Miłosz Stelmach
Transkrypt
Miłosz Stelmach
Miłosz Stelmach Chłopięctwo – kameralna epopeja Być może najważniejszym ze wszystkich powabów kina jest jego zdolność do uchwycenia upływającego czasu. W ruchomych obrazach może być zapisana autentyczna zmiana, którą inne sztuki jedynie sugerują bądź metaforyzują. Niewielu jednak reżyserów wykorzystuje tę własność w sposób tak spektakularny jak Richard Linklater, który z przemijania uczynił nie tylko temat swojego najnowszego dzieła, ale przede wszystkim jego materię. Efekt jest niezwykły, choć początkowo śledząc losy rezolutnego sześciolatka Masona (Ellar Coltrane), trudno jest dostrzec w Boyhood cokolwiek wykraczającego poza sztampę sundance’owych indie movies. Kameralny dramat rodzinny, zrealizowany w formie opowieści inicjacyjnej, wzbogaconej o dyskretne poczucie humoru i garść społecznych obserwacji, znakomicie wpisuje się w panujące w tym quasi-gatunku mody. Dopiero wraz z kolejnymi minutami blisko trzygodzinnego seansu coraz silniej ujawnia się niepowtarzalność Boyhood. Reżyser postanowił bowiem spełnić zawartą w tytule obietnicę i objąć swoim dziełem cały okres dorastania młodego bohatera, wyznaczany przez ramy systemu edukacji szkolnej od szóstego do osiemnastego roku życia. Rozłożył więc prace nad filmem na 12 lat, podczas których cyklicznie realizował kolejne fragmenty dzieła. Wielu fabularzystów wracało kolejnymi filmami do swoich bohaterów, także w kinie dokumentalnym zdarzały się przypadki wieloletniej obserwacji jednej osoby, ale dopiero Boyhood w efektowny i skromny zarazem sposób połączył inscenizację z dokumentalną cierpliwością. Zaprezentowana w nim historia przeciętnej amerykańskiej rodziny początku XXI wieku układa się w fascynującą epopeję codzienności. Jej bohaterem jest nie tylko dorastający Mason, ale także jego najbliżsi – starsza siostra Samantha (odgrywana przez córkę reżysera, Lorelei Linklater) oraz rodzice – Olivia (Patricia Arquette) i Mason senior (Ethan Hawke). Dostrzegalny na ekranie upływ czasu szczególnie wybrzmiał w wypadku najmłodszych odtwórców, dla których przygoda z Boyhood trwała prawie całe ich dotychczasowe życie. Przekroje czasu Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Richard Linklater jest reżyserem predysponowanym do takiego zadania. Z jednej strony bowiem fascynuje go zdolność filmowego medium do spojrzenia na życiowe wybory z dłuższej perspektywy czasowej, czego dowód stanowi zapoczątkowana w 1995 roku filmem Przed wschodem słońca trylogia o dwudziestoletniej znajomości Jessego i Celine, z drugiej zaś zawsze bliska była mu tematyka młodzieżowa i inicjacyjna, której poświęcił prawie całe lata 90. Boyhood wyraźnie się jednak odcina od wspomnianych poprzedników, w istocie proponując nieco inną wizję świata. Realizując najnowszy projekt, Linklater porzucił społeczne zaangażowanie amerykańskiego kina niezależnego i pesymistyczną retorykę pogrążonego w marazmie pokolenia X, którą posługiwał się w Na przedmieściach (1996). Z drugiej strony nie ma tu śladu naiwnej nostalgii przebijającej choćby z osadzonej w latach 70. Uczniowskiej balangi (1993). Boyhood to dość optymistyczny portret chłopca, którego droga życiowa, pomimo kilku wybojów, biegnie stabilnie ku kolejnym wyzwaniom, rozterkom i decyzjom. O ile kino interesuje się generalnie wydarzeniami przełomowymi w życiu bohaterów (jak było choćby we wspomnianej trylogii), o tyle w wypadku Masona liczą się przede wszystkim błahe sytuacje i zwyczajne zachowania. To z nich wyłania się obraz dorastania i kształtowania się osobowości pojętych jako proces pozbawiony wyraźnych granic i punktów zwrotnych. Linklater unika wyświechtanych scen, które zwyczajowo uznaje się za punkty graniczne dla młodego człowieka – w Boyhood pominięty zostaje pierwszy dzień w szkole, pierwszy pocałunek czy inicjacja seksualna. Życie jawi się tu raczej jako mozaika złożona z setek mniej lub bardziej pamiętnych, ale