Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Dziwna podróż ku Słońcu - rozdział 3
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Wierszybajka
O nas...
Był świat jak dysk, w którym Słońce było bogiem.
Był świat, w którym największą siłą była wiara.
Był świat, którego znano tylko połowę.
Słońce żyło dzięki wierze.
Słońce dawało życie, ciepło i miłość od początku jego istnienia.
Wieki i tysiąclecia rozszerzały świat.
Pchały życie dalej i dalej, w coraz nowe strony.
Oddalały od Słońca.
Gasła wiara, zapominano podania i legendy.
Z wolna przygasała i tarcza słoneczna.
Wolno tak, że i prawie nikt tego nie spostrzegał.
Aż niemal było zbyt późno by ocalić świat i jego życie.
driada Miranna
Rozdział 3
Przez kłamstwa ku prawdzie.
Strona: 1/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Przez chwilę zdawało mi się, że słyszę kłótnię dwóch kobiet. Osunąłem się w sen, nadal
pewny kołysania wozu.
Obudziłem tydzień później, czego jeszcze nie byłem świadom, choć wkrótce miałem zostać
poinformowany o wielu bardzo nie przyjemnych rzeczach.
Świat kołysał się przypadkowo w tę i z powrotem. Przyprawiając mnie: małego podróżnika o
mdłości. Nawet gdybym chciał mu odpłacić, nie miałem czym. Żołądek był pusty, a głowa
pełna, czegoś co określiłem mianem „zafajdanego” bólu. Zupełnie nie wiedziałem, dlaczego
właśnie taki epitet cisną się na usta, by określić stan mojego umysłu.
Słyszałem szum strumienia i śpiew ptaków, błagałem w duchu aby zamilkły.
Otwarłem oczy w poszukiwaniu tobołków, w których powinno być coś do picia.
Czułem się skrępowany, a zrozumiałem to, gdy zobaczyłem przesuwającą się pode mną
ziemie. Potem dostrzegłem jakieś koce, którymi zostałem owinięty, niemal cały poza głową i
rękoma.
Usłyszałem też głos kobiety, to właśnie jej zwisałem z pleców. Przeklinała, rozmawiała, ale
nie wiadomo z kim. Musiała być to olbrzymka. Niosła mnie jak dziecko w worku.
– Wody – wymamrotałem. Nie byłem w stanie rozważyć konsekwencje swojego położenia.
Kim zostałem? Więźniem, czy podopiecznym tej kobiety? Co się stało? Dokąd zmierzamy?
Zdążyłem poobijać się o jej plecy, gdy przeskakiwała przez rzeczkę po płaskich kamieniach.
– Obudziłeś się, no wreszcie! – powiedziała głośno olbrzymka.
Zbyt obolały i oszołomiony nie zrozumiałem jaką mieszankę emocji niesie to stwierdzenie.
Słowa były złowrogie, czy radosne? Coś z moją głową było nie tak, może to kac? Mózg
telepał się wewnątrz czaszki jak orzeszek. Tak paskudzie nie czułem się jeszcze nigdy.
– Co tu się dzieje do frina rozpuszczonego? Kim jesteś? – zapytałem słabo, nie poznając
własnego głosu. Ona usadziła mnie na jakimś murku i pozwoliła napełnić usta wodą z
dzbanka, sama przysiadła obok.
– Moja biedna głowa. Wydaje mi się, że... długo spałem – szeptałem do siebie, czekając na
odpowiedź.
– Jak to było? – Podparłem się w głowę koniuszkami palców, skóra zabolała. Popatrzyłem na
swoje dłonie miałem znacznie dłuższe paznokcie, niż przywodziła na myśl pamięć... miały
dziwny kolor i kształt.
Spróbowałem uwolnić się z zawinięcia, ale wtedy podszedł do mnie ogromny bandun, wielki
jak koń. Wystraszyłem się go, zwierz niósł na plecach różne tobołki i polizał mnie po twarzy.
Ulżyło mi nie był głodny, więc miałem przed sobą jeszcze kilka chwil życia. Zerkałem na
niego przez chwilę, osłaniając się rękoma przed kolejnym atakiem, zdawało mi się, że znam
to zwierzę.
Kobieta spoglądała na zdarzenie w dziwnym milczeniu, odsunęła wierzchowca na stosowną
odległość, lecz nie raczyła odpowiadać.
Strona: 2/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Zatem i ja, ją sobie oglądałem, warcząc i szarpiąc za przeklęte koce. Była młodą, blondynką,
miała jeszcze trochę dziecięce, bardzo ładne rysy twarzy, brązowe oczy, skórę w odcieniu
sepii, szczupłą nawet delikatną budowę ciała... ale była taka duża!
