Jak szalona kotka ocaliła rodzinę
Transkrypt
Jak szalona kotka ocaliła rodzinę
Kleo H E L E N B ROW N i ja Jak szalona kotka ocaliła rodzinę Przełożyła Maciejka Mazan Wydawnictwo Nasza Księgarnia Kleo Rob siedział w kącie salonu, tuląc drobne stworzonko w ramionach. Całe było czarne jak noc, od poduszeczek łapek i pazurków po wąsiki. Tylko oczy miały odmienny kolor – migotliwe zielone zwierciadełka, zupełnie niekocie. Chyba zostały skradzione jakiejś istocie z innego świata. Rob pogłaskał palcem łebek koteczki, która spojrzała na niego z uwielbieniem. Serce mi się ścisnęło. Wyglądali jak z reklamy z lat pięćdziesiątych: stworzeni dla siebie. – Sam miał rację – powiedział mój syn, ostrożnie podając mi Kleo. – Zwierzęta naprawdę mówią. Posłuchaj, warczy. Może przez ciepło tego malutkiego ciałka, delikatność łapek czy miękkość futerka moje serce nagle wypełniło się czułością, kiedy wzięłam koteczkę w dłonie. – Nie warczy – sprostowałam, przesuwając palcem po drobnych koralikach jej kręgosłupa – tylko mruczy. Spojrzałam na niewinny pyszczek z gigantycznymi uszami i przepadłam. Choć straciliśmy Sama i czasem miałam wrażenie, że wszystko się skończyło, ta iskierka kociego życia bez skrupułów wtargnęła do naszego świata. Mało tego, zwinęła się w kłębuszek w moich dłoniach, najwyraźniej oczekując, że wszystko skończy się idealnie. Była malutka, bezbronna. Nie miała wyjścia, musiała nam zaufać. Kleo leniwie wyciągnęła łapkę i ziewnęła, ukazując różowe jak lizak wnętrze pyszczka, najeżone groźnymi zębami. Zdumiewające oczy spojrzały na mnie, a ich wyraz zupełnie nie pasował do bezbronności ciałka. Ten nieruchomy wzrok powiedział mi wszystko. Jej zdaniem było to spotkanie równych sobie. 52 Zaufanie – Dotknij uszek – odezwał się Rob. – Jakie miękkie… Kleo nie miała nic przeciwko głaskaniu. Wręcz naparła głową na moją dłoń, żeby zintensyfikować kontakt. Jej uszka, delikatne jak zetlały jedwab, prześliznęły się między moimi palcami. Nie spodziewałam się nagrody w postaci dotyku szorstkiego jak papier ścierny. Liźnięcie zaskoczyło mnie niczym pierwszy pocałunek. Coś we mnie chciało przytulić kotkę i nigdy nie puścić. Coś innego – bardzo zranionego – bało się tego tsunami uczucia, które się przeze mnie przetaczało. Kochać znaczy stracić. W niepisanej umowie, którą zawieramy z każdym zwierzęciem, znajduje się informacja, iż prawdopodobnie umrze ono przed właścicielem. Im bardziej się mu poświęcisz, tym więcej smutku spowoduje jego śmierć. Otworzenie serca na Kleo równało się z położeniem go na pasie startowym, by lądowały na nim samoloty. – Zobaczmy, jak chodzi – powiedziałam, stawiając koteczkę na podłodze. Patrzyliśmy, jak malutka maszeruje po wykładzinie niczym nakręcana zabawka. Puszyste włosie musiało się jej wydawać bujną trawą. Kręcąc ogonkiem jak sterem, ruszyła chwiejnie w stronę fikusa. Nigdy za nim nie przepadałam. Odziedziczyliśmy go po właścicielach naszego poprzedniego domu. Trochę potrwało, nim zrozumiałam, dlaczego go zostawili. Ta ponura roślina o wielkich, lśniących liściach była właściwie niezniszczalna. Jak nieproszony gość na przyjęciu przysłuchiwała się wszystkim rozmowom, nie dając z siebie nic oprócz tlenu – a i to pewnie tylko wtedy, gdy miała odpowiedni humor. Zamierzaliśmy ją zostawić, ale ludzie z firmy przeprowadzkowej omyłkowo zapakowali ją na ciężarówkę z meblami. 