David Gamtsemlidze Gruzin, lat 53 Kulturoznawca, Właściciel
Transkrypt
David Gamtsemlidze Gruzin, lat 53 Kulturoznawca, Właściciel
David Gamtsemlidze Gruzin, lat 53 Kulturoznawca, Właściciel restauracji „Gaumarjos” Skąd jesteś? Jestem Gruzinem. Dlaczego przyjechałeś do Polski? Przyjechałem z przyczyn polityczno-ekonomicznych. Okres rozpadu Związku Radzieckiego w Gruzji był bardzo trudny. Ludzie nie byli na to przygotowani, nikt nie wierzył, że doczeka końca imperium. W 1991 roku Gruzja ogłosiła niepodległość, a na prezydenta został wybrany Zwiad Gamsachurdia. Czekano na wielkie zmiany, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli, zamiast reform doszło do przewrotu. Gamsahurdia miał wielu przeciwników, opozycjoniści organizowali antyprezydenckie wiece, które przerodziły się w walki uliczne między zwolennikami i przeciwnikami prezydenta. Po dwóch latach został zamordowany, przy okazji spalono pół miasta. Z ludzi wychodziło to, co najgorsze. Widziałem, jak ktoś z jadącego samochodu zastrzelił młodą kobietę stojącą na przystanku autobusowym. To działo się na moich oczach i nic nie mogłem zrobić. Do tego sytuacja ekonomiczna była fatalna. Moja żona skończyła konserwatorium muzyczne, jest dyrygentem. W tamtych czasach za miesięczną pensję akompaniatorki w domu kultury mogła kupić litr oleju, kilo masła i dwa bochenki chleba. Uciekliśmy, bo nie mogliśmy patrzeć na to, co się dzieje w Gruzji. Początkowo planowałem wyjechać na chwilę, myślałem, że przeczekamy najgorsze i wrócimy. A jednak zostaliście. 23 lata minęły niezauważalnie. W Gruzji dochodziło do kolejnych wyborów, a ja wciąż byłem rozczarowany tym kto dochodził do władzy i myślałem, że jeszcze za wcześnie, żeby wracać. Sytuacja zmienia się bardzo powoli, ludzie są skażeni komunizmem, wciąż myślą jak za czasów Związku Radzieckiego. Nie ma prawdziwej demokracji, realnej opozycji. Gruzja jest na granicy Europy i Azji i nie wiadomo właściwie czy jest krajem europejskim, czy azjatyckim. Jak wyglądały początki Waszego życia w Polsce? Jak wyglądały początki? Było mi trudno. Nie znałem języka, nie miałem pieniędzy. Jest taka anegdota o Gruzinie w polskiej restauracji, która dobrze oddaje nasz charakter: Gruzin zaprasza przyjaciół na obiad, kelnerka proponuje półmisek wędlin i półmisek serów, a Gruzin na to „W żadnym wypadku nie może być półmisek! Niech będzie cała miska wędlin i cała miska serów!” My, kaukascy mężczyźni, jesteśmy bardzo dumni, dać się zaprosić kobiecie do restauracji i nie zapłacić, to dla nas hańba. Lubimy pokazać, że mamy gest, a trudno jest mieć gest, gdy jest się imigrantem, który nie dawno przyjechał do kraju. Pracowałem w małej fabryce kosmetyków, która eksportowała swoje produkty do Rosji. Moja szefowa, wspaniała kobieta, często zapraszała mnie, żebyśmy zjedli razem obiad. Gdy zorientowała się, że szukam wymówek, nakrzyczał na mnie: „Nie możesz unosić się honorem. Ty jesteś na dorobku, ja cie zapraszam i kropka. Idziemy do restauracji”. Poszedłem i wszystko mnie zaskakiwało, na przykład, że można jeść rybę na ciepło. Moja babcia jak byłem mały zawsze powtarzała „Tylko nie jedz ryby do póki nie ostygnie. Nie wolno jeść ryby na ciepło!”