pobierz - Nowy Czas

Transkrypt

pobierz - Nowy Czas
lONdON
February 2013
2 (188)
Free
ISSN 1752-0339
czaS Na wySpIe
»3
KINOTEKA
numer 11
Bezsprzecznie najlepszym filmem w tegorocznym festiwalowym menu jest „Róża”
Smarzowskiego, ale „Obława” Kryształowicza niewiele mu ustępuje. Będzie
klasyka i nowe kino polskie oraz spotkania
z twórcami. Gośćmi KINOTEKI będą
m,in. Wojciech Pszoniak, Jan Jakub Kolski, Anna i Wilhelm Sasnalowie.
pOlSKI lONdyN
»5
Zapomniana
stolica Polski
Setki tysięcy w większości młodych polskich emigrantów nie jest świadoma jak
wielką rolę dla nas, Polaków, Londyn odgrywał ledwie kilkadziesiąt lat temu.
czaS tO pIeNIĄdz
»18
AAA...:
nura w dół
Agencja Moody’s obniżyła ranking
kredytowy Wielkiej Brytanii
z najwyższego poziomu AAA do AA1.
Powód? Słaba koniunktura, rosnące
zadłużenie, brak wyraźnych perspektyw na
poprawę sytuacji i wzrost gospodarczy.
ludzIe I mIejSca
»19
Czarna kraina
oczami poety
Birmingham,stolica regionu West
Midlands w środkowej Anglii. Miasto
wraz z przylegającymi miejscowościami
tworzy drugi co do wielkości ośrodek
metropolitalny pod względem ludności
zaraz po Londynie, ale co ważniejsze,
również i liczebności naszych rodaków –
około 400 tys.
czaS Na pOdrÓŻe
» 27
Dwie Argentyny
OGNISKO
»4,14
Kolejne zwycięstwo!!!
Z czym kojarzy ci się Buenos?
Odpowiedziałabym jak bohater „Kwintet
z Buenos Aires”: Maradona, zaginieni,
tango. Dodałabym do tego, że z małymi,
zadymionymi lokalami, wypełnionymi
ludźmi, którzy popijając wino prowadzą
głośne rozmowy z tangiem w tle, o tańcu,
muzyce i może zaginionych…
|17
nowy czas | luty 2013
historie mało znane
SieDzieć cicho
Zjednoczonych. Napisał do znajomych, którzy tam mieszkają. Odpisali, obiecując szukać dla niego zajęcia. Mimo
trudnej sytuacji finansowej wysyła żonie paczki, których
zawartość ta sprzedaje w Warszawie, zdobywając środki
na utrzymanie syna. Za przygotowanie witryny sklepu
otrzymuje wynagrodzenie w postaci używanej (z 1962 roku) maszyny do pisania. Później zamienia ją na taką z
polską czcionką, wymiany dokonał z pewną panią, która
przepisywała teksty dla księgarza specjalizującego się w
polonikach. Na niej spisuje teksty piosenek. Dokucza mu
brak przyjaciół.
„Jak się okazuje, przyjaźń to luksusowe uczucie i rozwija się tylko wśród urządzonych i sytych. Tutaj ludzie na ten
luksus nie pozwalają sobie; wszystkie kontakty są powierzchowne i zdawkowe. I człowiek wpada w samotność jak w
studnię. Jak ciężko wtedy sprostać troskom i niepowodzeniom! Może tylko pycha jest w samotności przyjacielem” –
zastanawiał się.
W jednym z utworów tak podsumowuje swoje życie:
„Nie dorosłem do swych lat, masz mnie za nic, dobrześ
zgadł, jak tak można? Pytam was, tyle lat marnować
czas?”.
W lutym 1968 roku znajduje jednak stałą pracę u paryskiego architekta René Serraza. Pensja 2000 franków.
Pobudka o siódmej, kilka minut po ósmej stoi na peronie, czekając na metro. Pracę zaczyna o dziewiątej,
kończy o siódmej, wpół do ósmej wieczorem. Na przerwę nie wychodzi. Zostaje sam w biurze, przygotowuje
kawę i pożywia się przyniesionymi sandwiczami wertując tomy przepisów, norm oraz katalogi. Pomimo setek
godzin poświęconych na naukę francuskiego nadal towarzyszą mu trudności językowe. Zajmuje się prawie
wszystkim, od rysunków stolarskich i mebli do planów
urbanistycznych. Otrzymuje kartę pracy i prawo do
świadczeń w wypadku choroby lub leczenia.
Ostatni raz z rOdziną
Nie rusza się bez kołonotatnika. Robi w nim zapiski, na
osobnych kartkach utrwala wszystko, co trzeba i (zwykle w
weekend) rozdziela wszystko do działów: „Informacje do
Paryżu”, „Gdzie co kupić”, „Jak to powiedzieć”, „Co to
znaczy”, „Słownik obrazkowy”. Notuje myśli, rysunki, wyliczenia pieniężne i adresy. Oprócz właściwości
praktycznych to także rodzaj terapii, dowód na istnienie,
trwanie w nadziei. Jest świadkiem rewolucji majowej 1968
roku, strajku generalnego zamieszek.
Atmosferę tamtych dni opisuje w piosence „Marianna”:
„[…] jest rewolucja, śmietnik płonie, policja pędzi, no co z
tą pałą do kurwy nędzy, łap pióro, ponuro w odezwie opisz
flika gwałcącego panny z barykad”. Nie wierzy w ideały tego ruchu społecznego, drugi raz nie daje się oszukać. Gdy
miał dwadzieścia lat, uwierzył w realizację utopii, teraz
podchodzi do tego z dystansem, ironią i cynizmem. Po
utracie zatrudnienia wyjeżdża na krótko do nadmorskiego
Boulogne-sur-Mer. Wraca jednak do Paryża. Wakacje 1971
roku spędza z żoną i synem. Codziennie kino, rozpieszczanie potomka. Zwiedzanie stolicy, która pada u ich stóp, gdy
wjeżdżają na wieżę Eiffla. Chwile beztroski na basenie. To
ostatnie ich spotkanie. Pozostały po nim tylko czarno-białe
fotografie i wspomnienia. W obawie przed uniemożliwieniem wyjazdu do Francji nie przyjeżdża na Pierwszą
Komunię syna. nie pojawia się też na pogrzebie ojca.
Z biegiem lat zmienia pracę na lepszą, jest aktywny jako kreślarz w biurze projektowym, finansowo powodzi mu
się coraz lepiej. Latem 1971 roku poznaje o dwadzieścia
dwa lata młodszą Polkę, kelnerkę w bistro, w którym jada
z przyjaciółmi. Zaczyna się jego ostatnia miłość. Zamieszkują razem w mieszkaniu wynajmowanym przez niego na
ul. Oberkampf. Wspólnie odwiedzają jego znajomych,
głównie żydowskich emigrantów. W bagażniku samochodu zawsze gitara – nie rozstaje się z nią, na spotkaniach u
znajomych śpiewa. Magnetyzuje. Oczarowuje. Uwodzi.
Przy akompaniamencie instrumentu stwarza duchową
ucztę. Tak samo zapamiętano go i w Płocku, i w Warszawie. Z paryskich biesiad wraca pijany za kierownicą swej
banioli, dziewczyna namawia go, by przejeżdżał na czerwonym świetle… i zawsze mają szczęście. Ani wypadku,
ani nawet kontroli policji. Pech dopada go w
innym miejscu, w innych okolicznościach.
W styczniu 1973 roku chorujący na serce
Staszewski uskarża się na bóle brzucha. W
końcu trafia do szpitala, gdzie pacjentem
niespecjalnie się przejmują. Zostawiają go na
korytarzu, nikt nie zleca żadnych badań, mimo że zaczyna pluć krwią. Cały czas jest
przy nim ona. W końcu dziewczyna dzwoni
do jednego z jego paryskich przyjaciół. Ten
przyjeżdża, krzyczy na lekarzy, wreszcie ktoś
poważnie zajmuje się emigrantem z Polski.
Niestety jest już za późno, umiera na zawał
krezki jelitowej. Ma czterdzieści osiem lat.
Człowiek, który w świadomości publicznej zapisał się jako Tata Kazika, odchodzi w
Dniu Dziadka. Taki przypadkowy paradoks.
Pochowany został na cmentarzu na warszawskim Bródnie.
Kazik Staszewski, Jarosław Duś
Cytat y pochodzą z korespondencji Stanisława
Staszewskiego.. Autorzy przygotowują biografiębarda.Zamieszczonyfragmentzostałopublikowanywt ygodniku„WSieci”nr3/7,2013.
2|
luty 2013 | nowy czas
”
Czas jest zawsze
aktualny
Sławomir Mrożek
[email protected]
Drogi Czytelniku,
wesprzyj gazetę!
Imię i Nazwisko........................................................................................
Adres............................................................................................................
........................................................................................................................
Kod pocztowy............................................................................................
Tel.................................................................................................................
Liczba wydań............................................................................................
Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)
Prenumeratę
zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii.
Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz
na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order
Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Czeki prosimy wystawiać na:
CZAS PUBLISHERS LTD.
63 Kings Grove
London
SE15 2NA
63 King’s Grove, London SE15 2NA
Tel.: 0207 639 8507, [email protected], [email protected]
RedAktOR nAczelny: Grzegorz Małkiewicz ([email protected]);
RedAkcjA: Teresa Bazarnik ([email protected]), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski
([email protected]); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz, Krystyna Cywińska,
Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Julia Hoffmann, Andrzej Krauze, Marta
Kazimierczak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Wacław Lewandowski, Michał Opolski, Bartosz
Rutkowski, Sławomir Orwat, Aleksandra Ptasińska, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando
dzIAł MARketIngu: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949
[email protected]
Marcin Rogoziński ([email protected]),
WydAWcA: CZAS Publishers Ltd.
© nowyczas
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega
sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.
Mój artykuł o dwóch łezkach przy
oku Indianina z jednego z największych plemion Ameryki Odżibweje,
który ukazał się w listopadowym numerze „Nowego Czasu” („Co znaczą
dwie łezki przy oku?”, z cyklu „Pytania obieżyświata”, NC 186) wysłałem do Jima Agawy, czyli owego
indianina co te łezki miał. Jim zna
wprawdzie język odżibwa, ale nie
zna polskiego, więc załączyłem także
tłumaczenie tekstu (na angielski, odżibwa jeszcze nie znam). Jim odesłał
mi taki oto list (po angielsku, który
przetłumaczyłem):
WłOdZiMieRZ FeNRyCh
•
Cześć Włodek, historia którą opisałeś
niezupełnie się zgadza, poniżej historia dwóch łezek.
Urodziłem się jako czwarte dziecko w małej wiosce o nazwie Batchewana Bay w północnym Ontario nad
brzegiem jeziora górnego. Wkrótce
po moim urodzeniu moja matka zapadła na gorączkę reumatyczną i
musiała wyjechać z wioski do szpitala na leczenie, a mój ojciec rybak nie
mógł się troszczyć o noworodka i
jeszcze trzy inne dzieci, więc w swej
głębokiej mądrości poprosił moich
dziadków (swoich rodziców), by się
mną zajęli, a ponieważ moi dziadkowie byli alkoholikami w ciężkim stadium, od samego początku byłem
zaniedbany. Zaniedbanie było tak
poważne, że prawie od tego nie
umarłem. Moje pośladki miały takie
pęcherze, że krwawiły, moje gardło
było tak podrażnione od płaczu, że
już nawet płakać nie mogłem, tak że
kiedy otwierałem buzię, żeby płakać,
nie było ani głosu ani łez. Ktoś dał
znać matce mojej matki (mojej babci) w innej wsi o nazwie goulais Bay
w innym rezerwacie, trochę na południe od Batchewana Bay, że trzeba
coś zrobić i to szybko, bo jak nie, to
dziecko – czyli ja – nie przeżyje.
Moja babcia pojechała tam, gdzie
byłem i jak mnie zobaczyła, to nie
chciała własnym oczom wierzyć.
Zawinęła mnie i zabrała do goulais Bay i zaczęła się o mnie troszczyć,
żeby przywrócić mi zdrowie. Mówiła:
„Parę razy myślałam, że dziecko nie
przeżyje”, ale cały czas się troszczyła,
karmiła, przemywała odleżyny. A potem powiedziała: „Po trzech miesiącach od kiedy przyniosłam go do
domu, zapłakał tak, że popłynęła
pierwsza łza, a kiedy tę pierwszą łzę
zobaczyłam, wiedziałam już, że będzie
dobrze i sama się popłakałam”.
Tak więc pierwsza z tych łez jest
moja, a druga mojej babci. Mniej więcej po roku pobytu z moją babcią próbowali mnie zabrać do rodziców, ale
nie chciałem z nimi zostać, więc zabrali mnie z powrotem do domu. Kilka razy próbowali, ale bez rezultatu, w
końcu mój ojciec powiedział moim
dziadkom, że powinienem być u nich,
więc mieszkałem z nimi całe życie.
Szanowna Redakcjo,
strasznie się cieszę, że polskie kino w
Wielkiej Brytanii jest coraz bardziej
popularne, i to nie tylko przy okazji
wielkich festiwali. Ostatnio
oglądałem trywialną komedię
„Podejrzani zakochani”, a potem
„Tajemnice Westerplatte”. Bardzo
się ciszę, że nie przemieszczając się
na grunt polski mogę oglądać w
kinach nasze filmy. Oczywiście że
zawsze można to zrobić na ekranie
własnego komputera, ale magia kina
to zupełnie coś innego. Ja i moi
znajomi, którzy są tak jak ja
kinomanami, bardzo chętnie
chodzimy do kina. Seanse, na które
poszliśmy, nie były zatłoczone i
poczuliśmy się jakbyśmy byli w
studyjnym kinie w Krakowie.
BARTeK MigAJ
|3
nowy czas | luty 2013
czas na wyspie
KINOTEKA numer 11
Bezsprzecznie najlepszym filmem w tegorocznym
festiwalowym menu jest „Róża” Smarzowskiego,
ale „Obława” Kryształowicza niewiele mu ustępuje.
Będzie klasyka i nowe kino polskie oraz spotkania
z twórcami: Gośćmi KINOTEKI będą m,in. Wojciech
Pszoniak, Krzysztof Zanussi, Jan Jakub Kolski, Anna
i Wilhelm Sasnalowie.
Jacek Ozaist
Przyłapałem się na tym, że co roku mam
ochotę napisać to samo, a mianowicie, że
program KINOTEKA przypomina
menu dobrej restauracji – jest bardzo
apetyczny. I że, zamiast myśleć o festiwalowym filmie Wojtka Smarzowskiego,
myślę o jego dziele, które akurat pokazują w kinach. Trzy lata temu w programie KINOTEKI zabrakło „Domu
złego”, rok temu „Róży”, teraz – „Drogówki”. Jestem pewien, że gdy ta ostatnia
będzie w programie przyszłorocznej KINOTEKI, wszyscy będą już mówić o
wchodzącym właśnie do kin „Aniele”
Smarzowskiego według „Pod Mocnym
Aniołem” Jerzego Pilcha. Liczę też, że w
końcu uda się organizatorom zaprosić
najlepszego obecnie polskiego reżysera
do Londynu.
Już od 1 marca w Riverside Studios
będzie można odwiedzać wystawę plakatów Tomasza Opasińskiego, bardzo utalentowanego i utytułowanego grafika
komputerowego, który 6 marca poprowadzi warsztaty grafiki przy 18 Hewett
Street.
Gala otwarcia 11. KINOTEKI odbędzie się w Barbican Centre 7 marca,
gdzie zostanie pokazana „Ziemia obiecana” Andrzeja Wajdy – żelazna pozycja
z pierwszej dziesiątki polskich filmów
wszechczasów. Po seansie z widzami
spotka się odtwórca roli Welta Moryca
Wojciech Pszoniak. W Barbican Centre
odbędą się też dwa inne pokazy klasycznych już obrazów – „Ucieczka z kina
Wolność” Wojciecha Marczewskiego (12
marca) oraz „Iluminacja” Krzysztofa Zanussiego (14 marca). Obaj twórcy zaszczycą publiczność osobistym udziałem
i rozmową po seansie.
Młode polskie kino reprezentować
będą w tym roku filmy: Marcina Kryształowicza – poruszająca „Obława”,
Tomasza Wasilewskiego „W sypialni”
oraz Filipa Marczewskiego „Bez
wstydu”. Mocna będzie również reprezentacja kobieca w osobach Marii Sadowskiej prezentującej „Dzień kobiet”, a
także – znanej już publiczności KINOTEKI Katarzyny Rosłaniec. Tym
razem pokazany zostanie jej film „Bejbi
blues”). Po projekcji filmu „Dzień kobiet” (8 marca w Riverside Studios)
przewidziane jest after party z udziałem
73-letniej Wirginii Szmyt, czyli DJ Wiki,
która podbiła serca Polaków dużym
temperamentem i świetną kondycją. To
bardzo ciekawa postać. Pani Wirginia
przez lata pracowała jako wychowawca
w męskim poprawczaku, a na stare lata
odkryła w sobie smykałkę do prowadzenia imprez tanecznych.
Wiśnią (a właściwie dwoma) na torcie
będą ex equo pokazy skandalizującego
dokumentu „Fuck for the Forrest” Michała Marczaka i artystycznego projektu
„Z daleka widok jest piękny” Anny i Wilhelma Sasnali. Publiczność będzie miała
możliwość spotkania twórców tych filmów – 11 marca w Curzon Soho (Marczak) i 16 marca w Institute of
Contemporary Arts (Sasnale). Oba dzieła
nieźle namieszały i wywołały w niektórych środowiskach burzliwe awantury.
Lepszej reklamy chyba nie trzeba.
Jak już ktoś gdzieś napisał: „Fuck for
the forrest”to film o nieprzystawalności
poezji marzeń do prozy życia oraz świadectwo przesytu zachodnim konsumpcjonizmem. Grupa ludzi ze Skandynawii
oraz Niemiec kręci amatorskie filmy pornograficzne ze sobą w rolach głównych,
zbierając pieniądze na ocalenie lasów
Amazonii. Czy są potomkami hippisów,
czy ich rażącą karykaturą – widzowie w
Londynie ocenić muszą sami.
Okazuje się, że jak co roku to, co w
polskim kinie najlepsze, opowiada bolesne historie z naszej przeszłości. Bezsprzecznie najlepszym filmem w
tegorocznym festiwalowym menu jest
„Róża” Smarzowskiego, ale „Obława”
Kryształowicza niewiele mu ustępuje.
„Róża” to epicki, bardzo osobisty, inny
niż wszystkie film w dorobku popularnego Smarza. Opowiada o powojennej
sytuacji Mazurów, którzy podobnie jak
Ślązacy, nie byli dla wyzwolicieli ani Polakami, ani Niemcami. Wracający z
wojny partyzant stara się chronić wdowę
i jej córkę przed gwałtem, śmiercią i wysiedleniem, a w końcu ląduje w ubeckiej
katowni i na zesłaniu. „Obława” natomiast igra z przyzwyczajeniami widza i
konwencjami kina wojennego. Nikt w
tym filmie nie jest czarno-biały, każdy
skrywa jakąś tajemnicę, która rozjaśnia
lub zaczernia jego postać. Partyzancki
egzekutor zostaje podjęty przez kolaboranta (którego ma zabić) kolacją. Od tej
pory wszystko przestaje być tym, czym
się wydawało. Wybitny, częściowo przemilczany film, który powinien wywołać
sporo kontrowersji, ale z powodu zagmatwanej formy, nie wywołał żadnej
awantury, tak jak choćby „Pokłosie” Pasikowskiego czy właśnie prezentowana w
Wielkiej Brytanii „Tajemnica Westerplatte” Chochlewa.
Miniony rok od względem aktorskim
należał do Marcina Dorocińskiego i Macieja Stuhra, wybitną kreację w „Róży”
stworzyła również Agata Kulesza. Żadnego aktora z tego grona, niestety, nie
zobaczymy na żywo. Przyjedzie jeszcze
tylko Jan Jakub Kolski, którego najnowszy film „Zabić bobra” z Erykiem Lubosem pokazany będzie 9 marca Riverside.
Kadr z filmu „Róża”
4|
luty 2013 | nowy czas
czas na wyspie
OgniskO
dla członków,
a nie
maszynka
do robienia
pieniędzy
Wśród członków zgromadzonych
w Sali Hemarowskiej po ogłoszeniu
wyników zapanowała wielka radość
Teresa Bazarnik
D
o tematu Ogniska Polskiego w Londynie powracamy częściej
niż sądziliśmy, że będzie to potrzebne. W maju ubiegłego
roku, kiedy dzięki spektakularnemu poruszeniu naszej
społeczności udało się powstrzymać sprzedaż tej perły
polskiego dziedzictwa na Wyspach, wydawało się, że od II
wojny światowej, to nasza pierwsza wygrana batalia. Owszem, wygrana, ale co
zrobić ze zwycięstwem? Otóż znaleźli się sprawni działacze, którzy wymyślili
sposób na zagospodarowanie zwycięstwa. W czyim jednak imieniu? – należałoby
zadać pytanie.
Dear Members
It is with regret that I write to you to let you know that on 18
February 2013 the Executive Committee voted for me to stand
down as Chairman of Ognisko. Unfortunately this was done at a
meeting which I could not attend.
I believe that this action was taken by the Executive Committee
because I have been championing a fair and transparent tender
process for the Members in relation to the two offers which you
will have the opportunity to learn more about tomorrow on
Sunday 24 February 2013 at 3pm at the Special General Meeting
being held at Ognisko.
I was honoured when I was elected as Ognisko Chairman and to
have been trusted by the members in June 2012 following a
rather trying time for Ognisko when we had to fight to save it. I
took my position very seriously and worked tirelessly on Ognisko
matters since my appointment. With the help of Lady Belhaven
Stenton and Piotr Michalik from the Executive Committee and
the support of you the members, I have organised numerous
wonderful lunches, dinners, lectures and seminars. I have
managed to secure a great working relationship with the most
prestigious University in Europe, the Jagielonian University that
not only has added great prestige to the Club but has meant
other wonderful events at the Club while helping us to generate
income for the Club at the same time.
In the recent months the Executive Committee has been working
on a tender process which was organised in order to find a better
solution for Ognisko Restaurant. I believe that, above all, the
Executive Committee should act in the interests of the members
which is why I supported the motion to call a special general
meeting at which both offers are to be presented to the
members. It is because I have been requesting transparency and
fairness that I have been removed as Chairman.
It pains me not to be able to carry on the work that you have
entrusted me with however I do hope that even at the costs of
the Chairmanship I have taken action to secure your interests
allowing you to learn about the two very serious proposals being
made for Ognisko.
Yours
Barbara Kaczmarowska Hamilton
I jeszcze jedno: Komu służą prywatne kluby? Członkom.
Odpowiedź prosta i jednoznaczna. W warunkach
prostych i jednoznacznych. Ognisko Polskie uratowane
w ostatniej chwili przed sprzedażą takiej logice się nie
poddaje. Uświęcone wspaniałą tradycją, przez długie
lata duma Polaków żyjących na emigracji, którzy w
większości przypadków stracili swój dom na Kresach
Rzeczypospolitej lub w zamienionej w stertę gruzu
Warszawie. Ognisko było dla nich miejscem spotkań,
rodzinnych uroczystości, bali i świątecznych bazarów,
było dachem nad głową dla artystów pod czujnym i
wymagającym okiem Mariana Hemara czy Feliksa
Konarskiego.
Tak, tak było. Potem przyszły czasy trochę gorsze.
Restauracja oddana w ręce ajenta, któremu nie zależało,
a może brakowało umiejętności i finezji, by przyciągać
nową klientelę podupada. Ajent odchodzi, zostawiając
dług w wysokości 16 tys. funtów. Opuszczone miejsce
zajmuje jego była współpracownica. Pusta najczęściej
sala, kontuar podpierają ponurzy kelnerzy, jedzenie,
które jest dalekim echem wyobrażenia o delicious Polish
cousine i piękny, wychodzący na rozległy ogród taras
przypominający bar piwny w PRL-wskiej mieścinie.
Powiewu świeżości brak. I wydaje się, że im gorzej, tym
lepiej, im mniej zainteresowania, tym nowa strategia
łatwiejsza do obrony. Nie da się nic zrobić – trzeba
sprzedać. Jeśli jest racja, argumenty można znaleźć.
Ku zaskoczeniu strategów w Polakach na Wyspie
budzi się zew – patriotyzmu? tradycji? dumy? Może
wszystkiego naraz. Stawiają się w dużej liczbie na
Nadzwyczajne Walne Zebranie i bronią Ogniska.
Powstaje nowy Komitet – częściowo złożony z osób,
które mimo zdecydowanego wotum nieufności członków
klubu – pozostają. I zaczyna się walka o władzę
przysłonięta woalką odbudowania finansowego
zabezpieczenia klubu. Od czego zacząć? Oczywiście od
restauracji – przecież to ogniskowa Ogniska. Jeśli
restauracja dobra – ludzi coraz więcej, życia coraz
więcej. Ogłasza się więc potajemny przetarg.
Wtajemniczeni zgłaszają swoje oferty. Kto wygrywa?
Angielska firma organizująca różnorodne imprezy –
większością głosów członków Komitetu pod nieobecność
przewodniczącej, którą na jednym z kolejnych zebrań po
prostu się wyrzuca. Angielska firma daje wyższy czynsz
niż inni. Oczy zaniepokojonych o przyszłość Ogniska
zasłania konieczność znalezienia bezpieczeństwa
finansowego. Ale czy ktoś myśli o członkach? O tym, dla
kogo jest klub? O tym, że to oni, w porywie
patriotycznego uniesienia wpłacali po 120 funtów, by to
miejsce uratować? Nie, przecież klub można wynająć za
pozornie dobre pieniądze, restaurację zostawić w tych
samych rękach, z tym samym drogim i niedobrym
jedzeniem, z tymi samymi ponurymi kelnerami. Im
mniej zamieszania, tym lepiej. Angielska firma wie jak
się w Ognisku poruszać. Współpracuje z nim już – jak
się okazuje – od dawna (o czym wiedzą tylko
wtajemniczeni). Restauracja może być martwa – ważne,
że będą „eventy”. Ajent swoje zarobi, a Ognisko będzie
miało na rates.
W ocenie Komitetu angielska firma przedstawiła
najlepszą propozycję. Miał być konkurs? Był konkurs.
Wygrali najlepsi, których zarządcy Ogniska korzystnie
promują upubliczniając ich propozycję, oferta
konkurencyjna, złożona przez Jana Woronieckiego w
wielu punktach jest wykropkowana, niczym ręką
cenzora. Jak się wkrótce okazało było to cyniczne
lekceważenie zdrowego rozsądku członków Ogniska.
W niedzielę, 24 lutego na Nadzwyczajnym Walnym
Zebraniu ponownie członkowie Ogniska powiedzieli
swoim przedstawicielom: nic o nas bez nas! Sala
Hemarowska ledwo pomieściła poruszonych zaistniałą
sytuacją klubowiczów. Około 200 osób (a jeszcze do
niedawna jak mantrę powtarzano, że klub nikomu nie
jest już potrzebny). W długiej kolejce można rozpoznać
znanych w polsko-brytyjskim życiu Polaków. Wśród
klubowiczów słynni projektanci mody: Basia Zarzycka i
Tomasz Starzewski, są aktorki – Rula Lenska i Irena
Delmar (która grała w teatrze Hemara).
Chociaż w rozmowach kuluarowych dominuje
oburzenie, spotkanie przebiega bez specjalnych
zakłóceń. Swoje oferty na zagospodarowanie klubu
przedstawiają Guy Rodger i Jan Woroniecki. Po każdej
prezentacji jest czas na pytania. Kandydaci cierpliwie, i
z dużym poczuciem humoru, wyjaśniają szczegółowe
aspekty swoich planów. Nikt nie opuszcza sali, choć mija
już trzecia godzina swoistego maratonu. Przerwa na
liczenie głosów, po czym Sala Hemarowska znowu jest
pełna. Głosami klubowiczów wygrał Jan Woroniecki –
znany londyński restaurator (wynik 131:32), który
bardzo wierzy w przyszłość Ogniska. Chce
zainwestować 265 tys. funtów na wyremontowanie baru,
restauracji i kuchni, zachowując unikatowy charakter
tego miejsca. Przejmie restaurację, zrobi remont i
miejmy nadzieję, że znów będzie tam można dobrze
zjeść w miłej atmosferze. Ale to dopiero początek! Do
dawnej świetności klubu droga wciąż bardzo daleka.
Another triumph for Ognisko! > 14
|5
nowy czas | luty 2013
polski londyn
Instytut i Muzeum im. gen. Sikorskiego
Zapomniana
STOLICA POLSKI
Setki tysięcy w większości młodych polskich emigrantów, którzy w ostatniej
dekadzie wybrali stolicę Albionu jako miejsce realizacji swoich planów
życiowych, w większości nie jest świadoma jak wielką rolę dla nas, Polaków,
to miasto odgrywało ledwie kilkadziesiąt lat temu.
Arkady Rzegocki
Pisząc o zapomnianej stolicy nie mam na myśli sporów historyków wskazujących na Giecz, Ostrów Lednicki, Gniezno lub
Ostrów Tumski w Poznaniu jako na ważne centra administracyjne średniowiecznego państwa Piastów. Tutaj przynajmniej
toczy się wśród archeologów i historyków interesujący spór. Jednak gdy zainteresujemy się najnowszą historią naszego państwa
okaże się, że niewiele osób jest świadoma, że najważniejsze funkcje polityczne i administracyjne od 1940 spełniał Londyn.
Setki tysięcy w większości młodych polskich emigrantów, którzy w ostatniej dekadzie wybrali stolicę Albionu jako miejsce realizacji swoich planów życiowych, w większości nie jest świadoma
jak wielką rolę to miasto odgrywało ledwie kilkadziesiąt lat temu.
Często przechodzą obok dawnej siedziby prezydenta, dawnych
polskich ministerstw, wydawnictw, galerii, klubów, czasem pomników – nie wiedząc, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu tętniło tutaj
polskie życie literackie, polityczne, teatralne, religijne, naukowe,
wreszcie towarzyskie. A przecież polski Londyn jako centrum polityczne prowadził działania czwartej co do wielkości armii alianckiej, walczącej na wszystkich frontach Europy. Niemal połowa
tajnych informacji z kontynentu europejskiego, którą dysponowali
Brytyjczycy pochodziła od polskiego wywiadu – wówczas jednego
z najlepszych w świecie.
O ile jednak zasługi polskich żołnierzy zostały – przynajmniej
w języku polskim dość dobrze opisane, o tyle powojenna działalność najważniejszego skupiska polskiej emigracji nie znalazła
jeszcze odpowiedniego miejsca w polskiej pamięci. Po 1989 roku
polska kultura dobrze przyswoiła dorobek Instytutu Literackiego z podparyskiego Maisons-Laffitte. Dziś założyciele „Kultury” Jerzy Giedroyć czy Gustaw Herling-Grudziński i liczni
współpracownicy tego ośrodka stanowią ważną część polskiej literatury. Co więcej, bez Czesława Miłosza, Andrzeja Bobkowskiego, Jerzego Stempowskiego, Juliusza Mieroszewskiego,
Józefa Czapskiego, Witolda Gombrowicza trudno w ogóle wyobrazić sobie polską literaturę XX wieku. Tymczasem wielu nie
mniej wybitnych pisarzy, publicystów, poetów, którzy tworzyli
„Polskę poza Polską” (Jan Paweł II) pozostaje zapomniana,
znana jedynie nielicznym specjalistom. A przecież przez kilkadziesiąt lat to właśnie polski Londyn był najważniejszym centrum polskiej emigracji, nie tylko ze względu na najliczniejszą
zwartą zbiorowość wojennej emigracji, ale także ze względu na,
w dużej mierze inteligencki, charakter tej zbiorowości. To właśnie dlatego wydawano tak wiele pism, książek, a teatr Mariana
Hemara pękał w szwach. Paradoks polega na tym, że „Londyńczyk” Juliusz Mieroszewski związany z paryską Kulturą jest powszechnie znany, a nawet uznawany za najwybitniejszego
polskiego geopolityka XX wieku, gdy tymczasem prof. Adam
Pragier – nie mniej wybitny publicysta polemizujący przez
ćwierć wieku z Mieroszewskim głównie na lamach londyńskich
„Wiadomości” Mieczysława Grydzewskiego popadł w zapomnienie . Podobnie rzecz ma się z wieloma innymi przedstawicielami polskiego Londynu, wymieńmy dla przykładu:
Zygmunta Nowakowskiego, TymonaTerleckiego, Zdzisława
Stahla, Adama Żółtowskiego, Wiesława Strzałkowskiego, Stanisława Andreskiego (Andrzejewskiego). Słowem, nie pamiętamy o
tej ogromnej liczbie wybitnych publicystów, pisarzy, poetów, historyków, przedstawicieli niemal każdej dziedziny wiedzy.
