Alan Loy McGinnis Sztuka Przyjaźni

Transkrypt

Alan Loy McGinnis Sztuka Przyjaźni
Alan Loy McGinnis
Sztuka Przyjaźni
Jak zbliżyć się do ludzi na których Ci zależy
DEDYKACJA
Człowiek uczy się zarówno odnosząc powodzenia, jak i niepowodzenia w bliskich
kontaktach z innymi ludźmi. Osobiście nauczyłem się wiele w obu tych przypadkach.
Książkę tę dedykuję ludziom, którzy pomogli mi odnieść sukces, tym, którzy byli
moimi nauczycielami, doktorowi Taz Kinney'owi oraz Markusowi Svenssonowi. Nie
tylko dlatego spędzamy wspólnie całe dnie, że czujemy potrzebę dyskutowania o
różnych sprawach, ale potrzebujemy rozmawiać ze sobą o nas samych. Opowiadam
im o moich małych zwycięstwach i olbrzymich porażkach. Mogę tak postępować,
ponieważ oni postępują podobnie w stosunku do mnie. Dedykuję tę pracę także Dagny
Svensson, Katrinie Grant, Monice Baaska, ColleonAcord. Każda z nich jest dla mnie
kimś innym, każda też jest kimś więcej niż tylko sekretarką.
Kontakty międzyludzkie mają charakter wielopokoleniowy. Spoglądając wstecz
widzę, że wszystko, co wiem o miłości zawdzięczam moim rodzicom, Alanowi
UnezMcGinnis. Patrząc zaś w drugą stronę dochodzę do wniosku, że moje dzieci Sharon, Alan, Scott i Donna - są dawcami miłości innego pokolenia. Uczę się jej także
od nich. Ale przede wszystkim książkę tę dedykuję Dianie, która twierdzi, że jestem jej
najlepszym przyjacielem, a która jednocześnie jest nim z pewnością dla mnie. To, że
jesteśmy małżeństwem jest jednym z najwspanialszych prezentów odżycia.
OD AUTORA
Na wstępie składam podziękowanie za przeczytanie tej książki i cenne, na jej temat
uwagi następującym osobom: Jeffowi Hansenowi, Don fnezowiMcGinnis, dr.
Walterowi Rayowi, Bobowi i SuzanRitchie, Edowi Spanglerowi, dr. Bruce'owi
Thieleman, dr. Johnowi Todo iKaren Todd.
Pierwszym człowiekiem, który powiedział: "to się nadaje do druku!" był David Leek,
natomiast Mikę Somdal interesował się tą pracą od samego początku.
Wyrażam wdzięczność wydawnictwu Simon i Schuster za pozwolenie cytowania
książki pt. "Jak zdobywać przyjaciół i wpływać na ludzi" (How to Win Friends and
Influence People) Dale'a Carnegie oraz wydawnictwu Word Books za pozwolenie
cytowania książki pt. "Już nie obcy" (No Longer Strangers) Bruce'a Larsona.
Kolejność opisów różnych przypadków z mojej praktyki w poradni została zmieniona,
a nazwiska, miejsca i szczegóły są odpowiednio inne, ze względu na konieczność
zachowania dyskrecji. Jednakże problemy opisywanych tu ludzi są całkowicie
prawdziwe.
"Życie należy umacniać wieloma przyjaźniami.
Kochać i być kochanym to największe szczęście istnienia."
Sydney Smith
Wspaniałe nagrody przyjaźni
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, jak to się dzieje, że pewni ludzie są w
stanie przyciągać do siebie innych oraz zdobywać podziw i uczucia swoich
przyjaciół? Niektórzy, czasami niepozornie wyglądający przyciągają do siebie
innych jak magnes przyciąga opiłki żelaza. Ludzie zajmujący kierownicze
stanowiska, którym brakuje sukcesów mają często wielu lojalnych przyjaciół.
Tacy ludzie mogą być bogaci lub biedni, bardzo inteligentni lub nie, lecz gdzieś w
ich osobowościach znajduje się element, który powoduje, że są oni szanowani i
podziwiani. Tym elementem jest przyjaźń.
Moja praca psychologa umożliwia mi obserwowanie wszelkich współzależności
międzyludzkich. Rozmawiałem z tysiącami ludzi o ich najbardziej intymnych
sprawach, a obserwując to, co czynili ci, którzy odnieśli sukces w miłości, poznałem
niektóre z ich sekretów. Celem tej książki jest przekazanie tych obserwacji.
Jak poznanie warunków przyjaźni może uczynić Cię ekspertem bliskich
stosunków międzyludzkich
Podczas badań w naszej klinice odkryliśmy, że przyjaźń jest podstawą każdej
miłości. Przyjaźń ma też wpływ na inne ważne relacje w życiu. U ludzi, którzy nie
mają przyjaciół obserwuje się zmniejszoną zdolność do przeżywania jakiejkolwiek
miłości. Mają oni tendencję do zawierania licznych małżeństw, zrażania do siebie
członków rodziny, często też borykają się z kłopotami w pracy zawodowej. Z
drugiej strony ci, którzy nauczyli się kochać swoich przyjaciół, przeżywają długie i
przepełnione szczęściem małżeństwa, dobrze współżyją ze współpracownikami i
potrafią cieszyć się swoimi dziećmi.
Wkrótce po śmierci znanego w USA komika, Jacka Benny'ego, w telewizji
przeprowadzono wywiad z George Burns. "Przeżyliśmy wspaniałą przyjaźń przez
te 55 lat - powiedziała. - Jack nigdy nie wychodził z pokoju, gdy ja śpiewałam, a ja
nigdy nie wychodziłam, gdy on grał na skrzypcach. Śmialiśmy się razem, bawiliśmy
się razem, pracowaliśmy i jedliśmy wspólnie. Sądzę, że przez te lata rozmawialiśmy
ze sobą każdego wieczora."
Gdybyśmy nie wiedzieli nic więcej o tej parze, można byłoby założyć, że nie mieli
konfliktów także w innych sytuacjach życiowych. Dlaczego? Ponieważ przyjaźń jest
modelem wszystkich bliskich spotkań. Podstawowymi elementami dobrego
małżeństwa, wg socjologa Andrew Gree-ley'a, są przyjaźń i seks.
A jak przedstawia się sprawa, jeżeli chodzi o stosunki z naszymi rodzicami i
dziećmi? Henry Luce, założyciel Time Life Inc., miał prawdopodobnie większy
wpływ na literaturę i opinię światową niż jakikolwiek inny wydawca. Jego
czasopisma czyta ponad 13 milionów ludzi, a ich międzynarodowe wydania
docierają do 200 krajów. Zbudował on nie tylko imperium finansowe, ale także
zrewolucjonizował współczesne dziennikarstwo.
Luce był synem misjonarza w Shantung w Chinach i często wspominał swoje
chłopięce lata. Wieczorami chadzali na długie spacery, a ojciec rozmawiał z nim jak
z dorosłym człowiekiem. Problemy zarządzania szkołą i pytania filozoficzne
zajmujące ojca były głównymi tematami ich dyskusji. "Traktował mnie jak równego
sobie" - mówił Luce. Ich więź była silna, ponieważ byli przyjaciółmi i zarówno
ojciec, jak i syn "żywili się" tym związkiem.
Dlaczego kobiety mają więcej przyjaciół
"Czy masz kogoś bliskiego? - spytałem. - Czy istnieje ktoś, komu możesz powiedzieć
wszystko?" Ona była nową pacjentką, załamaną
rozwodem, a ja próbowałem określić, czy można ją poddać psychoterapii. "Ależ tak
- odpowiedziała żywo. - Bez niej nigdy nie przebrnęłabym przez to wszystko. Jest
co prawda o 26 lat starsza ode mnie, ale opowiadamy sobie o naszych największych
tajemnicach. Jesteśmy prawdziwymi przyjaciółkami."
Ta kobieta jest szczęśliwą kobietą. Po godzinie stwierdziliśmy wspólnie, że dopóki
ma powiernicę, nie potrzebuje się martwić. Dlaczego tego typu przyjaźnie są tak
rzadkie wśród mężczyzn? Oczywiście z powodu różnych uwarunkowań. W naszym
społeczeństwie mężczyznom nie wolno dotykać się, z wyjątkiem podawania ręki
przy powitaniu. Dick i Paula McDonald, współcześni pisarze amerykańscy,
wyjaśniają ten fenomen następująco:
"Większość mężczyzn nie ma pojęcia o sztuce intymności, ani wzorów do
naśladowania. Małe dziewczynki mogą iść do szkoły trzymając się za ręce,
podtrzymywać się podczas jazdy na łyżwach, brać się w objęcia i płacząc mówić:
Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Potrzebuję cię. Kocham cię. Mali chłopcy nie
ośmieliliby się tak postępować. Olbrzymia czarna chmura homoseksualizmu zawsze
wisi nad ich głowami, a jej niszczycielska siła działa od najmłodszych lat. Pedzio - jest
słowem, którego tak bardzo boją się mali chłopcy i to właśnie wpływa na ich
zachowanie w stosunku do innych mężczyzn, którzy mogliby zostać ich przyjaciółmi."
Ostatecznie ma to, oczywiście, wpływ na zachowanie mężczyzny w stosunku do
kobiet, które spotyka w życiu.
Zapytano kiedyś kilku spośród najwybitniejszych psychologów i terapeutów
amerykańskich, ilu mężczyzn ma prawdziwych przyjaciół. Ponure odpowiedzi
brzmiały: "Zbyt mało". Zazwyczaj oceniano tę liczbę na 10%. Richard Farson,
profesor z Instytutu Psychologii Humanistycznej w San Francisco, powiedział:
"Miliony ludzi w Ameryce nie ma w swoim całym życiu nawet jednej chwili, w
której mogliby się wewnętrznie obnażyć i podzielić z kimś innym swoimi głębszymi
uczuciami."
Ponieważ bardzo niewielu mężczyzn może sobie pozwolić na luksus otwartości i
słabości, nie zdają więc sobie nawet sprawy z pustki w ich życiu emocjonalnym.
ICrótko mówiąc, nie wiedzą ile tracą.
Na podstawie niedawnych badań brytyjski socjolog, Marion Crawford stwierdził, że
kobiety i mężczyźni w średnim wieku definiują przyjaźń za pomocą znacznie
różniących się determinantów. W przeważającej większości przypadków kobiety
mówią tu o zaufaniu i powiernictwie, podczas gdy mężczyźni określają przyjaciela
(przyjaciółkę) jako kogoś, z kim "chodzą" lub "osobę, której towarzystwo lubią". Na
ogół przyjaźnie mężczyzn dotyczą działalności zawodowej, natomiast przyjaźnie
kobiet
dzielenia się z drugą osobą problemami i sprawami dnia powszedniego. Mężczyzna
mówi "mój bardzo dobry przyjaciel" o osobie, z którą od czasu do czasu gra w
tenisa, lub którą dopiero co poznał. Ale czy są oni naprawdę przyjaciółmi? Raczej
nie.
Jak wyjaśnia Paula McDonald, młode kobiety biorą sobie to wszystko bardzo do
serca i są wybredne. "Sądzę, że większość kobiet szuka dziś czułych mężczyzn mówi Lynn Sherman - i naprawdę nie ma różnicy, czy potrafi on podnieść tapczan
jedną ręką czy dwiema. Uważam, że większość kobiet pragnie znaleźć raczej
mężczyznę - przyjaciela."