53 Kleo Gdy przesadziłam fikusa do brzydkiej pomarańczowej donicy z plastiku, nabrał pewności siebie. Wypuścił ciemnozielone liście wielkości frisbee i pędy, którymi upiornie oplótł obrazy oraz karnisze. Ten cholerny twór, w tej chwili przypominający drzewo, miał ambicję pochłonąć całe przedmieście. Usiłowałam go przycinać sekatorem, ale to go tylko rozzuchwalało. Kleo zatrzymała się jakiś metr od pomarańczowej donicy, przyczaiła się i z determinacją lwa polującego na antylopę wbiła wzrok we wroga – liść kołyszący się na jednej z niższych gałęzi. Przysiadłszy na drżących łapkach, zaczekała na chwilę nieuwagi. Gdy uznała, że zwierzyna nierozważnie pogrążyła się w zielonych myślach, zaatakowała ją z furią, pazurami i zębami przebijając tkankę zaskoczonej ofiary. Wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Zaczęło się od odgłosu, początkowo nieznajomego, cichego gulgotu zakończonego jakby czkawką. Nasze usta się rozchyliły, delikatna śluzówka gardła się skurczyła, ale tym razem nie z powodu płaczu. Rob i ja wybuchnęliśmy śmiechem. Po raz pierwszy od tygodni poddaliśmy się najprostszej i najbardziej złożonej technice leczniczej znanej ludzkości. Rozpacz wepchnęła mnie w tak głęboki loch, że zapomniałam o śmiechu. Trzeba było chłopca, kotki i fikusa, żebym oddała się czynności niezbędnej dla zdrowia psychicznego. Horror ostatnich tygodni uleciał, okowy bólu na chwilę z nas spadły. Zanosiliśmy się śmiechem. Od początku wiedzieliśmy, kto musiał wygrać tę wojnę. Liść był dwa razy większy od koteczki i mocno przytwierdzony do pnia rośliny. Przy każdej próbie wyrwania wymykał się pazurkom i bezczelnie śmigał w górę. 54 Zaufanie – Niezły charakterek jak na takie maleństwo – powiedziałam. Koteczka nagle przestała walczyć i usiadła. Miauknęła rozkazująco, patrząc na nas. Zrozumieliśmy od razu. Miała dość zabawiania nas. Życzyła sobie, byśmy ją wzięli na ręce i znowu pieścili. Żałosne wycie z kuchni przypomniało nam, że czas przedstawić przybysza pani domu. Poprosiłam Roba, żeby wypuścił Ratę, a sama przytuliłam do piersi Kleo. Ale zaraz, co będzie, jeśli retrieverka postanowi pożreć intruza? Jedynie dorosły mógł ją utrzymać. Pozostało mi tylko oddać stworzonko synowi i iść po Ratę. Nasza sunia, rozradowana uwolnieniem, oblizała mnie od stóp do głów. Najwyraźniej nie zauważyła, że trzymam obrożę żelazną ręką. – No, malutka, chcielibyśmy ci kogoś przedstawić – odezwałam się tonem dentystki podchodzącej z wiertłem do pacjenta debiutanta. – Nie masz się czego obawiać… ale bądź delikatna. Retrieverka dobrze wiedziała, dokąd idziemy. Śmignęła do salonu jak motorówka ciągnąca za sobą kogoś na nartach wodnych. Rob stał przy oknie, niespokojnie tuląc Kleo do piersi tuż pod brodą. Rata tylko na nich zerknęła i natychmiast poczułam, jak napina mięśnie. Koteczka błysnęła oczami jak dwa brylanty i zjeżyła się, podwajając swoje rozmiary, choć nadal nie przestraszyłaby nawet ratlerka. Wygięła się w łuk, położyła uszy po sobie. W chwili gdy pomyślałam, że nic gorszego się już nie wydarzy, Rata zaniosła się przeraźliwym jazgotem. Przeraziłam się, że biedne kocię dostanie zawału. Każde normalne stworzenie mniejsze od Raty pewnie wtuliłoby się w ramiona Roba, ale Kleo nie była zwykłym zwie55 Kleo rzęciem. Łypnęła groźnie z wyżyn ludzkiej twierdzy, zwęziła źrenice jak łebki od szpilek i rzuciła Racie spojrzenie o mocy lasera, tak przeszywające, że mogłoby onieśmielić całe stado psów. Potem otworzyła pyszczek, odsłoniła dwa rzędy igiełek – i zasyczała. Rob, Rata i ja zastygliśmy w bezruchu. Ten odgłos, mający w sobie jakąś przerażającą pierwotność, równie dobrze mógłby wydać pyton przed połknięciem królika – albo sama Kleopatra. Niewątpliwie było to syknięcie godne cesarzowej. Rata przypadła do ziemi. Wstrząśnięta agresją koteczki, rozczarowana i zbita z tropu zwiesiła głowę. Wtedy zrozumiałam. Od początku źle odczytałam sygnały, jakie wysyłała retrieverka. Rzuciła