdy do morza, natomiast do gór jakieś 10 pięć razy tyle, dlatego praktycznie każde wakacje spędzam jednak nad wodą. No nic. Nie mam czasu na rozmyślania. Pora się zbierać. Szybka kąpiel… a potem czarna obcisła sukienka, czerwone usta, wysokie szpilki, czerwona torebka, czerwone paznokcie… taaa… Już prawie gotowa. Jeszcze do tego perfumy – Christina Aguilera. Spojrzałam w lustro spod firanki długich podkręconych czarnych rzęs podkreślonych u góry eyeliner a na dole czarną kredką. Nic więcej nie musiałam z nimi robić. Delikatnie jeszcze przyróżowałam policzki, tak, aby wyglądało to naturalnie. Och tak… Uwielbiam się stroić. A tym razem jeszcze muszę to zrobić, by dostać awans. Już ja mu pokażę jak się robi wywiad. Podkręciłam sobie jeszcze włosy, aby nadać sobie nieco cygańskiej urody. Ubrałam bransoletę z czerwonymi diamencikami i podobny wisiorek. Skromne, ale przykuwające uwagę. Spojrzałam jeszcze raz na pokój. Zamknęłam drzwi od balkonu. Wróciłam do łazienki, spojrzałam w lustro jeszcze raz, by chwile jeszcze popatrzeć, czy przypadkiem nie powinnam coś poprawić. Nie, wszystko jest idealnie. W takim razie mogę wychodzić. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, poczym wzięłam torebkę i wyszłam z domu zamykając go na wszystkie trzy zamki. Zeszłam ze schodów klatki schodowej. Mieszkam na pierwszym piętrze, więc mogę sobie pozwolić na to, aby nie używać windy. I udałam się w stronę galerii rozmyślając po drodze, jakie mogę zadać pytania temu wspaniałemu artyście. Szef oczywiście czekał na mnie przed wejściem do środka budynku. Ubrał na siebie czarny garnitur, który kiedyś powiedziałam, że najlepiej mu pasuje. Do tego miał czerwony krawat. Idealnie skomponował się ze mną. Uśmiechnęłam się na ten widok, on również. Chyba już dość dobrze mnie zna i wiedział, czego może ode mnie oczekiwać, ponieważ widziałam to jego spojrzenie pełne zachwytu. Byłam z siebie dumna, że tak bardzo go zadowoliłam. - Wyglądasz niesamowicie Elizabeth Rosi. - Wiem. Nie musi mi pan tego mówić. A teraz gdzie jest ten wielki, sławny artysta? – te ostatnie słowa wymówiłam z lekką nutką ironii. - Pamiętaj, że ma oszaleć na Twoim punkcie, bo tylko w ten sposób zgodzi się zapewne na ten wywiad. - Dobra, dobra. A w ogóle kto to? - To ty nie wiesz? Mówiłem ci, żebyś włączyła telewizor! - Nie miałam na to czasu, bo ktoś za późno mi o wszystkim powiedział! – wrzasnęłam pełna poirytowania! Co on sobie wyobraża? Dał mi półtorej godziny na wyszykowanie się i przybycie tutaj, gdzie normalnie potrzebuję przynajmniej dwóch godzin na przygotowanie się! Dokonałam niemal niemożliwego! Wyglądam zniewalająco, a on jeszcze ma czelność na mnie krzyczeć! Drań. - Artur Raes. - Artur Raes… ARTUR RAES?! Złotowłosy anioł o oczach koloru szmaragdowym, którego twarz wydaje się być wyśniona, a jego ciało przypomina posąg greckiego boga Apolla? - No… eeee… co Ty do mnie pleciesz? No Artur Raes. - Ale jak on wygląda!? - Przedstawię Ci go. Taki zbudowany dobrze blondyn. Zresztą lepiej wymyśl jakie pytania mu zajmiesz, a nie się wypytujesz jak wygląda… - tym razem to ja mu przerwałam. - Pierwsze pytanie jakie draniowi zadam to: „Gdzie do cholery przebywałeś przez ostatnie osiem lat Raes?” - Yyy… ? – wydukał zmieszany szef. Wzięłam złapałam go pod rękę i pociągnęłam do środka, gdzie rozpoczęłam wyszukiwanie „Pana Artysty”. 11 12 Owy Artur Raes, tak to on. Gdy tylko go zobaczyłam od razu go rozpoznałam. Drań! Jak on mógł?! MNIE?! Tak bezczelnie! Byłam na niego wściekła przez sześć lat. A teraz, kiedy moje życie zaczęło się nareszcie układać, on się pojawił z nikąd, po to pewnie, aby je zepsuć! Żeby wszystkie moje starania zaprzepaścić jednym spojrzeniem! Nienawidzę!!! Kim jest owy pan? A kim, że on mógłby być? Jest jedynym facetem w życiu, który ośmielił się mnie rzucić! I to w takim momencie! Ja – bardzo nieśmiała i zamknięta w sobie osóbka – właśnie zaczęłam się przed nim otwierać, ufać mu bezgranicznie. Opowiadałam mu o swoim wcześniejszym życiu (bardzo ciężkim…). Byliśmy już nawet zaręczeni… a on wyjechał do Anglii do pracy (jak prawie każdy Polak w dzisiejszych czasach), aby móc zarobić pieniądze na nasz ślub. Wrócił jesienią, gdy liście z drzew zaczynały spadać dając malowniczy obraz. Faktycznie przywiózł mnóstwo pieniędzy… ale nie tylko, przyjechała z nim również kobieta. Kupił dom i myślałam, że ona będzie naszą gosposią czy coś w tym rodzaju, jednak on zaplanował to sobie inaczej. To MNIE chciał zatrudnić tam jako pomoc domową! Nawet, jak o tym wspominam, nerwy mnie ponoszą. Koniec był oczywiście taki, że wyrzuciłam wszystkie jego rzeczy przed dom i podpaliłam. Jak na filmach. Natomiast pierścionek, który mi dał rzuciłam mu w twarz. Stwierdziłam, że nie chcę go już nigdy więcej widzieć, bo jak tylko go ujrzę, to go zabiję, a za młoda jestem przecież na więzienie. Bardzo długo nie mogłam się po nim pozbierać. W każdym swoim przyszłym facecie szukałam jego cech, jego rys twarzy, jego sposobu bycia, jego poczucia humoru, jego inteligencji, jego oczu, które były piękniejsze niż gwiazdy, jego uśmiechu… Jakby tego było mało, to wszystko wokół mi go przypominało. Każdy przedmiot w moim domu, każda ulica, każde drzewo, każdy sklep, każda osoba, z którą rozmawiałam… Naprawdę było mi bardzo ciężko. Aby o nim zapomnieć musiałam zerwać z większością moich znajomych, irytowały mnie ich ciągłe wypytywania. Do tego postanowiłam się odizolować od ludzi i zająć się pracą. Wówczas trafiłam do naszej redakcji. Idealna praca, która pozwalała mi na ciągłe wyjazdy, zabierała mi masę wolnego czasu, którego starczało tylko na to, abym mogła się w miarę wyspać. Poznawałam interesujące osoby, jednak nie na tyle, by móc się zaangażować w jakąś głębszą znajomość. Po prostu wymarzone miejsce dla mnie. A teraz, gdy ja już wszystko sobie poukładałam, gdy rozpoczęłam życie na nowo. Kiedy to wreszcie przestałam o nim myśleć na dobre, ten się pojawia i burzy mój maleńki świat! Nienawidzę go! Szef zauważył, że jestem nieobecna duchem i delikatnie mnie uszczypnął. Nie zapiszczałam z bólu, gdyż nie zdążyłam. Stałam już na wprost mojego sennego koszmaru. -El? – powiedział mężczyzna przyglądając mi się bacznie i wyciągając ku mnie głowę z niedowierzania, aby móc przyjrzeć mi się z bliska. - Niesamowite prawda. „Żyję”. – wymruknęłam urażona jego udawaną radością i odepchnęłam palcami jego głowę z dala od mojej twarzy. - Boże, jaka Ty jesteś piękna! – wyciągnął ku mnie ręce, jak gdyby próbował mnie objąć, na co ja zareagowałam oczywiście unikiem i sarkazmem. - Widzisz: cud świata, wyładniałam. „Patrz, ale nie dotykaj”. Zaprzepaściłeś swoją szansę wiele lat temu. Chwilowo zapadło milczenie. Mój partner spojrzał na mnie nieco zdziwiony i zszokowany całą tą sytuacją… 13 14 - A więc chyba nie muszę Was sobie przedstawiać… bo widocznie się znacie… - Aż za dobrze. – mruknęłam. - Oczywiście! Jak mógłbym zapomnieć pierwszą swoją miłość? Elizo, opowiadaj, co u Ciebie kochana? – odparł z entuzjazmem, jakby w ogóle nie zauważył mojego negatywnego nastawienia co do jego osoby. Drań do końca. On chyba próbuje mnie wyprowadzić z równowagi! W takim razie nie dam mu się. O nie, nie… - U mnie? Wspaniale. Żyję i mam się świetnie. Jak widzisz jestem właśnie w pracy. Może byłbyś tak łaskawy i mi pomógł? - Oczywiście! Bardzo chętnie. W czym mogę pomóc o piękna Pani? – uśmiechnął się serdecznie do mnie, na co ja odpowiedziałam dość szyderczym uśmieszkiem i trzepotaniem rzęs. - Muszę uzyskać wywiad z Tobą. - Nie ma sprawy. Jeżeli masz ochotę, to możemy się umówić jutro na kolację… - Kolację? Myślałam raczej o śniadaniu. – przerwałam mu drastycznie. – Z rana człowiek jest wypoczęty, a nie zmęczony po ciężkim dniu, a do tego oczywiście ma świeży umysł. – zauważyłam jego zmieszanie na twarzy, jednak był nieugięty w swoim optymizmie. - Dobrze, niech więc będzie śniadanie. U mnie? - Wolę neutralny grunt. Pamiętaj, że to nie jest prywatne spotkanie. To tylko udzielenie kilku odpowiedzi na postawione pytania. – znów szorstko przycięłam jego próby. – Zapraszam Cię do kafejki na rogu ulic Wolności i Bohaterów Warszawy. - O której godzinie mam się stawić? - A która dla Ciebie to jest rano? - Więc.. może… jedenasta? - Niech będzie. Kawa na koszt firmy. - Nie pozwolę, aby kobieta za mnie płaciła… - Po prostu pragnę, żebyś czuł się komfortowo jutro. Zresztą nie sprzeciwiaj mi się, bo i tak nic nie wskórasz. - No tak, jak zwykle nieugięta w swoich postanowieniach. Nic się nie zmieniłaś El. - Oj, zdziwiłbyś się, jak bardzo się zmieniłam. Jednak nie spotkamy się jutro po to, aby pogawędzić na temat starych „dobrych” czasów, tylko w sprawie czysto biznesowej. Ja pytam – Ty odpowiadasz, proste. - A ja myślałem, że może jednak… - Źle myślałeś. A teraz wybacz, gdyż muszę wgłębić się w temat Twojej wystawy. – i poszłam oglądać jego dzieła. Cała galeria była zapełniona fotografiami i obrazami, które były przyczepione nawet do sklepienia sufitu. Przedstawiały jedną kobietę, nagą kobietę. Niestety było ją widać tylko od tyłu… Miała ciemne długie włosy. Podejrzewam, że mokre, ponieważ panienka zaczesywała je do tyłu bardzo gładko. Wyglądała jak nimfa. Na niektórych wskakiwała do jeziora, na innych stała nad jego brzegiem. Artysta sprawiał, że była ona zawsze na pierwszym planie, najjaśniejsza, jak gdyby biło od niej światło słoneczne. I chociaż nie było widać jej twarzy, to wydawała się idealna. Byłam niesamowicie zachwycona tym, co widziałam w galerii. Jego dzieła były pełne pasji i namiętności. Emanowały z nich potężne emocje: zazdrość, żądza, miłość, fascynacja… tęsknota. Aż dech w piersiach zapierały te widoki. Wracając do domu ciągle myślałam o tym, co zobaczyłam. Marzyłam sobie, jak by to było móc być mitologiczną muzą dla takiego artysty, który z natłoku myśli i uczuć tworzyłby takie cuda. Czułabym się niewyobrażalnie piękna… 15 16 Po powrocie do domu pierwsze, co zrobiłam po zamknięciu drzwi, to poszłam do łazienki, aby spojrzeć w lustro. Patrzałam sobie prosto w oczy, które napełniły się łzami. Nie wiem, dlaczego zaczęłam płakać, ale nie mogłam się uspokoić. Postanowiłam, więc wziąć odprężającą gorącą kąpiel w lawendowej wodzie… Było mi w wannie tak przyjemnie, że zasnęłam w niej śniąc o tym, jakby to było gdyby… Przez chwilę byłam panienką z obrazu. Byłam piękna. Mokre włosy machinalnie zarzuciłam do tyłu przeczesując je jedynie delikatnie palcami. Patrzyłam się w niebo. Księżyc oświetlał moją skórę nadając jej blady odcień. Czułam czyjś wzrok na sobie. Słyszałam delikatny szmer osoby skrywającej się za roślinnością. Dźwięk łamanej suchej gałązki… Udając, że nic nie słyszę, stałam tak przez chwilę, poczym wskoczyłam do wody z taką gracją, jakiej nie powstydziłby się żaden pływak. Czułam się jak ryba. Miałam wrażenie, że nawet pod wodą nie brakuje mi powietrza. Mimo wszystko wynurzałam się ponad taflę jeziora tylko po to, aby móc spojrzeć w niebo. Podpłynęłam do drugiego końca jeziora, włosami zakryła biust, zarzuciłam nogę na nogę i patrzyłam się prosto w zdezorientowanego osobnika próbującego uchwycić moje piękno. Uśmiechnęłam się delikatnie. Gdy jego oczy spotkały się z moimi… Obudziłam się. Kiedy otworzyłam oczy świat był zamazany. Szybko zdałam sobie sprawę, że moje ciało musiało osunąć się nieco i po prostu leżę pod wodą. Wynurzyłam się natychmiastowo. Przez dłuższą chwilę kaszlałam i krztusiłam się niesamowicie. Musiałam długo tak leżeć. Nieco cieczy dostało mi się już do płuc. Na szczęście niewiele… Wyszłam z wanny jak oparzona, mimo tego, że moja kąpiel już dawno ostygła. Okryłam się od razu ręcznikiem, aby nieco rozgrzać swoje ciało. Wyciągnęłam korek zatrzymujący wodę i wyszłam z łazienki. Chciałam jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. Przez krótki korytarz dotarłam do swojego pokoju. Dobrze, że rano tak się spieszyłam, iż nie miałam czasu, aby złożyć pościel. Położyłam się na łóżku pod kołdrą. Niestety tej nocy już nie zasnęłam, bo za każdym razem jak zamykałam oczy miałam wrażenie, że znów znajduję się pod wodą… Skoro i tak nie mogłam oddać się w objęcia Morfeuszowi, to stwierdziłam, że ten czas przeznaczę na wymyślanie pytań do wywiadu. Na samą myśl o tym draniu robi mi się niedobrze… O co mogłabym go zapytać? Nic o nim praktycznie nie wiem… W takim razie muszę nieco się dowiedzieć. Najwyższy czas przejrzeć prasę i Internet. Wstałam, wzięłam swojego laptopa z biurka i wróciłam