Introwertyzm nie jest złą cechą
Kiedy zachęcam kogoś do poświęcenia się przyjaźni, nie twierdzę, że należy być
ekstrawertykiem. Niektórzy ludzie sądzą, że ich głównym problemem jest
nieśmiałość.
Pewnego wieczora stałem z pewnym neurochirurgiem przy oknie i patrzyliśmy, jak
zapalają się światła miasta. Nie było mu łatwo zacząć rozmowę. W końcu wziął
głęboki oddech, jak człowiek zamierzający wskoczyć do basenu z zimną wodą, i
powiedział: "Sądzę, że jestem tutaj dlatego, ponieważ nie układają mi się stosunki z
innymi ludźmi. Przez wszystkie te lata walczyłem o to, by stać się wybitnym w
swoim zawodzie, myśląc, że kiedy to osiągnę, ludzie będą mnie szanować i będą
chcieli być blisko mnie. Lecz tak się - niestety - nie stało."
Zgniótł w dłoni styropianowy kubek do kawy, jakby chciał podkreślić swoją
determinację. "Uważam, że wzbudzam szacunek tam, w szpitalu - kontynuował lecz w rzeczywistości nie mam nikogo bliskiego. Nie mam nikogo, w kim mógłbym
znaleźć oparcie. Nie wiem, czy pan może mi pomóc - całe życie byłem nieśmiały i
pełen rezerwy. Wszystko, czego potrzebuję, to gruntowne przebadanie mojej
osobowości."
Gdybym spotkał tego człowieka, gdy rozpoczynałem pracę po studiach,
dwadzieścia lat temu, prawdopodobnie spróbowałbym takiego gruntownego
przebadania, jakiego oczekiwał. Lecz im dłużej pracowałem z ludźmi, tym więcej
czci miałem dla nieskończonej osobowości ludzkiej i tym bardziej niechętnie
próbowałem zmieniać kogokolwiek.
Jednym z niebezpieczeństw bycia psychologiem - reformatorem jest możliwość
ulegania pokusie podejmowania prób zmieniania pacjentów wg własnych
wyobrażeń i wzorców. A przecież Bóg uczynił każdego z nas niepowtarzalnym, a
duszę ludzką otacza tajemniczość i piękno! Dobry psychoterapeuta jest czasem
podobny do astronoma. Poświęca swoje życie na studiowanie gwiazd i na
podejmowanie prób określenia, dlaczego pewne systemy gwiezdne zachowują się
tak czy inaczej. Wyjaśnia istnienie tak zwanych czarnych dziur, a w końcu
wspaniałość tego wszystkiego przyprawia go o grozę.
Mimo że nigdy w pełni nie zrozumiałem moich pacjentów, moim celem jest być
przy nich blisko, kiedy próbują odnaleźć siebie. Wspólnie obserwujemy
powstawanie i zmiany danej osobowości - a wszystko to w celu lepszego jej
zrozumienia. Zamiar jej dogłębnego poznania byłby z mojej strony równie
arogancki, jak ze strony astronoma zamiar przebudowania systemu słonecznego.
Natomiast, jeżeli będę w stanie pomóc pacjentowi zrozumieć, kim Bóg go stworzył,
a potem pomóc mu być tym kimś, będzie to dla mnie wystarczającą nagrodą.
Wobec tego powiedziałem mojemu nieśmiałemu znajomemu, że nie mam ochoty
zmieniać go w gadatliwego i towarzyskiego poklepywacza po plecach. Poza tym, to
nie tyle jego cicha osobowość wpędzała go w kłopoty, co raczej jego wzory
postępowania w stosunku do innych ludzi. Kiedy miejsce tych złych zwyczajów
zajęła umiejętność dobrego współżycia, całe jego życie też się zmieniło. Odkrył
nagle, że swobodniej rozmawia ze swoimi pacjentami, a inni lekarze także
zaczynają się przed nim otwierać. Nadal jest on introwertykiem, ale zaprzyjaźnił się
już mocno z trzema czy czterema osobami. Kiedy go widziałem po raz ostatni,
spostrzegłem, że coś się już w jego życiu zmieniło.
Fakt zostania lub nie duszą towarzystwa nie ma wpływu na naukę sztuki kochania i
bycia kochanym. W rzeczywistości człowiek, który nie pełni takiej roli, może lepiej
współżyć z innymi niż ten, kto rozwesela i zabawia całe towarzystwo.
W moim rodzinnym mieście zmarł ostatnio pewien skromny hodowca drzew.
Nazywał się Hubert Bales i był najbardziej nieśmiałym człowiekiem, jakiego
kiedykolwiek poznałem. Kiedy mówił, płonął ze wstydu, mrugał nerwowo oczami i
nerwowo się uśmiechał. Nigdy nie bywał w kołach wpływowych. Hodował swoje
krzewy i drzewa, obrabiając własnymi rękami pozostawiony przez ojca kawałek
ziemi. Był typowym introwertykiem, lecz kiedy zmarł, jego pogrzeb był
największym pogrzebem w historii miasta. Było na nim tylu ludzi, że zajęty był
nawet balkon w kościele.
Dlaczego nieśmiały człowiek zdobył sobie serca tak wielu ludzi? Po prostu dlatego,
że z powodu swej nieśmiałości wiedział, jak zdobywać przyjaciół. Opanował tę
umiejętność do perfekcji i przez ponad 60 lat ludzie byli u niego zawsze na
pierwszym miejscu. Być może spostrzegli oni, że hojność jego ducha była czymś
niezwykłym. Dlatego tak bardzo go kochali.
Przyjaźń: rzecz cenna
Jezus przywiązywał wielką wagę do kontaktów międzyludzkich. Większość jednak
czasu spędzał raczej na pogłębianiu swego związku z kilkoma wybranymi osobami
niż na zwracaniu się do tłumów. Co więcej,
Jego nauki pełne były praktycznych rad dotyczących zdobywania sobie przyjaciół
oraz odnoszenia się do bliźnich. Przykazanie dotyczące tych spraw było tak ważne,
że Chrystus zawarł je w słowach: "Przykazanie nowe daję wam, abyście się
wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali
wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się
wzajemnie miłowali." (J 13,34-35)
Te słowa zostały wypowiedziane 2000 lat temu, lecz ich aktualność potwierdzana
jest również przez współczesne badania. Dr James J. Lynch, angielski nauczyciel i
autor, w swojej książce pt. "Złamane serce" (The Broken Heart), wskazuje, że osoby
samotne
żyją wyraźnie
krócej.
Lynch,
będąc
specjalistą
chorób
psychosomatycznych, cytuje wiele danych statystycznych dla zademonstrowania
ujemnego wpływu samotności oraz magicznej wręcz siły kontaktów
międzyludzkich.
Nawet z punktu widzenia spraw finansowych, nasze przyjaźnie są najcenniejsze.
Studia przeprowadzone przez Carnegie Institute of Technology wykazały, że na
polu inżynierii sukces finansowy w 15 proc. zależy od posiadanej wiedzy
technicznej, natomiast aż w 85 proc. jest on uzależniony od umiejętności, które
można nazwać "inżynierią ludzką", czyli od osobowości i umiejętności kierowania
ludźmi. Dr William Menninger, znany amerykański psychiatra i psychoanalityk,
stwierdził, że gdyby uwolnić ludzi od ich pracy w przemyśle i wówczas przeprowadzić badania dotyczące podziału kompetencji oraz ich związku z niepowodzeniami,
to okazałoby się, że niekompetencja społeczna jest powodem aż 60-80%
niepowodzeń. Jedynie 20-40% niepowodzeń powodowanych jest przez
niekompetencję techniczną.
Można uniknąć powtarzania dawnych niepowodzeń
"Próbowałem wiele razy - powiedział pewien muzyk, który opuścił zespół. - Chyba
już to zaakceptuję - nie potrafię współdziałać z innymi. Z pewnością będę samotny
już do końca życia." Przyszedł do naszej poradni z zamiarem poddania się leczeniu
antydepresyjnemu. Nie otrzymał żadnych leków, jedynie pomoc dotyczącą
współżycia z innymi. Depresja znikła. Ja i moi koledzy pomogliśmy mu zapomnieć o
dawnych przeżyciach i skoncentrować się na nauce sztuki przyjaźni. Podczas
terapii mógł on analizować swoje niepowodzenia. Kiedy był odrzucany, nauczył się
analizować i wyciągać wnioski ze swoich błędów. Nie przychodziło to łatwo, ale z
czasem wszystko zaczęło się dobrze układać.
Podczas niedawnego ślubu owego muzyka zadowolenie w oczach panny młodej
potwierdziło, że nauczył się on bardzo dobrze sztuki kochania.
Lincoln uważał się w swej młodości za ponurego niedołęgę, jeśli chodzi o stosunki z
innymi ludźmi. Oświadczając się Mary Owens w roku 1837 dodał posępnie:
"Według mnie, lepiej żebyś tego nie zrobiła." Po tym, jak panna Owens odrzuciła
jego propozycję, Lincoln napisał do jednego ze swych dobrych przyjaciół:
"Doszedłem teraz do wniosku, że przestanę już myśleć o małżeństwie - a to dlatego,
że nigdy nie usatysfakcjonowałaby mnie kobieta, która byłaby na tyle głupia, żeby
wziąć mnie za męża."
Lecz mimo to ów człowiek kontynuował naukę współżycia z ludźmi, a kiedy zmarł,
minister wojny Scanton - niegdyś wróg Lincolna - powiedział: "Teraz należy on już
do wieczności."
Kolejnym przykładem na to, że można nauczyć się kochać i być kochanym, jest
życie Benjamina Franklina. Będąc ambasadorem we Francji był najbardziej
rozchwytywaną osobą. Lecz czy Franklin zawsze był tak popularny? Raczej nie. W
swojej autobiografii przedstawia on siebie jako zbłąkanego, nieokrzesanego, mało
interesującego młodego człowieka. Pewnego dnia w Filadelfii jeden z dobrze
znanych mu kwak-rów wziął go na stronę i smagnął następującymi słowami: "Ben,
jesteś niemożliwy. Twoje opinie są policzkiem dla każdego, kto choć trochę różni
się od ciebie. Twoi znajomi czują się w towarzystwie lepiej, kiedy ciebie tam nie
ma."
Jedną z najwspanialszych cech charakteru Franklina był sposób przyjęcia tak
ciętego upomnienia. Był on na tyle mądrym człowiekiem, że zdał sobie sprawę z
tego, iż najwyraźniej zmierza ku niepowodzeniu i katastrofie towarzyskiej; dzięki
zasadom przyjaźni, do których się zastosował, zmienił swoje postępowanie i siebie
samego w radykalny sposób.
Nikt nie musi być samotny
Można nauczyć się zasad odnoszenia się do bliźnich tak dobrze, jak uczynili to
Lincoln i Franklin. W każdym z następnych rozdziałów podana będzie prosta
reguła, której zastosowanie ułatwia współżycie z innymi ludźmi. Reguły te nie
zostały stworzone przeze mnie. Są one ekstraktem doświadczeń pacjentów, którzy
zostali moimi przyjaciółmi. Zasady te mają również swe źródło w pracach filozofów
i psychologów, od Sokratesa do dr. Joyce Brothersa. Ponadto przeczytałem wiele
książek historycznych i setki biografii, aby określić, co spowodowało, że mieliśmy
w historii tyle wielkich przyjaźni i miłości.
