Dlaczego koniec świata jest atrakcyjnym tematem, tak kuszącym, że

Transkrypt

Dlaczego koniec świata jest atrakcyjnym tematem, tak kuszącym, że
Dlaczego koniec świata jest atrakcyjnym tematem, tak kuszącym, że nikt nie może się
mu oprzeć? Cóż, w każdym z nas jest dziecko. A dzieci lubią zagadki, zwłaszcza, kiedy udaje
im się odgadnąć, co ktoś miał na myśli. Podstawmy więc dane do schematu. Jest zagadka,
czyli tajemnicze BUM, które ma zniszczyć życie, są dzieci, czyli Ziemianie (wszyscy my
jakby nie patrzeć, każdy ma przecież swoje przemyślenia i teorie na ten temat) główkujący,
czym będzie tajemnicze BUM, kiedy będzie to BUM i jak będzie to BUM wyglądać.
Koniec świata. W każdym człowieku wywołuje mnóstwo emocji, nierzadko
sprzecznych. Coś, co zdawałoby się czymś niepożądanym, okazuje się być świetnym
powodem do świętowania. Czy ludzie nie powinni myśleć trzeźwo i zapowiedź Majów
potraktować z przymrużeniem oka, tak jak dziesiątki coraz to nowych filmów o apokalipsie?
Dlaczego dorośli ludzie, nieraz z wyższym wykształceniem, uwierzyli w bajeczkę, której za
prawdziwą nie wzięłoby dziecko z podstawówki?
Nikt nie chce końca świata, a przynajmniej nie powinien chcieć. W szkole uczą, iż nie
nastąpi on niedługo, lecz jednak wolimy wierzyć kamieniowi, szalonym naukowcom i filmom
science-fiction, niż książkom od fizyki i instytucjom badawczo-naukowym? Cóż, mózg
ludzki jest złożonym instrumentem. Ponoć człowiek wierzy tylko w to, w co chce uwierzyć,
lecz przecież my nie chcemy zagłady. Chcemy żyć, być piękni, młodzi, mądrzy i bogaci. Lecz
to właśnie spora część nas, pięknych młodych, mądrych i bogatych, wydawała niemałe
pieniądze na imprezy w dniu 21. Grudnia 2012 roku, na bunkry i miejsca w schronach. Ba!
Niektórzy wyjątkowo przedsiębiorczy ludzie brali kredyty i szaleli za pieniądze, których nie
będą musieli oddać, bo za kilka dni nie będzie już nic. To, jak ludzie reagowali na
nadchodzący koniec jest tematem rzeką. Tak samo jak to, dlaczego tak się działo.
Na myśl o zagładzie, czuję strach i coś jeszcze. Strach, ponieważ nie wiem jak będzie
wyglądać koniec, czy go nie zauważę, czy będzie trwać latami, czy będzie bezbolesny, a
może będzie on zapowiedzią piekła… Ta panika napędza ludzi i skłania ich do tworzenia
różnych teorii. Natomiast to tajemnicze „coś jeszcze”, jest zlepkiem wielu emocji, z wyraźną
przewagą ciekawości. Ludzie współcześni, wykształceni, mający dostęp do nieograniczonych
informacji i wiedzy, są atakowani zewsząd coraz to nowymi teoriami, które to analizują.
Kieruje nimi zapewne dociekliwość, lecz także własne ego. Bawimy się w
pseudonaukowców, którzy prorokują, co nastanie. Przecież taki koniec świata byłby idealnym
dowodem na to, że Ci ludzie z tytułami doktorów też nie wiedzą.
A jeżeli naukowcy nie wiedzą, stwarza nam to pole do popisu. Rozpala się w naszych
głowach kreskówkowa żarówka, zaczynamy myśleć, puszczamy wodze fantazji. Sami
próbujemy załatać tą pustkę informacjami, które nas przekonają i są dla nas wygodne. Bo
przecież, jeśli mamy wybierać między różnymi teoriami, wybierzemy tę najkorzystniejszą dla
nas. Pomimo, że każda z nich prowadzi do ludzkiej zagłady, podświadomie myślimy o
konsekwencjach i korzyściach z tego (Zaraz, zaraz, jak martwi na wymarłej Ziemi mieli
byśmy zważać na konsekwencje wydarzeń i mieć z nich jakieś korzyści?). Człowiek jest
stworzeniem leniwym. Jeżeli już na prawdę ma coś zrobić, zrobi to w sposób najłatwiejszy i
najwygodniejszy dla niego, żeby tylko się czasami nie zmęczyć. A przecież łatwiej jest
uwierzyć w napisy na kamieniu, o których huczy w mass-mediach, niż sięgnąć po zakurzony
podręcznik fizyki lub, nie daj Boże, książkę naukową o astronomii i przeczytać to tomiszcze.
Po tej, jakże nudnej i wyczerpującej lekturze, przeanalizować jej treść, by wywnioskować, że
spokojnie doczekamy jeszcze nie jednego końca świata, jakże hucznie i przekonująco
przepowiadanego (przez obłąkanego wróżbitę, wizjonera, czy podobnego im człowieka,
któremu możemy bezgranicznie uwierzyć i zaufać).
