Jestem twórcą naiwnym "Jeżeli inni traktują moje malarstwo z

Transkrypt

Jestem twórcą naiwnym "Jeżeli inni traktują moje malarstwo z
Jestem twórcą naiwnym
"Jeżeli inni traktują moje malarstwo z przymrużeniem oka, to pewnie mają rację. Jestem
też świadomy, że moje dokonania to czysty prymitywizm". Ze Sławkiem Shutym, pisarzem,
reżyserem i malarzem, rozmawia Marcin S. Gołębiewski
Czapski, Skolimowski, Kantor i inni - długa jest lista reżyserów i literatów zajmujących się
malarstwem,wśród twórców średniego pokolenia jednym z nich jest Sławek Shuty, od kilku
lat streeartowiec bo tak się, może trochę przekornie, określa sam.
Pomysł wywiadu miałem w tyle głowy już od dłuższego czasu, choć impulsem była
rozmowa z jednym z młodych ludzi planujących założenie galerii w warszawie, wśród listy
artystów jakich zamierza czy rozważa zaprosić do współpracy był właśnie Shuty.
Marcin S.Gołębiewski
Sławku co cie skłoniło do malowania?
Sławek Shuty: Moja, nazwijmy to, przygoda z malarstwem rozpoczęła się w latach
dziewięćdziesiątych. Po zakończeniu studiów na Akademii Ekonomicznej w Krakowie
próbowałem na różne sposoby nie pracować w zawodzie. Imałem się pracy fizycznej,
tułałem się po świecie, emigrowałem zarobkowo do Londynu, byłem nawet w wojsku, w
pewnym momencie postanowiłem założyć z kolegą agencję fotograficzną. Pomysł był
dobry, ale nie wypalił, został po nim w spadku wynajęty na rok lokal, postanowiłem coś z
tym zrobić i zacząłem malować. Te pierwsze obrazy były efektem fascynacji kulturą
konsumpcji, niesamowita była ta infekcja, której oddaliśmy się po transformacji
ustrojowej.
Jakie były pierwsze inspiracje? Czym dla ciebie jest malowanie - pasją, czy
jeszcze jedną formą ekspresji?
Przenosiłem na płótno symbole i artefakty konsumpcyjne, które wcześniej fotografowałem;
żywność, solaria, siłownie, sklepy, alkohol. Malowałem też mapy nowohuckich osiedli.
Oczywiście był to stuprocentowy prymitywizm, który sprawiał wielką radość, ale wartości
artystycznej raczej nie miał. Od tamtej pory malarstwo stało się moją pasją, którą gdzieś
tam próbuję, na ile pozwala czasu, kontynuować. To bardzo odprężające, nanosić na
płótno, czy deskę, obraz, nawet jeśli jest to sztuka naiwna.
Pierwszą toją wystawę zorganizowałeś wspólnie z Danielem Rycharskim, jak
się spotkaliście?
Daniel znał mnie z moich dokonań poza literackich, filmowych oraz fotograficznych,
podczas jednego ze spotkań zaproponował stworzenie wielkoformatowych obrazów
techniką szablonu. Oczywiście pomysł został podchwycony, moją słabością jest
angażowanie się we wszystkie projekty związane z szeroko rozumianą sztuką, to mnie
może rozcieńcza jako literata, ale nie potrafię się oprzeć; był czas, że zajmowałem się
nawet snycerką. Padła więc propozycja współpracy i jej efektem było około dwudziestu
wielkich płócien inspirowanych horrorami gore z lat osiemdziesiątych, kolaże wykonane
przy pomocy szablonów. Obrazy od początku do końca były robione wspólnie. Nazwaliśmy
to miejską sztuką ludową, z tego powodu, że praca nad projektem przypominała sceny,
które wyczytałem kiedyś w „Chłopach" Reymonta. Zimą, kiedy dzień krótki, społeczność
wiejska zbierała się w jednej chałupie, oddając się na przykład robieniu wycinanek, czy
ozdób choinkowych, przy okazji słuchając plotek ze świata. Działaliśmy dokładnie na tej
samej zasadzie, te wieczory poświęcone pracy i opowieściom zostały przeze mnie opisane
w nowelce, dołączonej do katalogu wystawy Dożynki III.
Planujecie dalsze eksperymenty?
Projekt był pierwszą wspólna pracą, potem zrobiliśmy wspólnie kilka krótkich filmików, być
może można znaleźć je jeszcze w sieci, to się nazywało Fałszywe Truchła. Finałem naszego
spotkania był fabularyzowany dokument pod tytułem "Oblubienica". Po tym fakcie
współpraca została zawieszona.
Czy brak formalnego wykształcenia pomaga, czy przeszkadza w pracy?
Mam zamiar brać lekcje szablonu u Ewy Ciepielewskiej i próbować sił na własną rękę.
Myślę, że w malowaniu, podobnie jak w pisaniu, wykształcenie w danym kierunku może
pomóc, ale nie jest to koniecznie, liczy się pasja i konsekwencja w oddawaniu się jej. Jeżeli
chodzi o malarstwo, moja konsekwencja nie jest stuprocentowo konsekwentna, wynika to
z ograniczeń czasowych lub braku warsztatu.
Nazwałeś swoją sztukę streetartem, dlaczego? Znasz polską i zachodnią scenę
streetartową, kogo cenisz i dlaczego?
Używam technik pokrewnych streetartowi, tak naprawdę wiem na ten temat niewiele.
Streetart jest dla mnie fascynujący ponieważ, żeby go uprawiać nie musisz mieć
wykształcenia, kontaktów w świecie sztuki, nie musisz dorabiać do czystej potrzeby
tworzenia żadnej sztucznej ideologii, po prostu realizujesz siebie i pozwalasz korzystać z
tego ludziom. Najlepiej znam scenę londyńską, z racji tego, że będąc na emigracji, w
chwilach wolnych wałęsałem się ulicami Londynu. Większość prac na murach nie była
sygnowana podpisem, miałem jednak przyjemność natknąć się na rzeczy artystów takich
jak Banksy, Eine, Jef Aerosol, Faile, Focus oraz Spaceinvader. Jeżeli chodzi o Polską scenę,
byłem raz w Trójmieście, gdzie widziałem mnóstwo świetnych murali. Wielka szkoda, że
nie mamy czegoś podobnego w Krakowie.
Czy śledzisz wystawy artystów sztuk wizualnych, a może sam kolekcjonujesz?
Na ile jest to możliwe śledzę, jestem wielkim miłośnikiem malarstwa, gdybym miał
pieniądze, albo ceny obrazów byłyby w zasięgu moich możliwości, pewnie stałbym się
kolekcjonerem. Na razie moje zbiory obejmują produkcje nieznanych, kiczowatych
artystów z lat dziewięćdziesiątych. Jestem wielkim fanem sztuki naiwnej, prymitywistów,
ezoteryków oraz sztuki inspirowanej substancjami psychodelicznymi.
Jak wygląda twoja współpraca z galeriami, czy ktoś cię reprezentuje?
Nie miałem okazji współpracować z żadną galerią, nie mam do tego głowy. Zarówno w
literaturze, jak i filmie, podstawowym nurcie mojej działalności, staram się unikać sytuacji
bycia własnym menadżerem. Robię to co lubię i zostawiam to za sobą, jeżeli ktoś to
podniesie OK, jeżeli nie, to już nie mój problem. Nie jest to najlepsze podejście,
przekonałem się o tym na własnej skórze. Część obrazów z wystawy Dożynki została
skradziona, część nie wytrzymała kontaktu z czynnikami atmosferycznymi, z dwudziestu
obrazów zostało może dziesięć.
Zastanawiasz się nad tym jak funkcjonuje rynek sztuki? Czy przed pierwszą
wystawą, zorganizowaną wspólnie z Danielem, liczyliście na to, że wystarczy
tylko coś namalować, a rzeczy zaczną dziać się same?
Gdzieś w tyle głowy tak to właśnie wyglądało, że my tu artyści, twórcy, a tam rzeczy będą
dziać się same. To jest oczywiście naiwny tok myślenia, dlatego właśnie lubię określać się
jak twórca naiwny. Oczywiście, że feedback jest ważny, ale w chwili, gdy przystępuję do
nowego projektu, kompletnie się nad tym nie zastanawiam. Podnieca mnie to, że ja,
produkt nowohuckiego blokowiska, mogę porwać się na bycie twórcą.
Daniel Rycharski wystawia już samodzielnie. Co z Tobą? Masz jakieś pomysły
na przyszłość?
Tęsknię do płócien, zawsze kiedy idę na jakąś wystawę w mojej głowie zaczynają rodzić
się pomysły, mam w zanadrzu kilka projektów, stąd też te lekcje u Ewy. Mam nadzieję, że
znajdę na to czas. Wkrótce ukaże się mój komiks "Taltosz", produkcja czysto story-artowa.
Planuję realizację filmu animowanego. Poza tym jestem skoncentrowany na pracy
filmowej, w zeszłym roku z kolegą Maćkiem Bochniakiem zrobiliśmy krótki metraż pod
tytułem "Pokój". Obecnie wraz z Grzegorzem Dryją piszę dla Maćka scenariusz
pełnometrażowej fabuły. Rozwijam też własne pomysły. Pod koniec tego roku ukaże się też
powieść "Jaszczur".
Nie wydaje ci się, że inni artyści mogą mieć do ciebie stosunek co najmniej
dwuznaczny? Jak tu poważnie traktować literata/reżysera zabierającego się za
malowanie?
Jeżeli inni traktują to z przymrużeniem oka, to pewnie mają rację. Może to wynikać z tego,
że kiedy człowiek zaczyna łapać zbyt dużo ptaków za ogony, to w efekcie w rakach zostają
tylko pióra. Staram się więc, na ile tylko mogę, z tych piór, lepić swoją sztukę. Zdaję sobie
sprawę z tego, że to nie jest może najlepsza droga do realizacji, ale na tym etapie życia, z
tym temperamentem, nie umiem odmawiać sobie przyjemności obcowania z muzą. Jestem
też świadomy, że moje dokonania to czysty prymitywizm.
Powstają kolejne galerie, czy chciałbyś, z którąś z nich współpracować?
Zawsze jestem otwarty na współpracę i działanie. Większość moich projektów poza
literackich to efekt współpracy, koalicji. Współdziałanie przy projektach, to moja metoda
kontaktu z ludźmi. Z reguły nie jestem zbyt wylewny, nie wchodzę łatwo w relacje
międzyludzkie. Sztuka pozwala mi to kompensować.
Mieszkasz i pracujesz w Krakowie. Większość twórców pracuje w Warszawie.
Może też chcesz wyjechać do stolicy?
Jestem z Krakowem związany na różne sposoby, mam tu rodzinę, dzieci, w górach kawałek
ziemi. Przeprowadzka do Warszawy jest raczej niemożliwa, no chyba, że się to wszystko
rozsypie, zawsze jest taka ewentualność. Warszawę lubię, w tym mieście jest potencjał i
dzieje się tam też dużo więcej niż w krakowskim grajdole. Przekroczyłem jednak magiczną
granicę wieku, za którą mam nadzieję, nie czeka mnie walka o miejsce przy stole, ale
długa wewnętrzna podróż, w celu zrozumienia rzeczy, których do tej pory nie rozumiałem.

Podobne dokumenty