Sztuki współżycia z innymi można nauczyć się tak, j ak gry na pianinie, czy
programowania komputera. Nie chcę bynajmniej powiedzieć, że jest to łatwe - ten
problem jest oczywiście bardzo złożony. Tego rodzaju umiejętności można się
jednak nauczyć, a przeistoczenie się w eksperta przyjaźni będzie jedną z
najcenniejszych rzeczy w życiu.
PIĘĆ SPOSOBÓW POGŁĘBIANIA KONTAKTÓW TOWARZYSKICH
Część pierwsza
"Miłości trzeba się uczyć i jeszcze raz uczyć;
ten proces nie ma końca.
Nienawiść nie potrzebuje instrukcji;
wystarczy ją tylko sprowokować."
Katherine Annę Porter
Dlaczego niektórym ludziom nigdy nie brakuje przyjaciół
Człowiek, o którym tutaj mowa, był otoczony absolutną tajemnicą -był tak skryty i
enigmatyczny, że przez ponad 15 lat nikt nie mógł z pewnością stwierdzić, czy
rzeczywiście żyje; nie mówiąc już o jego wyglądzie i sposobie zachowania.
Howard Hughes był jednym z najbogatszych ludzi świata, mającym wpływ na
tysiące ludzi, a może nawet na rządy i mimo to jego życie pozbawione było słońca i
radości. W późniejszych latach swego życia miał zwyczaj latać samolotem z jednego
kurortu do drugiego - Las Vegas, Nikaragua, Acapulco - a jego wygląd zewnętrzny
stawał się coraz bardziej dziwaczny. Rzadka broda zwisała mu do pasa; włosy
sięgały do połowy pleców. Jego paznokcie u rąk miały po 5 cm długości, a u nóg
poskręcały się na kształt korkociągu.
Przez 13 lat Hughes był mężem Jean Peters, jednej z najpiękniejszych kobiet świata.
Ale ani razu przez ten okres nie widziano tej pary razem, nie było wiadomo też o
istnieniu choćby jednej wspólnej fotografii. Przez jakiś czas zajmowali dwa
oddzielne domki w Beverley Hills Hotel (płacili po 175 dolarów za dobę za każdy z
nich); później ona mieszkała we wspaniałym i dobrze strzeżonym domu French
Regency na szczycie wzgórza Bel Air. Z czasem zaczęła coraz rzadziej odwiedzać
swego męża w Las Vegas. W końcu, w 1970 roku rozwiedli się.
"O ile wiem - wyznał później jeden z powierników Hughesa - on nigdy nie kochał
żadnej kobiety. Po prostu nic dla niego nie znaczyły." Sam Hughes często mawiał:
"Każdy człowiek ma swoją cenę, inaczej tacy jak ja nie mogliby istnieć." Mimo to,
nie było takiej sumy, która dałaby mu uczucie, że ludzie są z nim związani.
Większość jego pracowników twierdziła, że czuli do niego odrazę.
Dlaczego Hughes był tak samotnym człowiekiem? Dlaczego, mimo posiadania
nieograniczonej ilości pieniędzy, setek pomocników i tylu pięknych kobiet, nikt go
nie kochał?
Proste - taki był jego własny wybór.
Od dawna wiadomo, że Bóg dał nam w posiadanie rzeczy po to, by ich używać i
cieszyć się nimi. Hughes nigdy nie potrafił cieszyć się otaczającymi go ludźmi. Zbyt
zajęty był manipulowaniem nimi. Interesowały go maszyny, przyrządy,
technologie, samoloty i pieniądze. Były to zainteresowania tak dla niego zajmujące,
że nie było w jego życiu miejsca dla ludzi.
Pierwsze miłości
Podczas obserwacji ludzi bardzo kochanych przez innych stwierdziłem, że wierzą
oni, iż ludzie są podstawowym źródłem szczęścia. Dla takich osób ich bliscy są
czymś bardzo ważnym. Bez względu na to, jak bardzo byli zajęci, tak układali sobie
życie, aby mieć zawsze czas na utrzymywanie dobrych kontaktów towarzyskich.
Z drugiej zaś strony, rozmawiając z osobami samotnymi, często mogłem zauważyć,
że mimo narzekania na brak bliskich znajomych, właściwie nie robią nic, żeby mieć
przyjaciół. Ludzie ci, podobnie jak Howard Hughes, są tak zajęci zarabianiem
pieniędzy, osiąganiem stopni naukowych albo powiększaniem swoich kolekcji
znaczków pocztowych, że po prostu nie mają czasu na uczucia.
Emerson zauważył kiedyś, że: "troszczymy się o swoje zdrowie, odkładamy
pieniądze, urządzamy mieszkania; lecz kto może powiedzieć
z całą pewnością, że nie jest prawdą, iż najbardziej potrzeba nam przyjaciół?"
Wobec tego pierwszą zasadą, która pogłębi waszą przyjaźń jest:
DAJ PIERWSZEŃSTWO KONTAKTOM TOWARZYSKIM
Miłość i strata
Czasami ktoś zadaje mi pytanie: "Doktorze McGinnis, czy sądzi pan, że miłość jest
rzeczywiście tego warta?" Często pytający jest osobą rozwiedzioną i obawia się, że
kolejna miłość może oznaczać kolejne rany.
Tacy ludzie prawdopodobnie nigdy nie zaznali prawdziwej miłości, bo jeżeli ktoś
doświadczył choć raz intymności i poświęcił jej swoje myśli, ten zgodzi się z
poetami, którzy od wieków głoszą, że miłość JEST tego warta. Po śmierci A. H.
Hallama, angielskiego eseisty, Tennyson -najbardziej wpływowy poeta epoki
wiktoriańskiej - powiedział: "Lepiej jest kochać i stracić osobę kochaną, niż nie
kochać w ogóle."
Ja też miałem znajomości, które się skończyły. W kilku przypadkach niepowodzenia
były dość spektakularne i pozostawiły po sobie ból emocjonalny. Ale bez względu
na to, jak krótko trwało uczucie i jak bolesne było rozstanie, patrzę na nie z
wdzięcznością za doświadczenia, których nabyłem dzięki innym ludziom. Jeżeli
rozstanie spowodowane było tylko przeprowadzeniem się przyjaciela, miło jest
mieć świadomość, że na drugim krańcu kraju jest ktoś, komu na nas zależy.
Moi rodzice mieszkają w Teksasie, ja w Kalifornii i nasze ścieżki rzadko się
spotykają. W sumie byłem poza domem dłużej niż tam mieszkałem. Mimo to
wątpię, żebym przeżył choć jeden dzień i nie pomyślał o rodzicach. Kiedy byłem
dzieckiem otaczali mnie miłością, a i teraz okazują duże zainteresowanie tym, co
robię i co czuję. Kiedy więc moje myśli biegną do nich, przynosi mi to spokój i
ciepło - po prostu dlatego, że się kochamy.
Helen Keller powiedziała kiedyś: "Razem ze śmiercią kogoś, kogo kocham...umiera
cząstka mnie samej...lecz wkład takich ludzi do mojego szczęścia, siły i rozumienia
daje mi nowe bodźce do życia na tym świecie."
Za mato czy zbyt wielu przyjaciół?
Dr Stephen Johnson sugeruje, aby zadać sobie następujące pytania dotyczące
kontaktów towarzyskich:
1.Czy masz chociaż jedną osobę, do której możesz pójść w chwilach załamania?
2.Czy masz choć kilku takich znajomych, którym możesz złożyć niespodziewaną
wizytę bez potrzeby usprawiedliwiania się?
3.Czy masz takich znajomych, z którymi spędzasz czas na rekreacji?
4.Czy masz takich znajomych, którzy pożyczą ci pieniędzy, kiedy ich
potrzebujesz, lub takich, którzy pomogą ci w sposób praktyczny, kiedy liczysz na
taką pomoc?
Jeżeli twoje odpowiedzi są generalnie negatywne, to znaczy, że twoje życie
towarzyskie hamuje rozwój twoich przyjaźni. Niektórzy ludzie bywają tak
zaabsorbowani licznymi przyjęciami i innymi wydarzeniami towarzyskimi, że po
prostu nie mają okazji związać się z kimś bliżej. Wynika to stąd, że nie sposób jest
mieć więcej niż kilku naprawdę bliskich przyjaciół. Czas na to nie pozwala.
Prawdziwa przyjaźń potrzebuje pielęgnacji - wspólnych wieczorów przy kominku,
długich spacerów, a przede wszystkim mnóstwa czasu na rozmowy. Wymaga to, na
przykład, wyłączenia telewizora, aby nie przeszkadzał. Jeśli twój kalendarz
towarzyski jest zbytnio zapełniony, aby umożliwić tak bliskie związanie się z kimś,
należy go po prostu odpowiednio "okroić". "Prawdziwe szczęście - powiedział Ben
Jonson, angielski dramaturg i poeta - nie polega na posiadaniu niezliczonej liczby
przyjaciół, lecz na odpowiednim ich wyborze".
Są ludzie, którzy dzięki przebywaniu w dużych grupach mają silnie rozwinięte
poczucie wspólnoty i w takim przypadku nie jestem oczywiście ani "za", ani
"przeciw" bogatemu życiu towarzyskiemu. Apeluję jednak bardzo o odpowiednie
ustalenie "priorytetów" towarzyskich. Zacieśnienie więzów przyjaźni z kilkoma
tylko osobami jest czymś o wiele ważniejszym, niż zdobycie aż takiej popularności,
żeby otrzymywać 400 pocztówek z życzeniami świątecznymi.
Miłość drogą do szczęścia
George Bernard Shaw powiedział: "Najszybszym sposobem unieszczęśliwienia się
jest mieć tyle wolnego czasu, aby móc zastanawiać się, czy jest się szczęśliwym, czy
też nie." Zazwyczaj nie znajdujemy szczęścia, szukając go. Jest ono najczęściej
produktem ubocznym, który otrzymujemy w procesie dawania siebie innym. Jezus
wiele razy i wieloma sposobami mówił, że znajdujemy siebie, tracąc siebie.
Pewna młoda kobieta tak wyjaśniała sobie znaczenie intymności: "Dla przyjaciół
trzeba wiele poświęcenia, a wtedy przełamuje się ową barierę. To jest wspaniałe:
idę do domu, kładę się i nie śpię, ponieważ tak wiele otwarło się w moim umyśle i
w mojej duszy. Kiedy tak się dzieje, zapominam o wszystkim. To nie ma nic
wspólnego z fizycznym aspektem życia. Mogę siedzieć godzinami ze szklanką wody
- nie potrzebuję papierosów, wina, seksu, ani jedzenia. To jest uczucie odkrycia, że
coś , tutaj w tobie rośnie, otwiera się i rozprzestrzenia. A potem, następnego dnia
jestem bardziej energiczna i optymistycznie nastawiona. Dzielić się z innymi,
angażować się - to się naprawdę liczy. To daje siłę i energię."
Dlaczego tak rzadko potrafimy mocno się z kimś związać? Dlaczego tak nam brak
przyjaźni? Istnieje jeden prosty powód: zbyt słabo sami się angażujemy. Jeżeli
nasze kontakty towarzyskie mają być czymś najcenniejszym w naszym życiu, to
każdy z nas we wszystkich okolicznościach powinien dawać pierwszeństwo
przyjaźni. Niestety, wielu z nas nie posiada jej nawet na liście swoich celów
życiowych. Ludzie, którzy tak postępują, najwyraźniej zakładają, że miłość "po
prostu się zdarzy".
