Adrianna Mazur "Walentynki"

Transkrypt

Adrianna Mazur "Walentynki"
Adrianna Mazur „Walentynki”
Chłopak był młody, może po dwudziestce, może przed. Kurtka z Lee Cooper’a, Conversy
i jaskrawy, pomarańczowy szalik zamotany fantazyjnie wokół szyi sugerowały, że jest z
dobrej rodziny, ma kasę i wszystko, co czyni życie łatwym i przyjemnym. Jednak po
uważnym przyjrzeniu się można było stwierdzić, że coś z nim nie tak.
- Kuba, widzisz tego chłopaka?- spytała moja zawsze podekscytowana dziewczyna.
Jak mógłbym gościa nie zauważyć? Wszystkie laski zwróciły na niego uwagę zaraz po
tym jak wszedł do kawiarni. Łącznie z moją ukochaną, oczywiście.
- Tak księżniczko. Jest wysoki jak koszykarz.
- On krwawi!
- Może wdał się w bójkę....
- Czemu się nie wytrze?
- A ja wiem? To nie nasza sprawa.
Przez chwilę Agnieszka wpatrywała się uparcie w kawałek jabłecznika. Nagle uderzyła w
stół dłonią i powiedziała zdecydowanym tonem:
- Pójdę do niego!
- Nie możesz tak po prostu zagadać do nieznajomego!
Zupełnie mnie nie słuchała. Zanim zdążyła odejść, złapałem ją za rękę i posadziłem na
wyściełanym czerwonym aksamitem krzesełku. Ludzie patrzyli na nas z rozbawieniem. Po co
mi była taka energiczna dziewczyna?
- Kuba, popatrz, jaki on jest blady! Musiał stracić dużo krwi.
- Ludzie nie umierają od krwotoku z nosa!
Zanim zdążyłem powiedzieć cokolwiek więcej, ponownie wstała i tym razem nie
zdołałem jej zatrzymać.
- Hej! Dobrze się czujesz? – zapytała nieznajomego.
Chłopak spojrzał na nią przelotnie, lecz zamiast odpowiedzieć, zemdlał. Szybko
pojawiłem się przy Agnieszce. Razem z kilkoma innymi chłopakami wynieśliśmy go na
powietrze. Mieliśmy dzwonić po karetkę, kiedy brunet się ocknął.
- Żyjesz, chłopie?
Oczekiwałem raczej wdzięczności za pomoc. Zamiast tego spojrzał na mnie z
dezaprobatą.
- Nic mi nie jest - odpowiedział chłodnym głosem.
Agnieszka zaczęła wycierać krew chusteczką higieniczną. Nie patrzył na nią nawet w
połowie tak wrogo jak na mnie. Co jest z tym gościem?
- Powinniśmy zabrać cię do szpitala? - zapytała łagodnie.
Czasami potrafiła być aniołkiem.
- Nie, dziękuje. Pójdę już.
Zauważyłem, że ciężko mu było wstać. Zaoferowałem pomocną dłoń, ale on spojrzał
ostrzegawczo, jakby miał odstrzelić mi ramię, jeśli podejdę bliżej. Podniósł się używając
ściany jako podpory. Odszedł nie oglądając się za siebie. Agnieszka oczywiście podążyła za
nim. Złapałem ją za rękę i pociągnąłem z powrotem do kawiarni.
- A co jeśli on znowu zemdleje? Powinniśmy iść za nim - rzekła z miną
naburmuszonego dziecka.
- Nie dojadłaś jabłecznika.
- Co tam jabłecznik! W ogóle się o niego nie martwisz?
- Nawet go nie znam.
- Rozmawiałeś z nim.
- „Żyjesz chłopie” nie jest dialogiem.
Wróciła obrażona do środka. Z daleka widziałem jeszcze pomarańczowy szalik. Co mnie
obchodzi, jeśli straci przytomność? Prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkamy.
Los miał najwyraźniej inne plany. Tydzień później szedłem na przystanek autobusowy.
Zobaczyłem Agnieszkę rozmawiającą z naszym tajemniczym nieznajomym. Nie zauważyli
mnie. Jakie to wspaniałe uczucie, kiedy widzisz dziewczynę zwracającą więcej uwagi na
gościa, którego spotyka drugi raz, niż na ciebie. Chłopak patrzył na nią z dystansem, ale
uprzejmie słuchał. Do czasu, aż się pojawiłem. Wyraz jego twarzy od razu stwardniał.
- Do zobaczenia - powiedział do Agnieszki.
Szybko złapała go pod ramię uniemożliwiając ucieczkę.