. Dziś sam jesteś właścicielem dwóch restauracji. Jak do tego doszło? Siedem lat temu, oboje z żoną byliśmy bez pracy. Dowiedzieliśmy się, że jako bezrobotni możemy dostać wsparcie finansowe na otworzenie własnej działalności gospodarczej. Każde z nas, i ja i żona, dostaliśmy po 12 tysięcy złotych na rozkręcenie restauracji. Dodatkowo musieliśmy zaciągnąć dużą pożyczkę w banku. Otworzyliśmy dwa punkty gastronomiczne. Uczyliśmy polskich kucharzy gotować gruzińskie potrawy, ale nie smakowały tak jakbyśmy chcieli. Nie mogę na nich narzekać, byli sumienni, podchodzili do pracy profesjonalnie, ale nie znali naszych tradycyjnych potraw, nie wiedzieli jak powinny smakować. Zaprosiliśmy do współpracy naszych krewnych z Gruzji. Dzisiaj zatrudniamy dwadzieścia osób, ośmioro pracujących w kuchni to Gruzini, Polacy i Polki są kelnerami. Współpraca z rodziną nie nastręcza problemów? Rodzina to świętość, ale rodzinny interes, to nie jest łatwa sprawa. W tradycyjnej rodzinie gruzińskiej każdy miał jasno przypisane role, wszystkie ważne decyzje podejmował najstarszy mężczyzna. Dzięki jasnym zasadom ludzie nie byli tak zagubieni jak są w dzisiejszych czasach, ale z drugiej strony taka rodzina bardzo ogranicza wolność jednostki. Sam staram się nie narzucać niczego mojej rodzinie. Wszystkie decyzje konsultuję z żoną, to ona jest najlepszą menadżerką w naszej rodzinie. Bardzo ją cenię jako żonę, matkę, przyjaciółkę, pracodawcę i doradcę. Jak Wam idzie prowadzenie restauracji? Po pięciu latach byliśmy na granicy bankructwa, wszystko co zarabialiśmy szło na spłacenie kredytu. Sytuacja się zmieniła, kiedy zgłosiła się do nas producentka „Kuchennych rewolucji Magdy Gessler” z propozycją udziału w programie. Zgłoszono się do nas, ponieważ w programie brakowało restauracji serwujących lokalne kuchnie. Pani Magda odwiedza lokale, których właściciele popadli w tarapaty finansowe i na cztery dni wciela się w rolę szefa kuchni. Podpowiada jak przeorganizować pracę, co zmienić w menu, jak obsługiwać klientów. Często nie przebiera w słowach. Wahaliśmy się, ponieważ udział w programie momentami może być przykry dla uczestników. Zdecydowaliśmy się na ten krok, ponieważ nie nie mieliśmy innego pomysłu jak rozwiązać nasze problemy, nie mieliśmy wyjścia. Na pierwszym spotkaniu powiedzieliśmy wprost, jak wygląda nasza sytuacja. Pani Magda nas wysłuchała i obiecała, że nam pomoże. Jak wyglądał udział w programie? To był ciekawe doświadczenie. W ekipie filmowej było dwadzieścia parę osób, kamery, mikrofony, robiono wywiady ze mną, z żoną, z naszą rodziną i pracownikami. Pani Magda zaglądała wszędzie, wszystko uważnie obserwowała i dawała rady. Do tej pory baliśmy się używać ostrych przypraw, staraliśmy się dostosować gruzińskie dania do polskich tradycji. Ona przekonała nas, że najważniejszy jest autentyczny smak, ostre sosy muszą być naprawdę ostre, musimy przekonać Polaków do swojej kuchni, a nie dostosowywać gruzińskie potrawy do polskich zwyczajów kulinarnych. Pomogło? Boże mój...! Klienci zaczęli dzwonić już w czasie emisji programu. Jednego dnia tysiąc dwieście osób chciało zjeść przy jednym z naszych piętnastu stolików. Goście stali w kolejce przed restauracją, po dwóch