Wywiad z Jordi Savallem
Transkrypt
Wywiad z Jordi Savallem
Poniżej zamieszczamy przedruk wywiadu, jakiego Jordi Savall udzielił Gazecie Wyborczej: G.W.: Czy pamięta Pan swój pierwszy pobyt w Jerozolimie? Jordi Savall: Tak, choć to było dawno temu. Uderzyła mnie mieszanina różnych kultur i religii, koegzystencja żydów, muzułmanów, chrześcijan. I bardzo silne wrażenie, że te istniejące od wieków podziały wciąż mają ogromne znaczenie, że ludzie są tak mocno przywiązani do wiary. Najlepiej można to zrozumieć w piątek, kiedy zaczyna się szabat. Nie ma na Ziemi lepszego miejsca na takie obserwacje. G.W.: Dlaczego zdecydował się Pan poświęcić spektakl właśnie Jerozolimie? J.S.: Paryskie Cite de la Musique zaprosiło mnie do projektu poświęconego trzem wielkim religiom monoteistycznym. Wraz z Montserrat Figueras [sopranistka, żona Savalla - przyp. red.] i naszym przyjacielem, poetą Manuelem Forcano, doszliśmy do wniosku, że projekt powinniśmy poświęcić Jerozolimie. Bo w tym mieście koncentrują się najważniejsze problemy dzielące wyznawców tych religii - w przeszłości i w teraźniejszości. Prawdziwym wyzwaniem było dla nas ujęcie przebogatej i skomplikowanej Jerozolimy w ramach jednego koncertu. G.W.: Czy szukał Pan inspiracji na ulicach Jerozolimy? J.S.: Tak. Spędziłem w Jerozolimie dużo czasu. Pomógł nam konsul Francji, dzięki któremu nawiązaliśmy kontakty po palestyńskiej stronie muru. Szperaliśmy, węszyliśmy w poszukiwaniu muzyków i śpiewaków, gdzie się tylko dało. Czasami czułem się jak Indiana Jones. Ktoś mówił mi: "Będę czekał w kafejce po palestyńskiej stronie, poznasz mnie po gazecie, którą będę trzymał w ręce". Potem w konspiracji szliśmy w jedno miejsce, stamtąd w kolejne. Ależ to było ekscytujące! Oprócz meczetów odwiedziłem też kilkanaście małych synagog, słuchałem śpiewaków w kościołach chrześcijańskich. Znalazłem mnóstwo inspiracji. G.W.: Oglądając pełną historycznych tekstów "książko-płytę" wydaną przez Pańską wytwórnię Alia Vox, domyślam się, że drugą stroną medalu była ogromna praca biblioteczno-naukowa? J.S.: Przeprowadziliśmy mnóstwo badań. Każda część spektaklu - poświęcona Jerozolimie żydowskiej, chrześcijańskiej, arabskiej, tureckiej - nastręczała mnóstwo problemów. W jaki sposób zaprezentować trąby jerychońskie? Jak mogła brzmieć muzyka sprzed trzech tysięcy lat, gdy Jerozolimą władał król Dawid? Jak powinny zabrzmieć pieśni krucjatowe? Udało nam się znaleźć odpowiedzi dzięki zbadaniu antycznych tradycji. G.W.: Czytałem, że trudno było znaleźć Panu muzyków. Ormianie nie chcieli grać muzyki tureckiej, Arabowie nie zamierzali współpracować w z Żydami. A czy dziś w Pańskim zespole nadal zdarzają się konflikty? J.S.: Tak było na początku, kiedy muzycy jeszcze się nie znali. Występowały problemy natury, powiedziałbym, psychologicznej. Gdy poprosiłem Ormianina, by zagrał turecki marsz, usłyszałem, że to niemożliwe, bo Turcy to źli ludzie, którzy nie akceptują prawdy o ludobójstwie Ormian. Udało mi się go przekonać, że prawda jest bardziej złożona. Trudno było też