z nim do łóżka. Musiałam wstać ponownie, aby go podłączyć do prądu, żeby przypadkiem mi nie padła bateria w trakcie moich poszukiwań. Rządna wiedzy surfowałam po Internecie wertując w google wszelkie możliwe hasła wiążące się z Arturem Raesem. Facet nieźle się ukrywa przed paparazzi. Niewiele znalazłam jego zdjęć. Tak samo jak niewiele o nim piszą. Wciąż jest niby z tą samą kobietą. Nie mają dzieci. Podróżują po świecie, rzadko, kiedy zostają gdzieś na dłużej, tzw. „śpią na walizkach”. Zero wiadomości o jego dochodach, ani o inspiracji – to szczególnie mi dało do myślenia. No, to przynajmniej mam już dwa pytania. Ciekawa jestem też, od kiedy zaczął malować? Jakoś nie przypominam sobie, aby te kilka lat temu przejawiały mu się jakieś symptomy talentu artystycznego. Nie jeździ na swoje wystawy… to jest jego pierwsza, na którą przybył. Interesujące. Ach ten Internet! Ciekawe czy kiedykolwiek coś wspominał o mnie. Wpisałam w wyszukiwarkę: „Artur Raes Elizabeth Rosi” – i nacisnęłam 17 18 Wywiad enter. O dziwo było coś na stronie, do której dostęp był chroniony przez hasło, blog najwyraźniej. Może nawet samego „mistrza Raesa” – prychnęłam z ironią, chociaż moja ciekawość wzrastała coraz bardziej. Spojrzałam na zegarek, była już godzina szósta. Powinnam, chociaż na chwilę odpocząć przed tym cholernym spotkaniem. Odłożyłam laptopa na szafkę nocną. Zmieścił się bez większych problemów (wystarczyło delikatnie przesunąć lampkę nocną), ponieważ jest bardzo malutki „mini Tiny-tainy”. Okryłam się kołdrą aż po brodę i skuliłam się pod nią jak jakiś kotek. Udało mi się zasnąć, chociaż gnębiła mnie frustrująca ciekawość. Słyszę jakąś muzykę. To chyba Hey-„Ty, ty, ty”, nie wiem, jeszcze śpię. Wsłuchuję się najpierw w delikatną melodię, aby w końcu usłyszeć słowa… „Znów… znów mi do głowy przyjdziesz Ty.” Otworzyłam oczy. Ten utwór słuchałam, gdy się rozeszliśmy z Arturem… „i szepnąć z przekonaniem kocham, kocham, kocham Cię…”. Orientacyjnie spojrzałam na zegarek – dziewiąta, czyli mam jeszcze dwie godziny. W takim razie czas się podnieść. Usiadłam na łóżku, rozejrzałam się po pokoju czując się jakoś tak dziwnie. Dlaczego obudziła mnie muzyka…? Widocznie musiałam sobie nastawić budzik w telefonie, tylko trochę o tym zapomniałam. Wzięłam do ręki telefon, ale to nie z niego dochodziła muzyka. Przetarłam oczy. Wsłuchując się w melodię zlokalizowałam sprzęt, z którego się wydobywała. Moja stara wieża. Nie używałam jej od wieków. Czyżbym coś zrobiła przez sen? – Zdziwiłam się, bo zabrzmiało to nieprawdopodobnie, ale w sumie w nocy byłam tak zmęczona, że może i rzeczywiście to zrobiłam. Zadrżałam z zimna. Mój wzrok automatycznie zwrócił się w stronę otwartego balkonu. Zmrużyłam oczy… Znów otwarte drzwi… Czyżbym naprawdę lunatykowała? Nieważne. Czas wstać. – jak pomyślałam, tak zrobiłam. Odkryłam swoją niebieską kołderkę odkrywając swoje nagie ciało. No tak, przecież „uciekałam” z łazienki. – zironizowałam swoje zachowanie. Zaczęłam się prężyć w każdą możliwą stronę starając się swoimi kończynami dosięgnąć jak najdalej odległego miejsca – w skrócie po prostu się przeciągałam. Potem zsunęłam najpierw prawą (oby ten dzień był dobrym dniem), a później lewą nogę z łóżka, aby w końcu móc się podnieść cała. Mimowolnie ziewnęłam zakrywając swoje usta dłonią. Nigdy nie zapominam o manierach, nawet, jeżeli siedzę sama w domu. Przetarłam oczka. Znów krótkie przeciąganie… i ruszyłam w stronę drzwi od balkonu, aby je zamknąć. To powoli robi się coraz bardziej dziwne… No nic, czas się ogarniać, bo co to są dla kobiety dwie godzinki przygotowań? I jeszcze muszę zmierzyć się z moją łazienkową fobią, która powstała wczorajszej nocy. Zamknęłam balkon. Odwróciłam się w stronę wieży. Tamta piosenka już dawno się skończyła, a ona automatycznie się wyłączyła. Jeden problem z głowy mniej. Wzruszyłam ramionami. Podeszłam do wielkiego lustra na korytarzu, aby móc spojrzeć na siebie, jak wyglądam po tak nieudanej nocy. Ustawiłam się na wprost niego, zapaliłam światło – pstryczek był za mną. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Wyglądałam jak jakaś zmasakrowana: oczy podpuchnięte z wielkimi workami pod nimi, usta sine, ciało jakieś takie wychudłe, blade… Co mi się stało? Westchnęłam głęboko zamykając powieki, ale za chwilę je otworzyłam z powrotem. Muszę wziąć się w garść – powiedziałam na głos sama do siebie (a raczej do swojego odbicia w lustrze). Przytaknęłam sobie jeszcze głową i ruszyłam w stronę „przerażającego” pomieszczenia – łazienki. Pociągnęłam za klamkę i popchnęłam drzwi do środka, sama zaś chowając się za winklem. Zapaliłam światło… i 19 20 wynurzyłam tylko jedno oczko zza framugi… upewniając się, że nic mi już nie przypomina wczorajszej akcji. Pomieszczenie nie wyglądało jak miejsce mojego nieudanego „samobójstwa”, – które wyszłoby mi przez przypadek… Właśnie sobie zdałam sprawę z tego, jakie to byłoby żenujące jakby mnie znaleźli tutaj nagą… martwą…. I okazałoby się, że umarłam przez sen. Beznadzieja. Gdybym miała już to zrobić, to chyba wolałabym to lepiej sobie zaplanować. Jednak póki, co nawet nie mam zamiaru o tym myśleć. Już trochę bardziej pewna siebie weszłam do środka. Rozejrzałam się jeszcze raz, czy wszystko jest w porządku – było. Odetchnęłam z ulgą. Podeszłam do umywalki. Znów spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i po raz kolejny miałam ochotę się przeżegnać na swój widok. Odkręciłam wodę w kranie i zabrałam się najpierw za zlikwidowanie opuchlizny w okolicach oczu. Wzięłam specjalny chłodzący krem i położyłam go sobie na powieki i na moje worki pod oczami. Po omacku sięgnęłam od razu po szczoteczkę i pastę do zębów – zawsze stawiam je w tym samym miejscu, więc nie sprawiło to mi większego problemu. Nalałam nieco pasty na szczoteczkę i zaczęłam myć swoją szczękę. Czułam jak krem przyjemnie chłodzi moje oczy. Miałam wrażenie, że moje oczy maleją, ale oddychają przy tym swobodnie. Było mi tak przyjemnie… Wyciągnęłam szczoteczkę z ust. Wyplułam nagromadzoną pianę, a następnie opłukałam wpierw narzędzie do czyszczenia, a następnie i same ząbki. Przemyłam również całą twarz wodą. Starłam nadmiar kremu i spojrzałam znów na siebie w lustrze. Niewiarygodne… co te cholerne nowoczesne chemikalia potrafią uczynić w kilka minut. Moje oczy już nie były podpuchnięte, ani nie było pod nimi śladu jakichkolwiek worków. Wytarłam twarz w różowy ręczniczek, który wisi po prawej stronie. Odłożyłam go na miejsce. Teraz czas na resztę. Spojrzałam niepewnym okiem na wannę. Wyglądała niewinnie, ale ja dobrze wiedziałam jaka jest niebezpieczna. Wystarczy chwila nieuwagi, a ona Cię pochłonie. Kolejny głęboki wdech. Dam radę – powiedziałam znów do siebie na głos. Nie stała daleko od umywalki. Może z jakieś pięć kroków, także nie zajęło mi dużo czasu dotarcie do niej. Przekręciłam pokrętło na prysznic i wpierw opłukałam ją, a dopiero później zatkałam korkiem wylot na wodę, aby móc napuścić jej już jak najwięcej – zwykłym kranem. Wlałam jeszcze oczywiście nieco płynu do kąpieli, jednak tym razem nie była to już lawenda, ponieważ jej aromat działa na mnie aż nazbyt relaksacyjnie. Zdecydowałam się, więc na jabłko. Nie czekałam długo, by wejść do wody. Zrobiłam to już może po dwóch minutach, ponieważ po prostu było mi zimno i zaczynała mi już wyskakiwać gęsia skórka. Nie siedziałam długo w wannie. Nawet nie zdążyła się dobrze zapełnić, a już z niej wychodziłam. Mimo wszystko czułam się w niej wciąż niekomfortowo. Koło wanny znalazłam swoje zielone, włochate papusie. Widocznie musiałam je wczoraj zostawić tutaj, wybiegając z łazienki praktycznie. Znów podeszłam do umywalki i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Spojrzałam sobie głęboko w oczy… i zdałam sobie sprawę, że nic tam nie ma prócz… pustki. Miałam wrażenie, że straciłam swoją duszę. Zaginęła gdzieś dawno temu, bo zapominając o niej całkowicie, pogrążyłam się w melancholii i smutku. I pomyśleć, że tak niewiele potrzebowałam, aby moje serce z gorącego, palącego ognia, który rozgrzałby nawet najtwardszy pierwiastek na świecie… został zdmuchnięty przez tak krótką chwilę…. I jak lawa zastygło i zamieniło się w skałę nie do przebicia. Już mnie nawet nie boli. Dawniej to jeszcze ociekały krwią małe szczeliny powstałe przez pęknięcia… dalekie wspomnienia. Teraz nie ma już nic. Nie ma serca. Nie ma duszy. Jest tylko ta cielesna powłoka. „Dziwna jestem jak 21 22 na kogoś, kto mówi, że wszystko jest Ok.”. Dziwna jestem jak na kogoś, kto przez kilka lat starał się uwierzyć, że rzeczywiście tak jest albo, że chociaż jak wstanę rano, to w końcu się przekonam, iż i dla mnie jest nadzieja na normalne, szczęśliwe życie. Póki, co substytutem jest praca, która co prawda daje mi satysfakcję… jednak nie może mi zastąpić wszystkiego. Nie da mi miłości… a czym jest człowiek, który jej nie posiada? Nikim odmiennym. Po tych kilku latach samotności doszłam do wniosku, że „miłość” to wyimaginowana sprawa. Nasz mózg stwierdza, że ma potrzebę poczuć uczucia wyższe i tyle. Ty musisz to spełnić, chociaż tego nie rozumiesz. Bo przecież to tylko nasza wyobraźnia. Psychika bawi się z nami w emocje. W rzeczywistości moglibyśmy się bez takich rzeczy obejść przecież. Nie ma miłości. Jest tylko prokreacja. Instynkt, który polega na przedłużeniu gatunku, a nie na uczuciach wyższych. Abstrakcyjne myślenie – to stąd się to bierze. A przez śmieszne ksiązki i filmy, a nawet przez ludzi dookoła nas, mimo wszystko… jakoś wierzymy, że To czeka na nas wszystkich. Marzymy o Tym. Czujemy potrzebę spełnienia się w ten sposób. Paradoksalnie, bo przecież w rzeczywistości nie jest To nam do niczego potrzebne. Zresztą dość wywodów na temat tej głupiej miłości. Czas na pracę. Zostało mi już mało czasu… a jeszcze muszę zrobić sobie makijaż, dobrać strój, fryzurę, buty… Chcę wyglądać zmysłowo, ale z klasą. Przez tę krótką chwilę przewinęły mi się chyba wszystkie moje kreacje z szafy. Tak, ta będzie odpowiednia – przytaknęłam do własnych myśli. Poszłam więc do szafy i zaczęłam wyciągać po kolei wszystkie ubrania potrzebne mi do skomponowania ubrania z mojej wizji: czarne koronkowe springi, stanik do kompletu, pończochy samonośne, sukienka – mała czarna – elegancka nieco ściskająca biust w taki sposób, aby wydawał się nieco bardziej okazały, nie miała ramiączek, dlatego też dopasowałam do niej białą bluzkę pod spód. Oczywiście białe buty i torebka jako dodatki wraz z delikatną srebrną biżuterią. Na koniec makijaż – oczy jak zwykle podkreślone czarnym eyeliner’em, pomalowane na beżowo z ciemnym brązem w zgięciu powieki, co potęgowało zmysłowość i głębię moich oczu, czarne kreski pod oczami, tusz wydłużająco-podkręcający, aby moje rzęsy były niesamowicie zalotne. Usta oczywiście na czerwono – uwielbiam podkreślać ich pełne kształty tą wabiącą mężczyzn szminką. Na koniec oczywiście czerwone paznokcie. Fryzura.. hmmm.. Podeszłam do wielkiego lustra na korytarzu i znów zaczęłam mówić sama do siebie: No cóż, a więc czubek postawię, a tu zepnę wielką spinką… będzie elegancko, z klasą, ale moje kędziorki sprawią, że będę wydawała się nieco seksowna. Uśmiechnęłam się do tej myśli i ułożyłam włosy znów według swojej wizji. Uśmiechnęłam się nieco nieśmiało do swojego odbicia. Ostatnio jest ono moim najlepszym przyjacielem. Jedynym przyjacielem… Chwilę stałam taka oniemiała… Nie myśląc o niczym. Zamknęłam oczy, policzyłam od dziesięciu w dół, otworzyłam je z powrotem. „Czas iść” – powiedziałam sama do siebie, a może do swojego odbicia? Sama już nie wiem. Tak czy owak: wzięłam klucze z szafki nocnej i telefon, który leżał obok nich, wsadziłam do torebki. Odnalazłam jeszcze notatnik i długopis z gumką – nowoczesny gadżet dostępny w każdym sklepie papierniczym czy księgarni. Szkoda tylko, że dziadostwo pisze tylko w kolorze niebieskim. Nienawidzę pisać na niebiesko, to takie pospolite… „Spakowana” i gotowa do pracy podeszłam jeszcze do komody i popsikałam swoją szyję swoimi ulubionymi perfumami – Christina Aguilera. Wzięłam jeden głęboki 23 24 wdech, aby poczuć je w płucach, a następnie wypuściłam powietrze i ruszyłam ku drzwiom. Wyszłam, zamknęłam je na wszystkie możliwe zamki. Być może pewnego dnia mnie to zgubi… bo może będę uciekała przed jakimś zboczeńcem czy innym kryminalistą i zanim zdążę je wszystkie otworzyć – gościu zdąży mnie dopaść.. A może to mnie kiedyś uratuje przed zgrabieniem mi mieszkania. Póki co czuję się bezpieczniej, gdy tak robię. Wyszłam przed klatkę. Dziś wezmę swój samochód zamiast jechać tramwajem, bo: 1) nienawidzę, gdy ktoś niby to „przypadkiem” maca mnie w zatłoczonym przez „bydło” miejscu publicznym – właśnie takim jak tramwaj czy autobus, czy innego rodzaju skupisko ludzi. 