Czarny dzień lokatora
Transkrypt
Czarny dzień lokatora
Polityka - nr 50 (2380) z dnia 2002-12-14; Temat tygodnia / Podwyżki czynszów Urszula Szyperska, Mariola Balicka [wsp.], Anna Szulc [wsp.] Czarny dzień lokatora Od pierwszego grudnia większość właścicieli prywatnych kamienic podniosła lokatorskie czynsze. Często drastycznie: w Warszawie prawie czterokrotnie. To rezultat wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który uchylił przepis niemal zamrażający czynsze. Teraz właściciele biorą srogi rewanż za lata przymusowej dobroczynności. Dla naszego miasta to katastrofa społeczna – twierdzi Alicja Sarzyńska, prezes Polskiego Zrzeszenia Lokatorów z siedzibą w Krakowie. – Lokatorami prywatnych kamienic są głównie emeryci i renciści. Dotyczy to zwłaszcza centrum miasta, gdzie samotni starzy ludzie od wielu lat żyją w wielkich i bardzo zaniedbanych mieszkaniach. Z prośbą o pomoc zwróciło się już do nas kilkaset osób: nie są w stanie udźwignąć nowych opłat za mieszkanie. Według Sarzyńskiej 90 proc. właścicieli kamienic w Krakowie podniosło czynsze do maksymalnej wysokości. Podobnie jest w Poznaniu: Bogdan Wódkiewicz, prezes miejscowego Stowarzyszenia Ochrony Lokatorów, ocenia, że najwyżej 10 proc. właścicieli żąda stawek niższych niż maksymalne. Lokatorzy około 600 tys. mieszkań w prywatnych kamienicach, wprowadzeni tam w czasach kwaterunku, do 10 lipca ubiegłego roku płacili czynsze regulowane. Tak samo było w 1,3 mln mieszkań komunalnych i ponad pół miliona mieszkań zakładowych. Po tej dacie czynsze regulowane zostały zastąpione limitowanymi (weszła w życie ustawa o ochronie praw lokatorów). Dla właścicieli domów była to zamiana siekierki na kijek: czynsze zostały niemal zamrożone. Przy dwuprocentowej ostatnio inflacji mogły wzrosnąć w ciągu roku najwyżej o 3 proc., czyli średnio o 6 gr od metra kw. Ograniczenia te zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego rzecznik praw obywatelskich. Wyrok można było przewidzieć. Trybunał już raz uznał utrzymywanie gminnych stawek czynszów w prywatnych budynkach za niezgodne z konstytucją, „nadmiernie ingerujące w prawo własności” (wyrok z 12 stycznia 2000 r.). Kilka miesięcy temu z inicjatywy TK próbowano wynegocjować kompromisowe rozwiązanie. Wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol okazał się jednak nieustępliwym obrońcą lokatorów. – Podwyżek czynszów nie będzie – zapowiedział. I przedobrzył. Artykuł 9 ust. 3 ustawy o ochronie praw lokatorów, niemal całkowicie odbierający właścicielom prawo do podnoszenia czynszów, został uchylony przez TK 2 października br., a rząd nie miał przygotowanych żadnych rozwiązań, które zmniejszyłyby ciężar podwyżek. Lokatorów, którzy płacili czynsze regulowane, chroni dziś tylko zapis, że do końca 2004 r. stawki nie mogą przekroczyć 3 proc. tzw. wartości odtworzeniowej mieszkania (czyli przeciętnych kosztów budowy, obliczanych co pół roku dla każdego powiatu). Wyliczoną w ten sposób kwotę dzieli się przez 12 miesięcy – i to jest właśnie maksymalny czynsz, jakiego może żądać właściciel domu. Wątpliwą ochroną stały się dodatki mieszkaniowe dla ludzi biednych. W ubiegłym roku wynosiły średnio 162 zł i stanowiły wtedy dużą pomoc. Czynsze w prywatnych kamienicach wzrosły jednak w grudniu czasem dwu-, trzykrotnie, a podstawą do obliczania dodatków są nadal komunalne stawki czynszu. Takie pieniądze niewiele pomogą lokatorom. Zmiana zasad przyznawania pomocy wymaga nowelizacji ustawy o ochronie lokatorów, a przede wszystkim – pieniędzy. Przy obecnym stanie budżetu i kolejnych roszczeniach górników, rolników i innych grup zawodowych niełatwo będzie znaleźć środki na większe dopłaty do czynszów (w ubiegłym roku państwo wydało na dodatki 550 mln zł). Czas rewanżu Najbardziej drastyczne podwyżki wprowadzane są w kamienicach warszawskich. W odróżnieniu od Krakowa i Poznania, stołeczne stawki są jednak bardziej zróżnicowane, często uznaniowe. W