Szklarz copy.docx.pages

Transkrypt

Szklarz copy.docx.pages
Ziąb. Rano mróz dotarł pod kołdrę budząc
mnie. Cholerne okno! Zupełnie kiedyś nie
przeszkadzało mi, wręcz przeciwnie. Często
lepsza jest mała dziura w szybie niż całe
okno, które, szczególnie w parne dni, trzeba
otwierać. Wtedy chcąc nieznacznie uchylić
okiennice trzeba dobrze uważać żeby nie
otworzyć za bardzo,
bo nie trudno o
przeciągi. Mała dziurka, która pełniła rolę
wywietrznika stała się moim zaworem bezpieczeństwa. Miałem u siebie zapach i kolor pobliskich drzew.
Nieraz akordy cykad fundowały mi koncert wieczornych pieśni. Ostinata rymów wprawiały mnie w letarg,
który wraz z wieczornym cieniem namawiał mnie do pisania. Siadałem wtedy na podłodze przed oknem i
próbowałem przemienić się w miękkość tego zapachu zieleni, który wypełniał pokój. Książki które wtedy
pisałem miały ten zapach. W karty książek wdzierały się ligustry, brzozy, sosny i wypełniały przestrzenie
pomiędzy linijkami atramentu. Tak mijało lato, pełne tych wieczorów, gdzie odurzony pisałem i pijany
aromatami zasypiałem nad rozrzuconymi wkoło papierami.
Ale przyszły zimno i chłód. Dziura dała więc znać o sobie. Nie przeszkadzało mi to, że zmuszony byłem
nadal słuchać cykad. Nie dawał mi spokoju przeszywający mróz. Początkowo kpiłem z jego usiłowań, ukryty
jak motyl w kokonie pod grubą warstwą pierzyn. Nadszedł jednak taki dzień kiedy musiałem zdać sobie
sprawę z tego, że nie jestem w stanie bronić się dłużej.
Poszedłem więc do szklarza. Mieszkał na obrzeżach miasta. Zastanawiałem się dlaczego miał dużą kolekcję
obrazów. Dziwne wydały się też jego pytania.
- Proszę mi ją opisać. Czy jest duża, czy mała, z ząbkami, okrągła, popękana, z rysami, wąska, szeroka, ma
ostre kanty, czy może jednak wygładzone?
- Jest mi zimno i dlatego chciałbym, żeby Pan coś z tym zrobił.
Owe pytania, co najmniej śmieszne, sprawiały, że czułem się jak na przesłuchaniu i chociaż mój rozmówca
nie spojrzał nawet na chwilę w moją stronę czułem się jak świdrowany wzrokiem niewidzialnych,
wszechobecnych oczu. Wyszedłem, kiedy księżyc zagarnął już całe światło dnia. Przemykałem pomiędzy
ulicami, gdzie rozlewało się srebro księżyca gładząc kocie łby. Księżyc przeglądał się w szybach domów jak
pyszny mandaryn. Tylko w moim oknie nie mógł. z tego niezadowolony zaglądał do pokoju wypełniając go.
Przykryłem się niemal cały kołdrą, ale czułem jak penetrował moje pielesze. Oślepiał każdy kłąb kurzu. Owa
dziura w szybie była mu sprzymierzeńcem. Porozkładał więc swoje promienie wyostrzając o kant szkła.
Leżąc pod kołdrą liczyłem dni do nowiu i z błogością myślałem o tym, gdy będę wreszcie sam. Ale gdy
nadszedł byłem niespokojny. Ciemność,
która wypełniła wtedy mój pokój,
była jeszcze bardziej
niepokojąca. Łapsko ciemności wdzierało się teraz bezpośrednio w moje życie. Otaczało mnie i z każdą
godziną czułem, że niebawem zaciśnie się zakrywając świat.
Szklarz przyszedł nazajutrz. Niemal nie poznałem tego człowieka widząc go w otoczeniu zupełnie
odmiennym. Nie utracił jednak wewnętrznej siły, wszechogarniającego wzroku, który uczułem owego dnia,
gdy się poznaliśmy. Wszedł i zawładnął od razu każdą moją myślą. Nie spojrzał w ogóle na mnie, od razu
podchodząc do okna. Wtedy zobaczyłem jego ręce. Nie były to ręce robotnika, które nosiłyby ślady drzazg,
opiłków,
odłamków. Dotknął dziury tym samym dotykiem,
którym Klimt obdarzył mężczyznę w
„Pocałunku”. Nie zwracał na mnie uwagi, ale czułem, że nie mogę zrobić żadnego ruchu, który by nie był
zauważony. Gdybym na przykład usiadł, nastawił czajnik, spojrzał na zegar, zlekceważyłbym tą celebrację.
Znajdowałem się jednak w osobliwej sytuacji. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli nie przerwę, to wizyta może
potrwać jeszcze długo. Ale nie byłem w stanie tego zrobić. Modliłem się o cud. Gdybyż księżyc przegonił jego
łapczywe ręce, swoim srebrzystym wzrokiem... Lecz dzień dopiero się zaczął i słońce za nic nie chciało
zrezygnować z firmamentu. Zapomniałem wtedy o jeszcze jednym wielbicielu, który odezwał się szczęściem
w porę. To wiatr, jakby od niechcenia zmroził ręce szklarza, spryciarz skutecznie otrzeŸwił jego zapędy.
Ciągle nie patrząc w moim kierunku szklarz oderwał w końcu ręce od szyby, a jego oczy patrzył gdzieś w
