I miejsce - Agnieszka Oleszczak kl. II A Książę czasu

Transkrypt

I miejsce - Agnieszka Oleszczak kl. II A Książę czasu
I miejsce - Agnieszka Oleszczak kl. II A
Książę czasu
- Zoey! – krzyknęła moja mama gdy w myślach postanowiłam zostać
w domu, zamiast iść do szkoły.
- Już wstaję! – Trochę zła i zawiedzona niepowodzeniem, sturlałam się z łóżka,
amortyzując upadek kołdrą, którą owinęłam się niczym rolada mięsna. Minęła chwila
zanim wyswobodziłam się z jej objęć, uderzając się przy tym łokciem w krzesło.
Leniwie poszłam do łazienki, aby wziąć poranny prysznic i zrobić coś z niesfornymi
lokami na mojej głowie. Momentami wydawały się nie do ujarzmienia.
- Zoey! – Krzyknęła mama – Złaź natychmiast!
- No już!- odkrzyknęłam niewyraźnie, myjąc zęby. Obmyłam twarz wodą, wrzuciłam
do plecaka książki i zbiegłam na dół po schodach, na których nie chciało się zostać
dłużej niż było trzeba. Zaskrzypiały radośnie pod moim ciężarem sprawiając,
że poważnie zaczęłam się zastanawiać czy bezpieczniej nie byłoby po prostu skoczyć.
- Podrzucisz mnie? – spytałam z nadzieją mamę, która jak zwykle gotowa do wyjścia
oglądała poranne wiadomości, jedząc jogurt.
- Za 5 minut widzę cię w samochodzie – powiedziała i westchnęła smutno, kiedy
w wiadomościach przekazali informację o niewyjaśnionej, nagłej śmierci nastolatka
w samym centrum Nowego Jorku. Został wyświetlony amatorski film wykonany
przez jednego z przechodniów. Chłopak był zdziwiony, ale dopiero po chwili jakby
zrozumiał, co się stało, przerażony. Chwilę później zmarł. Wtedy mama wyłączyła
telewizor i w ciszy dokończyła jogurt. Wyglądała na zamyśloną. Przypomniałam
sobie, że mam tylko parę minut, więc zrobiłam sobie szybko kanapkę z masłem
orzechowym, wzięłam klucze
i wyszłam z domu równo z mamą.
Wysiadłam z samochodu podczas piosenki „This is war” zespołu Thirty
Second To Mars, która leciała akurat w radiu. Rzuciłam krótkie „dzięki, cześć”,
w myślach obiecując, że włączę sobie tą piosenkę na przerwie obiadowej z iPoda.
Przy wejściu do szkoły czekała na mnie Annabeth z szerokim uśmiechem na twarzy.
Coś się szykowało.
- Zo! – przywitała mnie radośnie.
- Cześć, Ann. Co się stało? – spytałam.
- Nic takiego…- odpowiedziała.
- Annabeth… - spojrzałam na nią wzrokiem, który mówił, że chcę znać prawdę tu
i teraz.
- Dobra. – westchnęła – Dzisiaj jest ten dzień, o którym marzy każda zdrowa na
umyśle dziewczyna.
- Hmm… Czyli? - Nagle przestało to być aż takie interesujące.
- Do naszej szkoły doszedł nowy chłopak. William Ross. Mega ciacho! – rozmarzyła
się.
- Powinnam udać się do lekarza... Ani trochę nie interesuje mnie nowy uczeń, nawet
jeśli to „mega ciacho”. – powiedziałam chowając niektóre książki do szafki.
Annabeth poszła za moim przykładem.
- Tylko tak mówisz. – stwierdziła Ann zamykając szafkę. W szkole rozbrzmiał
dzwonek i rozeszłyśmy się do klas.
- Zoey? Jest dziś obecna? – spytał profesor Green, wchodząc do sali.
- Tak? – Wstałam zdziwiona nagłym wywołaniem.
- Muszę z tobą porozmawiać. To zajmie tylko chwilę – powiedział z uspokajającym
uśmiechem zapewniając, że nie zrobiłam nic złego. Wyszłam z sali i zobaczyłam
wysokiego chłopaka. No pięknie, co teraz? Klub muzyczny? A może cheerleaderki?
- Zoey, to jest William. – wskazał na chłopaka, który skinął głową.
- Hmm, fajnie. To wszystko? – spytałam z nadzieją.
- Oczekuję, że pomożesz mu się zaklimatyzować.- uśmiechnął się.
- Dlaczego ja? – Musiałam coś zrobić, jeśli chciałam mieć święty spokój. I tu nie
chodzi tylko o czas, tu chodzi o wszystkie dziewczyny, które z zazdrością będą
śledzić każdy mój ruch. Wolałam być niezauważalna.
- Stwierdziłem, że najbardziej się do tego nadajesz. – odparł profesor, poprawiając
okulary, które zsunęły mu się lekko z nosa.
- Na jakiej podstawie, profesorze? – Powoli traciłam nadzieję.
- Po prostu to zrób. – Wydał polecenie, które musiałam teraz wykonać bez sprzeciwu.
Zacisnęłam usta i odwróciłam się na pięcie, aby wrócić na lekcje.
- Powiedz mi przynajmniej gdzie co jest!– krzyknął za mną William Ross.
Zwolniłam, pozwalając mu mnie dogonić.
- Dobra, słuchaj uważnie. To jest główny korytarz. Na końcu masz wyjście, widzisz?
