Złomowanie rybołówstwa

Transkrypt

Złomowanie rybołówstwa
www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=98325
2008-12-07
Złomowanie rybołówstwa
Władze rozdają pieniądze podatników, by ogromna część ludzi prowadzących własną, dochodową
działalność gospodarczą przestała to robić. Niemożliwe? Tak właśnie przedstawia się sytuacja polskich
rybaków przypartych do muru zakazami połowów wydanymi przez Komisję Europejską. Ich zdaniem,
rozwiązaniem problemów jest zmiana chorego systemu podziału kwot połowowych. Problem w tym, że jest
on podstawą dotychczasowego porządku na Bałtyku, a właściwie zalegalizowanego kłamstwa, jak rybacy
nazywają unijny system rozdziału limitów.
Opustoszałe wybrzeże portowe, po którym dmie od morza porywisty wiatr. Za to w samym porcie w Jastarni
flotylla kutrów kołysze się smutno na wodzie. Zadbane, różnokolorowe, tyle że bez załóg.
- Mieliśmy łowić od października. Kilka dni wcześniej przyszło pismo z ministerstwa, że odszkodowania będą
tylko wtedy, gdy do końca roku zaprzestaniemy w ogóle połowów. Nie możemy łowić już nie tylko dorsza,
ale nawet flądry czy śledzia - mówi z żalem Paweł Budda, rybak z Jastarni. Dodaje, z przekąsem, że Komisja
Europejska zezwoliła na połów szprota. Tyle że... o tej porze tej ryby się nie łowi.
Nawet gdyby rybacy mogli ją łowić, niewiele zmieniłoby to ich sytuację. Połowy dorsza stanowią 80 procent
dochodów polskich rybaków. Choć całe życie związany jest z morzem, a wypływa na połowy od ponad 40 lat,
Paweł Budda mówi, że nie pamięta takich czasów.
- Mówili, że jak przystąpimy do Unii, będzie nam dużo lepiej. Zaczęliśmy więc się przystosowywać.
Zmodernizowaliśmy i wyremontowaliśmy kutry, kupiliśmy mocniejsze silniki. I co? - pyta szyper, zapraszając
nas na swój 24-metrowy kuter.
I nic
Gdy rybak prowadził nas pod pokład, pokazywał maszyny. - Ten 6-cylindrowy silnik ma 500 koni
mechanicznych - wskazuje na kolosa pośrodku niedużego pomieszczenia, gdzie mieści się serce kutra. - Tu są
zbiorniki, każdy po 6 tys. litrów. Starcza na ponad miesiąc pływania - tłumaczy z zapałem, prowadząc nas
dalej.
- Tu jest chłodnia, dzięki której ryby załadowane do ładowni są schładzane do temperatury 0 st. lub -1 st. C.
Teraz są tu tylko puste skrzynki - dodaje.
Jeszcze do niedawna mieli ręce pełne roboty niemal przez cały tydzień. - W żadną niedzielę ani święta
www.radiomaryja.pl
Strona 1/6
kościelne nie łowimy - podkreśla. - Dopiero w poniedziałek (jeszcze w nocy) wypływaliśmy w morze. Bo
prawdziwy rybak skoro świt musi być na miejscu połowu - tłumaczy. - Czyli wypływacie po ciemku? dopytuję. - Są latarnie, światła nawigacyjne, radar, GPS, to nie jest problem - tłumaczy z uśmiechem rybak z
Jastarni.
- Wracaliśmy do domu w środę - podejmuje urwany wątek. - Dzień odpoczynku, i w nocy z czwartku na
piątek znowu w morze, a w sobotę powrót. Tak upływał typowy tydzień, dopóki nie wprowadzono zakazów kończy.
Na pokład wracamy przez kajutę. Wygląda jak kuchnia połączona z jadalnią. Po jednej stronie widać stół, a
wokół niego 3-częściową sofę. Po drugiej stronie kuchenka, trochę nietypowa. - Garnki i szafki mają specjalne
zabezpieczenia, dzięki czemu nawet jak mocno kołysze na morzu, nic tu nie spadnie.