Pierwszy raz widziałem wielkoludzia z bliska. Była co najmniej dwa razy większa ode mnie, a
zwierz, opierający się teraz o jej bok sięgał prawie do klatki piersiowej nieznajomej.
Dziewczyna pogładziła banduna po łbie. Potrzebowałem jakiejś odpowiedzi, przecież
miałem trafić, już całkiem spokojnie do Daritanu. Gdzie jest miasto?
– Czy ty fa mnie porwałaś? – spróbowałem ponownie zadać pytanie, może wielka pani
zechce się odezwać. – Czy jesteś olbrzymką?
– Nie jestem – odparła z namysłem dziewczyna. Świetnie, bo już zacząłem przypuszczać, że
wielkoludzie to niemrawi głupcy.
– Nie porwałam cię. Rozumiesz mnie, wiesz co mówię?
Potwierdził skinieniem, przywołując kolejną falę bólu, objawiającą się wewnętrznym hukiem
kruszonych skał.
– Wiesz kim jesteś? – odezwała się jeszcze raz po chwili.
Co to za dziwne pytanie? Popatrzyłem na nią.
– Kpisz fa, czy o drogę pytasz? Lepiej mi powiedz, jak masz na imię i co tu robimy? – miałem
nadzieja zagłuszyć rozdzierane czaszki jakimiś informacjami.
– Nie mam imienia, ale przyjaciele nazywali mnie Miranna, czyli Stokrotka.
– O, dzięki duchom. Jesteś bezimienna tak jak ja, więc dlaczegóż „miła pani” niosłaś mnie
na plecach?
Użyłem zwrotu „miła”, którym posługują się bezimienni, spotykając sobie podobnych.
Spotkana takie nie są częste, za to czułe słowo, lepsze jest niż poniżanie się wzajemnie.
Byliśmy bowiem na mocy prawa równi statusem i pewnie przewyższałem ją wiekiem, co
znaczyło, że będę mógł mówić do niej per „moja miła”. Oczywiście, przewidywałem, że
zaraz pomyślę o ucieczce. Powinienem był to uczynić jak najszybciej, skoro olbrzymka
jeszcze nie postanowiła uczynić mnie swoim więźniem.
„Zaraz, właśnie!” – pomyślałem. – „Jeśli kobieta nie jest olbrzymką... i ten bandun to...”
Bezimienna, ku mojej uldze, zdecydowała się na więcej słów. Mówiła wolno i słuchałem jej z
coraz większym przerażeniem. Brązowe oczy spoczywały na mojej osobie: ciągle i uważnie.
– Nie porwałam cię, ale teraz idziemy do mnie, do domu, tam znajdę ci jakieś ubrania.
Twoje są teraz za duże, albo uszyję coś innego, jeszcze zobaczymy. Zostałam zobowiązana
do udzielenia ci pomocy. Potem, za pewne pójdę z tobą, albo sama w stronę...
– Przepraszam miła pani... eee, Miranno. Czy to znaczy, że ja się skurczyłem? – przerwałem
jej.
– Tak.
Strona: 3/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
– A... ha, ale jakże to możliwe, to znaczy: Jakim cudem? – Nie dowierzałem i ledwie
powstrzymałem się od przeklinania.
Co prawda słyszało się historie o zagubionych wędrowcach, którzy powracali do domów
odmienieni przez duchy, ale dlaczego miałoby spotkać, coś takiego właśnie mnie? Ja
chciałem tylko dostać się do miasta i wrócić z powrotem. To nie było grzechem ani
świętokradztwem.
– Spotkałeś wiedźmę i ona...
– Wiedźmę, na dobre duchy! – olśniło mój obolały umysł, Faduka!
„Przeklęte lasy, przeklęte leśne skróty, leśne ścieżki i wszystko co tam żyje!.”
Znienawidziłem istnienie lasów i całą wyprawę, której się podjąłem.
– Moja udroczka! – wykrzyknąłem przypominając sobie o Maleńkiej So-so.
Co mogło się z nią stać?
Co z nią zrobiła wiedźma?
Wyrwałem się nagłym przypływem sił z koców, gotów biec na oślep, czego mało nie
zrobiłem. Zostałem powstrzymany, szarpnięcie przeszło przez całe ciało.
– Już jej nie znajdziesz – powiedziała dziewczyna, gdy pocałowałem się z ziemią. Czym
prędzej pościła linę, którą mnie związała.