Dlaczego tak się stało? Dziś po ponad dwudziestu latach od
przekazania przechowywanych pieczołowicie w Londynie insygniów władzy II RP przez ostatniego prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego nowo wybranemu prezydentowi Lechowi Wałęsie,
można napisać, że było to spowodowane wyborem politycznym i
ideowym. Po 1989 roku nie skorzystano bowiem z możliwości nawiązania do dziedzictwa II Rzeczpospolitej. Nie skorzystano z tak
sumiennie i z wielkim wysiłkiem pielęgnowanej zasady legalizmu.
Nie przywrócono choćby na jeden dzień Konstytucji Kwietniowej z
1935 roku. A przecież o ile łatwiej byłoby wprowadzać poprawki –
choćby i liczne – do konstytucji suwerennego państwa, jakim była
II RP, niż do konstytucji narzuconej przez Józefa Stalina. To zaniechanie spowodowało, że Polska aż do kwietnia 1997 roku miała
ustawę zasadniczą „uchwaloną” 22 lipca 1952 roku. Nie udało się
więc nawet uchwalić nowej konstytucji w 1991 roku – w dwustulecie Konstytucji 3 Maja! Po 1989 roku nie sięgnięto po dorobek polskiego Londynu – po specjalistów, ekspertów, polityków.
Ministrami, głównymi doradcami nie stali się przesiąknięci głębokim patriotyzmem Polacy wychowani w Wielkiej Brytanii. Nie
stworzono możliwości powrotu do kraju emigracji niepodległościowej, ani nawet nie zachęcano ich do tego w żaden sposób. Co więcej, nie skorzystano nawet z wiedzy poszczególnych emigrantów;
przykłady polskich dyplomatów czy ministrów pochodzących z niepodległościowej emigracji są zawstydzająco niewielkie. W tym kontekście główny negocjator Jan Kułakowski, minister finansów
(nominowany właśnie na wicepremiera) prof. Jacek Rostowski i
jego doradca Lubomir Lasocki stanowią nieliczne wyjątki.
Dziś, w 23 lata po przełomie 1989 roku, możemy na polski
Londyn spojrzeć z dystansem, łatwiej jest o większy obiektywizm.
Dziś już nie rozpala on politycznych czy ideowych sporów, bo
tworzone w Londynie idee, dzieła, a szczególnie postawa niezłomności – nie mają bezpośredniego znaczenia dla toczonych w
Polsce dyskusji. Mogły je mieć dwie dekady temu, gdy nad odbudowaną Polską unosił się cień sporu o legitymizację oraz o postawy w okresie komunistycznego zniewolenia. Zapewne właśnie
dlatego dorobek polskiego Londynu został przemilczany, okazał
się zbyt kłopotliwy. Temat ten zachowa jednak swą aktualność
dopóty, dopóki Polakom nie uda się zbudować państwa na miarę
wyzwań, jakie zwykła przed nami stawiać historia. Mackiewicz,
Pragier, Grydzewski i wielu innych nie tylko mają niepodważalne
prawo obecności w polskim dyskursie politycznym, ale można
wręcz powiedzieć, iż dyskurs ten nie ma bez nich racji bytu.
Dziś, już bez ideowego i politycznego zacietrzewienia, możemy i
powinniśmy zapoznać się z dorobkiem i myślą emigracji niezłomnych. Jest to konieczny element programu odbudowywania polskiej
świadomości amputowanej, zubożonej w wyniku II wojny światowej i komunizmu. Odzyskanie dla polskiej świadomości polskiego
Londynu jest tak samo ważne, jak promowanie wiedzy o Rzeczpospolitej Obojga Narodów, o naszych sąsiadach, z którymi związani
byliśmy przez stulecia, o miejscu i roli Polski w Europie w przeszłości i dzisiaj.
Po przystąpieniu do Unii Europejskiej Londyn znów stał się
największym skupiskiem polskiej emigracji w Europie. Młodzi Polacy pojawili się na Wyspach Brytyjskich głównie ze względów
ekonomicznych. Lecz wciąż jeszcze istnieją zasłużone polskie instytucje, które przez kilkadziesiąt lat były ostojami polskiej myśli i
polskiej kultury. Przywrócenie pamięci o polskim Londynie oznacza przerzucenie mostu pomiędzy starą i nową emigracją, pomiędzy obywatelami II i III Rzeczpospolitej. Oznacza wzbogacenie
polskiej kultury, która jest znacznie uboższa bez dorobku polskiego Londynu. Wreszcie postawa niezłomna jest bardzo ważna
dla wspomnianej już odbudowy polskiej świadomości. A przecież
niezgoda na dyktaturę komunistyczną, na wynik II wojny światowej, została przyjęta przez przytłaczającą część polskiej emigracji
jako oczywistość. Bowiem w przytłaczającej większość Polacy
uznali wyniki II wojny światowej za akt niesprawiedliwości, który
stał się fundamentem powojennego ładu międzynarodowego. Postawa negacji niesprawiedliwego ładu międzynarodowego była
polskim udziałem także w wieku XIX. Tak samo jak wówczas,
walka o wolną Polskę zespolona była ściśle z walką o najwyższe
wartości polityczne cywilizacji europejskiej – sprawiedliwość,
prawo narodów do samostanowienia, sprzeciw wobec nagiej i
bezrozumnej siły.
Polski Londyn zarówno ten niezłomny jak i ten współczesny stanowi istotny potencjał. Starsza emigracja oraz dzieje zapomnianej
stolicy Polski mogą nauczyć nowych emigrantów postawy godności,
wiary w siebie, szacunku dla polskości. Jest on jednak przede
wszystkim symbolem dramatycznej historii polskiego państwa w
przeszłości i jego słabej kondycji obecnie. Stolica Wielkiej Brytanii
to memento dla wszystkich odpowiedzialnych za stan państwowości
polskiej. Można zaryzykować tezę, iż dzisiejsi emigranci nie musieliby szukać swego miejsca na świecie poza Polską, gdybyśmy wcielili w życie przesłanie emigracji powojennej. Przesłanie silnego,
podmiotowego, świadomego swego dziejowego posłannictwa państwa. To zadanie jest wciąż przed nami. I właśnie dlatego polski
Londyn, mimo upływu lat, staje się wezwaniem coraz bardziej aktualnym.
Autor jes t płnomocnikiem rektora ds. funkcjonującego od ubiegłego
roku Polskiego Ośrodka Naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego
w Londynie
6|
luty 2013 | nowy czas
czas na wyspie
NauczaNIe
jak ogrodnictwo
Nauczanie jest jak ogrodnictwo. Sieje się, odchwaszcza, nawozi,
przycina, podtrzymuje i pielęgnuje. Trzeba całych lat, zanim ogród
w pełni rozkwitnie. I trzeba wiele serca, aby być dobrym
ogrodnikiem.
Julia Hoffmann
Polska Szkoła Przedmiotów Ojczystych w Putney-Wimbledon im. Marii Skłodowskiej-Curie to jedna z
najstarszych i największych polskich szkół w Anglii.
Każdej soboty przyjeżdża tu ponad 500 uczniów w
wieku od trzech do osiemnastu lat. To dzieci, które
urodziły się w Wielkiej Brytanii, a także te, które wyjechały z Polski niedawno, zwłaszcza po wstąpieniu
Polski do Unii Europejskiej. Są też dzieci, których rodzice tutaj się urodzili. Często też dziadek przywozi
tutaj wnuczka – do tej samej szkoły, do której dawniej
przyprowadzał swoje dzieci. Zajęcia trwają od godziny 9.00 do 12.30; w żadnej z klas nie ma więcej niż 25
uczniów.
Działająca od 52 lat placówka jest w okresie naboru oblegana przez rodziców – chętnych do nauki jest
dwukrotnie więcej niż możliwości. Rok temu zabrakło
80 miejsc dla dzieci w wieku od trzech do siedmiu lat.
Dlatego dyrektor szkoły, Małgorzata Lasocka, piastująca tę funkcję od dziewiętnastu lat, zainicjowała
utworzenie w 2012 roku kolejnej szkoły, w pobliskim
New Malden.
–To nasze najmłodsze „dziecko” – mówi pani dyrektor, na co dzień pracująca jako nauczyciel oraz
koordynator EAL w Ursuline High School przy ulicy
The Downs w Wimbledon. EAL (English as an Additional Language) to program nauczania języka angielskiego jako drugiego, bez którego nie mogłoby
funkcjonować tutejsze liceum urszulanek – jego
uczennice mówią łącznie czterdziestoma językami, w
tym także afrykańskimi.
Od samego początku założeniem dyrektor Lasockiej oraz Violetty Ramnarace, współzałożycielki i dyrektor szkoły w New Malden było, aby nowa szkoła
stała się samodzielną placówką, ale by opierała się na
identycznych zasadach funkcjonowania, co szkoła na
Wimbledonie oraz by mogła korzystać z jej doświadczenia i kontaktów. Toteż grono pedagogiczne obu
szkół ściśle współpracuje ze sobą. W New Malden
uczy się dziś 84 dzieci w pięciu oddziałach, począwszy
od przedszkola (23 dzieci) do klasy drugiej.
Wbrew protestom dyrekcji, rodzice mówią o nowej
szkole „filia” albo wręcz „córka”, zaś o Putney-Wimbledon – „szkoła-matka”.
„Matka” mieści się obecnie, po przeprowadzce w
kwietniu 2012, w dzielnicy willowej, wśród ogrodów i
parków, w nowoczesnych i znakomicie wyposażonych
budynkach Szkoły Urszulanek. – Moja angielska szkoła, która bardzo nastawiona jest na wielokulturowość,
przyjęła nas niezwykle życzliwie i cały czas nas wspiera – mówi dyrektor Lasocka.
„Polskie soboty” bardzo pomagają odnaleźć się w
nowej rzeczywistości dzieciom i młodzieży, które dopiero niedawno przyjechały do wielkiej Brytanii i czują się zagubione w angielskiej szkole. – Szkoła polska
daje im poczucie oparcia, kontakt z polskimi rówieśnikami, co działa terapeutycznie w sytuacji tak wielkiej
zmiany – podkreśla dyrektor Lasocka. – Ci, którzy
właśnie przyjechali, uczą się tutaj angielskiego od
tych, którzy są w Anglii od dawna, i odwrotnie, nowi
przybysze wprowadzają swych kolegów we współczesną polszczyznę. Musimy pamiętać, że w tej samej
ławce siedzą dzieci z trzeciego pokolenia emigracji i
te, które są tu od kilku miesięcy. To olbrzymie wyzwanie dla nauczycieli, którzy muszą prowadzić kilka poziomów nauczania w każdej klasie, na każdej lekcji.
Na szczęście nasz zespół jest znakomicie przygotowany do prowadzenia tego rodzaju zajęć. A są w nim
także absolwenci naszej szkoły…
WalKa o MiejSce
Metodyka nauczania w Putney-Wimbledon z pewnością nie trąci myszką. Obszerne, nowoczesne klasy
wyposażone są w komputery i tablice interaktywne, a
dyrektor Małgorzata lasocka jest bardzo dumna ze swojej szkoły
Fot.: Julia Hoffmann
WedłUg StarSZeńStWa
i KoleżeńStWa
Rozlokowani są piętrami. Maluchy ćwiczą swoje
wzruszające piosenki i wierszyki na zbliżający się
Dzień Matki (w Anglii przypadający w czwartą
niedzielę Wielkiego Postu) na parterze, siedząc na dywanie w pięknie wyposażonej sali przedszkolnej, gimnazjaliści przesyłają sobie listy walentynkowe na
pierwszym piętrze, a najwyżej rezydują maturzyści,
przygotowujący się do egzaminu A-level z języka i literatury polskiej.
Uczennice szkoły w Putney-Wimbledon (od lewej): Klaudia Białek,
Sylwia Smuga, Maja Zwolińska, Klaudia Krzyżoś, Kaja Stokłosa
|7
nowy czas | luty 2013
czas na wyspie
wyposażone są w komputery i tablice interaktywne, a idea i praktyka nauczania zbieżne są do
norm brytyjskich.
– Jesteśmy nastawieni na indywidualne potrzeby każdego ucznia, podobnie jak jest to w
szkołach brytyjskich. W nauczaniu korzystamy
oczywiście z polskich podręczników, ale to tylko
jedno z licznych źródeł. Nauczyciele przygotowują bardzo wiele własnych materiałów i prezentacji dla uczniów, korzystają z filmów i książek.
Uczymy o dawnej i współczesnej Polsce, organizujemy wycieczki do kraju, staramy się, aby
uczniowie zdobywali jak najwięcej „żywej” wiedzy – mówi dyrektor Lasocka.
O miejsce w renomowanej szkole ubiegają się
kandydaci z całego Londynu, nawet z drugiego
końca miasta. Tutaj nie tylko wyniki egzaminów
GCSE i A-Level są dużo wyższe od przeciętnych,
tutaj obowiązuje także stabilny system wartości i
oprócz przekazywania wiedzy – wychowuje się
prawych ludzi.
UcZnioWiE i ABSoLWEnci
Niektóre uczennice polskiej szkoły są w trakcie
tygodnia także uczennicami angielskiej Szkoły
Urszulanek, toteż – jak śmieje się dyrektor Lasocka – cały tydzień męczą się w tym samym miejscu…
Ale spotkane podczas przerwy 16-latki nie
sprawiają wrażenia udręczonych i bardzo konkretnie podchodzą do sprawy. – Chcemy uczyć
się w szkole sobotniej, czujemy, że musimy, aby
mieć kontakt z polskością tutaj na uchodźstwie –
mówi Klaudia Krzyżoś. – Będziemy zdawać maturę z języka polskiego.
Jak podkreśla jej koleżanka Maja Zwolińska zależy im, aby mieć na świadectwie ten egzamin. –
To ważne dla naszej przyszłości, bo biznesy
zwracają uwagę na to, ile się zna języków. A my
prawie wszystkie chcemy tu zostać, no, może na
starość ja chciałabym wrócić do Polski.
Z kolei Sylwia Smuga planuje studia w
Wielkiej Brytanii, potem dwa-trzy lata pracy i
powrót do kraju.
Chłopcy w tym wieku wykazują mniej zapału
do nauki, ale po latach zmieniają zdanie:
– Pamiętam, jak mama mnie prawie wynosiła z
domu w soboty rano, a ja się trzymałem kurczowo balustrady schodów i nie chciałem iść! Było
tak często, a teraz jestem wdzięczny, że skończyłem polską szkołę – wspomina absolwent szkoły
na Putney z lat dziewięćdziesiątych, Dominik
Mytko, dziś pracujący dla angielskiej firmy zajmującej się sprzedażą praw filmowych. – Jednym
z moich obszarów sprzedaży jest Polska. Często,
niekiedy codziennie, kontaktuję się z klientami w
Polsce i rozmawiam z nimi tylko i wyłącznie po
polsku, między innymi z Telewizją Polską, Polsatem i TVN. Nigdy też nie zapomnę, jak na ostatnich targach filmowych w Cannes dyrektor
Programu 2 TVP powiedziała mi: „Wszyscy się
zachwycamy, jak pan dobrze mówi po polsku”.
Po raz pierwszy doszło do mnie, że to wszystko
dzięki polskiej szkole sobotniej!
Nie jest jednak łatwo wstawać w każdą sobotę
wcześnie rano i znowu jechać na lekcje. Mimo to
i rodzice, i dzieci dają sobie radę z tym
wyzwaniem. – Dla moich dzieci to jest normalne, że w sobotę chodzą do polskiej szkoły; synek
przyjeżdżał tutaj już jako małe dziecko w wózeczku, odprowadzając siostrę – mówi Przemysław
Zasadziński, ojciec dwojga dzieci, uczniów szkoły
w Putney-Wimbledon. – Mają tu wielu przyjaciół i bardzo lubią tu przychodzić; dawniej cały
tydzień czekali na polską szkołę, dopiero teraz
polubili także angielską. Można spokojnie pogodzić zajęcia w tygodniu ze szkołą sobotnią, to
kwestia chęci i organizacji. A uczenie się dwóch
języków równocześnie bardzo rozwija umysł i daje dzieciom lepsze perspektywy na przyszłość. To
jest dobra szkoła, nauczyciele są dobrze dobrani,
mają świetne przygotowanie pedagogiczne.
W szkole w Putney uczył się między innymi
Piotr Fudakowski, producent filmowy, zdobywca
Ocara za film „Tsotsi” (2005), a także jego dzieci
oraz dzieci Jana Vincenta Rostowskiego, polskiego ministra finansów, oraz .
REPUBLikA RoDZicóW
Większość polksich szkół sobotnich zakładana
jest przez rodziców i polonijne stowarzyszenia, a
każda z nich jest inna. – Pytanie o „najlepszą
szkołę” jest absolutnie przeciwne naszemu sposobowi myślenia. Nie prowadzimy rankingu czy
plebiscytu placówek – wyjaśnia Marta Niedzielska, kierownik biura Polskiej Macierzy Szkolnej.
– Szkoły sobotnie działają na zasadzie jednostek
wolontaryjnych, ich funkcjonowanie jest w pełni
rezultatem troski i dobrej woli rodziców dzieci,
jak i osób, które uważają kontynuowanie polskiej
kultury poprzez nauczanie młodych Polaków za
ważną sprawę. Każda placówka jest zupełnie inna, a jej działanie jest odpowiedzią na zapotrzebowanie na danym terenie oraz wynikiem
wspólnych starań, pomysłów i dostępnych środków – podkreśla Marta Niedzielska.
Warto jednak pamiętać, że jedynie niewielki
odsetek polskich dzieci bierze udział w sobotnich
zajęciach. Nie są one przecież obowiązkowe, do
tego płatne, a liczba miejsc – ograniczona.
PŁYŃ DOVER - FRANCJA
ZAOSZCZĘDŹ MILE,
ZAOSZCZĘDŹ PIENIĄDZE
DOVER - DUNKIERKA
LUB CALAIS
AUTO + 4 W JEDNĄ
STRONĘ OD
29
£
Julia Hoffmann
w skrócie
Ì Polski stał się drugim językiem w Anglii i Walii
– ogłosił 30 stycznia „The Telegraph”.
Z danych najnowszego Spisu Powszechnego w Wielkiej Brytanii wynika, że mówi się tu
obecnie w 100 językach, z czego drugim pod względem powszechności (po angielskim)
jest język polski. Jego użytkownicy na Wyspach Brytyjskich to niemal 550 tys. osób. Polacy wyprzedzili tym samym mniejszości mówiące językami subkontynentu
indyjskiego: Punjabi, Urdu, Bengali i Gujarati. Warto odnotować, że polską żywność zaczęto sprzedawać w supermarketach – także w sieci Waitrose – na długo przed
publikacją wyników Spisu Powszechnego.
Ì Dzień później, 1 lutego, ta sama gazeta informuje, że ponad 100 mln funtów z kiesze-
Portsmouth
Dover
Dunkierka
Newhaven
Calais
Dieppe
Le Havre
ni brytyjskich podatników otrzymało w ciągu ostatnich pięciu lat 23,500 polskich
studentów studiujących na brytyjskich uczelniach. Brytyjczycy obawiają się, że bardzo
wielu z nich wróci po studiach do Polski, nie oddając pożyczonych pieniędzy i pozostawiając wielomilionową „dziurę” w angielskim budżecie.
Ì Również 1 lutego reporter „The Daily Mail” pisze, że „Boston ma już serdecznie dość”.
Ludność tego miasta w hrabstwie Lincolnshire powiększyła się w ostatnich dziesięciu
latach o 15 proc. z powodu wielkiego napływu imigrantów z Europy Wschodniej, w tym
z Polski. Polacy, Litwini i Łotysze sprawili, że Boston stał się najbardziej wschodnioeuropejskim miastem w Wielkiej Brytanii. „Pełno tu bałtyckich sklepów i hałaśliwych
dziewczyn w plastikowych, puchatych kurtkach” – relacjonuje dziennikarz.
DOVER-FRANCJA
DFDS.PL
8|
luty 2013 | nowy czas
czas na wyspie
w skrócie
Polska wódka
w brytyjskim
parlamencie
Grupa młodych Polaków w Wielkiej Brytanii postanowiła aktywnie włączyć się w demokratyczne struktury państwa i wkrótce
ruszy z programem kampanii informacyjnych i wydarzeń, których celem będzie podniesienie rangi polskiej emigracji w
Zjednoczonym Królestwie. Grupa Polityczna, będąca częścią organizacji Polish Professionals in London (PPL), już rozpoczęła
współpracę z brytyjskim parlamentarzystą
Danielem Kawczynskim MP, który objął
nieformalny patronat nad inicjatywą.
Poseł Daniel Kawczynski, który urodził się w Warszawie i wyemigrował w
dzieciństwie do Wielkiej Brytanii, zasiada w House of Commons z ramienia
The Conservative Party.
Grupa Polityczna PPL powstała jeszcze przed ogłoszeniem wyników spisu
powszechnego, który wykazał, że język polski jest drugim najpopularniejszym
na Wyspach Brytyjskich (po angielskim). Rezultaty spisu, ogłoszone 30 stycznia, zawierały informację, że około 546 tys. osób w Zjednoczonym Królestwie
mówi po polsku.
Podczas pierwszego oficjalnego spotkania z parlamentarzystą, które odbyło się
7 lutego w Londynie, Grupa Polityczna PPL uzgodniła dwa strategiczne cele dla
organizacji: działania mające na celu lepszą integrację polskiej emigracji ze społeczeństwem brytyjskim oraz poprawę wizerunku Polaka w Zjednoczonym Królestwie. W ramach tych założeń, Grupa Polityczna przeprowadzi kampanię
informacyjną zachęcającą rodaków w Wielkiej Brytanii do głosowania w wyborach i do aktywniejszego włączania się w procesy demokratyczne państwa. W czasie dyskusji uczestnicy zacytowali wyniki badań, które wskazują, że Polacy
niechętnie głosują i nie korzystają z przysługujących im w tym zakresie praw.
Grupa Polityczna będzie także organizować spotkania z kluczowymi przedstawicielami władzy i biznesu, które odbywać się będą w Houses of Parliament. W ramach tych spotkań Grupa chce podkreślać pozytywny wpływ
Polaków na gospodarkę i kulturę Zjednoczonego Królestwa. Pierwsze spotkanie z brytyjskimi posłami i biznesmenami, przy tradycyjnej wódce i zakąsce,
planowane jest na kwiecień.
Polish Professionals in London to organizacja zrzeszającą Polakow pracujących zawodowo w Londynie i okolicach. Wśród członków PPL są zarówno
pracownicy sektora finansowego, prawnego czy mediów, jak i samozatrudnieni
eksperci, pracownicy sektora rządowego czy właściciele własnych firm. PPL,
oprócz organizowania regularnych spotkań, szkoleń i warsztatów dla członków
oraz działalności charytatywnej, angażuje się także w budowanie społeczeństwa obywatelskiego i współpracę z przedstawicielami organów demokratycznych. Wszyscy działacze PPL są wolontariuszami, którzy tę działalność
prowadzą obok swojej pełnoetatowej pracy zawodowej.
Ì Podczas „straconej dekady” po
ogłoszeniu stanu wojennego z kraju na
stałe wyjechało mniej osób niż w ciągu
ostatnich dwunastu lat, alarmuje „Dziennik
Gazeta Prawna". W okresie 2000-2012
wymeldowało się 298,9 tys. osób, czyli
średniej wielkości miasto. Z najnowszego
spisu powszechnego wynika, że za granicą
przez ponad rok przebywa 1,5 mln.
Polaków. Demografowie oceniają, że te
osoby nigdy już nie wrócą do kraju na stałe.
Tylko w ubiegłym roku wyjechało około
100 tys. Polaków. W najbliższych pięciu
latach dołączy do nich kolejne 500-800 tys.
– szacuje prof. Krystyna Iglicka. Z badań
wynika, że aż 64 proc. młodych Polaków
uważa, że tylko praca i życie za granicą
stwarzają dla nich jakąkolwiek szansę na
przyszłość – dodaje prof. Iglicka.
Poseł Daniel Kawczyński
wyemigrował z matką do Wielkiej
Brytanii jako kilkuletni chłopiec
Łukasz Filim, przewodniczący Rady Wykonawczej PPL,
skomentował: – Cieszymy się, że nasze perwsze spotkanie z
posłem Kawcyńskim było owocne i mamy już plan na nasze
pierwsze wydarzenie, którym będzie prezentacja danych o naszej emigracji w brytyjskim parlamencie. Mamy nadzieję, że
liczby wskazujące na pozytywny skutek naszej tu obecności dla
gospodarki brytyjskiej przemówią same za siebie i przysłużą
się do polepszenia naszego wizerunku wśród przedstawicieli
władzy, w prasie, a przez te źródła także w społeczeństwie.”
Polacy nie mieli w ostatnich miesiącach dobrej prasy. W
styczniu tygodnik „The Sun” opublikował artykuł „Polish
city that’s moved to Britain” o wyludniającej się Łodzi, której mieszkańcy jakoby grupowo przeprowadzają się do Anglii. W lutym publicysta „The Times” opublikował tekst
„Today I Am Make First Column in Polski”, w którym kpił
z umiejętności językowych polskich emigrantów i „polskiej
tradycji palenia Żydów”.
Ì Na Wyspach przybywa muzułmanów,
którzy nie chcą integracji, rządzą się swoimi prawami. "Muzułmańskie patrole",
które ganiają na ulicach Londynu kobiety
w krótkich spódnicach? To tylko zwiastun
tego, co nadchodzi. Ta kultura ma moc wydobywania z ludzi tego, co najgorsze. Na
północy Anglii sytuacja jest wręcz krytyczna - mówil Alexander Khan, autor książki
"Islamski bękart", który w dzieciństwie,
uprowadzony przez swoich najbliższych,
znalazł się w szkole islamskiej, gdzie rekrutowano przyszłych dżihadystów
T-TALK
Dzwoń Tanio do Polski
Korzystaj z tej samej karty SIM
Używaj serwisu T-Talk i dzwoń za darmo na numery 0800
Używaj kredytu na rozmowy z dowolnej
Używaj serwisu T-Talk i dzwoń tanio na numery 0845/0870
komórki lub telefonu domowego
Używaj wygodnej opcji automatycznego doładowanie konta
Nie musisz posiadać kontraktu z Auracall
Możesz doładować konto na wiele sposobów
Polskojęzyczna Obsługa Klienta
1 Doładuj
£10
kredytu
Wyślij
NOWYCZAS
na 65656
(koszt £10 + std.SMS)
£5
kredytu
Wyślij
NOWYCZAS
na 81616
(koszt £5 + std.SMS)
Przy doładowaniu
przez Internet
Stawki do Polski
na tel. domowy
.70
1
pence/min
2.00
1.45
pence/min
pence/min
Stawki do Polski
na komórkę
5
.90
pence/min
7.00
5.10
2 Zadzwoń
Wybierz
*
0370 041 0039
i postępuj zgodnie z
instrukcją operatora. Proszę
nie wybierać
ponownie.
pence/min
pence/min
Najniższe ceny dostępne na
www.auracall.com/polska
Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622
*T&Cs: Ask bill payer’s permission before using the service. SMS costs £5 or £10 + standard sms. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number
is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 0p & 25p depending on the destination. Calls to 03 number cost standard
rate to a landline and can be used as part of the bundled minutes. We will automatically top-up your T-Talk account with the initial top-up amount when you will have 3 minutes talk time remaining. To unsubscribe text AUTOOFF to
81616. Credit expires 90 days from the last top-up. Rates are subject to change without prior notice. Prices correct at 28/02/2012. This service is provided by Auracall Ltd.
15
|9
nowy czas | luty 2013
czas na wyspie
Ì Pretekstem do napisania tekstu, który ukazał się w
w skrócie
Ì Anne Applebaum, laureatka
Pulitzera za „Gułag”, to także
świetna kucharka. Autorka wydanej w zeszłym roku „Żelaznej
kurtyny" zbiera teraz pochwały
za swoją książkę kucharską.
– Chodziło o to, żeby pokazać
polskie dania, ale nie tak, jak
się je robi w Chicago od 60 lat,
ale jak się je przyrządza teraz
w Polsce – mówi Anne Applebaum, światowej sławy
specjalistka od historii Europy
Środkowo-Wschodniej, prywatnie żona Radosława
Sikorskiego, ministra spraw zagranicznych, która razem z
dziennikarką Danielle Crittenden wydała książkę „From a
Polish Country House Kitchen".
Ì „Stereotypy i brak wiedzy na temat Polaków to standard w Wielkiej Brytanii" – pisze Edward Lucas w
„European Voice", anglojęzycznej gazecie wydawanej
przez The Economist Group. Jego zdaniem, brytyjski stereotyp przedstawiający zrzędliwego, niechlujnego,
śmierdzącego Polaka jest bardzo mylący, a dziennikarzom
na Wyspach nie wypada naśmiewać się z innych grup etnicznych, więc szydzą z polskich imigrantów. „Nie sądzę,
aby jakakolwiek szanująca się gazeta pozwoliła sobie na
protekcjonalne uwagi o reggae, kozim curry i piwie imbirowym, pisząc o imigrantach z Karaibów w Wielkiej
Brytanii lub publikowała żarty będące aluzjami do niewolnictwa (...)" – pisze w swoim felietonie Edward Lucas.
„The Times” pod tytułem „Today I Am Make First Column in Polski” były wyniki badań, według których
język polski stał się drugim najpopularniejszym językiem w Anglii i Walii. Autor – Giles Coren –
kpił w nim z nieznajomości języka angielskiego
wśród polskich imigrantów. Oskarżył także Polaków
o antysemityzm. Napisał między innymi, że Polacy
mówią wprost, że nie lubią Żydów, przebijają ich widłami, zalewają betonem, po czym tańczą na grobach.
Oskarżający Polaków o antysemityzm felieton
spotkał się z licznymi protestami czytelników,
dziennikarzy oraz instytucji. Dziennikarz tygodnika
„The Economist” Edward Lucas napisał, że felieton
był „zadziwiająco niezabawny” i ma nadzieję, że minister Radosław Sikorski i Ambasada RP
energicznie zaprotestują. Interweniowała Ambasada RP w Londynie – 5 lutego redakcja opublikowała
list ambasadora Witolda Sobkowa oraz Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii. Polski Ośrodek
Społeczno-Kulturalny w Londynie zapowiedział złożenie skargi do Komisji Skarg Prasowych (Press
Complaints Commission).
komentarz > 12
Tępy słuch Corena
Protestować w sprawie artykułu Gilesa Corena, jaki ukazał się
niedawno w sobotnim wydaniu The Times? Dosyć to mizerny
popis lingwistyczny. W każdym języku imitującym określoną
grupę, nie tylko etniczną, można powiedzieć rzeczy ważne z literackim polotem. U Corena tego polotu brak, ot, takie wymuszone gubienie gramatyki w bełkotliwym przekazie. Różnica
polega na tym, że Coren język, w którym się wypowiada zna
doskonale i mówiąc z błędami ma świadomość tych błędów.
W Pidgin English można napisać arcydzieło, błyskotliwy
felieton, można, ale nie każdy potrafi. Giles Coren pisze z pasją i wdziękiem o sprawach kulinarnych. Poza kuchnią wypada znacznie gorzej.
Ja miałem nieco inne doświadczenie w tych międzykulturowych i międzyjęzykowych czasach. Jestem na dworcu lotniczym w Londynie, ostatnie minuty odprawy, która ma być
szybka, dzięki zastosowaniu komputerowej rejestracji. Niestety
wydruk mojego biletu nie ma elektronicznej sygnatury. Nowoczesne urządzenia nie mogą wprowadzić mnie w system. Angielski strażnik odsyła mnie do stanowiska przewoźnika.
Pokazuję wydruk, a przemiła przedstawicielka irlandzkich linii
lotniczych (czy to z powodu mojego nazwiska, czy akcentu?)
szybko przechodzi na polski. Pochodzenie jej angielskiego nie
do rozpoznania, przynajmniej dla mnie, jej polski… Uczmy
się, my dziennikarze, tak pięknej polszczyzny. Do tej pory nie
wiem, czy była to Polka władająca świetnie angielskim czy
może Brytyjka mówiąca w języku Kochanowskiego i Mickiewicza bez żadnego wysiłku i na najwyższym poziomie?
W samolocie podobna sytuacja. Kto zacz – Brytyjka czy
Polka? Ale zapytać nie mogę, bo pytamy zwykle w sytuacji kaleczenia jednego z języków. Daje to nam mentorską przewagę,
tak widoczną w artykule Corena. A w tej sytuacji? Można było tylko podziwiać. Ale kim była? Polką czy Brytyjką?
Szkoda, że Coren ma tak tępy słuch i słyszy tylko fałszywe
nuty. Od słuchu zdecydowanie lepsze ma podniebienie. Zna
się na kuchni i ciekawie o niej pisze.
Grzegorz Małkiewicz
ZAPLANUJ
ģ:,ć7(&=1ć
32'5Ðį
DOVER – CALAIS
ODAUTO£29!
+ 9 OSÓB
SZY BK IE ZMIA NY REZERWACJI !
32 '5Ð į =$ / (': , ( K
8.5<7 <& + 2 3â $ 7 www.myferrylink.com
10 |
luty 2013 | nowy czas
wydarzenia
ABDYKACJA
Jego Świątobliwość wyraźnie powtarzał, że rezygnuje z powodu stanu swego
zdrowia – mówił o tym historycznym spotkaniu jeden z kardynałów.