Wiadomo jednak, że niewiele rzeczy naprawdę cennych w życiu człowieka "po
prostu się zdarza". Natomiast kiedy już się zdarzają, to są wynikiem tego, że
zdajemy sobie sprawę, jak bardzo są one ważne, oraz tego, że się im poświęcamy.
Można mieć wszystko, czego naprawdę mocno się pragnie. Można zarobić milion
dolarów, jeśli się bardzo tego chce. Można przebiec Maraton Bostoński, jeśli bardzo
się tego zapragnie. Jeżeli chce się więc bardzo miłości, można mieć ją również.
Zależy to jedynie od tego, czemu nada się pierwszeństwo. Cenne i znaczące kontakty towarzyskie mają ci, którzy uważają je za coś ważnego i potrafią je
odpowiednio pielęgnować.
Dlatego pierwszą naszą zasadą będzie:
Daj pierwszeństwo kontaktom towarzyskim
"Miłość to dwie samotności,
które spotykają się i wspierają ".
Reiner Maria Rilke
Sztuka otwierania się przed innymi
Ludzie posiadający głębokie i trwałe przyjaźnie mogą być introwertykami,
ekstrawertykami, mogą być młodzi, starzy, brzydcy, inteligentni, przystojni; ale
jedyną ich wspólną cechą jest otwartość. Takich ludzi cechuje swego rodzaju
przejrzystość, pozwalająca innym dostrzec to, co jest w ich sercach.
Drugą zasadą pogłębiania kontaktów towarzyskich jest więc:
KULTYWUJ PRZEJRZYSTOŚĆ SWOJEJ OSOBOWOŚCI
Gdy Betty Ford stała się pierwszą damą Ameryki, wkrótce zwrócono na nią większą
uwagę - dzięki jej szczerości. Pytana przez wścibskich reporterów o wiele spraw
odpowiadała im wprost. Pewnego razu jeden z reporterów posunął się na tyle
daleko, że spytał, jak często pani Ford "sypia" ze swoim mężem. Odpowiedź była
zaskakująca: "Tak często, jak tylko mogę." Nie próbowała też ukrywać swego
załamania nerwowego, ani walki z alkoholem i narkotykami.
Wszyscy ci, którzy potrafią być tak otwarci, jak pani Ford, zawsze są w stanie mieć
dobre kontakty towarzyskie. Nie twierdzę oczywiście, że taka otwartość zawsze
prowadzi do popularności; pani Ford doznała wielu przykrości od tych, którzy nie
zgadzali się z jej sposobem bycia. Lecz gdy będziemy otwartymi, znajdą się ludzie,
którzy nie będą wręcz w stanic powstrzymać się od tego, by nas kochać.
Papież Jan XXIII, gdziekolwiek był, spotykał się z ciepłymi uczuciami ze strony
ludzi; z pewnością po części dzięki jego bezpretensjonalności. Będąc przez całe
życie osobą otyłą, dzieckiem biednej rodziny, nigdy nie próbował być kimś więcej,
niż był. Kiedy zaś wybrano go papieżem, pierwszą rzeczą, jaką wykonał "z urzędu",
była wizyta w Regina Coeli, olbrzymim więzieniu w Rzymie. Błogosławiąc
więźniów, nadmieniał, że ostatnio był w więzieniu podczas odwiedzin u swojego
kuzyna!
Oto człowiek, uważany przez miliony za prawdziwego sługę Chrystusa na ziemi.
Mimo to (a może właśnie dzięki temu) wiedział, jak dzielić smutki i radości innych,
Conrad Barrs określił Jana XXIII jako człowieka "bez maski".
Psycholog Sidney Jourard, w swojej książce "Przejrzysta osobowość" (The
Transparent Self), relacjonuje badania rzucające światło na problem otwartości.
Jego głównym odkryciem było stwierdzenie, że osobowość ludzka posiada
"wbudowaną", naturalną tendencję do "wewnętrznego obnażania się". Kiedy ta
tendencja zostanie zablokowana i zamykamy się w sobie przed innymi, prowadzi to
do problemów i trudności emocjonalnych.
Dr Jourard wysunął tę koncepcję po przeanalizowaniu częstotliwości, z jaką jego
pacjenci mówili do niego: "Jest pan pierwszą osobą, z którą byłem całkowicie
szczery."
"Byłem ciekaw - pisał Jourard - czy istniał związek pomiędzy niechęcią tych ludzi
do ujawniania ich osobowości przed współmałżonkiem, rodziną i przyjaciółmi, a
ich potrzebą skonsultowania się z zawodowym terapeutą". Doprowadziło go to do
wniosku, że stałe odcinanie się i wycofywanie z towarzystwa prowadzi do
dezintegracji osobowości; z drugiej strony, do konkluzji, że szczerość może być
sposobem zabezpieczenia zdrowia, chroniącym zarówno przed chorobami
umysłowymi, jak i przed pewnymi dolegliwościami fizycznymi.
Bez względu na to, na ile prawdziwa jest teoria dra Jourarda, nie ma wątpliwości,
że szczerość wspaniale pomaga przyjaźni. Po prostu lubimy ludzi, którzy otwierają
się przed nami.
Maski
Dlaczego więc tak często chowamy twarz za maską? Oscylujemy pomiędzy
impulsami do otwarcia się przed innymi, a chęcią zasłonięcia
się kurtyną prywatności. Pragniemy być zarówno znani, jak i pozostać w ukryciu.
Wznosimy mur wokół siebie z wielu powodów. Nasza kultura zdaje się podziwiać
takich "zimnych" bohaterów, jak James Bond - silnych, polegających tylko na sobie,
oderwanych od wszelkich kontaktów osobistych.
Często zdaje się nam, że będziemy bardziej lubiani, jeśli staniemy się takimi
indywidualistami, którzy nikogo nie dopuszczają do swego wnętrza. Owszem,
pewna liczba ludzi będzie podziwiać takie cechy. Jednak podziw niekoniecznie
przecież prowadzi do zażyłości.
Najpoważniejszym powodem "zakładania" przez nas masek jest obawa przed
odrzuceniem. Otwarcie się, i wskutek tego utrata przyjaciela, może okazać się
niszczące. Zatem wielu z nas wzniosło wokół siebie fasady złudy, uważając, że
gdyby inni zobaczyli to, co my sami w sobie widzimy, odeszliby.
Mimo to, podczas moich obserwacji pacjentów w najróżniejszych sytuacjach
interpersonalnych, stwierdziłem, że ujawnienie swojej osobowości daje całkowicie
przeciwne wyniki. Kiedy ludzie zdejmują maski, inni po prostu do nich lgną.
Niektórzy z nas próbują za wszelką cenę ukryć swoje pochodzenie, podczas gdy
jego ujawnienie "rozbroiłoby" ludzi dokoła i przyciągnęłoby ich do nas.
Soi Hurok, impresario koncertowy, nie twierdził, że Marian Anderson, pierwsza
Murzynka występująca w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, stała się wielką
osobistością, ot tak, po prostu; mawiał on, że stało się to dzięki jej prostocie. Mówił
więc:
"Parę lat temu pewien reporter przeprowadził wywiad z Marian i poprosił ją, aby
wymieniła najwspanialsze chwile swojego życia. Ja byłem akurat w jej garderobie i
przypadkiem słyszałem jej odpowiedź. Wiedziałem, że było w czym wybierać. Pewnej
nocy Toscanini powiedział jej, że ma najwspanialszy głos stulecia. Kiedyś grała
prywatny koncert w Białym Domu dla państwa Roosevelt oraz dla angielskiej rodziny
królewskiej. Otrzymała Nagrodę Boka w wysokości 10 000 dolarów jako osoba, która
zrobiła najwięcej dla swego rodzinnego miasta, Filadelfii. Wreszcie, pewnego roku w
Waszyngtonie, podczas Świąt Wielkiej Nocy, stała u stóp statuy Lincolna i śpiewała
dla siedemdziesięciopięciotysiecznego tłumu, w tym dla członków Gabinetu Sądu
Najwyższego oraz dla większości członków Kongresu."
Które z tych wielkich wydarzeń wybrała? - "Żadnego z nich - powiedział Hurok Panna Anderson odpowiedziała dziennikarzowi, że największym i
najwspanialszym momentem w jej życiu był dzień, w którym
poszła do domu i powiedziała swojej matce, że ta nie będzie już musiała brać
prania do domu".
Budując więcej okien, a mniej ścian, zdobędziemy sobie więcej przyjaciół.
O odkrywaniu swoich myśli o seksie
Jedną z ostatnich barier, które należy przełamać, kiedy dwoje ludzi zaczynają
łączyć coraz to bliższe więzy, jest owa tajemniczość otaczająca własne odczucia
seksualne. Jednym z najbardziej zdumiewających odkryć w mojej praktyce był fakt,
że większość małżeństw nigdy nie dyskutuje ze sobą o sprawach seksu! Robią to
przez 25 lat, lecz nigdy o tym nie mówią. Często zdarza się, że nie znają nawet
słownictwa potrzebnego do takich rozmów. Ona mówi o jego penisie "to", a oboje
często nie wiedzą co to znaczy "clitoris" (łechtaczka). Nigdy wręcz nie wypowiadają
pewnych słów w obecności współmałżonka.
Lecz gdy zedrzemy z siebie maskę i pozwolimy się w pełni poznać, nasze doznania
seksualne mogą niepomiernie wzrosnąć. Ważne jest, aby dać się poznać od strony
seksu; wtedy partner zrobi to samo. Seks powinien przecież być wyrazem radości
życia, dzieleniem się z partnerem tym, co w życiu dobre. Seks przynoszący
zadowolenie jest chętnie dawany i chętnie przyjmowany, przynosi głębokie i
wstrząsające duszę uniesienia, powoduje wreszcie, że małżonkowie czasem spojrzą
na siebie z uśmiechem, mrugną okiem... Miło jest wspominać przeżyte radośnie
chwile i myśleć o tych, które nam jeszcze przyjdzie przeżyć.
W kontaktach towarzyskich pozbawionych seksu miarą bliskości może być właśnie
to, czy obie osoby potrafią swobodnie mówić o seksie. Rozmawiamy o tym na ogół
z najbliższymi. Są, oczywiście, pewne grupy ludzi ogarnięte wręcz obsesją tego
tematu, natomiast zwykłe rozmowy o seksie są zazwyczaj sztywne i napuszone. Ja
zaś mówię tu o takiej przyjaźni, która jest na tyle głęboka, aby można było mówić
nie tylko o swoich doznaniach seksualnych, ale także o lękach i niepewnościach.
Również w układzie rodzice - dzieci należy w końcu dołączyć ten problem do
repertuaru rozmów, a im wcześniej przełamie się tutaj tę barierę, tym lepsze będą
stosunki rodziców z dziećmi.
Pewien 34-letni adwokat rozmawiał ze mną przez prawie rok o swoich kłopotach
w stosunkach z rodzicami, którzy nie mieszkali razem z nim. Chciał on jednak
przełamać wszystkie bariery, zwłaszcza te, które dzieliły go od matki. Udał się więc
do domu, żeby poinformować rodziców o zbliżającym się nieuchronnie rozwodzie.
"Nie miałem pojęcia, co na to powiedzą - opowiadał - W mojej rodzinie nie było
rozwodów, sądziłem więc, że nie przejdzie mi to gładko. A jednak! Były oczywiście
łzy, ale, ogólnie mówiąc, starali się podtrzymać mnie na duchu i wyrażali współczucie.