Nie, kochanie, wcale nie przeszkadza mi, że kleisz się do innego faceta.
- Poczekaj! To jest mój chłopak Kuba. Kuba, to jest Tomek, student
filozofii, na pierwszym roku...
- Miło cię poznać - powiedziałem sztucznie i wyciągnąłem rękę.
Przynajmniej miał tyle przyzwoitości, żeby ją uścisnąć.
- Nawzajem. Do widzenia.
- Gdzie idziesz? - spytała Agnieszka.
- Do księgarni - odparł niechętnie.
- Świetnie! Też się tam właśnie wybieramy.
Bzdura. Mieliśmy iść na kręgle. Agnieszce wcale nie przeszkadzał fakt, że Tomek
zasadniczo się nie odzywał, a ja rzucałem czasem „mhm” i „aha”. Gadała za nas dwóch.
Prawdopodobnie powinienem już na samym początku zaprotestować i zawlec ją do kręgielni.
Niestety, nie miałem siły kłócić się ze ślicznym, upartym osiołkiem. W księgarni poczułem
się zagubiony. Praktycznie nigdy tu nie byłem. Tomek oglądał jakieś książki i nawet wdał się
w rozmowę z Agnieszką. Filozof gadający o książkach. Świetna zabawa! Usiadłem gdzieś w
dziale z audiobookami. Już prawie zasnąłem, kiedy ktoś podszedł.
- Nie jesteś fanem literatury? - spojrzał na mnie z góry.
Byłem zbyt zdziwiony, żeby szybko wymyślić odpowiedź.
- Gdzie jest…
- W dziale fantastyki - odparł, siadając przede mną.
- Dla twojej wiadomości: czytam czasem książki. Po prostu wolę wypożyczać je z
biblioteki - powiedziałem przypominając sobie wcześniejszy zarzut.
- Ach, tak - nawet na mnie nie patrzył.
Zastanawiałem się, po co tu usiadł. Może zmęczyła go moja gadatliwa dziewczyna?
Sądziłem, że nie odezwie się do mnie jeszcze, póki Agnieszka nie wróci.
- Twoja dziewczyna jest…
- Denerwująca?
- …interesująca.
Ten gość naprawdę chciał mnie wkurzyć. Powstrzymałem ogromną chęć przerobienia mu
gęby. Po czasie, który dla mnie był wiecznością, a w rzeczywistości godziną, wyszliśmy.
- Na razie, Tomek! Pa, kochanie!
Zostawiła nas samych. Głupia kobieta. Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, ale
krótkie „do zobaczenia” powstrzymało mnie. Tomek był już w odległości pięciu metrów ode
mnie.
Następnego dnia wybrałem się do Media Markt. Nie mogłem uwierzyć w swój pech.
Stał tam Tomek, przyglądając się okładce gry. Spokojnie, przecież nie muszę z nim
rozmawiać.
- Cześć.
Po co ja do niego zagaduje? Kiwnął głową na znak powitania. Spojrzałem na grę.
- „Prince of Persia”? Też w to gram.
- Dziecinnie proste.
Arogancki dupek.
- Irytujesz mnie.
Prawie się uśmiechnął.
- To po co tu stoisz i ze mną rozmawiasz?
„Bo mnie intrygujesz.”
- Nie mam nic lepszego do roboty.
- W którą część teraz grasz?
Tak zaczęła się nasza najdłuższa, jak dotąd, konwersacja.
Spotkałem go przypadkiem jeszcze parę razy. Okazało się, że mieszkamy blisko siebie.
W końcu Agnieszka wydusiła z niego numer telefonu i próbowała stworzyć coś na kształt
przyjaźni. Kiedy się spotykali, zabierała mnie, żeby nie wyglądało to na zdradę. Nasze relacje
były bardzo dziwne. Nie rozmawialiśmy ze sobą, chyba że mieliśmy o czym dyskutować.
Oczywiście, nie przyznałbym się, że lubiłem te dyskusje. Tomek czasem zachowywał się,
jakby żywił do mnie jakieś pozytywne uczucia, ale zwykle było odwrotnie. Dezorientowało
mnie to.
- Dlaczego mnie nienawidzisz? - spytałem prosto z mostu.
- Nigdy tego nie powiedziałem.
Byliśmy w jego kuchni. Mieszkał z rodzicami w dużym, nowoczesnym domu elegancko
urządzonym. Czekaliśmy na Agnieszkę, która powinna być tu od pół godziny. Pomieszczenie
było bardzo stylowe. Dominowały kolory czarny i biały. Siedziałem na metalowym stołku
przy marmurowym stole. Tomek szukał czegoś w szafkach. Jego gęste, ciemne włosy spadały
na twarz, utrudniając widzenie. Agnieszka chciała zostać fryzjerką i postanowiła na nim
poćwiczyć.