– To prawda, że dla wielu kardynałów było to zaskoczenie – dodawał watykański rzecznik Federico Lombardi. Nie było żadnych jasnych sugestii, sygnałów, że taka decyzja może zapaść – wspomniał.
Ale stan zdrowia Benedykta XVI pogorszył się, i to widocznie, w ostatnich
miesiącach. Nawet po bazylice św. Piotra poruszał się na specjalnej platformie,
gdyż nogi odmawiały mu już posłuszeństwa.
Ujawniono też, iż w roku 1991 kardynał Joseph Ratzinger miał wylew krwi,
na szczęście nie skończyło się paraliżem. W roku 2009 z kolei upadł i doznał
licznych potłuczeń, a nawet miał złamany nadgarstek – stało się to podczas jego wakacji w Alpach. Towarzyszący mu lekarz oznajmił, iż nie były to obrażenia zagrażające jego życiu. Ten sam lekarz dodał jednak, iż papież miał także
problemy z prostatą. Jeszcze jeden z medyków, który nie ujawnia nazwiska
twierdzi, iż papież jest już po prostu bardzo zmęczony.
W listopadzie 2011 roku znany watykanista Andrea Tornielli napisał, iż samodzielne pokonanie niewielkiego dystansu przez Benedykta XVI to zadanie
przekraczające jego siły i możliwości. To między innymi z tych powodów odwołano pielgrzymkę papieską do Brazylii. I zdaniem Tornielliego to dlatego
papież zaczął korzystać z ruchomej platformy
Dr Alan Silman, jeden z czołowych brytyjskich specjalistów od chorób reumatycznych twierdzi, iż papież odczuwa z powodu swoich schorzeń kostnych
ból, co uniemożliwia mu samodzielne poruszanie się.
Benedykt XVI już wcześniej wyraził opinię, iż papieże, którzy z powodu
zdrowia nie są w stanie wypełniać swoich obowiązków powinni ustąpić. O
tym, że stan zdrowia papieża pogarszał się w ostatnim czasie mówił brat Bene-
Rozważywszy po wielokroć rzecz
w sumieniu przed Bogiem, zyskałem
pewność, że z powodu podeszłego
wieku moje siły nie są już
wystarczające, aby w sposób
należyty sprawować posługę
Piotrową.
Bartosz Rutkowski
T
o było zaskoczenie, szok dla całego świata Najpierw dla kardynałów, którzy słuchając
wypowiadanego przez papieża
Benedykta XVI oświadczenia
dowiedzieli się, że rezygnuje on z urzędu.
Papież podał datę, 28 lutego, godz. 20.00. I
jeszcze powód – zły stan zdrowia, związany z jego
wiekiem (w kwietniu Benedykt XVI kończy 86 lat).
Ale nikt nie ma wątpliwości, iż nie tylko o zdrowie
chodziło.
Intelektualista Joseph Ratzinger nie stworzył
swojego małego dworu, afera z wyciekiem tajnych
dokumentów pokazała, iż za jego plecami kościelne frakcje toczą walkę o wpływy i władzę. Papież
był zdruzgotany zdradą swojego osobistego kamerdynera oraz skalą afery pedofilskiej, która była
przez dekady przez Kościół zamiatana pod dywan.
Musiał widzieć coraz bardziej puste kościoły na
Starym Kontynencie, afery finansowe dotyczące
Watykanu…
Informacja poszła w świat i stała się sensacją,
bo papież z Tronu Piotrowego ustąpił po raz
pierwszy od roku 1415 – wtedy postąpił tak Grzegorz XII. Już wiadomo, że papież Benedykt XVI
nie będzie uczestniczył w konklawe, które zbierze
się w pierwszej połowie marca i dokona wyboru jego następcy. Wśród 117 kardynałów dokonujących
wyboru będzie czterech polskich kardynałów.
Jak oznajmił Benedykt XVI, swój krok podjął w
pełnej wolności decyzji, tym samym ucinał spekulacje co do możliwej na przykład depresji. Ale róż-
ne domniemania krążyły po Watykanie od kilku
miesięcy.
Jak oznajmił rzecznik Watykanu, Kościół katolicki, zrzeszający ponad miliard wiernych, na Wielkanoc będzie miał nowego papieża. Ten obecny po
ustąpieniu będzie nosił tytuł emerytowanego biskupa Rzymu, zamieszka na terenie Watykanu w
domu, który szykowano jako siedzibę dla sióstr zakonnych. Tam ma być przeniesiona pokaźna biblioteka Benedykta XVI, jego fortepian, tam
będzie oddawał się modlitwom oraz pracy naukowej.
Benedykt XVI został w wieku 78 lat najstarszym papieżem w ostatnich 300 latach. Wybrano
go po śmierci papieża Polaka Jana Pawła II. Pontyfikat tego ostatniego był trzecim jeśli chodzi o
długość. A skoro o Janie Pawle II mowa, to pojawiły się informacje, że abdykacja Benedykta XVI
opóźni kanonizację papieża Polaka.
Ksiądz Paweł Ptasznik z Watykanu, pytany czy
tak może się stać, nie daje jednoznacznej odpowiedzi, mówi że następca Benedykta XVI zajmie się
sprawą. A w Watykanie krążyły już informacje, żejesienią tego roku papież Polak zostanie kanonizowany.
Zdaniem księdza Ptasznik fakt, iż Benedykt
XVI do 28 lutego pełnić będzie obowiązki nie
oznacza, że zajmie się wszystkimi zaległymi sprawami. W tym czasie główną rolę pełnić będzie kamerling, czyli kardynał Tarcisio Bertone, niejako
watykański premier. Cała watykańska kancelaria
ma w tej chwili na głowie przygotowanie konklawe, które wybierze nowego papieża oraz zadba o
zabezpieczenie spuścizny po Benedykcie XVI.
O tym, jak ogromne było zaskoczenie decyzją
Benedykta XVI niech świadczy fakt, iż kiedy papież przemawiał do kardynałów i oznajmiał im
swą decyzję, nie wszyscy zrozumieli jego słowa.
– Słuchaliśmy jego słów z niedowierzaniem, ale
dykta XVI Georg Ratzinger, który nadal mieszka w Niemczech. Wyjaśnia on,
iż papież ma problemy z chodzeniem, że to niestety sprawa choroby i jego
wieku. Dodaje, iż od miesięcy wiedział, że taka decyzja była przygotowywana.
– Mój brat potrzebuje więcej wypoczynku – mówi papieski brat i dodaje,
że lekarze już dawno odradzali Benedyktowi XVI transatlantyckie loty.
Najbliższe otocznie Benedykta XV mówi o nim, iż był to papież, który nigdy nie dostał swojej szansy. Chodzi o szansę prawdziwego zaistnienia. Tak naprawdę do końca pozostał w cieniu swojego wielkiego poprzednika Jana Pawła
II. Widać to było na jego twarzy 19 kwietnia 2005 roku, kiedy rozpoczynał
pontyfikat po śmierci papieża Polaka.
On sam mówił, iż nie udało mu się w czasie swojego pontyfikatu zjednoczyć konserwatywnego i postępowego skrzydła Kościoła katolickiego. Nie udało mu się ustanowić nowych miejsc dla kościoła w Europie, co wyszło Janowi
Pawłowi II. Nie zawojował też, jeśli tak można powiedzieć Azji, może jedynie
w Afryce odnosił sukcesy, bo tam wiernych rzeczywiście w ostatnich latach
przybywało.
Ciekawe czy autorzy wyrafinowanej
internetowej kaczki dziennikarskiej
odnotowali kogo złapali w swoje sieci w
Londynie.
„Goniec Polski”, polski „Times”,
zamieszcza streszczenie sensacyjnej
pseudodepeszy agencyjnej. Papież stał się
nihilistą. Nieogolony, poplamiony, mówił
tekstem z Fryderyka Nietzschego, że Bóg
umarł (czego dziennikarka londyńskiej
gazety nie zauważyła).
Czytaj polską prasę!!!
|11
nowy czas | luty 2013
polska
Manicure zamiast
rekonstrukcji rządu
Specjaliści od reklamy politycznej nie
kryją podziwu dla talentów Donalda
Tuska. Najpierw niby to od niechcenia
zapowiedział, że dokona zmian w
rządzie, a kiedy przyszła
zapowiedziana godzina prawdy,
okazało się, że była to tylko kosmetyka.
Bartosz Rutkowski
I gdyby premier przejmował się opinią jednej z legend „Solidarności” Władysława Frasyniuka, musiałby poczerwienieć ze wstydu. Bo zdaniem Frasyniuka taką kosmetyczną zmianą Tusk
pokazał, że nie nadaje się nawet do kierowania małą firmą, a on
przecież zarządza ogromną spółką pod nazwą Polska i mimo to
nie zdecydował się na radykalne zmiany.
skąd te Zmiany?
Nowego wicepremiera, ministra finansów Jacka Rostowskiego
Frasyniuk nazwał najgorszym ministrem finansów w wolnej Polsce, o innych nominowanych niewiele mógł powiedzieć, bo nie
doczekał się wyjaśnienia ze strony Tuska. Premier nie powiedział
dlaczego powołał tych ludzi. Czy te roszady to nagroda, czy może kara?
Najkrótszym komentarzem do tak zwanej rekonstrukcji gabinetu Tuska była opinia Grzegorza Schetyny, niegdyś bliskiego
współpracownika premiera, dziś odstawionego na boczny tor szefa sejmowej komisji spraw zagranicznych. Otóż Schetyna spytany, co z tych nominacji będzie miał przysłowiowy Kowalski,
odpowiedział szczerze: nic.
Nim jednak doszło do tych kosmetycznych zmian, przez tydzień publicyści i zwykli ludzie interesujący się polityką zadawali
sobie pytanie: który z ministrów powinien stracić posadę? Sondy,
badania opinii publicznej wskazywały jednoznacznie na pewniaków, a więc na ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza i ministra
sportu Joannę Muchę. Nie oszczędzano też Sławomira Nowaka
za klapę na kolei, problemy z budową autostrad. Ale ci ministrowie ostali się, włos im z głowy nie spadł.
Już sam sposób potraktowania podległych sobie ludzi przez
Donalda Tuska budził zastrzeżenia. Kiedy tylko ogłosił, że będą
zmiany w rządzie, tym samym wystawił swoich ministrów na publiczny ostrzał.
Pewne jest to, że w tygodniu poprzedzającym gabinetową kosmetykę premier miał darmowe badania opinii publiczne. Polacy
dowiedzieli się, nad którym z ministrów wisi groźba dymisji, sam
Tusk poczuł się jak kanclerz, w otoczeniu którego nie ma prawa
powstać żadna wewnętrzna opozycja. Ci, którzy są w jego otoczeniu, tylko jemu tę pozycje zawdzięczają.
polska Znów w cieniu
Pozostanie tylko pytanie: co to oznacza dla Polski? I tu odpowiedź nie rysuje się jasna, bo nie dowiedzieliśmy się, że np.
wzmocnienie dostanie minister odpowiedzialna za wydawanie
unijnych środków. Nie dowiedzieliśmy się, czy wsparcie nie należało się ministrowi pracy i opieki społecznej, gdyż bezrobocie
niebezpiecznie rośnie, przekraczając już 14 proc.
Zamiast tego poznaliśmy nowego wicepremiera, Jacka Rostowskiego, ale gołym okiem widać, iż stworzono to stanowisko
jedynie po to, by utrzeć nosa koalicjantowi, partii chłopskiej – jej
wicepremier nie będzie już kierował posiedzeniami rządu w czasie nieobecności Tuska, wyręczy go w tym wicepremier Rostowski..
ludZie spoZa platformy
A teraz konkrety. Zastąpienie Jacka Cichockiego przez Bartłomieja Sienkiewicza w resorcie spraw wewnętrznych oznacza kontynuację linii namaszczania szefów tego resortu ludźmi spoza
Platformy. Po usunięciu w roku 2009 Grzegorza Schetyny, wtedy
autentycznie postać numer dwa w tej partii Tusk już nie chce
tam sadzać kogoś z Platformy, kto chciałby w gmachu przy Rakowieckiej w Warszawie budować swoją pozycję polityczną.
Ta zamiana może dziwić o tyle, że nowy szef gabinetu Tuska,
były minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki pracował nad
reformą Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. I nagle okazało
się, że jest bardziej potrzebny na miejscu Tomasza Arabskiego,
który będzie ambasadorem w Hiszpanii, niż jako ten, który miał
ukrócić potęgę ABW.
Dla pracowników tej służby zły to znak, bo nie ma czegoś gorszego jak niepewność. Najpierw straszono ABW, że zostaną jej
odebrane uprawnienia śledcze, nagle głośno zapowiadana przez
Tuska reforma tej służby została wstrzymana.
Powierzenie Sienkiewiczowi resortu spraw wewnętrznych
oznacza, iż będzie on zajmował się koordynacją służbami specjalnymi, Do tej pory pozostawało to w gestii premiera, Tusk jednak
uznał, że jest to zadanie dla niego zbyt kłopotliwe i czasochłonne.
Pytanie jak sprawdzi się Sienkiewicz na tym stanowisku, skoro
jego dotychczasowa praca polegała na analizach politycznych
dotyczących głównie naszego kierunku wschodniego. Wystarczy
jedna czy dwie nieudane interwencje policyjne, by gniew społeczeństwa zwrócił się przeciwko niemu. I nie wiadomo, jak on taką presję zniesie.
Jacek rostowski – nowy wicepremier
ZderZaki premiera
Być może będzie on tylko kolejnym zderzakiem, jak swoich ministrów nazywa Donald Tusk. Co jakiś czas premier powtarza im,
iż w każdej chwili mogą zostać odwołani, co tak naprawdę jest
bardziej stresujące niż motywujące do lepszej pracy.
Jeśli kogoś nie zadowoliły, a nawet rozbawiły ostatnie zmiany
w rządzie – może liczyć na powtórkę. A ta, jak zapowiedział już
Donald Tusk, będzie w okolicach lata, a wspomniany wyga polityczny Grzegorz Schetnyna mówi, że już nie może się takiej rekonstrukcji doczekać i dodał, że opinia publiczna też na nie
czeka. W to ostatnie można jednak wątpić, wyborców nie interesują zmiany w rządzie.
– Byliśmy wodzeni za nos wielkimi zmianami, a z punktu widzenia obywatela nie mają one żadnego znaczenia. To są drobne
korekty – ocenił rzecznik Prawa i Sprawiedliwości, największej
partii opozycyjnej, Adam Hofman.
– Wszyscy dali się nabrać, zajmując się tydzień zmianami,
które okazują się zwykłym manicure'em czy przemalowaniem
paznokci na inny kolor – przekonywał Hofman.
12|
styczeń 2013 | nowy czas
felietony opinie
nowy czas
[email protected]
0207 639 8507
63 King’s Grove
London SE15 2NA
Niedawna publikacja Gilesa Corena w „The Times” ma temat Polaków nie jest pierwszą złośliwością tego autora pod
naszym adresem. W felietonie „Two waves of immigration, Poles apart” („The Times" 26 lipca 2008), autor użył słowa
„Polaczki” i oskarżał Polaków o palenie Żydów dla zabawy. Press Complaints Commission odrzuciła skargę
Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii. Zdaniem komisji felietonowa forma usprawiedliwia emocjonalny przekaz,
a słowo „Polacks” (Polaczki) odnosi sie do grupy narodowościowej, a nie jednostki. Kodeks Etyki Mediów nie został
złamany – uznała Press Complaints Commission. Poniżej poblikujemy skróconą wersję felietonu, który ukazał się w
„Nowym Czasie” po pierwszej publikacji Corena, zachęcając, by czytelnicy poszli za radą felietonisty…
Gilesa Corena tanio sprzedam
Przemysław Wilczyński
2013
To felieton troszkę dwujęzyczny. Chciałbym, by
przekonał Polaków-emigrantów i Gilesa Corena.
Wiem, że nie uda się ani
jedno, ani drugie (z różnych przyczyn) – ale
próbować warto.
Gdyby głupota umiała latać, Giles
Coren nigdy by nie wylądował (tłumaczenie dla Gilesa Corena: If stupidity could fly, Giles Coren would
never land). Wznosiłby się Giles Coren over Great Britain i spoglądał na
swoich czytelników z lotu ptaka, to
znaczy z lotu Gilesa Corena. Wznosiłby się nad Grampianami, Górami
Kaledońskimi i Górami Kambryjskimi jako gołębica. Gdyby głupota potrafiła fruwać, Giles Coren,
przelatując nad Niziną Angielską, na
wysokości Londynu pomachałby swoim stałym czytelnikom.
Gdyby głupota fruwała, fruwałby
nieustannie Giles Coren, gdyby zaś
fruwał Giles Coren, nie powstawałyby
jego felietony. W najlepszym (w najgorszym?) razie pisałby swoje felietony w
locie i odczytywał ptakom. Czy ptaki –
gęsi białoczelne, gęsi gęgawy, perkozy
dwuczube i pelikany – uznałyby Gilesa
Corena za swojego czołowego humorystę? – nie wiem. Czy pozwoliłyby
odczytywać mu swoje felietony na ptasich zebraniach? Znając ptaki – wątpię.
Gdyby głupota rozniecała ogień,
przez Gilesa Corena spłonęłaby niejedna synagoga. Co tam synagoga:
wszystkie katolickie i protestanckie
świątynie across Great Britain would
catch fire. Gdyby głupota rozniecała
ogień, za sprawą jednego małego Gilesa Corena cała wielka katedra w
Canterbury poszłaby z dymem.
Niestety, świat nie jest sprawiedliwy: głupota nie fruwa. Przeciwnie:
jest jednym z bardziej osadzonych na
ziemi bytów. Jest tu i teraz, nie omija
nawet szacownych brytyjskich dzienników. Głupota również nie wznieca
ognia, mało tego, dożyliśmy czasów,
że z powodu głupoty swoich redaktorów nie płoną (ze wstydu) redaktorzy
naczelni czołowych europejskich redakcji i szefowie organizacji odpowiedzialnych za etykę dziennikarską.
Komisja ds. etyki mediów oddaliła
skargę Zjednoczenia Polskiego na obraźliwy wobec Polaków artykuł Gilesa
Corena…
Myślę, że niesłusznie wyszliśmy z
założenia, iż artykuły podobne do tego są efektem jakiejś niechęci do Polaków; że powodowany właśnie
antypolonizmem Coren napisał, iż
Polacy dla zabawy podpalają synagogi podczas świąt. Artykuł Corena to
nie nowe zjawisko w światowych mediach. Były przecież niesławne Polish
concentration camps i wiele innych
temu podobnych. Miały wspólną cechę: nie wynikały z niechęci do Polaków. Wynikały z niechęci do
zaglądania w książki, z niechęci do
myślenia, z prozaicznego zjawiska
obumierania szarych komórek. Słowem: z głupoty.
Kiedy czytam pełne oburzenia
protesty, petycje i tupnięcia nogą –
oczywiście: w tym przypadku zrozumiałe – myślę sobie, że akcja przeciwko Corenowi to kolejne szlachetne i z
góry skazane na porażkę polskie powstanie. Może jednak można inaczej?
Może jednak potrafimy – zamiast rytualnego oburzenia na rzekomy antypolonizmu – z dystansem do siebie
wyśmiać rzekomego humorystę z
„The Times”?
Czy najlepszą bronią w walce z
Corenem są listy protestacyjne, konferencje prasowe i akty samospalenia?
Może są inne sposoby? Może jakaś seria kawałów? Są przecież kawały o blondynkach, mogą być o
Gilesie Corenie (zadanie w tym przypadku o tyle proste, że Corena można spokojnie za blondynkę
podstawić). Choćby taki prosty dla
Gilesa Corena: (po angielsku):
What do you get when you offer
a penny for Giles Coren column?
Change.
Od redakcji: Pani Krystynie Cywińskiej życzymy szybkiego
powrotu do zdrowia.
Koń w bułce
Ale się porobiło: wołowina to już nie wołowina, tylko pół-wołowina, albo ćwiartka, bo reszta to mięsko
z konia. Tak mniej więcej w skrócie można opisać
to, co dzieje się w tej chwili na rynkach europejskich. Nie tych giełdowych, o nie! Tych jeszcze konina nie chwyciła, ale to tylko kwestia czasu.
Z pewnym rozbawieniem przyglądam się zamieszaniu w mediach i z równym rozbawieniem przysłuchuję się wypowiedziom polityków, którzy nie
wiedzą, co z tym koniem zrobić. Z jednej strony zapewniają, że – zwłaszcza tutaj, w Wielkiej Brytanii –
wszystko jest OK, z drugiej chyba sami nie bardzo
już wierzą w to, że winni są gdzieś tam daleko, w tej
okropnej Europie, a nie tutaj, na Wyspach. I w tym
swoim totalnym otumanieniu opowiadają bzdury,
zapominając o tym, że słuchacze już tacy głupi nie
są i swoje wnioski wyciągnąć potrafią. Prosta w zasadzie sprawa mieszania wołowiny z koniną w celu
osiągnięcia wyższych zysków w ustach polityków
urasta do rangi zdrady narodowej, by o zamachu
stanu nie powiedzieć. A przecież to, co odkryły zupełnie przypadkowe badania DNA to jedynie wierzchołek góry lodowej i początek całego zamieszania
na rynku żywności. Nie ma się co łudzić, za ten bałagan zapłacimy oczywiście my, zwykli konsumenci.
Miałem o tym nie pisać, bo przecież horsemeat
to nie trucizna i nikomu zaszkodzić nie powinna.
Pamiętam, jak w Poznaniu, w którym kiedyś mieszkałem, otwarto oficjalnie pierwszy sklep z koniną.
Niby nic wielkiego, ale zawsze był tam ruch. Oferta
była też urozmaicona: od świeżego mięsa do różniej
jakości kiełbas. Owszem, trochę w gazetach pisali,
ale głównie o naszej – czyli konsumenckiej – wyobraźni, niż o samym mięsie. Bo o ile nie mamy
problemów z tym, że jemy kurę, krowę czy świnię,
to jeśli chodzi o konia zaczynamy się burzyć. A to
niby dlaczego? Takie samo zwierzę, jak każde inne.
Taka ludzka dwulicowość.
Nie warto się rozwodzić nad tym, kto tak naprawdę za tym wszystkim stoi, bo zwłaszcza w polskiej prasie może to brzmieć bardzo prowokująco i
spowodować nikomu niepotrzebne dywagacje.
Ważne w tym wszystkim jest zupełnie coś innego.
Otóż to, iż koń, który nagle pojawił się w naszej bułce, ma zupełnie inne, długo wymiarowe znaczenie.
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby za jakiś czas
na opakowaniach przetworzonego mięsa pojawiła
się dodatkowa informacja dla konsumentów, podająca wyniki badań DNA oraz określająca skąd nieszczęsne zwierzę pochodziło, jak żyło i co jadło.
Handlowcy wreszcie znaleźli nowy sposób na podniesienie cen, bo teraz będą badali wszystko, a to
przecież kosztuje. I ktoś musi za te badania zapłacić. Nie znaczy to wcale, że coś w jakości tego, co
sprzedają duże sieci się poprawi, bo niby dlaczego
by miało. W handlu chodzi przede wszystkim o
zysk. Nikt mnie nie przekona do tego, że handlowców tak naprawdę interesuje nasze dobro, bo nie
interesuje. Ich interesuje kasa. Jak najwięcej kasy,
jak najmniejszym kosztem. Nawet kosztem
oszukiwania klienta.
Odnoszę wrażenie, że otworzyliśmy puszkę Pandory, z której co rusz będzie wyskakiwał jakiś potworek. Już wiadomo, że mięso od lokalnego rzeźnika
wcale nie gwarantuje lepszej jakości, bo i jemu przecież zależy na zysku. O pomidorach zrywanych
jeszcze gdy są zielone na polach w Senegalu czy bananach spryskiwanych chemikaliami, by przetrwały
transport, już też nie ma co pisać.
Świństwo, takie czy inne, jest teraz w każdej
sprzedawanej masowo żywności. Wystarczy przeczytać to, co o zawartości napisane jest na opakowaniu. Połowa znajdujących się tam nazw jest zupełnie
niezrozumiała dla kogoś, kto nie ma chemicznego
wykształcenia.
Koń w bułce był od dawna. Jedliśmy i dobrze się
nam żyło, bo nie wiedzieliśmy, że jesteśmy
oszukiwani. Teraz z niej wyskoczył i dopiero zaczyna kopać. Smacznego!
V. Valdi
nowyczas.co.uk
|13
nowy czas | luty 2013
komentarze
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
Rutynę życia redakcyjnego, błogie samozadowolenie, od
czasu do czasu przerywa brutalna interwencja, skądinąd
życzliwych czytelników. Niedawne rozmowy w związku z
niektórymi tekstami zamieszczonymi na naszych łamach
skłoniły mnie do napisania kilku słów wyjaśnienia.
Redaktor naczelny, tak jak ja rozumiem
tę rolę, nie jest inkwizytorem, tym bardziej Wielkim Inkwizytorem. Nie tropi
nieprawomyślności swoich współpracowników, nie tępi inaczej myślących
czy czujących. Taka pokusa oczywiście
istnieje, ale ulec jej to pierwszy krok do
podcięcia gałęzi, na której redaktor
otwartego pisma siedzi. Brak światłocienia to postawa wyjściowa, zgoda na
podstawowy fundament. W interpretacji, a pisanie, jak wszelki rodzaj twórczości, to właśnie światłocień, czyli
otwartość – zderzenie różnych postaw,
podejmowanych wysiłków interpretacji
tych postaw i niezgoda, fundamentalna,
na zabetonowanie są najważniejsze.
Stara mantra – powiedz mi co myślisz, i będę wiedział kim jesteś – została w niespotykany do tej pory sposób
strywializowana, zbrutalizowana po
obu stronach barykady. Konkluzja jest
bowiem dzisiaj jedna – w zależności od
tego co myślisz, jesteś moim wrogiem
albo sojusznikiem. I pomyśleć, że nie
tak dawno temu uprawiano dyskurs, by
drugą stronę przekonać albo sprowokować do myślenia, uzasadnienia swoich
wniosków, porzucenia wygodnej postawy intelektualnej czy świadomościowej.
I tak było od zawsze. Św. Augustyn,
jeden z ulubionych filozofów Benedykta
XVI, nauczał – dokonawszy raz wyboru, w każdej chwili wybierać musisz. Być
może jestem heretykiem, ale postrzegam
to credo jako jedno z ważniejeszych.
Godzę się z rolą epigona z pokorą,
ale i satysfakcją. To były czasy, kiedy od
człowieka wymagano pełnej odpowiedzialności, kiedy pojęcie i poczucie odpowiedzialności nakładało na człowieka
obowiązek indywidualnego przeżycia,
które dopiero wtedy stawało się cząstką
doświadczenia wspólnoty.
Nie jestem ani lewicowy, ani prawicowy. W ogóle tego typu topografia
mnie nie określa. Nie jestem nawet człowiekiem środka. Dbam jedynie o to, by
moja głowa była dotleniona i otwarta
(miałem nawet trepanację czaszki, więc
powiedzenie „człowiek z otwartą głową” tym bardziej w moim przypadku
obowiązuje). Dlatego zrobię wszystko,
by „Nowy Czas” był również pismem
otwartym, a nie pasmem transmisyjnym „jedynie słusznych” poglądów
przeznaczonych dla przekonanych.
Nie zgadzam się na eliminowanie z
przestrzeni publicznej intelektualnego
dyskursu i historycznej refleksji. Czy
ktoś jeszcze pamięta, że w szkołach, nawet komunistycznych, stosowano starą
zasadę debaty, przydzielając role wybranym adwersarzom? W dobrych
angielskich szkołach jest to pewnie wciąż
obowiązujący element nauczania – publicznie bronić radykalnie odmiennych
poglądów, przydzielonych im przypadkowo. W komunistycznej Polsce partia
uważała, że „jedynie słuszny punkt widzenia” zawsze, w każdych warunkach,
się obroni. Nie obronił się, nie pomogła
też przemoc. W nowych warunkach
pojawiła się strategia zmodyfikowana –
uśpić rozum. Wyłączyć go, poddać obróbce, zlasować, nie dostrzegać logiki
faktów. Prezydent Wałęsa proponował
nawet, i to całkiem serio, by do mózgów
wkładać „czipy”.
Skąd ten pęd do tak radykalnej unifikacji mentalnej, i przyzwolenia na nią?
W wyglądzie fizycznym różnorodność
nikomu nie przeszkadza. Ale myśleć
inaczej? Ratujmy się przed niebezpieczną mentalną unifikacją złotą angielską
zasadą: we agreee to disagree.
kronika absurdu
Nowa inicjatywa. Panowie: Marcinkiewicz, Giertych,
Kamiński i Niesiołowski powołali stowarzyszenie
apolityczne, które będzie podpowiadało politykom, co robić.
Wszystko ich dzieli, jedno łączy. To politycy przegrani:
marionetkowy premier, figurant w roli wicepremiera,
zasłużony doradca prezesa Kaczyńskiego, który sam sobie
doradzić nie potrafi, i ostatnia szabla, stępiona na
najbardziej obrzydliwym w polskim życiu politycznym
atakowaniu obecnych współtowarzyszy, do niedawna
śmiertelnych wrogów. Koniec wojny polsko-polskiej?
Jaka wojna, takie pojednanie.
Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Koniec złudzeń?
Jeśli współcześnie istnieją na świecie jacyś ludzie wierzący w ideę czystej i uczciwej rywalizacji sportowej,
ich szeregi muszą gwałtownie maleć.
Sprawa Lance’a Armstronga, a
zwłaszcza wyznanie słynnego kolarza,
że w dzisiejszym sporcie wyczynowym
bez dopingu niczego nie da się osiągnąć, trwający obecnie proces związany z aferą dopingową w hiszpańskim
futbolu, jak i wieści o handlu meczami
w Lidze Mistrzów – wszystko to musi
prowadzić do wniosku, że sport wyczynowy ma już niewiele wspólnego z
ideałami olimpizmu, więcej zaś z osiągnięciami chemii i biochemii oraz
działalnością mafijnego podziemia
czy jakiejś hazardowej międzynarodówki, zrzeszającej połączonych
wspólnym interesem przestępców i zawodników.
Coraz liczniejsze są głosy, by zrezygnować z kosztownych i nieskutecznych antydopingowych kontroli,
„uwolnić” sport, tak by ci, którzy dla
sukcesu i pieniędzy chcą ryzykować
zdrowiem i życiem, mogli się „szprycować” na własną odpowiedzialność i
bez ryzyka dyskwalifikacji. Gdyby do
tego doszło, musielibyśmy przyznać, że
motorem napędowym współczesnego
sportu jest komercja i chciwość, a
wszelkie mrzonki o jakichś czystych intencjach, pokonywaniu własnych sła-
bości, dążeniu do doskonałości itp. należy włożyć między bajki.
Nawet najsurowsi tropiciele patologii w sporcie wyczynowym przyznawali jednak dotąd, że istnieje wolny od
nieuczciwości obszar rywalizacji sportowej, którym jest sport niepełnosprawnych. Nikt do tej pory nie
podejrzewał ruchu paraolimpijskiego
o jakiekolwiek schorzenia, o stosowanie dopingu, ani o finansowe przekręty. Przeciwnie – im więcej zastrzeżeń i
podejrzeń kierowano w stronę wyczynowców, tym goręcej przeciwstawiano
ich światkowi świat szlachetnej rywalizacji paraolimpijczyków. Widać to było w minionym roku w Londynie,
gdzie – bywało – zawody paraolimpijskie gromadziły większą publiczność
niż olimpiada, a niepełnosprawnych
sportowców traktowano z podziwem i
szacunkiem należnym prawdziwym
bohaterom.
Dziś trzeba jednak powiedzieć, że i
w tym wypadku stajemy w przededniu
obalenia mitu i pogrzebania złudzeń, a
to w związku ze sprawą jednej z największych gwiazd sportu niepełnosprawnych – Oscara Pistoriusa. I nie
chodzi o samo tragiczne zdarzenie z
udziałem słynnego beznogiego lekkoatlety, który z użyciem specjalnych
protez biegał na dystansie 400 metrów,
lecz o wieści na temat projektowanej
przez jego adwokatów linii obrony w
procesie. Oskarżony o zastrzelenie narzeczonej Pistorius do winy się nie
przyznaje. Twierdzi, że doszło do tragicznej pomyłki, gdy przekonany o
wtargnięciu włamywaczy oddał cztery
strzały „w kierunku łazienki”, raniąc
śmiertelnie swą partnerkę. Prokuratura nie daje wiary tym wyjaśnieniom,
zaś obrońcy zaczynają szeptać o możliwej niepoczytalności Pistoriusa, spowodowanej wpływem licznych
specyfików sterydowych, jakimi biegacz musiał (!) się faszerować, by móc
odnosić sportowe sukcesy.