godzinach skończyło się jedzenie w kuchni, musieliśmy kilka razy jechać do sklepu, żeby dokupić produkty. Telefon się urywał, w ciągu miesiąca mieliśmy trzy tysiące nieodebranych połączeń. Zainteresowanie przerosło wszelkie nasze oczekiwania. Od programu minęły dwa lata, a mimo to nadal stolik dla dwóch osób trzeba zamówić z tygodniowym wyprzedzeniem. Magdalena Gessler i jej program uratowały naszą imigrancką rodzinę i dwadzieścia osób, które zatrudnialiśmy! W rzeczywistości przez to siedem lat prawie nic nie zmieniliśmy w naszych restauracjach, wciąż mamy to samo menu. Po prostu potrzebowaliśmy reklamy. Mamy stałych klientów, wielu z nich znam. Na przykład regularnie przyjeżdża do nas taka rodzina: dziadek, babcia, rodzice i malutkie wnuczki. Aż dusza śpiewa, gdy widzę, jak jadą na rowerach. Najwspanialsze! Ich obecność, zaufanie jakim nas darzą, pomaga nam wytrwać na emigracji. Zwłaszcza, że praca restauratora, to ciężka i odpowiedzialna praca. Czym się charakteryzuje gruzińska kuchnia? Typowe składniki w naszej kuchni to jagnięcina, bakłażany, orzechy włoskie, kolendra, kozieradka górska. W całej Gruzji pije się głównie białe wina, jednak w Gruzji zachodniej, gdzie klimat jest bardziej subtropikalny, do dań jarskich pije się również czerwone wino. Na wschodzie klimat jest bardziej kontynentalny, dni są gorące, noce chłodne. Mamy tam wspaniałe winnice, produkujemy najwyższej jakości białe wina. Tam się je dużo mięs, jagnięciny. Dzieciństwo spędziłem w Tbilisi, a we wczesnej młodości przeniosłem się z całą rodziną, rodzicami, dziadkiem i babcią, właśnie na wschód, do Lagodehi. To jest najpiękniejsza kraina Gruzji! Mieszkają tam najpiękniejsze kobiety i najodważniejsi kawalerowie! Czy tęsknisz za Gruzją? Nie ma dnia, żebym nie marzył o swojej ojczyźnie! Nie ma takiego drugiego narodu na świecie, większego, ani mniejszego, bogatszego ani biedniejszego, żadnego, który by się witał tak jak witają się Gruzini. Nasze przywitanie „Gaumarjos” oznacza „życzę ci zwycięstwa”. Gruzini uprawiają ziemię, są gościnni, gdy mają gości serce sobie wyrwą i podadzą na dłoni. Nie ma minuty, żebym nie myślał o Gruzji. Tam została moja rodzina, mój ojciec, ciocia, kuzyni. Nie zjem kawałka chleba nie będąc pewnym, że moja rodzina, moi przyjaciele i sąsiedzi mają co jeść. Kiedyś Gruzini nie emigrowali. Jesteśmy lokalnymi patriotami, dumnymi z tego skąd pochodzimy. Nie wstydzimy się korzeni na prowincji, każdy Gruzin uważa swoją wioskę, za najwspanialszy kawałek świata. Niestety lata bolszewizmu i komunizmu zrujnowały nasz kraj nie do poznania. Czy planujesz w takim razie powrót? Oczywiście, ale najpierw chcę zostawić tu swój ślad. Nie chcę nikogo krytykować, ale produkowane w Polsce wina nie są najwyższej jakości. Skończyłem technikum winiarskie, mam kontakty wśród polskich winiarzy, jestem pewien, że z polskich winogron można uzyskać wysokiej jakości, białe wina. Zanim wyjadę, chcę zostawić w Polsce kilka hektarów winnic. Chciałbym wejść w spółkę z polskimi przedsiębiorcami. A jak już zostanę emerytem będę czekał w Gruzji na moich przyjaciół z Polski, żeby się odwdzięczyć za te wszystkie lata, kiedy ja dostawałem miłość i szacunek na polskiej ziemi.