- Tu śpimy, mamy 5 koi - wskazuje na kolejne pomieszczenie.
Najciekawsza jest jednak sterówka. Tu szyper kieruje kutrem, mając dziś do dyspozycji więcej elektroniki niż
przeciętny informatyk. - Ten sprzęt pokazuje, co znajduje się pod kadłubem kutra - Paweł Budda wskazuje
ręką sonary. - W tym miejscu od kadłuba do dna jest 4 metry. Kadłub ma 3 metry, więc od lustra wody do dna
mamy 7 metrów - tłumaczy niezrozumiałe dla laika zapisy na ekranie. Ponadto dzięki sonarom, nawigacji
satelitarnej i radarowi rybak wie, gdzie dokładnie się znajduje, co znajduje się na dnie w miejscu, przez które
przepływa, a nawet może namierzyć większe stado ryb czy przewidzieć zmianę pogody.
Wszyscy tracą
Elektroniczne cacka są jednak kosztowne. - Gdy niedawno zepsuł się sonar, musiałem od razu zapłacić za
naprawę 700 złotych. Gdy łowimy, jakoś można sobie poradzić z takimi wydatkami, co innego, gdy musimy
stać - dodaje rybak.
- Niedawno za ostatnie pieniądze kupiłem 8 tys. litrów paliwa, licząc, że od października wypłyniemy w
morze. Kilka dni później dowiedziałem się, że nic z tego - mówi z żalem w głosie. Dodaje, że co jakiś czas
trzeba odpalać silnik i dbać o kuter, bo może od nowego roku znów wypłynie w morze.
To nie jedyne koszty. Zawód rybaka wykonywany jest jako normalna działalność gospodarcza, więc nawet
gdy są przestoje, trzeba opłacać składki na ZUS. Nie chcąc ponosić dodatkowych kosztów na postoju, rybacy
rejestrują się więc jako bezrobotni, co z kolei dodatkowo obciąża budżet państwa.
- Dlatego my nie chcemy żadnych odszkodowań. Gdy łowię, utrzymuję pracowników, płacę ZUS i podatki.
Zakazując nam łowić, władze pozbawiły się wpływów z podatków i na ubezpieczenie społeczne. Dla mnie to
jest nie do pojęcia, że państwo chce dopłacać do likwidacji działalności, zamiast czerpać z niej zyski - dziwi
się szyper.
www.radiomaryja.pl
Strona 2/6
Po co to wszystko?
- Bo Unia zarzuciła nam, że przekroczyliśmy limity połowowe na dorsza - tłumaczy Paweł Budda. - My
uważamy, że nie wyczerpaliśmy jeszcze tegorocznego limitu.
Skąd więc wnioski o przełowieniu? - Unijni urzędnicy zastosowali zły przelicznik stopnia wykorzystania
polskiej kwoty połowowej dorsza - wyjaśnia rybak.
Co na to polskie władze? "Strona polska, choć nie zgodziła się z tą metodą obliczeń, to jednak biorąc pod
uwagę inne dane, np. z Eurostatu, uznała, że nastąpiło przełowienie dorsza przez polskich rybaków" odpowiada w przesłanym oświadczeniu Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, w którego gestii znajduje się
obecnie polityka rybacka po zlikwidowaniu przez obecny rząd Ministerstwa Gospodarki Morskiej
ustanowionego przez poprzednią ekipę.
- Głównym problemem są limity połowowe i sposób liczenia wielkości połowów - wyjaśnia całą sytuację
Grzegorz Hołubek, kolega po fachu pana Buddy z niedalekiej Ustki, prezes Związku Rybaków Polskich. W
poprzedniej ekipie rządowej przez 3 miesiące pełnił funkcję wiceministra gospodarki morskiej.
- Inne kraje bałtyckie łowią i nie przejmują się limitami połowowymi. Tylko w Polsce rząd oferuje
odszkodowania za przestoje na taką skalę, zamiast umożliwić normalną działalność gospodarczą tak jak w
innych krajach - dodaje.
Fałsz systemowy
- Rybacy z innych krajów cały czas łowią, a nawet wyładowują i sprzedają swoje połowy w polskich portach,
a my nie możemy wypływać - denerwuje się szyper z Jastarni. - Mamy te same limity co np. Szwedzi - 12 tys.
ton dorsza na rok. Ale tak naprawdę Szwedzi łowią trzy razy więcej niż my i wypływają na połowy przez cały
rok - dodaje. Jak to możliwe?
- Zaczęli do nas przyjeżdżać inspektorzy z różnych krajów UE, ze Szwecji, Estonii, Litwy, sprawdzając
dokładnie połowy. Uznali, że przekroczyliśmy limity. Zaczęliśmy się więc domagać, by w takim razie takie
dokładne kontrole wprowadzić także w innych krajach - tłumaczy Paweł Budda. - W końcu wysłano
inspektora z Polski do Szwecji, ale gdy zaczął kontrolować tamtejszych rybaków tak jak nas, następnego dnia
wyrzucono go do Polski - dodaje Grzegorz Hołubek. Co to znaczy?
- Urzędnicy w pozostałych państwach bałtyckich sami tak opracowują dane dla unijnych instytucji i
Międzynarodowej Rady Badań Morza (ICES) [na podstawie których Komisja Europejska ustala limity
połowowe dla poszczególnych krajów - przyp. red.], by zgadzały się z unijnymi ograniczeniami - tłumaczy
prezes ZRP.
W ten sposób fikcja utrzymuje się od lat, tworząc błędne koło. Pod presją obaw o wytrzebienie ławicy dorszy
kraje bałtyckie zaniżają dane połowowe, a KE na ich podstawie wprowadza niższe limity. - W efekcie
www.radiomaryja.pl
Strona 3/6
ustalono je na poziomie jednej piątej naszych potrzeb. Gdy akurat w Polsce kontrolerzy doszli do wniosku, że
przekraczamy te zaniżone limity, akurat nas zaczęto karać - dodaje Grzegorz Hołubek, podkreślając, że
głównym powodem kłopotów rybaków są właśnie zbyt niskie limity połowowe.
- Unia nie wie tak naprawdę, ile jest dorsza w Bałtyku, ale wie, jakie limity połowowe nakładać - wtóruje mu
Paweł Budda.
Jak policzyć ryby w morzu?
Ale czy można policzyć ryby w morzu? - nie dowierzam. - Za najbardziej miarodajne źródło danych o
wielkości stad uważa się po prostu połowy, które porównywane ze sobą w wieloletnich cyklach pokazują
dokładnie zmiany w wielkości zasobów. Jeśli rybacy łowią duże ilości ryb, to oznacza, że ich zasoby są duże.
Oczywiście badania naukowe powinny wspierać dane rybackie, ale z bliżej nieznanych nam powodów te
badania do tej pory na Bałtyku były traktowane po macoszemu - tłumaczy Grzegorz Hołubek, z wykształcenia
ichtiolog.
- Pan Joe Borg [unijny komisarz ds. rybołówstwa - przyp. red.] z Malty twierdzi, że nie ma dorsza w Bałtyku.
Zaczęliśmy się więc domagać sprawdzenia tego. Bo ryby są, co pokazał realizowany w tym roku program 4
kutrów - podkreśla Paweł Budda. O co chodzi? - Udało się uzgodnić z Unią, że 4 kutry z różnych krajów
wybrane losowo będą łowić bez limitów. Łowiąc od początku roku do końca maja, prawie każdy wyłowił
ponad 200 ton dorsza. Jak w takim razie można mówić, że nie ma tej ryby w Bałtyku? - pyta szyper z Jastarni,
dodając, że łowiąc 24-metrowym kutrem ma całoroczny limit na poziomie 50 ton! - Jak z tego przeżyć? - pyta.
Wyrok na rybaków
Na tak postawione pytanie MRiRW odpowiada, że przygotowało programy mające pomóc rybakom. Rząd
mianowicie z roku na rok zwiększa sumy na odszkodowania za "czasowe zawieszenie działalności
połowowej" od 3,1 mln zł w 2005 r. (rok po wstąpieniu do UE), do 56 mln zł zarezerwowanych na ten rok.
Jednak rybacy nie chcą odszkodowań, chcą łowić. Próbując wypełnić unijne limity, ministerstwo
przygotowało więc plan, na podstawie którego "1/3 floty otrzyma przyznane Polsce limity połowowe,
natomiast 2/3 otrzyma stosowną rekompensatę za brak możliwości poławiania dorsza".
- Wątpię, by udało się uzgodnić, kto ma wypłynąć, a kto pozostać na lądzie. Dlatego zapewne ta 1/3 rybaków,
którzy będą mogli łowić, zostanie wytypowana na zasadzie losowania. A jak można prowadzić działalność
gospodarczą na zasadzie losowania? To sprzeczne z Konstytucją - uważa Grzegorz Hołubek.
Z tego powodu rybacy zaskarżyli decyzje władz do rzecznika praw obywatelskich i Trybunału
Konstytucyjnego. - Poza tym po co to wszystko robić i marnować pieniądze podatników na odszkodowania,
www.radiomaryja.pl
Strona 4/6
gdy Bałtyk jest pełen dorsza? - pyta prezes ZRP.
Jak chronić dorsze?
Mimo tych argumentów UE i władze Polski upierają się, że należy chronić zasoby dorsza poprzez limitowanie
jego połowów. Co prawda w ostatnim roku KE zwiększyła limity o 15 proc., ale polscy rybacy nie odczuli
tego, bo jednocześnie nałożono na nich karę za rzekome przełowienie kwoty w 2007 roku.
- Rozumiem, że trzeba chronić zasoby ryb, ale skoro tak, niech robią to wszyscy, a nie tylko Polacy.
Tymczasem na Bałtyku wszyscy łowią, nie zważając na limity - Szwedzi, Estończycy, Litwini itd. - oburza się
Paweł Budda. Dodaje, że rybacy dobrze wiedzą, jak trzeba chronić zasoby ryb. - W mojej rodzinie łowi się
ryby od 1771 roku. Dobrze wiemy, jak chronić ryby, bo z nich żyjemy - zapewnia.
Jaki sposób mają rybacy? - My łowimy dorsza dennie, to znaczy włok (sieć rybacką) ciągniemy po dnie. Tam
właśnie żeruje dorsz. Jest to zaś ryba pelagiczna, to znaczy, że składa ikrę w toni morskiej, nie na dnie. Gdy
dorsz dojrzewa do tarła, zaczyna pływać wyżej, właśnie w toni. Dlatego w tym czasie, czyli gdzieś w czerwcu
i lipcu, przestajemy po prostu łowić. Wtedy robimy remonty kutrów, naprawiamy sieci itp. - tłumaczy.
- Tymczasem Unia pozwala paszowcom [duże statki łowiące ryby z przeznaczeniem na mączkę rybną - przyp.
red.] na połowy szprota nawet w okresie tarłowym dorsza, bo one rzekomo łowią rybę na paszę. Ale przecież
ciągnąc sieć o drobnym oczku 9 na 9 mm i rozpiętości 60-70 metrów, rybacy łapią wszystko, co się rusza,
także tego dorsza w okresie tarła, bo nic z takiej sieci nie ucieknie - dodaje prezes Hołubek.
Dziwi się, że do niedawna ekolodzy nie widzieli zagrożenia dla ryb w tym sposobie łowienia, choć
jednocześnie oskarżali zwykłych rybaków o kłusownictwo. - A przecież jest to najbardziej antyekologiczna
metoda ze wszystkich - oburza się Grzegorz Hołubek.
Co robić?
Jednak na razie nie ma szans na szybką poprawę sytuacji, bo trzeba byłoby zmienić cały system analizowania
danych o zasobach ryb i podziału limitów, na co muszą zgodzić się wszystkie kraje UE. Tymczasem wielu
rybaków od pół roku nie ma ani odszkodowań, ani nie może łowić. - Teraz każą nam albo zaprzestać
połowów, albo złomować kutry - tłumaczy Paweł Budda.
- Już przeżyliśmy pierwsze złomowanie kutrów w 2001 roku. Władze zapewniały wtedy, że ci, którzy nadal
będą łowić, dostaną większe limity połowowe. Ale gdy część kolegów zdecydowała się na złomowanie i w ten
sposób nasza flota zmniejszyła się prawie o połowę, limity dla pozostałych wcale się nie zwiększyły. Wręcz
przeciwnie - okazały się niższe, sami nie rozumiemy, dlaczego - dziwi się.
Mimo to przyparci do muru rybacy zgodzili się na przestoje i odszkodowania. Szyper z Jastarni kiwa jednak
głową z rezygnacją. - Zgoda na zawieszenie połowów prowadzi do likwidacji polskiej floty rybackiej - mówi
www.radiomaryja.pl
Strona 5/6
smutno. Według niego, myślenie, że tak długie przestoje nie odbiją się na sytuacji całej branży rybackiej, to
złudzenie. - Dla mnie to jest odsuwane w czasie powolne konanie. Moi młodzi koledzy złapali się na to, by
wziąć pieniądze. Przestaliśmy łowić. Łowią tylko ci, którzy mają więcej kutrów. Ale ludzie już uciekają z
zawodu - tłumaczy.
- W Jastarni już są trudności ze skompletowaniem załogi. Tu stoi mnóstwo kutrów bez załóg. Jakieś 10 do 15
proc. właścicieli kutrów ma już problemy kadrowe. Niektórzy ludzie już pracują w Irlandii i innych krajach
UE - wtóruje mu prezes ZRP, dodając, że zakaz połowów przekłada się też na spadek produkcji w rybnych
firmach przetwórczych itd.
Polska flota na złom?
Fałszywe, zdaniem rybaków, dane o wielkości zasobów dorsza w Bałtyku prowadzą też do katastrofalnych w
skutkach decyzji o złomowaniu dużej części kutrów. Obecny rząd zakłada, że aż 30 proc. polskiej floty
pójdzie z tego powodu na złom. "Założenie 30% ograniczenia nakładu połowowego w segmencie statków
12-24 m wynika także z konieczności dostosowania tego nakładu do rzeczywistych zasobów dorsza, tak aby
połowy były opłacalne przy jednoczesnej ochronie tego limitowanego gatunku" - przekonuje MRiRW.
W konsekwencji ministerstwo oferuje rybakom w sumie ponad 100 tys. zł za złomowanie jednej jednostki,
plus rekompensaty dla załogi. Niektórzy w obecnej trudnej sytuacji godzą się na to. Jednak ci, którzy
niedawno modernizowali swoje kutry, nie są skorzy do wysłania unowocześnionych jednostek na złom.
- Gdybyśmy chcieli kupić teraz nowy kuter, trzeba byłoby zapłacić ok. 5 mln złotych. Jeśli dziś zdecyduję się
na złomowanie mojego, skąd wezmę takie pieniądze na nowy, gdybym później chciał wrócić na morze? - pyta
Paweł Budda.
Dodaje, że sprzedawać kutrów też się nie opłaca. - Kuter jest wart tyle, ile można nim wyłowić, a w Polsce
dziś nikt nim łowić nie może - wtóruje mu prezes Hołubek.
Zapewnia, że rybacy i tak nie ustaną w walce o zmianę sposobu szacowania ryb w Bałtyku i podziału limitów
połowowych. Od tego w dłuższej perspektywie zależy ich los i sytuacja wielu mieszkańców Pomorza
żyjących z przetwórstwa i współpracujących z rybakami.
Mariusz Bober
www.radiomaryja.pl
Strona 6/6

Podobne dokumenty