2) nie chcę prześmierdnąć potem, dymem papierosowym (albo jeszcze jakimś innym…) 3) szlag by mnie trafił, gdybym musiała się teraz użerać z jakimiś tępakami w trakcie jazdy. Mam już dość zepsuty humor samym tym, że muszę jechać na spotkanie z NIM. 4) mogłabym podać jeszcze setki powodów, ale to już bez znaczenia. Jestem już w aucie, czerwona Tigra – prawdziwie kobiecy samochodzik. Pewnego dnia kupię jakieś Lamborghini. Obiecałam to sobie. Póki, co moje autko mi wystarcza na spełnienie moich potrzeb. Włączyłam radio. Znów ta cholerna piosenka Hey – ‘Ty, ty, ty’… to się zaczyna robić irytujące. Przełączyłam kanał i znów to samo. Zacisnęłam jedynie zęby, ale zostawiłam już na Esce. Może, chociaż po tym utworze będzie leciało coś bardziej na topie, coś bardziej w stylu „umcy umcy” niż „kocham, tęsknie, wróc”. Głęboki wdech – jak zawsze, gdy zamierzam odpalić silnik. Zapięłam pasy i przekręciłam kluczyk. Jadę. Jestem na miejscu. Jak zwykle trochę za wcześnie. Mała kafejka z wielkim szyldem „Dyliszys”. Ach te spolszczenia w dzisiejszym świecie. Każdy stara się być trendy, nawet małe knajpki. Nieważne. Nieco odstraszały mnie te jaskrawozielone drzwi… jednak byłam mile zaskoczona, gdy weszłam do środka. Sala „główna”, w której znajdowały się stoliki była purpurowo-złota. Po prostu przepiękna, zdobiona po królewsku. Nigdy tu wcześniej nie byłam, więc byłam w szoku. Miałam nadzieję na coś małego i skromnego. Chociaż z drugiej strony może to i lepiej. Będzie wiedział, że nasza firma ma klasę. Po schodach można było wejść na drugie piętro. Tam z tego, co zauważyłam również dominowały kolory szlacheckie, jednak tym razem niebieski i srebro. Z Sali głównej było również przejście na coś w stylu tarasu. Było tam zielono. Neutralnie, spokojnie i skromnie… jednak odrobina srebra nadawała wystrojowi również taki wyniosły smaczek. Miejsce idealne na ten cholerny wywiad. Recepcja znajdowała się tuż przy wejściu. - Proszę o stolik gdzieś w kącie, dla dwojga (niestety) – poprosiłam recepcjonistkę. – Najbardziej byłabym zadowolona, gdyby znalazło się jakieś wolne miejsce tam na tarasie – wskazałam głową. - Dobrze, proszę więc za mną. – miła blondyneczka, w wieku około 25 lat. Uśmiechnęła się i poprowadziła mnie w wymarzone miejsce dla mnie. Byłam zadowolona. - Dziękuję. Mogłabym mieć do pani prośbę? - Oczywiście, słucham? - W razie gdyby pojawił się tutaj Artur Raes, to proszę, aby pani mu wskazała ten stolik. Jakby co nazywam się Elizabeth Rosi. - Dobrze proszę pani. Czy chciałaby może coś zamówić zanim przyjdzie pani towarzysz? 25 26 - Ach, oczywiście. – zerknęłam szybko w menu na gorące napoje. – Poproszę gorącą czekoladę. - Dobrze. Zaraz ktoś ją pani przyniesie. – wesoła blondyneczka odeszła. Mam nadzieję, że dobrze zapamiętała wszelkie informacje, które jej powiedziałam… Nie czekałam długi na swoją czekoladę. Zamówiłam sobie gorącą czekoladę, bo nie pijam kawy, nie lubię, drażni mnie jej zapach. Mieszałam łyżeczką dość nerwowo i co chwilę spoglądałam w stronę drzwi, czy może przypadkiem Królewicz się już tutaj przetransportował. Niestety nic z tych rzeczy. Spóźnia się już dziesięć minut. Zaczęłam machać nóżką i zerkać co chwilę na zegarek… I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu obserwuje mnie mężczyzna siedzący naprzeciw mnie. Pił kawę. Miał włosy koloru węgla i tego samego koloru oczy wlepione prosto we mnie. Wydawał się być nieco rozbawiony moim zachowaniem. Chyba nie zwróciłam uwagi wcześniej na to, jak głośno zaczęłam wystukiwać swoim obcasem dziwną nibymelodię. Gdy to tylko zauważyłam od razu spoważniałam, ułożyłam nóżki jak prawdziwa dama – lewa noga na prawej i przechylone obie w lewą stronę – odwróciłam głowę, chociaż kącikiem oka wciąż spoglądałam na te cudowne czarne oczy… Uśmiech sam z siebie wdarł mi się na usta nadając moim policzkom delikatne rumieńce. Wzięłam łyk czekolady, aby chociaż przez chwilę ukryć się przed spojrzeniem nieznajomego. Gdy odstawiłam kubek z powrotem na blat stołu zauważyłam, że Artur stanął właśnie w drzwiach. Uśmiech miał jak Joker z Batmana – niesamowicie wielki, szczególnie, gdy wreszcie mnie odnalazł wzrokiem. Ja przewróciłam oczami na ten widok i przybrałam jeszcze bardziej dystyngowaną pozę, aby mu dość wyraźnie dać do zrozumienia, że jest to spotkanie czysto formalne. Niestety on zachowywał się tak, jakby tego w ogóle nie zauważył. -El! Jak miło Cię widzieć! – uśmiech nie schodził mu z twarzy, jakby był przyklejony wręcz na jakiś super wytrzymały klej. -Witam Pana, Panie Raes. – wstałam wyciągnęłam ku niemu rękę, aby się przywitać. On natomiast pocałował mnie w nią. Zabrałam swoją dłoń szybko z jego uścisku i wtuliłam w piersi, tak jakby była poparzona. Zaśmiał się. -Kiedyś sprawiało to na Tobie wrażenie. -Kiedyś byłam głupią małolatą, która inaczej patrzyła na świat. I nie mów do mnie El. Jesteśmy na spotkaniu formalnym, czysto zawodowym. Proszę Cię więc zachowuj się tak, jak powinieneś. -A jak powinienem? -No przecież nie będę Cię jeszcze uczyła teraz manier, mój drogi. Na to już zapewne stanowczo za późno. – Usiadłam na swoim krześle i ukradkiem spojrzałam się na przystojniaka. Wciąż tam siedział i cały czas przyglądał się całej tej sytuacji. Wydawał się być jeszcze bardziej rozbawiony niż wcześniej. Kompromituje się… - posmutniałam. Natomiast Artur westchnął, po czym znów się uśmiechnął jak wcześniej. - Dobrze, więc, o co Pani Elizabeth ma zamiar się mnie wypytywać? – moje imię wypowiedział tak, jakby się ze mnie nabijał. Zacisnęłam wargi tak, że stworzyły przez chwilę cienki pasek. - Nie kpij ze mnie, proszę Cię. – prawie to wysyczałam. - Nie kpię. - Oczywiście. A to Elizabeth, co to miało znaczyć? - Sama kazałaś mi mówić do siebie formalnie. - Ale ta twoja intonacja mojego imienia… - Jak zwykle musisz się uczepić jak najdrobniejszego szczegółu nawet, co? – On uśmiechnął się z satysfakcją, a ja miałam 27 28 wrażenie, że zaraz zapadnę się pod ziemię. Miał rację, niepotrzebnie się o to czepiam. Głupia ja… Znów zerknęłam na Pana o czarnych oczach. Istnieje, nie wydawało mi się, że tam siedzi. Jest realny. Wciąż się przygląda i pewnie wciąż się w duszy śmieje ze mnie. Takie sprawia wrażenie. - Dobra, nieważne. Przejdźmy do rzeczy. – uniosłam wysoko brodę, by dać mu do zrozumienia, że czuję się urażona, poczym sięgnęłam do torebki po notatnik i długopis. – Zaczynajmy więc: Dlaczego przyjechałeś do tego miasta? - Mam tutaj wystawę swoich prac. - Nie o to pytam. Dobrze wiem, że masz tutaj wystawę. Jednak według moich źródeł nie jeździsz na swoje wystawy. Co Cię sprowadza tutaj? - Znasz odpowiedź na to pytanie, więc dlaczego o nie pytasz? - Gdybym znała, to bym się nie pytała. - Przyznaj się, że chcesz to usłyszeć. - Niby co chcę usłyszeć? - Prawdę… że przyjechałem tu ze względu na Ciebie. - Łżesz jak pies. – przymrużyłam oczy i spojrzałam się na niego spod byka. - Podświadomie jesteś o tym przekonana, że to prawda. - Czy Ty robisz ze mnie wciąż tą samą naiwną El? Jeżeli tak to w tym momencie wyzbywam cię wszelkich podejrzeń: zmieniłam się. Przestać marzyć o tym, że ja wciąż o Tobie myślę. - A więc myślisz. - Nie prawda! - Właśnie się do tego przyznałaś. – Znów teraz wyraz satysfakcji na twarzy. Miałam ochotę przyłożyć mu tym notatnikiem, jednak się powstrzymałam. Zamknęłam oczy, policzyłam od dziesięciu w dół, rozluźniłam pieści, które same ułożyły się jakby gotowe do uderzenia. Zrobiłam głęboki wdech i otworzyłam oczy. Jego twarz się nie zmieniła. Znów ogarnęła mnie złość, ale już nie z taką siłą. - Czy przejdziemy w końcu do rzeczy? - Nie ma sprawy. - Pomińmy, więc to pytanie. Kolejne pytanie to…dlaczego ukrywasz się przed paparazzi? Boisz się krytyki ludzi? – uniosłam brew na koniec pytania, aby spotęgować wrażenie, że nie może się wywinąć od odpowiedzi. Chwilę się zawahał, ale w końcu odpowiedział. - To bardzo dobre pytanie. Jednak moja odpowiedź nie będzie dla Ciebie satysfakcjonująca. Po prostu rzadko pokazuje się publicznie, bo kocham swoją prywatność. Nie chcę, aby ktoś wiedział o mnie za dużo. Wolę być niedostępny. Dzięki temu moje prace również nabierają pewnego takiego… tajemniczego przekazu. Nikt nigdy nie wie co mnie inspiruje. Nikt nigdy nie wie jak długo pracuję nad swoim dziełem. - Nikt oprócz twojej towarzyszki. - Tak, masz rację. Nikt oprócz Anastazji. - A więc tak się ona nazywa? A posiada jakieś nazwisko? - Robimy tutaj wywiad o mnie i o mojej pracy czy na temat mojego życia towarzyskiego? - Fakt. Masz rację. Wspomniałeś również, że nikt nigdy nie wie, co Cię inspiruje. Ostatnia twoja wystawa była dość kontrowersyjna. Czyżbyś bawił się w podglądywacza? - Co masz na myśli? - Kobieta z obrazów. Zawsze stoi tyłem. Nigdy się na Ciebie nie patrzy. Nawet nie zmienia pozy. – uśmiechnęłam się z satysfakcją, gdy zauważyłam jego zmieszanie na twarzy. „A więc miał coś na sumieniu?...” – pomyślałam. - To nie tak jak myślisz. – zbił mnie z tropu. – otóż kobieta z moich obrazów jest w rzeczywistości po prostu kobietą ze zdjęcia. Pewien fotograf dał mi je kiedyś w barze. Zadzwonił 29 30 do mnie tajemniczy telefon z numerek ukrytym. Powiedział mi, że pragnie się ze mną spotkać w barze za kilka minut. Byłem na czas. Wręczył mi wówczas to zdjęcie z podpisem z tyłu. Niestety nie udało mi się rozszyfrować tego kodu, który był tam zapisany. Teraz nawet już nie wiem, gdzie położyłem tą fotkę. Tak czy owak kobieta wyglądała jak nimfa. Miała w sobie jakąś tajemnicę, które nawet pewnie sama nie odgadła. Po prostu natchnęła mnie od razu. Gdy tylko wróciłem do domu od razu wykonałem sześć obrazów. Chciałem ją ująć z każdej perspektywy, jednak zdjęcie nie pozwalało mi na zbyt wiele. Musiałem, więc ją łączyć z różnymi innymi wizjami… w tym momencie urwał i spojrzał się na mnie. Przyglądał mi się bacznie przez kilka sekund, po czym zaczął kontynuować – W ten oto sposób powstały moje dzieła właśnie. Jednak nie powinienem był mówić Ci o tym wszystkim, ponieważ teraz już moje obrazy będą oceniane przez pryzmat moich słów. Westchnęłam. Zadrżałam, ponieważ przypomniał mi się mój ostatni sen, gdy byłam nad swoim jeziorkiem i przyglądałam się nieznanemu mężczyźnie, podglądaczowi. Spojrzałam się na Artura. - Nie wiesz, kim był ten fotograf? - Nie mam najmniejszego pojęcia. Mówię telefon był w sumie anonimowy. - A pamiętasz moje ile dni temu to się wydarzyło? - Maksymalnie tydzień temu. - Tydzień.. - No, tak właśnie powiedziałem. - Mhm. – dałam mu do zrozumienia, że rozumiem. - El… to znaczy Elizabeth, czy coś się stało? - Nie nic. – wyrwał mnie właśnie z moich myśli, które tworzyły powoli chaos w mojej głowie bombardując moje komórki mózgowe ze wszystkich stron. - No skoro tak twierdzisz. Pamiętam, że jesteś uparta i nie ma, co próbować coś z ciebie wydusić.. - Fakt. – rozejrzałam się dookoła. Facet, który wcześniej tak bacznie się mi przyglądał właśnie wyszedł. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie długi czarny płaszcz, mimo tego, że było dość gorąco na dworze. Zauważyłam go akurat jak wychodził. Widziałam również, że jego wzrok padł na mnie jako na ostatniej rzeczy, tak jakby chciał mnie zapamiętać na pewno. – Wiesz co Artur? Myślę, że powinniśmy przełożyć nasze spotkanie. Ja muszę już iść, przepraszam. – wstałam, zabrałam swoje rzeczy szybko pakując je w torebkę i wyszłam zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, co mogłoby mnie zatrzymać. Pobiegłam do wyjścia. Znów ta sama sytuacja, zdążyłam uchwycić tylko koniec jego płaszcza, gdy opuszczał lokal. - Pani Elizabeth Rosi? – krzyknęła pani recepcjonistka. - Tak? – zapytałam automatycznie spoglądając w jej stronę. Byłam nieco zrezygnowana. Miałam nadzieję, że uda mi się na niego chociaż spojrzeć po raz ostatni. Podeszłam do biurka recepcjonistki. - Jakiś pan zostawił tu coś dla pani. – podała mi kopertę z moim nazwiskiem. - Kazał mi przekazać coś jeszcze? - Niestety nie… - A jak wyglądał? - Miał czarny długi płaszcz, kruczoczarne włosy krótko przystrzyżone i tego samego koloru oczy. - Elegancik… - powiedziałam już bardziej do siebie. Przygryzłam wargę i schowałam list do torebki. Już miałam się kierować do wyjścia, gdy czyjaś dłoń spoczęła na moim ramieniu. 