– Przepraszam, nie chciałam cię zranić... – wystraszyła się i zasłoniła dłonią usta, widząc
krew, cieknącą mi z nosa. – A... ale minął już prawie tydzień. Spałeś cały ten czas. Wiedźma
jest daleko stąd. Przeniosła nas...
Przeklinałem, głośno i dobitnie, trzymając się za nos, przez zaciśnięte zęby, by nie krzyczeć
i płakać.
– Co ja powiem matuli!?
Wiedziałem, że jeśli wrócę bez Maleńkiej matka zapłacze się na śmierć, albo nie daruje mi
tego do końca dni.
Minutę potem dotarły do mnie kolejne informacje. Nie byłem przywiązany liną, spojrzał za
siebie odwróciłem wzrok i raz jeszcze, potem popatrzyłem na dziewczynę.
– A, a, ale – wyjęczałem. – Ja mam ogon... – wszystko, co chciałem uczynić z nową częścią
ciała polegało na pozbyciu się jej w każdy dostępny sposób. Poczynając od użycia siekiery.
Ogon był okropnie długi, mierzył co najmniej trzy ludzkie kroki.
– Dlaczego mam ogon? – zdołałem wysyczeć między zębami. – Co to jest? To ohydne...
Dziewczyna westchnęła, zdenerwowana, smutna i lekko drżąca. Czym się smuciła?
– Okłamałeś Fadukę. To pokręcone babsko ma na tym punkcie werwułkę. Tak samo jak ten
szalony ptaszek wierzy, że może naprawić świat, jeśli wszystko będzie widzieć po swojemu.
Stałeś się ludzioniem, ale obiecała, że odda ci twoje ciało, musimy tylko dojść w jedno
miejsce i powiedzieć jej co tam dokładnie jest.
Strona: 4/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
– Na dobre duchy ludzioniem?! – wykrzyknąłem przerażony i opuściły mnie wszystkie siły.
Oklapłem na siedzenie i miałem widok na własne stopy. Okazały się bose, ich palce
kończyły się szponiastymi pazurkami. Od kostek do linii pępka pokryty byłem gęstym
popielatym futrem.
Teraz dopiero wyczułem różnicę, zmieniły się proporcje mojego ciała, miałem drobne dłonie
i stopy zakończone pazurkami, jak mysie łapki. Moje ramiona były szczupłe, bez żadnych
mięśni, a mój okrągławy brzuszek zapadnięty z głodu.
– Jestem zwierzątkiem – prychnąłem z pogardą. – Na wszystkie świętości! Jestem małym,
włochatym kurduplem! Straciłem So-so i mam iść nie wiadomo gdzie z nieznajomą. To był
demon nie wiedźma! Miła pani, ot co! Co jeszcze? Mów, proszę! Błagam, chcę natychmiast
wracać do domu...
– Zajmie ci to mnóstwo czasu, bo jesteśmy już w Kawarot, a nie Rad. Wracając w tym stanie
ryzykujesz życiem.
– Pewnie masz rację, skoro jesteśmy o dwa kraje dalej, ale... Jak się tu znaleźliśmy?
– Powiedziałam ci już Faduka to wiedźma... one potrafią... no wszystko... jest stworzycielką
ma moc zmiany kształtu rzeczywistości. Są jednak rzeczy których sama nie zrobi – wyjaśniła
cicho dziewczyna, nie chciała mi wtedy tłumaczyć jak bardzo nieprzyjemna była to podróż.
Wolała o niej zapomnieć.
– To potrafi wszystko czy nie? – warknąłem. – A zresztą nie ważne!!! Guzik z pętelką mnie to
obchodzi, muszę wracać! – powiedziałem rozgniewany z całą stanowczością jaką potrafiłem
okazać.
Miranna nie żartowała z ryzykowaniem skóry i wiedziałem to, aż za dobrze.
Stworzenia zwane ludzioniami pierwotnie były wytworami igraszek wiedźm.
Otóż, na przykład:
Pewna wiedźma miała raz sługi, ludzi średnich wzrostem, niestety sprawiali jej wiele
kłopotów. Byli nieznośni, wręcz uparci w pomijaniu swoich powinności i niszczeniu życia
swej pani. Ludzie, jak wiadomo zwykli nie obawiać się tych, co posiadają moc, a słudzy swej
pani nie znosili.
Pałacyk wiedźmy zaroił się w spiżarniach od mychoder.
