Drogi Adamie Wodzowiczu

Transkrypt

Drogi Adamie Wodzowiczu
“Evus”
ŚLISKA GŁADŹ –
dramat w jednym akcie
występują :
-
On
Ona
Ladaco
Ciastko z “glancą”
On – tzw. średnia krajowa.
Przygnieciony klęską żywiołową kryzysu wieku średniego. Nieszczęsny frustrat,
zobligowany do roli głowy rodziny. Zgliszcza dawnego powabu ukrywa pod
desperackim kamuflażem.
Grzywka z pożyczki, ale wąs zapuścił sumiasty, bujną falą opadający na ust
karmin. Paszczęka konsumenta extra-mocnych promienieje bogactwem odcieni sepii.
Urodę trolla uzupełnia ziemiste lico upstrzone wągrami. Osobliwe upodobanie do
kuriozalnych krawatów i garniturów w pepitkę.
Jeszcze jeden szczegół, którego gołym okiem widzu nie dostrzeżesz, a co za
przydomkiem “mały” stoi. Czy raczej “stoi” z rzadka, od kciuka dziecięcia niewiele
większym będąc.
Ona – przystojna wielce była ...
Obecnie tą wieść gminną pośród klechdy można włożyć. Co istotne, wraz z urodą
do lamusa odszedł był jej intelekt, niezbyt giętki od zarania.
Panią domu od ogółu populacji wyróżnia obfita tusza. Po prawdzie przypomina
kaszalota wyrzuconego na brzeg podczas sztormu. Facjata niewiasty przywołuje
natrętne i mętne skojarzenia z chlewikiem. Koafiura utleniona, wzmocniona na
sztywno lakierem. Nosi się szykownie, opięta jaskrawymi, połyskującymi tkaninami.
Całość daje groteskowy efekt – świnki Piggy na balecie.
Oni – nowobogaccy pośledniejszego sortu. Zbili mająteczek na handlu skórami z
sąsiadami zza Bugu. Postawili dom, będący od fundamentów aż po dach żenującą
imitacją luksusu. Ostatnio systematycznie nękani przez konkurencję. Interes
podupada, ale dzielnie trzymają fason. W gruncie rzeczy gorączkowo łakną gotówki.
Ladaco – doświadczony ulicznik z artystycznymi pretensjami. Zawodowo popełnia
tzw. wyłudzenia, nierzadko przybierające formę ordynarnego szantażu.
Uszy jego uzbrojone w słuchawki emitujące trans-music. Do ust przyklejone
strzępy filozofii transcendentalnej, przyswojonej bezrozumnie. Z preferencji
transseksualista w transie narkotycznym. Okazjonalnie: epileptyk, diabetyk, sierota i
ofiara molestowania w dzieciństwie. Dzięki tej mocnej argumentacji sponsorowany
przez opiekę społeczną. Wyrok w zawieszeniu za obnażanie się w miejscach
publicznych. Zbiera fundusze na zorganizowanie teatru pornograficznego. Pragnie
1
urzeczywistnić fantazję – ipsacji na wielkiej scenie, za niemałe pieniądze. Nieodrodny
syn pary akrobatów cyrkowych, o niepospolitej wręcz elastyczności kręgów. ”Jak
popije - robi loda. Gdzie ? Byle.”
Ciastko z glancą – owoc zakazany, kość niezgody, róg obfitości, węzeł gordyjski,
zaginiona arka, złote runo, dziewiąte wrota, Unidentified Flying Object, kamień
filozoficzny, tajemnica bytu. Jednym słowem – perła rzucona przed wieprze.
Scena 1
Miejsce akcji – “Ich” salon, przypominający wystrojem skrzyżowanie poczekalni
dworca w Kutnie z bawialnią jaśniepaństwa z opery mydlanej. Mamy tu: imitację
skóry lamparta na pokrytej linoleum podłodze, ustawioną centralnie kanapę ze skaju,
obleczoną patchwork’ową kapą (manualny majstersztyk świętej pamięci babci).
Ściany zdobi fototapeta nieudolnie naśladująca zachód słońca nad Saharą.
Nieodzownym rekwizytem salonu jest – telewizor, bałwochwalczo przez “Nich”
adorowany. Obraz kiczu dopełnia plastikowa palma, pyszniąca się w sąsiedztwie
telewizyjnego “sacrum”.
Czas akcji – późny, leniwy, niedzielny poranek. “Oni” jeszcze w szlafrokach, na
zgoła depresyjnych obrotach umysłowych. Rozparci na kanapie, z niecierpliwością
śledzą blok reklamowy przed emisją “Ich” ulubionego reality show. “Zwróć śniadanie
na ekranie”, ten niewątpliwie edukacyjny cykl przedstawia relacje bulimików
zmagających się ze swoją “detorsją”.
Idyllę przerywa przeciągły sygnał domofonu. Ona z lokówkami we włosach,
niezdarnie wydobywa się z siedziska i powoli toczy ku drzwiom. Podnosi słuchawkę
domofonu, kierując doń zirytowane – Czego? Niewidzialny rozmówca najwyraźniej
peroruje o czymś interesującym, bowiem Ona, grubym paluchem klika klawisz
otwierający “wrota”. Po chwili w salonie pojawia się oryginalny młodzieniec. Szczupły
drągal o przystojnej aparycji. Długie, wijące się w drobnych skrętach włosy związane
w kucyk. Liczne, metalowe ozdoby w uszach, nosie, brodzie i łuku brwiowym.
Odziany w rodzaj skórzanego kombinezonu, motocrossowego fanatyka. Z szyi,
niczym kolia zwieszają się słuchawki stereofoniczne emitujące elektroniczne, transowe
dźwięki. Ladaco we własnej, niepowtarzalnej osobie.
On (teatralnym szeptem): Co to za cudok, do cholery?! Jakiegoś pajaca mi do domu
sprowadzasz!
Ona: Tss... Pan z telewizji...Artysta awangardowy. Ciekawą sztukę dla “polsatu” robi.
On: Artysta! Teraz to każden darmozjad czaruje, że artysta! Ale co my, do jasnej
ciasnej, psiamać, mamy z tym wspólnego?! Na mózg ci padło?! Ja robie w skórach! Pojęcia
zielonego nie mam o całym tym ich – artystycznym picu chlastu!
Ona: No właśnie...
Ladaco: No właśnie... Ja w tej zasadniczo sprawie, bynajmniej do pana.
On: Że co, proszę?
Ladaco: No, pan jako fachowiec, hmm...tego, właśnie. Pan jest niezbędnym ogniwem
tego przedsięwzięcia. I...
On: Fachowiec? Od czego ja niby, fachowiec? Ja się nie dam zaplątać w żadne
podejrzane ogniwa. Co mi pan tu, z przeproszeniem, pieprzysz!
Ona (bezradnie rozkładając ręce, nerwowo trzepiąc ulokówkowanym łbem): Pan
wybaczy te grubiaństwa. Opanuj się chamie! Jak zwykle jesteś zbyt tępy żeby pojąć
powagę sytuacji.
On (wybucha rubasznym śmiechem, wyciągając extra mocnego): Powaga sytuacji!
Kobieto, zlituj się i nie kompromituj mi tutaj. Dobra... Przejdźmy do rzeczy. Do czego pan
zmierza? Papieroska? Proszę mnie “oświecić”. Proszę usiąść. Daj no jakiejś herbaty!
Gościnności cię w domu nie uczyli, czy jak!
Ladaco (z ulgą przycupnął na kanapie, uradowany sięga po fajkę): Dziękuję. Bo widzi
pan... Ja wychodzę z założenia, iż nonsensem jest krzewić sztukę hermetyczną. To jest
sztukę dla sztuki. Osiągalną w sensie praktycznym i merytorycznym tylko dla
uprzywilejowanych kręgów. Gro współczesnych artystów ogranicza się... Właśnie!
Ogranicza się w swej twórczości jedynie do elity, środowiska. Bo rozumie pan, to taki
snobizm...Ja chciałbym podjąć dialog z odbiorcą masowym. Znaleźć szeroko rozumianą
formę i treść. Trafić do wszystkich. Zburzyć mit niedostępności, enigmatyczności wielkiej
sztuki. Zbliżyć wszystkich poróżnionych, poprzez akt wielkiej sztuki właśnie. To nie
utopia. Osiągnięcie tego celu jest na wyciągnięcie dłoni mojej, pani, pana... No, hmm...ja,
jakby to rzec... Przychodzę do pana jako potencjalnego impresario... Do człowieka
przyjmującego wobec życia postawę racjonalną, aczkolwiek o wielkiej duchowości....Ja to,
wie pan, intuicyjnie wyczuwam. Handlowca...To jest właściwie kreatora współczesnej
rzeczywistości. Człowieka z nostalgią w sercu. Nostalgią za życiową inspiracją, duchowym
spełnieniem. Niespełnionymi, artystycznymi aspiracjami...
On: Zaraz, zaraz... Kochaniutki... Co ty mi za kit wciskasz. Nie czytałeś tabliczki na
ogrodzeniu – “Akwizytorom wstęp wzbroniony”. Panie, jakie artystyczne aspiracje? Ta
cala sztuka mi koło dupy lata. Panie. Ja tu poważne interesy robie, nie jakieś tam
dyrdymały, hocki- klocki. Panie, ja żadnej książki w życiu nie przeczytałem...
Ona (cały czas stojąc, z fifką w zębach): Też mi powód do chwały.
On: Milcz!.... Nie przeczytałem, bo czasu nie miałem. Do roboty ciężkiej od małego
przyuczony. Tak! Te elity niech se prowadzają - arystokratyczne dupska na sztuki, mnie
wystarczy telewizor. Pan ciekawy program nam przerwał.
Ladaco: Bingo! Przecież ja o telewizji właśnie. Masowy odbiorca to odbiorca
masmediów. Myślę o całkiem nowatorskim przedsięwzięciu dla popularnej stacji
telewizyjnej. Przedsięwzięciu, które przejść może do historii. Ba, zupełnie zmienić oblicze
małego ekranu. Nie wierzę, że pan nie zaryzykuje udziału w tym zjawisku. Na cóż dziś
może się zdać pańska anonimowość? U progu nowego milenium anonimowość jest
synonimem bylejakości, bezbarwności, “second league”... To wręcz społeczne
samobójstwo - zostawać w tyle, w kreciej dziurze. Wszyscy, na łeb, na szyję pchają się
przed mikrofon, kamerę. Dzięki mojej idei zakosztuje pan sławy. Poza tym zarobi pan
krocie...
On (z niedowierzaniem i nadzieją w głosie): Pan pracuje w telewizji?
Ona (triumfalnie): Przecież ci mówiłam, że z telewizji przygłuchy Bucu.
Ladaco (kokieteryjnie poprawiając ciemny loczek nad czołem): W rzeczy samej.
Występowałem kilkakrotnie na antenie, z autorskim show. Mój pseudonim artystyczny –
Ladaco. Nie obawiam się epitetu postaci kontrowersyjnej. Jestem jaki jestem i bez żenady
odkrywam, “co mam w sercu na dnie”... Absolutnie. Jestem człowiekiem bynajmniej
uczciwym. Ludzie już się duszą od tego wszechobecnego knebla hipokryzji. Pragnę dać im
3
prawdę. Prawdziwe emocje, nieskrępowane fasadą konwencji. Pragnę wprowadzić świeży,
wręcz egzotyczny powiew do ich zatęchłego banałem życia.
On (podnosi się z kanapy i zaczyna w rosnącym podnieceniu dreptać po salonie):
Proszę wybaczyć, że uniosłem się gniewem. Człowiek teraz taki nerwowy... Sam pan
rozumie... Ale dlaczego akurat ja? Czemu do mnie się pan zwraca z tą ofertą? Bo ja nie
rozumiem... Ogłoszenia do gazety nie dałem.
Ona (z otwartymi ustami osuwa się na kanapę, oczami zahipnotyzowanego króliczka
wpatrując w Ladaco)
Ladaco (przyobleczony w tajemniczą minę, mimowolnie ściszając głos): Ach, to do
pewnego stopnia przypadek... Ale ja nie wierzę w przypadki. Po tej krótkiej rozmowie z
państwem dochodzę do wniosku, że właśnie takich wspólników szukałem. Nie mam
wątpliwości, iż był to strzał w środek tarczy. Otwarci, rzeczowi, z refleksem i inicjatywą.
Słyszałem wiele dobrego o państwa kreatywności i potwierdziło się to w 100%. A propos...
Dowiedziałem się od pewnej osoby, która pragnie pozostać incognito, o pana wprost
zadziwiającej pomysłowości, jeśli idzie o interesy... Ów znajomy, wspomniał też
mimochodem o pana niekorzystnej passie, ostatnimi czasy. Widzi pan realizacja
wspomnianego projektu stanowi dla mnie wielką szansę... I ja nie chciałbym być w obliczu
tej szansy odosobniony. To jest, pragnąłbym przyczynić się do czyjegoś sukcesu. Dać
szansę rozwoju człowiekowi, którego zdolności marketingowe zasługują na uznanie.
Szlachetnemu przedsiębiorcy, któremu nie wiedzie się jednak na rynku, zdominowanym
przez pazerne hieny. Ja chciałbym dać tę szansę ... panu. Nie chcę, przysparzać okazji do
nabicia kiesy - nieprzyzwoicie bogatemu biznesmenowi. On i tak opływa w gotówkę, w
swoim zblazowaniu nie pojąłby nawet istoty naszej sprawy. Do ekstremalnych
przedsięwzięć potrzeba ludzi wyjątkowych talentów i wrażliwości. Mówię o panu.
On: Przyznaję, że jestem zaskoczony. Zastanawiam się z jakiego źródła zaczerpnął pan
te wszystkie informacje. Mamy wspólnych znajomych?
Ladaco: Można to tak ująć. Kolega z kwadratu... hmm... z kwatery, jest zdaje się pana
byłym wspólnikiem. Ale to doprawdy nieistotne. Cieszę się, że udało mi się z panem
skontaktować. Znaczy się połowę sukcesu mamy za sobą. Ach, byłbym zapomniał o
kwestii, dla nas priorytetowej. Dla potrzeb projektu niezbędne są oryginalne kostiumy. I to
będzie min. pana działka, że tak powiem.
On: Kostiumy?
Ladaco: Ściśle mówiąc kostiumy i rekwizyty wykonane ze skóry. To przecież pana
branża?
On: Ale my szyjemy kurtki na kożuszku, nie jakieś figle-migle. Jeden fason na jedną
maszynę. Muszę pana rozczarować...
Ladaco: Oczywiście, niezbędna będzie konsultacja doświadczonego projektanta... O
czymś pan jednak raczył zapomnieć. Czyż pańska małżonka nie jest dyplomowanym,
starszym krojczym? Jedno spojrzenie na panią domu starczy, by dostrzec te pokłady
fantazji kreatorskiej, które w niej drzemią. Nie mam racji?
Ona (pokrywając się wdzięcznym pąsem): Cóż... Wszystkie suknie uszyłam sama,
podług własnego pomysłu... Żadna takich nie ma... Zawsze w skrytości ducha marzyłam o
pracy projektanta. ”Ot kiuture”, wybiegi, moje stroje w poczytnych żurnalach ...
( rozpływa się w rozmarzeniu)
On (zanosząc się tubalnym śmiechem): Pokazy mody i twój wielki zad zasłaniający
wszystkie modelki! Taaa... A tak serio, to nie najgłupszy pomysł. Co jak co, ale szmaty
stara niezłe potrafi wydziergać. Czyli ma pan dla nas zlecenie na skórki?
Ladaco (zaczyna się nerwowo wiercić): W rzeczy samej. Jest tylko jeden drobiazg,
hmm... Widzi pan, jak już wcześniej miałem śmiałość powiedzieć.... widzę w naszym
przedsięwzięciu także istotną rolę sponsoringu ... ten... Krótko mówiąc, chciałbym panu,
jako doświadczonemu człowiekowi biznesu, zaproponować ... Widzi pan dobrze by było,
gdyby... Myślę, że świetnie poczułby się pan w roli sponsora i menadżer. Tak, to
odpowiedzialne zadanie, niemniej w pełni ufam pańskim umiejętnościom w tej materii.
Ona (z zachwytem): Menadżer!
On (zaczerwieniony jak burak): Sponsor! Menadżer! Co pan sobie wyobraża?! Chce
pan ze mnie zrobić frajera! Grosza pan ode mnie nie wyciągniesz! Panie. Co innego umowa
na usługę! Ja się w żadne sponsoringi nie dam wkręcić! Siedzę tu, we własnej chałupie, jak
jakiś święty turecki na kazaniu! Uprzejmie słucham pańskiego pierdu pierdu... Ale basta!
Głupka z siebie nie pozwolę strugać!
Ona (w panice): Uspokój się! Psychiczny jesteś?! Pan tu ci złoty interes proponuje, a ty
co wieprzu stary! Pusty łbie! Chcesz żeby ci okazja przeszła koło nosa! Idiota! Pan się nie
obraża. Stary paprok nie wie co gada. Herbatki przyniosę i czekoladki...
Ladaco (udając udobruchanego): Herbatkę chętnie, a za czekoladki dziękuję. Wie pani,
cukrzyca, choroba rodzinna, trzeba się pilnować.
Ona: To zupełnie jak mąż. On też diabetyk. Widzisz chamie, pan z tą samą chorobą o
życie walczy. Wstydź się, gamoniu!
On (zmieszany): Rzeczywiście po chamsku się zachowałem, proszę wybaczyć.
Choleryk ze mnie. Nie leźć w interes “palcem po wodzie pisany”. To moja maksyma, i tego
się trzymam. Proszę jeszcze raz wybaczyć... Nie kupię kota w worku. Pan przecież nie da
mi gwarancji, że cokolwiek z tych telefiku miku się sprzeda. Zresztą będę szczery, co mi
tam! Panie, z forsą od dawna u nas krucho. Z czego miałbym pana niby zasponsorować?
Własne gacie z draską sprzedać? Złoty ząb dziaduni- truchełce wyrwać?
Ladaco: Słyszałem, że szykuje pan mieszkanko dla córy. W stolicy. Za gotówkę. Ej,
teraz to mnie pan oczy mydlisz.
On (coraz bardziej zmieszany): To fakt. Postanowiłem zafundować jedynaczce
porządne lokum. Ale to jak posag. Córce się należy.
Ona (w nagłym olśnieniu): Przecież mamy na koncie pewną sumkę. Wie pan,
składaliśmy na dobre auto...
On (wymierzając ”jej ”porządnego kuksańca w bok): Składaliśmy, składaliśmy, ale
chuja uskładaliśmy. Parę groszy zaledwie. Z czym tu do ludzi...
Ladaco (ożywiony): A konkretnie ile, jeśli można spytać?
Ona: Z 50 tysięcy...
On (z mordem w oku): Milcz głupia babo! Ona się tam nie zna. Będzie z 5 tysięcy...
Ona: Oczywiście euro...
On (załamany): No istotnie, jakieś 5 – 10 tys. euro.
Ladaco (z błyskiem w oku): Idealnie! Na początek, wprost idealnie. Doprawdy więcej
nam nie potrzeba! Starczy na uszycie kostiumów, studio, reklamę i oczywiście moją
skromną gażę... Nie wspominałem o tym wcześniej? Otóż mój projekt zakłada teatr
zasadniczo - jednego aktora... Dysponuję odpowiednim doświadczeniem hmm
scenicznym... Pełniłbym także funkcje reżyserskie. Scenariusz zaś mam od dawna
dopieszczony... Genialny wprost scenariusz. Absolutnie oryginalny. Wierzcie mi moi mili –
“our day will come”, i to już wkrótce!!
On (nagle sceptyczny): Teatr? Mówił pan o programie w telewizorze, nie o jakimś rymcym-cym teatrze! Pan chce lansować kituś – bajduś. Wstawiać intelektualne gadki szmatki.
5
Po moim trupie!
Ona (przybierając pozę damy): Teatr jednego aktora? Zapewne monodram?
Ladaco (rozdrażniony): Niezupełnie. Właściwie przeciwnie. Powtarzam niemal od
godziny, że to będzie całkowicie nowatorskie przedsięwzięcie. Ja też mam dosyć
snobistycznego, intelektualnego bełkotu. Myślę o spektaklu, którego wszyscy oczekują.
Wszyscy pragną patrzeć na te rzeczy, ale wstydzą się o to poprosić. W świetle badań
uznanych, amerykańskich seksuologów, wszyscy jesteśmy – krypto homoseksualni.
Zdradzamy objawy homofobii, podczas gdy fantazjujemy skrycie o kontaktach
zmysłowych z tą samą płcią. Zamierzam wskrzesić to pierwotne, zepchnięte w otchłań
podświadomości pragnienie. To ja poprowadzę stłamszone libido społeczeństwa ku
seksualnemu wyzwoleniu. Osobiście nie mam nic do ukrycia...
Ona (robi znak krzyża): Bój się pan Boga!
On (z wybałuszonymi ślepiami): Zboczeniec! Zboczeniec i wariat!
Ona: Pewnie i narkoman
Ladaco (niewzruszony): Przyznaję, że lubię sobie czasem pociągnąć z lufki. Ale to nie
zbrodnia przeciwko ludzkości. Wam też dobrze zrobiłby mały haj od czasu do czasu. Takie
używki otwierają umysł. Rozszerzają horyzonty poznania. To dzięki ich walorom indiańscy
czarownicy nawiązywali kontakt z absolutem. Mogli lewitować, prowadzić dialog z
równoległymi bytami... Narkotyki niesłusznie nazywane zmorą ludzkości, są jej
największym osiągnięciem. W ujęciu prastarych kultów, odurzanie się jest jednoznaczne z
procesem pogłębiania samoświadomości. Poprzez narkotyki obcują z Bogiem. Tylko w
narkotykowym transie możemy osiągnąć percepcję bliską absolutowi!
On (rozsierdzony): Ty skocz młody lepiej do Monaru. Tam ci te bzdury z głowy wybiją!
Szczotą do kibla!
Ladaco (na fali filozoficznego natchnienia): Zwróćcie uwagę, moi mili... Pojawił się
ewidentny pomost bliskości między nami. Podczas ożywionej dyskusji, spontanicznie
przeszliśmy ze stopy oficjalnej na swojskie “Ty”. To wielki postęp w naszej krótkiej
znajomości. Cieszę się, że otwarcie wyznajecie swoje obawy. Nie jesteście jeszcze
szczególnie tolerancyjni, ale to się niebawem zmieni. Nieznane jawi się demonicznie.
Oswojone nie przeraża. Rzekłbym nawet – zaraża. Mam na myśli zarażenie się wpływem
nowych idei. Wszak nie można stać w miejscu. Świat nie stoi w miejscu, nieustannie
ewoluuje. Wasze umysły też ewoluują. Zmieniacie poglądy, to naturalna kolej rzeczy.
Chętnie zostanę waszym przewodnikiem na ścieżce nowych idei. Myślę, że wasze blokady
przed nieznanym już kruszeją. Wkrótce będziemy odbierać na tej samej fali.
Ona (w zamyśleniu): Zdaje się, że gdzieś to już słyszałam...
On (zamienił się w słuch): Dziwnie gada.... Ale tak jakoś mądrze, składnie... Ciekawe...
Ladaco (obejmując ”ją ”czule ramieniem): Myślę, że skroimy interes na miarę nowych
czasów. Będziemy zgodnie kooperować niczym kochająca się rodzina. Jestem
zwolennikiem pozytywnej, iście familijnej atmosfery podczas pracy.
Ona (topniejąc w jego uścisku): Miałam dzisiaj sen... Jadłam takie pyszne ciastko z
glancą. Jadłam, jadłam ... a jego wcale nie ubywało. Pomyślałam, że to na duże pieniądze
mi się tak wyśniło. Miałam nawet totka jutro posłać. A tu proszę – pan, przepraszam ty się
zjawiasz z taką niezwykłą propozycją.
Ladaco (szczerze zaciekawiony): Ciastko z glancą? A cóż to za delicja?
On: Żona Kaszubka z dziada pradziada. Ciastko z glancą, znaczy się drożdżówka z
grubym lukrem.
Ladaco: Powiadasz, że ciasteczka podczas konsumpcji nie ubywało? Zupełnie jak w
micie o rogu obfitości. Rzeczywiście to dobry znak. Obecność takiej symboliki w marzeniu
sennym można zinterpretować jako zwiastun prosperity. A jak się ten sen skończył?
Ona (posmutniała): Nie pamiętam. Stary mnie obudził. Strasznie chrapie.
On: Bo mnie przygniatasz do ściany, wielorybie trans-atlantycki!
Ladaco (tonem intelektualisty): Doprawdy jestem pod wrażeniem twojej medialności.
Czy już wcześniej zauważyłaś takie symptomy wrażliwości ponadzmysłowej?
On: Owszem. Skubana zawsze wyczuje ode mnie gorzałę.
Ladaco (zirytowany ignorancją): Ja nie o tym... Czy dostrzegłaś u siebie pewne nad
przyrodzone zdolności?
Ona: Nad przyrodzone?
Ladaco: No wiesz, paranormalne...
On: Ma nadprzyrodzenie wielki kałdun. Żre za trzech.
Ladaco (zrezygnowany): Nieważne... Twoje ciasteczko z glancą przyniesie nam
szczęście. Mam przeczucie, że pójdzie jak po maśle. Teraz zdałoby się rozpisać jakiś gry
plan. Możemy zacząć od zaraz?
On (nadal w niedyspozycji intelektualnej): Znaczy się co zacząć? Królu złoty, hę?
Ladaco (tonem profesjonalisty): Na początek wyjąć trochę gotówki z banku. Wy - od
jutra, pilnie ruszycie z produkcją kostiumów. Ja - zaklepię studio w telewizji. To sprawa
nie cierpiąca zwłoki. Przeciętnie wymaga półrocznego wyprzedzenia. Wyprzedzenia emisji
pierwszego odcinka programu, oczywiście. Nam się to uda przyspieszyć, mam kilku
znajomych redaktorów, kolegów ze studiów. Ale nie ukrywam, że będą to wysokie koszta.
On: Telewizyjne studio... A w jakiej stacji?
Ladaco: Och.... To taki nowy kanał eee ... Polsatu ... hmm .... “Tętno”!...
Ona: Tętno? Pierwsze słyszę...
Ladaco: No rozumiecie.... Tam będą same audycje nadawane na żywo. Hmm. Taki
kanał ... yyy ...“ tętniący życiem”.
On: Ile?
Ladaco (zacierając ręce): W tej chwili trudno to precyzyjnie ustalić. Wiem z autopsji,
że ostateczna kwota powinna się zamknąć w jakiś 3 – 4 tysiącach nowych zł.
On (zbulwersowany): Jaja sobie robisz! A świstak je potem zawija w sreberka, co? 4
patole na głupie studio?!
Ladaco: Proszę się nie unosić. Przymrużę oko na twoją ignorancję. Kiedy mówię –
wynająć studio, mam na myśli nie tylko pokój do nagrań. Wliczam w to również ekipę
oświetleniowców, dźwiękowców, ludzi od operatorki. Aby finalny efekt mógł być
zadowalający, niezbędne jest zatrudnienie profesjonalistów. A to wymaga pewnych
nakładów finansowych. Nic darmo. Lepiej zainwestować trochę kasy na początek, która i
tak się szybko zwróci. I to co najmniej 10- ciokrotnie.
Ona( licząc na palcach): Dziesięciokrotnie!
On (z okiem zamglonym zachłannością): Ence-pence, ja cię kręcę! Twierdzisz, że
zarobimy na tym pajacowaniu aż tyle kasy?!
Ladaco (kryjąc złośliwy uśmieszek): Najmniej! Potem można nawet zainwestować we
własną stację. Nie muszę dodawać, że będziemy wówczas milionerami...
Ona (bliska palpitacji, ciężko dysząc): Matko Przenajświętsza! Co w jasnej stoisz
bramie..
On (roztrzęsiony z podniecenia): Może być ten tego, czek?
Ladaco (z roziskrzonym okiem): Teoretycznie tak... Ale wiem ze swoich źródeł, że
łatwiej ubić interes z tymi telesępami, oferując gotówkę.
7
On: Stara zbieraj się! Żywo! Śmigaj zaraz po kiecę! Co to dziś? Tere fere, mamy
cholerną niedzielę... Nic to... Lecimy do bankomatu! Pan będzie łaskaw poczekać na nas
kwadransik. Telewizorek sobie poogląda , a my w try miga wrócimy z gotóweczką.
Ladaco (rozjaśniony szerokim uśmiechem ): Ależ oczywiście. No problemo, kochani.
“Oni” gorączkowo szykują się do wyjścia. Ladaco spokojnie spija herbatkę,
popatrując bez zainteresowania w TV. Po chwili trzaskają drzwi. Ladaco zostaje sam.
Wyjmuje telefon komórkowy, z triumfalnym wyrazem twarzy wybiera numer...
Ladaco (zmienionym tembrem głosu, “nawijając” ordynarnym slangiem ulicy):
Siemanko brachu! No i pkp, kminisz? Scapiłem jeleni.... Stary! Łykali gówno gładko jak
miód. No... Para balasów.... Na cztery... Nie ściemniam ziomal! Seryjnie 4 paki.... No,
kurwa. Ćwoki pognały po hajs ... Po papier! Do pieprzonego bankomatu.
He, he... Ale jazda stary. To pierdolony róg obfitości. Kurwa. Ciasteczko z glancą!
Co?... Ta stara git gryps rzuciła. Kumasz? Złote runo. Ale fart gościu! To jak znaleźć
pierdykany kamień filozoficzny! No, taką kurę znoszącą złote jajka... No co ty! Nie
wycofam się... Mam taki ubaw... Pojadę ich dalej. Ściągaj dużo stafu! Będzie wypas! No...
nara!
Chowa telefon, wyciąga jointa i przypala
Ladaco (zaciągając się marihuaną): Ale wały! Ciacha z glancą. Mniam, mniam...
Koniec sceny1
Scena 2
Miejsce akcji: rzeczony salonik, zaszły tu jednak pewne, scenograficzne
modyfikacje. Kanapa odjechała pod ścianę. Nie masz też śladu po telewizyjnym
odbiorniku. Palma majaczy gdzieś w ciemnym zaułku fototapety. Zasadniczo zmienia
się oświetlenie. Dominuje color “rouge”, za sprawą czerwonej żarówki-burdelówki,
przykręconej do kinkietu. Za namową Ladaco, dotychczasowy living-room
przeobrażono w prowizoryczną salę prób. Rolę dywanu nadal pełni pseudo-lamparcia
skóra. W rogu salonu, obok kanapy, króluje statyw z automatycznie ustawioną
kamerą.
Czas akcji: piątkowy wieczór. Przygotowania do rzekomego programu idą pełną
parą. Nadszedł kulminacyjny moment próby kostiumowej, którą ma uwiecznić
obiektyw kamery. Ladaco na stronie, obleka się w skórzany mundurek. Wnet
przedzierzgnie się w gwiazdę sceny. “Oni” oczarowani faktem udziału w epokowym
przedsięwzięciu, wciąż w błogiej nieświadomości. Pojęcia nie mają o “clou” spektaklu.
Ladaco zamierza wziąć ich z zaskoczenia. Ukuł tekst “wielkiej improwizacji”.
Opracował też niepowtarzalną choreografię. Podstępnie zbliża się godzina prawdy.
“Oni” przycupnęli na kanapie, odstrojeni odświętnie, czytaj odpustowo. Niecierpliwie
czekają nadejścia artysty, w uszytym przez nich kostiumie. Do salonu wkracza
Ladaco. Towarzyszą mu dźwięki z cicha dobiegającej muzyki orientalnej. Przedstawia
niecodzienny widok. Obuty w kozaki na wysokich koturnach, rodem z epoki glamrocka. W burzy rozpuszczonych loków tkwi skrzący masą fałszywych brylancików –
diadem. Lico przyozdobione regularnym make-up’em “dark queen”. Wydepilowane
ciało połyskuje wtartą weń oliwką. Nagi tors ukazuje zwieszające się z przekutych
sutek, nabite brylancikami koła. Biodra przyodział w rodzaj obcisłego
podtrzymywacza genitaliów, z czarnej skóry. W dłoni dzierży coś na kształt biczyka,
złożonego z licznych, cienko przyciętych rzemyków, zwieńczonych metalowymi
kulkami. Staje pośrodku salonu, na “lamparcie”, w zasięgu kamery. Opromieniony
czerwoną poświatą, zaczyna występ...
Ladaco (językiem pełnym magnetyzującej siły): Oto nadszedł dzień pierwszy. Dzień
prawdy. Wiekopomny czas to objawienia. Słuchajcie uważnie, nie roniąc ni słowa...
Oczami oblicze moje chłońcie zachłannie. Powiadam, chwila prawdy to! Godzina
natchniona! (Bacik złowieszczo przecina powietrze. Ladaco w pozie Elvisa toczy kręgi
biodrami. Ciężko bujają obręcze u jego sutek.)
Ladaco (głosem wołającego na puszczy): Oto stoję przed wami – maluczcy. Litościwie
rąb - tajemnicy bytu uchylam. Oto stoję – gotów, gdy przepełnił się kielich mego
przeznaczenia. Wiedzcie zatem, to predestynacji – wartki strumień, niestrudzenie wiódł
mnie do was. Abym misji dopełnił, co moim raczyła – stać się udziałem. (miarowo kołysze
głową na boki, sugestywnie poruszając miednicą)
Ladaco: Powtarzam, gotów jestem i mój głos, wcześniej tłumiony, urósł w siłę. Żaden
nagany skrzek, już mnie nie dosięgnie. Tą przebudzenia pieśń, pieściłem w sercu długie
lata. Niechaj zabrzmi teraz donośnie, niczym przeciągły skowyt wilka. Biję na alarm –
przebudźcie się, jak ze snu zimowego – świeże kwiaty. Zbudźcie się, niech skoczne
zmysłów oplotą was tony. Zedrzyjcie fałszu całun, co przesłonił wam oczy. Wchłońcie w
nozdrza igraszek cielesnych słodką woń. (Ciało Ladaco wdzięcznie faluje. Stopniowo
pokrywa się rosą potu.)
Tymczasem “Oni” na kanapie wiją się w katuszach. On nerwowo rozpina guziki
koszuli, brak mu tchu. Ona bezwiednie ogryza paznokcie, nie wiedząc, gdzie oczy
podziać. Z każdym słowem Ladaco, popadają w coraz większe osłupienie. Nie stać ich
na znak protestu, zaniemówili.
Ladaco (w geście ad locutio, z twarzą kapłana w religijnej extazie; appassionato) :
Dźwięki
Aktu seksualnego
Tam- tamów
Przebiją tamy tabu!
Zasieka fałszywych cnót
Nie wzbroni wstępu
Do
Raju spazmów
Wrót!
Dzieło erupcji
Chuci nieokiełznanej
Nastanie...
Wijmy się w pląsach
Rytualnych rytmach
9
Lędźwi....
Oto ja jestem!
Nocnych zmaz wybraniec
Co arki
Przymierza zmysłów
Pieczęć złamie!
Jam przewodnik
Panseksualizmu kapłan
Jam wybawca Libido
Architekt świata rozkoszy...
Jedenastym palcem
Was namaszczę
Na milionów oczach
Komunię życiodajnego przyjmę
Nektaru, co
W naczyniu ciała
W siłę dojrzewa
Na pohybel
Moralnym blokadom!
Ku chwale
Erekcji nieustającej!
Połączmy się w modlitwy żarze
Perpetuum mobile zmysłów
Ad libitum!
Jam prorok
Zaklinacz pożądania deszczu
Jam spełnienia siewca
Pójdźcie do mnie (trzaska nachajką)
Ja was płomieniem żądzy naznaczę!
Pójdźcie zgodnie
Obu płci istoty
Pójdźcie w tango
Epileptyczny szał ochoty
Pójdźcie w rytmie
Nieskrępowaną falą orgii!
(Ladaco wiruje w rytualnym tańcu)
Tymczasem “Oni”:
Pan domu przypomina ofiarę diabolicznego hipnotyzera w filmie grozy,
najwyraźniej poddał się sugestii, a może nastrojowi chwili? Koszula rozchełstana,
rzadki włos w nieładzie, czoło zroszone potem. Pod spodniami niekontrolowany
wzwód. Ups... Ona w apogeum monologu, osunąwszy się z kanapy, bliska omdlenia,
pobladła podpełzła była do ściany. Tu, skulona w pozie “nie widząc i nie słysząc zła”,
cicho pochlipując, mamrocze zdrowaśki pod nosem.
Ladaco wodzi po zebranych wzrokiem triumfatora. Członek jego bezwstydnie
wyzwolił się spod kostiumu. Dumnie wzwiedziony.
On dźwięcznie sapiąc, w koszuli bezładnie zwisającej po bokach, targany
namiętnością opada na podłogę. Czołga się ku Ladaco. Spocony niczym zapaśnik, z
okiem płonącym żądzą, chwyta Ladaco za kostki. Gorączkowo składa pocałunki na
kształtnych nóżkach. Ladaco dyszy, wstrząsany narastającym dreszczem nagłego
pragnienia. W uniesieniu przycina nachajką po “jego” obnażonych plecach.
On (jęcząc): Och... nie ustawaj! (ze świstem spadają razy) Jeszcze, jeszcze! Och...
Błagaaaam.
On (Łapiąc oddech jak ryba rzucona na ląd): Niech przytomność stracę! Jeszcze,
jeszcze... Nie ustawaj! Uczyń wyznawcą gorliwym! Będę niewolnikiem! Sługą pokornym,
żądzy wyrobnikiem! Dalej! Mocniej! Uderzaj co sił! (pojękuje).
“Jego” plecy zdobi deseń, cieniutkich wstążeczek krwi. Bezwolnie rozkłada się na
lamparciej skórze, niczym dryfujący po wodach truposz. Ladaco osuwa się za nim na
kolana. Zdecydowanym ruchem zdziera mu spodnie, gwałtownie oddając się sodomii.
Każdy szczegół rejestruje, wścibskie “oko” kamery, ustawionej w salonie.
Ona, rażona pandemonium gromem, “odkleja” się od ściany. Zrywa suknię z
grzbietu. W połyskującej halce, jakby w transie, na czworakach zbliża się do Ladaco;
skupiony na kopulacji nawet jej nie zauważa. Ona chwyciwszy batog, idąc za potrzebą
pokuty, poddaje się autodestrukcji. Raz, po raz smaga się w akcie samobiczowania.
Intonuje powszechnie znaną pieśń katolicką. Ladaco wykonuje rytmiczne ruchy
bioder, zanosząc się szatańskim śmiechem. Zenit uniesienia, nie wybija go z
wieszczego rytmu...
Ladaco: Mentalny woal ludzkości, prują dwie skrajności ścieżki. Ku dewocji, tudzież ku
dewiacji biegną. Ambiwalencją, świat nam się toczy. Dewiacji bramy – otwarte tylko dla
śmiałych.(zwracając się do “niej”) Jak widzę, Stara “Bundeswera” dewocji - cichą
przystań wybiera. Oby po każdym różańcu - blask aureoli, ten łeb tleniony rozświetlał.
Szczęść Boże, Matko przełożona! Ale daruj proszę, te - odpustowe zaśpiewy. Osobiście
sugerowałbym: “Knock, knock, knocking to the heaven’s door” (Ladaco dźwiga się z
podłogi.) To przynajmniej przyjemny dla ucha song.
Ladaco (patrząc na nich z politowaniem): Bóg zapłać! Moje wy misie troskliwe.
Spadam na głębszego. (drapie się po nosie) Wpadnę jutro, ptysie z kremem! Pa ciasteczka!
Ladaco zabiera kamerę ze statywu. Tanecznym krokiem opuszcza salon. “Oni”
nieruchomo, leżą “krzyżem” na podłodze. Nie ustają dźwięki kojącej, wschodniej
melodii. Czerwona żarówka nerwowo pulsuje, po czym gaśnie, okrywając “ich”
mrokiem.
Koniec sceny 2
Scena 3 – ostatnia
Miejsce akcji: salon (jak wyżej) w fazie “krajobrazu po bitwie”. Poorana nożem
11
fototapeta, obłazi nostalgicznym strupem - niegdysiejszego słońca zachodu. Kanapa
na swym dawnym, centralnym miejscu. Zniszczony skaj zieje – stygmatami po petach.
Po podłodze, opróżnionych butelek – trup się gęsto ściele. Połamana palma, straszy
paralityczną pozą nad teleodbiornikiem. Lamparci chodniczek spoczywa pośrodku,
nieskalany. Za oświetlenie służy naga żarówka, smętnie dyndająca u sufitu.
Czas akcji: sobotnie popołudnie. “On”, widmowo przelewa się przez kanapę, w
artystycznym nieładzie niedopałków. Intensywnie leczy “zespół dnia wczorajszego”.
Nocy ubiegłej oddawał się bowiem z pasją samotnej, alkoholowej libacji. Twarz
obrzmiała, koszula na nim nieświeża, garniturowe portki zaplamione wymiocinami.
Raz po raz pociąga gorzałę, wprost z butelki.
“Ona” w szlafroku, makijaż rozmazany, lico dramatycznie ściągnięte
wewnętrznym bólem. Siedzi wsparta o ścianę (noszącą ślady fototapety). Zalewa się
rzewnych łez potokiem. Palcami przebiera paciorki różańca.
Żadna ze stron nie przejawia chęci dialogu. Milczenie przerywa nagła wizyta
Ladaco. Wchodzi świeżutki niczym stokrotka polna. Image zaskakująco zmieniony.
Włos puszysty spływa na plecy, okryte tweed’em marynarki. “Brand-new” blue jeans,
koszula-galówka, obów – elegancki, wypastowany na glanc. Wypisz – wymaluj student
świetlanej uczelni. Wrażenie pogłębia intelektualny blichtr szkieł okularów.
Ladaco (nie wyprowadzając nas z błędu): Hi, men ! Urwałem się z “koła”. Zaocznie
ciągnę marketing i zarządzanie. “Żenua”, flaki z olejem i pic na wodę, ale papier będzie.
Przede wszystkim nie pójdę w kamasze. Szczęśliwie nie przysnąłem na wykładzie, i małą
czarną chętnie skosztuję. No to jestem. Jak leci? Widzę, że ominął mnie niczego sobie
balecik. Cicha woda... Swojska wiara! Było uprzedzić, troszku zioła bym przytachał.(sięga
do kieszeni marynarki) Ot i jest jeden blancik sierotka! (zapala) Smoczysz? Podaje
skręta panu domu, ten nie odmawia. Zaciąga się niewprawion, z lekka pokasłując.
Ladaco: Ha, ha! Płucka słabe? Luzak z ciebie, serdeńko. Oj, zaskakujesz mnie.
Doprawdy, miło mnie zadziwiasz. Jak to się mówi: “ poszły pierwsze koty za płoty”.
Wczoraj z wieczora też zluzowałeś. No, no rozwijasz się bracie. To imponujące, chylę
czoła.
Ona nie zaprzestając pacierza, zdaje się nie dostrzegać gościa.
Ladaco (z serdecznością poborcy podatkowego): Hej, o hej! Wino, kobiety i śpiew! Hej
ho, hedonisto mały! Dało się zauważyć, że i chłopcem dorodnym nie wzgardzisz.
On, popalając namiętnie jointa, stara się przywołać minę pokerzysty, ale
przedstawia sobą, zaledwie “obraz nędzy i rozpaczy”.
On (zesztywniały, dłoń w delirce): Jestem jaki jestem. Jestem sobą bez żadnej żenady.
To twoje słowa, jeśli dobrze pamiętam?
Ladaco (z uśmiechem kobry): Wow! Szybko chwytasz, winszuję. Rozumiem, że
wspomnienia zeszłego wieczoru nie napawają cię wstydem. To znaczy, nie będziesz robił
trudności...
On (rozdziawiwszy tępo gębę): Trudności?
Ladaco: Zamierzam opublikować materiały z naszej intymnej sesji. Nagranie video,
pamiętasz?
On (na krawędzi załamania nerwowego): Ka..k ...k ..kamera... Blefujesz! Nie ma
żadnej kasety!
Ladaco (znów sięgając za pazuchę): Voila! Nasz słodki “souvenir”. Będzie się
sprzedawał jak ciepłe bułeczki!
On (kredowo-biały, zlany zimnym potem): Jesteś podły! Myślałem, że coś nas łączy...
Ladaco (twarz wykrzywiona grymasem okrucieństwa): Raczysz żartować, “mon cher”.
Łączy nas tylko wspólnota interesów. Wspólnota spółkowania odeszła do lamusa. I skończ
z tym żałobnym tonem, ofiary wojny! Rzygać się chce, żałosny palancie. Nie zapominaj, że
to ty zainicjowałeś nasz miłosny akcik. Jak dają to biorę, frajerem nie jestem. Ja ci miłości
nie wyznawałem. Było wręcz przeciwnie, n’est- ce –pas?
On odruchowo odgasza skręta we wnęrzu dłoni. Krzyczy z bólu.
Ladaco (bez cienia współczucia): Jeszcze masochista! Fuj, dupek kwadratowy!
On (nie mając tzw. złudzeń): Ile?
Ladaco (z zadowoleniem węża, trawiącego ofiarę): Nareszcie mówisz do rzeczy.
Powiem – 6 papiera, dla równego rachunku.
On (zdjęty rozpaczą): To wszystko co mam! Ostatnią koszulę z pleców zedrzyj! Sęp!
Ladaco: Za tą szmatę – dzięki serdeczne. Sęp? Powiadasz... Może jeszcze - “sęp
miłości”? Jest gorzej niż myślałem. Ale to twój problem, mon amie. Powinieneś trafić na
odwyk dla nałogowych kiczo-żerców. Niestety w twoim przypadku zaszły już zmiany
nieodwracalne. Sorry, “Gregory”. Przyjmuje wyczekującą pozę, sugestywnie pocierając
palce, międzynarodowy znak – szmalu. Ona, dotychczas zastygła w milczenia pokucie,
nieoczekiwanie przejawia oznaki życia.
Ona (szepcząc): Tss... Słyszycie? (nastawia ucha) Te głosy! Tss... Znów wracają...
( wyraźnie zalękniona) O Matko jedyna! (przeżegnała się) Licho czyha! Tss... Mówi, że
przyzwane... Boże! Litości! To przez grzech - zły przyzwany! (wznosi ku “niebu”
przerażony wzrok)
On (osłupiały): Stara, co ci?
Ladaco (odrobinę zmieszany): E tam! Dewota pomieszania zmysłów od tych pacierzy
dostała!
Ona (z oczami wielkości spodków): Widzę je! Na Boga Ojca! Widzę. Lata pod sufitem!
On (zapowietrzony): Co tam, do chuja pana lata! Gadaj, babo głupia! Pijana, czy jak?
Ladaco (kierując spojrzenie na sufit): Rany Julek! Istotnie coś pod sufitem smyrga!
Ona (w nagłym olśnieniu): To ono! Ze snu mego! Ciastko z glancą! Coś do mnie
rzecze...
On (wybałuszywszy ślepia): O w mordę jeża! Drożdżówka! Kurwa! Drożdżówka
pierdolona mi po domu lata! Majaki mam po tym dziwnym papierosie....
Ladaco (bardzo zmieszany): Katastroffa! Ostry staff, zwoje mi w mózgu naprostował...
Widzę lewitujące ciastko! Ale odjazd! I to po jednym maszku. Kurewsko dobry towar...
On (zrywając się z kanapy): Spierdalam stąd. Śmignęło mi przed samym nosem!
Niezidentyfikowany głos: Opanujcie się, idioci. Nie takie rzeczy,się filozofom nie śniły.
Ale tej biedaczce się wyśniłem. Ot tak dla hecy. Przegięliście wszyscy pałę, to się
zmaterializowałem...
Ladaco (zahipnotyzowany): Kto to mówi? Kim jesteś? Skąd przybywasz? Do czego
zmierzasz?
Oczom zebranych ukazuje się ciastko z glancą. Lekko unosi się nad salonem.
Oczywiście w warunkach scenicznych, obiekt ten jest ściśle umowny. Dajemy wiarę
naocznym świadkom tego nadprzyrodzonego zjawiska. Dla wzmocnienia efektu,
zaleca się podkład dźwiękowy ze ścieżką z serialu “Archiwum X”. Charakterystyczny
motyw z filmu przyda atmosfery groteskowego niepokoju. Scena z lewitującym
ciastkiem, wyda się bardziej wiarygodna.
Ciastko z glancą (głosem dochodzącym jakby z tuby): Banda ignorantów! Myślicie, że
13
wasze praktyki są bezkarne? Nie igra się z nieznanym. Nieznane winno być jak sacrum.
Tylko pierwotne społeczeństwa postrzegały problem nieznanego – właściwie. Czyniąc zeń
słusznie, obiekt kultu. Wy zdeptaliście świętość – nienaruszalnego, sprowadzając do
wyświechtanego poziomu profanum. Macie wyjątkowo zdegenerowane umysły. Razem
wzięci, emitujecie ten rzadki rodzaj energii, która przedziera się do świata równoległego.
Wasze płytkie mózgi odbijają fale mutacji, zaginające czasoprzestrzeń pod niewłaściwym
kątem. Emitujecie impulsy, działające na zasadzie cyfrowego wirusa. Niszcząc w ten
sposób powłoki ochronne, wyznaczające - nieodzowne granice światów. Brak tej
niezbędnej zapory narusza porządek wszechświata. Byty równoległe zaczynają się
przenikać, często subtelnie, niemal niedostrzegalnie. Skutki tych procesów mogą być
katastrofalne. Ten wątpliwy fenomen zdarza się sporadycznie, co kilkaset ludzkich lat,
mniej więcej.. Ostatnio, w dobie świętej inkwizycji. To był wypas! Ale do rzeczy... W
konsekwencji swojej niewyobrażalnej abnegacji, uwolniliście mnie z maligny rojeń. Jestem
– ziszczonym snem wariata. Już niezależnym bytem. Mogę do woli ingerować w waszą
rzeczywistość. W dowolnej formie, czasie i miejscu. Na dzień dobry, postanowiłem z
wami, chwilkę pokonwersować. Autorami tej utopii. Miny macie nietęgie. Zdziwko was
chapło, hę? Nie obawiajcie się, nie kąsam. Grozi wam co najwyżej – szpital dla nerwowo
chorych.
Ladaco (oszołomiony): Czy to mój “wielki monolog” mógł cię tu przywołać?
Ciastko z glancą (bucząc tubalnie): Cóż za skromniś! Twój “wielki bełkot” rozbawił
mnie, przyznam. Jednak to “wyprostowane zwoje”, jak raczyłeś ująć, dokonały dzieła
stworzenia. Lata niuchania, chlania, unicestwiania szarych komórek zrobiły swoje.
Winnym ci podziękowania, za tą pochwały godną wytrwałość w zabijaniu osobowości.
Parafrazując twą niskich lotów strofę - “jesteś naczyniem”. Pusty, niczym próżnia idealna.
Ladaco (bez zażenowania): Zgoda, może i mam zużyte zwoje. Gdzie twój obiektywizm,
nadprzyrodzona istoto ? A “Oni”? Czy nie biją rekordów głupoty?
Oni, zbili się w żałosną kupkę na tle “łupieżu” tapety. Słowa nie mogąc wydusić z
zaciśniętych szokiem krtani.
Ciastko z glancą (bucząc jednostajnie, niczym ksiądz proboszcz z ambony): “Oni” –
głupki, to pewne. Już matka natura, niesprawiedliwą będąc, niewielki iloraz była im
darowała. Biedacy niezbyt posażni w intelekt i talenta od urodzenia. Jakie mieli szanse?
Odejść z padołu, jako te ciche prostaki? Cóż to za chwała? Że Bóg w niebie wynagrodzi? (
do siebie) Czy ludzie nadal dają wiarę tym bajaniom? Że się dawali żywcem palić to
pamiętam... Nihil novi sub sole? Homo sapiens! Gotowi każdą klechdę, bezrefleksyjnie za
prawdę przyjąć. Dwutlenek węgla tak im we łbach miesza? Pożałowania godna naiwność...
Ladaco (rozochocony): Sugerujesz zatem, że absolut nie istnieje? To śmiała teza...
Ciastko z glancą (pobukując w irytacji): Jaka teza? Co ty mi tu – imputujesz, imbecylu
jeden! Możliwości tego intelektu (wskazuje kopiec lukrowanej kruszonki) są dla ciebie
nieosiągalne, jednokomórkowcu! Nie próbuj nawet ze mną polemizować. Od mojego
poziomu umysłowego, dzielą cię całe lata świetlne. Daruj sobie, szkoda prądu, i tak nic nie
pojmiesz. Oszczędzę ci katuszy. Wszak wam ludziom – myślenie, czasem przysparza
cierpień?
Ona (ilustracja demencji): Czy to Bóg? (niestrudzona kontynuuje pacieże) ... Jako i
my odpuszczamy swoim winowajcom...
On (z twarzą nieskalaną myślą): To śmierć kliniczna! Czytałem “Życie po życiu”... Ale
gdzie świetlisty tunel? (milknie zawiedziony)
Ciastko z glancą (znudzone): A oni znowu swoje! Litości! Tysiące lat bredni... Chyba
daruję sobie tą wątpliwą przyjemność - obcowania z intelektualną mielizną. Trzeba
poszukać innego wymiaru. Jakiś dziewiczych sfer, nieskażonych obecnością istot tak
tępych, tak monotematycznych... Czcza ma paplanina. Pustaki i tak nic nie kumają.
Pryskam! Zaraz... A może by tak mały żarcik, w ramach hucznego pożegnania? Może się z
lekka rozdwoję?
Ciastko z glancą ulega cudownemu rozmnożeniu, stając się “zjawiskiem
parzystym”. Figlarnie zatacza kręgi nad głowami trójcy gapiów.
On: Widzę podwójnie... Ani chybi - działanie narkotyku...
Ona: A imię bestii 666... Migiem tyle ich będzie!
Ciastko z glancą (bucząco chichocąc): A właściwie, co sobie będę żałować!
Ciastka błyskawicznie się multiplikują, zachowując jednak przyzwoitą, zupełnie
przypadkową ilość 44 sztuk. Rój drożdżówek wiruje nad salonem, powodując skrajne
osłupienie zebranych.
Ciastka z glancą (harmonijnym chórem): Jeszcze sobie chwilkę polewitujemy, może
do cna wam mózgi wyparują. Eee... Generalnie nuda! Brak godnych partnerów do dysputy.
Chała! Ach! Wyższość naszej inteligencji jest bezsprzeczna. Trzeba będzie polatać trochę
na zewnątrz. Ale będzie ubaw! Wasi ziomkowie znów będą za nami skandować: UFO,
UFO! Nieszczęsne istoty. Nazywać drożdżówkę – latającym spodkiem, czy równie
niedorzecznym mianem. Let’s go druhowie!
Bractwo oświeconych drożdżówek łaskawie się dematerializuje. Następuje faza
inercji. Świadkowie (bez mała) – bliskich spotkań trzeciego stopnia, długo nie mogą
otrząsnąć się z wrażenia. Wizja – Ciastka z glancą odcisnęła na nich nieodwracalne
piętno. Już nic nie będzie takie jak kiedyś... Mentalność ich uległa diametralnemu
przewartościowaniu. (Czyżby ?!) Poddani zostali trudnej próbie. Czy wyszli z niej
tzw. obronną ręką?
Ladaco (głosem przepełnionym natchnieniem): Incredibile visu! A jednak to prawda...
Wyższy byt istnieje! Jakież przewrotne przekazał przesłanie... To był czas próby... Wybrani
spośród milionów... Nie jest to wszak dziełem przypadku... My tu i teraz, w tej oto
wspólnocie... To był znak... Znak, który musimy wspólnie zinterpretować. To przełomowy
moment! W naszych rękach ważą się losy świata...
On (z promieniejącym obliczem): Dziw nad dziwy, ale prawdziwy! Teraz pewny
jestem, że nie przewidzenie, pomroczność jasna, narkotyków efekt. Czuję się jakiś nowy,
świeży, rześki. Energia mną wstrząsa jak prąd elektryczny. Jakby mnie było więcej, lepiej,
odmiennie. Myśli mam w głowie natłok. I w mózgu siły intelektu powiew. W całym ciele
mrowienie mnie przechodzi. Coś się tu stało ważnego niesłychanie. Jestem wybrany, czuję
to, krew w żyłach inaczej pulsuje. Masz rację. Znak opatrzności był to... Znak nowej ery...
Ona (z “blaskiem” halucynacji w oczach): Zawsze byłam blisko Boga...
On, Ona i Ladaco zasiadają na kanapie. Obraz sielanki i harmonii... niczym
statystyczna, polska “zdrowa” komórka rodzinna. On włącza pilotem telewizor.
Nabożnie obserwują kusząco - migoczący ekran. A konkretnie – “Schujowacenie
mózgowia”, teleturniej, który łaskawie prowadzi laureat literackiej nagrody Nobla –
Wiesław Mateusz. Średnia ilorazu inteligencji uczestników jest zdecydowanie poniżej
przeciętnej, toteż każdy z widzów może się dowartościować. Cóż, społeczeństwo ma
takich “Tumorów Mózgowiczów” jakich sobie wyhoduje...
Ciastko z glancą (stłumionym głosem, dobiegającym jakby zza światów): Wszystko jest
wtórne. Wszystko jawi się banałem. Wszystko zależy od punktu widzenia. Podobno dobrze
skrojona parodia zawiera tzw. prawdę. Tyle, że obiektywna prawda nie istnieje. Moje
15
słowa zresztą nic nie są warte. Jestem zbłąkaną imaginacją... Ziszczonym snem wariata.
Jestem jak - muzyka Szostakowicza... Wszechobecna bezrefleksyjność, wszystkich “Ich”
kaleczy, zubaża. Snobizm, warcholizm, Worholizm, “trashyzm”, taszyzm, faszyzm...
Tautacyzm? Wróżki, muszki, wydmuszki, traszki, ważki... Na tej planecie, szczególnie
drażni mnie znieczulica, dlatego znów znikam...
Scenę zamyka sączący się z głośnika utwór grupy “Kult” pt. ”Mój los”
“Mój los to moje zatracenie, mój los to moje zatracenie (...) patykiem na glebie
rysowana długa kreska nie wolno jej przekroczyć. Ja tu mieszkam! (...)
duża mucha nad półkę poleciała na obraz jaśnie pana kurwa nasrała (...) Mój los...
(...) znów znaleźli trupa, rozłożył się szybko, taki dzisiaj upał (...) mój los to moje
zatracenie... (...) żarówka kiwa się (...) niewiele trzeba, by się w samym sobie dać
żywcem zagrzebać...”
Łódź, 11 IV 2004 ( Wielkanoc)

Podobne dokumenty