31 32 - Elizabeth, co to miało być? – powiedział zdezorientowany pan Raes. Uśmiechnęłam się nieco zdezorientowana, ale poklepałam torebkę i odpowiedziałam mu z entuzjazmem. - Nic nadzwyczajnego. Nasz wywiad jest po prostu bezsensowny, ponieważ mam dla Ciebie wartość sentymentalną, a co za tym idzie… nie odpowiadasz mi w pełni szczerze jak normalnej dziennikarce. Stwierdziłam, że oszczędzę Ci czasu i po prostu pójdę. - Odpowiadałem Ci jak najbardziej szczerze. - I myślisz, że ludzie uwierzą, że przyjechałeś na tą wystawę tylko po to, aby spotkać się ze mną? Ze swoją bardzo dawną ex, o której w sumie nikt nie wie? - Pewnie nie będzie to łatwe dla nich, aby to przełknąć… - Tym bardziej, że miałabym sama o tym napisać. - Chyba masz rację. - Wiem, że mam. Tylko, że szef mnie zabije za to, że nie mam z Tobą satysfakcjonującego go wywiadu. - W takim razie, chociaż pozwól podwieźć się do domu… to w trakcie będę odpowiadał na kolejne Pani pytania. - Przyjechałam tu własnym autem. - Musisz być taka chłodna w stosunku do mnie? - A Ty jaki byłbyś na moim miejscu? - Nigdy nie dałaś mi się wytłumaczyć. - A czy rzeczywiście była taka potrzeba? Panie Raes myślę, że na tym etapie powinniśmy już zakończyć naszą konwersację. Spotkaliśmy się tutaj w czysto służbowych celach, a nie po to, aby roztrząsać brudy z przeszłości. - Ma pani racje. – wydawał się być nieco zasmucony moim zbyciem. Ale czego on do diabła oczekiwał ode mnie? Czy naprawdę sądził, że będę miła, kochana i dawała mu się podrywać?- chciałbym tylko powiedzieć jeszcze, iż żałuję, że tak potoczyły się nasze sprawy w przeszłości. W rzeczywistości było całkowicie inaczej niż się tobie wydaje. A teraz wybaczy pani, ale muszę iść. Miłego dnia. – kiwnął mi głową - Ach i skontaktuję się z pani przełożonym, aby umówić się na wywiad z kimś innym. To było niestosowne, by namówić pani szefa, żeby pani miała wyłączność, co do mojej osoby. Nie odpowiedziałam mu nic od razu. Westchnęłam, zamknęłam oczy. Kiwnęłam głową, otworzyłam powieki. Na pewno zauważył, że jest mi trochę przykro. Może nie rozumiał, dlaczego ale zauważył to i już nic więcej nie mówił. - Dziękuję za mile spędzony czas… i życzę dużo sukcesów w życiu. – uśmiechnęłam się smutno. - Ja również pani dziękuję. – odwzajemnił mój grymas podobnym wyrazem twarzy. – Elizo… gdybyś się dowiedziała, kim jest kobieta z mojego obrazu… proszę powiedz mi. Bardzo chciałbym ją poznać. Jest niesamowicie piękna… – tu się nieco rozmarzył i urwał. - Ja już chyba podejrzewam, kim może ona być. I myślę, że chyba, jeżeli się utwierdzę w swoim przekonaniu, to raczej nie poinformuję cię o tym Arturze. - Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś jednak… - Ja byłabym bardzo wdzięczna losowi, jeżeli moje przypuszczenia są mylne. – znów uśmiechnęłam się trochę wymuszenie. – Do zobaczenia Raesie. – te słowa nieco nadały mu pewności siebie: - Do zobaczenia panno Rosi. Kiwnęłam mu jeszcze na pożegnanie głową i wyszłam. Poczułam niesamowitą ulgę, gdy już poczułam świeże powietrze, będąc świadoma tego, że już jest po wszystkim. Najgorszy dzień w moim życiu się zakończył niespodziewanie… dobrze. Przynajmniej w tym momencie tak uważałam. 33 34 Słońce schowało się za chmurami, nawet nie wiedziałam, kiedy zaczęło padać. Nie miałam parasola, więc zdążyłam niesamowicie zmoknąć zanim dobiegłam w szpilkach do samochodu. Na dodatek złego, gdy próbowałam otworzyć drzwiczki upuściłam kluczyki prosto do kałuży pełnej błota i cholera wie jeszcze, jakich obrzydliwych rzeczy i organizmów. Z obrzydzeniem wyciągnęłam klucze z brudnej wody i włożyłam do zamka w drzwiach. Otworzyłam je i prawie wskoczyłam do środka zatrzaskując je szybko za sobą. Wtedy jeszcze nie zauważyłam, że przytrzasnęłam sobie jeszcze kawałek sukienki. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy próbowałam wyciągnąć list z torebki, którą rzuciłam na siedzenie obok. Musiałam, więc ponownie otworzyć tą diabelską rzecz i po upewnieniu, że już wszystko jest na swoim miejscu, że nic nie wystaje poza obręb środka samochodu, dopiero wtedy zatrzasnęłam je z powrotem. Znów odliczanie od dziesięciu w dół na uspokojenie. Chyba powinnam zacząć łykać jakieś proszki na moje nerwy. To powoli staje się nie do zniesienia. Spojrzałam w lusterko, aby zbadać mój stan wyglądu zewnętrznego. Włosy przyklejone do twarzy i ulizane. Czułam się tak, jakby ubyło ich z kilogram, były takie cienkie jak nigdy dotąd... Nawet nie mogłam wymyślić, do czego mogłabym je przyrównać w tej chwili. Makijaż rozmazany. Oczy czarne jak u upiora z badziewnego filmu albo jak u idiotycznego dziecka Emo – jednego z tej śmiesznej nowej subkultury, co to wszyscy płaczą z byle powodu i tną się różowymi linijkami, aby pokazać światu, jakie są z nich ofiary losu i jak bardzo są słabi psychicznie i potrzebują bratniej duszy, której w sumie nie chcą, bo wolą siedzieć samotnie w kącie i użalać się nad swoim pseudotragicznym losem. Westchnęłam. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać to, jaka jestem zmęczona po nieprzespanej nocy i przez ten cały stres związany z tym głupim spotkaniem. Odgarnęłam włosy do tyłu. Postanowiłam nie wycierać oczu, bo przecież i tak by to nic nie dało, bo rozmazałabym je jeszcze gorzej. Muszę jak najszybciej dotrzeć do domu. Im szybciej tym lepiej. Łóżko na mnie czeka. Jeszcze raz policzyłam od dziesięciu w dół i po zapięciu pasów – ruszyłam. Minęłam może jeden zakręt a tam – korek. Jak na złość. Ktoś tam w górze świetnie się bawi doprowadzając mnie do granic mojej wytrzymałości psychicznej. Deszcz wciąż lał jak z cebra. Spojrzałam w lusterko – z tyłu już ktoś za mną stał. Świetnie. Teraz to ja już nawet nie będę mogła wycofać, aby móc znaleźć inną, jakąś poboczną drogę. Będę musiała czekać zapewne godzinę. Urok średniego miasta – korki nie trwają więcej niż godzinę, ale również i nie mniej niż czterdzieści pięć minut. Ścisnęłam mocniej kierownicę, a następnie zatrąbiłam. Najchętniej wyszłabym sprawdzić, co tak hamuje ludzi z przodu, ale nie mam ochoty znów wychodzić na deszcz a tym bardziej pokazywać się komukolwiek w takim stanie… I gdy już sądziłam, że będę czekała w nieskończoność… samochody ruszyły. Wzniosłam ręce ku górze, aby podziękować losowi za ten dar z nieba poczym nacisnęłam pedał gazu. Reszta drogi minęła w miarę szybko. Już po dziesięciu minutach byłam na swoim osiedlu, a pięć minut później wchodziłam już do klatki. Dobrze, że nie mieszkam wysoko, bo gdybym miała jeszcze teraz pokonać armię schodów, to w tej bitwie chyba bym już poległa dzisiaj. Nie miałam siły na nic. Wyciągnęłam klucze z torebki, o której na szczęście nie zapomniałam wychodząc z samochodu, aby ją zabrać, bo w tym momencie chyba bym umarła z wycieńczenia. Otworzyłam 35 36 Nev. wszystkie te cholerne zamki, które pozamykałam przed wyjściem. W tym momencie plułam sobie w brodę, ponieważ musiałam zmarnować kolejnych kilka minut – cennych minut! tylko po to, aby dopasować każdy klucz do innego zamka i je wszystkie otworzyć. Każdy był przekręcony na dwa razy, tylko jeden był na trzy. Pociągnęłam za klamkę: „Home, sweet home” – pomyślałam. Zatrzasnęłam drzwi za sobą i zamknęłam je już tylko na dwa zamki – jeden na pokrętło, a drugi na łańcuszek. Po prawej stronie, tam gdzie stoi szafka z butami, postawiłam swoje szpilki, które zdjęłam bez używania rąk. Później je schowam – pomyślałam. – Teraz nie mam siły nawet się schylić. Ruszyłam na przód w stronę swojej sypialni. Padłam twarzą w stronę łóżka rozkładając się na nim na wznak. Za chwilkę się podniosę i rozbiorę – obiecywałam sobie, ale już czułam jak moje powieki robią się coraz cięższe i nie chcą się już otworzyć. I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Oczy momentalnie otworzyły mi się na oścież. Zaczęłam klnąć plugawymi słowy jak szewc w myślach. Podniosłam się. Zostawiłam torebkę na łóżku (wciąż trzymałam ją w ręce i razem z nią się wcześniej położyłam). Jakoś doszłam do drzwi i spojrzałam przez judasz. Znów posłaniec. Na szczęście tym razem już nie był to młodzieniec, który w obleśny sposób żuł gumę. Gdy tylko sobie o tym przypomniałam od razu zachciało mi się śmiać, jednak się powstrzymałam i otworzyłam zamek na pokrętło. Łańcuszek pozwolił tylko na delikatnie uchylenie drzwi. - Elizabeth Rosi? – Zapytał się nieco dziewczęcym głosem chłopak, który wpatrywał się w kartkę, poczym spojrzał na mnie i wyglądał jakby miał zaraz dostać zawału. Jego brązowe oczy były wielkie jak pięciozłotówki, co zabawnie kontrastowało z małym noskiem i ustami. Albo mi się wydawało, albo miał delikatne piegi. Nie jestem pewna. Światło na klatce nie było zbyt jasne. Uśmiechnęłam się przyjaźnie, aby nieco uspokoić chłopaka, który zapewne pomyślał sobie, że jestem jakąś psychopatką, albo psychicznie chorą kobietą z kilkuletnią depresją, bo przecież mój makijaż wciąż nadawał mi „mrocznego” wyglądu. - Tak, to ja. - Mogłaby pani tu podpisać? – Wskazał miejsce na kartce. Podpisałam. – Proszę. - Wręczył mi kopertę z moim imieniem i nazwiskiem. - Dziękuję. – Kiwnęłam głową do chłopaka, który chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że musiałam niedawno wrócić z dworu i stąd ten dziwny makijaż. - Do widzenia. – Powiedzieliśmy w tym samym momencie i oboje się uśmiechnęliśmy. Zamknęłam drzwi i przekręciłam zamek. Wróciłam na łóżko. Tym razem usiadłam na nim „po turecku” – ze skrzyżowanymi nogami – i wyciągnęłam z torebki list, który otrzymałam w kafejce. Nie mogłam zdecydować się, który pierwszy otworzyć i wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że są podpisane takim samym charakterem pisma. Otworzyłam, więc pierwszy z nich: 37 38 „22.07.2009r. Elizabeth Rosi… Masz takie cudowne imię, że mógłbym powtarzać je całe dnie w nieskończoność. I tak też robie. W myślach, co prawda, ale nie mogę się go wyzbyć z mojego umysłu. Natomiast za każdym razem, gdy pojawia mi się w głowie ukazuje mi się również Twoja postać. Jesteś taką piękną kobietą. Idealną. Doskonałą. Jak bogini… Twoje czarne kręcone włosy, które jak węże mitycznej meduzy chronią Cię przed atakiem niebezpiecznego mężczyzny, ale z drugiej strony wabi ofiarę, aby podszedł bliżej… popatrzeć, powąchać, wplątać się w ich nieład, by na końcu zostać uduszonym przez ich silne acz delikatne nitki życia. Twoje oczy… Nigdy nie widziałem tak głębokich oczu. Mógłbym w nich utonąć i nie chcieć, aby mnie ratowano. Póki, co widzę w nich spokój, ale wiem, że na pewno czai się w tej zieleni dzika bestia, która tylko czyha na naiwną zdobycz, która zostanie pochłonięta do środka, a następnie pożarta przez nią. Zapełniasz każdy wolny kącik w moich myślach odkąd Cię ujrzałem po raz pierwszy... Nev. „ Drugiego listu nawet nie byłam w stanie teraz czytać. Serce biło mi coraz szybciej i podchodziło do gardła za każdym razem, gdy go po raz kolejny czytałam. Czy to możliwe, aby ten bukiet, który kiedyś dostałam, był również od niego? Poczułam się zmieszana. Z jednej strony niesamowita radość, ekscytacja, miałam wrażenie, że nigdy w życiu nie otrzymałam równie pięknego komplementu… ale z drugiej strony zaczęłam się bać. Obcy mi człowiek wiedział jak się nazywam, gdzie mieszkam, jak wyglądam. Możliwe, że obserwuje mnie już od jakiegoś czasu. Może od kilku dni, może od tygodnia, miesiąca… a może nawet i dłużej. Kim jest „Nev” i co to w ogóle ma być? Imię? Nazwisko? Pseudonim? Dlaczego nie podpisał się jakoś normalnie? Dlaczego do mnie nie podszedł, nie porozmawiał, tylko zwiał cichaczem, gdy nadarzyła się okazja? Mam pełno obaw, wątpliwości… A może całkowicie niepotrzebnie? Co jeśli ja rzeczywiście po prostu mu się 39 podobam? On był niesamowicie przystojny… te czarne oczy… Rozmarzyłam się. Moje zamyślenie przerwał telefon. Dzwonił nie, kto inny, jak mój szef. Wiedziałam, że będzie wściekły. Chwilę jeszcze zastanawiałam się czy odebrać, ale musiałam. Nie chciałam go jeszcze bardziej rozwścieczyć. - Tak, słucham? - Coś ty narobiła! Przecież mówiłem ci, że to dla ciebie niepowtarzalna okazja na awans! A ty, co? Nawet nie próbowałaś się starać? Nie obchodzi mnie to, że kiedyś was coś łączyło. Co myślałaś, że nie wiem? Oczywiście, że wiedziałem. Jestem w końcu dziennikarzem. Na chwilę odstawiłam telefon od ucha, bo zaczynało mnie już boleć od tych jego krzyków. Powróciłam do słuchania go dopiero wtedy, gdy zauważyłam, że nieco uciszył swój ton głosu. - Elizo? Rozumiemy się? - Tak, tak. Oczywiście proszę pana. - W takim razie widzimy się jutro o 8:00 w moim gabinecie i wtedy porozmawiamy sobie w cztery oczy. Ja nie wiem kobieto… zejdź na ziemię. Nie czas na bujanie w obłokach. Gdyby wiedział, jak mi było ciężko po rozstaniu z Raesem i że ta praca właśnie miała być ucieczką od jego osoby, to mam nadzieję, że by zmienił zdanie na temat całej tej sytuacji. Póki, co właściwie nie miał skąd się o tym dowiedzieć. To nawet i lepiej. Przynajmniej będzie mnie traktował jak normalnego pracownika, a nie jakąś ofiarę przeszłości. Bez żadnych ulg. - Dobrze proszę pana, będę punktualnie. - Wiem. To chyba jedyna rzecz, jakiej nie mogę tobie zarzucić panno Rosi. Do zobaczenia. Rozłączenie. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć. Zresztą go to nigdy nie obchodzi. Wydał rozkaz i to wystarczy. Facet. 40 Spojrzałam na drugi list. Powąchałam. Myślałam, że się rozpłynę…. Pachniał mężczyzną. Cudowny zapach. Nie wiem, jaka to jest marka perfum, bo z męskim światem niewiele mam wspólnego od wielu lat… Znów słyszę odgłos telefonu. Robię się wściekła. Kto mnie znowu napastuje? Sms. Nadawca – nieznany, jakiś numer z bramki Internetowej. Otwieram wiadomość: „Nev.: Odczytaj drugi list. Dlaczego tak długo się nad tym zastanawiasz? Tam Ci wszystko wyjaśniłem. Proszę, nie musisz się wahać. I nie zrozum mnie źle.” Zrobiłam wielkie oczy. Patrzyłam na tego sms jak osłupiała. To, więc nawet zna mój numer komórkowy, tak? Odpisałam mu z nadzieją, że nie wyłączył jeszcze okienka bramki na tamten numer: „Skąd to wszystko wiesz?”,. Nie wyłączył. Odpisał mi: „Nev.: Odczytaj list, tam wszystko wyjaśniłem. Tylko się nie bój.” Tylko się nie bój?! Co to ma znaczyć?! Wzięłam do ręki znów list, który przed chwilą wąchałam. Oderwałam prawy brzeg koperty. Wyciągnęłam kartkę, która była w środku. dokładnej daty, kiedy rozpocząłem, bo tak się w tym zatraciłem, że straciłem już rachubę. Jednak nigdy nie byłem tak blisko Ciebie jak dziś. Nigdy nasze oczy nie spotkały się… Nie miałem pojęcia, że jesteś taka śliczna, jeszcze śliczniejsza, niż na wszystkich tych zdjęciach, które Tobie zrobiłem. Żadne zbliżenie nie daje tego samego efektu, co ujrzenie Cię na żywo. Twoja uroda jest po prostu nieziemska. Mam nadzieję, że tamte kwiaty podobały się Pani? Zawsze jak szłaś do pracy, to widziałem jak patrzyłaś na ten stragan z kwiatami i musiałem dowiedzieć się, które są Twoje ulubione. Róże w kolorze bordo, to na nie najczęściej spoglądałaś. Teraz już są wysuszone, wiem. Widziałem. Dostaniesz następne w takim razie. Tylko tym razem już z wazonem. Wcześniej zapomniałem o tym drobnym szczególe. Na koniec chciałbym Cię przeprosić za te otwarte drzwi od balkonu. Nie mogłem się powstrzymać… Pragnąłem poczuć Twój zapach. Nie wchodziłem do środka. Bałem się, że się obudzisz. Proszę, nie bój się mnie. Nev.” „22.07.2009r. Elizo.. A może raczej powinienem zwracać się do Ciebie „El”? Wiem, że tak wolisz, jednak nie jestem przekonany, czy pozwoliłabyś mi tak Cię nazywać. W końcu zawsze powtarzasz, że tylko bliskim na to zezwalasz. Zresztą nieważne… Wiem, co Cię martwi. Boisz się tego, że tak dobrze Cię znam, wcale Cię nie znając. Masz rację myśląc, że Cię obserwuję. Robię to już od bardzo długiego czasu… Nie podam Ci Nie bój się mnie? NIE BÓJ SIĘ MNIE?! W jednej chwili zgniotłam i wyrzuciłam list przed siebie. Mój wzrok rozbiegł się po pokoju z niesamowitą prędkością próbując znaleźć coś, chociaż jedną rzecz, która by była w tym momencie dla mnie bliska i dawała mi ulgę. Byłam przerażona, spanikowałam. Zaczęłam płakać i śmiać się sama do siebie. Usiadłam w pozycji skrzywdzonego dziecka – skulone nogi objęte rękoma poniżej kolan i głowa opuszczona na kolana… Gdy się powoli uspokajałam, to do głowy zaczynały mi napływać te wszystkie obrazki, gdy czułam się nieswojo. 41 42 Wiedziałam, że dzieje się coś złego, ale nie podejrzewałam, że aż tak! Słyszę dźwięk telefonu. Znowu sms. Wiedziałam już od kogo. Szybkim ruchem otworzyłam go: „Nev.: Prosiłem, abyś się nie bała. Nie skrzywdzę Cię. Nie mógłbym.”. Odpisałam mu od razu: „Teraz również mnie widzisz?!”, odpowiedź: „Nev.: Tak.” Świat zaczął mi wirować, nie wiedziałam, co się dzieje… ciemność. Przyjaźń Gdy otwieram oczy wciąż wszystko jest zamazane. Słyszę jakiś dziwny dźwięk maszyny obok mnie. Jakieś krzyki kobiety, potem rażące światło. Ktoś mnie dotyka. Najpierw za rękę, a później dotyka mojego czoła. Nic nie rozumiem, tak jakbym nie była w tej czasoprzestrzeni, tylko okupowała jakieś ciało obcego organizmu. Zamykam oczy. Oddycham spokojnie. Wsłuchuję się intensywniej w głosy. Kobieta rozmawia z jakimś mężczyzną. Zaczynam rozpoznawać niektóre słowa. Wyłapałam: telefon, szczęście, omdlenie, serce. Byłam ciekawa, co to ma wszystko znaczyć. Chciałam powiedzieć cokolwiek, ale miałam wrażenie, że moje ciało zostało sparaliżowane. Znów ktoś dotykał mojej ręki, ale tym razem powyżej nadgarstka. Coś mnie zabolało, a później poczułam gorąco… Palące gorąco w żyłach. Co się ze mną dzieje? Znów ciemność. Nie mam pojęcia ile tak trwałam w stanie nieważkości. Jak długo błądziłam między jawą a snem? Powoli otworzyłam oczy. Światło nie raziło mnie już jak poprzednio, aczkolwiek źrenice długo przyzwyczajały się do jaskrawego obrazu. Ogarnęłam wzrokiem obraz dookoła mnie. Sala szpitalna. Jakaś aparatura stojąca obok mnie. Wenflon w nadgarstku. Pewnie wtedy został mi wstrzyknięty jakiś płyn uspokajającousypiający. Obróciłam delikatnie głowę w lewo. Na krześle przy moim łóżku siedziała piękna blondynka. Od razu wiedziałam, kto to, mimo tego, że jej twarz była zasłonięta – leżała twarzą na kawałku mojego łóżka. Trzymała mnie za rękę. Moja przyjaciółka - Anastazja. Łzy zakręciły mi się w oczach. Nie widziałam jej od bardzo dawna. Zerwałyśmy kontakt przez Raesa. Wiedziała, że potrzebowałam czasu, aby 43 44 się pozbierać. Natomiast ja wiedziałam, że gdybym jej potrzebowała, to zjawi się od razu przy mnie. Tak jak i ja przy niej, gdyby miała problemy. Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie potrzebowałyśmy słów. Jak siostry bliźniaczki – doskonale wyczuwałyśmy nawzajem swój stan emocjonalny, nawet będąc z daleka od siebie. Ta niesamowita więź… jest nie do opisania. Poruszyłam delikatnie kciukiem, aby pogłaskać jej palec – swoim. Od razu się ocknęła, jakby została porażona prądem. Tyle, że jej wyraz twarzy nie wskazywał na trwogę, a na niesamowite szczęście. - EL! – wykrzyczała. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo zaraz rzuciła mi się na szyję i zaczęła się do mnie tulić. Jakiekolwiek poruszanie się sprawiało mi ból, Jednak byłam niesamowicie szczęśliwa, że ją widzę. Tęskniłam. – Kobieto Ty durna jedna! Wiesz jak ja się o Ciebie martwiłam! Dostaje jakiegoś sms-a z numeru bramki Internetowej i gościu mi pisze, znajdujesz się w tym szpitalu i muszę koniecznie się tam jak najszybciej zjawić! Od razu rzuciłam wszystko i poleciałam do Ciebie! Anastazja mówiła tak szybko, że ledwo nadążałam za jej tokiem mówienia. Wszystkie informacje przyswajałam do siebie dwa razy wolniej, jakbym była po niesamowitym melanżu. Zresztą to, co mówiła w tej chwili, nie miało dla mnie jakiegokolwiek znaczenia. Ważne było to, że jest tutaj ze mną, cokolwiek ją tu przywiodło. Patrzyłam, co jakiś czas w te jej roziskrzone błękitne oczy, które co rusz zapełniały się łzami. Jej piękna blada cera wyglądała niesamowicie przy tych pełnych czerwonych ustach. Do tego jej anielskie blond włosy, które spływały serpentynami aż za biust. Moje niesamowite 175cm niebiańskiego daru niebios. Męski ideał i chyba też mój. Uśmiechnęłam się do niej. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od kilku minut ona cały czas mówi, a ja milczę. Spojrzała się na mnie z niedowierzaniem. Nie rozumiem w ogóle skąd ta cała panika? - Ale Ty pięknie wyglądasz… - w końcu wykrztusiłam z siebie. Momentalnie ucichła. Popatrzała na mnie tymi swoimi dużymi oczami, które w tym momencie wydawały się jeszcze większe niż zwykle. Zmarszczyła brwi. - Ja tu Ci opowiadam ważną historię, a Ty mnie nawet nie słuchasz! Jak zwykle! – wykrzyczała. Naburmuszony anioł. Nie sposób było się nie roześmiać, co ją zirytowało jeszcze bardziej. Musiałam, więc udać powagę – a to było bardzo trudne. Musiałam wyglądać komicznie, bo w końcu i ona się zaczęła śmiać. - Cieszę się, że w końcu wróciłaś do „żywych”. – powiedziała z ulgą. - Aż tak tragicznie wyglądałam? - Szału nie było. – podsumowała. Zawsze tak mówiła, gdy coś było bardzo nieciekawego. Widocznie ze mną musiało być nienajlepiej. Weszła pielęgniarka. Coś tam posprawdzała u mnie, pospisywała jakieś dane. Przez tą chwilę Anastazja milczała. Wyglądała tak, jakby chciała mi coś powiedzieć, ale nie była pewna czy powinna. W końcu, gdy zostałyśmy znów same popatrzała mi prosto w oczy… - Możesz mi dokładnie powiedzieć, co się wtedy stało? Ludzie od tak sobie nie zapadają w śpiączkę będąc blisko zawału w tak młodym wieku. - No, taka młoda to ja już nie jestem – zażartowałam, ale nie rozchmurzyła się ani trochę. Wiedziałam, że nie mogę jej wprost powiedzieć, co się stało. Nurtowało mnie natomiast, co innego – Ty mi lepiej powiedz skąd Ty się u mnie znalazłaś w mieszkaniu? Ludzie od tak sobie po kilku latach nie pojawiają się z niezapowiedzianą wizytą zabezpieczeni w klucze? 45 46 - Jakiś Twój znajomy wysłał mi, sms-a, że jesteś w szpitalu… i szybko się w nim znalazłam. Do Twojego mieszkania nie wchodziłam…. - Skoro Ty nie wchodziłaś… to jak ja się znalazłam tutaj? Wzruszyła ramionami. Jednak widać było, że i ją to zastanowiło. Wyglądała nawet nieco na zastraszoną. Od zawsze uwielbiała dramatyzować. Z wielkiego nic robiła największe halo. Doszukiwała się drugiego sensu, w prostych sentencjach. Było po prostu niemożliwa pod tym względem. Do tego za dużo czytała opowieści Fantazy, gdzie tajemniczość i groza postaci była zwykle owiana jakimś mistycyzmem i niezwykłością itp. Czasem wydawało się to niemożliwe, aby ukazać jest tą brutalną zwykłą prawdę. - Nieważne – stwierdziłam. – Ile dni już tu leżę? - Dzień. Jeden dzień, a ja czułam się, jakbym nie ruszała się od wieków. Bolała mnie każda kończyna, ba! Czułam ból w każdym mięśniu, jak gdyby mi zastygły z powodu bezruchu, w jakim trwałam. Wchodzi lekarz. Mężczyzna, około czterdziestki. Niezbyt atrakcyjny, ale miał coś w sobie takiego, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Może to przez ten sposób, w jaki na mnie patrzył tymi swoimi piwnymi oczami. Wydawał się być niesamowicie miły, chociaż nie wypowiedział jeszcze ani jednego słowa. Spojrzał na kartę moich wyników, później znów na mnie. Uśmiechnął się. - Dzień dobry pani. Miło, że pani do nas wróciła. Nazywam się Sebastian Miler. – skinął głową w moją stronę. Ja również delikatnie próbowałam odmachnąć, ale jakoś nie bardzo mi to wyszło. On chyba wiedział jak ja się czuję. „Chyba” – zakpiłam z siebie – na pewno wie, w końcu jest doktorem, studiował takie rzeczy. - Miło mi. – wypowiadanie słów przychodzi mi z nieco większą łatwością, niż poruszanie się. Chociaż nawet mówienie jest dla mnie teraz nie lada wyzwaniem. W sumie, to ciekawe, co mi jest? – Panie doktorze… co tak właściwie mi się stało? – zapytałam automatycznie w sekundę po tym, jak o tym pomyślałam. - Przeżyła pani jakiś silny szok. Zemdlała pani i upadła. W momencie upadku musiała się pani uderzyć w głowę, przez co straciła pani przytomność na dłużej. Jednak ten szok, jaki pani przeżyła był na tyle silny, że o mało nie wprowadził pani w śpiączkę. Na szczęście już nic pani nie grozi. – te ostatnie słowa wypowiedział z ulgą, można było to wyczuć w jego głosie. Martwił się o mnie. W sumie to zrozumiałe, jestem jego pacjentką. Po chwili czasu dodał – Jeszcze niech zostanie pan i tutaj jeden dzień na obserwacji, tak dla zabezpieczenia, żeby zdobyć pewność czy nic pani już nie będzie i czy tamto załamanie nie wywołało w pani mózgu żadnych nieprzyjemnych skutków. - Dobrze panie doktorze. Anastazja ciągle siedziała i milczała. Od początku, gdy tylko mężczyzna wszedł do pokoju wydawała się nieobecna. Dopiero teraz, gdy na nią spojrzałam, a jej oczy podniosły się i znalazły moje… Wiedziałam, że coś jest nie tak. Znałam ją przecież na wylot, jak nikt inny dotąd. Nie musiała mówić. Całą historię mogłam wyczytać z tych niebieskich kryształów. Jej policzki zrobiły się rumiane. Wiedziała, że