Czegoś, co nazwamy inaczej smoczymi myszami. Jak wyglądają? Szkodniki te podobne są
jednocześnie do jaszczurek i myszy. W dodatku dziesięć razy większe od zwykłego polnego
gryzonia, czy nieszkodliwej zwijki. I o tyle niebezpieczne, że potrafią zaprószać ogień. Ich
naturalnym wrogiem jest sewer jadowity (który przypomina błękitną małą hienę
wydzielającą zapach zepsutego mięsa).
Wracając do wiedźmy, kobieta panicznie bała się mychoder. Pewnego dnia, gdy już
dostatecznie nieposłuszne karzełki zalazły swojej pani za kołnierz, kobieta doznała rozstroju
nerwowego (zbzikowała doszczętnie) i uśpiła ich. Zebrała zwierzaki, które akurat były pod
ręką i pozszywała ciała ludzkie ze zwierzęcymi w proporcjach mniej więcej pół na pół.
Większość sług zwyczajnie po takim zabiegu umarła, lecz przetrwało kilko połączonych
Strona: 5/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
właśnie z mychodrami. Tworząc w ten sposób jeden z obecnie najpopularniejszych rodzajów
„szkodnika”. Nazywany czasem mychoniami.
Dość zaradnego by przetrwać, lecz nie dość inteligentnego by znaleźć swoje miejsce na
świecie zdominowanym przez ludzi. Dlatego padlinożerne, lubujące bród i kradzieże
stworzenia były tępione na równi z dzikim udrokiem, niebezpiecznymi wagfotami, czy też
paskudnymi muchumami.
– Rób jak chcesz – stwierdziła dziewczyna i wychwyciłem, w na pozór obojętnym głosie,
jeszcze głębszy smutek.
– Zanim uciekniesz... lepiej żebyś wiedział jak wyglądasz, prawdopodobnie rodzona matka
cię nie pozna. Co dopiero reszta ludzi.
Wręczyła mi kwadratowy kawałek szklanej tafli. Zacisnąłem palce na lusterku. Co niby
miałem z nim zrobić?
Spoglądałem w czyjeś wielkie oczy z odbicia świeciły się żółte ślepia z pionową źrenicą.
Przetarłem dłonią po twarzy, ludzioń zrobił to samo. Na brodzie i szyi stworka znajdowała
się szaro zielonkawa łuska, a otwarte z wrażenia usta wypełniały ostre, różnokształtne zęby.
– O mateczko... – szepnąłem warga otarła mi się o dolne kły. Jeśli miałem jeszcze jakąś
nadzieję, że to żart właśnie ją straciłem.
Z ludzkiego wyglądu twarzy nie zostało wiele, niby nos jak mój własny duży i okrągły, niby
te same uszy, jednak nawet włosy stały się futrem, takim samym, jak pokrywało dolną
część ciała.
Chciałem wyżyć się na lustrze, rozbić je z siłą złości o najbliższe drzewo, nie doleciało, ale
przynajmniej nie musiałem już znosić własnego widoku.
– Daleko mamy iść? – rzuciłem gniewnie.
– Tak – odparła krotko dziewczyna.
– A gdzie? – drążyłem dalej. Zadziwiała mnie niebywała „wylewność” towarzyszki.
– Powiem ci później, najpierw pójdziemy do mnie. Jeśli chcesz przeżyć, lepiej jeśli będziesz
uchodził za średniego człowieka, albo dziecko. Zrobię dla ciebie odpowiednie ubranie.
Potem już ty zrobisz, co zechcesz.
– Chcesz mi pomóc miła? Ale dlaczego? Co masz wspólnego z wiedźmą?
– To nie ma znaczenia – odparła sucho. – Wystarczy ci wiedzieć, że ta bezmyślna kracheja i
ze mnie kiedyś okrutnie zadrwiła. – Ruszyła gwałtownie przed siebie, a za nią bandun.
„Kracheja? Hm... Czy to przypadkiem nie była „suka” w języku Nodan? ” uśmiechnąłem się
pod nosem. Po tak młodej i ślicznej panience, chciałbym się spodziewać delikatności, a nie
znajomości podobnych o kreśleń. Jednak sam znałem kilka jeszcze mocniejszych słów,
którymi uraczę Fadukę przy najbliższej okazji.
Pogoda była ciężka, szara, słońce chyliło się ku szczytom gór. Rozmyślałem, starając się
nadążyć za przewodniczką. Męczyłem się szybko, byłem bardzo głodny.
Strona: 6/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
– A mój miecz? – zapytałem, żeby odwrócić swoją uwagę od innych problemów.
– Martwisz się o taki szczegół jak kawałek żelaza? – prychnęła złotowłosa. Zjeżyłem się
pomyślałem, że nie polubię tej małej jędzy.
– To pamiątka po ojcu, wiesz co się z nim stało?