dal, poza horyzont. Jakby chciał wzrokiem pożegnać to,
co przed chwilą się skończyło. Dopiero teraz
zauważyłem, że mój gość przyniósł ze sobą teczkę. Wyglądała na starą, była przetarta w wielu miejscach.
Zaklęty tym widokiem nie potrafiłem się ruszyć. Nie wiem jak długo staliśmy tak, wiem tylko, że gdy
poszedł, mrok zaczął ogarniać okiennice. Doznałem jakiegoś dziwnego uczucia, jak gdybym nie został sam
w pokoju.
Ze szklarzem umówiłem się na następny dzień, ale czułem jakąś tajemniczą obecność. Księżyc znowu
zaczął swoje zaloty do szyby, opatrywał z pietyzmem jej zagłębienia, jak obolałe rany. Pisać dziś było mi
trudno,
bo jego zazdrosny blask wciąż plątał się po kartach zaglądając w nie niecierpliwie. Nazajutrz
oczekiwałem z niepokojem pojawienia się szklarza. Dziura stała się dokuczliwa, ale najbardziej bałem się
jego wzroku. Postanowiłem, że dziś się mu nie dam, dlatego przestawiłem krzesło, a na stole rozłożyłem
mój pisarski warsztat. Kiedy przyszedł udawałem ogromne zapracowanie. Szklarz nawet nie zwrócił na
mnie uwagi. Od razu podszedł do okna i dotknął przelotnie dziury, po czym zaczął rozwieszać w koło
reprodukcje. Próbowałem skupić się na mojej pracy, ale ciągle stałem w miejscu zapisując zdania, których
znaczenia nie potrafiłem się doszukać. Nie wiedzieć kiedy zacząłem stukać piórem o biurko. Nastawiłem
wodę na miętową herbatę. Szklarz pracował, coś kreślił, robił masę szkiców i rysunków. Z nastaniem
zmierzchu opuścił mnie bez słowa. Robota była jeszcze nieskończona, więc pomyślałem, że przyjdzie na
następny dzień.
Nie zjawił się jednak ani nazajutrz, ani przez kolejne dni. Przyszedł dopiero za tydzień. Miał ze sobą swoją
teczkę, ale tym razem znajdowały się w niej kawałki szkła : grubsze, cieńsze, gęstsze, chropowate, lżejsze.
Dopasowywał każdy z nich setki razy. Były bardzo precyzyjnie wycięte. Pasowały do dziury tak dokładnie,
że trzymały by się nawet bez kleju. Obserwowałem jego wysiłki. Dziwiło mnie jednak, gdy szklarz odrzucał
każdy kawałek, marudząc niezadowolony. Z każdym dniem bardziej przyzwyczajałem się do wizyt tego
człowieka. Szklarz przychodził coraz częściej. Nigdy nie przypuszczałem, że naprawienie jednej szyby może
zająć tyle czasu.
Pewnego dnia nie wyszedł. Nie pytałem go o nic. Położyłem się tylko na łóżku i przykryłem jak zwykle po
same uszy. W nocy obudziła mnie dziwna jasność. Rozbudzony nie mogłem przypomnieć sobie gdzie się
znajduję. Światło tarczy księżycowej zmieniło pokój w pieczarę. Szklarza już nie było. Okno było otwarte na
oścież i chłód zdołał się już zagościć. Nie zważywszy na to wstałem i półnagi podszedłem do okna. Przez
chwilę wydawało mi się, że usiadły tam roje muszek ze srebrzystymi skrzydełkami. Ale to iskrzyła się jak
diamentowy naszyjnik moja dziura w szybie. Zastanawiałem się dlaczego to tak długo trwa i czemu zostawił
otwarte okno, jakby przez nie wyfrunął?
Rano przyglądałem się bezczelniej niż zwykle pracy mistrza. Chłonąłem każdy gest, każde drgnięcie ręki.
Był pogrążony w pracy. Niepokoiło mnie jedno - jego nieziemska precyzja i majestatyczność ruchów.
Przypominał kapłana celebrującego mszę. Wreszcie doczekałem chwili, gdy dziura zaczęła wypełniać się
kawałkami kryształów. Precyzyjne kształty dopasowane tak,
że poszczególne ich części zlewały się
doskonale w całość. Różniły się tylko odmiennym kątem odbijania światła. Błyski pojawiały się jak w
bombce posypanej tłuczonym szkłem. Tak, jakby księżyc użyczył im swego blasku. Nocą refleksy księżyca
przechodziły przez delikatne spojenia rozświetlając sieć misternie utkanych pajęczynek kleju. Patrzyłem na
szybę jak na obraz. Na podłodze rozścielały się prześwity jasnych plam. Ciągle jednak czułem czyjąś
obecność.
Rankiem obudził mnie zimny podmuch wiatru. Myślałem, że to koszmarny sen. Na podłodze coś mieniło
się jak szklane koraliki. Misterna konstrukcja szklarza leżała w nieładzie jak rozerwany naszyjnik z pereł.
Początkowo ogarnął mnie żal. Ta misterna, niezwykła konstrukcja przestała istnieć. Znowu miałem dziurę
w szybie.
Poszedłem więc do innego szklarza. Człowiek ten splunął na podłogę, wyjął ramę okienną, rozbił szybę,
wstawił nową, zakitował i wziął masę pieniędzy. Ale naprawił. Już nie marzłem, tylko księżyc przestał
świecić w moje okno.
Katarzyna Głowicka

Podobne dokumenty