– wskazałam na duże drzwi. Kiedy kiwnął głową, zaczęłam mówić dalej – Są cztery
korytarze oprócz głównego, w nich możesz szukać sal. Przed wejściem do każdego
jest wielka tabliczka z informacją, jakie sale możesz tam znaleźć. To przydatne,
ale po paru tygodniach nie będziesz musiał z nich korzystać. Szafki są w głównym
korytarzu. Znasz numer swojej? – spytałam.
- Tak. – zerknął na kartkę, którą wyciągnął z kieszeni – Numer 572.
- Świetnie. Że też ci się trafiła szafka obok mnie… - westchnęłam.
- Nie podoba ci się to? – spytał z powagą – Zawsze mogę poprosić o zmianę…
- Ech, nie trzeba. Jakoś to przeżyję. Poza tym z doświadczenia wiem, że ta
„procedura” trwa dość długo. - powiedziałam i zmieniłam temat – Stołówka jest zaraz
obok naszych szafek, więc szybko się połapiesz. Łazienki przy wejściu do pierwszego
i czwartego korytarza. Automaty z piciem są prawie wszędzie. – skończyłam mówić
akurat wtedy, kiedy dotarliśmy do szafek.
- Zo! – krzyknęła Ann, wymachując sprawdzianem nad głową –Zaliczyłam to! –
Wtedy zauważyła, że jest ze mną ktoś jeszcze. Spojrzała na Williama, potem na mnie.
- Mówiłaś, że nie interesuje cię „nowy”.- powiedziała to tak, jakby go tu nie było.
- Bo to prawda. – stwierdziłam.
- Hmm… - Ann nie była przekonana – Czyżby?
- Annabeth… - zagroziłam wzrokiem – Nie robię tego, bo chcę, tylko dlatego,
że muszę. – William zignorował naszą rozmowę i odszukał swoją szafkę.
- Dzięki za pomoc, Zoe. – powiedział z uśmiechem.
- Jestem Zoey. – poprawiłam go, chociaż tak naprawdę wcale mi to nie przeszkadzało.
- Też ładnie. – odparł i odszedł.
- No więc? – spytała Annabeth, jakby to było logiczne.
- Co?
- Nieważne… - westchnęła Ann ze zrezygnowaniem – Chodźmy na lekcje. Historię
mamy razem.
Zajęcia skończyły się o 15.00. Annabeth musiała w trybie
natychmiastowym odebrać rodzeństwo z przedszkola, więc nie było szans, żeby mnie
podrzuciła. Mama nie mogła się urwać z pracy, a autobusy nie kursują do tej części
miasta, w której mieszkam. Zostały mi więc tylko nogi. Ruszyłam więc w stronę
domu na piechotę. Zaraz przed wejściem do lasu, przez który szybciej można dostać
się do mojego mieszkania, usłyszałam, że ktoś mnie woła.
- Zoey! – William Ross stał zadyszany zaledwie 50 metrów za mną.
- Co ty tu robisz? – spytałam zdziwiona.
- Idę do domu. – odpowiedział.
- No tak… - odparłam, kiedy William mnie dogonił. Przez parę minut szliśmy
w ciszy, wsłuchując się w śpiew ptaków i szum leśnych drzew.
Nagle wszystko zagłuszył strzał. Odbijał się echem pośród drzew, a nas zamurowało.
Staliśmy bez ruchu z wytrzeszczonymi ze strachu oczami wpatrując się w przestrzeń.
Podświadomie złapaliśmy się za ręce. Dopiero po drugim strzale - padliśmy na ziemię
i schowaliśmy się w gęsto rosnących krzakach w pobliżu ścieżki. Byłam zamknięta
w niewidzialnej barierze między drzewem, a Williamem, który prawie wisiał nade
mną, opierając się rękami o korę.
- Zoe… Przepraszam. – wysapał William.
- Za co? Nie rozumiem. – zdziwiłam się tym nagłym wyznaniem. Co to miało być?
- To moja wina. Przeze mnie jesteś w niebezpieczeństwie. – powiedział z powagą.
- Jak to? O czym ty mówisz William? – Szukałam odpowiedzi w jego oczach.
Znalazłam tylko smutek.
- Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz, Zoey. Uciekaj i o mnie zapomnij. –
wyszeptał mi do ucha po czym wstał i pobiegł w sam środek lasu. Chciałam za nim
krzyknąć, ale coś we mnie kazało mi go posłuchać. Szybko podniosłam się z ziemi
i ostrożnie ruszyłam w stronę domu.
Następnego dnia, nikt nie wiedział, kim był William Ross. Czułam się
jakby ktoś mnie wrabiał, jakbym była w ukrytej kamerze. Po kilku dniach zaczęłam
się zastanawiać, czy to wszystko mi się nie przyśniło. Jednak gdzieś głęboko we mnie
wciąż czułam jego usta dotykające mojego ucha, wciąż widziałam jego plecy, kiedy
mnie zostawiał. Cały czas w głowie krążyło mi jego ostatnie zdanie: „Uciekaj
i o mnie zapomnij”.
- Czy jest dzisiaj obecna Zoey? – spytał profesor Green.
- Jestem! – wstałam.
- Chodź, muszę z tobą coś przedyskutować.
Wyszłam na korytarz i zobaczyłam tą samą twarz
- To jest William Ross, nowy uczeń. Czy mogłabyś pomóc mu się zaklimatyzować? –
spytał.
Déjà vu?
-Oczywiście, profesorze. – uśmiechnęłam się szeroko, William zrobił to samo.
Wszystkie emocje powróciły. I już wiedziałam, że to nie był sen.