– Zabrała go.
– Co?!
– Z-a-b-r-a-ł-a go wiedźma. Myślałam, że mnie rozumiesz – powtórzyła dziewczyna z
naciskiem. – I może odda, jak zrobisz co kazała.
– To jak się mam bronić w drodze?
– Masz na przykład zęby.
Westchnąłem ciężko. Zarówno wiedźma jak i ta „miła” nieznajoma wysmagały mnie batem
po czułych miejscach. Wlekłem się teraz o wiele wolniej. Dziewczyna dostrzegła, że zostaję
daleko w tyle zwolniła kroku i zatrzymała się.
– Dała mi coś takiego, możesz sobie wziąć – mruknęła i rzuciła mi kij.
Kij wystawał wcześniej z jednego z tobołków, a właścicielka zdawała się zadowolona, z jego
pozbycia.
Przedmiot był dużo wyższy ode mnie, okuty na obu końcach oraz pośrodku metalem.
Pokryty rożnymi wzorami, był dość ciężki, ale nieźle pasował do małej dłoni.
– Nawet dobry, choć to tylko kij. Nie zastąpi miecza – wyszeptałem. Tym sposobem
zrozumiałem, że mam ważniejszy powód, niż własny wygląd, by wykonać zadanie wiedźmy.
Czyli trzeba było: Iść daleko. „No, dobra pójdę, tylko gdzie!? Do zarazy, niech to wszystko
rozszarpią wagfoty, niechby parszywe gromole smażyły tę wiedźmę w smole, na wolnym
ogniu!!”
Byłem pewny, że Amala już się zamartwia. Tydzień! Dawno powinienem być w domu i
czekać na ceremonię! A ja co? Na początku jakiejś wielkiej wyprawy. Zostałem zmieniony w
przeklętego ludzionia! Czy to była sprawiedliwa kara za najmniejsze kłamstwo na świecie?
„Może dostanę imię za przeprawę z wiedźmą”. Próbowałem się pocieszyć. „Ech, ta
dziewczyna ma rację nikt nie uwierzy, że ja to ja. Zatłuką mnie nim zobaczę matczyne łzy.”
– To tylko głupie zwierzę. – Przypomniały mi się słowa jednego z myśliwych w Garendzie.
Miałem wtedy może siedem, osiem lat. Pierwszy raz widziałem jak łapie się ludzioniów, na
głód, potem dusi. W późniejszych latach sam byłem uczestnikiem tego procederu. Nie
przejmowałem się ponieważ były to „tylko zwierzęta” i „bezwstydne szkodniki”.
Podgryzały udroki, przenosiły zarazy, kradły jaja frinów i wzniecały pożary. Ich obecność
była zwyczajnie niebezpieczna. Ludzioń potrafią rozpalić ogień od mrugnięcia okiem, jakby
z niczego, tak samo jak smocze myszy. Choć słyszałem, jak proszą o pomoc, przepraszają i
obiecują, że nie wrócą.
„Robiłem jak im kazano. Jestem zwykłym mordercą, a to musi być kara za grzechy”
Strona: 7/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
myślałem, szukając powodów, którymi kierowała się Faduka. Karę należało przyjąć lub
poszukać wyjścia awaryjnego, czyli znaleźć inną kobietę z mocą. Łatwo powiedzieć, zrobić
trudniej. Widźmy rodzą się ponoć cyklicznie, co sto lat, tak niosły plotki ile w nich prawdy,
nie wiedziałem.
Musi być ich więcej niż jedna przebrzydła „kracheja”... A może? No właśnie!
– Miła, czy ty się znasz na czarach? – zapytałem przepełniony nadzieją.
– Nie – odwarknęła.
– Szkoda, a kogoś, kto się zna oprócz Faduki? – spytałem, znowu po chwili i czyniłem tak co
kilka klików przez następne pół okresu godzinnego. Jeśli skłamała, w którymś momencie
powinien poplątać się jej język.
– Nie – powtarzała usilnie dziewczyna, bo coś zajmowało jej uwagę bardziej niż ja. Zatem
pomiędzy błahymi pytaniami zadawałem te ważniejsze.
– Powiesz mi, co tobie zrobiła wiedźma?
– Nie.
– Chociaż opowiedz jak tu przylecieliśmy?
– Nie.
– A może, wiesz czemu zmieniła mnie akurat w ludzionia?
– Nie.
– Daleko jeszcze?
– Nie, przestań wreszcie!
– A mogę dostać wodę?
– Też nie!