w istocie równoważnych dni. Szukając więc antenatów najnowszego dzieła Linklatera, można zaryzykować stwierdzenie, że w przewrotny sposób zbliża się ono do znakomitego debiutu reżysera, jakim był Slacker (1991). Łączy je eksperymentatorska odwaga i ambicja stworzenia społecznego przekroju. Tam powstał „przekrój poprzeczny”: obejmująca kilkudziesięciu bohaterów panorama młodego pokolenia początku lat 90., tu zaś „przekrój podłużny”, który w diachroniczny sposób prezentuje dorastanie na tle Ameryki ostatnich kilkunastu lat. Boyhood dzieli z debiutanckim obrazem Linklatera również niechęć do klasycznie pojętej dramaturgii, zastąpionej przez epizodyczną strukturę rozciągniętej w czasie narracji. Choć pewne wątki doczekują się puent, to inne zostają porzucone lub niedokończone, a całość, jak w życiu, nie posiada żadnego celu lub punktu dojścia. Linklater wyraźnie też opiera się pokusie eksponowania dosadnej przyczynowoskutkowości, która tak często zaznacza się w filmach mówiących o upływie czasu, zamieniając je wówczas w naiwnie psychologizujące traktaty lub moralistyczne przypowieści. Przyzwyczajeni do ekranowych konfliktów i przejmujących układów zdarzeń, w kontakcie z Boyhood również doszukujemy się potencjalnego dramatu. Dostrzegając pierwsze objawy alkoholizmu u autorytarnego ojczyma lub obserwując nie do końca bezpieczne zabawy ze starszymi kolegami przy pierwszym wypitym po kryjomu piwie, spodziewamy się tragedii – traumy, która na zawsze naznaczy bohatera i ukierunkuje dalszy tok filmu. Nic bardziej mylnego – Boyhood, na przekór odbiorczym oczekiwaniom widzów, po prostu płynie dalej, a reżyser, oscylując między tym, co typowe, i tym, co wyjątkowe, nie stara się wcale uczynić historii Masona niepowtarzalną. Życiopisanie Wielka w tym zasługa scenariusza, który w wypadku tak karkołomnej produkcji musiał stopniowo ewoluować. Linklater wspominał, że latem 2002 roku, gdy rozpoczęły się zdjęcia, istniał jedynie zarys sytuacji wyjściowej – układy między postaciami, ich charakterystyka i potencjalne ścieżki rozwoju. Dalsze sceny powstawały na corocznych spotkaniach z ekipą, a reżyser z uwagą wsłuchiwał się w swoich aktorów, zwłaszcza tych najmłodszych. To z ich zachowań, zainteresowań i reakcji zbudowano postaci, a resztę dopisała rzeczywistość. Boyhood stał się w ten sposób mimowolną kroniką współczesności: od dziecięcych fascynacji serialem Dragon Ball i piosenkami Britney Spears, przez nocne premiery kolejnych części Harry’ego Pottera, aż po globalny kryzys finansowy i kampanię prezydencką Baracka Obamy, w którą zaangażował się ojciec bohaterów. Spojrzenie na ostatnie 12 lat przynosi w tym wypadku konstatację o tym, jak niewielkie zmiany estetyczne one przyniosły. Linklater wspominał, że gdyby podobny film powstawał w latach 1969–1981, różnice byłyby kolosalne – w ubiorze, fryzurach, muzyce, samochodach, nie wspominając już o filmowej technice. Wówczas trudno byłoby nawet stworzyć spójny estetycznie film – co stało się możliwe w XXI wieku. Jeśli na ekranie możemy dostrzec jakieś zmiany w świecie przedstawionym, to głównie dotyczą one sfery technologii, reprezentowanej przez rozwój Internetu i urządzeń mobilnych. Boyhood zyskuje dzięki temu najlepsze cechy dokumentu, wraz z jego autentyzmem i wnikliwością, zachowując przy tym właściwy fabułom walor zajmującej opowieści, która angażuje widza w losy fikcyjnych postaci. Zwłaszcza ta część publiczności, której dorastanie przypadło na podobny okres, może odkryć katartyczny wymiar filmu Linklatera. Zmusza on bowiem do mimowolnych podsumowań i rozliczeń, ale jednocześnie zachęca do odważnego patrzenia w przyszłość, przypominając, jak osobistym doświadczeniem może być obcowanie z filmem. Boyhood USA 2014, 163’ reż. i scen. Richard Linklater, zdj. Lee Daniel, Shane F. Kelly, prod. IFC Productions, Detour Filmproduction, wyst.: Ellar Coltrane, Lorelei Linklater, Patricia Arquette, Ethan Hawke