tej samej warszawskiej kamienicy jedni płacą od 1 grudnia 5–6 zł za metr, inni prawie 10 zł. Wyjątkowo łaskawie potraktowano lokatorów kamienic zarządzanych przez stołeczne Zrzeszenie Właścicieli Nieruchomości: ci, którzy płacą stawki wynegocjowane przez zarządców (4,30 zł za metr), podwyżki uniknęli. Nie da się ukryć: wielu właścicielom w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby pozbyć się wreszcie znienawidzonych lokatorów. – W moim domu dwa mieszkania zajmują lokatorzy wprowadzeni decyzjami administracyjnymi. Czynsz za jedno z nich podniosłam do górnego pułapu – mówi Helena Perlicka, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości z siedzibą w Gdyni. – Od lat mam z lokatorką tego mieszkania na pieńku: złośliwie hałasuje, robiła na mnie donosy. Czynsz za drugie mieszkanie pozostawiłam bez zmian, nie mam zastrzeżeń do lokatorów. Konflikt z lokatorką sprawił, że Helena Perlicka założyła 12 lat temu stowarzyszenie, które stało się najbardziej waleczną organizacją właścicieli nieruchomości. To ono reprezentowało właścicieli kamienic podczas rozpraw Trybunału Konstytucyjnego, które zakończyły się październikowym wyrokiem. Nowe czynsze nie mają żadnego związku z tym, co decyduje o wartości mieszkania: lokalizacją, standardem, stanem technicznym budynku. Stawka zależy od obecnych przeciętnych kosztów budownictwa, co nijak się ma do reguł rządzących rynkiem nieruchomości. Z czasem rynek zmusi właścicieli ruder do ograniczenia apetytów, ale na razie zaczął się dla nich tłusty rok. Przykładem spór, jaki toczył się między właścicielką i lokatorami kamienicy przy ul. Łaziennej w Toruniu. Lokatorzy domagali się obniżenia czynszu, ponieważ w domu nie ma centralnego ogrzewania i gazu. Sprawa trafiła do sądu, który uznał to żądanie za uzasadnione. Ale zanim wyrok się uprawomocnił, spór stał się bezprzedmiotowy: zamiast obniżać, właścicielka domu może podnieść stawkę do 5,62 zł za metr (z dotychczasowych 3,20 zł). Nowe czynsze wyższe od rynkowych nie są dziś niczym wyjątkowym. Witold Krusz, właściciel kamienicy przy ul. Jaracza w Łodzi, narzekał trzy miesiące temu, że nie może wynająć pustostanów nawet za stawkę czterozłotową: – Mieszkania są duże, stumetrowe, a w Łodzi ludzie szukają 30–40 m. Miasto zbiedniało, bezrobocie należy do największych w Polsce. Dawnym lokatorom kwaterunkowym podniósł jednak w tym miesiącu stawkę do 5 zł za metr. Nowe stawki budzą tym większą grozę, że większość lokatorów nie wie, co to jest wartość odtworzeniowa mieszkania i dlaczego to właśnie ona ma decydować o wysokości czynszu. Na ogół uważają, że to pretekst, aby ich się pozbyć. – Najgorsi są nowi właściciele – uważa Iwona Różewicz, rzeczniczka Polskiej Unii Lokatorów. – Kupują kamienice od tych, którzy je odzyskali i przerabiają na apartamentowce. Starają się pozbyć lokatorów i z zasady wprowadzają maksymalne stawki czynszu. Często są nieuchwytni, nie ma szans na żadne negocjacje. Zdarza się, że właściciele wypowiadają przy okazji umowy najmu. Jest to pułapka: kto podpisze nową umowę, będzie traktowany jak lokator płacący wolny czynsz – ostrzega Iwona Różewicz. Małe mieszkanko Z porównania nowych i poprzednich stawek widać, że im lokatorom było lepiej, tym teraz jest gorzej. A najgorzej – w Warszawie. Stołeczne władze, wyjątkowo zabiegające o popularność, podnosiły czynsze rzadko i średnia stawka nie odpowiada nawet 1 proc. kosztów odtworzenia. W stolicy nie słuchano lamentu właścicieli, że wiele prywatnych domów popada w ruinę. Inaczej było w Bydgoszczy, gdzie stawki czynszu już w 1995 r. przekraczały 2 proc. kosztów odtworzenia mieszkań. W rezultacie październikowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego nie był dla lokatorów tak dramatyczny jak w stolicy. Zarząd Bydgoskiego Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości (do których należy tysiąc domów) zalecił kamienicznikom różnicowanie podwyżek. – Maksymalną