lepiej umrzeć z miłości

Transkrypt

lepiej umrzeć z miłości
LEPIEJ UMRZEĆ Z MIŁOŚCI
Jolanta Sokół – Jedlińska, Krzysztof Jedliński
Pan Bóg nigdy nie buduje w próżni, tylko na darach, które ma każdy
człowiek. Poświęcenie życia Panu Bogu, nie może wstrzymywać naszego ludzkiego
rozwoju – mówi siostra Małgorzata Chmielewska.
Jolanta Sokół – Jedlińska, Krzysztof Jedliński: Gdybyś miała podzielić swoje dorosłe
życie na jakieś ważne etapy, to jakby ono wyglądało?
Siostra Małgorzata Chmielewska: Najważniejszym momentem było spotkanie Chrystusa
twarzą w twarz, to znaczy głębokiego, niewytłumaczalnego przekonania , że Bóg jest. To
było w okresie studenckim. Wszystko, co potem nastąpiło, jest konsekwencja tego
zdarzenia.
Jak doszło do tego spotkania?
W górach. Byłam wtedy zupełnie sama. I w pewnym momencie – to był ułamek sekundy –
odkryłam, nabrałam głębokiego przekonania, że Bóg jest. A potem zostawił mnie
z tym: „szukaj sobie dalej”.
Jak i gdzie szukałaś?
Kiedy już pewność istnienia Boga została mi dana, chciałam Go bliżej poznać. Zaczęłam
studiować Biblię, historie Kościoła, uczyłam się hebrajskiego i greki, zgłębiałam
teologię. Jednocześnie starałam się od razu żyć praktycznie wskazaniami Ewangelii.
Skąd ten intelektualny aspekt Twoich poszukiwań?
Wiara potrzebuje zrozumienia, a moja edukacja religijna zakończyła się na Pierwszej
Komunii Świętej. Miałam sporadyczny kontakt z Kościołem, a to, co się tam działo, było dla
mnie obce i niezrozumiałe.
Doszłaś do wspólnoty Chleb Życia. Co było po drodze?
Po studiach pojechałam pracować do Drohiczyna, na Bugiem, bo tam właśnie zamierzałam
wstąpić do Benedyktynek. A tak naprawdę to do trapistek, ale tych w Polsce nie było. Po
drodze, w szkole gdzie uczyłam, spotkałam Małgosię, która potrzebowała mojej pomocy. To
uniemożliwiło mi pójście do zakonu. Później pracowałam w Zakładzie dla Ociemniałych w
Laskach pod Warszawą. Następnie wstąpiłam do Małych Sióstr Karola de Foucault, których
misja jest dawnie świadectwa Ewangelii własnym życiem i postawą w środowisku ludzi
zepchniętych na margines społeczny. Przebywałam tam około sześciu lat. Po wygaśnięciu
czasowych ślubów trzyletnich odeszłam. Jestem Małym siostrom wdzięczna, gdyż bardzo
wiele tam zyskałam i poznałam wspaniałych ludzi.
Co Cię wyciągnęło z tego zgromadzenia?
Kontakt z ludzką nędzą. To były lata osiemdziesiąte. Uważałam, że trzeba tej nędzy
praktycznie zaradzić, a to już wykraczało poza powołanie Małych Sióstr. I później, już
z Tamarą, która się do mnie przyłączyła, trafiłyśmy do duszpasterstwa niewidomych, gdzie
opiekowałyśmy się samotnymi, leżącymi przez kilka lat chorymi. Następnie pojawiła się
możliwość stworzenia domu dla bezdomnych kobiet, o którym marzyła Tamara. Powstała
1
w 1989 roku, w Bulowicach koło Oświęcimia. Rodzaj powołania wspólnoty Chleb Życia
dokładnie odpowiadał temu, czym żyliśmy i dlatego dom został przyłączony do wspólnoty, a
my staliśmy się jej członkami.
Dziś jesteś przełożoną polskiego odgałęzienia tej wspólnoty. Czy mogłabyś
powiedzieć o niej coś więcej?
Założyły ja dwa francuskie małżeństwa z pokolenia 68 roku, które przeżyły gwałtowne
nawrócenie. Ludzie ci mieli za sobą trudną przeszłość, a główny założyciel Pacal
Pingault, również alkoholikiem. Przeczytali Ewangelię i stwierdzili, ze jeżeli to jest prawda, to
należy ją natychmiast wprowadzać w życie., ochrzcili się nawzajem w wannie i zaczęli żyć
tak, jak pierwsi chrześcijanie w Dziejach Apostolskich – trwając w braterskiej wspólnocie
i dzieląc się z ubogimi. Bardzo szybko zaczęli gromadzić się wokół nich inni, którzy również
poszukiwali i byli zepchnięci na margines: alkoholicy, narkomanii, prostytutki. I oni zmieniali
gwałtownie swoje życie. W 1978 Kościół formalnie uznał wspólnotę.
Czy zajmowanie się bezdomnymi jest głównym obszarem działalności Chleba Życia.
Nie. Wspólnota, naśladując Chrystusa, chce żyć razem z tymi, którzy są najbliżej Niego: na
przykład na Dominikanie są to dzieci ulicy, często młode prostytutki; w Afryce – młodzież
i przebywające w miastach dzieci buszu. W Polsce – bezdomni. Oprócz życia
wspólnotowego, staramy się zapewnić podstawowa edukację dzieciom i przyuczenie do
zawodu starszym. Pomagamy wszelkimi sposobami wychodzić w nędzy.
Jakie są rozmiary przedsięwzięcia w Polsce i rodzaje zaangażowania we wspólnotę?
Jest nas w tej chwili siedem osób, mamy pięć domów. Są trzy rodzaje zaangażowania: jest
droga trzech ślubów zakonnych – ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, dla małżeństw droga
dwóch ślubów – ubóstwa i posłuszeństwa z jednoczesnym odnowieniem ślubowań
małżeńskich, oraz trzecia droga corocznych przyrzeczeń.
Jak wygląda Twój dzień powszedni?
Zwykle kolo 9 wyruszam z domu w Brwinowie, gdzie mieszkam (zapala papierosa). Po
nakarmieniu dzieci i załatwieniu spraw najpilniejszych przyjeżdżam do domu Betania
w Warszawie, rozmawiam z jego mieszkańcami, odbieram setki telefonów, załatwiam różne
sprawy w mieście. Później przeważnie jadę do noclegowni dla kobiet i wracam
o szóstej, siódmej do Brwinowa, gdzie jem kolację ze swoimi dziećmi , odrabiam z nimi
lekcje, kładę do łóżka, czytam im książkę. Schodzę na dół do mieszkanek, rozmawiam
z nimi, potem mamy wspólną modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu.
Czy mieszkańców nie szokuje, że zakonnica pali papierosy?
Nie, oni sami palą. Znają moje wady, a ja ich. Na tym polega wspólnota, żyjemy
razem, blisko siebie. To nie jest tak, że zza klauzury wychodzi siostra w habicie, która z tego
tytułu musi być święta i nie mieć wad, a jeśli ma, to je pewnie zostawia za klauzurą, a tutaj
jest wiecznie uśmiechnięta i bez nerwów. Kiedy zabraknie wody w nocy, zbiegam na dół
w dresie i nikogo to nie dziwi.
Być może to palenie czyni Cię im bliższą?
Na pewno bardziej ludzką, ale nie dlatego palę. Palę, bo jestem uzależniona i nie ma co się
oszukiwać.
2
Jak Twoje dzieci znalazły się we wspólnocie i jak stały się „Twoje”?
Prawie każda rodzina we wspólnocie ma , oprócz swoich, również dzieci przybrane:
porzucone przez matki lub zgarnięte z ulicy. Ślubowałam celibat, więc własnych nie
mam. Jestem rodziną zastępczą dla Artura i Janka. Artura strasznie zaniedbanego przez
matkę, odnaleźliśmy w melinie. Miał trzy lata, nie mówił, piszczał, zachowywał się jak
zwierzątko. Szybko się do mnie przywiązał i odmawiał kontaktu z kimkolwiek innym. To
przesądziło sprawę. Natomiast Janek trafił do nas z Dworca Centralnego, jako bezdomne
dziecko. Nie jest Polakiem, pochodzi najprawdopodobniej z Mołdawii. Nie miał
dokumentów. Z jego relacji wynikało, że matka, z którą przyjechał do polski umarła. Kiedy
zabrałam go do Brwinowa, od razu potratował to miejsce jako swój dom, a do mnie zaczął
mówić mamo. No i przepadło.
Jaka jest Twoja relacja z nimi?
Z Arturem wiele lat uczyliśmy kochać się wzajemnie. A raczej Artur uczył mnie kochać, bo to
jedyne, co potrafi. Jest dzieckiem autystycznym, opóźnionym w rozwoju, chorym na
padaczkę. Trzeba było, ogromnego wysiłku, żeby wejść w jego świat. Jest teraz wobec mnie
bardzo opiekuńczy – robi mi rano herbatę, przykrywa kołdrą, głaszcze, z całej siły wali w
plecy gdy kaszlę. Z Jankiem poszło dużo łatwiej, choć nie do końca, bo sprawdzał, czy mi
rzeczywiście na nim zależy.
Z tego, co mówisz, wynika, że oni obaj sobie Ciebie wybrali.
Dokładnie. Nigdy nie marzyłam, by zostać zastępczą matką.
Według potocznego mniemania, zakonnica powinna się raczej „odwiązywać” od relacji
ze światem. Ty się przywiązujesz i przywiązujesz do siebie…
Poświęcenie życia Panu Bogu nie może wstrzymywać naszego ludzkiego rozwoju. Już
dawno minął czas, gdy zakon tłumił w młodych ludziach wszelkie uczucia. Odrzucenie
dziecka, które obdarza miłością, jest sprzeczne z Ewangelią.
Chciałaś pójść do benedyktynek, trapistek, a więc ciągnęło Cię do zakonu
kontemplacyjnego…
A jakże, całe życie. I nasza wspólnota jest w pewnym sensie wspólnotą
kontemplacyjną. Żyjemy według rytmu wyznaczanego modlitwą, wspólnymi posiłkami
i adoracją. Rzecz jasna, w takim wymiarze, jaki jest do zaakceptowania przez
mieszkańców, którzy przecież nie przyszli do nas z wyboru, lecz z życiowej
konieczności. Jesteśmy tez praktycznie zamknięci – w getcie ludzkiego cierpienia. Nie
wychodzimy prawie poza ten świat. A jeśli wychodzimy, to świat na zewnątrz naszych
domów jest nam w jakimś sensie obcy.
Taka, można powiedzieć, klauzura socjologiczna…
To nie jest świadome. Po prostu, po pewnym czasie ludzie, z którymi jesteśmy, są nam
najbliżsi, a na przykład świat katolickich inteligentów staje się nudny i obcy. W naszej
przestrzeni czujemy się najbardziej sobą. I to jest takie nasze życie klauzurowe.
Kiedy myślę o powołaniu, to wyobrażam sobie, że musi ono wzrastać na pewnym
gruncie, opierać się na predyspozycjach, potrzebach lub pragnieniach.
3
Pan Bóg nigdy nie buduje w próżni, tylko na darach, które ma każdy człowiek. To, co
mogłam dać, było dokładnie tym, czego potrzebowała wspólnota. I dlatego mogę
powiedzieć, że wspólnotę Chleb Życia Pan Bóg powołał jakiś czas temu specjalnie dla mnie.
Mam wrażenie, że Twój obecny tryb życia zawiera wiele elementów życia
studenckiego: papierosy, stała obecność improwizacji, wielość spraw, działań, ludzi,
życie na wysokich obrotach.
Jeśli życie studenckie rozumiemy jako młodzieńczy zapał i ciągle poszukiwanie sensu
życia, to na pewno tak. Ufam, że pod tym względem się nie zestarzeję. Jeśli chodzi
o papierosy, że kiedyś będę miała na tyle siły i możliwości, żeby je rzucić. Natomiast życie
na wysokich obrotach wymusza n nas codzienność. Nie jest to ideał, ale z drugiej strony na
cos trzeba umrzeć. Może lepiej umrzeć z miłości, niż przed telewizorem?
Dziękujemy za rozmowę.
Tekst został opublikowany w miesięczniku „Charaktery”, nr 4, 1998 r.
4