Na razie nic nie jest przesądzone
ani rozstrzygnięte, ale wyobraźmy sobie, co się stanie, jeśli obrona Pistoriusa, aby chronić go przed skazaniem za
morderstwo, zacznie dowodzić, jakie
to specyfiki wspomagające układ motoryczny a rujnujące psychikę biegacz
przyjmował oraz jak wpływały one na
stan jego świadomości. Jeśli mogły
prowadzić do niepoczytalności – na
pewno nie ma tu mowy o środkach
dozwolonych! W takim wypadku mogłoby się okazać, że rywalizacja paraolimpijczyków, dotąd tak darzona
niezachwianym szacunkiem, bywa
równie brudna jak sport wyczynowy.
Byłby to, jak sądzę, punkt krytyczny,
kładący kres jakiejkolwiek wierze w
możliwość istnienia „czystego” sportu.
14 |
luty 2013 | nowy czas
nasze dziedzictwo na wyspach!
ANOTHER TRIUMPH FOR
OGNISKO, AND POLONIA!
FAW L E Y C O U RT O L D B O Y S
From a BAGNISKO, back to a proud OGNISKO
WHO Cares WINS
82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD
tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043
email: [email protected]
W
ith a whopping majority of one
hundred and thirty one (131)
votes for restaurateur Jan
Woroniecki, and thirty two (32)
votes against the events party
group Concerto, Ognisko’s Special Members’ Meeting, of 24
February literally wiped the floor with messrs Teresa and
Marek Stella-Sawicki, and their vote of no confidence
cohorts. Their abysmal takeover bid of Ognisko has ended in
humiliating and abject failure. Will they see sense, and
honour – honour itself – and now resign... relinquish their
unlawful, Micky Mouse grip on Ognisko’s moribund
Executive Committee?
The cat is back! Basia Kaczmarowska-Hamilton with all
the grace of a friendly tabby cat, and fury of a tiger, signalled
her return, in no uncertain terms. Indeed, so brief was her
unlawful dethronement that it is as if her Chairmanship had
not been lost to her in the first place (cf. The Mice will play,
When the Cat’s Away..., Nowy Czas, January 2013).
Readers will remember this has-been vote of no
confidence, Ognisko Executive Committee, first went behind
the Chairman’s, Barbara Hamilton’s back, while she was on
holiday in Florida, and voted in an illicit tender for Concerto
party events group, despite her advice not to!
They then went one hilarious, heinous step further. Last
week they gave her the sack – illegally voting her out as
Ognisko Chairman with graceless, guileless, impunity!
With that one treacherous act they signed their own
suicide note. And, to add insult to injury, this motley crew of
has beens, elects in her place the frail, ill-ridden, 82 year old
Jerzy Kulczycki. Sadly, the same gentleman who in a letter of
22 May 2012, was doing a crazy volte face, some would say
extraordinary somersault, given his advanced years, and
fragile state, and was now shifting his entrenched position
from Let's sell 55 Prince's Gate SW7 Ognisko, to Let’s now
not sell the club building, because he suddenly feels the
warmth of and trust to his Ognisko Members. Sad really.
Did he feel that same sense of loyalty and trust to Ognisko
Members when he was helping to give Barbara Hamilton...
the boot?
And, so all the forces – one dare not say from hell (!) –
were mustered against: messrs Marek Sawicki, his wife Teresa
Sawicka, Jacek Korzeniowski (the ‘architect’ of this
conspiracy), Ognisko ‘Honorary’ Secreatry Włodzimierz
Mier-Jedrzejowicz, Janusz Sikora-Sikorski, (Chairman of The
Relief Society for Poles Ltd – where are the promised return
orderly transfer (sic!) of Ognisko building shares to its
Members, Janusz?), Barbara Arzymanow (a vote of no
confidence executive committee member), and alas our poor
old disoriented Mr Jerzy Kulczycki.
B
arbara Hamilton, Lady Belhaven of Stenton,
Piotr Michalik and Maja Lewis, with Polonia
behind them, all swung into action. The first
success in this counter-coup was to legitimately force a
Special Members’ Meeting (SMM) for Sunday, 3pm, 24
February 2013. Round one to the Hamiltons. Next, was to
wrong-foot the Sawicki’s and cohorts with some adept
emailing, internet, and media networking, and media
propaganda. Round two to the Hamiltons. Next, it was
important to amass Polonia support, and further enhance
F
Putting the demo into democracy
Polonia support gathers apace
Jan Woroniecki’s restaurant tender bid. Round three to the
Hamiltons. (It’s all beginning to sound like a good Polish
name by now – it is of course of good Scottish stock).
A
nd so the stage is set. The venue is the tired
looking, but still resplendent, large Hemar Room
at Ognisko’s 55 Prince’s Gate, SW7. The date,
remember it well – Sunday, 3pm, 24th February 2013. First
out of the blocks is... well... the frail 82 year old Jerzy
Kulczycki. Our ‘new’ Chairman. Fortunately, the floor
quickly realizes the pitiful, and pathetic caricature of a
‘Chairman’ Mr Kulczycki cuts, and he is rapidly put out of his
discomfiture. A meeting chairman is needed. Jan SikoraSikorski’s candidature is met with howls of laughter, and his
candidacy is quickly drowned in a chorus of booing. A safe
pair of hands, and cool head is needed. It emerges in the
shape of a psychiatrist, Jan Falkowski.
Ouside, a Police approved, successful demonstration –
putting the demo into democracy – is going on, organised by
Sławek Wróbel, and Jurek Byczyński of Patriae Fidelis.
Speeches are made, and leaflets are handed out.
The mood is swinging conclusively towards the
Woroniecki/Hamilton axis, and his restaurant tender, and the
blood curdling ”Sawicki’s out!” slogan is heard afar.
Back in the Hemar room, a panel of voting assessors are
voted in. Four in fact – Tomasz Starzewski, (the designer, and
businessman), Michał Kulczykowski, (the art collector and art
historian), Elżbieta Wernik (a widow of writer Romuald
Wernik), and Tomasz Pernak, (a journalist, who has had the
whole of the Ognisko English statutes translated into Polish –
copies available on request!).
Jan Falkowski is proving a fine meeting chairman. But
even his cold resolve is tested to the hilt when he yells for
order and silence from a sometimes unruly, insubordinate
gathering of around two hundred Ognisko club members.
Where would we be without all these constant emergency
meetings?
inally, Guy Rodger is given the floor. His tender presentation is
skilled, professional, and honest. But understandably a bit
nervous. He gives a forthright insight into his past association
with Ognisko. Mr Rodger offers an appraisal of Ognisko’s needs – dire
kitchens, tired fabric, professional neglect – all of which at times, given
the harsh truth, is very galling for members.
How Andrzej Morawicz, the erstwhile Ognisko Chairman could sit
in the audience, calmly sipping his whisky, when much of this wilful
descent occurred under his tenure, is – to say the least – very puzzling.
‘Honorary’ Club Secretary, Włodzimierz Mier-Jedrzejowicz absented –
some would say cynically –himself from the emergency meeting with a
pre-booked trip to Stockholm. He was thus unable to shed any light on
the proceedings or its pre-history...
Then it was the turn of restaurateur, and Baltic owner Jan
Woroniecki. He first and foremost gave us a very interesting insight into
his background. A student of Manchester University, where he read
philosophy and politics, he then became a photographer, and thereafter
followed in his Polish father’s footsteps and ventured into the restaurant
business. It was here that we learned of Jan’s ingrained, impassioned
Polishness. He spoke sincerely and persuasively on increasing Ognisko’s
membership into the thousands... Good luck Jan... That said Vice
Chairman Piotr Michalik has managed to nearly double Ognisko’s club
membership since June 2012. There is hope yet.
Woroniecki then ventured into more technical, and commercial
territory. Restaurant profits, proper alcohol licensing needs, again, the
need for an enlarged membership, and of course the promise, from him
of high standard, consistently good quality Polish cuisine.
Both tender candidates took a questions, and answers session from
the floor. Both handled these with equal aplomb. Meeting Chairman
Jan Falkowski then thanked both contenders, Guy Rodger, and Jan
Woroniecki, for their fine presentations, and perfomances. The member
audience acknowledged this with a rousing round of applause. There
was a small break. The voting ballot papers were then distributed. And
very simple they were too. Two names, of the candidates, with a small
box alongside each waiting for that magic cross for victory.
A
break of over forty minutes ensued. Members ambled off to
the restaurant, the bar, or other comfortable Ognisko niches.
All the time there was a buzz in the air... the ballot papers
had been duly counted... it was time to hear the result. Jan Falkowski,
with all the humour of a quiz panellist gave the result in order of loser
first: 32 (thirty two) to Guy Rodger, and 131, (one hundred and thirty
one) to Jan Woroniecki. It must be said Guy Rodger took his defeat with
great gentlemanly adroitness – surely there is room for the club to
contemplate business with Concerto in the future once indeed we get
our house in order.
Jan Woroniecki took his victory with no gloating, but with a sincere
desire to press ahead with Ognisko’s clear potential for a fine restaurant,
refurbished building, enlarged membership, and a club that promotes
it’s Polishness with art, music, academia, a club within a club... and
friendly above all in its Anglo-Polish traditions, and objectives.
And what of the Sawicki’s and their cohorts, the disruptive, costly
coterie. Surely, you have created enough mayhem. In the name of God
– go! Go now!
Mirek Malevski
Chairman, Fawley Court Old Boys/FCOB Ltd
|15
nowy czas | luty 2013
ludzie i miejsca
Bez
grAnic
Birmingham, stolica regionu West
Midlands w centralnej Anglii. Miasto
wraz z przylegającymi doń
miejscowościami tworzy drugi co do
wielkości ośrodek metropolitalny pod
względem ludności zaraz po Londynie,
ale co ważniejsze, również i liczebności
naszych rodaków czyli Polonii angielskiej,
około 400 tys.
Joanna Dąbrowska,
Julia Hoffmann
Muzeum Emigracji w Gdyni to jedyne miejsce w kraju, które
ukaże historię emigracji z ziem polskich. To również jedna z nielicznych tego typu placówek na świecie, w których historia wielkich wyjazdów przedstawiona będzie w miejscu faktycznie
związanym z tematem – w niezwykłym budynku Dworca Morskiego, który przez lata służył obsłudze polskiego ruchu emigracyjnego. To właśnie Gdynia stała się oknem na świat II
Rzeczypospolitej, a zarazem centrum polskiego wychodźstwa.
Stąd, z Dworca Morskiego w Gdyni, setki tysięcy ludzi wyjeżdżały w poszukiwaniu lepszego życia, wolności i marzeń.
Dzieje emigracji to historia niezwykle osobista i poruszająca,
a składają się na nią losy milionów ludzi. Twórcy muzeum pragną możliwie wiernie przekazać emocje towarzyszące decyzjom
o wyjeździe, opuszczaniu najbliższych, porzucaniu dotychczasowego życia i Polski; chcą opowiedzieć o trudach podróży, zetknięciu z egzotyką i wielokulturowością oraz o budowaniu
własnej tożsamości wśród obcych. Ekspozycja będzie też pokazywać trudne okoliczności wyjazdu emigrantów, a także oddawać
ich pionierskiego ducha – pragnienie nowości i głód świata.
Jak, kiedy, dlaczego, dokąd i z jakim skutkiem emigrowali
mieszkańcy ziem polskich? Na te pytania odpowie nowe muzeum. Opowie historię do tej pory często pomijaną, przemilczaną, a nawet fałszowaną, gdy tymczasem jest to opowieść, która
powinna napawać Polaków dumą.
– Zadając pytanie „dlaczego wyjechali”, sięgamy do powodów bardzo osobistych i indywidulanych, i przez ich pryzmat
staramy się obrazować uwarunkowania historyczne fal emigracji
z Polski – mówi Karolina Grabowicz-Matyjas, dyrektor Muzeum Emigracji w Gdyni. – Scenariusz wystawy, konsultowany z
szerokim gronem naukowców, obejmuje dziesiątki wątków: począwszy od nakreślenia wielkiej mapy migracji Polaków na przestrzeni wieków, poprzez skok cywilizacyjny XIX-wiecznej
Europy Zachodniej i niełatwe życie codzienne na ówczesnych
ziemiach polskich, poprzez głód ziemi, gorączkę złota i obiecywane diamenty porozrzucane w Brazylii na drogach… Okrutny
biznes emigracyjny przełomu wieków – handel żywym towarem,
przerzut emigracyjnych mas, potem emigrację międzywojenną,
której centrum stanowiła Gdynia, aż po tematy współczesne, bliskie niejednemu przyszłemu zwiedzającemu: słynne ucieczki z
PRL–u, szmuglowanie bezcennych towarów do kraju, paczki od
„wujka z Ameryki”, emigrację solidarnościową i emigrację najmłodszą, dzisiejszą, niejednokrotnie obejmującą naszych najbliższych. Historia emigracji to historia otwarta, ciągle zbieramy i
będziemy zbierać materiały – dodaje dyrektor placówki.
W gdyńskim muzeum odwiedzający znajdą nowoczesne rozwiązania technologiczne, scenograficzne środki wizualne, repliki,
rekonstrukcje, animacje komputerowe i materiały filmowe budujące nastrój i umożliwiające interaktywność. – Pragniemy stworzyć
taką formę kontaktu z tym, co jest w muzeum, by z obu stron coś
zaiskrzyło. Dzisiejszy widz nie chce biernie słuchać i przyjmować
prawd na wiarę, chce współtworzyć, współuczestniczyć. Oczywiście, najwyraźniej widać to u dzieci, dla których cały świat „myśli,
widzi, czuje”, jednak w każdym człowieku jest naturalna potrzeba
odkrywania świata na nowo. I my chcemy wyjść tej potrzebie naprzeciw – mówi dyrektor Grabowicz-Matyjas.
Ta wyjątkowa opowieść wymaga też wyjątkowej oprawy. OsaMuzeum Emigracji jest obecnie w budowie.
Poszukujemy osobistych historii, zdjęć, pamiątek
i innych materiałów, które pozwolą nam wspólnie
z Państwem stworzyć wyjątkowość tego miejsca.
Zachęcamy do kontaktu z nami.
Adres:
Muzeum Emigracji w Gdyni
Biuro
ul. Armii Krajowej 24
81-372 Gdynia
T: +48 58 623 31 79
F: +48 58 623 31 79
[email protected]
dzenie jej w Magazynie Tranzytowym historycznego Dworca
Morskiego w Gdyni, miejscu będącym początkiem wielu podróży, pozwoli już od pierwszych chwil zwiedzania odczuć gotowość
do drogi bądź rozterki, które towarzyszyły tym, którzy stąd wyjeżdżali. Autorzy koncepcji ekspozycji często stawiają widza w
sytuacji realnego wyboru, stawiania świadomych kroków, wybierania konkretnych dróg. Poprzez możliwość dotykania, odkrywania, zaglądania do wybranych elementów wystawy widz
będzie się czuł zawsze w centrum ekspozycji, że jest ona dla niego, zmienia się poprzez jego reakcje, odpowiada na jego zachowania. Barwy, zapachy, dźwięki różnych krajów i różnych
podróży – poprzez takie zaangażowanie multimediów twórcy
wystawy chcą zachęcić widza do aktywnego udziału w tej niezwykłej podróży. To także sprytna kondensacja treści historycznych, które tą drogą, bez przeciążenia widza, zapoznają go z
maksymalnie obfitą informacją. W ten sposób Muzeum pragnie
sprowokować refleksję: co to znaczy wyjechać na zawsze, być
emigrantem i być Polakiem?
Muzeum Emigracji stawia sobie również za cel zbudowanie
nowoczesnej instytucji kulturalnej, która pod znamiennym adresem – Gdynia, ul. Polska 1 – łączyć będzie funkcje wystawiennicze, artystyczne, popularyzatorskie, naukowe oraz edukacyjne.
– Władze Gdyni zaproponowały ten obiekt na siedzibę Muzeum nie tylko z racji historycznych, ale także dla architektonicznych i krajobrazowych walorów tego miejsca. Jest to
modernistyczny zabytek położony na Nabrzeżu Francuskim
gdyńskiego portu, dokąd w sezonie letnim na statkach pasażerskich przypływają setki tysięcy turystów – wyjaśnia Karolina
Grabowicz-Matyjas, dyrektor Muzeum Emigracji. – Dworzec
Morski stanie się więc ośrodkiem szeroko pojętego „przemysłu
kulturalnego” – węzłem kultury, nauki i edukacji. Znajdzie się tu
kino studyjne, przestrzeń do działań teatralnych i koncertów,
czytelnia, a także restauracja i kawiarnia z widokiem na morze i
statki przepływające niemal na wyciągnięcie ręki. Dworzec, by
mógł tętnić życiem także po zamknięciu wystawy, będzie czynny
do późnych godzin wieczornych.
Monumentalny Dworzec Morski, powstały w okresie
dwudziestolecia międzywojennego, nie przeszedł jeszcze nigdy
gruntownego remontu, toteż jego adaptacja na potrzeby Muzeum nie będzie łatwa. Rekonstrukcja budynku, uwzględniająca
oryginalną bryłę i wytyczne konserwatorskie, musi także sprostać adaptacji na zupełnie nowe cele – muzealne. Prace inwestycyjne ruszyły w Dworcu dwa miesiące temu.
Prace nad projektem, zainicjowanym przez władze miasta
Gdynia, zaczęły się już w listopadzie 2010 roku. Muzeum Emigracji w Gdyni jest obecnie w stadium organizacji; jego otwarcie
zaplanowano na przełom 2014/2015 roku. Realizacja projektu
jest realna, ponieważ gdyńska inwestycja otrzymała wsparcie z
unijnych środków w ramach inicjatywy JESSICA w wysokości
23,8 mln złotych. Przy całkowitym koszcie inwestycji 49,3 mln zł
stanowi to ogromne wsparcie tego przedsięwzięcia.
– Poprzez szeroki wachlarz działań wystawienniczych i kulturalnych mamy nadzieję już wkrótce pokazać jak fantastycznym zjawiskiem jest polskość, która – zarówno dla Polaków w kraju, jak i
dla 20 mln rodaków rozproszonych w świecie – nie potrzebuje
granic, a raczej świadomości swoich nieograniczonych możliwości – podsumowuje dyrektor Karolina Grabowicz-Matyjas.
16 |
luty 2013 | nowy czas
historie mało znane
A wyStArczyło
wspomnienie o stanisławie staszewskim
Kazik Staszewski
Jarosław Duś
C
zterdzieści lat temu, 22 stycznia 1973 roku, w
paryskim szpitalu umiera Stanisław Staszewski,
architekt, żołnierz AK, więzień obozu w Mauthausen, który w świadomości społecznej zapisał
się jako bard, autor „Celiny”, „Baranka”, „Balu
kreślarzy”. Do Francji wyemigrował w 1967 roku, w Polsce zostawił czteroletniego wówczas syna i żonę. Decyzja była konsekwencją
problemów ze znalezieniem pracy w wyuczonym zawodzie. Wyrzucony z partii za artystyczne prowadzenie się, traci lukratywną
posadę głównego architekta miasta Płocka. Nie bez znaczenia pozostają ballady „Kołysanka stalinowska” i „Inżynierowie z
Petrobudowy”. Autor wyśmiewa w nich absurdy dnia codziennego
w PRL-u, zakłamanie, niepewną przyszłość. Balangi, które organizował w Płocku (na imieniny przyjeżdżało ponad sto osób), musiały
się skończyć odśpiewaniem kilku piosenek. O donos nietrudno, podobnie jak o wrogów.
Był bowiem duszą towarzystwa, podziwiany przez kobiety.
Mimo dostrzegalnych ułomności systemu i bankructwa idei komunizmu, Staszewskiemu trudno pogodzić się z pozbawieniem go
środków do życia i rozwoju kariery na jedynej dostępnej wówczas
ścieżce. Odwołuje się, bez pozytywnego rezultatu, świadomy zaś
porażki osobiście zwraca legitymację partyjną. W rodzinie żywa jest
legenda o tym, jak wchodzi do sekretariatu w budynku KC PZPR,
przedstawia się i zamaszyście rzuca czerwoną książeczkę.
W tym samym momencie rozlega się trzask, krępemu architektowi
pękają w kroku spodnie. W opowieści tej bard przedstawia rodzinie
siebie wychodzącego z gmachu partii w rozdartych spodniach.
Wraca z Płocka do Warszawy. Podejmuje pracę poza swoim zawodem (scenografie filmowe). Jedynym sposobem na przetrwanie
wydaje się ucieczka na Zachód, w 1967 roku wyjeżdża do Paryża.
Zaczyna wszystko od nowa.
wszysTKie możliwe poKusy
W kraju, którego języka nie zna; decyzja to nader dziwna, bo wszak
posługuje się niemieckim oraz angielskim i mógłby urządzić się w
innym miejscu. Na wyjazd zapożycza się u płockiego kolegi Antoniego Lorenca, inny przyjaciel Andrzej Bonarski podarowuje mu
na wyjazd nowy garnitur. Pierwsze zauroczenie światową stolicą
mody mija bardzo szybko. Bez pracy, rodziny, przyjaciół. Żyje w
nędzy. Środowisko Polaków nad Sekwaną jest niezintegrowane.
Ogranicza się do przelotnych spotkań w różnych modnych knajpach i piwnicach albo ostrego picia na imieninach, wernisażach.
Poza tym każdy jest sam. Problemy ze znalezieniem pracy wynikają
z kryzysu w branży budowlanej. Sprawę komplikuje dodatkowo
nieznajomość francuskiego. Staszewski nie poddaje się, odwiedza
masę ludzi i instytucji. Nie stać go na poznawanie Paryża, unika
zachwytu nad stolicą, napór wrażeń go przygniata.
Miasto postrzega jako „ciemne i brudne, konsumpcyjną centralę
świata, podsuwającą człowiekowi wszystkie możliwe pokusy”. Stara
się więc chodzić po nim w kierunkach wyznaczonych interesem,
rozglądanie się odkłada na później, na stosowniejszą porę. Wgłębia
się w mapę Paryża, poznaje metro, podczas długich kursów z jednego końca na drugi stara się zorientować w ogromie tej
przestrzeni, plątaninie alei, bulwarów, szos, autostrad i zwyczajnych
ulic i uliczek. Czytając ogłoszenia, urzędowe afisze, wskazówki w
urzędach i uliczne reklamy, ma nadzieję przegryźć się przez barierę
obcości i wyłowić z chaosu obraz tamtejszych stosunków. W miarę
możliwości finansowych przesiaduje w kafejce na rogu Bol. St.
Marcel i Av. de Gobelins, niedaleko Pantheonu, w dzielnicy 13.,
gdzie rozkoszuje się calvadosem i kawą. Kafejki stają się portem, do
którego przybija, załatwiając sprawy w mieście.
„To miejsce, w którym można odpocząć, skorzystać z toalety, ale
nie za darmo, przynajmniej trzeba zamówić kieliszek wódki z jabłek” – zanotował.
Na zdjęciach: Kazik i Tata Kazika
przyjaźń To luKsusowe
uczucie i rozwija się TylKo
wśród urządzoNych i syTych. TuTaj ludzie Na TeN
luKsus Nie pozwalają sobie; wszysTKie KoNTaKTy są
powierzchowNe i zdawKowe. i człowieK wpada w samoTNość jaK w sTudNię.
W grudniu 1967 roku pojawiają się problemy z wizą. Zwraca się
o pomoc do niemal wszystkich znajomych. Władze francuskie przedłużają mu prawo pobytu. Pilnie uczy się języka. Nie opuszcza
żadnej lekcji w Alliance Française. Każdego wieczoru nadrabia zaległości. Początkowo utrzymuje się z różnych chałtur (rysowanie
wzorów na damskie materiały, przeważnie kwiatków, szczególnym
powodzeniem cieszą się wzory zaczerpnięte z polskich wycinanek,
gwiazd, lelui), co pozwala mu na opłacenie pokoju, jedzenie do syta, uregulowanie należności w Alliance, pranie koszul, kupno
biletów do metra. Mieszka w lokum wynajętym od pani Agnes
Maire, córki malarza i wdowy po malarzu. Mieszkanie składa się z
sześciu pokoi i kuchni oraz WC, niestety bez łazienki), brakuje mu
kąpieli), ale za to ma telefon. Znajduje się na trzecim piętrze starego
i brudnego domu, w centrum, sto kroków od stacji metra, Saint
Georges, 49. Rue Notre Dame de Lorette, Paryż 9. Ulica z okna
Staszewskiego sporym, lecz łagodnym jeszcze spadkiem zmierza w
dół małego placyku Saint Georges.
„Na tynkowanych na biało, pełnych płaskiego, sztukatorskiego
detalu fasadach kamienic w ciągu dnia błyszczy słońce. W wielu
oknach przymknięte drewniane okiennice z wąskich deszczułek,
jezdnia i trotuary w chłodnym, ale nie zimnym cieniu, środkiem
kostka błyszcząca od wyjeżdżania, po obu stronach zderzak przy
zderzaku, niekończące się rzędy samochodów, czerwone markizy
tabaków, szyldy, gabloty, kolorowe witryny, w nocy rozświetlające
okolicę neony. Pokój jest zaniedbany. Wymaga remontu. Oprócz
centralnego ogrzewania, w pokoju znajduje się marmurowy kominek” – opisywał.
Tyle laT marNując czas
Uczy się nie tylko języka, ale i życia od nowa. „Obca jest każda
strona, każda godzina, policja, urząd, poczta, gazeta, miara, sklep,
narzędzia”. Dopada go bezsenność, nie jest pewny przyczyn. Zdenerwowanie? Ruch uliczny? Bowiem ulica, przy której mieszka,
prowadzi od wielkich bulwarów do placu Pigalle. W nocy panuje
tam duży ruch. A może równoleżnikowo ustawione łóżko? Dotychczas zawsze sypiał według południka! Szuka zatrudnienia,
wysyła oferty na wszystkie ogłoszenia. Odwiedza znajomych, telefonuje do nich, przypomina im o sobie i prosi o zawiadomienie w
razie pojawienia się wolnego miejsca pracy. Myśli o opuszczeniu
Paryża, zastanawia się nad wyjazdem do Afryki, Kanady, Stanów
18 |
luty 2013 | nowy czas
redaguje
Roman Waldca
czas pieniądz
biznes media nieruchomości
AAA...: nura w dół
Agencja Moody’s obniżyła ranking kredytowy Wielkiej Brytanii
z najwyższego poziomu AAA do AA1. Powód? Słaba koniunktura, rosnące
zadłużenie, brak wyraźnych perspektyw na poprawę sytuacji i wzrost
gospodarczy.
Roman Waldca
Ostatnie tygodnie nie są łaskawe dla ministra finansów George’a Olborne’a, który już za chwilę
będzie musiał przedstawić nowy budżet. Problem
w tym, że ten przygotowany rok temu nie chce się
zamknąć, i to mimo ogromnych cięć budżetowych.
Co więcej, złych wiadomości zaczyna przybywać.
Ale po kolei.
MILIARD MNIEJ
Pierwsza przyszła z przetargu na spektrum 4G,
czyli sieć, którą operatorzy sieci komórkowych
mogą wykorzystywać, by udostępnić szybki internet i przesyłanie danych przez telefony komórkowe. Jeszcze rok temu George Osborne był pełen
optymizmu szacując, że za sprzedaż częstotliwości dostanie kilka miliardów funtów. Jak się okazało – w swoich przewidywaniach pomylił się o
jedyny miliard funtów, co przy obecnym stanie
budżetu jest sumą dość sporą. Zaraz po tym posypały się na niego gromy, że nawet w takim
przypadku nie potrafił dokładniej określić sumy,
jaką z przetargu może zdobyć skarb państwa a
cały jego budżet został przez niektórych określony mianem pobożnych życzeń. Osborne przekonywał, że to, co jeszcze rok temu wydawało się
możliwe, w tej chwili już nie jest.
1700 ZGŁOSZEŃ NA 8 MIEJSc
Sam Osborne nie dał się ponieść emocjom, wierząc, że najnowsze dane z rynku pracy przyjdą mu
z pomocą. I chociaż dane mówią o tym, że od
dawna aż tyle osób nie miało pracy co dzisiaj, to
jednak są to dane mylące, by nie powiedzieć wprowadzające w błąd. Bo to, o czym nie mówi się w
mediach, to detale: znaczna liczba ludzi pracujących może się pochwalić jedynie zatrudnieniem na
część etatu, co w dobie rosnących gwałtownie cen
nie jest żadnym pocieszeniem. Co więcej – bezrobocie ciągle rośnie – i to gwałtownie – wśród młodych ludzi, którzy mają niesamowite trudności ze
zalezieniem jakiejkolwiek pracy. I to mimo tego, iż
wielu z nich ukończyło studia, co – jak się okazuje
– wcale nie pomaga, wręcz przeciwnie, sprawia, że
pracę znaleźć im jest coraz trudniej – są
overqualified.
Potwierdzają to doniesienia o tym, co wydarzyło
się w Nottingham, gdzie na osiem miejsc pracy w
Costa Cafe przyszło przeszło 1700 zgłoszeń. Niby
nic wielkiego, a jednak pokazuje to, jak bardzo ludzie są zdesperowani i szukają jakiejkolwiek stałej
pracy, nawet za minimalną stawkę, czyli osiem funtów na godzinę.
SŁABY FUNT
Brytyjski funt także ma problemy. Od paru tygodni
obserwujemy powolny spadek wartości brytyjskiej
waluty wobec euro oraz dolara. Dla niektórych jest
to zaskoczeniem, zwłaszcza że jeszcze nie tak dawno
można było usłyszeć dumne wypowiedzi polityków
o tym, jak to brytyjska waluta trzyma się dobrze
wobec niepewności na rynku euro. Co prawda Europa ma jeszcze daleką drogę to wyjścia z kryzysu,
jednak mimo problemów z takimi krajami jak Grecja, Włochy czy Portugalia w eurozonie rośnie wiara
w to, że sprawy zaczynają iść w dobrym kierunku.
Poprawa nastrojów i odrobina optymizmu bardzo przydałaby się tutaj, nad Tamizą, bo mało kto
chce tu dziś wierzyć, że idzie na lepsze. Zmieniający się kurs funta może być dopiero początkiem
lawiny – twierdzą maklerzy finansowi, którzy nie
ukrywają, że pod koniec tego roku możemy dojść
do momentu, w którym za jednego funta dostaniemy jedno euro. Co niektórzy wierzą, że to może
być dobry znak dla brytyjskiej gospodarki, bo przyciągnie więcej turystów z kontynentu, którzy lubią
robić zakupy w Londynie, szczególnie jeśli kurs
euro do funta będzie tak korzystny. Ale czy to wystarczy, by podźwignąć całą gospodarkę? Raczej
nie. Bo od siły brytyjskiego funta zależy znacznie
więcej niż tylko większa liczba turystów.
PUSTE SKLEPY
Badania pokazują, że stajemy się coraz bardziej
ostrożni, jeśli chodzi o robienie zakupów. Owszem,
chodzimy do sklepów, ale na zakup decydujemy się
tylko wtedy, gdy koniecznie czegoś potrzebujemy,
coraz rzadziej pozwalamy sobie na zakupy spontaniczne. Liczymy każdy funt i szukamy okazji, co
wcale nie dziwi przy stale rosnących cenach. Inflacja, mimo iż ciągle w granicach 2,5 proc., jest już
poważnym problemem, zwłaszcza że wynagrodzenia nie rosną już tak szybko jak kiedyś. W ubiegłym
roku średnio o nieco więcej niż 1 proc.
AKcYZA W GÓRĘ
Nic też nie wskazuje, iż zrobi się taniej. Minister
Osoborne głowi się, jak poradzić sobie z niemal
pewną podwyżką akcyzy na paliwo, które już w tej
chwili należy do najdroższych w Europie. Wiadomo, iż każdy nowy budżet to nowa akcyza, tyle tylko, że e tej chwili stanowi ona już ponad 60 proc.
ceny paliwa i nadal będzie rosła. Dziurę w budżecie trzeba bowiem jakoś wypełnić, a podnoszenie
akcyzy jest jednym z ulubionych mechanizmów stosowanych przez rządy na całym świecie, nie tylko w
Wielkiej Brytanii. Wszyscy wiedzą, że jak rośnie cena paliwa, to wraz za nią rosną wszystkie ceny:
transportu, żywności (którą przecież trzeba jakość
do sklepów dostarczyć, a wcześniej wyprodukować).
Obniżając ranking kredytowy Wielkiej Brytanii
o jeden punkt Agencja Moody’s podkreśliła, że jest
zaniepokojona wysokim deficytem, który raczej nie
zostanie pokryty w ciągu najbliższych kilku lat. Co
więcej – rząd drastycznie ograniczył swoje wydatki
w ciągu ostatnich dwóch lat, ale nie udało mu się
spowodować żadnego wzrostu gospodarczego. Mimo ogromnych cięć w wydatkach obecny rząd zadłuża się bardziej niż poprzedni.