porozumieć się z Żydami i Palestyńczykami, którzy w spojrzeniu na najważniejsze kwestie różnią się fundamentalnie. Dyskutowaliśmy długo i szczerze. Dziś jesteśmy grupą muzykujących przyjaciół. Wiedziałem, że tak będzie, kiedy po pierwszym koncercie zobaczyłem dwóch Żydów i trzech Palestyńczyków grających razem popularne arabskie piosenki. Okazało się, że kochają tę samą muzykę! Bo ludzie chcą być razem. To polityka stoi na przeszkodzie porozumienia się ludzi. G.W.: Jaka była reakcja na "Jerusalem..." po koncercie w Jerozolimie? J.S.: Niesamowita. Ludzie byli poruszeni, płakali. W jednej z recenzji prasowych przeczytałem, że Israel Festival mógłby zostać odwołany i ograniczyć się tylko do "Jerusalem...". Ktoś inny pytał, dlaczego muzycy nie mogliby poprowadzić rozmów pokojowych. Znaleźliby lepsze rozwiązania niż politycy. G.W.: No właśnie, pisze Pan w książce o "potędze muzyki". Czy naprawdę wierzy Pan w to, że muzyka może zmieniać świat, jednoczyć ludzi? J.S.: Ja nie muszę wierzyć, ja to widzę każdego dnia. Dziś rano w Bolonii byłem na spotkaniu z trzystoma studentami, z którymi rozmawiałem o muzyce. Widziałem, jak wspaniałe emocje wyzwala w nich muzyka. G.W.: Od lat promuje Pan dialog między narodami i religiami. Czy czasami nie czuje Pan, że walczy z wiatrakami jak Don Kichot, bohater jednego z ostatnich Pańskich projektów? J.S.: Nie myślę w ten sposób, choć czasami wydaje mi się, że funkcjonuję w innym wymiarze. Na przykład, kiedy słyszę, [kilka dni temu], że w Iraku terroryści zamordowali kilkudziesięciu ludzi w kościele. Gdy oglądam relacje z takich wydarzeń, zdaję sobie sprawę, że dopóki istnieją tacy fanatycy, nie ma nadziei na zmianę. Historia gatunku ludzkiego jest historią wojen i niewinnych ofiar. Trudno więc wyobrazić sobie inną drogę. Ale my musimy znaleźć rozwiązanie! Dysponujemy bronią, która jest w stanie zniszczyć ludzkość i całą planetę. To absurd. Politycy, niestety, wydają się tego nie rozumieć, patrzą na świat w wąskich, egoistycznych, narodowych kategoriach. Najważniejszym problemem, z którego rodzi się fanatyzm, jest bieda. Zbyt wielu ludzi żyje w nędzy i beznadziei. Jeśli nie masz widoków na normalne życie, jesteś potencjalnym terrorystą. Tak jest w Pakistanie, Iraku. Palestyńczycy z Izraela mają naprawdę niewesołe życie. Nie mają pełni praw obywatelskich, stanowią gorszą klasę. G.W.: Jest Pan tytanem pracy. Nagrywa Pan mnóstwo muzyki, kieruje własnym wydawnictwem, opracowuje płyty i książki, prowadzi badania naukowe nad muzyką dawną, koncertuje. Czy Jordi Savall wie, co to wakacje? J.S.: Muzyka jest dla mnie jak ksiądz i lekarz. To nie jest robota, którą zajmuję się parę godzin dziennie i marzę, by odpocząć od niej na wakacjach. Moje wakacje trwają od 22 grudnia do 6 stycznia. Mogę zostać parę dni w domu, pobyć z rodziną, przyjaciółmi, psem i kotem. Spędzić trochę czasu w ogrodzie, poczytać książkę. Potem znów wyruszam w świat. Uwielbiam podróżować i poznawać ludzi z różnych kultur. Uwielbiam uszczęśliwiać ludzi moją grą. Zajmowanie się muzyką to przywilej.