Jednak najważniejsze wydarzyło się wtedy, gdy po śniadaniu siedzieliśmy z matką
przy stole w kuchni. Żeby docenić znaczenie faktu, trzeba wiedzieć, że matka nigdy
nie wymawiała w domu słowa seks. Dowiadywałem się o sprawach z nim
związanych z książek, od przyjaciół, a zwłaszcza od dziewcząt. I tak oto
siedzieliśmy, ja - dorosły mężczyzna -i moja matka, gdy w pewnej chwili
powiedziała: »Przykro mi, że nie układa ci się z Shirley. Szkoda, że nie łączy was to,
co łączy mnie z twoim ojcem. Nigdy nie przypuszczałam, że seks może przynieść
tyle radości ludziom starym.« Nieśmiały błysk pojawił się w jej oczach i dodała: »To
wszystko, oczywiście, dzięki twojemu ojcu. Ciągle czyta te książki i obmyśla różne
nowości, których trzeba by popróbować.
Nie potrafię tego wyjaśnić, ale coś we mnie wtedy przy stole pękło. Nie wiem, czy
dlatego, że rozmawialiśmy o wręcz elementarnych sprawach dotyczących nas
obojga, czy też dlatego, że dobrze było dowiedzieć się, że moi »staruszkowie« tak
miło spędzają czas w łóżku. Co by to nie było, od tamtej pory patrzyłem na swoją
matkę z zupełnie innej perspektywy."
James Joyce stwierdził, że czasem w takich chwilach na całą naszą egzystencję
spada jakaś światłość. Doświadczenie tego człowieka nazwałby Joyce
"oświeceniem".
"Nie ma mnie już w jego życiu "
"Musi istnieć coś więcej, dla czego można by żyć - powiedziała. Jesteśmy
małżeństwem od ponad 23 lat, ale jeżeli nic lepszego nie pojawi się przede mną w
moim małżeństwie, jestem gotowa odejść". Jej mąż był spokojnym człowiekiem,
czasami nawet dumnym z tego, że potrafił zachować spokój we wszystkich
sytuacjach. Dla jego żony nie było to jednak zaletą. "Nigdy nie wiem, co on myśli narzekała -1 zdaje mi się, że nie ma mnie już w jego życiu."
Bardzo często zdarza się, że terapeuta zna takiego męża tylko dzięki relacjom
małżonki; ktoś taki z natury obawia się wypróbowania terapii i z daleka omija
poradnię. Jednak w tym przypadku cała historia miała swój happy end. Joel chciał
spróbować terapii małżeńskiej i okazało się, jak to często bywa, że za jego "murem"
krył się strach, fobie i poczucie niepewności. Obawiał się mówić o tych elementach
swojej osobowości, sądząc, że żona będzie patrzeć na niego z góry, gdy dowie się,
jak słabym człowiekiem jest jej mąż. Jednak całe nieporozumienie - o ironio! polegało na tym, że ona była już na granicy opuszczenia go właśnie z powodu
"muru", jaki wzniósł wokół siebie. Ale gdy zaczął ujawniać swoje niepewności, ona
poczuła, że jest mu potrzebna i znowu obdarzyła go czułością.
Ty i twoje wnętrze
Carl Jung, psychiatra szwajcarski, polecał swym pacjentom zapoznawać się z, jak to
nazywał, "ciemną stroną", albo "niższymi partiami" osobowości. Rzeczywiście,
istnieje pewna ukryta sfera w umyśle człowieka, składająca się ze wspomnień
przeszłości, które przyprawiają nas
0 strach, nie mówiąc już o owych niższych instynktach, których się wstydzimy i
które staramy się usprawiedliwiać na tysiące najróżniejszych sposobów.
Jesteśmy bardzo przeciwni ujawnianiu tej strony nas samych przed innymi ludźmi
tak długo, jak długo się tego boimy. Naturalnym przypuszczeniem jest, że jeśli
pozwolimy innym ujrzeć tę ciemną stronę naszej osobowości, będą nas oni
nienawidzieć. Na ogół inni bywają dla nas bardziej tolerancyjni, niż my jesteśmy
sami dla siebie. Tutaj rozpoczyna się swoista reakcja chemiczna: ponieważ
odkryliśmy przed kimś nasze sekrety, zaczynamy samych siebie lepiej rozumieć.
Sądzę, iż mogę nawet powiedzieć, że nie możemy nigdy w pełni poznać samego
siebie, dopóki nie otworzymy się przed drugą osobą. W procesie tym człowiek
dowiaduje się, jak pogłębić kontakty z inną osobą oraz jak kierować na tej
podstawie swoim losem. Jedna z mądrości delfickich powiada "poznaj siebie", a my
możemy ją jeszcze rozszerzyć
1 radzić: "daj się poznać innym, a wtedy poznasz siebie."
To poznanie jest źródłem olbrzymiej satysfakcji i energii, którą uzyskujemy dzięki
przyjaźni. Jeżeli ukochana przez nas osoba akceptuje nas razem z ciemnymi
stronami naszej osobowości, to ów fakt wiary pozwala nam lepiej akceptować
samych siebie.
Chrześcijańska praktyka spowiedzi świętej uznawana była zawsze ze względu na
swoje terapeutyczne działanie. Biblia mówi: "Wyznawajcie zatem sobie nawzajem
grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie. Wielką moc
posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego." (Jk 5,16). Nie przypadkiem mówił
św. Jakub, że jeżeli poznamy nawzajem ciemne strony siebie samych, to dopiero
wtedy będziemy jasnością. W sposób, którego w pełni nie rozumiemy,
samootwarcie się pomaga nam lepiej widzieć, czuć, wyobrażać sobie, mieć nadzieję
na rzeczy, o których wcześniej nawet nie pomyślelibyśmy. Zatem zachęta do
przejrzystości jest w rzeczywistości zachętą do autentyczności.
Dlaczego skłaniamy się ku ludziom przejrzystym
Bruce Larson, wieloletni prezydent Faith at Work ("Czynna wiara") utrzymuje, że
mamy przynajmniej jedną taką osobę, której możemy wszystko powiedzieć.
Zdziwiłem się, czytając tę myśl, ponieważ nigdy w pełni nikomu się nie zwierzałem.
Próbowałem oczywiście odkrywać przed innymi to i owo, czasem nawet rzeczy
bardzo intymne, ale totalne otwarcie się przed jedną osobą było zbyt wielką próbą.
Jednakże kilka lat później dokonałem tego, a raczej mój przyjaciel dokonał tego
wobec mnie, co z kolei skłoniło mnie do podobnego zachowania się. Od tamtej pory
znam to poczucie ulgi wynikające z posiadania "brata", który mnie całkowicie
akceptuje. Mark Svensson i ja różnimy się od siebie pod wieloma względami. On
jest 15 lat starszy ode mnie. Jest niski i ma czarną brodę; ja jestem niskim
blondynem. Jest zdolnym pracownikiem przemysłu, chociaż niezbyt długo
poddawał się edukacji formalnej; ja spędziłem połowę swego dotychczasowego
życia w akademii. On jest imigrantem szwedzkim, ja rodowitym Amerykaninem.
Mimo tych różnic mogę być SOBĄ w obecności Marka. Akceptuje mnie bez względu
na to, jak kapryśne miewam nastroje, a ja postępuję tak samo w stosunku do niego.
Oczywiście, on nie zawsze aprobuje moje zachowanie czy moje sądy, ale wiem, że
bez względu na to, na ile się nie zgadzamy, nie będzie mnie krytykował. I chociaż
bywamy czasami źli na siebie, nasza przyjaźń nie zostanie naruszona.
Marian Evans (George Eliot), angielska nowelistka, musiała zaznać takiej przyjaźni,
skoro napisała:
"Cóż to za nieopisana ulga, mieć poczucie bezpieczeństwa przy innej osobie; nie
musieć ważyć myśli, ani mierzyć słów, lecz wylewać je wszystkie z siebie wiedząc, że
wierna dłoń przyjmie je i zachowa...".
Najlepszy sposób przyciągania do siebie ludzi
Pewien znany psychiatra prowadził kiedyś sympozjum na temat skłaniania
pacjentów do otwartości. Psychiatra ów rzucił w pewnej chwili wyzwanie swoim
kolegom, chwaląc się: "Założę się, że moja metoda pozwoli mi skłonić pacjenta do
ujawnienia najskrytszych jego spraw podczas pierwszego z nim spotkania, bez
konieczności zadawania pytań z mojej strony." Na czym polegała ta metoda? Oto
ona: Rozpoczął spotkanie z pacjentem od ujawnienia czegoś bardzo osobistego, co
mogłoby zniszczyć jego karierę, gdyby zostało ujawnione. Pomimo wątpliwości,
nasuwających się w związku z tą metodą, osiągnięty został pożądany efekt: Pacjent
odkrył swoje wnętrze.
Ta sama reguła odnosi się do wszystkich stosunków międzyludzkich. Jeżeli
ośmielisz się otworzyć swoje wnętrze, druga osoba najprawdopodobniej wyjawi
swoje sekrety tobie.
Moim mentorem, któremu jakże chciałem dorównać, jest człowiek, którego nigdy
nie spotkałem. Mimo to znam go bardzo dobrze. Znam też jego prace, dzięki
licznym publikacjom. Będąc prostym i bezpretensjonalnym człowiekiem, dr Paul
Tournier posiada z pewnością wspaniały dar leczenia.
Jaki jest jego sekret? Otóż, wskazuje on na pewien znaczący punkt zwrotny w jego
karierze. Podczas praktyki internistycznej w Genewie wziął udział w spotkaniu,
podczas którego ludzie byli po prostu sobą, dzielili się swoimi troskami,
radościami, grzechami. Chociaż był człowiekiem religijnym, Tournier stwierdził, że
w takim klimacie doznał transformacji duchowej. Gdy powrócił do swojej praktyki,
spostrzegł, że ludzie otwierają się przed nim. Zamiast mówić jedynie o swoich
dolegliwościach fizycznych, pacjenci zaczynali opowiadać mu o swoich przeżyciach.
Ale dlaczego zaczęli to robić? Ponieważ on sam stał się osobą otwartą, a przecież
otwartość rodzi otwartość.
Jednym z najbardziej charakterystycznych aspektów życia Jezusa Chrystusa była
przejrzystość Jego postaci. W przeciwieństwie do większości guru, którzy pozostają
niejako ponad swoimi uczniami, Jezus przeżył swe życie razem z nimi. Łamiąc się z
nimi chlebem, modląc się i płacząc z nimi, godząc ich kłótnie, Chrystus był głęboko
zaangażowany w ich wspólne życie. Raz po raz otwierał się przed uczniami, a kiedy
nie rozumieli Go - cierpiał. Aby upewnić się, czy uczniowie rozumieją Jego
samootwarcie, mówił: "Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni
pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wara wszystko, co
usłyszałem od Ojca mego." (J 15,15).
Kiedy napotkamy na swej drodze kogoś tak otwartego, od razu jesteśmy
"rozbrojeni". Samarytanka, którą Jezus spotkał w Sychar, najpierw spierała się z
Nim, zachowując ostrożność, ponieważ był obcym. Lecz wkrótce otwarła się przed
nim z uczuciem ulgi.
W rzeczywistości nikt nie lubi przywdziewać maski. Być poznanym i
zaakceptowanym przez Boga jest wyzwalającym i uzdrawiającym doświadczeniem
i jest zarazem najlepszym modelem stosunków międzyludzkich.