– Nie to nie, idę napić się z kałuży – prychnąłem. – Żaden z ciebie pożytek, sam sobie
poradzę, a jak nie to padnę na pysk. Zresztą nie pierwszy raz. Do widzenia!
– … zaraz chciałeś wodę. Poczekaj. Przepraszam, zamyśliłam się, ale nie jestem wiedźmą,
ani nie znam żadnej innej. Nie odchodź nigdzie sam.
Uśmiechnąłem się w duchu, bo dziewczyna wydała mi się jednak poczciwą osobą, pomimo
że starała się to ukryć. Oboje przystanęliśmy, żeby się napić i coś zjeść, rozpoznałem w
tobołku swoje bazelowe jabłka, już zmiękły. Nigdy wcześniej jeden owoc nie sprawił, że
byłem syty.
Przed zmrokiem wyszliśmy na leśną polanę, na której rosła "cebula". Tylko tak potrafiłem
nazwać ogromną roślinę przed nami. Krakahara, ale znacznie większa, otoczona
kamiennym murem. Rozmiarów najstarszych i największych drzew, ba drzew, jakiegoś
pałacu!
Strona: 8/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Kalahara, czy też krakahara, jak nazywa się ją w Rad jest rośliną cebulową, ma działanie
przeciwbakteryjne i przeciwwirusowe. W Świecie Słońca wierzy się, że połączona z mesjazą
chroni dom przed złymi duchami. Leczy również niektóre choroby związane z układem
pokarmowym, takie jak: przewlekłe bóle brzucha i biegunki. Podczas jedzenia surowej
bulwy w ustach słychać charakterystyczne trzeszczenie - „krakhanie” od którego pochodzi
nazwa.
Nawet przez moment marzyła mi się słodko-gorzka zupa z tej rośliny, z czarnym chlebem
szelszowym... można go też zastąpić owocami szelszy, wtedy mięciutkie orzechy unoszą się
na powierzchni i rozpływają w ustach...
Dziewczyna też ożywiła się na widok cebulowego drzewa.
– Jesteśmy, to jest mój dom.
– Ta bulwa? – wytrzeszczyłem oczy. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś mieszka w środku, bo
kalahara wypełniona jest galaretowatym miąższem przedzielonym chrupiącą skórką.
– Tak „ta bulwa” – prychnęła blondynka, urażona przyrównywaniem wspaniałej rośliny do
warzywa – To jest drzewo obabo.
„Więc tak wygląda obabo” pomyślałem. Słyszałem o tych drzewach, są bardzo rzadkie i
rosną tylko w Kawarot. Ponoć jest to roślina niemal wiecznie żywa, a wystarczy kawałek
liścia, kory, korzenia, albo charakterystycznego śluzu, który wydziela w zimie by odtworzyć
ją w całości, nie ma nasion ani owoców. Potrzebuje odpowiednich warunków, dużej
przestrzeni i „ciągłego przeszkadzania w rozwoju”. Nie odzierane z kory, pozostawione
samo sobie obumiera w ciągu stulecia... tak jakby nudziło mu się samotne życie.
– Zaranna! Zaranna! – krzyczała dziewczyna chwilę później, kiedy byliśmy już w cieniu
obabo. – Siostro! To ja! Wróciłam!
Nikt nie odpowiadał. Wtedy Miranna pojęła ci się stało. W drzewie już nikt nie mieszkał, korą
zarosły wszystkie okna i nawet drzwi. Odetchnęła cicho.
– No tak, słyszałam od..., że wyszła za mąż.
– Chyba dawno cię tu nie było – zrozumiałem, co ma na myśli.
– Tak prawda, bardzo dawno. – Przyznała rację i zaproponowała: – Nie przegryzłbyś się
przez korę tu były drzwi – wskazała właściwe miejsce.
– Masz mnie za ludzionia? Ojej, chwila, no popatrz zgadza się! Niestety, proszę miłej pani,
nie mam pojęcia jak się za to zabrać. Połamię sobie zęby i tyle z tego będzie.
– Nie bądź złośliwy i lepiej przyzwyczajaj się. – Wzruszyła ramionami dziewczyna. – A
większość zębów i tak ci wypadnie – dodała niby równie obojętnie, a jednak ze złośliwością
na pięknej buzi.
Nie trzeba mówić, że się oburzyłem.
– Daj już lepiej ten kij, albo będziemy spać na dworze. – Zabrała mi narzędzie i zaczęła
uderzać, łatwo wybiła dziurę w gładkim pniu. Postanowiłem pomóc odrywać korę, bo
rzeczywiście znajdowały się tam drzwi.