stawkę, obecnie 5,75 zł za metr, powinni płacić ludzie zamożni zajmujący duże lokale – wylicza Janusz Nowak, przewodniczący stowarzyszenia. – Na przykład w mojej kamienicy są lokatorzy, którzy mają firmę, dobre samochody. Nie widzę powodu, żeby ich oszczędzać. Zalecamy także maksymalne podniesienie czynszu osobom, które nie mieszkają w Polsce, ale zachowują sobie tutaj metę. W naszym mieście jest ich sporo. Blokują mieszkania, które niszczeją niewietrzone, zagrzybione. Natomiast wobec lokatorów biednych zalecamy umiar. A przede wszystkim – proponowanie zamiany mieszkania na mniejsze, żeby lokator mógł się załapać na dodatek z gminy. Starzy ludzie, którzy pozostali sami w dużych, czasem ponad 80-metrowych mieszkaniach, znajdują się na ogół w sytuacji bez wyjścia: zamiana lokalu na mniejszy jest niemożliwa, bo właściciel się nie zgadza. Jednocześnie duży metraż pozbawia prawa do dodatku mieszkaniowego. Właściciel woli poczekać, aż staruszka lub staruszek zejdzie z tego świata, niż brać pod swój dach kilkuosobową rodzinę. Obecne podwyżki czynszów mogą to zmienić. Oczywiste jest, że lokator, który ma 700 zł emerytury, nie zapłaci nowego czynszu. Nie można go też będzie wyeksmitować. Nawet przy obecnych przepisach starych ludzi, na ogół schorowanych, nie wyrzuca się na bruk, a nowelizacja kodeksu postępowania cywilnego, nad którą pracuje Sejm, ma całkowicie wykluczyć eksmisje donikąd. Eksmitować można będzie tylko do lokali socjalnych, których jest jak na lekarstwo. Może więc lepiej zgodzić się na zamianę mieszkania (albo ją przeprowadzić, jeśli w kamienicy jest wolny mały lokal) i mieć lokatorów, którzy będą płacili nowe czynsze? Gminny parasol Inne rozwiązanie proponuje Zbigniew Malesa, prezes Ogólnopolskiego Ruchu Ochrony Interesów Lokatorów. Według niego najbiedniejsi powinni płacić dotychczasowe stawki. Różnicę między tymi stawkami i nowymi czynszami pokrywałaby gmina. – Proponujemy utworzenie w tym celu funduszu gwarancyjnego, na który wpływałaby część pieniędzy ze sprzedaży mieszkań komunalnych, z opłat za korzystanie z gruntów – mówi prezes Malesa. – Uważamy również, że w przypadku takich dopłat właściciel domu powinien zawierać umowę z gminą, a nie z lokatorem. Pomysł wzorowany jest na rozwiązaniach francuskich, ale nie łudźmy się: przy obecnym stanie finansów naszych gmin – mało realny. Gminy nie wywiązują się z zadań wynikających z istniejących już przepisów, przede wszystkim – mają mało lokali socjalnych. Przed 1 listopada (od tego dnia zaczyna się okres ochronny) nie można było przeprowadzić z tego powodu wielu eksmisji. Budownictwo komunalne ma rozmiary szczątkowe (przybywa ok. 2 tys. mieszkań rocznie). Przy tym np. w byłej warszawskiej gminie Centrum stawiano luksusowe budynki z dużymi mieszkaniami wynajmowanymi za czynsze ustalane na przetargach. Radni mieli zwykle tylko jeden pomysł, jeśli chodzi o pomoc biednym mieszkańcom: w większości gmin poprzestawali na niskich stawkach czynszów, na koszt właścicieli. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego gminy straciły jednak wpływ na czynsze w prywatnych kamienicach i w budynkach zakładowych. Teraz nie da się schować głowy w piasek. Urząd Mieszkalnictwa przygotowuje projekt ustawy o mieszkaniach socjalnych, która ma odpowiedzieć na dzisiejsze wyzwania. Rośnie liczba lokatorów niepłacących za mieszkanie, ponieważ stracili pracę. Wielu ludzi nie stać na przełknięcie podwyżek czynszów w prywatnych kamienicach. Emerytury, które dotychczas łącznie z dodatkiem mieszkaniowym od biedy wystarczały na czynsz, dziś są często mniejsze niż same opłaty za mieszkanie (łącznie ze wskazaniami liczników). Ogromnym, a niedocenianym wyzwaniem są także tysiące przypadków wypowiadania umów przez właścicieli, którzy – jak twierdzą – potrzebują mieszkań dla siebie albo najbliższej rodziny. Wypowiedzenia posypały się już w lipcu ubiegłego roku, po wejściu w życie ustawy o ochronie praw