Czy totalna szczerość?
Czas teraz dodać kilka wyjaśnień w celu określenia, czego NIE rozumiem pod
pojęciem przejrzystości.
Najpierw chciałbym wyjaśnić, że nie popieram kontrowersyjności. Ludzie
próbujący być absolutnie szczerymi, wyrażają swoją opinię na każdy poruszony
temat. Jeśli zaryzykujesz twierdzenie, z którym taki człowiek się nie zgadza, jego
"otwartość" powoduje, że z miejsca wyraża on swoje przeciwne zdanie.
Powyższy sposób jest ryzykownym sposobem życia. Czasami sprawą rozumu jest
zachowanie opinii dla siebie samego. Dean Martin, popularny piosenkarz i aktor
amerykański, powiedział kiedyś: "Pokażcie mi chłopca, który nie wie, co to strach, a
pokażę wam chłopca, którego często biją."
Po drugie, nie uważam, że należy całkowicie się "obnażać". Często sądzi się, że
"nagość psychiczna" jest zaletą. Jednak takie osoby mogą pozostawać bardziej poza
kontrolą, niż zdają sobie z tego sprawę. Przecież jednym z objawów ciężkiej
psychozy jest niezdolność pohamowania się w wyrażaniu emocji.
Większość z nas ucieka przed ludźmi, którzy opowiadają swe szczegółowe
życiorysy już w pierwszej godzinie znajomości. Nie ma więc sensu otwieranie się w
pełni przed każdym. Mamy prawo do ciszy i każdy z nas musi sam decydować, jaką
część swojej osobowości może ujawnić w danej sytuacji.
Ostatnia uwaga: oczywiście, będziemy unikać ujawniania uczuć i faktów, które
mogłyby przynieść szkodę innym lub zranić słuchającego. Mam tutaj na myśli
wyjawianie niewierności seksualnej swemu partnerowi. Wielu psychologów,
zafascynowanych ideą szczerości totalnej, poleca małżeństwom wyjawić wszystkie
dawne złe występki, bez względu na ich druzgocące następstwa. Są jednak
przypadki, kiedy partner, próbując ulżyć swojemu poczuciu winy, nieświadomie
przerzuca ów ciężar na ramiona ukochanej osoby.
Wiem, że w niektórych małżeństwach katharsis wspólnej spowiedzi przynosi
korzyści, oraz że takie oczyszczenie może bardziej zbliżyć partnerów. Jednak
"spowiedź" nie zawsze przynosi takie efekty i dlatego twierdzę, że należy
posługiwać się nią bardzo ostrożnie.
Nasza naczelna zasada pozostaje mimo to niezmienna. Jeśli chcesz pogłębić swoje
kontakty, zasadą drugą będzie:
Kultywuj przejrzystość swojej osobowości
"Nasza opinia o innych ludziach zależy mniej od tego,
co my widzimy w nich, a bardziej od tego,
co dzięki nim widzimy w sobie samych."
Sara Grand
Jak okazywać uczucia
Kiedy Gale Sayers i Brian Piccolo, Murzyn i biały, obaj będący w drużynie
futbolowej Chicago Bears, zamieszkali razem w 1967 roku, okazało się to
pierwszym tego typu zdarzeniem między zawodowymi piłkarzami. Także dla
każdego z nich było to pierwsze takie przeżycie. Sayers nigdy przedtem nie miał
białego przyjaciela, może z wyjątkiem George'a Halasa, a Piccolo nigdy NAPRAWDĘ
nie znał czarnego człowieka.
Jednym z sekretów ich wzrastającej przyjaźni było podobne poczucie humoru. Na
przykład, przed grą pokazową w Waszyngtonie w 1969 roku pewien poważny
reporter wszedł do ich pokoju hotelowego w celu przeprowadzenia wywiadu.
- "Jak się wam razem mieszka? - spytał dziennikarz.
- W porządku, dopóki on nie korzysta z łazienki - odrzekł Piccolo.
- A o czym rozmawiacie? - dziennikarz pytał dalej, ignorując śmiech swoich
rozmówców.
- Głównie o sprawach rasowych - odrzekł Gale.
- Po prostu o rasizmie - dodał Piccolo.
- Gdybyście mieli wybierać - kontynuował reporter - kogo wybralibyście na
współlokatora?
- Jeżeli pyta pan, jakiego białego włoskiego obrońcę z Wake Forest, powiedziałbym,
że Picka - odpowiedział Gale."
Ale pod przykrywką śmiechu i żartów ukryta była głęboka lojalność jednego
względem drugiego, a w filmie "Brian's Songs" (Pieśni Briana) wyraźnie pokazano,
że przyjaźń Sayersa i Piccolo była największą w historii sportu.
Potem, w sezonie 1969 roku, okazało się, że Piccolo jest chory na raka. Starał się
jeszcze grać, chociaż jeden sezon, ale w końcu więcej przebywał w szpitalu, niż na
boisku. Gale Sayers starał się być razem ze swoim przyjacielem tak często, jak tylko
mógł.
Wcześniej planowali spędzić wspólnie razem z żonami obiad podczas Professional
Writers (corocznej imprezy pod nazwą Zawodowi Reporterzy Futbolu) w Nowym
Jorku, gdzie Sayers miał otrzymać nagrodę S. Halasa, przyznawaną najlepszemu
zawodnikowi futbolu. Niestety, choroba przykuła Piccolo do łóżka. A kiedy Sayers
stał w oczekiwaniu na nagrodę, łzy pojawiły się w jego oczach. Na ogół lakoniczny
czarny atleta miał powiedzieć, przyjmując nagrodę:
"Wyrażacie uczucie dla mnie, dając mi tę nagrodę, ale oświadczam wam, że
przyjmuję ją dla Briana Piccolo. To on jest tym człowiekiem, który powinien otrzymać
tę nagrodę. Kocham Briana Piccolo i chciałbym, żebyście i wy go kochali. Gdy
uklękniecie wieczorem do modlitwy, proszę pomódlcie się też za niego."
"Kocham Briana Piccolo". Jak często można usłyszeć mężczyznę wypowiadającego
takie słowa? O ile bogatsze mogłoby być nasze życie, gdybyśmy ośmielali się
okazywać nasze uczucia tak, jak to zrobił Sayers tamtego wieczoru w Nowym Jorku.
Zatem trzecią zasadą polepszenia stosunków interpersonalnych jest:
OŚMIELAJ SIĘ MÓWIĆ O SWOICH UCZUCIACH
Z obawy przed okazaniem się sentymentalnymi, wielu z nas powstrzymuje się od
wyrażania uczuć i dlatego tak wiele traci z bogactwa przyjaźni. Mówimy "dziękuję",
gdy mamy na myśli "niech Bóg cię błogosławi"; mówimy "do zobaczenia", mając na
myśli "będzie mi ciebie bardzo brak". G. K. Chesterton, angielski pisarz, powiedział
kiedyś, że najmniej uzasadniony jest strach przed sentymentalizmem. A przecież
tak wiele mogłoby to dać, gdybyśmy czuli się bardziej wolni w wyrażaniu swoich
uczuć. Jezus miał swoją metodę robienia tego. Na sto sposobów mówił uczniom, że
ich kocha, przez co w żaden sposób nie mogli mieć co do tego wątpliwości.
Dlaczego tak bardzo jesteśmy przeciwni otwartemu mówieniu, że nam na kimś
zależy? Powodów jest kilka. Jednym z nich jest obawa, że nasze uczucia nie będą
odwzajemnione, oraz że zostaniemy odrzuceni. A co gorsza, zwłaszcza między
mężczyznami, boimy się wyśmiania nas przez innych z powodu naszej
sentymentalności. Istnieje niewiele bardziej przerażających uczuć, niż poczucie
zmieszania i zakłopotania. Dlatego staramy się z całych sił nie dopuścić nawet do
możliwości ich powstania.
Jednak ludzie, których inni kochają, to tacy, którzy odrzucają obawy i deklarują
otwarcie swoją miłość. Na przykład Thomas Jefferson był prawdziwym mężczyzną,
a mimo to był chyba najbardziej uczulony na odrzucenie. W pewnym momencie
jego kariery, kiedy był przybity po przegranej z Hamiltonem w Waszyngtonie,
wysłał swoje książki i meble do domu w Monticello, odwołał prenumeraty gazet,
zerwał swoje kontakty polityczne i przez następne 37 miesięcy praktycznie nie
wytknął nosa z domu. Jak widać, Jefferson był wręcz przesadnie czułym człowiekiem.
Ale czy powstrzymało go to od wyrażania miłości, gdy ta nadeszła? M. Brodie,
biograf Jeffersona, mówi: "Listy Jeffersona do jego dwóch dorosłych już córek ,
Marty i Marii, są tak przepełnione uczuciem i tak niewinnie uwodzicielskie, że stały
się dla niego oknem na świat." A pisząc w roku 1819 do swojego przyjaciela, Johna
Adamsa, Jefferson wypowiada tak "sentymentalne" zdanie, jak: "Uważaj na siebie i
bądź pewien, że jesteś mi ciągle miły."
Mimo obfitej korespondencji, Jefferson i Lafayette nie widzieli się już od 35 lat,
kiedy prezydent Monroe zaprosił w 1824 roku wielkiego generała francuskiego do
odwiedzenia Ameryki. Lafayette miał wtedy 67 lat, a Jefferson 81. Po przyjeździe
do USA Lafayette pozostał w Quincy i Massachusetts tylko jeden dzień, a potem
pospieszył na południe zobaczyć się z Jeffersonem.
Tego listopadowego ranka, gdy powóz Lafayette'a dotarł do Monticello, oczekiwał
go tam już cały tłum. John Randolf, który pomagał w urządzaniu całej uroczystości,
opowiadał, jak jego dziadek schodził po schodach z tarasu, kiedy Lafayette wysiadł
z powozu. "Jefferson - powiedział - ruszył starczym galopem, aż wreszcie padli
sobie w objęcia ze łzami w oczach."
W pracy z ludźmi rozwiedzionymi, bardzo często chciałbym dać im lekcję tego, co
tak wspaniale robili Gale Sayers, Thomas Jefferson i Jezus - śmiałości w
pokazywaniu uczuć. Wiele kobiet sądzi, że powinny okazywać wręcz oziębłość, bo
inaczej stracą mężczyznę. Chociaż są nim oczarowane, zachowują swe uczucia dla
siebie. Ale przecież takie zachowywanie dystansu niszczy ich cel. Nie ma nic tak
przyciągającego mężczyznę, jak świadomość, że kobiecie na nim zależy.
Przykro jest, gdy spotyka się dwoje ludzi, którzy się polubią, ale z powodu
nieśmiałości nie deklarują swoich uczuć. Uczucie wtedy umiera. Tragedią jest, jeżeli
miłość nie wraca, ponieważ jest niezadeklarowana.
Kobieta, którą trudno zdobyć
Jeżeli to, co powiedziałem wcześniej jest prawdą, to co mamy począć z trwającym
wieki uczuciem do kobiety zimnej i trzymającej wszystkich na dystans? Według
powszechnej opinii kobieta, którą trudno zdobyć jest bardziej pożądaną, niż
kobieta ogólnie chętna do zawierania bliskich znajomości. Sokrates, Owidiusz,
Kamasutra, Dear Abby, wszyscy oni zgadzają się, że osoba, której uczucia łatwo jest
pozyskać, prawdopodobnie nic wzbudzi wielkich uczuć u innych.