KOMPROMITAcJA
Z tą opinią zgadzają się niemal wszyscy komentato-
rzy sceny politycznej czy gospodarczej w Wielkiej
Brytanii. Przyznają oni, że do obniżenia rankingu
kredytowego doszło po raz pierwszy od 35 lat i że
dla ministra finansów George’a Olborne'a jest to
po prostu kompromitacja. Przypominają przy tym
jego wypowiedź sprzed ponad trzech lat, kiedy –
nie będąc jeszcze w rządzie – zapewniał, że będzie
robił wszystko co w jego mocy, by do tej obniżki
rankingu nie doszło. Pytany przez dziennikarzy o
komentarz, zdobył się jedynie na przypomnienie,
„jak ważne i trudne jest obniżenie deficytu budżetowego”. To, czego wszyscy się spodziewali, to zapewnienia, iż ma on plan B i że zdaje sobie sprawę
z tego, że jedynie wzrost gospodarczy może poprawić nie tylko ranking Wielkiej Brytanii, ale przede
wszystkim stan kasy państwa. Takiego zapewnienia
nie było, co stawia pod znakiem zapytania zdolność
samego Osborne’a i jego planu (albo jego brak) do
obniżenia deficytu budżetowego i rozruszania upadającej brytyjskiej gospodarki.
– Wszyscy na około mówią mu, że jego plan nie
działa, a on upiera się przy swoim – przyznają politycy z lewej strony. I wyliczają: wartość funta spada, inflacja rośnie, małe i średnie firmy upadają,
zamykanych jest coraz więcej sklepów, a teraz nawet agencja Moody’s zdaje się potwierdzać to, o
czym wiemy już od dawna. Apelują do premiera, iż
powinien zając się szybko upadającą gospodarką i
zaproponować takie rozwiązania, które odwrócą
ten negatywny trend i spowodują, że gospodarka
zacznie się podnosić. Wzrost, wzrost i jeszcze raz
wzrost – zanim dojdzie do kompletnej kompromitacji Wielkiej Brytanii na światowych rynkach i kolejnej obniżki zdolności kredytowej państwa.
W całej tej kompromitującej dla obecnego rządu
sytuacji Wielka Brytania nie jest jednak odosobniona. Wśród członków G8, grupy skupiającej osiem
najbogatszych gospodarek na świecie, zostały już
tylko dwa kraje z rankingiem AAA: Kanada oraz
Niemcy. Nawet Stany Zjednoczone nie mogą się
pochwalić aż tak wysokim notowaniem. Nie zmienia to jednak faktu, iż wzrost gospodarczy w Ameryce jest znacznie większy niż na Wyspach.
Zdaniem Gilian Tett z „Financial Times” decyzja Moody’s jest „politycznie kłopotliwa” dla
Osborne’a, ale rynki nie są nią zaskoczone. – Ta
wiadomość jest potężnym ciosem dla konserwatystów i liberalnych demokratów, którzy z domniemanych pozytywnych efektów cięć wydatków i
zwyżek podatków uczynili test na swą wiarygodność – uznał Alex Stevenson z portalu „Politics”.
Moody’s ocenia, że obniżanie zadłużenia publicznego Wielkiej Brytanii może zacząć się nie
wcześniej niż w 2016 roku. A to oznacza kolejne
trzy lata niepewności. I zaciskania pasa, w którym
już dzisiaj zaczyna brakować dziurek.
migawki
TYLKO 1,89 PROC.
Jeśli masz odłożone trochę pieniędzy,
to być może warto kupić mieszkanie?
Przy wkładzie własnym tylko 10 proc.
można dostać kredyt mieszkaniowy ze
stałym oprocentowaniem (fixed rate)
jedynie 1,98 proc. na dwa lata.
CHATA ZA FUNTA
Mieszkanie wcale nie musi być drogie.
W Liverpool można kupić mieszkanie
za jednego funta. Warunek? Trzeba je
potem wyremontować i mieszkać tam
przez kolejne pięć lat.
DROGIE DRUKOWANIE
„The Guardian” donosi, że drukowanie
w domu staje się coraz droższe. Parę
lat temu przeciętny pojemnik na tusz
do drukarki zawierał około 16 ml tuszu,
dzisiaj tylko 5 ml. A cena ta sama.
TV LONDYN
Evgeny Lebedev, właściciel „Evening
Standard”, „The Independent” oraz
dziennika „i” przygotowuje się do
otwarcia własnego kanału telewizyjnego w Londynie. Twierdzi, że BBC oraz
ITV potrzebują konkurencji. Pożyjemy,
zobaczymy.
SONY I PIRACI
Sony UK domaga się od rządu surowszego prawa do walki z piratami.
Twierdzi, że rynek muzyczny gwałtownie się rozwija i potrzebuje ochrony.
Tymczasem Google otwiera swój
pierwszy sklep muzyczny, oczywiście
online.
LOUIS VUITTON W POLSCE
W Warszawie się cieszą, bo powstaje
pierwszy w Polsce luksusowy sklep Louis Vuitton. W Polsce reprezentowanych jest 68 proc. światowych marek
luksusowych. Wiele z nich w ograniczonym zakresie, tzn. bez firmowego
butiku tylko poprzez sklepy multibrandowe z często jedynie pojedynczymi
sztukami toreb czy ubrań. W przypadku
alkoholi dostępność rośnie do 86 proc.
|19
nowy czas | luty 2013
ludzie i miejsca
Czarna kraina
oczami poety
Polish Millennium House –
polski klub mieszczący się w
centrum Birmingham, pierwszy
Dom Polski zbudowany od
fundamentów i oddany do
użytku na koniec roku 1962.
Od tamtej pory czas stanął w
miejscu. W okresie swojej
świetności miejsce to było
skupiskiem wielu organizacji
społecznych, młodzieżowych,
religijnych i kombatanckich.
Dzisiaj wszystko chyli się ku
ruinie, pomieszczenia, w
których zamieszkują duchy
przeszłości świecą pustką. W
dolnej części znajduje się bar i
restauracja, gdzie coraz rzadziej
przychodzą nasi rodacy. Brak
gospodarnej ręki rzuca się
bardzo w oczy.
W stopniowo adaptowanych
pomieszczeniach budynku przy
ulicy Pickford Street (na zdjęciu
poniżej), który znajduje się
zaledwie pięć minut od
centrum miasta planowane jest
otwarcie tam Polskiego
Ośrodka Kultury.
Birmingham,stolica regionu West
Midlands w środkowej Anglii. Miasto
wraz z przylegającymi miejscowościami tworzy drugi co do wielkości
ośrodek metropolitalny pod względem
ludności zaraz po Londynie, ale co ważniejsze, również i liczebności naszych
rodaków – około 400 tys.
Piotr Kasjas
Rejon ten nazywany jest przez miejscową ludność Black Country,
ze względu na przemysł wydobywczy węgla kamiennego oraz koncentrację zakładów przemysłowych generujących ogromne ilości
zanieczyszczeń, które w XIX wieku pokrywały cały ten obszar
warstwą czarnego pyłu. Mówiąc krótko – angielski Górny Śląsk.
Dziś również Birmingham jest miastem brudnym i zaniedbanym.
Niektóre dzielnice mają duży współczynnik patologii, dlatego
może niektórym naszym rodakom łatwo było się przystosować do
nieobcych im warunków.
Największym skupiskiem polskiej społeczności jest pobliska
miejscowość West Bromwich. Na ulicach dominuje język polski,
kilka polskich sklepów, zakłady fryzjerskie i bezdomni rodacy, którzy gromadzą się na skwerku wokół wieży z zegarem, co sprawia,
że czujemy się jak w ubogiej dzielnicy śląskiego miasta. W West
Bromwich działa katolicka misja o nazwie CentrePoint, która pomaga bezdomnym Polakom, wydając im codzienny wieczorny
ciepły posiłek. W rejonie działają również dwie polskie sobotnie
szkoły, do których uczęszcza w sumie około 600 polskich dzieci.
W Birminngham jest Polish Millennium House – polski klub
mieszczący się w centrum Birmingham, pierwszy Dom Polski zbudowany od fundamentów i oddany do użytku na koniec 1962
roku. Od tamtej pory czas stanął tam w miejscu. W okresie swojej
świetności miejsce to było skupiskiem wielu organizacji społecznych, młodzieżowych, religijnych i kombatanckich. Dzisiaj
wszystko chyli się ku ruinie, pomieszczenia, w których zamieszkują
duchy przeszłości świecą pustką. W dolnej części znajduje się bar i
restauracja, gdzie coraz rzadziej przychodzą nasi rodacy. Brak gospodarnej ręki rzuca się bardzo w oczy. Obiekt posiada piękną salę
balową na około 200 osób z obszerną sceną teatralną. W tej właśnie sali 8 grudnia minionego roku odbyło się widowisko poetyckomuzyczne zatytułowane „Piękni ludzie”, którego byłem
organizatorem. W imprezie udział wzięli uznani poeci nowej polskiej emigracji z Anglii, Niemiec i Belgii oraz zaproszeni goście
specjalni z Polski. Chciałem, aby to przedstawienie było punktem
zapalnym do zawiązania się polskiego ośrodka kultury w środkowej Anglii, który będzie wspólną płaszczyzną dla różnych dziedzin
sztuki na północ od Londynu. I również by było to ważne wydarzenie kulturalne w świecie młodej Polonii angielskiej, ludzi, których ciężka, częstokroć siedmiodniowa praca w ciągu tygodnia
pozbawia uczestnictwa w kulturze.
Po kilkutygodniowych przygotowaniach – reklamie, dziesiątkach e-maili i rozmów telefonicznych, udało się zebrać pokaźną
grupę poetów i wyjątkowych osób, które wyraziły chęć uczestniczenia w tym jakże ważnym i niecodziennym przedsięwzięciu. Impreza spotkała się z bardzo dużym zainteresowaniem różnych
środowisk twórczych, naukowych oraz Ambasady RP w Londynie.
Oprócz poetów w przedstawieniu uczestniczyli również artyści malarze i fotografowie. Na sali wśród publiczności obecny był przedstawiciel Ambasady RP w Londynie pan wicekonsul Grzegorz
Sala, który wyraził wielki podziw i uznanie dla uczestników tego
spektaklu. Obecna była również przedstawicielka Katedry Literatury i Kultury Brytyjskiej Instytutu Anglistyki Uniwersytetu Łódzkiego pani Joanna Kosmalska. Departament ten żywo
zainteresował się naszą imprezą poetycką i chciał osobiście w niej
uczestniczyć, by móc zebrać jak najwięcej informacji o sylwetkach
i twórczości osób, które biorą w tym udział.
Moją osobistą refleksją dotyczącą tego przedstawienia jest pe-
Gło
́ wna ulica w West Bromwich
wien fakt, który towarzyszył całemu wydarzeniu – wyczuwalna i
niespotykana dotąd przeze mnie i przez wielu innych uczestników,
cisza. Były również głębokie emocje i łzy wzruszenia. Wprowadziliśmy publiczność w pewien poetycki rodzaj transu, udało nam się
otworzyć ludzkie serca i dotrzeć na samo ich dno.
Gdy opadł kurz emocji związany z wydarzeniem, zrodził się
pomysł założenia organizacji na rzecz rozwoju i promocji kultury
polskiej w Wielkiej Brytanii. 12 stycznia 2013 za namową Michaela Tiburtona (dyrektor Master Dance – akademii tańca w Birmingham) powołana została do życia organizacja Głos Polskiej
Kultury, której zarząd tworzą: Piotr Kasjas, Michael Tiburton i
Agnieszka Komoter.
Edukacja kulturalna jest jednym z najbardziej zaniedbanych
elementów rozwoju społecznego. Dlatego jako organizacja kultu-
ralno-rozwojowa chcemy przyczyniać się do rozwoju i promocji
wartościowych przedsięwzięć artystycznych o charakterze kulturalnym, na które nie brakuje nam pomysłów. Jednym z naszych
celów jest uświadomienie społeczności lokalnej potrzeby organizacji i sensu inwestowania w rozwój kultury, zachowanie i promocję dziedzictwa narodowego oraz edukację artystyczną dzieci
i młodzieży. Jest to projekt długofalowy, nastawiony na poprawę
jakości życia społecznego oraz zacieśniania i umocnienia stosunków kulturowo-narodowościowych. Mamy nadzieję, że przyczynimy się do zaistnienia i promocji interesujących projektów
artystyczno-kulturalnych, takich jak: imprezy poetycko-literackie,
muzyczne, wystawy sztuki, koncerty młodych talentów, przedstawienia teatralne itp.
Liczymy na wsparcie organizacji państwowych, społecznych
oraz biznesowych. W tym roku zamierzamy zrealizować trzy
duże projekty: warsztaty poetyckie dla dzieci i młodzieży organizowane w sobotnich polskich szkołach, których podsumowaniem
będzie Ogólnokrajowy Konkurs Poetycki; wieczorki poetyckomuzyczne z udziałem artystów polskich i angielskich oraz zaproszonych gości specjalnych; spotkania poetycko-muzyczne na
wzór grudniowego.
Siedzibą organizacji są stopniowo adaptowane pomieszczenia
budynku przy Pickford Street, który znajduje się zaledwie pięć minut
od centrum miasta. W planach mamy otwarcie tam Polskiego
Ośrodka Kultury. Dysponujemy trzema salami, w których już działa
akademia tańca. Nawiązaliśmy wstępne kontakty z Polonią niemiecką. Jaki będzie efekt naszych zamierzeń, czas pokaże. Może jednak uda się ożywić to ponure miasto tchniniem polskiej sztuki.
20 |
luty 2013 | nowy czas
ludzie i miejsca
Sielskie widoki w Otepaa
W Tartun na gmachu
ratusza powiewa biało-czerwona flaga.
To nie przypadek: ślad
polskiej obecności pochodzi z czasów, kiedy król
Stefan Batory powstrzymał cara-ludobójcę,
Iwana Groźnego.
Maleńka sauna w leśnej głuszy
Ratusz w Tartum
Willa-hotel w Parnu
Odzyskani sąsiedzi
Anna Maria Mickiewicz
C
hciałabym napisać, opowiedzieć o Estonii. O
Estonii…? Tak, nie bez powodu; skłoniły mnie
do tego wakacyjne wizyty. Kraj przewędrowałam szybko i sprawnie – obszar nieduży, cichy,
czysty. Ludzie pracowici, punktualni, serdeczni
na sposób skandynawski. Po drodze mijaliśmy drewniane domki,
obok nich maleńkie sauny zatopione w leśnej głuszy. Kochają legendy i przypowieści, dumni są ze swego narodowego poematu
„Kalevipoeg” – opowieści epickiej chwalącej dzielnych synów Kalewa, którzy walczyli o wolność ziem Estów. Estończycy to wyjątkowy naród, oddany sztuce, kultywujący archaiczne formy śpiewu
grupowego, jakby wtopiony w słowa starych pieśni. Od wieków
pieśń jednoczyła ich duchowo w trudnych dziejowych chwilach.
Tak też się stało podczas ostatniego przełomu z 1991 roku, który
został symbolicznie ochrzczony Śpiewającą Rewolucją.
Jeśli pojedziecie do Estonii, to należy odwiedzić Tartu, drugie, co do wielkości miasto. Zabytki i stare miasto architekturą
przypominają o historii. Na gmachu ratusza miejskiego powiewa
biało-czerwona flaga. To nie przypadek: ślad polskiej obecności
pochodzi z czasów, kiedy król Stefan Batory powstrzymał cara-ludobójcę, Iwana Groźnego.
Przyjaciele Estończycy, Raul i Urmas, zaprosili nas do najdalej na północ wysuniętej miejscowości, gdzie latem noc zrównuje
się z dniem. Dotarliśmy nad wybrzeże Morza Bałtyckiego, do
małej wioski rybackiej Viinistu. To wyjątkowe miejsce, odwiedzających witają monumentalne, modernistyczne rzeźby z kamieni.
Kto je tu ustawił, prawie na końcu świata?
Za czasów ZSRR nad brzegiem Bałtyku znajdowały się zakłady rybackie, które po upadku systemu zostały zlikwidowane.
Nadbrzeżny obszar wraz z budynkami i bałtycką wyspą zakupił
estoński przedsiębiorca Jaan Manitski. Otworzył hotel, amfiteatr
oraz powołał Estońskie Muzeum Sztuki. Galeria budzi podziw;
założyciel przez wiele lat kolekcjonował obrazy artystów związanych z Estonią, biorąc udział w międzynarodowych aukcjach
dzieł sztuki. Obecnie na wybrzeżu działa jedna z największych,
reprezentacyjnych galerii z malarstwem estońskim.
To tam, w Viinistu, nakręciliśmy krótki film, poetycką prezentację wideo przedstawiającą wiersze, które zawarte zostały w tomiku „Proscenium” (Lublin, Norbertinum, 2010). Utwory
zaprezentował, w języku polskim, z charakterystycznym miłym
dla polskiego ucha obcym akcentem, Estończyk Ott Toomet.
Pośród wzburzonych fal morza o zmieniających się kolorach,
od błękitu aż po szafir, w którym odbijało się niebezpieczne niebo i imponujące ogromne skały, ten skrawek ziemi robił wrażenie odciętego od reszty świata. Zaskakiwał krajobraz bogaty w
kolorowe zachody słońca, szum fal, gigantyczne sosny, krystaliczne powietrze oraz drapieżne głazy wyłaniające się z aromatycznego morza. Otwarta przestrzeń oraz fale dotykające horyzontu
tworzyły idealny układ sceniczny.
Zwiedzając Estonię miałam wrażenie, że mogę przełamać
dzielące nas od lat mury – polityczne, narracyjne i nostalgiczne.
Cieszyłam się wolnością. Wędrując przez nadmorskie plaże pełne ogromnych kamieni, doszłam do wniosku, że jest to odpowiednia chwila, by zrobić zapis wideo-poezji. Głos szybko
ulatywał w dzikiej przestrzeni, wiersz stawał się wielowarstwowy,
bogatszy o nowe znaczenia.
Noc w Viinistu
Stoję na skraju morza
W dalekiej niewiedzy
Za przestrzenią lasu
Zamykam dzień
W aromatycznej kropli morza
Wideo-film na zderzeniu kultur i języków ukazuje, jak w tym rejonie świat ewoluował przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Poezja przekroczyła granice – formalne, geograficzne, polityczne, językowe i
historyczne. Język polski zabrzmiał ponownie w estońskiej wciąż
dzikiej zieleni. Niegdyś istniały silne więzi pomiędzy Polską i Estonią – polityczne, kulturowe. Założycielem Uniwersytetu w Tartu
był Stefan Batory. Polacy przebywali na terenie południowej Estonii ponad sto lat. Wówczas Tartu zwane było Dorpatem, a nadmorski kurort Pärnu – Parnawą. Były to stolice województw
Rzeczypospolitej. Do dzisiaj w Tartu działają polskie organizacje i
kościół. Te dobre stosunki zostały zerwane z powodu zawirowań hi-
storycznych, wojen i rewolucji. Po latach nieobecności i przemilczenia, poezja stała się nowym mostem porozumienia i przywrócenia
złamanych relacji między ludźmi i krajami.
Zarejestrowana prezentacja przywołała nostalgiczne wspomnienia, spowodowała przywrócenie utraconej pamięci historycznej. W
symboliczny, artystyczny sposób, tak na chwilę, polskie słowa rozbrzmiewały wśród estońskich fal. Słuchanie wiersza jest czymś innym, niż jego czytanie w samotności – uruchamia się poczucie
wolności w czasie i przestrzeni, które dzięki kamerze i sieciom internetowym zostaje uchwycone i powtórzone.
Poezję nieprzypadkowo recytował Otto Toomet. Jego ojciec,
Jaan Kaplinski, jest światowej sławy estońskim pisarzem polskiego pochodzenia. Dziadek Otta, Jerzy Kaplinski, wyjechał z Polski przed wybuchem II wojny światowej. Wykładał literaturę
polską na Uniwersytecie w Tartu. W czasie wojny został aresztowany przez NKWD, zginął w sowieckim obozie pracy.
Jaan Kaplinski był jednym z autorów i inicjatorów tzw. Listy
40 intelektualistów (Neljakümne kiri), protestujących przeciwko
działaniom władz ZSRR. Twórczość Kaplinskiego została przetłumaczona na czternaście języków. Eseje pisarza dotykają problemów ekologii, filozofii języka, klasyczne wiersze nawiązują do
buddyzmu. Autor pisze na swym blogu:
W rzeczywistości drzewa i krzewy są częścią nas, są one po prostu bardziej oddalone od naszego ciała niż dłonie lub stopy, więc
myślimy, że nie czują bólu (...). Ale my nie możemy żyć bez
drzew. Im mniej drzew, tym krócej będziemy żyć. (...) Jesteśmy
częścią natury, przyrody, a ona jest częścią nas. Nie ma sensu
dyskutować, dlaczego musimy ją chronić. To jakby zastanawiać
się, czy powinniśmy chronić nasze głowy, zęby, nasze wątroby...
Natura nadaje rytm i współdziała ze słowami poezji, pomaga
im istnieć. Odzyskane dziedzictwo kulturowe i pamięć mogą być
przebudowane i po latach wyłonią się kolejne znaczenia, już w
nowej konfiguracji dziejowej.
Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że Estończycy patrzą na
Polaków z pewnym szacunkiem, uznaniem, podkreślają, jak to
dobrze być tak dużym krajem o imponującej populacji z międzynarodowymi koneksjami. Przemilczam, czy podzielam te opinie.
Oczarowana estońską przygodą, pełna pozytywnych wrażeń
wróciłam do Londynu z filmem – poetycką pamiątką.
www.youtube.com/watch?v=N3oGzdpfBU4
|21
nowy czas | luty 2013
ludzie i miejsca
Artful Faces
Zostawcie
w spokoju
stare drzewa,
zakładajcie
nowe parki
N
a warszawskim Powiślu, na Tamce, Siostry szarytki prowadzą Dom Opieki
Społecznej. Otaczający go ogród graniczy z ruchliwą ulicą, ekspertyzy SANEPiD-u wykazały, że gleba w ogrodzie
jest tak zatruta (m.in. spalinami), iż w ogrodzie wolno hodować tylko kwiaty, warzyw już nie. Zaprzyjaźniony profesor
gleboznawstwa potwierdził, że tę diagnozę można rozszerzyć
na większość gruntów w naszej stolicy. Określeniu „powierzchnia biologicznie czynna” winno towarzyszyć pytanie
o jej jakość.
Prof. Halina Barbara Szczepanowska, autorka książek
„Drzewa w mieście”, „Wycena wartości drzew na terenach
zurbanizowanych” wiele razy podkreśla, że drzewa w mieście żyją około dziesięć razy krócej niż „na wolności”, chorują, – głównie z powodu zatrutej, zbitej gleby, spalin,
nadmiaru soli, chemii, substancji ropopochodnych. Dwa dojrzałe drzewa produkują tyle tlenu, ile zużywa jeden mieszkaniec miasta (!) – ten rachunek nie uwzględnia samochodów,
pożerających przecież tlen! Nowojorscy taksówkarze nie mogą być krwiodawcami – z uwagi na zbyt duże stężenie tlenku
węgla we krwi!!! Ciekawe, o ile mniejsze byłyby wydatki na
służbę zdrowia i leki – gdyby duże miasta miały tyle zieleni,
ile uzdrowiska i kurorty sanatoryjne? Prof. Szczepanowska
zwraca też uwagę na fakt, iż niemal regułą w miastach jest
znacznie większa liczba drzew wycinanych niż nowo posadzonych mimo że na świecie drzewa i zieleń miejską wlicza
się do trwałego majątku miast, a ich duża obecność i jakość
mają wpływ na współczynnik jakości (komfortu) życia w mieście.
Istnieją osiedlowe parkingi, rzadko zdarza się natomiast
osiedlowy ogrodnik (a co z ideą miasta – ogrodu?), brak też
telefonu alarmowego analogicznego do telefonów straży pożarnej, pogotowia, policji – telefonu przyjmującego zgłoszenia o wycinaniu drzew i powodującego natychmiastową
interwencję.
Warszawski Ogród Krasińskich jest jednym z czterech
najstarszych; barbarzyństwo zaczęło się od parkingu podziemnego, usytuowanego od ulicy Miodowej, w odległości
kilkunastu metrów od zabytkowego pałacu mieszczącego
część zbiorów Biblioteki Narodowej. W listopadzie i grudniu
2012 roku wycięto tam 327 drzew – ponad jedną trzecią
drzewostanu (!!!) – co ma być wstępem do „rewitalizacji” (!!!)
Ogrodu Krasińskich. Okoliczni mieszkańcy, poruszeni do
żywego, protestowali na kilku spotkaniach. Jedno, z radnymi
i burmistrzem Gminy Śródmieście, trwało od godz. 16.00
do 22.00, było bardzo burzliwie, atmosfera bliska linczu. Inne, w siedzibie „Gazety Wyborczej”, trwało od godz. 18.00
do 21.00, równie burzliwe. Istnieją realne obawy, że zagrożone są inne drzewa w mieście, a inne parki mogą być też
obiektami podobnej „rewitalizacji”. W wielu innych miastach mogą istnieć podobne sytuacje.
Każde drzewo w dużym mieście (fabryka tlenu), ogrody
działkowe – winny być na wagę złota, traktowane z najwyższą uwagą i troską –jako mające realny wpływ na zdrowotność mieszkańców miasta. W Ogrodzie Krasińskich do
oceny stanu drzew nie zaproszono przyrodników, nie wzięto
pod uwagę zdania mieszkańców, dla których Ogród jest
miejscem codziennych spacerów, oddechu, odpoczynku.
Temperatura spotkań mieszkańców z urzędnikami była tak
wysoka, że można powiedzieć, iż dobro wspólne, dobra wola, wzajemny szacunek i zwykła życzliwość – były mało dostrzegalne.
Uczestniczyłem, jako obserwator i ekolog, w opisanym
sporze mieszkańców miasta z urzędnikami (demokratycznie
wybranymi) i z przedstawicielami „ekipy drwali”. Zdumienie
budzi rozziew między argumentacją architekta krajobrazu
(właścicielka firmy ABIES, która wygrała dwanaście podobnych konkursów i „wyrąbała” 327 drzew w Ogrodzie Krasińskich, jest architektem krajobrazu, podkreślała, że ma
„fachową wiedzę” – której nie mają mieszkańcy, działa
zgodnie z prawem i procedurami: należało się też domyślać,
że końcowy efekt jej pracy winien zadziwić i uszczęśliwić każdego) – a argumentami obrońców drzew, czyli mieszkańcami okolicznych budynków, otaczających Ogród Krasińskich.
Można tę sytuację określić inaczej – czy aby architekci nie są
dotknięci specyficzną chorobą „wizjonerstwa”? Tak dalece,
że np. w nowym budynku, uzupełniającym Bibliotekę Uniwersytecką w Warszawie – brakuje dostępu do internetu, na
korytarzach brakuje ławek, krzeseł i stolików? Realne życie
kontra „wizja” architekta?
Idea miasta-ogrodu była wizją jednego architekta: zwykły
pragmatyzm podpowiada, że dziś wystarczyłoby ustanowić
funkcję ogrodnika osiedlowego, (najlepszy byłby w tej roli
działkowicz, mający dużą umiejętność wyczarowania rajskiego ogrodu na małej przestrzeni) – opracować program robót
publicznych z udziałem bezrobotnych, „zazieleniających”
miasto i być może, idea miasta-ogrodu nabrałaby realnego
kształtu, poprawiając zdrowotność mieszkańców, polepszając
komfort życia w mieście, zmniejszając wydatki na służbę
zdrowia i leki (zajmujemy jedno z czołowych miejsc w Unii
Europejskiej jeśli chodzi o lekomanię).
Jednym z argumentów, użytych w sporze, było stwierdzenie, że „drzewa były chore”, „zagrażały ludziom”… 327
drzew chorowało? Argument „zagrożenia” ze strony drzew
przypomina głupotę tych „drwali”, którzy wycinają całe aleje
drzew ocieniających drogi, psując krajobraz, niszcząc bezmyślnie harmonię z Naturą. Na zdrowych – co było widać
Say Others: A courteous and calm figure at POSK Reception
desk. No wonder, with a MA in Philology from Lublin Catholic
University, he does not loose his cool in any circumstances.
Coming from a family where playing piano and speaking
French was considered a basic education, his sharp mind and
tolerance wins him many admirers. ‘Aaah…. Pan Roman’ his
female admirers say….’He is such a gentleman’.
Says He: ‘You want a ladder in the gallery? Really? Do you
know what a ladder is? (Drabina? To jest żona draba…) Do
you know what a nun is? (Zakonnica? Żona kawalerzysty….)
‘Jacek, where are your manners?’
‘My favourite colour? Red of course, the colour of love’.
’
Say I: You should hear how he plays Chopin, and the ballads
of Bułat Okudżawa. And recites poetry, for which
performance he won prizes. Sheer magic. And modest, too.
Where do such men grow?
Bottom line: The rarest of species, a man with a soul.
Text & graphics by Joanna Ciechanowska
gołymokiem–pniachpowyciętychdrzewachobrońcyOgroduKrasińskich
ustawializnicze;reakcją„władzy”niebyłypróbyporozumieniaizrozumienia,
leczogrodzeniacałegoOgrodublaszanympłotem…
Morałpłynącyztychwydarzeń,tonadzieja,że„egzekucja”327drzewmoże
ocaliinneogrody,inneparki,drzewawWarszawie.Reakcjamieszkańców,którzyspontanicznieiszybkosięzorganizowali–budzipodziwinadzieję,żepewnepodstawoweformydemokracji„kiełkują”szybkoidobrze,szkodatylko,że
rachunekzapłaciłystaredrzewa…
Akcentoptymistyczny–wwielumiejscachWarszawypojawiłysięnowoposadzonedrzewaisątoponoćgatunkiodpornenawarunkiżyciawmieście,lepiejradzącesobiezespalinami,pyłamiprzemysłowymi,zatrutąglebą.
Prośba:zostawciestaredrzewawspokoju,zakładajcienoweparki!Pozostaję
znadzieją,żeLondynniematkaichproblemów
Paweł Zawadzki
Zob.: Halina B. Szczepanowska: Drzewa w mieście. (www.hortpress..com)
H.B. Szczepanowska: Wycena wartości drzew na terenach zurbanizowanych (www.igpim.pl)
22 |
luty 2013 | nowy czas
czas przeszły teraźniejszy
Niewygodni muszą odejść
mieście Driel, który powstał w 2006 roku dzięki inicjatywie
dwóch brytyjskich weteranów: Sir Briana Urquharta i majora
Tony’ego Hibberta, oraz wieloletnim staraniom mieszkanki
Driel, Cory Baltussen, a także holenderskiej Polonii.
W Polsce przeciętny Kowalski zna jedynie amerykański film
„O jeden most za daleko” (1977), w którym w roli generała Sosabowskiego wystąpił Gene Hackman. Dziś ten film wyglądałby zupełnie inaczej.
Polska Brygada Spadochronowa powinna być natychmiast wycofana do Wielkiej Brytanii. Brygada sprawiła się tutaj bardzo
źle, jej żołnierze nie chcieli walczyć ani narażać życia. Nie chcę
ich tutaj więcej widzieć i proponuję, aby wysłać Brygadę do pozostałych Polaków we Włoszech – pisał do dowództwa brytyjskich Sił Zbrojnych generał Montgomery we wrześniu 1944
roku, kilka dni po bitwie pod Arnhem (zwanej Operacją Market Garden).
Między innymi dzięki tej opinii generał Stanisław Sosabowski został po wojnie zwolniony z armii brytyjskiej. Miał wtedy
57 lat i 300 funtów odprawy w kieszeni. Wielka Brytania nie
przyznała mu wojskowej emerytury, a władze PRL pozbawiły
go obywatelstwa polskiego. Po 33 latach służby wojskowej ten
doskonały, waleczny i uwielbiany przez żołnierzy dowódca został robotnikiem w magazynie fabryki silników elektrycznych w
Londynie na Ealingu. Jako nieznany nikomu, anonimowy Stan
pracował tu do 1966 roku, a rok później – w wieku 75 lat –
zmarł.
Generał Sosabowski był twórcą elitarnej 1. Samodzielnej
Brygady Spadochronowej. Brygada przygotowywała się do
desantu w walczącej Warszawie, do którego na mocy rozkazów
brytyjskich nie doszło. Polscy spadochroniarze skierowani
zostali do walk na froncie w Holandii, do udziału w operacji
Market-Garden, która była największą operacją powietrznodesantową w II wojnie światowej.
opowieść świadków
biada zwyciężonym
Źle zaplanowana i nieudolnie przeprowadzona Operacja Market Garden zakończyła się fiaskiem i wielkimi stratami wśród
brytyjskich i polskich żołnierzy, toteż jej autorzy szukali kozła
ofiarnego. Do tej roli nadawał się generał Sosabowski, który nie
szczędził im krytyki. Za brak pokory wobec alianckich przełożonych. Marszałek Montgomery, generałowie Horrocks i
Browning zrzucili na niego odpowiedzialność za klęskę pod
Arnhem.
Tymczasem, pomimo wielkich strat i braków w sprzęcie, to
właśnie polska 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej wyprowadziła z okrążenia resztki brytyjskich spadochroniarzy, za
co poczuwają się do niespłaconego przez Wielką Brytanię długu wdzięczności oficerowie tej jednostki, m.in. 94-letni dziś major Tony Hibbert. – Polska Brygada Spadochronowa i generał
Sosabowski walczyli wspaniale – mówi dobitnie major Hibbert.