- Nie musiałeś.
- Przypominasz mi idiotów z liceum.
Jego mimika i spojrzenie zawsze wyrażały więcej niż słowa. Niestety, niełatwo było je
odczytać.
- To niezbyt sprawiedliwe, oceniać mnie źle tylko dlatego, że przypominam kogoś z
kim związane są złe wspomnienia.
- Tak działa psychika ludzka.
- Pieprzony filozof.
- Nie klnij.
- Niby dlaczego?
- Jesteś za młody.
- Między nami są tylko dwa lata różnicy!
- Przeklinając zmniejszasz swój iloraz inteligencji.
- Bzdura.
Nie dokończyliśmy, ponieważ pojawiła się moja dziewczyna. Można by pomyśleć, że
jego ukochana. Gapiła się w niego jak w tęcze. Trudno jej się dziwić. Tomek był przystojny,
bogaty i dobrze wychowany. Mając taką konkurencję byłem przegrany.
Jednak nic nie stało się jeszcze przez dwa miesiące. Spotykaliśmy się wszyscy troje
jak przyjaciele. Raz Tomek zabrał nas na imprezę do swoich kolegów w akademiku. Alkohol
lał się litrami. Przyjęto nas ciepło, w końcu przynieśliśmy jedzenie. Koleżanki zdawały się
całkowicie niezainteresowane mną, ale, co dziwniejsze, nie podrywały także Tomka. A już
miałem nadzieje, że odstraszą Agnieszkę. Moje słoneczko zdawało się całkiem pijane.
Tańczyła ze studentami.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? - spytałem Tomka, trochę wstawiony.
- Ledwo. To było ponad pół roku temu.
- Dlaczego wtedy krwawiłeś?
- Bójka.
- Kłamiesz. Za szybko odpowiedziałeś.
- Idę potańczyć.
Bardzo w jego stylu, uciekać od moich pytań. Prosto w ramiona mojej dziewczyny.
Ziarenkiem przeważającym szale był moment, w którym go pocałowała. Odsunął ją
delikatnie. Obydwoje siłą wyprowadziłem na zewnątrz. Przez całą drogę byłem cicho,
natomiast Agnieszka paplała. Zdaje się, że nie do końca rejestrowała, co się wokół niej dzieje.
Kiedy została odstawiona do domu, odwróciłem się i wycelowałem pięścią w twarz Tomka.
Zachwiał się. Uderzyłem go znowu. Tym razem poleciał na ścianę. Pierwszy raz w życiu się
do mnie uśmiechnął. Potem zaczął się śmiać jak wariat.
- Nie wiem, co w tym zabawnego! - warknąłem.
- To takie głupie! Wyżywasz się na mnie, chociaż to ona zaczęła! - śmiał się jeszcze
mocniej.
- Wykorzystujesz pijaną!
- Przecież ją odsunąłem!
Humor go opuścił. Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć.
- Dlaczego chodzisz z dziewczyną, która buja się w kimś innym? To godne
pożałowania!
- Kocham ją!
- Strasznie rozpieszczasz! To może nie moja sprawa, ale atakowanie niewinnego jest
nie w porządku.
Tym razem on mnie uderzył. Zaczęliśmy się okładać. W końcu przyparłem go do
ściany budynku, trzymając za podartą koszulę.
- Nie zbliżaj się do niej! - wykrzyczałem wściekle.
- Nie interesują mnie dziewczyny - powiedział patrząc na mnie chłodno.
Dopiero po chwili dotarło to do mnie. Puściłem go, zaskoczony.
- Mogłeś mi powiedzieć. Jestem tolerancyjny.
- Głupi, nie to miałem na myśli. Po prostu mam ważniejsze sprawy.
- Mogliśmy sobie darować bójkę.
- Było zabawnie.
- Nie rozumiem twojego poczucia humoru.
Agnieszka nie pamiętała, co się stało na imprezie. Coraz częściej zdarzało nam się
spotykać bez niej. Jego rodzice byli bardzo zadowoleni, kiedy przychodziłem. Twierdzili, że
w liceum nie miał wielu przyjaciół, a znajomych ze studiów nie przyprowadzał ponoć w
obawie, że wyjedzą wszystko z lodówki i wypiją z barku.