Jednakże dr Elaine Walster wraz z innymi badaczami ujawnili na łamach
czasopisma "Psychology Today" (Psychologia dzisiaj) wyniki eksperymentu
przeprowadzonego z udziałem setek studentów, w celu określenia ich reakcji na
różne typy kobiet. Podczas wstępnego wywiadu okazało się, że wolą oni kobiety
"trudne", ponieważ mogą one być wybredne tylko wtedy, gdy są popularne.
Twierdzili, że takie kobiety są zazwyczaj atrakcyjne, ładne, seksowne - posiadają
więc cechy, którym trudno się oprzeć. Ale owa niedostępność bardzo studentów
intrygowała. Z drugiej wszakże strony, studenci twierdzili, że kobiety "łatwe" sprawiały niejakie kłopoty. Zazwyczaj bardzo chętnie umawiały się na randki, ale gdy
już znalazły "swego" mężczyznę, stawały się zbyt poważne, zbyt zależne i zbyt
wymagające. Krótko mówiąc, prawie wszyscy mężczyźni potwierdzają wyjściową
hipotezę, że korzystne dla kobiety jest być zimną.
Dane te jednak nie potwierdziły się zupełnie podczas wywiadu z mężczyznami na
temat pierwszych randek, zaaranżowanych przez komputer, z kobietami biorącymi
udział w tworzeniu eksperymentu. Poinstruowano je, aby w stosunku do połowy
mężczyzn były oziębłe, a w stosunku zaś do drugiej połowy były przyjazne, chętne
do bliższego poznania prawie natychmiast. Twórcy testu zakładali, że najbardziej
poszukiwanymi do drugiej randki będą kobiety wybredne.
Ale okazało się coś zupełnie przeciwnego. Im bardziej romantyczne
zainteresowania wykazywała dziewczyna, studenci oceniali ją jako bardziej
pożądaną. Jasne jest, że wszyscy kochają kochanków.
Wróćmy zatem do tablicy. Psycholodzy byli tak poruszeni wynikami testu, że
porzucili swoje wcześniejsze hipotezy i powrócili do przeprowadzenia wywiadów
ze studentami. Tym razem pytania były bardziej szczegółowe. Poproszono
studentów, aby opowiedzieli o korzyściach i problemach w przypadku kobiet
"łatwych" i tych, które zdobyć jest trudno. Stwierdzono, że obydwa rodzaje kobiet
są równie pożądane, jak i zniechęcające. Chociaż kobieta wymagająca może być
interesującym materiałem na randki, przysparza ona także problemów. Ponieważ
kobieta taka nie wykazuje szczególnego entuzjazmu zainteresowanym mężczyzną,
może go pogrążyć i ośmieszyć w oczach jego znajomych. Możliwe jest też, że taka
kobieta będzie niesympatyczna, zimna, uparta: słowem może posiadać cechy,
których młody mężczyzna raczej nie oczekuje od swojej partnerki. Natomiast
nawet jeżeli kobieta jest "łatwa", może potraktować sprawę poważnie, tak że
trudno jej się będzie pozbyć; mimo to wzmocni "ego" mężczyzny i uczyni spotkania
przyjemnymi. Prowadzący test zaczęli więc dochodzić do wniosku, że korzyści i
strony ujemne obu typów kobiet równoważą się.
Zapoznajmy się teraz z wnioskami. Twórcy eksperymentu stwierdzili, że jeżeli
kobieta uważana jest za trudną do zdobycia, uważa się ją za godną
zainteresowania. Taka kobieta jest dynamitem dla mężczyzny, ponieważ ma opinię
kobiety bardzo wybrednej; lecz kiedy napotka mężczyznę, którego polubi, nie
wstrzymuje się od ujawniania swych uczuć. Stąd spotkania z nią są dla mężczyzny
przyjemne i dają mu satysfakcję. Dlatego badacze polecają: zachowuj się wybiórczo.
Jeśli posiadasz cechy kobiety popularnej i pożądanej, a zachowasz się przyjaźnie w
stosunku do mężczyzny, na którym ci zależy - będziesz zwyciężczynią.
Jak wytwarzać pole emocjonalne
Czy zaakceptowalibyście sposób, dzięki któremu drugiej osobie zaczęłoby na was
zależeć, a który działałby w 90%? To jest tak proste, że wręcz nie wiem, jak to
wyrazić. Znam przecież tak wielu ludzi, którzy marzą o tym, żeby być kochanymi, a
którzy nie korzystają w życiu z tej prawie niezawodnej zasady. Przytoczę ją tutaj,
chociaż nie ja ją stworzyłem. Seneka wyraził ją zwięźle 2000 lat temu: "Jeśli chcesz
być kochanym, kochaj." Ci, którzy puszczą wodze swego serca i otwarcie wyrażą
swój dla kogoś podziw i uczucia, najprawdopodobniej nie zostaną odrzuceni.
W książce pt. "Miłość i wola" (Love and Will) Rollo May'a znajduje się następujący
fragment, który chciałbym tutaj przytoczyć:
"Istnieje taki dziwny fenomen w psychoterapii, że kiedy pacjent coś odczuwa erotyzm, złość, alienację lub nienawiść - terapeuta zwykle odkrywa po chwili, że
zaczyna mieć te same uczucia. Bierze się to stąd, że jeżeli ich stosunek do siebie jest
szczery, to powstaje wspólne pole emocjonalne. Prowadzi to do tego, że w życiu
codziennym zakochujemy się w tych, którzy nas kochają. W tym też odnajdujemy
znaczenie słów »zalecać się« i »zdobywać«. Owa niepohamowana chęć kochania
danej osoby wynika dokładnie z jej lub jego uczucia do ciebie. Wielkie uczucia
wywołują wielkie uczucia."
O ile wiem, to właśnie Rollo May opisuje po raz pierwszy tego typu "pola
emocjonalne", a przecież każdy z nas doświadczył kiedyś tego magnetycznego
przyciągania do innej osoby. Gdy komuś na nas zależy i okazuje to oczami, swoją
uwagą i wyrażeniem swoich uczuć, stwierdzamy, że i w nas powstają takie uczucia.
Jak zacytowałem wcześniej, "owa niepohamowana chęć kochania danej osoby
wynika dokładnie z jej lub jego uczucia do ciebie."
Marlena Dietrich, zapytana kiedyś jak być kochaną przez mężczyznę?
odpowiedziała niezwykle prosto i jakże adekwatnie: "Kochać go".
W obronie miłości
Czy odczuwasz onieśmielenie, gdy masz powiedzieć komuś, że ci na nim zależy?
Przyjrzyjmy się kilku przykładom wielkich uczuć wyrażonych przez ekspertów
miłości.
"Najdroższa, jakże marzę o tym, żebyś była tutaj." Tak pisał Woodrow Wilson do
swej narzeczonej Ellen Axon w 1884 roku. Dalej wyraża to, co można by nazwać
zbyt sentymentalnym: "Tak wspaniale i tak przyjemnie byłoby siedzieć razem w
takich chwilach; mówić o przyszłości, o tym j ak wspólnie będziemy wspierać naszą
miłość, jak będziemy razem pracować, żeby stworzyć wokół nas jaśniejsze miejsce
na świecie." Sentymentalne? Może. Jednak to wielkie uczucie podbiło serce kobiety,
tak jak dzieje się to od wieków. Oczywiście sentymentalizm może osiągnąć swe
ekstrema. Pewna, najprawdopodobniej nieautentyczna historia, dotycząca
dramatopisarza z okresu Restauracji, Tomasza Otway'a, była jakże faworyzowana
przez romantyków. Mówi się, że Otway głodował przez trzy dni, mając nadzieję, że
w ten sposób "zmiękczy" serce aktorki Elizabeth Barry, a potem tak łapczywie
zaczął jeść chleb, że zadławił się na śmierć.
Jeśli ktokolwiek był ekspertem miłości, był nim na pewno Teodor Roosevelt. Będąc
studentem Harvardu, spotkał Alice Hathaway, kuzynkę jednego ze swych
najlepszych przyjaciół. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, co zresztą
potwierdzają wyraźnie jego listy. Co więcej, prywatne notatki w jego diariuszu
wskazują, że jego uczucie nie było tylko na pokaz. Zapis przy dacie 25 stycznia
1880 roku brzmi:
"Podczas Święta Dziękczynienia w zeszłym roku powiedziałem sobie, że jeśli będzie to
możliwe, zdobędę ją. A teraz, gdy tak już się stało, celem całego mojego życia będzie
uczynić ją szczęśliwą i chronić ją przed wszystkim, co złe. O, jak będę wielbił moją
księżniczkę! Jak ona, będąc tak czystą i piękną, może myśleć o poślubieniu mnie - nie
wiem. Ale dziękuję Bogu, że tak jest."
Na koniec jeszcze jeden przykład: Marian Evans, której pseudonim pisarski brzmiał
George Eliot, napisała w 1875 roku do panny Burns -Jones:
"Lubię nie tylko być kochaną, ale lubię też, gdy mówi się o tym, że się mnie kocha. Nie
jestem pewna, czy podzielasz moje zdanie. Wystarczająco dużo ciszy znajdziemy w
grobie. Ten zaś świat jest światem literatury i mowy, wobec tego pozwolę sobie
wyrazić, jak bardzo jesteś mi droga."
Któż mógłby być nieczuły w stosunku do autora takiego listu?
W słowach "kocham cię " kryją się też pułapki
W deklarowaniu miłości należy unikać pułapek, które są w niej ukryte. Osoby
przesadnie wylewne, to ludzie, którzy wyrzucają z siebie zdania pełne uczuć przy
każdym otwarciu ust. Jeśli ktoś ciągle wyraża niewłaściwe lub sztuczne uczucia,
inni ludzie wkrótce przestaną wierzyć wszystkiemu, co mówi. Nie mów więc o
niczym, czego nie czujesz, ale wyrażaj wszystkie dobre uczucia, które rzeczywiście
żywisz w stosunku do innych.
Wymusza to osoba, która mówi "kocham cię" po to, aby skłonić drugą osobę do
wypowiedzenia tych właśnie słów w stosunku do niej samej. Nie oczekuj zatem
komplementów w zamian za ujawnienie swoich uczuć, ani też zobowiązań od
drugiej osoby. Pozwól, żeby to, co mówisz, było po prostu wyrazem tego, co tkwi w
tobie samym.
Ostatnia grupa ludzi to osoby "uparte". W rzeczywistości są to ludzie, którzy dużo
mówią o swoich uczuciach, lecz nie potrafią rozpoznawać właściwie reakcji innych.
Dr Stephen Johnson uważa, że proces zbliżania się do drugiej osoby opiera się na
zasadzie trzech kroków: pierwszy -wyciągnij rękę; drugi - zwróć uwagę na reakcję
drugiej osoby; trzeci -kontynuuj to, co zacząłeś, zatrzymaj się albo wycofaj, w
zależności od napotkanej reakcji.
Tragedią jest czekać aż będzie za późno
Hugh był młodym komiwojażerem o kędzierzawych włosach i mocnym uścisku
dłoni. Przyszedł do mojej poradni, ponieważ dręczyła go niepewność co do jego
kariery zawodowej. Poprosiłem go, żeby opowiedział mi o swoim dzieciństwie.
Szczególnie chciałem wiedzieć, czy było ono szczęśliwe?