Strona: 9/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
W trakcie tej pracy myślałem o swoich zębach. Musiały wypaść, częściowo na pewno inaczej
nie pomieściłyby się w szczęce. Nie przyjemne, ale prawdziwe.
„Coraz mniej mi się to podoba, a nie podobało mi się już jak Słonce zaczęło się dziwnie
zachowywać. Nic tylko powiesić się na własnym ogonie. Powinien się do tego znakomicie
nadawać” marudziłem w duchu.
Naszło naszło mnie jeszcze wspomnienie z lekcji anatomii zwierząt. Nauczycielka
pokazywała wszystkim dzieciom we wsi szczękę ludzionia.
– Te potworki mogą mieć nawet cztery rodzaje zębów – objaśniała kobieta, chyba nie
słuchałem jej dokładnie. Pojawiła się we wsi na chwilę, podróżowała z wykładami w wozie
pełnym kości.
Byłem przerażony ilością zwierząt, które straciły życie, by ona mogła wykonywać swoją
pracę.
Podróżniczka mówiła o bardzo wielu stworzeniach, codziennie przez kilka tygodni, a u
ludzionia fascynowały ją właśnie zęby.
– Popatrzcie dzieci, o te są stałe, te wymienne, a te rosną przez całe życie i jeszcze
specjalny rodzaj, ten ząb o żółtym zabarwieniu wysyca się łatwopalnymi minerałami z
pokarmów. To właśnie dzięki niemu, gdzie pojawi się mychoń, wybuchnie i pożar.
Ciekawy byłem, czy miałem taki ząb, ale przestałem się zastanawiać bo zza kory wyjrzały
drzwi, solidne i raczej zamknięte.
– Wciąż odmawiam gryzienia – zaznaczyłem.
– Jesteś uparty, jak cały twój gatunek, ale nie będzie już takiej potrzeby. – Dziewczyna
pchnęła drzwi, które otwarły się z trzaskiem, odsłaniając okrągłe, przestronne
pomieszczenie, ze stołami krzesłami meblami do wypoczynku schodami w górę i przejściem
do kuchni.
– Jakie dziwne światło! – zachwyciłem się złotym półmrokiem wewnątrz. Naprawdę miałem
przemożną ochotę odgryzienia się za docinkę o gatunku, ale ponad honor wygrała z
mieszanka ciekawości i zaskoczenia.
– Tu nie ma światła, jest ciemnio. – Przewodniczka od specjalnej draski odpaliła pochodnię. –
To chyba znaczy, że widzisz w mroku. Może jednak na coś mi się przydasz.
– Interesujące. Na cóż mogę ci się przydać? Takie małe i brudne stworzenie... – fuknąłem i
zdało mi się, że przyznałem wiedźmie tyci punkt przychylności. Ludzie w ciemnościach są
ślepi jak chochuny na słońcu, tak chochun przypomina kreta, ale jest dużo większy.
– Zabiję ją i tak ją zabiję. Za łzy mojej matki i za So-so, zaraz po tym jak odzyskam miecz
mojego ojca – postanowiłem wojowniczo, mając na myśli Fadukę. Była mi winna w
ówczesnej opinii aż trzy zniszczone życia.
– A zatem jasne masz plany na przyszłość, mój miły. – Dziewczyna prawie się uśmiechnęła,
pierwszy raz nazwała mnie „miłym”. Zdałem sobie sprawę, że wyjawiłem głośno swoje
plany. Za to bardzo spodobał mi się niby uśmiech bezimiennej i wtedy zacząłem się
interesować nią bardziej niż własnymi problemami.
Strona: 10/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
– Mam nadzieję, że wiesz: Nie znajdziesz Faduki dopóki ona tego nie zechce. – Panna
spuściła na raz smętny wzrok. Wiedziała dokładnie co mówi. Nie można było ukryć, że czuła
wstręt pani Faduki. Popatrzyłem w niebo i na drobną chwile zapomniałem o wszystkim.
– No co tak stoisz, ty panie „skaranie boskie, mam najgorzej w życiu,” rusz się, trzeba ulżyć
staruszkowi – dziewczyna zaczęła zdejmować pakunki z banduna i wnosić je do wnętrza
oświetlonego już pochodniami.
Zagapiłem się i chyba straciłem poczucie czasu.
– A bo ja to wiem, czy szkodniki do domu wpuszczasz, miła. Czy raczej wypada, żebym tę
noc na polu przeczekał – powiedziałem ponieważ z przykrym zdumieniem, naprawdę
pomyślałem o sobie w ten sposób. Dzisiejszy dzień wcisnął mnie w nową rolę i czułem się
bezużytecznym stworkiem.
