wystawa poświęcona Małgosi i Darii „TAbeRNAKULUM”
Transkrypt
wystawa poświęcona Małgosi i Darii „TAbeRNAKULUM”
K ATARZYNA wesoło w ska-karasie wicz „Tabernakulum” Z podziękowaniem dla sponsora wystawy firmy „BETOR” Wystawa poświęcona Małgosi i Darii Jeśli chcesz: Małgorzata Wyrwa 64 1940 1076 52474156 0000 0000 GALERIA ZPAP W TORUNIU ul. Św. Ducha 8, 2 luty - 1 marca 2016 r. Wystawa „Tabernakulum” scala w sobie dwa wymiary, które naznaczyły i naznaczają po dziś dzień dzieje ludzkości. Wymiar misterium miłości i misterium cierpienia. Nikt nie podał pozytywnego rozwiązania na to, jak wyzwolić człowieka spod jednego i drugiego. Misterium cierpienia i miłości nadal trwa i naznacza bardziej lub mniej srogo, a niekiedy bardziej lub mniej krwawo, także naszą obecną historię. Artysta, który zabiera głos w sprawie tak istotnej, jaką jest sens cierpienia i miłości, szuka „swoim językiem artystycznym” drogi do tej nieogarniętej tajemnicy, aby w niej odkryć fundament twórczego współistnienia, bez jakiejkolwiek próby minimalizowania boleści ich koegzystencji. Cierpienie, które nie znajdzie zrozumienia w głębi miłości, staje się piekłem. Miłość, która nie jest w stanie zmierzyć się z cierpieniem, jest zwykłą bańką mydlaną. Małgorzata i Daria wkroczyły w to misterium, przeżywając, doświadczając „tabernakulum” - zamieszkując nieoddzielnie ten sam namiot spotkania. W ich „namiocie” przenikają się oba wymiary: misterium cierpienia i misterium miłości. Słowo tabernakulum (łac. tabernaculum) to zdrobnienie słowa „taberna”. Oznacza pierwotnie rzeczywiście namiot. Z czasem zostaje użyte jako przybytek, świątynia, w której żyje tajemnica nieogarnionego Wszechstworzyciela. Słowo to też oznacza: chata, liche mieszkanie, warsztat rzemieślniczy, sklep. W tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej zaś: miejsce, dom Boży pośród ludzi. W kościele katolickim słowo tabernakulum to szafka, w której przechowuje się konsekrowaną hostię, czyli największą, niepojętą świętość. Choć nadzwyczaj realną i prawdziwą. Przed tabernakulum klęka się, aby uwielbić rzeczywistą obecność Najwyższego pośród swego ludu. Tego, który w „namiocie golgoty” zmierzył się mocą miłości z niewysłowionym cierpieniem ludzkości. I chociaż został starty, zmiażdżony cierpieniem świata, miłości się nie wyrzekł: On stał się „Drzewem życia”. „PANCRATOS” Wystawa „Tabernakulum” nie oddala od rzeczywistości, wprost przeciwnie zaprasza do przemyślenia własnego życia, dzięki artystycznemu ujęciu starcia się cierpienia z miłością w życiu protagonistek: Małgorzaty i Darii. ks Anioły na parterze Okres Świąt Bożego Narodzenia i inwazja aniołów. W wystawowych oknach, na papierze do pakowania prezentów, na każdym rogu świątecznych kiermaszy, na każdym gzymsie bożonarodzeniowych szopek. Dwa wfrunęły do niewielkiego kołobrzeskiego mieszkania i tkwią tam od 25 lat (?). W święta i w dni powszednie -- uparcie, wytrwale, czasami z zaciśniętymi zębami, znacznie częściej z uśmiechem. Nie zostały wystrugane z drewna, odlane z plastiku czy wosku; to anioły z krwi i kości. Na imię mają Małgosia i Daria. Za Małgosią od zawsze oglądali się na ulicy faceci i gwizdali – głośno albo w myślach – bo Małgosia jest laska. Teraz, gdy niektórzy określiliby ja jako „ryczącą czterdziestkę” (choć M jest po 50ce), też. Za Darią oglądaliby się też. No właśnie, ten cholerny tryb przypuszczający: gdyby chodziła, gdyby potrafiła roztańczyć biodra, czy od niechcenia odgarnąć włosy z twarzy. Ale Daria leży i patrzy w sufit; czasami, w odpowiedzi na komplement czy żart, posyła sufitowi uśmiech. Małgosia myśli czasem, że to ich wspólne życie to jakiś wielki okrutny żart. Że Bóg pozwalając na przyduszenie Darii podczas cesarki pozwolił na za dużo, że może sam nie wiedział co czyni. Ale to przecież nie Bóg, jak wyjaśnił jej zaprzyjaźniony ksiądz; to ludzie zaniedbali, ci, co to wolną wolę od Boga mają zaniedbali. A potem umyli ręce. A potem się przedawniło. Właściwie to nie całkiem wiadomo czy się przedawniło, ale Małgosia mówi, że nie ma już sił sprawdzać. Choć czasami marzy jej się jakiś młody gniewny adwokat, który pociągnąłby do odpowiedzialności kogo trzeba – dla zasady i gratis, lub może za procent odszkodowania, jeśli sprawę udałoby się wygrać. Ale na razie (na zawsze?) sprawy są codzienne i małe. Przewijanie, karmienie, sprawdzanie czy Daria sie nie dusi. Zmiana ułożenia ciała, masaże, inhalacje. I często brak czasu na głębszy oddech, taki nikotynowy, pośpieszny, na balkonie. Z balkonu na parterze jest zjazd. Choć wjazd chyba bardziej, bo to symbol poprawy przecież, udogodnień, woli dobrej i szczodrości. Tym długim wjazdem-zjazdem Małgosia wozi Darię na spacery, po mieście i w stronę morza. Teraz, mimo mrozu, spacerują nad morzem sylwestrowi turyści, zagraniczni głównie, płuca otwierają na jod, oczy na horyzont, dusze na szum fal... Ale Darię tak zimne powietrze mogłoby zabić, więc Małgosia zostaje z nią w domu. W telewizorze akcja filmu akcji, obok choinka wyprężona na baczność, rozbłyskana, jak by za chwilę zaśpiewać miała na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej, co tu przez tyle lat był, a teraz go już od tylu lat nie ma. Nie ma też żołnierza, ojca Darii. Nie wytrwał długo na małżeńskim i ojcowskim posterunku; oba go przerosły. Jest ponoć w Belgii czy gdzieś tam... Od dawna nie przysyła na córkę nic, a może i na siebie zarobić nie potrafi, może rozleciał się na kawałki pod ciężarem odpowiedzialności, wyrzutów... Małgosia, na mroźnym balkonie, wyrzuca z siebie słowa i dym, i mówi, że dawno przestała o nim myśleć, choć o mężczyznach nie. Każdy przecież musi się do kogoś przytulić, poczuć wsparcie. Czas na kolację Darii – wszystko jak dla zdrowego człowieka: kanapki, sałatki; dania główne, przystawki i desery, apetyczne przez parę chwil na talerzach, potem mielone bezlitośnie w malakserze, tłuczone w moździerzu. I do plastikowych strzykawek. I do żołądka Darii. Z ominięciem przełyku co zdradziecki jest niczym Przylądek Horn, wprost na spokojniejsze wody soków trawiennych układu pokarmowego. A potem cała kolekcja odżywek, witamin, suplementów – na deser i dla zabezpieczenia przed czymś co jeszcze niewiadome. I tak pięć razy dziennie. Z pełną świadomością, ze jeśli by wierzyć statystykom i lekarzom, to Daria powinna już dawno nie żyć. Ale Daria ogłasza głośnym, rubasznym niemal poposiłkowym beknięciem (Małgosia musi na nie czekać jak na beknięcie niemowlaka), że smakowało, że ma się dobrze, że nigdzie się nie wybiera. Czasami do Aniołów w Kołobrzegu przychodzą artyści. Jak ostatnio ta Pani z Torunia, co z Małgosią do szkoły chodziła. Małgosia ubrała Darię wtedy jeszcze ładniej niż zwykle, a Pani artystka otoczyła Darię lalkami i zaczęła pstrykać zdjęcia jak modelce jakiejś. A Daria w zamyśleniach cała i w uśmiechach na przemian, tak jak by rozmawiać zaczęła z tym swoim lalkowym otoczeniem, jak by wszystkie wstały z łóżka i na spacer poszły nad morze szpanu zadawać. Szept dawało się słyszeć w powietrzu i śmiech jakby, szelest jedwabiu... A może szum skrzydeł? Wojciech Stremel