W obronie Polaków występuje także Sir Brian Urquhart, były
Szef Wywiadu 1. British Airborne Division, który brał udział w
rozpoznaniu i przygotowaniach poprzedzających uderzenie na
Arnhem. – Generał Sosabowski był doskonałym, wybitnym żołnierzem – mówi Sir Brian Urguhart w swym oświadczeniu z
2012 roku, w którym wyjaśnia także, że to brytyjscy dowódcy
zlekceważyli doniesienia wywiadu o obecności znakomicie
uzbrojonych jednostek niemieckich w rejonie zrzutu alianckich
skoczków spadochronowych.
Brytyjscy weterani spod Arnhem wznieśli ten pomnik, aby
wyrazić swój nieustający podziw dla porywającego dowódcy,
nieustraszonego żołnierza walczącego o wolność i wielkiego
polskiego bohatera – głosi napis na pomniku w holenderskim
Gdyby Gene Hackman zaGrał Generała SoSabowSkieGo pod arnHem dziSiaj,
byłaby to rola przejmująca i traGiczna, a amerykańSki film „o jeden moSt
za daleko” byłby wySokiej
klaSy dramatem wojennym. tymczaSem niewiele
Się mówi, zwłaSzcza w
wielkiej brytanii, o tym
wybitnym i niepokornym
dowódcy, który zmarł w
biedzie i zapomnieniu.
Film dokumentalny „Arnhem – A Debt of Dishonour” to gorzka opowieść o rozgrywkach, w których zafałszowano w Wielkiej
Brytanii prawdę o generale Sosabowskim i jego żołnierzach.
Autorom filmu udało się dotrzeć do naocznych świadków wydarzeń sprzed 69 lat i zarejestrować ich relacje. Major Tony
Hibbert oraz Sir Brian Urguhart opowiadają o tym, co naprawdę zdarzyło się pod Arnhem, a stanowisko Wielkiej Brytanii, która do dziś – w przeciwieństwie do Holandii – nie uznała
zasług generała i jego brygady, nazywają hańbą i wstydem. –
Najwyżsi dowódcy nigdy nie przyznają się do popełnienia błędu – kończy swe wspomnienia emerytowany Szef Wywiadu 1.
British Airborne Division.
Marek Stella-Sawicki, prezes Polish Heritage Society, wraz
ze swymi współpracownikami nakręcił film, któremu daleko do
profesjonalizmu. To film zrobiony po amatorsku, chwilami
wręcz nieporadny. Ale nie o to tym razem chodzi. Opowieść
ściska za gardło. Autorzy wykorzysatli nieznane dotąd materiałów archiwalne i zdołali dotrzeć do świadków, których już
wkrótce może zabraknąć.
– Współpracowaliśmy z Polskim Instytutem i Muzeum im.
gen. Sikorskiego w Londynie, Ambasadą RP w Londynie, Biblioteką Polską POSK, z archiwami Polish Airborne Association, Związkiem Brytyjskich Spadochroniarzy i Konsulatem
RP w Manchesterze. Korzystaliśmy z wielu źródeł, włączając w
to oficjalne i prywatne archiwa w Wielkiej Brytanii, Stanach
Zjednoczonych, Niemczech, Holandii i Polsce – wyjaśnia Małgorzata Alterman, rzecznik prasowy PHS.
Premiera „Arnhem – A Debt of Dishonour” odbyła się 12 lutego w Ambasadzie RP w Londynie, na którą – na zaproszenie
zastępcy ambasadora, Dariusza Łaski – przybyło blisko sto osób,
w tym wielu gości spoza Londynu. Jedna z osób zaaproszonych
przyjechała pociągiem z aż Manchesteru i po filmie wybierała się
na dworzec, aby tego samego wieczoru wrócić do domu.
– W przyszłym roku będzie obchodzona w Wielkiej Brytanii
siedemdziesiąta rocznica Bitwy pod Arnhem oraz setna rocznica wybuchu I wojny światowej – powiedział po projekcji generał John Drewienkiewicz, który w filmie użyczył swego głosu
ciężko choremu dziś Sir Brianowi Urguhart. – Powinniśmy zrobić wszystko, aby w czasie tych uroczystości została ujawniona
prawda o generale Sosabowskim i Polskiej Brygadzie Spadochronowej. Następna okazja pojawi się nieprędko.
W maju „Arnhem – A Debt of Dishonour” będzie pokazywany w Manchesterze i w Krakowie.
Julia Hoffmann
W filmie „Tajemnica Westerplatte” zabrakło tajemnicy
„Tajemnica Westerplatte” zgrabnie wpisuje się w kanon polskich
filmów wojennych, choć estetyką bardziej przypomina raczej serialowe realizacje telewizyjne, jak na przykład „Czas honoru”.
Film Pawła Chochlewa jest zrobiony poprawnie. Oznacza to, że
nie ma w nim warstwy, płaszczyzny czy nawet elementu, który
można by jakoś wyróżnić. Najbardziej rzuca się w oczy to, co i tak
już wiemy z lekcji historii oraz filmu Stanisława Różewicza z 1967
roku, czyli konflikt majora Sucharskiego z kapitanem Dąbrowskim o sens dalszej walki. Charakteryzują go takie dramatyczne
dialogi, jak: – Walczyć do końca, ale gdzie jest koniec? – Koniec
jest tu, na Westerplatte!
Jeden z nich chce ratować żołnierzy, drugi walczyć za wszelką
cenę. Pełnej i zdecydowanej odpowiedzi na pytanie, który z nich
miał rację, udzielić nie sposób nawet dziś. Nic by to zmieniło,
gdyby śrubowany rekord siegnął, powiedzmy, czternastu dni, nic
by też zmieniło, gdyby załoga stawiała opór tylko przez pięć. Walka o Polskę była przegrana i dowódcy obrony Westerplatte o tym
wiedzieli. Opór miał wyraz bardziej symboliczny niż strategiczny.
Być może dlatego reżyser zdecydował się odpuścić trochę scen
walk na rzecz pokazania tego, co w tym czasie działo się w psychice żołnierzy i przedstawił całą gamę postaw – od paniki, strachu i dezercji po próbę strzelenia sobie w głowę na znak odmowy
poprowadzenia żołnierzy do niewoli czy samobójczy szturm jako
wyraz niezgody na zaprzestanie walki.
Najsmutniejsze jest jednak to, że w filmie Pawła Chochlewa
nie ma żadnej tajemnicy. Reżyser spokojnie mógł nazwać swoje
dzieło „Legendą Westerplatte”. Na każdej wojnie są bronione
nadludzkim wysiłkiem placówki, każda wojna zna jakichś zdrajców i bohaterów, generuje chwile zwątpienia i chwały. Kogo
dziś może oburzać fakt, że żołnierze dekują się w jakimś budynku, unikając walki? Albo sikają na plakat propagandowy?Albo
są rozstrzeliwani za dezercję? Albo piją wódkę i kąpią się na golasa w morzu? Czy te „niegodne” gesty czynią wysiłek obrońców Westerplatte daremnym? Mniej mają brązu na
pomnikach? Nie idą już czwórkami do nieba w wierszu Gałczyńskiego? Wolne żarty. Czegokolwiek tam nie robili, robili
swoje, wzmacniając morale obrońców Warszawy czy bohaterów spod Wiznej.
Pod wpływem filmu Chochlewa, jeszcze raz obejrzałem pamiętne „Westerplatte” Różewicza. W scenach bitewnych duże
wrażenie robi wizg lecących bomb, jazgot samolotów, huk wybuchów, sypiący się kurz i gruz, a kiedy wybucha bomba, to
wytryskuje fontanna ziemi, która zakrywa cały ekran. Tymczasem u Chochlewa najlepszym efektem specjalnym są cmokające
pociski i towarzyszące im świetlne ślady. Ze zdumieniem zaobserwowałem także znany z hollywoodzkich produkcji niższych
klas motyw chlapania krwią po ekranie.
Za nami lata walki o realizację scenariusza. Przerywane
zdjęcia. Awantury polityczne. Zmiany aktorów i producentów.
To była prawdziwa batalia o powstanie „Tajemnicy Westerplatte”. Aż chciałoby się zobaczyć coś niezwykłego, coś więcej, niż
poprawnie zrobiony film wojenny.
Jacek Ozaist
|23
nowy czas | luty 2013
wydarzenie w OGNISKU
MARIAN HEMAR
Polak ochotniczy
Zespół warszawskiego teatru. W środku londyńscy goście: aktorka
teatru Hemara Irena Delmar, Karolina Kaczorowska, Barbara
Dobrzyńska (autorka scenariusza) oraz prezes Ogniska Basia
Kaczmarowska-Hamilton
Grzegorz Małkiewicz
Na spektakl teatru Hemara w sali na pierwszym
piętrze Ogniska Polskiego przy Exhibition Road
spóźniłem się prawie dziesięć lat. Artysta zmarł
w 1972 roku, ale jego scena pozostała, może
dzięki inercji kolejnych włodarzy Ogniska. Cały
ośrodek przetrwał jakby zamknięty w kokonie
czasu. Zginęły podobno niektóre meble, ale wystrój i związany z nim klimat nie zmienił się od
lat. Mało zmieniła się sala, w której wystawiał
Hemar i jego aktorzy. Brytyjscy przyjaciele
Ogniska mówią nawet o tym z nostalgią. Faded
glory. Nie ma lepszego miejsca, żeby przypomnieć widzom ten artystyczny kabaret. Śmiem
twierdzić, że nie ma nawet takiego miejsca we
Lwowie – mieście mitycznym na Hemarowskiej
mapie. Bo jak we Lwowie pokazać jego nostalgię za tym miastem, bez dystansu, na miejscu?
Wyobrażam sobie aktorów warszawskiego
„Naszego Teatru” walczących z tremą przed
wyjściem na hemarowską scenę. Dobrzy aktorzy
mają tremę. Wiem, również na podstawie własnego doświadczenia, że widzowie, choć licznie
przybyli, oczekiwali na wieczór sentymentalny,
ale daleki od perfekcji mistrza.
Kiedy Maciej Gąsiorek, który wcielił się w
rolę Hemara, przywitał publiczność słowami:
Dobry wieczór, nazywam się Marian Hemar –
wywołał powszechny, dobrotliwy uśmiech na
twarzach. Może gdzieniegdzie nawet z odrobiną
sarkazmu. Zrozumiał chyba, że nie będzie łatwo, że trzeba zagrać bez taryfy ulgowej.
Powoli niepewność, nieufność ustąpiły. Powiało wiatrem ze wschodu, a Ognisko wypełni-
ła lwowska gwara. Spektakl przygotowany
przez Barbarę Dobrzyńską był swego rodzaju
opowieścią o etapach życia poety: lwowskim,
warszawskim i londyńskim. Etapach opowiedzianych piosenkami Hemara, jego wierszami,
publicystyką i pozostawionymi wspomnieniami.
Urodził się we Lwowie i tam trafił po studiach filozoficznych na estradę. Prawdziwą sławę przyniosła mu Warszawa. Teatr „Qui pro
quo”, Tuwim, Słonimski i cała grupa poetycka
„Skamander”. Aktorzy „Naszego Teatru” przenoszą nas w te klimaty.
Hemar opuszcza Polskę w 1939 roku. Jest artystą poszukiwanym przez Gestapo za parodię
wodza III Rzeszy w piosence „Ten wąsik, ach,
ten wąsik”.
Wojenna tułaczka, i w końcu Londyn. Innego
rozwiązania nie będzie. W Londynie, w Ognisku
Polskim, tworzy teatr. I tęskni za Lwowem. Akcenty lwowskie pozostają, ale puls historyczno-polityczny bije na hemarowskiej scenie.
Szopka polityczna z lat 60. Dzieckiem byłem, ale pamiętam. Gomułki, naszego ówczesnego wodza, przemówienia. Strofy Hemara
wypełnia fraza Gomułki, sekretarza. Nie
będziemy tolerować…
Na scenie rozpoznawałem Hemara, który do
tej pory istniał dla mnie tylko w słowie pisanym.
Scena dodała mu blasku, finezji, pełności, bo
Hemar należy do tej niewielkiej grupy artystów,
dla których słowo jest tylko jednym z elementów
kreowanego świata, ale tym ważniejszym,
sprawczym dla trójwymiarowości. To podstawowe napięcie i nastawienie demaskuje artystę,
który chce być demiurgiem, w najgorszym razie
animatorem teatru, w mniejszej skali, ale chce
przebywać w towarzystwie bogów.
Liczy się jednak trójwymiarowość, czyli rzeczywistość, w której słowa nabierają sensu. Dlatego u Hemara to co polityczne i liryczne
nabiera podobnej wartości, choć niekoniecznie
się łączy. Ale ani bez jednej, ani drugiej człowiek
nie może osiągnąć swej pełni.
Hemar był człowiekiem niezłomnym, pryncypialnym, który zrywał osobiste przyjaźnie nie
tyle z powodu poglądów politycznych, co zdrady, a zdradą dla niego było już sprzeniewierzenie się logice, fundamentom. Wystąpił
publicznie i w swoich wierszach przeciwko Tuwimowi i Słonimskiemu z którymi się przyjaźnił. Ale nigdy nie przestał być człowiekiem
sceny, przekuwając niezłomność na satyrę z
powracającym motywem – nic tylko upić się
warto.
I goście pili przy suto zastawionych stołach w
ogniskowej restauracji. Ryba była świeża,
smaczna, a obsługa, jak zwykle mało rozmowna,
ale sprawnie obsłużyła około 100 osób.
A głównym tematem rozmów był Hemar,
często w kontekście bieżących wydarzeń. Panowało ogólne przekonanie, że wieczór zatarł czas,
Hemar powrócił z całym swoim estradowym, literackim i filozoficznym przesłaniem.
– To nie są łatwe kuplety, proszę pana, jeśli
aktor się z tym nie urodził – usłyszałem kategoryczną, pełną uznania dla aktorskiego trudu,
wypowiedź starszej pani. Ale w tym świecie to
ona była młoda, a ja drewniany.
Klimat epoki pozostanie, coraz mniej odbiorców będzie wrażliwa na finezję kupletów, ale
przekaz główny Hemara nie zmieni się. Fundament, jego pryncypialność.
To niezwykłe w przypadku estradowca, którym Hemar bywał, ale zawsze po mistrzowsku.
Hemar poza tym był niezwykle wrażliwym autorem esejów, których żadna kolorowa prasa
dzisiaj by nie drukowała. Nie ma w nich plotek,
lecz solidna dawka życiowej trucizny, refleksji
prowokujących.
Z Hemarem w głowie, wszystko kojarzyło
się z Hemarem. A już niepodzielnie Hemar zapanował nad tym wieczorem w Ognisku, kiedy
Barbara Dobrzyńska zabrała głos w sprawie
przyszłości Ogniska, po kolacji. – Powinno służyć członkom – powiedziała. – Gdzie się będziecie spotykać? Przeciągłym wzrokiem
zebrani popatrzyli jeden na drugiego. Dokonali wyboru pod czujnym okiem Hemara i
wrócili do Ogniska na ważne głosowanie.
NOWA KSIĄŻKA o HEMARZE
„Marian Hemar. Wczoraj i dziś”
pod red. M. Kurkiewicza i R. Mielhorskiego
Wydawnictwo Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego,
Bydgoszcz 2012
ISBN 978 – 83 – 7096 – 868 – 7
Okładka twarda.
Ilustracje: 15
Do nabycia przez internet: [email protected]
Cena: 40 zł. + koszty przesyłki
24 |
luty 2013 | nowy czas
kultura
Europa, kultura, my
i anatomia wystawy
Autoportret z aparatem
W
Wojciech A. Sobczyński
Ż
yjącwWielkiejBrytaniijakoprzybyszzkontynentalnejEuropyniejestemwstaniewyeliminowaćdokońcaswojejodrębności,
pomimoświadomychwysiłkówkuintegracji.
Niejesttoniczyjawina.Poprostutakjesti
łatwiejjestżyćkażdemuznas,kiedyzrozumiemy,żeprzez
poznaniezwyczajówinnych,budujemyzrozumieniesiebiesamych.
Politycywtejmateriiniepomagają.„Byćalboniebyć”w
EuropiestajesięodczasudoczasuiścieShakespearowskim
dramatem.Przyjemniewięcbyłomiznaleźćsięwmiejscu,
gdziezebranitamludziezjednoczenibylibezwzględunageograf ięmigracji,ałącznikiemichwspólnotybyłakultura.WystawaszesnastuobrazówFranciszkiThemersonbyła
katalizatoremtegozgromadzenia.ZbiorypochodzązprywatnejkolekcjirodzinyiudostępnionezostałyprzezJasięReinhardt,znawcęsztukiwspółczesnejisiostrzenicęartysty.
Kiedyprzychodzęnawystawę,zawszeodczuwammieszankęemocji.Oczekiwanienowychwrażeńjestprzyjemnościąsamąwsobie.Patrzenienaformę,azwłaszczakolor,działana
mojezmysłytakstymulująco,jakdziałaniesubstancjizpograniczafarmakologii.Potemzaczynasięanalizaitowarzysząca
jejintrospekcja.Zrozumienietego,cowidzimyijakdotego
doszło,historia,technika,mechanikazjawiska,amożenawet
kontekstspołeczny.Ajednak,takjakiwieluznas,niejednokrotnieoceniamswójstosunekdodzieławułamkachsekundy.
TakwłaśniebyłonawystawieFranciszkiThemerson.
Pierwszaściana,czteryczypięćobrazówprzejrzyściepowieszonych.Oszczędnykolor,intrygującatechnika,ciekawa
faktura,podobamisię.Wymieniambezsłownespojrzeniaz
oglądającymiwrazzemną.Zdalekadostrzegamznaczące
spojrzenieświetnejartystkiEwyGargulińskiej,wyrażającej
całkowitąaprobatę.ObokCarolinaKhouristudiujezzaciekawieniemkonstrukcjewarstwmalarskichosobliwejtechniki
Themerson.Wystawapokazujepraceartystkiwnajbardziej
dojrzałymipłodnymokresiejejtwórczości.Powierzchniapłótnapokrywanajestgrubąwarstwązaprawyprzypominającej
tynkprzygotowanydościennegofresku.
Wtakimpodłożuartystkawykonujerysunektrzonem
pędzla,nożemczyteżpalcem,dodająckolorwprzemyślany,
ajednocześniespontanicznysposób.Powstającewtensposób
obrazyprzekazującharakterystycznedlaartystytreścizwiązanezjejosobistymiprzemyśleniami,ajednocześniewtopione
wogólnoeuropejskienurtytwórczetamtychczasów.Wyczuwalnejestechoparyskiejawangardy,zktórąartystkamiała
osobistykontakttużprzedwybuchemIIwojnyświatowej.
SztukaFranciszkiThemersonzasługujenaniezależneopracowaniejejdorobku,choćtrudnooddzielićjejtwórczośćmalarskąodwspólnejdziałalności,jakąprowadziłarazemzmężem,
StefanemThemersonem,pisarzem,filozofem,filmowcemi
współwydawcąawangardowychpublikacjiGaberbocchus
Press.Bywałotak,żeStefanpisałlubpublikował,aFranciszka
ilustrowała.Ilustratorskistażbyłcennymdoświadczeniem
warsztatowym.
Jejrękanabrałapewnościruchu,owocującswobodąliniitnącychpowierzchnięobrazówjakpłaskorzeźba.
DoThemersonówjakotwórczejpar ypowracamwrozmowiezjednymzeznakomitychgości.NealAscherson,
Obraz Franciszki Themerson
WysTAWA prezenTuje prAce FrAnciszki
TheMersOn W nAjbArdziej dOjrzAłyM
i płOdnyM Okresie jej TWórczOści. pOWierzchniA płóTnA pOkryWAnA jesT grubą
WArsTWą zAprAWy przypOMinAjącej Tynk
przygOTOWAny dO ściennegO Fresku.
dziennikarz,histor yk,autorksiążekopolskiejtematycezokresu„Solidarności”.Zapytany,jakoceniarangęThemersonów,
odpowiada,żeobydwojetkwiliwsamym
centrumintelektualnychkuluarówEuropy,
zaliczającdogronaswoichprzyjaciółczłonkówelitartystycznychipisarskich,wypracowującwspólnąmodernistycznąplatformę.
Franciszka Themerson
urodziła się w 1907 roku w
Warszawie, zmarła w 1988 roku w
Londynie. W 1931 wyszła za mąż za
stefana Themersona, pisarza i
filozofa. ilustrowała książki męża,
Jana Brzechwy i anny
Świrszczyńskiej, a także czasopisma
"Płomyk" i "Wiadomości Literackie".
W 1937 wyjechała z mężem do
Francji. od 1940 przebywała na
stałe w anglii; mąż dołączył dwa
lata później. związana z London
Group, wspólnie z mężem
realizowała filmy awangardowe,
była kierownikiem artystycznym w
rodzinnym wydawnictwie.
Prowadziła zajęcia na angielskich
uczelniach artystycnych
Niejesttoprzypadkiem,żewystawaFranciszkiThemersonmamiejscew12StarGallery,EuropeHouse,naSmithSquare,imieści
sięwbudynkuoddanymprzezwładzebrytyjskiedocelówreprezentacyjnychUnijnejRady
Europejskiej.Widziałemtamjużkilkawystaw,
którecieszyłysiępatronatemPolishCultural
Institute(PCI).
LondyńskioddziałPCIwostatnichkilkulatachdziałabardzodynamicznie.Zapewnejest
torezultatniestrudzonejpracycałegozespołu
pracującegopoddyrekcjąRolandaChojnackiegoijegozastępcyAnnyGodlewskiej.Logo
PCIwidziałemwwiększościkluczowych
miejscwLondynie.InstytutdziałazniemniejsząintensywnościąwprowincjonalnychcentrachWielkiejBrytanii,reprezentującpolską
kulturęisztukę.Niesposóbwyliczyćwszystkichpozycjibieżącegoprogramu.Kinoteka,
czyliFestiwalPolskiegoFilmu,już wkrótcebędziemiał swojątegorocznąinaugurację.Koncertypoświęcone100-leciuurodzinWitolda
Lutosławskiegownajważniejszychsalachkoncertowychwtymkraju,wykładywBritishLibraryzorganizowaneprzywspółpracykatedry
slawistykiUniwersytetuLondyńskiego,spotkaniazreżyseramifilmowymiiaktoramiwBarbicanCentre,współpracazTateModern,
gdziepromowanajestnowapolskasztukato
tylkofragmentbieżącejdziałalnościInstytutu
KulturyPolskiejwLondynie.
TateModernpokazujewłaśnieważnąi
godnąpoleceniawystawępoświęconątwórczościKurtaSchwittersa,przyjacielaThemersonów,późnegodadaistę,któregokolaże
inspirowałyartystówwczesnegokonceptualizmu.
Inny,równieważnyartystaokresuDada,
ManRay,któryzasłynąłzeswojejfotograf ii,
eksponowanyjestpomistrzowskuwNational
PortraitGallery.
ystawa Man Raya w
National Portrait
Gallery jest znakomita.
Koncentruje się na zdjęciach portretowych, stanowiąc kronikę osobowości świata sztuki, teatru i filmu po
obu stronach Atlantyku. Wystawie towarzyszy najwyższej klasy katalog –
powinien stać się podręcznikiem dla
wszystkich, którzy traktują fotografikę
poważnie. Piszę celowo „fotografikę”
– termin bardzo obecnie zaniedbany,
który określał sztukę manipulowania
światłem i rejestrowania obrazu na
szkle, a później na kliszy. Man Ray
należy do grupy najważniejszych „fotografików” ubiegłego stulecia, takich
jak Irwing Penn czy Richard Avedon.
Man Ray, z pochodzenia Amerykanin, kupił swój pierwszy aparat fotograficzny w celu dokumentowania
swojej pracy artystycznej. Wczesne
kroki twórcze stawia w kolonii artystów w stanie New Jersey, gdzie spotyka i zaprzyjaźnia się z Marcelem
Duchampem. Pod jego wpływem
przenosi się na stałe do Paryża, gdzie
pracuje, zawiera przyjaźnie, ekspery-
Lee Mille
mentuje i staje się kronikarzem
wszystkich artystycznych pielgrzymów świata, ulegającym urokowi tego miasta. Spotyka tam Lee Miller,
modelkę nowojorskiego „Vogue”, która staje się korespondentem z paryskiego świata mody.
Razem pracują nad techniką publikując pierwsze fotogramy solaryzacyjne. Zdjęcia dostępne na obecnej
wystawie pokazują artystę komponującego zdjęcia inspirowane malarstwem, rzeźbą, architekturą, tańcem i
światem filmu. Wystawa potrwa do
końca maja i polecam ją bez reszty.
National Portait Galler y
St. Martin’s Place, WC2H 0HE
|25
nowy czas | luty 2013
czasoprzestrzeń
W ciemnym poKoJu
Jacek ozaist
C
oś naruszyło jego spokój. Może dźwięk, może bodziec
fizyczny: nie wiedział. Był, jak
człowiek, który wydobywa się
z głębiny, widzi już światło
pełgające po powierzchni, ale nie wynurza się zupełnie. Nie wiadomo dlaczego przypomniały mu
się poranne przebudzenia, jakich doznawał kiedyś. Miał mocny sen, więc zawsze budził się z
wielkim trudem. Mozolnie pokonywał kolejne
warstwy swojego wewnętrznego uspokojenia, by
przebić się do świata wspólnego, który wymagał
przytomności i świadomości. Tak samo było teraz. Tylko nie otwierał oczu, by powitać
błogosławieństwo kolejnego dnia. Pozostawał na
progu, w dziwnym stanie niedobudzenia i nic nie
wymuszało na nim żadnych prób przedostania się
na zewnątrz.
Drobne, lecz dziarskie kroki. Na pewno
należały do jego matki. Kręciła się po kuchni
przygotowując mu śniadanie. Niebawem przyniesie mu do łóżka jajecznicę, świeże bułeczki i
kubek kakao. Pogłaszcze go po policzku i delikatnie przemówi ciepłym, dobrotliwym
głosem... Odgłos kroków zagłuszyło gwizdanie
czajnika. Robiła sobie herbatę. Po tym, jak obsłuży jego, sama zje pośpiesznie kromkę
razowca z twarogiem i pobiegnie do pracy.
Trzasnęła deska do krojenia. Chrupały krojone bułki. Zaszemrało nalewane do kubka
mleko. Kojarzone bezbłędnie dźwięki dawały
mu poczucie bezpieczeństwa. Dom, ciepło, bliskość – te rzeczy doceniali wyłącznie ludzie,
którzy wiele przeszli. Zaliczył się do ich grona,
choć w tej chwili wcale nie dysponował odpowiednimi argumentami. Niejasno zdawał sobie
sprawę ze zmęczenia, jakie odczuwał niedawno,
a które bezpowrotnie znikło.
Głuche stukanie żelazka o deskę. Żona prasowała mu koszulę. Na pewno tę szarą, z
ciekawym szwem. Ulubioną. Charakterystyczny
syk wody, gdy ustawiała żelazko w pozycji pionowej zlał się z bulgotaniem wody w
zbiorniczku. Zawsze wstawała wcześniej od niego, mimo że nieraz byli ze sobą do późnej nocy.
Wracał wykończony z pracy i padał na łóżko.
Ona wtedy robiła mu kolację, kąpiel i masaż.
A potem rano zrywała się, by przygotować mu
koszule i śniadanie do pracy. Jak teraz. Cicho
skrzypnęły drzwi, brzęknął wieszak z koszulą,
wieszany na klamce od szafy. Chciał podziękować, ale wciąż nie mógł zmusić się do otwarcia
oczu. Zakotłowało się w czajniku elektrycznym i
znów pojawiło się znajome szemranie. Oczekiwał na kuszący zapach kawy, jednak jego nos
nie wykazywał żadnej wrażliwości. Zaniepokojony próbował nim poruszyć – bezskutecznie.
Po chwili stwierdził, że wcale nie wyczuwa zapachów.
Odgłos czesanych włosów. Bardzo długich i
gęstych. Takie mogła mieć jedynie jego córka.
Stała przed lustrem wpatrzona w swoje odbicie i
starała się dojść do ładu ze świeżo umytymi puklami. Zaraz wpadnie do kuchni, zapije kawą z
ekspresu dwie grzanki z żółtym serem i pobiegnie
na autobus. Z automatu ciurkiem sączył się pobudzający napój. Trzasnęła zamykana w pośpiechu
lodówka. Zapikało i grzanki wyskoczyły z opiekacza, niby cyrkowe zwierzątka.
– Pa, tato... – zdało mu się, że słyszy cichy
głos z przedpokoju.
Nie odpowiedział. Nie czuł potrzeby otwierania ust. Pożegnał ją w myślach, życząc miłego
dnia i dobrych stopni. Cisza, jaka nagle zapadła, wcale go nie zmartwiła. Dźwięki odpłynęły,
zabierając ze sobą uczucia. Znów zobojętniał,
znów marzył o śnie. Blask świecy praktycznie
go nie dotyczył, podobnie jak gorący wosk, który spływał mu na dłonie i tam zastygał.
Cokolwiek się przedtem liczyło, teraz nie
miało najmniejszego znaczenia. Spał. A sen był
najlepszym ze światów.
JAceK oZAiST: SZoRT y
Wydanie drugie, zmienione i uzupełnione
grafikami Władysława Edwarda Gałki,
Kraków 2012.
Szesnaście opowiadań współczesnych,
śmiesznych i mniej zabawnych,
skrzecząca polska rzeczywistość z
przełomu milenijnego. Format A5, stron
108, oprawa miękka klejona.
Do nabycia w resatruracji Robin Hood
238 King Street, London W6 0RA
Każdy mój wiersz to prawdziwa historia
Ta znana miara do ćwiczeń stylistycznych tym razem
została wykorzystana jako rama formalna w zadaniu
postawionym przed poetami: napiszcie o swoim
wierszu, ale nie więcej niż tytułowe trzysta słów.
Konkurs został przeprowadzony wirtualnie:
ogłoszony na Facebooku, (nadsyłanie prac, a potem
ocen przez jurorów drogą mailową). Jedynie w
ostatniej fazie skorzys taliśmy z usług analogowej
staruszki – Poczty Polskiej, która dos tarczyła
nag rody (tomiki współczesnych poetów polskich,
w t ym Nag roda Główna – „Wiersze wybrane”
Adama Zagajewskiego ze specjalnym autog rafem).
Nadesłano trzydzieści tr zy prace (tekst o wierszu
i sam wiersz) nie t ylko z Polski, kilka pochodziło
z Anglii oraz Niemiec.
Jur y w składzie: Teresa Bazarnik („Nowy Czas”
Londyn), Patrycja Jarosz, Grzegorz Wołoszyn,
Arek Łuszczyk, Karol Maliszewski
(przewodniczący), przyznało NAGRODĘ GŁÓWNĄ
dla JOANNY FLIGIEL – za tekst „Każdy mój
wiersz to prawdziwa historia” (o wierszu
„powroty”) – z uzasadnieniami: za zapisek „najbardzie por uszający” (T. Bazarnik), a zarazem sprawiający „największą czytelniczą przyjemność”
(P. Jarosz).
Ponadto doceniono WYRÓŻNIENIAMI sześciu
autorów:
Magdalenę Krytkowską za tekst „Był dom”
(wskazanie Teresy Bazarnik);
Magdalenę Tara Tarasiuk za tekst „Proza wiersza”
(wskazanie Teresy Bazarnik);
Aleksandra Jasickiego za teks t „Taki Jerzy”
(wskazanie Patr ycji Jarosz i Grzegor za Wołoszyna);
Jacek Sojan za teks t „Dzwoniec”
(wskazanie Arka Łuszczyka);
Małgor zat a Cypr ysiak za tekst „dystans”
(wskazanie Karola Maliszewskiego – tomik
„Ody odbite” z dedykacją autora);
Jarosław Olejniczak za tekst „Pier wszy dzień
stwor zenia” (wyróżnienie regulaminowe – liczba
punktów).
Organizator całości – Bogdan Zdanowicz (choć
pomysł podrzucił londyński gastronomik – Jacek
Ozaist, autor „Wyspy”, „Szor tów” i „Opowiadań
londyńskich” publikowanych na łamach „Nowego
Czasu).
Bogdan Zdanowicz
powroty
nie da się przemknąć,
udać, że nie wisi
klepsydra starannie przybita
sześcioma pinezkami.
podobno go wypchnięto;
leżał jakby obejmował ziemię.
i ucichła muzyka. tylko plusk,
plusk i wykręcanie, wykręcanie
i ścieranie.
to jego matka – myje korytarz,
niemiłosierna kolej na sprzątanie.
kiedy pochyla się nad wiadrem,
widzisz odbicie zaburzonego
porządku świata, w którym
moczy się brudna ścierka.
Paweł, bohater wiersza, chłopak, który obejmował ziemię, miał
niecałe siedemnaście lat, kiedy „podobno go wypchnięto”
z pierwszego piętra. Wystarczyło, by upadek przypłacił życiem.
Nie był to chłopiec bez życiorysu. Pierwszy poprawczak zaliczył
w podstawówce. Znałam go bliżej niż innych sąsiadów kiedykolwiek
uda mi się poznać. Nasze drogi kilka lat wcześniej skrzyżowały się
na obozie w Turawie, organizowanym przez Kuratorium.
Byłam tam wychowawcą, Paweł wychowankiem. Nie był w mojej
grupie, ale gdy zapomniałam kluczy do kempingu, uprzejmie
włamał się, żebym nie musiała wracać półtora kilometra nad
jezioro. Polubiliśmy się, więc od pierwszego włamania.
Tego roku wprowadziłam się z synem do zrujnowanej oficyny,
uciekając od swojego zrujnowanego życia w innej części miasta.
To nie była dobra dzielnica. Nie mieszkali tu grzeczni chłopcy
i grzeczne dziewczynki. Nie rozpoznałam Pawła; kilka lat straszy,
przepoczwarzał się z chłopczyka w mężczyznę. On pamiętał mnie.
Kłaniał się z sympatią. Myślałam: „fajna ta młodzież”,
w przeciwieństwie do innych mieszkańców kamienicy, którzy
omijali owe towarzystwo szerokim łukiem.
Gdy Paweł słuchał muzyki, cała kamienica jej słuchała!
Pewnego wieczoru, na naszym podwórzu, ktoś wyrwał mi torebkę.
Jeszcze tego samego dnia Paweł zwrócił mi ją, twierdząc z dumą
w głosie, że na mieście jestem nietykalna. Rozpoznałam w nim
tamtego szarmanckiego chłopca i poczułam się nielogicznie
bezpiecznie. Zaproponowałam herbatę (…)
W następny weekend zaczynały się Święta Wielkanocne.
Wyjechałam w Wielką Sobotę do mamy na jurajską wieś. W tę
sobotę Paweł objął ziemię.
Wróciłam we wtorek. Na naszej zabytkowej bramie wisiała
klepsydra z jego nazwiskiem, przypięta sześcioma pinezkami
Trzymałam torbę podróżną w jednej ręce, rękę syna w drugiej.
Mocno ścisnęłam dłoń dziecka. Wyrwał mi się i otworzył bramę.
Przywitała mnie pochylona nad wiadrem z brudną wodą sylwetka
matki Pawła.
To był ich tydzień na sprzątanie.
I ucichła muzyka – tylko plusk, plusk i wykręcanie, wykręcanie
i ścieranie.
[z tomu „Geny”]
Joanna Fligiel
Joanna Fligiel
26 |
luty 2013 | nowy czas
pytania obieżyświata
Sól na brzegu Morza Martwym ; powyżej jedna z dolinek
Co można
znaleźć
w jaskini
na środku
pustyni?
Włodzimierz Fenrych
T
af lajeziorazwanegozwykleMorzemMartwymjestciemnoniebieska,alebrzegisąjaskrawobiałe,
krystalizujesięnanichsól.Tworzy
onaprzedziwneformacjewyglądającejakzamkizbudowaneprzezchłopcównaplaży,
tylkożetusątozamkizesoli,solidnieskrystalizowanej,którejniedasięrozwalićkopnięciem.Poobu
stronachtego„morza”wznosząsięzboczawyglądającejakgór ystołowe,aleniesątogór y,leczzboczadolinywcinającejsięgłębokowpłaskowyżJudei.Bardzo
głęboko–MorzeMartwejest400metrówponiżejpoziomumorza.Otoczenieprzypominaniecokrajobraz
wokółpołożonegowyżejwtejsamejdolinieMorzaGalilejskiego,
tyleżewGalileiczasempadadeszcziwtedywzgórzasązielone,
tutajnatomiastniepadaprawiewcaleigór ysąróżowe,zwłaszcza
owieczorze.
Jeszczedoniedawnabyłatokrainabeduinów,którzyprzemycali
towar yprzezgranicenaJordanie,którawydawałasiębeduinom
rzecząnienaturalną,nigdyjejtamwcześniejniebyło– beduini
mieszkaliodniepamiętnychczasówpoobujejstronach.Jeśliktoś
postanowiłpoprowadzićtamgranicęipojednejstronierzeczybyły
droższeniżpodrugiej,todlabeduinówrzecząoczywistąbyło,żez
takiejsytuacjinależykorzystać.Naprzykładw1947rokupopytna
mięsowmiastachPalestynybyłznaczniewiększyniżwsłabozaludnionychokolicachpowschodniejstronieJordanu,dlategobeduinignalistadakózprzezrzekę.Oczywiściemost,naktór ym
musielibypłacićmyto,omijali.
Wiosną1947rokugrupabeduinówgnającychkozydoBetlejem
rozbiłasięwpobliżudolinyWadiQumrannadbrzegiemMorza
Martwego.DolinkinadMorzemMartwymwyżłobionezostały
przezstrumykiniosącewodęzgórJudei,uichujściasąoazyzieleni.Jednaztychoaz,zwanaEinGeddi,taksłynęłazpiękności,że
porównywanodoniejoblubienicęw„PieśninadPieśniami”.Wadi
Qumran,choćpołożonezupełnieniedaleko,niemaażtakiegouroku.Tymniemniejwodatamjestibeduinimoglisiętamrozbićz
obozem.
Kozyjaktokozy,czasemsięrozłażą,awtedyzadaniemchłopców
jestzgonićjezpowrotem.Któraśkozapolazławysokonazboczewąwozu,achłopiecimieniemMohammadadh-Dhibposzedłzanią.
Skałysątamporowate,azboczapełnetrudnodostępnychjaskiń.
Chłopcyjaktochłopcy,wszędziechybarzucająkamieniami.Mohammedrzuciłkamieniemdojednejztychjaskińiusłyszałdźwięk
tłuczonychnaczyń.Przestraszyłsiętrochę,myślał,żetamktośmieszkaiodtegokogośdostaniewskórę.Kiedywlazłdotejjaskini,okazałosiężejestdawnoopuszczona,alesąwniejzgromadzonejakieś
dziwneglinianedzbany.Zawartośćdzbanówbyłajeszczebardziej
dziwna–byłytozwojepokrytejakimśnieznanympismem.
Beduininiemielipojęciacotomożebyć,aleznalipewnego
handlarzaantykamiwBetlejemijemutozanieśli.Handlarznależałdokościołasyriackiegoiprzypuszczał,żetezwojemogąbyć
spisanewstar ymjęzykusyriackim.Postanowiłzapytaćoradęmetropolitęswojegokościoła.MetropolitaSamuelmieszkałwklasztorześw.MarkawJerozolimie,wdzielnicyormiańskiej.Mnisitego
klasztorutwierdzą,żeznajdujesięonnamiejscudomuświętego
Markaiżekryptapodtymkościołemtonimniejniwięcejtylko
Wieczernik.Patriarcharozpoznałpismojakohebrajskie,aleonietypowymkroju,aułamawszynarożnikipodpaliwszyprzekonałsię,
żepachniejakpalonaskóra.Zatemniebyłtopapier,leczpergamin.Alenajbardziejzaintrygowałagoinformacja,żezwojepochodzązjaskininadbrzegiemMorzaMartwego.Patriarchawiedział,
żeEinGeddizamieszkanebyłowczasach,kiedypowstawała
„PieśńnadPieśniami”,aledwóchtysięcylatjesttopustkowieodwiedzanejedynieprzezwędrownychbeduinów.Jeśliwięcteksięgi
byłytamznalezione,tosątonaprawdębardzostareksięgi.Metropolitazdecydowałsiękupićtezwojeodbeduinów,aleokazałosię,
żewmiędzyczasieruszylioniznówwdrogęiwrócilidopieropo
parumiesiącach.Metropolitaumówiłsięzsyr yjskimhandlarzem,
żebeduinitezwojemuprzyniosą.Czekałnanichniecierpliwiecały
ranek,alekiedyjuższedłnaobiaddowiedziałsięodfurtiana,żejacyśobdarciArabowieprzynieślijakieśpapierzyskazapisanehebrajskimpismem,więcodesłałichdodzielnicyżydowskiej.Odesłaniz
kwitkiembeduiniznaleźliżydowskiegohandlarza,któr ychętnieby
tezwojekupił,gdybymujezaniesionodojegobiurawNowejJerozolimie.Natojednakbeduininiechcielisięzgodzić.
Jerozolimawowymczasietoniebyłojednomiasto.Dzisiajteż
niejest,aledziśniemaproblemuzprzejściemzBramyDamasceńskiejnaulicęJafską.Wtedyjednakbeduiniobawialisię,żewżydowskiejdzielnicymiastabędąaresztowani,azwojeskonf iskowane.
Nieposzliwięctam.TymczasemmetropolitaSamuel,wściekłyna
furtiana,skontaktowałsięzsyr yjskimkupcem,atenodesłałbeduinówzpowrotemdoMetropolity.Wkońcumetropolitanabyłpięć
zwojów,którebeduinimuprzynieśli.
MetropolitaSamuelniebyłarcheologiemaniuczonymbiblistą,
byłjednaknatylewykształcony,bywiedzieć,żetomożebyćcenne
znalezisko.Chciałskorzystaćzokazji,byfinansowowesprzećswoją
niewielkąkongregację.Próbowałwięcnawiązaćkontaktzuczonymi
wtejdziedzinie,ale...cigozbywalitwierdząc,żetorzeczniesłychana
iżetepapierzyskaniemogąbyćtakiestare.Widaćrównieżwświecieuczonychniebrakludziomentalnościfurtianów.Tymczasemw
Jerozolimiezaczynałosięrobićgorąco.WlistopadzieNarodyZjednoczoneprzegłosowałypodziałPalestyny.Decyzjatanieprzeszłabez
echa,wJerozolimiebyłotoechowybuchającychbomb.
Tymczasemwieściotym,żejakiśhandlarzstarociwBetlejem
majakieśstarerękopisydosprzedaniadoszładoprofesoraSukenika,archeologazUniwersytetuHebrajskiegowJerozolimie(nazwiskobrzmiswojsko,bototaknaprawdęrodakurodzonyw
Białymstoku).Profesorpojechałzobaczyćterękopisyiokomuzbielało.Onniebyłfurtianem,znałtędziedzinęwiedzywystarczająco
dobrze,bywiedziećnapierwszyrzutoka,kiedymógłpowstaćtekst
pisanytakimstylempismahebrajskiego,atakże,żezapisanyna
jednymzezwojówtekstjestnaucenieznany.ProfesorSukenikpojechałdoBetlejemakurattegodnia,kiedyONZprzegłosowałopodziałPalestyny;nazajutrzwybuchławojnaiBetlejemznalazłosię
zaliniąfrontu.NowaJerozolimabyłapodostrzałem,jednakżeprofesorSukenikuznał,żejegoodkryciejestwystarczającoważne,by
zwołaćkonferencjęprasową.Profesorogłosił,żeodkryłnajstarsze
znanedotądnaucerękopisyhebrajskie,wśródnichKsięgęIzajasza
różniącąsięniecoodznanejnamdziśwersjioraztekstdotądnieznany,któremuprofesornadałroboczytytuł„Wojnadzieciświatła
zdziećmiciemności”.Wtymmomenciezaoknemwybuchłabomba– niczymżywailustracjategotekstu.
MetropolitaSamuelznalazłsiępodrugiejstronieliniifrontu,najerozolimskimStar ymMieście.Jestto,jakwiadomo,miastoświęte
dlawieluróżnychwyznań,pewniedlategociąglesięktośonietłucze.Metropolitauznał,żemiasto,wktór ymcoraztojakiśbudynektraf ionykuląarmatniąstajewpłomieniach,niejestnajlepszym
miejscemdoprzechowywaniarękopisów,którewnienaruszonym
stanieprzetrwałymilenia.KtośgonamówiłdowyjazdudoAmer yki,gdziemógłbywizytowaćkościołyswegowyznania,aprzyokazji
łatwiejznaleźćkupcaznającegosięnarzeczy,któr ybyterękopisy
kupiłpowłaściwejcenie.WAmer ycejednakrówniełatwoofurtianów,cowJerozolimie.Jeślicośniejestsławne,jeśliwszyscyotym
niegadają,tozapewneniejesttowielewarte.Kilkupotencjalnych
kupcówwyraziłozainteresowanie,alewkońcudecydowalisięwydaćparęsettysięcydolarównatakierzeczy,jakpierwszewydanie
„Alicjiwkrainieczarów”,niżnajakieśantycznezwoje,októr ych
niktniewienicpewnego.Wkońcumetropolitadałogłoszeniedo
gazety.Oczywiściedotakiej,którączytająludziezpieniędzmi–
„TheWallStreetJournal”.Ot,ogłoszenie„ZwojeznadMorza
Martwego,wiekdwatysiącelat,sprzedam.”Możewkońcuznajdziesiękupiec.
Taksięzłożyło,żeakuratwtedybyłwAmer ycezwizytąizraelskigenerałYigaelYadin,któr y–taksięrównieżzłożyło–byłrównieżarcheologiemiwdodatkusynemprofesoraSukenika.Ten
zobaczywszytoogłoszenienatychmiastwiedziałocochodzi.Postanowiłjekupić,alenieujawniałnazwiska– zmetropolitąkontaktowałsiędyrektorbanku.Kilkasettysięcydolarówprzepłynęłoz
jednegokontanadrugie,azwoje–popłynęłyzpowrotemdoJerozolimy.Tyleżewylądowałypozachodniejstroniefrontu,araczej
wtedyjużliniizawieszeniabroni.Taknaprawdętobyłotopoprostugranica,bowiempowojniez1948rokujerozolimskiestaremiastorazemzklasztoremśw.Markaznalazłosięwgranicach
Jordanii,podczasgdyNowaJerozolimazostałastolicąmłodego
państwaIzrael.WNowejJerozolimiezbudowanezostałoMuzeum
Izraelskie,wktór ymwystawionomanuskryptyznalezionewpierwszejjaskiniwQumran.Takibyłpoczątektejhistorii.
Booczywiścieokazałosię,żetychjaskińjestdużowięcej,tylko
późniejjużktoinnychwnichszperał.
|27
nowy czas | luty 2013
czas na podróże
Dwie studentki Uniwersytetu Gdańskiego
GABRIELA GAŁECKA
(studentka socjologii) i
MARTA ALABRUDZIŃSKA (studentka biotechnologii) rozpoczęły wędrówkę autostopem przez
Amerykę Południową.
Oto fragmenty ich dziennika podróży.
Dwie ArGentyny
Gabriela Gałecka
Ogromne miasto. Piękne. Pełne historycznych miejsc i nowoczesnych budynków sięgających chmur. Musisz wysoko podnieść
głowę, żeby je obejrzeć. To Rosario. Trzecie pod względem liczby
mieszkańców miasto w Argentynie. Pełno tu drogich sklepów i
świetnych samochodów. Bogata młodzież jeździ na rolkach i deskorolkach w specjalnie wydzielonych miejscach, malowniczo
położonych nad rzeką. Można tu beztrosko spędzić czas, przechadzając się prostymi ulicami, podziwiając wspaniałą architekturę.
Gdy to cię przytłoczy, bo stwierdzisz, że brakuje tu natury, bez
problemu możesz znaleźć odpowiednie miejsce – jest wiosna, więc
tutejsze parki są pełne zieleni i soczystych kolorów. W otoczeniu
palm ludzie beztrosko spędzają czas, pijąc yerba mate, bawiąc się z
psami, jedząc lunch.
Gdybyś chciał popatrzeć na miasto z góry, możesz pójść na wieżę, Monumento Nacional a la Bandera. To monumentalny
pomnik, upamiętniający twórcę argentyńskiej flagi – Manuela Belgrano, który patrząc na rzekę stworzył błękitno-biały symbol
Argentyny. Po raz pierwszy flagę wywieszono właśnie w Rosario w
1812 roku.
Nikt się tutaj przesadnie nie śpieszy. Ludzie wydają się płynąć
ulicami. Są pogodni. Gdzieś indziej możesz zobaczyć twarze wykrzywione w przeróżnych grymasach, ale w Rosario ludzie
uśmiechają się delikatnie. Przyglądają się sklepowym wystawom,
siedzą w kawiarniach pijąc kawę bądź piwo. I choć większość tutejszych oczu będzie zwracała na ciebie uwagę, gdyż jesteś estanjero,
to nie będzie to napastliwy wzrok, tylko ulotne spojrzenie zainteresowanego człowieka. Jedynymi, którzy wydają się nieustannie
gdzieś pędzić, są kierowcy żółtych autobusów, żółto-czarnych taksówek i samochodów. Oni jedyni będą wyrywać cię ze spokoju
ustawicznym używaniem klaksonu lub nierozważną jazdą.
Pięknie tu. I jakoś trudno uwierzyć, że to wciąż ta sama Argentyna. Kiedy spoglądam wstecz i przypominam sobie obrazy, jakie
widziałam wcześniej w Corrientes czy Misiones, staję się bardziej
uważnym obserwatorem. Nakładam wspomnienia na to, co obserwuję teraz i buduję gigantyczny znak zapytania.
Staje mi przed oczyma widok Indian Guarani w San Ignacio.
Biednej, brudnej, rdzennej ludności, próbującej sprzedać swoje wyroby przed wejściem do największej atrakcji turystycznej w tym
mieście – Ruinas de la reducción Jesuítica. Migają mi przed oczyma obrazy wiosek oraz domki – nędznie sklecone szałasy
pozbawione ścian.
Pokonane kilometry na argentyńskiej ziemi to droga przez ob-
szary nędzy, brudu i bałaganu. To sklepy, w których nie było praktycznie nic. Jedyne, co w nich uderzało, to zapach starego mięsa,
który powodował, że odechciewało się jeść. Bywało, że odwiedzałam sklep mięsny, w którym mogłam kupić jedynie dżem, a w
lodówkach było tylko światło.
Ta Argentyna na rubieżach, to wspomnienie śmieci pozostawionych na ulicach, domy z brunatnymi zaciekami. To opaśli
Argentyńczycy, bo mięso, które jedzą nie jest najlepszej jakości. Jeśli
masz ochotę na dobrą wołowinę, to będziesz miał problem z dostaniem jej tutaj, gdyż większość dobrego towaru trafia na eksport.
Zadając sobie pytanie jak to możliwe, że w państwie, które wydawało nam się tak bogate i europejskie, są takie obszary biedy,
zaczęłam rozmawiać z mieszkańcami. Ich opowieści dopełniają mi
obraz Argentyny. Usłyszałam o wszechobecnej korupcji – o skorumpowanych politykach, skorumpowanej policji, źle działającym
wymiarze sprawiedliwości. O bezkarności, gwałtach, aborcjach wykonywanych za pieniądze z rządowych programów. Argentyńczycy
zdają sobie sprawę z licznych problemów. Poruszają te tematy w
rozmowach, ale nie widzą szansy na duże zmiany.
BUENOS AIRES W KILKU ODSŁONACH
Z czym kojarzy ci się Buenos? Odpowiedziałabym jak bohater
„Kwintet z Buenos Aires”: Maradona, zaginieni, tango. Dodałabym do tego, że z małymi, zadymionymi lokalami, wypełnionymi
ludźmi, którzy popijając wino prowadzą głośne rozmowy z tangiem
w tle, o tańcu, muzyce i może zaginionych…
Buenos wygląda olśniewająco. Wysokie budynki stojące wzdłuż
ciągnących się prostych ulic, pełnych samochodów i przedzierających się pomiędzy nimi motorów. Chaotycznie przemieszczający
się ludzie. Przez zupełny przypadek – zaczepione na ulicy przez
dziewczynę niezwykle uradowaną faktem, że mówimy po polsku –
zostałyśmy zaproszone do „pięknego miejsca”. Okazał się nim być
Country Club. Prywatny kawałek ziemi, ogrodzony wysokim murem, a w środku: ochrona, stacja benzynowa i sklep… standard.
Basen rozmiarów olimpijskich, 20 kortów tenisowych, 6 do polo,
stajnie na 300 koni. To argentyńska specjalność – zamożni ludzie w
poszukiwaniu bezpieczeństwa, decydują się na zakup takich posiadłości. Około 60 proc. z nich mieszka w nich na stałe, pozostali
przyjeżdżają, aby spędzać tu weekendy i święta.
Innym niezwykłym miejscem jest Cementerio de la Recoleta –
położony nieopodal centrum cmentarz. Ogromne krypty, z ułożonymi na półkach trumnami. Z jednym dużym lub kilkoma
pomieszczeniami. W środku ozdoby (zegary, świeczniki), niczym w
domu. Ulice z cmentarnymi domami tworzą małą, osobną dzielnicę, gdzieś w środku miasta… dzielnicę umarłych. Wydaje się, że
standard jest tu wyższy niż w argentyńskich villaa miserias. Jedynymi żywymi mieszkańcami są masywne koty o ostrym wzroku
leniwie przechadzające się po ulicach cmentarza, patrzące nieufnie
na turystów odsłaniających karty argentyńskiej historii.
La Boca to stara portowa dzielnica Buenos. Znajduje się w niej
słynna ulica z mnóstwem kolorowych domów. Kiedyś serce artystyczne miasta, dziś najbardziej oblegane przez turystów miejsce,
kuszące małymi restauracjami, w których można pić i jeść patrząc
na pary tańczące tango. Tutaj kupuje się kartki, płyty, flagi Argentyny i proporczyki futbolowych klubów – słowem wszystkie
pamiątki, których dusza zapragnie.
W każdym porządnym mieście musi być Chinatown! W Buenos
to bardzo popularna dzielnica nie tylko wśród chińskiej imigracji i
turystów, ale także wśród portenios (mieszkańcy Buenos) szukających odmiany dla swojej niezbyt zaskakującej kuchni. Mogą zjeść
tutaj bowiem nie tylko mięso z mięsem lub pizzę, ale np. chiński
makaron z warzywami i… tylko odrobiną mięsa.
W Casa Rosada urzędują prezydenci Argentyny od 1868 roku.
W tej okolicy zawsze dzieje się coś ważnego, kojarzy się przede
wszystkim z marszami kobiet (wieczna pamięć o zaginionych..) i
protestami. Poza tym jest wiele muzeów, knajp i olbrzymia dzielnica bankowa z ogromnymi budynkami. Bankierzy tam pracują, a
bezdomni mieszkają.
Museo del Bicentenario przy Casa Rosada jest poświęcone historii Argentyny. Życie polityczne dostarczało i wciąż dostarcza
Argentyńczykom tylu emocji co futbol, a dyskusje zwolenników i
przeciwników obecnej pani prezydent Cristiny Elisabeth Fernández
de Kirchner przypominają dyskusje stadionowe.
Trochę dalej jest najszersza ulica świata. Podobno (tak wyczytałam
w „Kwintecie z Buenos Aires”), zmarłych przy jej budowie grzebano na miejscu… Na Placu Republiki stoi gigantyczny, 70-metrowy
obelisk upamiętniający pierwszą, nieudaną próbę założenia miasta.
Miasto z mojej wyobraźni nie istnieje, ale nic w tym dziwnego:
to przeszłość, która odeszła. Teraz patrzę na Buenos, jak na jedno z
wielkich światowych metropolii, które przypomina Paryż, może z
domieszką Nowego Jorku. Ale w restauracji La Catedral del Tango
czar przystani spowodował, że pomimo licznych turystów, którzy
się tam znajdowali, pomimo tego, że językiem dominującym nie
był hiszpański poczułyśmy się jak w Buenos z powieści. Tango tańczono przez całą noc. Na starych, niepomalowanych ścianach
wisiały wytarte obrazy i flagi Argentyny. Mokrzy od potu ludzie,
siedząc przy niestabilnych, drewnianych stolikach, pili wino. Było
przez chwilę tak, jak miało być. Nie przeszkadzało w tym miejscu
nawet to, że klimatu dawnego Buenos poszukują już tylko turyści, a
tango staje się powoli wyłącznie produktem na eksport.
28 |
luty 2013 | nowy czas
co się dzieje
kino
Lincolcn
Kinoteka
Święto polskiego kina na Wyspach
już po raz jedenasty. Znowu pokażemy Brytyjczykom nasze nowe kino,
jak również sporo klasyki. Będzie ambitniejsze kino głównego nurtu i
rzeczy zupełnie eksperymentalne.
Szczegóły oraz program na stronie !!!
Różne kina, od 7 do 17 marca
Hyde Park on Hudson
wdowy uzależnionej od seksu? Jedno
jest pewne: punkt wyjścia jest nieco
inny od klasycznego „pan spotyka panią”, z obrazów takich jak „To właśnie
miłość” czy nawet „Dan in Real Life”.
I choć w rzeczywistości film Russela
ma tendencję do staczania się ku nasyconych sacharyną kliszom gatunku,
doskonała gra Bradleya Coopera i Jennifer Lawrenca potrafią to wynagrodzić.
Mean Girls
Sentymentalna opowieść przywodząca nieco na myśl klimatem film
„Wożąc panią Daisy” Bruce’a Beresforda. Historia oparta na zapiskach z
pamiętników dalekiej kuzynki Franklina Delano Roosevelta. Obraz Rogera
Michella zabiera nas w lata trzydzieste – tuż przed wybuchem II wojny
światowej. Wyraźnie już schorowany
Roosevelt coraz więcej czasu spędza
w wiejskiej posiadłości swojej rodziny
w okolicach Hyde Park, nad rzekę
Hudson. Tu nawiązuje bliższy kontakt
z Margaret. Rozpoczyna się romans –
pozornie skazany na porażkę. W tle
nadciągająca wojna i nieco przerysowana wizyta królewskiej pary z
Wielkiej Brytanii pragnącej wynegocjować pomoc w obliczu inwazji
niemieckiej. Powalająca rola weterana
Billa Murraya.
Silver Linings Playbook
Czarna komedia romantyczna. Co
wyjdzie z romansu pomiędzy gościem, który właśnie wyszedł ze
szpitala psychiatrycznego, gdzie leczył się z niekontrolowanych napadów
gniewu, oraz neurotycznej, młodej
W typowym amerykańskim pojawia
się nowa dziewczyna. I stopniowo
orientuje się, jak wygląda jego krajobraz: z jednej strony niewielka grupka
nastolatków zasłuchanych w alternatywny rock, a nawet (o zgrozo!)
czytających od czasu do czasu książki, z drugiej: „plastiki”,
przypominające lalki Barbie dziewczęta trzęsące całą szkołą, w pięć
minut zdolne do zdecydowania czy
ktoś znajdzie się w środku szkolnego
kręgu towarzyskiego czy też poza
nim. Brzmi jak typowa, tasiemcowa
amerykańska produkcja dla nastolatków z obowiązkowym wielkim,
szkolnym balem i morałem na końcu?
Być może. Ale scenariusz do „Mean
Girls” napisało złote dziecko amerykańskiej komedii Tina Fey, która
dekadę temu zrobiła furorę w „Saturday Night Live”, a potem stworzyła
dla sieci NBC kurę znoszącą złote jaja: serial „30 Rock”. Dlatego film jest
autentycznie śmieszny: odwraca stereotypy gatunku i pozwala sobie na
parę odważniejszych, balansujących
na granicy politycznej poprawności
żartów. W roli głównej – Lindsay Lohan – jeszcze sprzed okresu, gdy
zajmowała się głównie marnowaniem
talentu imprezowaniem i zażywaniem
niedozwolonych substancji.
Piątek, 1 marca, godz. 19.00
Prince Charles Cinema
Leicester Place, WC2H 7BY
JAN PieTRzAK: potęga śmiechu
Twórca i lider dwóch satyrycznych
kabaretów: studenckiego w
Hybrydach i Kabaretu pod Egidą.
Autor tysięcy piosenek („Czy te oczy
mogą kłamać”), monologów,
felietonów oddających polskie
nastroje i realia ostatniego półwiecza.
Niezrównany komentator
społecznych i politycznych przygód
społeczeństwa przełamującego
zniewolenie komunistycznego
ustroju.
Jego patriotyczna pieśń „Żeby Polska była Polską" stała się w 1980 roku
spontanicznym hymnem „Solidarności”. Jego powiedzonka, refreny,
myślowe skróty zapadły w pamięć milionom słuchaczy.
Jan Pietrzak wystąpi w Londynie z Krzysztofem Paszkiem – pianistą, twórcą
tekstów i muzyki do piosenek kabaretowych.
Sobota, 2 marca, godz. 19.00
Sala Teatralna PoSK, 238-246 King Street, W6 0RF
Bilety: £20, £16, £15, £12; Rezerwacje: 07878 047013
Legendarny reżyser Steven Spielberg,
znany z dostarczania nam inteligentnej rozrywki najwyższej klasy, plus
scenarzysta Tony Kushner z Pulitzerem w dorobku. No i genialny Daniel
Day Lewis (czy to rola życia? – zastanawia się wielu krytyków). Takie trio
stoi za “Lincolnem". To nie pierwszy
raz, gdy słynny amerykański reżyser
mierzy się z tematem niewolnictwa.
Spielberg świadomie zrezygnował z
zaprezentowania czegoś, z czego prezydent słynął: jego legendarnych
przemów. Na próżno tu szukać
sztampowych, hollywoodzkich scen
podniosłych przemówień pod łopoczącym, gwieździstym sztandarem.
Jedyny moment, w którym słyszymy
fragment przemowy to ten, gdy Lincoln kiwa z uznaniem głową, gdy
jeden z jego pomocników odczytuje
mu wersję próbną. Wszystko dlatego,
że film ma być nieco bardziej kameralną wersją historii amerykańskiego
męża stanu – kino hollywoodzkie
przyprawione nieco tradycją europejską. Udało się? O tym trzeba się
przekonać osobiście.
piosenki Boba Dylana. Od folku i
country przeszła do odrobinę bardziej
elektronicznych brzmień, przeistaczając się w artystkę soft-rockową. Z tej
perspektywy „Xanadu” zaśpiewane z
Electric Light Orchestra czy duet z
Johnem Travoltą są raczej wyjątkami,
niż kawałkami reprezentatywnymi dla
kariery wokalistki. Jak zmienił się po
latach jej głos? Co usłyszeć można na
jej ostatnich płytach? Przekonamy się
już wkrótce w Royal Festival Hall.
Środa, 13 marca, godz. 19.00
Royal Albert Hall
Kensington Gore, SW7 2AP
Lana Del Rey
Urodzona pod Nowym Jorkiem w
1986 artystka wzbudza kontrowersje:
dla zwolenników jej muzyka to ambitny, intrygujący pop, garściami
czerpiący z najlepszych wzorców lat
sześćdziesiątych. Do tego fascynujący tembr głosu – lata świetlne od
popisów współczesnych gwiazdek
okupujących dzisiejsze listy przebojów. Z kolei przeciwnicy widzą w niej
tylko przeciętność zgrabnie opakowaną i sprzedaną przez specjalistów od
marketing (Lana próbowała swoich sił
już wcześniej i zupełnie przepadła.
Wypłynęła dopiero po kompletnej
zmianie wizerunku zaaplikowanego jej
przez nowego menedżera). Jak jest
naprawdę?
Poniedziałek, 20 maja, godz. 19.00
Royal Albert Hall
Kensington Gore, SW7 2 AP
się za karierę solową („Cocaine!”,
„Pretending!”). Ale Clapton to przede
wszystkim bluesman. W swojej karierze zawsze przeplatał lżejsze i nie
zawsze najwyższych lotów albumy
pop-rockowe (to z nich pochodzą
„Wonderful Tonight” czy „Lay Down
Sally”) z krążkami zawierającymi jego
ukochanego bluesa – zawsze fascynującymi. W ostatnich latach Eric
Clapton ofiarował nam chociażby genialną płytę z klasykami napisanymi
(lub wykonywanymi) przez legendarnego Roberta Johnsona. Również na
koncertach spodziewać się możemy
mieszanki: od hardrocka Cream,
przez akustyczne ballady w stylu
„Tears in Heaven” aż po soczyste
bluesy. Nie da się jednak ukryć, że
pod koniec swej kariery Clapton ciąży
ku tym ostatnim. I chyba dobrze.
Wtorek, 24 maja, godz. 19.30
Royal Albert Hall
Kensington Gore, SW7 2AP
THe WHo: Quadrophenia
muzyka
Gooral
Nowoczesne podkłady i rytmy rodem
z muzyki electro spotkają się w marcu
z brzmieniami etnicznymi. A wszystko
to dzięki naszemu artyście o swojsko
brzmiącym pseudonimie Gooral.
Jak tłumaczą organizatorzy, „Gooral to
producent, kompozytor, generator
dźwięków i prekursor łączenia muzyki
elektronicznej (electro, drum and
bass, dubstep) z polską góralszczyzną
i muzyką klasyczną. Wielki wpływ na
twórczość Goorala miało miejsce, z
którego pochodzi – Bielsko-Biała. To
miasto otoczone górami, które dla
jednych jest furtką na góry, dla drugich furtką do cywilizacji”. Folk,
muzyka ludowa i bity podlane zostaną
śpiewem towarzyszącej Gooralowi
wokalistce o znanej jako Wiosna.
1 marca, godz. 19.00
Klub Cargo
83 Rivington Street, eC2 3AY
olivia Newtown-John
Być może wielu z nas kojarzy Olivię
Newtown-John głównie z wyśpiewanych wysokim głosikiem piosenek
disco z końca lat siedemdziesiątych,
ale to artystka, która jest z nami od
czterech dekad. Zaczynała śpiewając
„Jakaś koncepcja z pewnością tam
jest, ale jaka? Wszystko jest takie
skomplikowane...” – napisał jeden z
recenzentów po tym, jak Daltrey i
spółka pokazali światu „Tommy’ego”
– album koncepcyjny, na którym zdołali jakimś cudem połączyć takie
tematy, jak upośledzenie, wiarę w Boga i... grę na automatycznym bilardzie.
W parę lat temu ów recenzent musiał
przeżyć jeszcze większy szok.
„Quadrophenia” to opowieść o człowieku z... poczwórnym rozszczepieniem jaźni. W tle – burzliwe lata
sześćdziesiąte i starcia między Modsami i Rockersami. Fabułę śledzić
nieco trudniej, ale muzyka wciąż genialna. Od typowego dla grupy
melodyjnego hard rocka opatrzonego
majestatycznymi akordami Pete’a
Townshenda („The Punk and the
Godfather”, „The Real Me”), przez zaskakująco delikatne ballady („Cut My
Hair”) aż po mini rock-operę („Doctor
Jimmy). Całość (!) tego podwójnego
albumu usłyszymy podczas wyjątkowego, czerwcowego koncertu w hali
O2 w Greenwich.
15 i 16 czerwca
The o2Arena
Peninsula Square, Se10 0DX
eric Clapton
„Eric Clapton jest bogiem” – taki napis pojawił się kiedyś na jednym z
londyńskich murów. A wtedy Eric miał
ledwie... dwadzieścia lat. Od tego czasu dał nam niezliczoną liczbę
klasyków. Grał przecież w supergrupie
Cream („White Room!”, „Sunshine of
Your Love!”), nagrał legendarną płytę
z Derek and the Dominoes („Layla!”,
„Bell Bottom Blues!”), a potem zabrał
teatr
Time to Reap
„Time to Reap” czyli „Zażynki” Anny
Wakulik po udanych pokazach między
innymi w poznańskim Teatrze Polskim
przybywają do Londynu do Royal Court
Theatre. To druga realizacja polskiej
sztuki w tym teatrze – pierwszą była
sztuka Janusza Głowackiego „Kopciuch” (1981). „Zażynki” (“A Time to
Reap”), w przekładzie Catherine Grosvenor, wyreżyseruje Caroline
Steinbeis. Temat kontrowersyjny: aborcja. Jest to opowieść o końcu miłości, o
zmianie, jaka zachodzi w tradycyjnych
konstelacjach rodzinnych i międzyludzkich, o marzeniach i aspiracjach, o
styku tradycji z nowoczesnością, której
konflikt ma miejsce na naszych oczach.
– Do napisania sztuki zainspirowały
mnie warsztaty z Tadeuszem Słobodziankiem. Głównym ich tematem była
sztuka dialogu z Kościołem…, ze specjalnym naciskiem na rolę kobiety w
Kościele. Chodziło o trójkąt – życie
prywatne, społeczne i Kościół, który
[w Polsce] wciąż ma wielką rolę, co nie
jest chyba częste w Europie. Polska
jest pod tym względem wyjątkowa –
tłumaczy autorka.
od 22 lutego do 23 marca
Royal Court Theatre
Sloane Square SW1W 8AS
|29
nowy czas | luty 2013
co się dzieje
teatry
odzaangażowaniawpolit ykęikwestiespołeczne,któr ymiżyłówczesny
świat.Ajednocześnieodbijają„okres
burzyinaporu”,wjakimzatopionabyłanaprzełomielatsześćdziesiąt ychi
siedemdziesiąt ychItalia.
Luxembourg&dayan
2SavileRow,W1S3Pa
LightShow
oldtimes
Długie,dziwacznekonwersacje,
buzujące,ztrudempowstrzymywane
emocjeipodskórne,psychologiczne
napięcie–nowyspektaklzKristin
ScottThomaswroligłównejopowiada
odziwacznymspotkaniutrójkiludzi:
niecoprzerażającegoDeeley’a,jego
zahukanejżonKateipełnej
temperamentuAnne.SztukaPintera
jestbardzoniejednoznaczna(„Amoże
oniwszyscysąmartwi?”–głosijedna
ztezinterpretacyjnych),alejednojest
pewne:wtymgęstymspektakluakcja
niepłyniewarto.Całydramatrozgrywa
sięwsłowach– zarówno
wypowiedzianych,jakitych,które
pozostajązazębamibohaterów.
„Klaustrofobiczne,niepokojące80
minut”–piszeosztucerecenzent
„TimeOut”.Większośćznichuważa
jednak,że„totrzebazobaczyć”.
HaroldPintertheatre
6PantonSt,SW1y4dN
intheBeginningWastheEnd
Facet,którywXVwiekuwymyślił
helikopter,czołgiłódźpodwodnąmusi
byćinspiracjądlaartystów.Takjestw
przypadkuprzedstawienia„Inthe
BeginningWastheEnd”opartegona
futurystycznychwizjachLeonardada
Vinci.Adotejwizjidochodzijeszcze
druga:wizjaapokalipsy.Grupa
DreamthinkspeakzyskaławLondynie
uznaniewzeszłymrokuswoim
radykalnymodczytaniem„Hamleta”.
Terazzapraszanasdozakamarków
SomersetHouseiKing’sCollege
London,by– przypomocyefektów
specjalnychifilmów3D–pokazać
namnajprawdziwszykresczasu.
Coart ystamożezrobićzeświatłem?
Bardzowielerzeczy–przekonuje
RalphRugoff.– Przyjegopomocy
zmieniaotoczenie…PracowałamzinżynieremzMonachium.Przezrok
analizowaliśmyświatłoKsiężyca.
Potemstworzyliśmyżarówkę,któraje
imituje–tłumaczyart ystkaKate
Patterson.LeoVillarealprzyjechałdo
Londynuzogromnymcylindremotoczonymlampkami,którezapalająsię
wzupełnieprzypadkowychkombinacjach.FinOlafurEliasonwprowadza
nasdociemnegopokoju,naśrodku
któregoznajdująsięniewielkiefontannywody.Art ystaoświetlaje
gwałtowniemrugającymilampami.W
efekcienaszeokodostrzegacoś,czegownormalnychwarunkachdojrzeć
niesposób:naglejednolit yzpozoru
strumieńwodyrozdzielasięna
pojedynczekrople.Znajdziemyteż
przykładwykorzystaniaświatław
sztucezaangażowanejpolit ycznieczy
przeuroczą,kontemplacyjnąpracę,
którakażenamprzejśćprzezszereg
pokojówizatopićsięwintensywnym
świetlewczterechróżnychbarwach.
HaywardGallery
BelvedereRoad,SE18XZ
dancingaroundduchamp
BarbicanCentreprzygotowałoimponującą,multidyscyplinarnąwystawę.
Sątu:replikasłynnej„Fontanny"(czyli
poprostu...pisuaru)i„AktuSchodzącego".AledziełaDuchampa–
słynnegofrancuskiegoprześmiewcyi
„art ystycznegowandala"stawiającegosobiezazadanieprzełamanie
barieriprzekroczeniewszelkichgra-
nicformalnych– zestawionesązpracamiinnychgigantów,naktór ych
twórcawywarłswojąfilozof iąprzemożnywpływ.Chodzituootwieranie
drzwi.– Duchampotworzyłjezażycia,aleotwierajeidziś,torującdrogę
dlawieluwspółczesnychart ystów–
mówikurator,CarlosBasualdo.
Zumieszczonychpodsuf itemgłośnikówsłychaćpoduchampowsku
zrekonstruowanąmuzykęJohnaCage'a.Regularnieodbywająsiętu
pokazytaneczneMercaCunninghama.Atodopieropoczątek,bodo
czerwcawBarbicantrwasezonDuchampa.Wprogramiemiędzyinnymi
spektakleipokazyfilmowe.
BarbicanCentre
SilkSt,EC2y8dS
EvaHesse
Anti-formalbopostminimalizm.Jak
zwał,takzwał.Ważne,żepraceniemieckiejart ystkiEvyHessewciąż
zadziwiająoryginalnościąiświeżością.
Zjejstaranniewykonanychpłócien
wystająprzeróżnefragment y,„wbijającsię”wnasząrzeczywistość.Cel?
Złamaćgranicęmiędzytwórcą,aodbiorcą,zamazaćtradycyjnyrozdział
przestrzenidziełasztukiodjegootoczenia.
MuseumofLondon
150LondonWall,EC2y5HN
RainRoom
Ostatniaszansanazobaczenie–idoświadczenienawłasnejskórze–
jednejznajbardziejwyjątkowychwystawwtymsezonie.Maszdość
ciąglepadającegodeszczu?Chciałbyśchociażprzezmomentpoczuć
nadnimwładzę?Tojestdozrobienia!
WystarczyprzejśćsiędoBarbican
Centre.Znajdującasiętuinstalacja
pozwolinamzostaćwładcądeszczu.
Zpozorugigant ycznysześcianwody
niewyglądazbytobiecująco.To,że
wkraczającdośrodkaprzemokniemy
dosuchejnitkiwydajesięnieuniknione.Aletotylkozłudzenie.krokdo
przodui...wodasięprzednamirozstępuje!– Używamysystemupomp.
Kontrolujemyosobnokażdązmałych
płytekpodłogowychwykorzystując
czujnikiikamer y,wiemydokładnie,
gdzieznajdujesiędanaosoba.Dzięki
temuupewniamysię,żedeszcznanią
niepada– mówiStuartWoodszgrupyRandomInternational.Idodaje,że
pracamawymiarsocjologiczny.
– Totakiestudiumzachowań.Patrzymy,jakludziereagująnatodoświad
czenie.Niektórzywchodząostrożnie,
inniwręczprzeciwnie,zgrywająchojraków.Myślę,żedasięzaobserwować,
jakjednaosobawprowadzaresztę.To
takamentalnośćtłumu.
wsparciaDuchampa,przedsięwzięcie
tosięniepowiodło.–NowyJorknie
byłnatogotowy–tłumaczykurator,
ZatoParyż,doktóregoManRayudał
sięnapoczątkulatdwudziestych,był
gotowyjaknajbardziej.Inicdziwnego:
wowymczasieEuropaodreagowywała
horrorIwojnyświatowejiotwartabyła
nawszystkie,nawetnajodważniejsze
eksperymentyartystyczne.Wystawaw
NationalPortraitGalleryskupiasię
przedewszystkimnaokresieparyskim
fotografa–najbardziejowocnym.ZobaczymytuporteryHemingwaya,
Joyce’a,PicassaiMatisse’a.Niezabraknieznakurozpoznawczegoartysty
–charakterystycznegoprześwietlenia,
jakiemupoddawałwielezeswoich
dzieł.
NationalPortaitGallery
St.Martin’sPlace,WC2H0HE
wykłady/odczyty
Livingstone
Highways
ManRay
ZjednejstronydałnamOysterCards,
zdrugiej–miewałdośćdziwnych
przyjaciół,takichjakHugoChavez.
KenLivingstone’atokontrowersyjna
postać,alejednegoodmówićmunie
można:wLondyniezakochanyjestna
zabój.28lutegobędziegomożna
spytaćowszystko:odfilozof iipolit yki,
przezkryzys,ażpoCongestionCharge.Noijeszczejedno:czypoostatnich,przegranychwyborach
Livingstoneodszedłjużnaemer yturę?
OdobskurnegorondaprzyElephant
andCastlepoeleganckieskrzyżowanietużprzyserculondyńskiegoCit y.
EmmanuelRadnitzki,amer ykański
modernista,próbowałzpoczątkunawrócićNowyJorknaDada.Mimo
Czwartek,28lutego,godz.13.00
theLondonSchoolofEconomics
&PoliticalScience
HoughtonStreet,WC2a2aE
Hauser&WirthGallery
196aPiccadilly,W1J9dy
(wejścieodSavilleRow)
BarbicanCentre,SilkSt,EC2y8dS
Roy LiCHtENStEiNWtatE ModERN
SomersetHouse
theStrand,,WC2R1La
wystawy
MichelangeloPistoletto
GaleriaLuxembourg&Dayanjestniewielka,niezatłoczonaitrudnado
znalezienia.Wdodatkuwydajesię,że
jejwłaścicielezrobiliwszystko,by
zniechęcićnasdojejodwiedzenia.O
jejistnieniuinformujetylkomałatabliczka,wdodatkubydostaćsiędo
niecoonieśmielającej,ociekającej
luksusemklatkischodowej,trzeba
odczekaćswojeprzydomofonie.Ale
wartoprzeztowszystkoprzejść,bo
galeriazapraszanasnabardzociekawąwystawędokumentującąwczesne
dokonanialiderawłoskiejgrupyArte
Povera.Naprzełomielatsześćdziesiąt ychisiedemdziesiąt ychMichelangeloPistolettocelowałwfotograf iczno-malarskichkolażachumieszczonychnalustrach.Wefekciewidz,
chcącczyniechcącstajesięczęścią
dzieła.PracePistolettonieuciekają
Naniewielkiej,alefascynującejwystawiewLondonMuseumzobaczymy
szereglondyńskichulicmniejwięcej
sprzeddekady.Jakwyglądałyulice
Londynuw2001roku?Jakbardzosię
zmieniły–noiczynalepsze?Odpowiedziznajdziemynaogromnych,
kolorowychfotograf iachwpodziemiachLondonMuseum.
Piękna Blondynka ze łzami w oczach oszukuje
samą siebie: – Może on się rozchorował i nie
mógł opuścić studia Inna dziewczyna mówi do
telefonu: – Brad, ja też cię kocham, ale...
Albo pilot w srebrzystym samolocie
naciskający spust i – buuuum – rozbijający
pojazd przeciwnika. Wszystko w konwencji
komiksu. Albo inaczej: wszys tko to JEST
komiksem. To najbardziej rozpoznawalne prace
jednego z ojców-założycieli Pop Ar tu: Roya
Lichtens teina.
– W dzisiejszych czasach, gdy ar tyści
odnajdują swój własny styl w wieku dwudzies tu
paru lat, może się wydawać dziwne, że
Lichtens tein zrobił to dopiero w okolicy
czterdziestki – mówi kuratorka Sheena Wagstaf.
Prace wykonane są tak starannie, że można
by pomyśleć, że Lichtens tein mechaniczne
kopiuje kadry z komiksów. Ale to nieprawda.
Ar tysta własnoręcznie, starannie przenosił je na
płótna przy pomocy farb olejnych.
– Żyjemy w erze medialnej. Wszys tko wokół
nas jest jakoś zapośredniczone. To kopie kopii.
Lichtenstein bierze na warsztat obrazy, które
dobrze już znamy i dodaje do nich malarskie
DNA – tłumaczy Wagstaf. Bo sztuka
Lichtensteina to sztuka świata masowej
produkcji (któr y inspirował też choćby Warhola
z jego puszkami zupy pomidorowej).
Wystawa w Tate Modern to pierwsza
europejska retrospektywa Lichtensteina od
czasu, kiedy zmarł w 1997 roku.
A tworzył do końca życia. Największa sala
poświęcona jest właśnie dziełom „komiksowym”
(na czele z pierwszym – starannie odtworzonym
kadrem z taniego komiksu o Kaczorze Donaldzie
i Myszce Mickey z 1961 roku). Ale war to też
zajrzeć do innych. Na przykład do tej
poświęconej pastiszom prac wielkich mistrzów.
Lichtenstein wziął pod lupę takich artystów jak
Monet, Picasso czy Kandinsky. Uśmiech na
twarzy budzi por tretowy tryptyk. Po lewej
stronie widzimy sztampowy, nieco kiczowaty
portret kobiety. A obok – dwie jego wersje.
Jedna w stylu Picassa (kształty się oczywiście
rozchodzą i rozmazują), a druga – to już
dekonstrukcja na całego – á la Kandinsky.
Zresztą ar tysta szczególnie lubił nabijać się z
abstrakcjonizmu. Przekona nas o t ym sala z
najstarszymi jego dziełami – serią
„Brushs trokes”, w której Lichtenstein starannie,
w sposób systematyczny i zaplanowany
odtwarza „spontaniczną” i „improwizacyjną”
strategię abstrakcjonistów. Ucieczka od for my?
Ucieczka od s tylu? Akurat! To niemożliwe –
śmieje się nasz bohater.
Pod koniec życia ar tysta zabrał się za
klasyczny, obecny w sztuce od zarania dziejów
temat aktu kobiecego. Ale zrealizował go po
swojemu. Powrócił do komiksowych rysunków
dziewcząt, jakie malował w latach
sześćdziesiątych. T ym razem jednak pos tanowił
je rozebrać, ustawił w nieco bardziej
prowokacyjnych pozach i przeniósł na plażę
czy do sypialni.
„Wystawa obejmuje aż trzynaście sal i można
by pomyśleć, że w pewnym momencie czar tych
prac nieco wyblaknie. Nic bardziej mylnego” –
pisze recenzent „The Independent”. Trudno się
nie zgodzić, bo retrospektywa (która potem
pojedzie jeszcze do Centrum Pompidou w
Paryżu) jes t po prostu ekscytująca!
adamdąbrowski
30 |
luty 2013 | nowy czas
Focza filozofia
SzkockawyspaSkye.Skalistewybrzeże,słońcewrazzniebemprzeglądają
sięwlustrzeAtlantyku.Niedowiar y,myślę,dziesięćgodzinjazdysamochodem,autostradaM4,M6,Mileśtamiwysiadamwraju.Moczęstopy
wposolonejwodzieipodglądamfoki.Beznogie,niekształtne,azjakągracją
płynąwtęizpowrotemwzdłużliniibrzegu.Odwracająsiędogór ybrzuchem,bawiąwberka,nurkują.Zamykamoczy,każdymporemwskórze
chłonębryzę,słońce,naturęiciszę,wyłączamsię,zawieszamjakzawirusowanypecetibeztroskotrwam.
Aaa,jaklekko…Ale,zaraz!Takzupełnieodleciećwbezmyślnąpróżnię?
Acoz„myślę,więcjestem”?PreczzKartezjuszem?!Mojeegowrazzumysłemmomentalniezacierająręceijużwgłowiesłyszęznajomyjazgot:
– Ciekawe,cotamwpracysłychać?Awdomu?
– Onie!– karcęsięiotwieramoczy.Pięknietu.Zanimtawiększafoka
dopłyniedoswojejwysepki,milionylondyńczykówkupiąkawęnawynos,
podpachęwsadząporannągazetę,przefrunąprzezbramkimetraispędzą
kilkadziesiątminutbezwiedniemyślącopracy,domuiniezałatwionych
sprawach.Dlaczegowięcrobiędokładnietosamo,gdydzieląmnieodnich
setkimil?Czypotraf ięzająćsię– jakbytonazwać– poprostuistnieniem?
Trwającewzgodziewnaturąfokimedytująwrytmfal,skupioneiobecne.JatymczasemzamiastupajaćsięSzkocją,pozwalammyślomdryfować
wkierunkustolicy.Ponowniezamykamwięcpowieki,spółkaEgo&Mind
Limitedjakbyprzycichła,przełączamsięnainnytryb– zdomyślnego:stres,
praca,przyszłość,na:tuiteraz.
Cozaulga,żadnejdyskusji,awzamianjakżeniedocenianyspokój,nie
bezprzyczynynazywanyświętym.Skądpewność,żeludzkaumiejętność
myśleniatodarewolucji,aniejejprzekleństwo?Czypowinniśmybyćdumnizcywilizacji,którawytresowałanasnaistotywieczniemyśląceoczasie
minionymlubtym,codopieronadejdzie?Czypotraf imyzatrzymaćpotok,
ba!,wodospadkomentującychwszystkomyśli?Podobnomamyichokoło
sześćdziesiąttysięcydziennie!Dlaczegotakobcajestnaszejkulturze
wewnętrznacisza?
„Byćalboniebyć?”–oczywiścieżebyć,alewedlesłówpiosenkiAnnyMariiJopek:Historiatomgła,ajutronieważneisenstylkomatu,TERAZITU.
Trwamwięcwchwili,obserwujęświat,jestem.Nadchodziprzypływ,dziś
pełnia,krwiopijczemuszkiatakująbezlitośnie.Wstaję,kłaniamsięfokomi
wdzięcznaimzalekcjęniemyślenia,myślę:niechsięświęciświętyspokój.
AnawakacjeicałkowitezaćmienieumysłuSzkocjępolecam.
kinoteka festival
czas na relaks
Agnieszka Siedlecka
JC ERHARDT: Dark lies from t he horse’s mout h
Lunch with Francoise. ‘What’s zis?’ she
asks. ‘It’s a steak. S teak tartare. Your
favourite, in the best place in town?’
‘Ah, oui!’ she says, ‘We eat the ‘orse’ sometimes…’ We laugh and wonder how many
horses we must have consumed in the last
few years, eating steaks. I can’t say if I
really, really mind or not. The worst is, not
knowing the truth. And so it is with lying.
Has he done it or not? He has. The girl
is dead. But did he mean it or not? We
might never know. If we could get under
his skin. The facts have a virtue of not
being disputable.
Oscar Pistorius has no legs. We feel
sorr y for him, and love his sporting spirit.
But the girl is dead. We might consider his
plight, his tears, but the girl is still dead.
South Africa is a hauntingly beautiful,
violent country. Only las t year, when
travelling by car on the road in Durban,
I saw a young, white woman being pulled
out of her car at the traffic lights, roughly
punched and pushed by three men who
then jumped in and drove off when the
lights changed. It was a sunny morning,
there was no police, nobody stopped,
nobody screamed but her. Nobody batted
an eyelid. The traffic moved on, while she
slumped at the curb. If I had a gun with
me, I’d like to think, I would shoot the
bandits dead.
The world is divided between those
who lie and those who don’t. And the lies
are different too. The blatant lies, the
white lies, children’s lies. The harmless
lies, the politician’s lies and lies that kill.
Lies with short legs. Truth always comes
out. Or does it?
I often wonder at a psychology of a lie,
and I can’t say I am not tempted to do it
more of ten… as long as I don’t cause too
much harm. But really, one wonders
sometimes; why?
‘If I could get under his skin, maybe I
could understand why he did it? It seems
impossible to lie for so long, to deceive for
years…’ I am listening to my friend who is
telling me a story of her friend and we
both wonder how could it happen. The
friend in question had a happy life. A
husband, children, a great house. He was
a family man, a wonderful husband who
went to work every day, play cricket with
children at weekends. They had great
holidays, bliss at the seaside in Greece,
skiing in winter, such a normal life. They
decided to move up, get a bigger place.
The sale of the house went well, and for
convenience, the money was in his
account the whole million of it in the bank.
They were staying with her family until
they could find their dream home. He
didn’t come home on Friday. She didn’t
worry, he said he had to go on business for
a few days, took a suitcase, would ring on
Monday. By Wednesday she star ted to
panic. She couldn’t reach him anywhere.
His phone was off, his office had no idea
where he was. So she rang the police. And
then, she went to the bank. ‘Your husband
has withdrawn everything in cash, he put
it in the suitcase in fifty pounds notes.’
‘Ever ything? You mean the whole lot?’
‘Yes, madam, the account is empty’.
It happened twelve years ago. The
husband had to be presumed dead, since
she couldn’t divorce somebody who
disappeared, so she became ‘presumed’
widow. This took some years, she
str uggled, managed to find a job, the
children and her had to move to a small,
rented f lat. She was penniless for years.
The children grew up with no father. She
had an old policy attached to the house,
which was going to mature after fifteen
years, so when the time came, she went to
the bank to cash it in. ‘But Madame’, they
told her ‘Your husband has just cashed it
in a few days ago…?’ This time, she
managed to track him down with the help
of the police. He lived jus t a hundred miles
away, in the countryside with a different
wife and two children who knew nothing
of his past. He was sorry. He cried.
If I could get under his skin, she said.
We finished our steaks, it was a delicious
meal. Francoise joked; ‘Ze ‘orse’ or not, we
will never know. It will not harm anybody’.
A greedy lie, it will not harm us…
|31
nowy czas | luty 2013
Wizytówki polonijnych klubów sportowych:
POLSPORT NEWS
The Eagle Ely FC
NOWy zESPół W dRugiEj LidzE
Oficjalnie klub The Eagle Ely FC powstał w lipcu 2011 roku.
jednak by mieć pełny obraz jego historii, musimy cofnąć się
jeszcze o kilka lat. Wówczas grupka kolegów, których losy
połączyła emigracja, zaczęła regularnie spotykać się, aby
wspólnie pograć w piłkę.
daniel kowalski
Z czasem towarzystwo się rozrosło i te
spotkania we własnym gronie przestały im
wystarczać. Postanowili więc stworzyć
drużynę i zgłosić ją do rozgrywek ligi
szóstek w Ely. Spędzili tam kilka sezonów,
parę razy będąc blisko zwycięstwa w tych
rozgrywkach. W końcu zrodził się pomysł,
aby pójść o krok dalej. Założyć klub,
zbudować drużynę jedenastoosobową i
zgłosić się do oficjalnych rozgrywek
angielskiej FA (odpowiednik polskiego
PZPN). W ten sposób dochodzimy do lipca
2011 roku.
Zadanie wcale nie było łatwe. Należało
bowiem spełnić wiele warunków, aby w końcu Cambridgeshire FA zdecydowała się
przyjąć The Eagle Ely FC w poczet swoich
członków. Pierwsze treningi odbywały się w
Newmarket. Frekwencja była znakomita.
Średnio około 30 osób na każdym treningu.
Równolegle niezbędne było budowanie
struktur organizacyjnych i zaplecza finansowego. Do rozpoczęcia sezonu wyklarowała
się grupa 20-22 osób, którzy mieli co tydzień w sobotę walczyć na boiskach
hrabstwa Cambridgeshire o dobre imię
pierwszej „polskiej” drużyny zgłoszonej do
oficjalnych rozgrywek The FA.
Pierwszy, historyczny mecz „Orły” rozegrały 3 września 2011, przeciwko Isleham
United Youth Seniors, wygrywając 3:0 (historyczny skład: R. Kalata, R. Flisek, R.
Zalech, S. Rohloff, Ł. Kuźmiński, L. Lewan-
dowski, P. Nowek, P. Drożdż, S. Chlebosz,
M. Szukalski, S. Pękała). Następnie po niezłym początku forma zaczęła się wahać.
Przyszły też pierwsze trudności i zgrzyty, w
wyniku czego w styczniu 2012 roku doszło
do zmian personalnych w zarządzie oraz na
stanowisku trenera. Piotra Peplińskiego zastąpił bardziej doświadczony Zbigniew
Zalech, którego zadaniem było ukształtowanie własnego stylu gry drużyny oraz
stworzenie solidnych fundamentów pod
przyszły sezon.
Rozgrywki 2011/12 piłkarze The Eagle
zakończyli na 8 miejscu. Najważniejsze
było jednak to, że klub nie tylko przetrwał
ten pierwszy, najtrudniejszy rok, ale
również dojrzał.
Należy zauważyć, że poziom
organizacyjny rozgrywek piłkarskich w
Anglii jest nieporównywalnie wyższy niż w
Polsce. Ściśle określone reguły czy
procedury oraz surowe kary finansowe za
ich łamianie szybko uświadamiają
zainteresowanym, że tutaj nie ma miejsca
na tę naszą charakterystyczną „polską
bylejakość”. Dlatego należą się ogromne
słowa uznania dla tych co najmniej kilku
osób, które bezinteresownie, poświęcając
swój wolny czas, nierzadko kosztem
własnych rodzin, wniosły tyle nakładu
pracy oraz wspomagały klub finansowo.
– Pozwolę sobie wymienić jedno nazwisko
człowieka, który jest zarówno
zawodnikiem, aktywnie działa w pracach
zarządu oraz w ogromnym stopniu
finansuje The Eagle, stając się jego
LONDYN. W rundzie rewanżowej rozgrywek o mistrzostwo drugiej ligi piątek piłkarskich w Londynie
pojawi się nowy zespół: The Twelve Team. Ekipa prowadzona przez Daniela Adamczewskiego zastąpi w
rywalizacji Kursygazowe.co.uk, który w siedmiu meczach uzyskał zaledwie jeden punkt.
WEWNęTRzNy SPARiNg
LUTON. Rezerwy Wisły Luton przegrały 4:9 z pierwszym zespołem tego samego klubu w towarzyskim
meczu piłkarskim, który odbył się z powodu odwołania
ligowych spotkań obu ekip. Mecz wyrównany był jedynie w pierwszej jego części.
POLiSh ARm WRESTLiNg
głównym sponsorem – mówi prezes klubu,
Marcin Szustkiewicz. – Mam na myśli
Pawła Drożdża, właściela sklepu z polskimi
produktami w Newmarket. Dzięki ludziom
takim jak on klub jest w stanie ciągle się
rozwijać — podsumowuje prezes.
W grudniu 2012 roku Klub został
odznaczony Certyfikatem FA Charter
Standard, który zaświadcza o bardzo
wysokim poziomie zarządzania i
profesjonalizmu. W zaawansowanym
stadium jest również budowa drużyny
rezerw, która ma wystartować w
rozgrywkach już od nowego sezonu.
Bardzo ważnym punktem w działalności
The Eagle jest również drużyna
młodzieżowa. Pomysł pojawił się już pod
koniec ubiegłego sezonu. Pierwsze kroki
zostały postawione w czerwcu 2012 roku.
Wówczas na boisku George Lambton w
Newmarket grupka chłopców pod okiem
Pawła Drożdża zaczęła regularne zabawy z
piłką. Z czasem liczba chętnych rosła.
Funkcję trenera przejął Arkadiusz
Reputała, który w międzyczasie ukończył
kurs Safeguarding Children,
przygotowujący do bezpiecznej pracy z
dziećmi. Wraz z nadejściem jesieni treningi
zostały przeniesione do Soham, gdzie co
piątek o godz. 19.00, chłopcy spotykają się,
by szlifować swoje talenty. W tej chwili jest
ich szesnastu.
Polish Cup dla Wisły Luton
Zwycięstwem Wisły Luton zakończył się polonijny
turniej piłkarski, który przed tygodniem rozegrany
został w hali Wakefield Football Centre.
Na boisku ze sztuczną nawierzchnią 30 pięcioosobowych drużyn rozegrało kilkadziesiąt
ciekawych meczów, na bardzo wysokim poziomie.
Zgłoszone drużyny podzielono na sześć eliminacyjnych grup, z których awans do ćwierćfinału
uzyskali zwycięzcy grup oraz dwie ekipy z najlepszym bilansem punktowym, które zajęły drugie
miejsca. W finale Wisła Luton pokonała ekipę gospodarzy, Polish Stars Wakefield.
MANCHESTER. 16 marca w Manchesterze odbędą
się I Mistrzostwa County Lancashire w siłowaniu na rękę. Rywalizacja będzie przebiegać w kilku kategoriach
wagowych oraz kategorii open, mężczyzn oraz kobiet.
Impreza odbędzie się w polskim klubie Żar.
TRENERzy dLA LONdON EAgLES
LONDYN. Oferta skierowana jest do wszystkich pasjonatów piłki nożnej, chcących zostać trenerem, jak
również osób, które już posiadają odpowiednie kwalifikacje. Wszystkie szczegóły można znaleźć na stronie
internetowej klubu: www.londoneagles.co.uk
miSTRzOWSkA kORONA dLA... kORONy
CORK. W Cork wystartowała druga edycja rozgrywek
Polskiej Ligi Piątek Piłkarskich. Mistrzowskiej korony bronić będzie... Korona, która przez cały sezon prezentowała
równy, wysoki poziom. Tuż za Koroną uplasował się
Drink Team, a trzecia lokata przypadła The Blast. Zwycięska ekipa z rąk organizatorów otrzymała komplet
strojów piłkarskich (koszulki, spodenki oraz getry). Nagroda Fair-Play powędrowała do Night Madness.
QPR mONiTORujE POLSkiE dziECi!
LONDYN. Na zaproszenie koordynatorów London
Eagles FC 16 lutego pojawił się skaut akademii piłkarskiej Queens Park Rangers FC, której pierwsza drużyna
występuje w angielskiej Premier League. Wizyta miała
charakter zapoznawczy, a jej głównym celem był przegląd kadry z drużyn U-9 oraz U-10. Ponieważ trening
nie oddaje w pełni możliwości młodych piłkarzy, zdecydowano, że obserwacje będą kontynuowane podczas
meczów ligowych. Queens Park Rangers FC jest jednym z głównych partnerów polonijnej szkółki piłkarskiej
London Eagles FC.
Przed fazą finałową turnieju odbył się konkurs
„Turbo Kozak” wzorowany na telewizyjnym konkursie Canal+ o tej samej nazwie. Rywalizowano w
czterech konkurencjach: rzut karny, rzut wolny,
uderzenie w poprzeczkę oraz strzał z połowy boiska. Spośród dwudziestu startujących zawodników
najlepszym okazał się Kacper Daros z Polish Stars
Wakefield, który zgromadził 25 punktów.
Organizatorem turnieju był Szymon Krysiak.
– Chciałem wszystkim podziękować za udział oraz
przeprosić za wszelkie niedociągnięcia. Kolejny turniej na pewno będzie lepszy, bo mam już pewien
bagaż doświadczeń – powiedział Krysiak .
Adam Wójcik
it ha
e
b
o
st

Podobne dokumenty