się na Lenę z radości, nie ze złości. Warknięcie oznaczało przyjazne zaproszenie do zabawy. I ja, i drażliwa koteczka, niewiele większa od jej łapy, zraniłyśmy uczucia Raty. – Już dobrze – powiedziałam. – Przynieś tu Kleo. Rob podszedł do nas ostrożnie, nadal tuląc do siebie małą. Rata spojrzała na nią tak czule i łagodnie, że i matka Teresa nie potrafiłaby lepiej. Mimo to wciąż trzymałam ją za obrożę. – Widzisz? Rata lubi koteczkę. Tylko nie wie, jak się z nią zaprzyjaźnić. Puść Kleo, zobaczymy, co zrobi. Ja trzymam mocno. Rob cofnął się o parę kroków i postawił na podłodze kocię, które zadarło łebek i spojrzało na sunię. Rata przechyliła głowę, nadstawiła uszu i pisnęła czule. Kleo pomaszerowała do niej śmiało. Stanąwszy tuż przed nią, zerknęła w górę, obróciła się dwa razy i zwinęła w kłębuszek między jej łapami. 56 Zaufanie Nasza retrieverka zadrżała z zachwytu, a nowa lokatorka zorientowała się, że ma przed sobą najlepszą nianię pod słońcem. Od czasu gdy chłopcy byli mali, nie widziałam, żeby Rata tak promieniała instynktem macierzyńskim. Pamiętając, jak troskliwie zajmowała się moimi synami, zrozumiałam, że mogę jej spokojnie powierzyć opiekę nad koteczką. Nie tylko nasze serca zostały zranione. Nie wiem, jakim psim dekoderem posługiwała się Rata, ale bez wątpienia wiedziała, co się stało z Samem. W pewien sposób cierpiała bardziej od nas. Pozbawiona przynoszących ulgę łez i słów, mogła tylko leżeć na podłodze i czekać. Nasze czułe gesty i pocieszenia rozpraszały ją jedynie na chwilę. Koteczka sprawiła, że w naszej starej przyjaciółce coś się obudziło. Może jej serce okazało się na tyle silne, by po raz ostatni się otworzyć? Kiedy ją puściłam, rozwinęła język niczym ceremonialny sztandar. Nasza nowa lokatorka, drgnąwszy nerwowo, poddała się oblizywaniu od ogona po czubek nosa i z powrotem. – Gdzie będzie spała Kleo? – spytał Rob. – Zrobimy jej legowisko w pralni. Dam jej termofor, żeby nie zmarzła. – Nie! Będzie tęsknić za braćmi i siostrami! Będą się jej śnić koszmary! Chcę, żeby spała ze mną. Rob nie wypowiedział w jednym zdaniu słowa „tęsknić” i „brat” od dwudziestego pierwszego stycznia. Ale zegarka z Supermanem nie zdejmował ani na chwilę. Za dnia zaskakująco dobrze udawał dziecko, które nie przeżyło żadnej traumy. Co innego w nocy. Torturowany koszmarami, w których ścigał go potwór w samochodzie, spał na materacu w kącie naszej sypialni. 57 Kleo – Nie starczy miejsca dla nas trojga i jeszcze koteczki – zaprotestowałam. – Poza tym Kleo pewnie będzie marudzić przez parę pierwszych nocy, dopóki się nie zadomowi. – Wszystko jedno. Może spać ze mną w mojej dawnej sypialni. Pokój Roba i Sama nadal stał pusty. Pewnego dnia, tak groteskowego w swojej ohydzie, że czułam się jak postać z obrazu Hieronima Boscha, zanieśliśmy ubrania i zabawki mojego starszego syna do kontenera z używanymi rzeczami. Potem postąpiliśmy zgodnie z oczekiwaniami i zajęliśmy się urządzaniem pokoju na nowo. Steve pomalował ściany na słoneczną żółć. Uszyłam zasłony w smerfy i powiesiłam plakat z Myszką Miki. Steve zbił łóżko i pomalował je na czerwono. Ja kupiłam kolorową pościel. Ale mimo tego chaosu czystych barw Rob nie przekonał się do pokoju. Zaczęłam sądzić, że będzie sypiał z nami do dwudziestych pierwszych urodzin albo i dłużej. – Na pewno chcesz już wrócić do siebie? – Ktoś musi się zająć Kleo w nocy. Tego wieczora Rob wydawał się równie zagubiony w swojej nowej-starej sypialni jak koteczka. Zapach świeżej farby kręcił w nosie. Narzuta na łóżko niemal porażała neonowym kolorem. Pościel była chłodna i sztywna w dotyku. Ostatnimi czasy musieliśmy unikać pewnych ulubionych bajek. Oczywiście historyjek o strażaku Samie. Nie mogłam też znieść The Digging-est Dog z względu na uwielbiającego swojego psa bohatera, Sama Browna. Ze skuloną między nami Kleo przeczytaliśmy One Fish Two Fish, tekst tak mi znany i uspokajający swoim rytmem, że prawie mogłam go recytować z pamięci. 58 Zaufanie Kiedy dotarłam do ostatniej strony, poczułam niepokój Roba wzbierający jak fala na horyzoncie. – Na pewno nie ma tam potworów? – spytał, zerkając niespokojnie pod łóżko. – Z całą pewnością. – Nie zamierzałam mu tłumaczyć, że najgorsze koszmary kryją się sprytnie przyczajone w naszych głowach, czekając, aż staniemy się najbardziej bezbronni w czasie snu, w chorobie czy strachu. – Ale sprawdzisz? – Już sprawdziłam. – Sprawdź jeszcze raz. – Dobrze. – Pochyliłam się i spojrzałam na kożuch kurzu ukrywający się przed odkurzaczem. – A za zasłonami? Wzięłam Kleo – dlaczego ciągle szukałam powodu, żeby ją przytulić? – i odchyliłam zasłonę. Po raz pierwszy w roziskrzonych światłach miasta dostrzegłam przebłysk nadziei. Czy to ona? Nie, pewnie światła kpią ze mnie, bo liczyłam, że ta noc będzie odrobinę łatwiejsza. – Ani śladu potworów – oznajmiłam, dokładnie zasuwając kotary. – Dobranoc, kochany syneczku. – Pogłaskałam go po włosach i pocałowałam w czoło, rozkoszując się wspaniałym aromatem jego skóry. Dziwne, że każde dziecko rodzi się z wyraźnym zapachem, złożonym, upajającym i natychmiast rozpoznawalnym dla matki. Ciekawe, czy wiedział, do jakiego stopnia moje życie zależało od niego. Gdyby nie jego odwaga i to, że mnie potrzebował, pokusa brandy i kilku buteleczek tabletek nasennych stałaby się zbyt silna. – A do szafy zajrzałaś? 59 Kleo – Nie ma w niej nic oprócz piłki i płaszczy przeciwdeszczowych. – Mogę już wziąć Kleo? Koteczka oficjalnie stała się zwierzątkiem mojego syna. Kiedy złożyłam mięciutki kłębuszek w jego ręce, Rob westchnął i włożył kciuk do ust. On i Kleo mieli z sobą wiele wspólnego. Żona, która straciła męża, to wdowa. Dzieci po śmierci rodziców nazywa się sierotami. O ile wiem, nie istnieje słowo określające kogoś, kto stracił siostrę lub brata. Gdyby było, pasowałoby jednocześnie do mojego syna i koteczki. Ich egzystencja od początku obfitowała w niezdarne uściski, udawane bójki, hałas i fizyczne ciepło. Teraz, brutalnie pozbawieni rodzeństwa, trwali zagubieni i przerażeni, lecz odważni i pełni życia. Mogli tylko przytulić się do siebie i mieć nadzieję, że jutro wszystko się jakoś ułoży. Wyłączyłam światło i jeszcze raz przeanalizowałam wypadki tego dnia, wyświetlające się na moim wewnętrznym ekranie. Niemiłosierny ból istnienia bez Sama przesycał wszystko. Ale – uświadomiłam sobie z pewnym poczuciem winy – ostatnie dwadzieścia cztery godziny nie ginęły w całkowitej czerni. Oczywiście pozostało mi jeszcze przekonać Steve’a, jednak Kleo – jak na kociaka – okazała się wyjątkowo łatwa we współżyciu. 60 Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o. 02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c tel. 22 643 93 89, 22 331 91 49, faks 22 643 70 28 e-mail: [email protected] Dział Handlowy tel. 22 331 91 55, tel./faks 22 643 64 42 Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 641 56 32 e-mail: [email protected] www.wnk.com.pl Książkę wydrukowano na papierze Creamy Hi Bulk 60 g/m2 wol. 2,4. Redaktor prowadzący Joanna Wajs Opieka redakcyjna Magdalena Korobkiewicz Korekta Karolina Pawlik, Magdalena Adamska, Małgorzata Ruszkowska Opracowanie DTP, redakcja techniczna Agnieszka Czubaszek ISBN 978-83-10-12087-8 PRINTED IN POL AND Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2012 r. Wydanie pierwsze Druk: Nasza Drukarnia