lokatorów. Za półtora roku, czyli po 3 latach, właściciele będą mogli zająć mieszkania bez zapewniania najemcom lokali zamiennych. Jakaś część eksmitowanych lokatorów powinna dostać mieszkania socjalne albo komunalne, ale nie zrobiono dotychczas nic, żeby mieli dach nad głową. Wydaje się, że doraźnie rozsądniejsze i tańsze byłoby adaptowanie na budynki socjalne dawnych hal fabrycznych i innych pomieszczeń zlikwidowanych zakładów. Prawo budowlane jest na tyle ostre, że stawianie nowych domów doprowadziłoby do sytuacji absurdalnych: rodzina, która latami nie płaciła za mieszkanie, mogłaby zostać przeniesiona za karę do lokalu znacznie lepszego, odpowiadającego dzisiejszym standardom. Pomóc biednym i sobie Zapewnianie mieszkań najuboższym, nieprzystosowanym, uzasadniane jest zwykle solidaryzmem społecznym, ale brak lokali socjalnych sprawia, że ludzie z wyrokami eksmisji pozostają w dotychczasowych mieszkaniach, a w rezultacie sam najem staje się ryzykowny i nieopłacalny. Wprawdzie właściciel może w takim przypadku żądać od gminy odszkodowania, lecz wyroki sądowe przyznające takie rekompensaty można policzyć na palcach jednej ręki. Chociaż właściciele o odszkodowania występują. Na przykład w Krakowie wystąpiło już o nie 50 kamieniczników. Procedura przyznawania pieniędzy jest jednak dość skomplikowana. Ustawa o ochronie praw lokatorów mówi, że gmina musi wypłacić właścicielowi domu kwotę, jaką mógłby dostać z tytułu czynszu. – To „mógłby” stwarza nam problem – mówi Marek Żebrowski, rzecznik krakowskiego magistratu. – Sformułowanie jest niejasne, dlatego wypłacamy pieniądze wyłącznie właścicielowi, który ma sądownie ustaloną stawkę czynszu. Jak dotąd, tylko jednemu. Brak lokali socjalnych jest również powodem coraz częstszego włamywania się do pustych mieszkań, a przy obecnych przepisach dzikiego lokatora można wyeksmitować tylko na podstawie wyroku sądowego. Na ogół do lokalu socjalnego, którego gmina nie ma. Sytuacja jest patowa, dlatego do najgorętszych zwolenników zwiększenia liczby mieszkań socjalnych należą zrzeszenia właścicieli nieruchomości i pośrednicy w obrocie nieruchomościami. Oni wiedzą, ile kosztuje notoryczne odsuwanie tej sprawy „na potem”. Wiedzą o tym również szefowie banków, które dały kredyty na kupno mieszkań, a jakaś część dłużników przestała je spłacać. Być może bankom opłacałoby się dofinansować budownictwo socjalne gmin? W zamian miałyby lokale socjalne dla dłużników niesolidnych albo popadających w tarapaty, np. z powodu utraty pracy. Najgorzej u prywatnego Wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczył wszystkich czynszów – i limitowanych, i wolnych. Lokatorzy komunalni nie mają się jednak czego obawiać. Gminy już w 1995 r. mogły podnosić czynsze do 3 proc. przeciętnych kosztów odtworzenia, nie słychać jednak, żeby choć jedna odważyła się na taki krok. Rajcy gminni nie chcieli się narażać swoim wyborcom. W miarę wzrostu bezrobocia odwagi ubywało i średni czynsz niezmiennie oscyluje wokół 1 proc. kosztów odtworzenia. W domach zakładowych większe podwyżki stawek są bardzo mało prawdopodobne, chociaż w przypadku upadających przedsiębiorstw – niewykluczone. Ale na razie o nich nie słychać. Z kolei rynkowe czynsze od kilku lat spadają i brak ograniczeń przy ich podnoszeniu nie ma w praktyce żadnego znaczenia. Podwyżki dotknęły, jak dotąd, tylko lokatorów prywatnych kamienic, zmieniając układ sił w wieloletniej wojnie między właścicielami i najemcami. Ostatnia bitwa tej wojny ma rozegrać się na początku 2005 r., kiedy przestanie obowiązywać trzyprocentowy próg przy ustalaniu czynszów. Do tej potyczki nie musi jednak dojść. TK uznał za niezgodne z konstytucją tylko zasady podnoszenia czynszu, a nie samą możliwość ich limitowania. Jeśli parlament uchwali lepsze sposoby ograniczania podwyżek, z uzasadnienia wyroku wynika, że obronią się przed Trybunałem. Urszula Szyperska współpraca: Mariola Balicka, Anna Szulc