już się domyśliłam. Do oczu napłynęły jej łzy, ale szybko odwróciła wzrok. Faceci. Ex. Najpodlejsze uczucie, które może nas w życiu spotkać – miłość. Ta prawdziwa, która nawet, gdy wygaśnie w jednym z nas… w drugim tli się dalej, choćby ta iskierka nadziei, że może wróci? „Jak kocha – to wróci” – zawsze tak 47 48 sobie myślimy. Pocieszamy się. „Tego kwiatu to pół światu” – i co z tego, skoro pragniemy akurat tego jednego, upatrzonego? Każdy przeżył jakiś zawód miłosny. Ludzie bardzo szybko popadają w zauroczenie. Delikatne motylki w brzuszku i już widzimy świat w różowych kolorach, a serduszka pojawiają nam się zamiast źrenic – tak jak jest to przedstawione w bajkach. Żałosne, że taki człowiek, który w sumie jest o wiele bardziej rozwinięty umysłowo niż zwierzęta… jest aż tak podatny na uczucia i myślenie abstrakcyjne, które w sumie Sumarów sprowadza nas do impulsywności i powrotu do zwierzęcego zachowania. My natomiast tak bardzo, wręcz momentami na siłę próbujemy wskazywać różnice między nami a nimi. Wydaje mi się, że staramy się ustawić na szczycie tego łańcucha rozwojowego tylko, dlatego że z natury uwielbiamy dominować. Nie znosimy porażek. Nie potrafimy znieść tego, że ktoś lub tym bardziej COŚ może być lepszego od nas. Wracając do miłości… Pf, „miłość”! Pewien raper z Kielc śpiewał: „Miłość, to ciekawe jak zmienia człowieka, to jak rwąca rzeka nieustannie drąży głazy, każdy na nią czeka, jak na stacji stoi, wypatruje, skąd nadjedzie pociąg, który wszystko wyprostuje(…)” Miłość ogłupia. Zniewala człowieka. Sprawia, że stajemy się prostolinijni. Zatracamy swoją osobowość starając się przypodobać tej drugiej osobie. Z całych sił staramy się być tym wyimaginowanym ideałem partnera czy partnerki… zapominając, że w rzeczywistości ideały są nudne i nieciekawe. A po drugie – nie istnieją. I choćbyśmy nam żyłki na skroniach popękały i choćbyśmy utracili litry potu i krwi – tak czy owak nie uda nam się osiągnąć zamierzonego celu. - Na pewno jest pani głodna. Zaraz powiem, aby coś pani przysłali. – ni stąd ni zowąd odezwał się doktor wyciągając mnie z zamyślenia. - Tak, tak, dziękuję. – odpowiedziałam. Gdy tylko wyszedł spojrzałam się na moją przyjaciółkę. Zarumieniła się znów. Wrażliwa istotka. Nigdy nie potrafiła ukrywać emocji. - Wszystko w porządku? – zapytałam się troskliwie. - Mhm. – kiwnęła głową. Nie była zbyt skora do rozmowy. Słyszałam jak nerwowo stukała nogą o podłogę. Zdziwiłam się, gdy zdałam sobie sprawę, że ma na sobie buty na obcasie. Bardzo rzadko je nosi. - Obcasy czy szpilki? – próbowałam zmienić temat tak, aby się nieco rozluźniła. - Obcasy. Szpilki to za wysoki pułap jak dla mnie jeszcze. Roześmiałam się. Niestety wciąż poruszanie się sprawiało mi ból. Na szczęście już nieco mniejszy, „znośny”. Ona też się uśmiechnęła. To dobry znak. Nagle znów przyszedł „doktorek” tym razem z pielęgniarką. Momentalnie - ja i Anastazja – spojrzałyśmy na nią z delikatną nutą pogardy w oczach, studiując każdy centymetr jej wyglądu zewnętrznego. Była to typowa „pielęgniareczka” rodem z pornosa- długie blond włosy, różowiutki makijaż, długie nogi, sztuczny biust. Z irytacją patrzyłam jak zakładała mi nową kroplówkę. - Czy to rzeczywiście takie potrzebne? – zapytałam się pana Milera lekko marszcząc brwi, aby zauważył, że nie jestem z tego zadowolona. - Musi pani wypoczywać. W tej kroplówce są zawarte środki nasenne oraz rozluźniające (na mięsnie). Rano poczuje się pani o niebo lepiej. Niech mi pani zaufa. 49 50 Jakoś nie miałam ochoty mu ufać. Nie brzmiał przekonywująco. Jednak w sumie jest lekarzem. Raczej zna się na tym, co robi. Mam przynajmniej taką nadzieję. Zabolała mnie ręka w okolicach nadgarstka, a później poczułam znów zimno i ciepło przechodzące moimi żyłami do reszty ciała… Moje powieki stawały się coraz cięższe… Ciemność. Dokładnie nie pamiętam jak powróciłam do domu. Mam takie przebłyski tylko, w których widzę Anastazję, taksówkę, a później miskę koło mojej twarzy. Nie rozumiałam tych obrazów, aż do środy, gdy poczułam się lepiej. Okazało się, że mój organizm niezbyt dobrze przyswoił sobie ten środek nasenny. Dużo przez niego wymiotowałam i czułam się jak na haju przez kolejnych kilka dni. Irytujące. Nigdy w życiu nie byłam w takim stanie nieważkości umysłu. Przecież nie piję alkoholu w dużych ilościach. Narkotykami się brzydzę. Natomiast papierosy śmierdzą. Widocznie musiałam w końcu przeżyć „bombę”. Jak nie dobrowolnie, to na siłę? Cholerni ludzie. Zawsze muszą dopiąć swego. Jednak taki odpoczynek od pracy dobrze mi zrobi. Mam jeszcze dzień wolnego. Póki, co szef jeszcze nie dzwonił. Ktoś go chyba poinformował. Tak myślę...Tak mi się wydaje... Może lepiej, abym jednak wykonała do niego telefon, zanim okaże się, że mnie wyrzucił, a ja o tym nie wiem. Pewnie już to zrobił. Nieważne. Wzięłam telefon do ręki, w spisie połączeń odnalazłam „Szef” i przycisnęłam niebieską słuchawkę. Dryn... dryn... dryn... – trzy sygnały i jeszcze nikt nie odebrał... Dryn... - Tak słucham? - Dzień dobry panie Misk, z tej strony Elizabeth Rosi. Chciałam panu wyjaśnić moją nieobecność w ciągu ostatnich kilku dni... - Dzień dobry Rosi. Nic mi nie musisz tłumaczyć. Już w niedzielę zadzwoniła do mnie pani znajoma, której nazwiska teraz sobie nie mogę przypomnieć. Wszystko mi wytłumaczyła. - Ach... To pewnie Anastazja... - No, tak, właśnie. Anastazja jakaś tam. Zresztą to w tym momencie nie jest istotne. Mam nadzieję, że z pani zdrowiem, panno Rosi, jest już lepiej? - Tak, tak, czuję się już nieco lepiej. - Po głosie słyszę trochę jest słabiutko, ale mam nadzieję, że do jutra pani wydobrzeje? Widzimy się u mnie w biurze o piętnastej, ponieważ muszę panią o czymś poinformować. - Poinformować...? - Tak, dokładnie tak powiedziałem. A teraz niech się pani jeszcze prześpi, odpocznie. Do zobaczenia jutro. 51 52 Kiedyś... to nie dziś Koniec rozmowy. Jak zwykle odłożył słuchawkę, zanim ja zdążyłam się pożegnać. Zresztą nieważne, zdążyłam się już przyzwyczaić. Dziwne, że nie krzyczał. Byłam pewna, że w ten sposób zacznie naszą konwersację. Widocznie zostawił tą „przyjemność” na jutro. Ciekawe, co mnie będzie czekało? O czym może chcieć mnie „poinformować”? Mam nadzieję, że mnie nie wyrzuci... chyba nie miał tego na myśli. Oby nie. Ta praca to całe moje życie! Dzięki niej wyszłam wreszcie na prostą. Zaczęłam normalnie funkcjonować. Przestałam być zwykłą roślinką, bo zmieniłam się w różę. Wciąż kwitnę, jeszcze stanę się kimś wartościowym, tylko niech mi da szansę, a to udowodnię! Gdy piszę... nie liczy się to jak wyglądam. Nie liczą się moje walory estetyczne, moje ciało, zewnętrzna powłoka. Nikt nie zastanawia się nad tym, czy jestem piękna, seksowna, urocza, czy mam te dołeczki jak się uśmiecham, czy też moje rzęsy są wykręcone, a mój zapach roznosi się po całym wnętrzu pokoju. Wtedy, gdy piszę... ważne jest to, co mam w środku, w sobie, moja dusza, moje myśli. Nikomu tutaj nie przeszkadza mój osobliwy charakter, nikt nie zwraca uwagi na to, że jestem „inna”, że odstaję od reszty. Tutaj się to ludziom podoba. Człowiek bardzo szybko nudzi się pospolitością. Czytelnicy nie chcą znajdować w gazetach ciągle tego samego. Chcą od czasu do czasu przeczytać coś, co ich poruszy, sprawi, że wysilą swoje szare komórki mózgowe, które jeszcze nie zostały wybite przez alkohol. Taki osobnik czuje się wówczas spełniony duchowo. Czasami nawet postanawia zmienić coś w swoim życiu. Właśnie tego pragnę – nauczyć ludzi, że powinni zacząć więcej myśleć nad swoją egzystencją, aby starali się 53 zmieniać świat – zaczynając od siebie. Przecież niewiele potrzeba. Wstałam z łóżka. Jest już pora obiadowa. Właściwie to czas przemyka mi między palcami i nie jestem w stanie go kontrolować. Spojrzenie na zegarek w telefonie – 16:16. Uśmiechnęłam się automatycznie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to moment, gdy ktoś o Tobie myśli. Zrobiło mi się jakoś tak cieplej na sercu. Chwilowo odeszły ode mnie moje małe problemy, które przed chwilą wydawały się nie do pokonania. Poszłam do kuchni. „Lodówka, lodówka...” – moje myśli krążyły wokół jednego. Nic dziwnego, ostatnie dni spędziłam na kroplówkach. Wyjęłam mleko, a następnie znalazłam płatki czekoladowe. Potrzebuję cukru, energii. Jestem taka wykończona. Miska, mleko, płatki, mikrofalówka, trzy minuty – danie gotowe. „Zdrowe, odżywcze, z witaminami i wapniem.” Jeszcze tylko łyżka... Właśnie zauważyłam dzban z uschniętymi już kwiatami. Zaczęłam powoli składać obrazy w mojej głowie, aż powstał film z wydarzeń ubiegłych. Kurier, spotkanie z Raesem, niesamowicie przystojny mężczyzna w czerni, listy, sms-y. Zdałam sobie sprawę z tego, że ten facet musi mnie jakoś podglądywać. Dokładnie wiedział, co robiłam w danej chwili. Myśli mógł odgadnąć, zauważył zapewne, że po prostu się waham. Zresztą przyznał się do tego, że mnie obserwuje od jakiegoś czasu. Ciekawe jak do tego doszło... Kolejny obraz w mojej głowie pochodził z rozmowy z Raesem, a dokładniej z jego opowieści o tajemniczym zdjęciu i fotografie, który mu je dał. Ciekawe, kim jest ta piękna kobieta ze zdjęcia? Zamknęłam oczy. Znów wizja: ja nago kąpiąca się nad jeziorem. Turkusowy dresik... Śledzący mnie mężczyzna... Potrząsnęłam głową... Za dużo na raz. 54 Turkusowy dresik... Hmm... Nie widziałam go od tamtej pory. Skończyłam jeść płatki i ruszyłam do pokoju w stronę szafy z ubraniami. „Na pewno gdzieś tu jest”, „Musi tu być” ciągle powtarzałam do siebie. Przecież to był tylko cholerny sen. Im głębiej zanurzałam się w ubrania, tym bardziej się denerwowałam tym, iż nie mogłam go znaleźć. Dziesięć wdechów i wydechów na rozluźnienie... Raz, dwa, trzy, cztery... Zamknęłam oczy i starałam się wsłuchać w rytm swojego serca. Udało się. Już po chwili czułam ulgę i znów byłam opanowana. Skoro nie ma go w szafie, to pewnie wrzuciłam go do kosza na pranie. Pełna nadziei weszłam do łazienki. Po prawej stronie stał fioletowy kosz. Zaczęłam w nim grzebać. Zrobiłam to samo, co z ubraniami z szafy – wyrzuciłam je wszystkie na podłogę i rozpoczęłam poszukiwania. Niestety, znów nic. Nie potrafiłam już sama przed sobą udawać, że wszystko jest w porządku. Pozostała ostatnia nadzieja – wywiesiłam go na balkonie wraz z resztą prania. Wrzuciłam szybko brudne ubrania z powrotem do kosza i niewiadomo, kiedy byłam już na balkonie. Jest. Wisi sobie na sznurku i drwi ze mnie. Taki samotny... Jego towarzyszem jest tylko wiatr. Zdjęłam go i wróciłam do pokoju. Wsadziłam dres do szafy, a sama usiadłam na łóżku pogrążając się w myślach. Zaczęłam zastanawiać się nad tym... Dlaczego tak właściwie staram się być zawsze idealna? Nie wzięło mi się to przecież samo z siebie. Takie rzeczy nie powstają z niczego... I wtedy zrozumiałam, że uczyłam się tego latami. Na początku była to chęć sprostania oczekiwaniom rodziców. Cała rodzina składała się z magistrów i doktorów. Presja otoczenia. Musiałam być najlepsza w klasie, aby nie zwracać na siebie ich uwagi. Zabawnie to brzmi... Przecież każde dziecko pragnie, aby ich rodzice w końcu zauważyli. Ze mną było odwrotnie – robiłam wszystko, aby stać się jak najbardziej niewidoczna. Odznaczałam się niesamowitym brakiem pewności siebie. Zamknięta w sobie, aspołeczna. Niezwykle dojrzała, chociaż nikomu tego nie pokazywałam. A ponadto wrażliwa na każde piękno, słowo, gest. Matka natura ze mnie zakpiła. Mała, wychudzona, z wielkimi ustami, oczami i nosem, jasna karnacja i ciemne włosy. Dzieci bywają brutalne, bowiem nie wiedzą, co to są konsekwencje. Nie zastanawiają się nad tym, co mówią. Natomiast bardzo wyraźnie zapamiętują każdą krzywdę. Nigdy nie potrafiłam się bronić. Byłam tchórzem. Moja naiwność była piętą Achillesową, która aż się prosiła, aby w nią uderzyć. Życie nie szczędziło mi smutków w przeszłości. Los drwił ze mnie dopóki nie wzięłam go w swoje ręce. Szybko musiałam dorosnąć. Właściwie to nie pamiętam zbytnio swojego dzieciństwa, ponieważ... generalnie go nie miałam. Już w podstawówce musiałam zajmować się domem. Patologia. We wcześniejszym życiu musiałam być bardzo złym człowiekiem, że tak mnie ukarano. Moją rodzinę można porównać do jabłka, które z wierzchu wygląda na bardzo zdrowe i smaczne, skórka napięta, lśniąca... jednak w środku jest zepsute i trujące. Pozory – największe kłamstwo dzisiejszego świata. Ból. Łzy. Przerwałam myślenie. „Nie jest ważna przeszłość, lecz to, kim jesteś.” – powtarzałam sobie w duszy. Być może tylko się pocieszam. Oszukuję. Jednak dzięki temu mam wciąż nadzieję, że mogę być dobrym człowiekiem... bez względu na wszystko. 55 56 Bardzo dużo poświęciłam by osiągnąć swoje marzenia. Kosztowało mnie to dużo pracy... nauki i kontroli. Nie mam na myśli edukacji czysto szkolnej, bo przecież nie tylko poszerzałam swoją wiedzę ogólną. Dużo musiałam poznać szczegółów psychologii, a nawet samego życia. Jeżeli chodzi o kontrolę, to bardziej chodzi mi o manipulację. Nie tylko innymi a samą sobą. Kłamstwo powtarzane tysiąc razy podobno staje się prawdą – w taki właśnie sposób jesteśmy w stanie się zmienić. Jednak nie osiągnęłabym pewnie nic, gdybym była w swoich dążeniach samotna, bez wsparcia. Nie miałam go od rodziny, ale znalazłam je u boku swojej przyjaciółki. Najzabawniejsze jest to, że gdy się poznałyśmy... to w pierwszej chwili wcale za sobą nie przepadałyśmy. Wręcz nie mogłyśmy się znieść. Ja traktowałam ją z góry, ponieważ jest nieco młodsza ode mnie, a ją irytowało to, że się tak noszę wysoko. Jednak trudne sytuacje często zbliżają ludzi. Tak samo było z nami. Na początku miałyśmy wspólną przyjaciółkę. To wyglądało tak, jakbym Anastazji próbowała ją odebrać, ponieważ wcześniej były zawsze tylko we dwie. Czułam się jak trzecie koło u motoru... Jednak Marta zawsze mi powtarzała, że to się kiedyś zmieni, że Anastazji przejdzie. Trochę czasu minęło, zanim rzeczywiście tak się zaczęło dziać. To wyglądało nieco jak gra w podchody. Ale bardzo mnie cieszy to, że zaczęłyśmy w taki sposób, bo w innym przypadku, nigdy nie poznałabym jej z każdej strony, szczególnie nie z tej najgorszej. Moja piękna blondyneczka... Jest nerwowa bardzo, nie da się tego ukryć, a nawet powiedziałabym, że jest impulsywna. Szybko traci głowę... Ma wady. Każdy je ma. Ja jednak wiem, że jej wady są znikome przy moich i w pełni je toleruję. Właściwie to bardziej zagrażają jej samej, niż komukolwiek wokół. No... chyba, że jest się facetem. Wtedy współczuję. Wysoki, blond włosy i niebieskooki anioł. Nie można się nie zakochać od pierwszego wejrzenia. I ja również miałam do niej słabość. Niekoniecznie taką samą jak płeć męska. Ale jednak słabość. Godziny mijają, a ja wciąż siedzę w jednej pozycji wpatrzona w szafę. Mój mózg odmawia mi posłuszeństwa. Za dużo myśli, które kłębią się w głowie i pozostają w niej niczym bród za meblami, których nie sposób dosięgnąć samemu, aby wyczyścić. Zresztą zapewne niczym tak łatwo by nie zeszły te plamy, które są pytaniami pozostawionymi bez odpowiedzi. Spojrzałam za okno.. jest już ciemno. Chyba powinnam położyć się już spać, bo żadnego lepszego wyjścia nie widzę. Jednak z drugiej strony im szybciej mi minie ten dzień tym szybciej pójdę do pracy i dowiem się tego, co chce powiedzieć mi szef. Boję się... Gdybym straciła teraz pracę... Byłoby mi bardzo ciężko. Ułożyłam się wygodnie pod kołdrą. Właśnie wtuliłam się w poduszkę, gdy... Nie... to musiało mi się tylko wydawać. Mam zszargane nerwy. Wszystko wokół wydaje się być skierowane przeciwko mnie. Ale znów to usłyszałam, jakiś dźwięk za oknem, powoli odwróciłam się w tamtą stronę i... Chyba widziałam jakąś postać na moim balkonie. Przetarłam oczy. Nikogo nie było... Moja chora wyobraźnia... Zatrzęsłam się. Poczułam chłód. Dopiero teraz dostrzegłam, że musiałam zapomnieć zamknąć balkon, bo jego drzwiczki są nieco uchylone. Wstałam, więc z łóżka i poszłam je zamknąć. Jeszcze raz uważnie przyjrzałam się temu, co na nim się znajduje... ale był pusty. Mój mózg płata mi niesamowite figle ostatnio. To 57 58 ciągłe uczucie, że nie jestem sama, że ktoś mnie obserwuje... Chyba powinnam iść się leczyć. Położyłam się do z powrotem do łóżka. Okryłam się kołdrą, aż po sam czubek głowy, nałożyłam małą poduszkę sobie na głowę, aby już nic nie słyszeć. Poczułam wibracje - telefon, który leżał obok mojego nosa zaczął dawać znać, że ktoś wcale nie chce chyba abym zasnęła o tak wczesnej porze. Zostałam zmuszona do otworzenia oczu. Spojrzałam na wyświetlacz: numer nieznany, bramka Internetowa. Irytuje mnie to już. Jeżeli jest na tyle odważny, aby do mnie pisać to, chociaż mógłby dać jakieś namiary na siebie. Mam dość myślenia na temat tego, co tak właściwie chce ode mnie ten człowiek, skąd ma mój numer telefonu i dlaczego napastuje akurat mnie? Czym sobie zasłużyłam a raczej, czym tak zgrzeszyłam? Czy może jednak powinnam się czuć zaszczycona tym, że się mną zainteresował? Drażni mnie ta jego tajemniczość, w pewnym sensie anonimowość wręcz. Nic nie wiem o tym człowieku, prócz tego, że mnie obserwuje, co jest, co najmniej dziwne, a na pewno w pewnym sensie chore. Mieszanka emocji pogłębionych przez niewiedzę. Wzięłam ten cholerny telefon do ręki i odczytałam wiadomość: „Dobranoc... ma piękna Pani.” Nadawca: Nev. Trafił mnie szlag. W pierwszym momencie miałam ochotę rzucić urządzeniem o ścianę, aby już nie mógł więcej do mnie wysłać żadnej wiadomości, ale jakoś się opanowałam. Odłożyłam telefon do szafki z hukiem ją zatrzaskując. Znów schowałam się pod poduszką. 59 Współpraca Nowy dzień. Budzi mnie słońce, które przedziera się przez szyby okien, których zapomniałam zasłonić. Odwracam się na bok, plecami do światła. Niewiele pomaga. Jest mi strasznie gorąco... To lato jest niesamowicie upalne. Nieważne. Czas wstawać i się zbierać do pracy. Odrzucam na bok kołdrę, staram się położyć prawą nogę pierwszą na podłodze. Tak, wiem, jestem przesądna. Tylko w niektórych sprawach, ale jednak jestem. Poszłam do kuchni, aby napić się wody. Wzięłam szklankę i nalałam płynu z czajnika. Wypiłam od razu całą zawartość i ponowiłam całą czynność. Od razu lepiej. Właściwie jeszcze nie miałam pomysłu na to, co ze sobą zrobić. Wiedziałam, że muszę iść do redakcji, – co przyprawiało mnie o mdłości z powodu stresu. Już dawno tak bardzo nie bałam się takiej błahej rzeczy, jaką to się wydawało dla obserwatora z boku. Spojrzałam na zegarek wbudowany w mikrofalówkę, 09:09. Urocza godzina, chociaż czas nieubłagalnie pędził do przodu. Odstawiłam szklankę do zlewu. Już miałam opuścić pomieszczenie i ruszyć ku drzwiom od łazienki, gdy zauważyłam stojące na blacie kwiaty w wazonie. Były już dość wysuszone, zapomniałam zmienić im wodę. Bukiet róż, które kilka dni temu przywlókł mi kurier. Słodki chłopiec nieumiejący rzuć gumy. Zresztą nieważne. Nie miałam ochoty wspominać całej tej sytuacji, ponieważ streszczała się w jednym słowie „Nev.”. Sama myśl o tym facecie powoli mnie irytowała. Z jednej strony intrygował mnie. Był niesamowicie przystojny, męski i miał klasę. Do tego do spojrzenie... te oczy jak dwa węgle, które mogłyby rozpalić mnie do czerwoności. Idealne usta, nie za duże, nie za małe, które układały się w delikatny 60 tajemniczy uśmiech, gdy mnie obserwował siedzącą samotnie przy stoliku. Nie da się ukryć, że zrobił na mnie wielkie wrażenie. Był spełnieniem moich marzeń... Ideałem ze snów. Jednak irytowało mnie to, że... nic o nim nie wiedziałam. Niewiedza, ciekawość... Tajemniczość bywa interesująca, ale do czasu. Powoli zaczynało mnie to coraz bardziej drażnić. Z jednej strony ideał mężczyzny, w którym zapewne mogłabym się zakochać, gdybym tylko usłyszała jego głos. Na pewno ma bardzo gruby, niski, prawdziwie męski głos. Niestety nie należę do osób cierpliwych, co oznaczało, że nie potrafię dłużej czekać na to, aż wreszcie zdecyduje się na jakiś poważniejszy krok – jakim na pewno byłoby odezwanie się do mnie. Skoro prawdopodobnie cały czas mnie obserwuje, to niech patrzy na to, co teraz zrobię! Wzięłam do ręki bukiet na wpół zwiędłych kwiatów i wyrzuciłam do śmieci. To by było na tyle. Następnie poszłam poszukać tych listów od niego. Na pewno gdzieś tu są, chociaż od powrotu ze szpitala ich nigdzie nie widziałam. Właściwie to nawet o nich nie myślałam, więc też do tej pory nie zastanawiało mnie, gdzież się one podziały. Pierwsza na myśl przyszła mi moja szafka nocna, górna szuflada, gdzie przy okazji odnalazłam swój telefon. Całkowicie zapomniałam, że rzuciłam go w nocy tam, by go więcej nie usłyszeć. Sprawdziłam, czy nie mam żadnych wiadomości. Póki, co skrzynka była pusta. Chyba zrozumiał, że miałam dość tych na wpół anonimowych SMS-ów. Zresztą, co to w ogóle ma być „Nev.”? Jakby nie mógł, chociaż użyć swojego imienia. Irytujące: pojawia się facet, który uważa, że mnie obserwuje dwadzieścia cztery godziny na dobę, a ja już fiksuję, bo cały mój świat wywraca się do góry nogami. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Za dużo myśli plącze mi się w głowie, która mam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Migrena. Znów się zaczyna. Musiałam ponownie położyć się na łóżku i odczekać chwilę, aż przestanie mi się kręcić we łbie. Nienawidzę tych ataków. Nigdy nie mogę wyczuć, kiedy nastąpią. No dobra, właściwie mogę – po prostu występują w momentach, gdy za dużo myślę. Filozofem nie zostanę, bo musiałabym cały czas żyć na tabletkach. Pierwszy raz, gdy dostałam ataku migreny to było w szkole. Uczęszczałam jeszcze do podstawówki. Nikt mnie nie lubił. Byłam zamknięta w sobie. Nie potrafiłam zripostować ich drwin. Oczywiście wszystko kumulowało się we mnie, ale nie potrafiłam o tym nikomu powiedzieć. Nie umiałam zaufać. A jak już udało mi się kogoś tym moim naiwnym zaufaniem obdarzyć, to okazywał się tego niegodny, wykorzystywał i porzucał. Jak śmiecia. Mnie. Nigdy więcej. Teraz nauczyłam się walczyć o swoje ukazując ostre pazury i kły. Zaśmiałam się w duszy ze swojego porównania do jakiegoś potwora al’a wampir, czy innego ponadnaturalnego stwora. Za dużo czytam książek. Za dużo fantastyki. Może i rozwija to moją wyobraźnię, ale wywołuje również, to dziwne uczucie „Księżniczki uwięzionej w realistycznym świecie”. Uważam, że jestem zbyt wrażliwa na brutalną rzeczywistość. Dosłownie mam wrażenie takie, jakbym została siłą wyciągnięta z jakiejś bajki i wsadzona tutaj, do świata realnego, gdzie cuda się nie zdarzają. Rzeczywistość zabija marzenia już przy ich narodzinach, gdy są jeszcze tylko małymi białymi duszkami w naszej głowie, zanim zdążą jeszcze się uformować w jakiś konkretny pomysł. 61 62 Nawet nie wiem, kiedy zleciały mi trzy godziny. Wykąpana, ubrana i po zrobieniu makijażu mogłam się udać do redakcji. Moje falowane włosy spięłam z tyłu w dość chaotyczny kok czarnymi, nierzucającymi się w oczy wsuwkami. Makijaż delikatny, naturalny. Jedynie górne powieki pociągnęłam czarnym eyelinerem, żeby dodać im wyrazu. „Oczy człowieka są zwierciadłem duszy”, dlatego zawsze uwielbiam je podkreślać, bardziej niż inne atuty mojej urody. „Uroda”... Nie uważam się za piękność świata. Jednak kobieta pewna siebie, to atrakcyjna kobieta. Poza tym, nie wydaje mi się, aby ciągłe narzekanie na swój wygląd, na zbyt małe piersi i brak tyłka miałby w jakikolwiek sposób mi pomóc w akceptacji samej siebie. Nie powinniśmy robić z siebie ofiar własnych kompleksów, bo to nas niszczy od środka. Gdy nie doceniamy samych siebie popadamy w fobie. Wiecznie wydaje nam się, że ktoś się na nas patrzy, ponieważ coś jest nie tak: „Gdzieś coś na pewno mi wystaje, może to metka?”, „Mam coś na twarzy?”, „Może jestem brudna... albo mam plamę czy dziurę, której nie zauważyłam!?”. Można oszaleć z własnej głupoty. Jesteśmy przecież tylko ludźmi. Nie mamy być idealni. Poza tym... ideały są nudne. Włożyłam na siebie zwykłą czarną sukienkę do kolan bez wycięcia na głęboki dekolt, tylko z gumką u góry tak, że zsuwa się ją na przedramiona. Uzupełnieniem prostej sukienki są botki na wysokim obcasie z wycięciem na dwa palce u stóp. Uśmiechnęłam się do siebie w lustrze wiszącym na przedpokoju naprzeciwko komody. Zawsze tak robię, gdy chcę nabrać nieco pewności siebie. Poprawiłam jeszcze koniec sukienki. „To będzie dobry dzień” – pomyślałam. Podobno kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. Podobno. Odwróciłam się w stronę komody i wzięłam z niej klucze i komórkę. Wsadziłam je do torebki, która wisi na wieszaku po prawej stronie – między komodą a drzwiami. Przed blokiem stał mój samochód. Miałam już otworzyć drzwiczki, gdy ogarnęło mnie to uczucie, że ktoś na mnie patrzy. Spojrzałam na przeciwną stronę ulicy i zauważyłam po chwili obserwacji mężczyznę, ubranego na czarno i trzymającego w rękach gazetę. Od razu go rozpoznałam... te czarne włosy, oczy, które nawet stąd było widać wyraźnie, a przecież oddzielało nas około 30m. Widziałam jego białe zęby, które szczerzył w uśmiechu. Dobrze, że nie padało na nie światło słoneczne, bo pewnie zaczęłyby odbijać światło w moją stronę rażąc w oczy. No dobra, może troszeczkę przesadzam, bo jestem nieco zazdrosna, ponieważ ja nigdy nie miałam tak idealnie białych, kształtnych zębów. Zawsze uważałam, że wybielanie ich jest dla ludzi bogatych, którzy nie mają już na co trwonić pieniędzy, ponieważ skorzystali już chyba z większości rozrywek im dostępnych, więc zaczynają pakować mamonę w swoje ciało. „Urodę”, która tak czy owak kiedyś „wygaśnie”. Prędzej czy później. Według mnie, chyba jednak pozostać naturalnym jak najdłużej i starzeć się z klasą, niż nagle stać się zużytą lalką z sexshopu, z której na dodatek spuszczono powietrze. Wsiadłam do samochodu zatrzaskując może nieco za mocno za sobą drzwi i po prostu odjechałam. Widziałam go jeszcze w wstecznym lusterku. Nie spuścił oka ze mnie, dopóki nie skręciłam na skrzyżowaniu i znikłam mu z pola widzenia za rogiem bloku. 63 64 Schody prowadzące do redakcji wydawały mi się za krótkie. Czułam jak mi serce podchodzi do gardła, gdy pokonywałam kolejny stopień – a było ich tylko trzy,. Później jeszcze chwilę stałam zastanawiając się, czy w ogóle nacisnąć na klamkę otwierającą drzwi? Jednak wreszcie to zrobiłam, przecież nie mogłam panikować w nieskończoność. Jestem dorosła, muszę zachowywać się jak dojrzała kobieta i przyjmować wyzwania z uśmiechem na ustach, a nie kulić się jak mały kotek na wycieraczce w oczekiwaniu na Pana, który albo go wykopie na ulicę, albo przygarnie z litości. Wewnątrz nic się nie zmieniło. Ściany nadal były koloru jasnej zieleni, co ma niby uspokajać pracowników. Po lewej stronie stały dwa rzędy boksów ze stanowiskami komputerowymi, dla każdego członka załogi redakcyjnej. Oczywiście prawie wszystkie były zajęte – oprócz trzech: mojego oraz Rudej i Majki, które pewnie jak zwykle biegały po całym pomieszczeniu rozsiewając nowe plotki. Nie lubię tych dwóch dziewczyn. Są jak bliźniaczki na siłę: te same ubrania, tylko w innych kolorach. Ruda miała słabości do zieleni, która to niby podkreślała jej kolor włosów, natomiast Majka wiecznie biegała w różowych kreacjach, które podkreślały jej podobieństwo do laleczki Barbie (w końcu była blondynką). Dzisiaj miały na sobie spódniczki do kolan w dużą kratę oraz koszulki, które miały rozpięte poniżej stanika, co u płomiennej może jeszcze jakoś wyglądało, bo miała duże piersi, ale druga... Zresztą nie mnie oceniać. Do tego baleriny jednego koloru z małymi kokardeczkami po bokach... Oczywiście stały pod drzwiami szefa podsłuchując. Widocznie ktoś u niego był. Może nie powinnam przeszkadzać? Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do wrót bram piekielnych, które zaraz pochłoną moją duszę i odprawią mnie bez niczego. - Szef jest zajęty? – zapytałam dziewczyn, które dopiero teraz zauważyły, że nie są same. - Y... Eliza. – wypowiedziały to niemal równocześnie. Po czym odpowiedziała mi Ruda – Jakiś czas temu wszedł tam jeden gościu. Mówię ci, taki wysoki, szeroki. – opisała mi go prawie całego nadając bez przerwy przez jakieś pięć minut i zakończyła słowami – chyba będzie tu nowy. W tym momencie zaschło mi w gardle. Skoro Szef zatrudnia kogoś nowego, to ktoś z zespołu pewnie odpadnie... a tym kimś najpewniej mam być ja. A może już wyleciałam, tylko jeszcze tego nie wiem, bo nie powiadomiono mnie? Chyba powinnam była wcześniej sprawdzić pocztę. Moje wywody przerwał odgłos otwierających się drzwi. Odskoczyłam w prawo jak oparzona i schowałam się za nimi, modląc się w duchu, aby mnie nie uderzyły. Wyszedł przez nie facet, o którym najprawdopodobniej mówiła dziewczyna. Miał na sobie jeansy i błękitną koszulę z podwiniętymi rękawami aż po łokcie. Takiej postury mężczyźnie musiało być zapewne duszno w małym gabinecie Szefa. Wzięłam kilka głębszych oddechów zanim odważyłam się wejść do środka. Oczywiście jak zwykle zamknęłam oczy, policzyłam od dziesięciu w dół i oczyściłam umysł. Gdy byłam gotowa nacisnęłam klamkę i z uśmiechem na ustach otworzyłam drzwi. - O... Rosi. Nareszcie. Już myślałem, że nie przyjdziesz. – Szef jak zwykle siedział w swoim wielkim skórzanym fotelu za równie okazałym biurkiem z ciemnego drewna. O blat opierał łokcie, a dłonie splecione. Wskazał mi krzesło przed sobą i z powrotem splótł palce ze sobą. - Nie podał pan konkretnej godziny... – zaczynałam się tłumaczyć. - Masz racje. – przerwał mi krótko, co mnie od razu zniechęciło. Miał nieco surowy ton. – Tak czy inaczej dobrze, że jesteś, ponieważ chciałbym Ci kogoś przedstawić. Wstał i podszedł do drzwi. Gdy je otworzył z silnym zamachnięciem, o mało nie rozbił głowy blondynie. Zaklął coś pod nosem i powiedział do dziewczyn, aby zawołały tego faceta, który dopiero, co stąd wyszedł. Przez jego ramię zauważyłam, jak Majka idzie w stronę gościa. Dopiero, gdy wstał uświadomiłam 65 66 sobie, że siedział w moim boksie! Przy moim biurku! Dotykając mojego laptopa! Miałam wrażenie, że robię się czerwona ze złości. Po chwili jednak zrozumiałam, że nie mam, o co się złościć. To był najwidoczniej sposób, w jaki Szef chciał mnie zwolnić... Po tej całej akcji z nieudanym wywiadem z „wielkim” artystą – Raesem, który miał zapewnić mi awans oraz moim późniejszym pobycie w szpitalu.... Na pewno zawiodłam. Zasłużyłam sobie, więc na to, aby mnie usunąć. Ścisnęłam mocno torebkę i odwróciłam się. Wzrokiem udawałam, że szukam czegoś za oknem. W rzeczywistości starałam się znaleźć coś, na czym mogłabym skupić się w jakimkolwiek stopniu, byleby nie uronić łzy. Słysząc zamykanie drzwi oraz kroki dwóch ludzi wstałam i odwróciłam się w stronę Szefa i mężczyzny, którego sprowadził. Miałam już na ustach ten piękny, uwodzicielski uśmiech, który zawsze zwalał z nóg każdego faceta. Do tego nadawał mi niesamowitej pewności siebie. - Elizo, to jest Tadeusz Jurandowski. – przedstawiany człowiek wyciągnął w moją stronę swoją wielką dłoń w uprzejmym geście powitalnym. Patrzyłam mu się prosto w oczy i zmierzyłam go szybkim spojrzeniem, po czym również skierowałam w jego stronę dłoń robiąc to bardzo delikatnie i wyniośle unosząc prawą brew do góry. Uwielbiam na samym początku pokazywać facetowi gdzie jego miejsce. To ja tutaj dominuję, a ty jesteś zwykłym samcem. Chociaż pan Jurandowski patrzył na mnie z góry, ponieważ był prawie dwa razy większy ode nie, to i tak musiał poczuć się w tym momencie malutki, gdy moje wredne zielone oczy strzelały piorunami w jego stronę. – Elizabeth Rosi. – przedstawiłam się z gracją akcentując bardziej swoje nazwisko, tak aby wskazać mu, że niezbyt życzę sobie, żeby mówił do mnie po imieniu. Widziałam spojrzenie szefa, który niezbyt wyglądał na zadowolonego widząc, że niezbyt chętnie witam się z nieznajomym. Po chwili więc dodał – To jest nowy członek naszej redakcji. Tadeusz – powiedział to bardzo głośno i wyraźnie, aby dać mi jasno do zrozumienia, że nie podobało mu się, że jestem taka chłodna wobec jego nowego pupila. Na mnie rzadko mówi po imieniu. – jest fotoreporterem. Będzie robił zdjęcia do gazety... a głównie do Twoich felietonów. – te ostatnie słowa były jak wbicie mi szpilki w serce. Szef bardzo dobrze wiedział jak bardzo cenię sobie swoją indywidualność i niezależność. Moja strona w gazecie była cała czarna, a napisy na niej srebrne. Zawsze dostawałam lewą stronę w gazecie, gdzie na marginesie widniała postać – cień – zgrabnej kobiety w odcieniach szarości. Wszystko miałam idealnie dopasowane. Od wielu lat prowadziłam tak swoją czarną kartkę, a on teraz zamierza ją zmienić? Nadać jej kolorów?! Kpi sobie ze mnie?! Jedynym plusem z tej całej sytuacji jest tylko to, że nie wyrzucono mnie z pracy. Największym minusem jednak okazuję się to, że nie potrafię pracować w zespole. Nawet takim, gdzie jest tylko dwóch ludzi – ja i on. A więc tak ma wyglądać kara za mój brak subordynacji i zawiedzenie Szefa z tym cholernym Raesem! To jest nie fair, całkowicie poniżej pasa! Mężczyzna puścił moją dłoń, a ja od razu skrzyżowałam ręce na piersi. Palcami prawej dłoni stukałam w lewe przedramię. - Acha, Rosi, zrób miejsce koledze przy biurku, ponieważ teraz to będzie WASZE – znów to wyraźne akcentowanie a nawet przedłużenie wyrazu – stanowisko pracy. A teraz możecie już iść stąd oboje, dogadajcie się jakoś, co do nowej szaty graficznej twojej strony. 67 68 Wyznanie - Ta sytuacja nie jest dla mnie niezręczna. Ta sytuacja jest irytująca! – Musiałam się powstrzymać, żeby nie tupnąć nogą ze wściekłości. Na twarzy już za pewne byłam czerwona. Zawsze uczucia mam wymalowane na buzi. Jak otwarta księga. - Posłuchaj... Jakoś na pewno uda nam się dogadać. Każdy mój pomysł będzie redagowany przez ciebie, będziesz zatwierdzała moje pomysły, będziesz podsuwała własne i jakoś dojdziemy do wspólnego celu... – Widać było, że naprawdę stara się załagodzić sprawę, ale mnie to jakoś doprowadzało do jeszcze większej furii. - Chyba nie myślałeś, że mogłoby być inaczej? – Wysyczałam te słowa prawie przez zęby, które obnażyłam niczym jakiś wampir, który ma ochotę dopaść się ofierze do gardła. Znów obróciłam się na pięcie i zwróciłam się w stronę drzwi. Tym razem mnie już nie zatrzymał. I dobrze, bo jeszcze chwila, a obdarłabym go ze skóry. Nienawidzę, gdy ktoś robiąc coś złego udaje anioła. Zamknęłam drzwi za sobą i oparłam się o nie plecami. Miałam zamknięte oczy. Liczyłam od dziesięciu w dół. Gdy je otworzyłam ten przygłup stał i się na mnie patrzył, jakbym była jakimś dziwnym obiektem, który powinien trafić do NASA czy coś. Łypnęłam na niego swoim groźnym spojrzeniem, które mówiło „Jeszcze słowo więcej, a Cię zabiję”. On tylko zamrugał, po czym zapytał: - Dobrze się czujesz? Przez chwilę zastanawiałam się, czy on rzeczywiście nie widzi, że mam ochotę pożreć go żywcem, czy też udaje. Zamknęłam oczy, westchnęłam i z uśmiechem na twarzy otworzyłam je z powrotem. - Nie, nic mi nie jest. Wiesz, gdzie jest moje biurko? - Wiem. - No to świetnie. W takim razie nic tu po mnie. – Odsunęłam się od drzwi i zaczęłam iść w kierunku wyjścia. Niestety nie zdążyłam przemknąć obok niego zanim zrozumiał, że chcę uciec. - Wiem, że to zapewne niezręczna sprawa dla ciebie, bo nic o tym nie wiedziałaś. Zauważyłem to po twojej minie, gdy szef wyznał ci, że teraz pracujemy razem – wziął głęboki wdech.Mam tylko nadzieję, że może jakoś się do mnie przekonasz. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam mu prosto w oczy. Musiałam nieźle wygiąć głowę, ponieważ facet spokojnie miał metr dziewięćdziesiąt i cała ta scena musiała wyglądać dość komicznie: ja filigranowa kobietka, z burzą czarno-czerwonych włosów kręcąca się jak osa i on – wielki, postawny mężczyzna o szerokim, szczerym uśmiechu, rudych włosach i niebieskich oczach. Wydałam z siebie odgłos wściekłości podobny do warczenia. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w samochodzie. Uderzyłam z całej siły rękoma w kierownicę, aby odreagować, poczym ruszyłam. Droga do domu była równie krótka, co mrugnięcie oka. Czas postanowił galopować dzisiaj na oślep. Byle do przodu, byle jak najszybciej. Wychodząc z samochodu spojrzałam się w miejsce, gdzie ostatni raz widziałam tego czarnego gościa. Aż się wzdrygnęłam, gdy okazało się, że wciąż tam stoi. Dostałam SMS-a, którego od razu odczytałam: „Zły dzień w pracy?” Miałam ochotę się komuś pożalić, z kimś porozmawiać. Było mi strasznie ciężko. Zamknęłam drzwi od samochodu, wchodząc po schodach do klatki odpisałam mu: „Nawet nie wiesz jak bardzo.” 69 70 Stanęłam przed windą. Nie mam zamiaru tłuc się jeszcze po schodach. Mam ochotę już się położyć na łóżku z miską czekoladowych płatków, które będę jadła na sucho, garściami. Kilkukrotnie nacisnęłam przycisk mojego piętra i aż mnie zatkało, gdy drzwi windy się otworzyły i ujrzałam w nich Neva. Spojrzałam na niego nieco przerażonym wzrokiem, a on tylko gestem ręki wskazał mi, abym weszła do środka. Jak zahipnotyzowana jego wzrokiem, zajęłam miejsce obok niego.. Stanęłam obok niego. Mężczyzna miał na sobie długi czarny płaszcz, tego samego koloru spodnie, buty. Jego włosy wydawały się jeszcze ciemniejsze niż ubrania, a oczy nie miały granicy między tęczówką a źrenicą. Palce u rąk miał ze sobą splecione, a ręce opuszczone w dół. Pachniał słońcem... gdyby ono miało jakiś swój konkretny zapach. Nie spojrzał na mnie ani razu podczas jazdy. Nikt też nie wchodził do środka. Gdy tylko drzwi windy się otworzyły, byliśmy na miejscu. Wyszłam, a on za mną. 71