Kiedyś poszliśmy do Tomka razem. Jego mama właśnie wychodziła. Twarz miała
zalaną łzami. Zawiozła nas do szpitala. Zostawiła samych. Tomek był bardzo blady.
- Wiesz, kiedyś szukałem w Internecie chorób związanych z krwotokami.
- Będziesz zgadywać? - uśmiechnął się słabo.
- Białaczka.
- Źle.
- Inny rak?
- Nie. Mam ci powiedzieć?
Kiwnąłem głową.
- Zespół nabytego niedoboru odporności.
Nie bardzo wiedziałem co to znaczy. Widząc moje zdezorientowanie westchnął.
- AIDS.
Szok musiał być wypisany na mojej twarzy, ponieważ się zaśmiał.
- Dużo się bawiłem w twoim wieku.
- Ale to chyba lepsze niż rak?- spytałem z nadzieją.
Nikt mi nie odpowiedział.
Pokój był mały, pomalowany na przyjemny, cytrynowy kolor. W prywatnym szpitalu
wszystko było zadbane. Świeże kwiaty stały w wazonie na małej szafeczce. Znałem każdy
zakątek tego miejsca. Byłem w stanie określić, ile niebieskich kropek zdobiło firankę. Z okna
można było dostrzec park pokryty śnieżną pierzyną. Tomek czytał jakąś nudną, filozoficzną
książkę.
- Mógłbyś mnie nie ignorować? - zapytałem z irytacją.
- Po co tu przychodzisz?
Odwiedzałem go niemal codziennie. Za każdym razem twierdził, że marnuję swoją
młodość. Opowiedział o swojej. Mimo, że wiedziałem o nim bardzo wiele, nadal wydawał się
tajemniczy.
- To twoja wina. Gdybyś nie przesadzał w liceum, nie byłbyś teraz chory.
- Nie umieram z powodu tej choroby, tylko jej powikłań.
- Nie umierasz. Przestań się mazgaić.
- Nie mam już siły.
- Jakoś masz siłę żeby ze mną dyskutować!
- Przepraszam. Chciałem to ominąć, ale ty uparcie dążyłeś do tego, żeby się
zaprzyjaźnić. Teraz będziesz cierpiał.
- Jestem dużym chłopcem, jakoś wytrzymam. Poza tym gadasz bzdury.
Z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej. Starałem się tego nie dostrzegać.
- Z jednej strony się cieszę. Może przekonam się, co jest dalej? Ale sprawię tyle bólu
rodzicom. Mógłbym przeżyć jeszcze wiele rozmów z …
- Przestań! Ty i te twoje filozoficzne rozmyślania.
Uśmiechnął się i położył dłoń na mojej zaciśniętej pięści. Rzadko kogoś dotykał, więc
było to dość zaskakujące.
- Cieszę się, że cię poznałem - wyszeptał.
Siedemnastego lutego odbył się pogrzeb. Odszedł w Walentynki. Kto normalny
umiera w taki radosny dzień? Teraz jego wspomnienie będzie psuć wszystkim to święto.
Mnie walentynkowy nastrój nie dotyczy, ponieważ Agnieszka zerwała ze mną jeszcze przed
tym wszystkim. Same szczęśliwe wydarzenia!
Teraz, na cmentarzu, przywarła do mnie łkając głośno, podczas kiedy ksiądz wygłaszał
mowę. Potem były kondolencje i tym podobne sprawy. Oczywiście nie płakałem. Właściwie
w ogóle nic nie czułem. Kompletna pustka. Stałem tam jak słup, do czasu aż wszyscy poszli.
Podszedłem do grobu i usiadłem na białej ławeczce.
- Zostawiłeś mnie samego z nudą, pieprzony skurwysynu.
Nie było na świecie już nikogo, kto mógłby mi skutecznie zabronić przeklinać.
I pewnie nie było tak krótkiej, głupiej i prawdziwej męskiej przyjaźni.
Luty, 2012 r.
Adrianna Mazur (ur. 5.03. 1995 r. w Częstochowie), uczennica VII Liceum
Ogólnokształcącego im. M. Kopernika, od 2010 roku uczestniczy w zajęciach pracowni
dziennikarsko-literackiej Młodzieżowego Domu Kultury w Częstochowie, gdzie rozwija nie
tylko pasję dziennikarską, ale też próbuje sił w poezji i prozie. Opowiadanie „Walentynki”
powstało podczas ferii (luty 2012 r.) w ramach projektu „Zimowa szkoła prozy”.
Tekst został również opublikowany w częstochowskim magazynie literackim „Galeria”.

Podobne dokumenty