Ona popatrzyła na mnie w pół-zamyśleniu, z pakunkiem w dłoniach. Teraz wiem, że
zastanawiała się powinna być dla niego taka oschła.
Westchnęła weszła do domu i zostawiła uchylone drzwi.
Wtedy podejrzewałem, że przewodniczka rozważa, czy nie ma racji i nie powinien spać na
zewnątrz. Byłem gotowy usłyszeć niegościnną odzywkę, przecież teraz wart jest tyle, co
udrok, albo scelur, albo mniej... a im nie potrzeba wcale dachów nad głową i ludzie to
wiedzą. Człowiek we mnie to wiedział.
Dziewczyna wróciła bardzo szybko, zdała sobie sprawę, że jestem całkiem sprytną osobą, a
u ludzionia spryt jest podstawą przetrwania. Mogłem dalej sterczeć ze wzrokiem wlepionym
w nicość, albo wsiąść na banduna i pognać przed siebie. Byle dalej, od złośliwej zołzy, którą
starała się udawać. Nie wiedziałem, że chce mojego dobra, że lepiej, gdybym jej nie polubił,
bo wtedy bardzo ciężko będzie im obojgu.
Przez chwilę wydawało się jej, że ma rację. Nie dostrzegła mnie nigdzie, staruszek też znikł.
Uciekałem wiatr świstał mi w futrze bandun biegł, jakby mu odebrano lat. Dam sobie radę,
powtarzałem. „Jestem dorosły, po co ma słuchać tej smarkuli?”
Najtrudniejszy był pierwszy tydzień. Potem zrozumiałem dlaczego powinienem nosić jakieś
szczelne okrycie. Wtedy moja osoba nie przyciągała wzroku. Rok minął jak trzask bicza. Nie
jeden raz zaznałem tego narzędzia tortur na skórze, niejedną drogę utorowałem sobie
ogniem. Wreszcie wróciłem do domu, a noce były dłuższe i ciemniejsze. Jedna z nich trwała,
gdy wyczekiwałem.
– Matuś! Wróciłem, matuś! To ja bezimienny, twój syn!
Nagle otworzyło się okno, chlusnęła na mnie brudna woda.
– Nie będzie mi się taka nędzna kreatura pod świętej pamięci Anzyma podszywała, pod
moje najwspanialsze dziecko! – wykrzyknęła ze złością kobieta w oknie. Usiadłem na trawie
i rozpłakałem się, na nic cierpienie, na nic podróż i strach.
Ludzie zbiegli się słysząc zamieszanie. Ktoś mnie szarpał, ktoś podarł mi przebranie.
Strona: 11/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
– To ludzioń! Pewnie szkolona bestia, uciekłeś komuś! - rozległy się chichoty. – Pozbędziemy
się szkodnika.
– Mamo!!! Nie poznajesz mnie? To sprawka wiedźmy, mamo uwierz jedynemu dziecku,
spójrz na moje dłonie i powiedz kim jestem! – błagałem, więc kobieta zdjęta litością wyszła
zanim ludzie niczym dzikie psy rozdarli mnie na części.
Amala przyświeciła lampką w twarz mychonia, jeśli by nie zeszła, mizerota za chwilę
straciłaby życie.
– Zostawcie go już sobie sama poradzę – postanowiła. Chłopcy i mężczyźni ustąpili.
– Otrzymałeś wystarczającą karę za kłamstwa – szepnęła i wniosła mnie na swych
spracowanych rękach do izby.
– Obiecałem, że wrócę, obiecałem mamo.
– Przestań mnie ranić szkodniku. Czy twoja rasa nie ma ani krzty honoru?!
– Przepraszam, zabrała mi go i honor, i miecz, i So-so. Zabrała mi wszystko.
Kobieta położyła stworzenie na stole w głównej izbie. Obawiała się spojrzeć na moje dłonie,
na te maleńkie łapki, ale musiała się dowiedzieć.
Zrozumiała, że to ja, tak niepodobny, tak zniszczony, tak bliski śmierci. Teraz dostrzegła
sińce, kikut ogona, poparzone i przeorane bliznami ciało. Zniosłem wszystko, by wrócić do
domu.
Chciała bym jej opowiedział, mówiłem, aż zabrakło mi słów.
– Czy nie było ci lepiej iść dalej? Czy nie było ci lepiej służyć dobrym duchom? – płakała,
gorzko Amala. Zamknąłem oczy, chyba umarłem... jednak nie, obudziłem się.
Ciąg dalszy wkrótce.
Strona: 12/12
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty