Żołędziowy ludzik i kwiat przyjaźni - Gmina Konstancin

Transkrypt

Żołędziowy ludzik i kwiat przyjaźni - Gmina Konstancin
Żołędziowy ludzik i kwiat przyjaźni
Napisał: Tomasz Kukuła
Dzień był piękny. Cieplutki. W gałęziach
konstancińskich drzew krzyczały wróble, bo babie lato
przyklejało im się do dziobów. Słoneczne promyki
przedzierały się przez konary, zupełnie jakby chciały
ozłocić zielone jeszcze liście. Był początek września –
koniec wakacji i pierwszy dzień nowego roku szkolnego.
Ach, ileż ludzi kręciło się tego dnia w parku
Zdrojowym! Dzieciaki w garniturach i mundurkach
przemykały spiesznie w kierunku swoich szkół, dorośli podążali do swych prac, a siedzący na
ławeczkach staruszkowie rozkoszowali się powietrzem uzdrowiska.
Ala nie chodziła jeszcze do szkoły. Była za mała. I choć zwykle o tej porze bawiła się
w przedszkolu, tamtego dnia… ech… tamtego dnia wolała po prostu iść z babcią na spacer…
– Babciu, może usiądziemy? Zobacz, tam, pod dębem, zwolniła się ławeczka.
– Oj, z chęcią – uśmiechnęła się kobieta. – Nogi już nie te! – No to powiedz, wnusiu, o co
wam poszło, tobie i Zosi? O co się pokłóciłyście?
Ala spuściła głowę.
– A bo ja już nie chcę się z nią przyjaźnić! – pisnęła. – Po pierwsze, ona teraz lepiej śpiewa
niż ja… Po drugie… – Tu bródka Aluni zadrżała z żalu. – Po drugie, to wypaplałam koleżankom
tajemnicę, którą Zosia mi powierzyła… A po trzecie, to… – tu dziewczynka się rozpłakała – to ona
mi nie chce teraz wybaczyć. Chociaż ją przeprosiłam. I ja już nie mam zamiaru więcej się starać
o to, żeby mi wybaczyła.
– Ech – westchnęła babcia. – Jeśli chodzi o przyjaźń, to nie jest taka prosta sprawa.
Opowiem ci historię o pewnym żołędziowym ludziku, który mieszkał, a może nawet wciąż
jeszcze mieszka w naszym parku. A było to tak…
***
Żołędziowy ludzik miał na imię Nutek. Pewnego dnia jeden chłopiec złożył go, łącząc
żołędzie zapałkami. Kiedy jednak ludzik został sam pod drzewem, zaczaił się na niego wielki
czarny kruk, by go porwać i zjeść. Na szczęście z dziupli dębu, który zresztą widnieje w herbie
naszego miasta, wyskoczyła ruda wiewiórka.
– Chodź! – krzyknęła do Nutka. – Nie powinieneś być tutaj sam. Poza tym mój domek jest
taki duży, że możemy w nim mieszkać razem.
Od tamtej pory Nutek zamieszkiwał w domku rudej wiewiórki i bardzo się z nią
zaprzyjaźnił. Gospodyni dbała o niego najlepiej, jak potrafiła, a on z wdzięczności opowiadał jej
1
najpiękniejsze bajki. Niestety, jak mówi przysłowie, wszystko, co dobre, szybko się kończy.
Któregoś dnia wiewiórka zachorowała. Męczył ją kaszel, bolała głowa, a okrąglutki brzuszek
niemal fikał koziołki. Co gorsza, nie pomagały jej ani napar z czarnego bzu, ani sok z malin, ani
kasztanowe kremy. Nawet solankowe inhalacje w konstancińskiej tężni na niewiele się zdały (choć
normalnie nie ma takiego chorego, którego nie postawiłyby na nogi). Także stary doktor puchacz,
który odwiedził dziuplę, bezradnie rozłożył skrzydła.
– Uhu, uhu! – powiedział, zaglądając wiewiórce do gardła. – Zdaje się, że jest tylko jedna
rzecz, która może tutaj pomóc. Tą rzeczą jest kwiat przyjaźni. Ale, uhu! Nie tak łatwo go zdobyć…
Jego łodygę trzyma żółw Konstanty, który mieszka w rzece Jeziorce. Jego listki przechowuje biała
mysz ze Starej Papierni, płatki natomiast można dostać od pewnej jaszczurki, żyjącej w jednym
z ogrodów konstancińskich willi. Tyle tylko, że aby dostać wszystkie części kwiatu, trzeba
udowodnić, że jest się prawdziwym przyjacielem. A to wcale nie taka prosta sprawa.
***
Nutek zmartwił się jak jeszcze nigdy dotąd. Co robić? Co robić? – myślał, drepcząc po
dziupli w tę i z powrotem.
– Nie ma rady – oznajmił wreszcie. – Muszę ratować swoją przyjaciółkę. Czym prędzej
złapał upleciony z liści plecak i wyskoczył z dziupli na trawnik. – Czyli najpierw trzeba mi nad
Jeziorkę! – przypominał sobie słowa doktora. – Mam! – wykrzyknął. Podbiegł do wielkiego
dmuchawca, zerwał z niego cały pęk puchatych nasion i… – Hurra! Lecę!
Lot był wspaniały, natomiast lądowanie… Oj… to okazało się trudniejsze, bo zamiast do
wody Nutek spadł na dziwaczną wysepkę, która wyrosła na samym środku Jeziorki.
– Hej, hej, żółwiu Konstanty! – zawołał, masując obolałe nóżki.
Nagle wyspa zadrżała i ku zdziwieniu Nutka wysunęły się z niej cztery łapy oraz żółwia
głowa.
– Kto mnie woła?
Wystraszony ludek niemal wpadł do wody.
– Przybyłem, by prosić cię o łodygę kwiatu przyjaźni. Potrzebuję go dla chorej wiewiórki…
– wyjąkał.
Żółw zmarszczył czoło, zamyślił się i patrząc Nutkowi prosto w oczy, powiedział:
– Musisz wiedzieć o jednej ważnej rzeczy. Gdy wiewiórka wypije napar z kwiatu przyjaźni,
stanie się dużo szczęśliwsza i ładniejsza niż ty. Radzę ci, zrezygnuj z tego kwiatu. W przeciwnym
razie staniesz się gorszy od swojej przyjaciółki, a to nie jest przyjemne.
Nutek nie mógł uwierzyć własnym uszom.
– To chyba dobrze, że mojej przyjaciółce będzie się lepiej wiodło – wycedził wreszcie przez
zęby. – Nie zrezygnuję z tego, po co tu przyszedłem.
2
Żółw zamilkł na chwilę i wbił wzrok w żołędziowego ludzika. Wreszcie jednak uśmiechnął
się i plaskając łapą w wodę, rzekł:
– I to mi się podoba! Poddałem cię próbie, bowiem łodygę kwiatu przyjaźni może dostać
tylko ten, kto potrafi być prawdziwym przyjacielem. Ty udowodniłeś, że nie ma w tobie zazdrości,
a to podstawa każdej prawdziwej przyjaźni. Oto łodyga, o którą prosiłeś…
***
Stara Papiernia to dawna fabryka, w której niegdyś produkowano papier. Dziś w jej
budynkach mieści się przepiękne centrum handlowe… I to tam miała mieszkać owa biała mysz,
trzymająca pieczę nad listkami kwiatu przyjaźni.
Jeziorką spływała właśnie grupa kajakarzy. Korzystając z chwili ich nieuwagi, żołędziowy
ludek przyłączył się do jednego z nich i jako pasażer na gapę dotarł na miejsce.
Ach, ileż tam było świateł i muzyki… Tylu ludzi, zapachów i dźwięków Nutek nie słyszał
jeszcze nigdy. Aż kręciło mu się w głowie. Wreszcie jednak wcisnął się w kącik i najgłośniej, jak
tylko potrafił, zakrzyknął:
– Biała myszko!
Wtem gdzieś ze szczeliny między ścianą a podłogą wysunęła się łapka i zatkała mu usta.
– Nie krzycz tak, bo nas znajdą i wyrzucą – usłyszał, a łapka chwyciła go za beret
i wciągnęła w głąb podziemnych korytarzy. – Jestem białą myszą – przedstawił się „porywacz”.
Czemu mnie szukasz?
– A bo… moja przyjaciółka i… – próbował tłumaczyć Nutek.
– Ho, ho! Listków kwiatu przyjaźni mu się zachciewa! Ale oho! Nie ma nic za darmo! Dam
ci to, po co przyszedłeś, ale pod warunkiem, że zdradzisz mi, gdzie wiewiórka chowa swoje zapasy,
albo oddasz mi swój żołędziowy berecik.
Nutek zamyślił się i zadumał. Wreszcie, spuszczając główkę, zwrócił się do myszy:
– Dobrze więc. Weź mój berecik. Miejsce ukrycia zapasów wiewiórki jest jej największym
sekretem! Gdybym ci je zdradził, wiewiórka straciłaby do mnie zaufanie.
Mysz zamilkła. Po chwili jednak uśmiechnęła się i podchodząc do Nutka, powiedziała:
– Podjąłeś szlachetną decyzję, mój mały. Musiałam poddać cię próbie, gdyż kwiat przyjaźni
może trafić tylko w ręce osoby, która wie, co znaczy przyjaźń. Ty wolałeś stracić swój beret, niż
zdradzić przyjaciela. A ja dobrze wiem, co znaczy berecik dla żołędziowego ludka. Zachowaj go
i zabierz ze sobą listki kwiatu przyjaźni.
Zmieszany Nutek kiwnął grzecznie główką, spakował listki do plecaka i wybiegł z mysiej
norki przed budynek Starej Papierni…
3
***
Ojej! Rowery! Pełno rowerów. Duże, małe, czerwone, niebieskie… Nagle: dzyń, dzyń! –
zadzwonił dzwoneczek różowego trójkołowca, a jadąca nim dziewczynka krzyknęła:
– Mamo, muszę poprawić kask!
Rowerzystki zatrzymały się, a mama poprawiła córeczce zapięcie i powiedziała:
– Dalej, jedźmy. Festiwal Otwarte Ogrody jest tylko raz w roku!
Otwarte Ogrody? – pomyślał ludzik, który przyglądał się wszystkiemu z ukrycia. Zabiorę
się z nimi. Może tam spotkam jaszczurkę, o której mówił puchacz. I nie czekając dłużej, wdrapał
się na różowy bagażnik małego trójkołowca.
Ciepły wrześniowy wietrzyk owiewał Nutkowi berecik, a dziewczynka dzwoniła
dzwonkiem niczym konik podczas kuligu.
W pierwszym ogrodzie trwała wystawa malarstwa, w drugim lekcja rysunku, w trzecim
opowiadano historię powstania konstancińskiego letniska. Wreszcie cyklistki zatrzymały się na
dłużej przy pasiece z ulami i rodziną pracowitych pszczół. Nagle zniewolony zapachem kwiatów
Nutek spadł z różowego bagażnika.
– Jaszczurko, jaszczurko! – zawołał niczym przebudzony.
– Cisssssej! – zasyczała jaszczurka, wystawiając głowę spod krzaka tarniny. – Bo nas tu
jessssssce ktoś rozdepcccccce…
– Jaszczurko, bo wiewiórka, u której mieszkam… – wysapał żołędziowy ludek. – Krótko
mówiąc, przybyłem do ciebie po płatki kwiatu przyjaźni!
– Wiessss – zasyczała jaszczurka – dałabym ci to, o co prosis, ale… nie wiem, cy ci się to
opłaca… Jeśli zrezygnujessss z tego kwiatu, mozessss zamiesssskać ze mną w tym pięknym
ogrodzie…
Nutek rozejrzał się wokoło. Gdzie tam wiewiórczej dziupli do urody tego ogrodu –
pomyślał. Otrząsnął się jednak i na wpół zdenerwowanym głosem powiedział:
– Jaszczurko, przecież wiewiórka przygarnęła mnie, kiedy nie miałem własnego domu.
I troszczyła się o mnie jak nikt inny. I ja miałbym się teraz nie starać o lekarstwo dla niej?! O, co to,
to nie!
Jaszczurka zasyczała, zakręciła się i spokojnym głosem rzekła:
– Dobze wybrałeśśśś… Musiałam poddać cię próbie, bo kwiat psyjaźni moze trafic tylko do
tych, którzy wiedzą, ze psyjaźń jesssst jak kładka na rzece… Działa tylko wtedy, gdy ma podparcie
z obu sssstron! Zabiez ze sobą płatki kwiatu psyjaźni i bywaj zdrów…
***
Babcia zamilkła, patrząc rozmarzonym wzrokiem na wiewiórkę, która skrobała sobie
orzeszek tuż obok ich ławki.
4
– Co było dalej? – zapytała Alunia, wtulając się w jej ramię.
– Cóż… okazało się, że kwiat przyjaźni pomógł… Ludek jeszcze tego samego wieczora
wrócił do dziupli, przygotował napar, a kiedy wiewiórka go wypiła, natychmiast wróciła do
zdrowia… Och, jakże ona mu dziękowała za tę pomoc… Nutek jednak wcale na te podziękowania
nie czekał. W końcu jako prawdziwy przyjaciel nie mógł postąpić inaczej. Prawdziwi przyjaciele
nie zazdroszczą, nie zdradzają tajemnic i wciąż starają się, by nie stracić tej drugiej osoby…
– Chyba wiem, co chcesz powiedzieć, babciu.
– Ech, malutka. Jest takie powiedzenie, że przyjaźń to najlepsze lekarstwo na wszystkie
choroby. Być może między innymi dlatego gmina Konstancin-Jeziorna jest uzdrowiskiem. Nasi
mieszkańcy wiedzą, czym ta przyjaźń jest.
Alunia siedziała chwilę w milczeniu. Wreszcie chwyciła babcię za rękę i tuląc się do niej,
zapytała:
– A czy mogłybyśmy pójść dzisiaj do Zosi? Zdaje się, że mam jej coś ważnego do
powiedzenia…
– Oczywiście – uśmiechnęła się babcia. Oczywiście…
***
Kochani słuchacze i czytelnicy, czy spodobała Wam się przygoda żołędziowego ludzika? Po
więcej przygód zapraszamy do nas, do gminy Konstancin-Jeziorna.
Czekamy na Was przez calutki rok, bo nie ma miesiąca, w którym nie działoby się tutaj coś
ciekawego: Flis Festiwal, Dni Konstancina, Festiwal Otwarte Ogrody czy barwny Jarmark
Bożonarodzeniowy – to zaledwie część wydarzeń, w których koniecznie trzeba wziąć udział.
Ponadczasowe piękno zabytkowych willi i zaciszne kawiarenki przeniosą Was w bajkowy
klimat sprzed lat. Miłośnicy sportu zmierzą się ze ścianką wspinaczkową i poszaleją w nowiutkim
skateparku. A jeśli i tego będzie mało, czekają tu na nich spływy kajakowe uroczą Jeziorką
i spacery po nadwiślańskich plażach. Zapraszamy także wszystkich milusińskich, dla których mamy
trzy fantastyczne place zabaw w parku Zdrojowym.
Coś dla siebie znajdą tu także Ci, którzy potrzebują pokrzepić ciało i ducha. Wszak nasza
gmina to jedyne uzdrowisko na całym Mazowszu! Inhalacje w tężni solankowej konstancińskiego
parku Zdrojowego, a przede wszystkim przyjazne nastawienie mieszkańców sprawiają, że
zmartwienia i problemy znikają na długo. W końcu – jak mawia babcia Aluni – przyjaźń jest
lekarstwem na wszystkie choroby. Zapraszamy.
Sponsorem opowieści
jest Gmina
Konstancin-Jeziorna.
Napisał: Tomasz Kukuła.
Produkcja i opracowanie:
Digital Promotion.
5