Taka wizja sytuacji jest pociągająca dla przeciętnego człowieka. Fascynujące jest
zresztą nie tylko to. Gdyby tak skończyły się wszystkie problemy… Nie byłoby
wymagających nauczycieli, irytujących szefów, kredytów do spłacenia, itd. itp. Cóż to by
była za ulga! Koniec wszystkich, jakże uciążliwych problemów! Dzięki temu, zamiast uczyć
się i pracować, przez kilka dni można poużywać życia bez żadnych konsekwencji. Czy nie
brzmi to zachęcająco? Poza tym, o kresie bytu mówi tak wiele osób, filmy realistycznie
pokazują jak to się stanie, są nawet książki, z którymi, niestety, większość z nas miała do
czynienia jedynie przez szybę wystawy, opisują, one czemu właśnie wtedy autor przewiduje
apokalipsę. Z woluminów tego typu zazwyczaj nie można zbyt wiele się dowiedzieć, lecz
autorzy zapewniają przednią zabawę, zwłaszcza, że komedia przenosi się w świat żywych,
poprzez zwolenników tych, jakże szalonych, teorii. Ale zrozumiejmy, a przynajmniej
postarajmy się zrozumieć, tych ludzi, jakże zabieganych i zapracowanych. Kiedy mieliby oni
znaleźć czas na przemyślenie tych wywodów? Poza tym, po co o tym myśleć, podoba im się
właśnie ten koniec świata, w który wierzy spora część społeczeństwa, więc coś w tym musi
być. Żyjemy dziś w świecie, gdzie jest coraz mniej prawdziwych uczuć i opinii. Większość
wyrażanych przez nas odczuć jest kreowana na podstawie zachowania naszego otoczenia.
Ona jest oburzona jego zachowaniem, więc i ja będę; skoro już trzy osoby mają inną
odpowiedź na to pytanie, to muszę zmienić swoją, ona jest na pewno zła, skoro tyle osób
uważa inaczej… Nic dziwnego, że i co do kwestii pamiętnego dnia 21.12 sporo ludzi
podeszło w podobny sposób. Wpasowali się w zachowanie większości, bo to jest
bezpieczniejsze i wygodniejsze.
Zdaje mi się, że czekamy z utęsknieniem na koniec. Co chwile pojawiają się jakieś
terminy, nieraz nawet z dokładnością, co do godziny, a jeżeli data ta jest „wyjątkowa”, to
musi już coś znaczyć. I oto kolejny moment, gdy nie pozostaje nic, tylko zwiesić głowę i
ubolewać nad dzisiejszym społeczeństwem. Gdy byliśmy mali, a każdy z nas kiedyś był mały,
prowadzano nas do szkoły, z czasem chodziliśmy tam już sami, by z czasem przestać chodzić.
Lecz podczas tych lat, które wielu uważa za zmarnowane, wpychano nam do głowy potężną
ilość wiedzy. Na historii, którą, niestety, wiele osób uważa za niepotrzebną, nauczyciel mówił
nam na przykład, że człowiek sam wymyślił liczby i kalendarz. To człowiek powiedział:
„Zróbmy dwanaście miesięcy po, średnio 30 dni, a każdy dzień po 24 godziny, które będą
trwać tyle i tyle, a cały ten cykl nazwijmy rokiem i niech dziś będzie rok pierwszy”.
Wyglądało to tak, oczywiście w dużym przybliżeniu, co nie zmienia sprawy, iż Słońce raczej
się nie przejmie tym, że w dacie, (czyli wymyśle człowieka), ładnie się cyferki ustawiły.
Dlaczego ludzie nie chcą czasami użyć tej szarej substancji, którą mają w czaszce i
zastanowić się, jaki wpływ ma kamień, data i wymysły ludzi na Słońce? A ono świeciło na
długo przed czasami Majów i będzie jeszcze świecić długo po naszych czasach. Na miejscu
Słońca zgotowałabym Ziemi koniec świata, wybuchając śmiechem. Lecz ludzka głupota nie
zna granic, gdy człowiek zacznie o czymś myśleć, drąży ten temat do końca, a gdy sobie coś
raz ułoży w głowie, zrobi wszystko, by nie musieć jednej teorii zamienić na inną. Więc skoro
zapragnęliśmy końca świata, ciągle ciągniemy ten temat za sobą, szukając co rusz jakiegoś
dobrego pretekstu do ogłoszenia kolejnej, tym razem już na pewno tej właściwej, daty.
I co by tu zrobić, by wybić to ludziom z głowy? Posłać na nowo do szkoły? Raczej by
nie pomogło. Ograniczyć przepływ bezsensownych informacji? Jest to niemożliwe w
dzisiejszych czasach. Problem tkwi w samym człowieku, jeżeli ktoś nie zechce spojrzeć na tę
farsę na trzeźwo, to dalej będzie święcie przekonany o racji głoszonej przez kawałek skały.
Można jedynie mobilizować ludzi do przemyśleń i głębokiej refleksji, w co oni właściwie
wierzą… Okazuje się że w kamień ze szlaczkami.
Maja Szewczuk
II Liceum Ogólnokształcące z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Adama Mickiewicza