"Hm, nie całkiem - odpowiedział. Mój ojciec był wymagający i zawsze bardzo
krytyczny. Kiedy byłem mały, bardzo starałem się zadowolić go, ale najwyraźniej
trudno mu było powiedzieć cokolwiek dobrego o mnie. Kilka lat po śmierci ojca
rozmawiałem z kilkoma spośród jego najlepszych znajomych, którzy opowiedzieli
mi o tym, jak dobre zdanie miał o mnie mój ojciec tam, w fabryce.
Nieprawdopodobnie mnie to zaskoczyło. Nie miałem przecież pojęcia, że tak był ze
mnie dumny."
Takich tragedii można uniknąć, jeśli ludzie ośmielą się mówić od razu o swoich
uczuciach. Stwierdzenie "kocham cię" zawiera pewien magiczny wydźwięk. Twoje
dzieci odpowiedzą na nie, rodzice będą głęboko poruszeni, a przyjaciele będą cię
kochać za to, że mówisz to do nich.
Być może mężczyznom trudniej jest między sobą wymawiać słowa "kocham cię",
ale jest przecież jeszcze tyle innych sposobów wyrażania swoich uczuć. Mężczyzna
może przecież powiedzieć swemu przyjacielowi, jak bardzo cieszy się ze spotkania
z nim, oraz że wspólne zjedzenie posiłku wiele znaczy dla niego. Może też
powiedzieć, że jego przyjaźń jest dla niego najcenniejsza.
Czasem możemy zwielokrotnić efekt komplementu, mówiąc go trzeciej osobie. Na
przykład, mówiąc żonie znajomego, jak bardzo go cenisz, sprawisz przyjemność
obojgu. Jej, dlatego że ona lubi, gdy inni szanują jej męża; jemu, ponieważ - możesz
być tego pewien - ona o tym opowie, jak tylko wróci do domu!
To, co próbowałem powiedzieć w tym rozdziale Benjamin Franklin zawarł w
jednym zdaniu: "Nie mów źle o nikim, ale mów wszystko, co najlepsze o każdym."
Niech więc trzecią naszą zasadą będzie:
Ośmielaj się mówić o swoich uczuciach
"Najlepsza część życia ludzkiego,
to małe, bezimienne i zapomniane
akty dobroci i miłości."
William Wordsworth
Miłość jest czymś, co się tworzy
Frederick Speakman napisał kiedyś książkę zatytułowaną "Miłość jest czymś, co się
tworzy". Tytuł jest bardzo adekwatny do podjętego przez nas tematu, ponieważ
myśląc o miłości, myślimy o spektakularnych uczuciach i bohaterskich czynach
względem ukochanej osoby. A przecież tak niewiele ludzkiego życia przebiega z
równą im intensywnością.
Najlepsze stosunki międzyludzkie powstają jednak poprzez kumulowanie wielu
drobnych aktów dobroci. Gdy w roku 1936 umarła żona Alberta Einsteina, jego
siostra Maja przeprowadziła się do niego, aby pomóc wielkiemu geniuszowi w
sprawach domowych. W roku 1950 doznała ona pewnego ataku, w wyniku którego
straciła przytomność do końca życia. W związku z tym Einstein spędzał każdego
popołudnia dwie godziny przy jej łóżku, czytając głośno Platona. Chociaż Maja nie
dawała żadnego znaku zrozumienia, intuicja Einsteina mówiła mu, że część jej
mózgu ciągle żyje, oraz że wiele miłości można przekazać w ten właśnie sposób.
Wobec tego czwartą zasadą dla poprawienia naszych stosunków z innymi ludźmi
będzie:
NAUCZ SIĘ GESTÓW MIŁOŚCI
Podczas mojej pracy w charakterze doradcy małżeńskiego często dziwiła mnie
naiwność par małżeńskich, które doznały rozczarowania, gdy przeminęły już
pierwsze romantyczne uczucia. Często z olbrzymim poczuciem winy kobieta mówi:
"Doktorze, wydaje mi się, że nie kocham już mojego męża. Coś chyba jest ze mną
nic tak." Oczywiście, nic złego się z taką kobietą nie dzieje. Może z wyjątkiem tego,
że zbyt dużo czasu poświęca na analizę swoich uczuć. Eksperci od spraw
związanych z miłością zdają sobie sprawę z faktu, że emocje przemijają i dlatego
poszukują gestów miłości nawet wtedy, gdy uczucia małżonków już prawie znikły.
Co więcej, takich ludzi nigdy nie zadowala mówienie osobom drugim, że im na nich
zależy - starają się to po prostu okazać odpowiednim zachowaniem. Mark Twain
powiedział kiedyś: "Miłość jest szybka, ale mimo to charakteryzuje ją
najpowolniejszy ze wszystkich wzrost".
Małżonek w czasie przerwy na lunch jedzie samochodem 20 mil do domu, żeby
zabrać żonę do ulubionej restauracji. Mężczyzna widzi na wystawie interesującą
książkę, więc kupuje ją i wysyła pocztą do przyjaciółki z krótkim listem. Kobieta
słyszy, że jej znajoma mogłaby codziennie jeść do obiadu chińską sałatę; wobec
tego zawsze, gdy zaprasza ją na obiad, w domu jest chińska sałata, choćby tylko dla
znajomej. To wszystko są gesty, które wiążą ludzi i zapobiegają tarciom, gdy ich
wzajemne stosunki są zagrożone.
Rozmawiałem pewnego razu z mężczyzną, w którego małżeństwie po 18 latach
zaczęło się źle dziać. "Skąd pan wiedział, że to już po wszystkim?" - spytałem.
"Kiedy przestała nakładać co rano pastę na moją szczoteczkę do zębów odpowiedział. Kiedy się pobraliśmy, którekolwiek z nas wstawało pierwsze,
wyciskało pastę na szczoteczkę drugiego i zostawiało na umywalce. W pewnym
momencie przestaliśmy to robić i od tamtej pory wszystko poleciało jak z górki."
Powyższy przykład jest, oczywiście, przesadnym uproszczeniem, ale tak drobne
przysługi naprawdę się liczą. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo.
Von Herder, niemiecki krytyk, historyk i teolog luterański, napisał: "Najgłębsza
nawet miłość umiera, gdy nie jest dobrze pielęgnowana." Natomiast Edna St.
Vincent Millay lamentowała: "To nie miłość rani moje dni, lecz to, że jest ona tak
słaba."
To właśnie te najmniejsze akty dobroci mają tak wielką siłę, ponieważ to one
naprawdę pokazują, że komuś zależy na drugiej osobie. Trzeba więc czasami
zastanowić się, co może przywołać te chwile szczęścia. Galett Burgess, amerykański
humorysta i ilustrator, wysłał swojej znajomej książkę, której otrzymanie
potwierdziła listownie. A po dwóch miesiącach napisała drugi list, w którym
wyraziła swoje zdanie na temat tej książki, co potwierdziło, że ją przeczytała.
Burgess napisał potem: "Jej serce wie, w czym rzecz. Dzięki takim osobom
wdzięczność staje się podobna do długu, który spłaca się na raty."
Znaczenie rytuałów
Robert Brian, antropolog badający przyjaźń w kilku różniących się od siebie
kulturach, mówi, że rytuał jest jednym z najbardziej uniwersalnych elementów
dobrych kontaktów międzyludzkich. Przecież mężowie i żony cementują swoją
miłość takimi zachowaniami, jak pocałunki na dobranoc, wspólne obchodzenie
różnych rocznic, przynoszenie drugiej osobie śniadania do łóżka, wspólne
wychodzenie na wieczorne spacery.
Osoba pragnąca pogłębić swe kontakty z innymi będzie zawsze wypatrywać u nich
podobnych rytuałów. Wspólny lunch co tydzień, stałe spotkania na polu golfowym,
albo coroczne kilkudniowe wycieczki na ryby - to wszystko są bardzo ważne
wydarzenia. Uściski dłoni, żarty i przekomarzania - to gesty umacniające miłość i
pozwalające z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Kiedy mój syn był w szkole średniej, odwoziłem go codziennie samochodem na
lekcje, a jedzenie po drodze śniadania stało się naszym zwyczajem.
Wypróbowaliśmy kilka barów, aż wreszcie znaleźliśmy Vern's Coffee Shop, w
którym podawali najlepiej na świecie wypieczone angielskie bułeczki "muffins" z
jajkiem. Bywało, że jedząc w ogóle nie rozmawialiśmy. Ale bywało też i tak, że
dzieliliśmy się wówczas naszymi najskrytszymi tajemnicami, których nie
odkrylibyśmy przed nikim innym. Ów rytuał wspólnego śniadania był nam pomocą
także w późniejszych latach. Już jako dorosły mężczyzna, mój syn mieszka w innym
mieście, ale gdy przyjeżdża czasem do domu rodzinnego, wszyscy wiedzą, że
przynajmniej raz podczas jego pobytu musimy "zaliczyć" śniadanie u Verna.
Jednym z najlepszych sposobów pogłębiania kontaktów z innymi jest wspólne
spożywanie posiłków. Nie przypadkiem tak wiele istotnych wydarzeń między
Jezusem a Jego uczniami miało miejsce wtedy, gdy siadali razem do stołu. W
łamaniu się chlebem jest coś z sakramentu. Czy zauważyłeś kiedykolwiek, jak
trudno jest spożywać obiad z kimś, kto jest twoim wrogiem i jednocześnie
pozostawać wrogami?
Jeśli więc chcesz uczynić wroga swoim przyjacielem, spróbuj zaprosić go do domu i
przedyskutować istotę waszej wrogości, trzymając nogi pod jednym stołem. A jeśli
chcesz polepszyć swe kontakty z większą liczbą ludzi, zapraszaj na lunch każdego
tygodnia innych lub oferuj wspólne wypicie kawy przed pracą.
Inną metodą skumulowania dobrych wspomnień jest pomaganie przyjacielowi w
wykonaniu jakiegoś zadania. Praca ramię w ramię zbliża ludzi, nawet wtedy, gdy
się w czasie jej wykonywania niewiele rozmawia. Rozejrzyj się, czy ktoś z twoich
znajomych nie ma jakiejś niewdzięcznej roboty do wykonania i zaproponuj, że
pomożesz mu to zrobić. Będziesz z pewnością zaskoczony ciepłem, z jakim
spotkasz się ze strony tej osoby w przyszłości.
Małżonkowie także byliby z siebie bardziej zadowoleni, gdyby mogli więcej
wspólnie pracować. Nasze bezsensowne "podziały obowiązków" często powodują,
że żona pozostaje w domu, aby pozmywać naczynia, podczas gdy mąż wychodzi
umyć samochód. A może by tak wspólnie wykonywać te zadania i cieszyć się w tym
czasie swym towarzystwem?
Część bogactwa w najlepszych kontaktach to rezultat zbierania całymi latami wielu
dobrych wspomnień. Wspomnienia spełnionych przysług, pożyczonych narzędzi,
wspólnych wycieczek, pożyczonych książek - to te tysiące drobnych aktów miłości.
O sztuce dawania prezentów
Jednym z najstarszych gestów miłości jest dawanie prezentów. Drogi prezent
niekoniecznie musi być wyrazem wielkiej miłości. Ważniejsza jest myśl
towarzysząca prezentowi.
Moja żona znakomicie potrafi wyczuwać upodobania innych, i to czyni ją
najlepszym dawcą prezentów. Pióro, którym piszę kosztuje mniej niż dolara, a
mimo to jest jednym z jej niezliczonych małych prezentów, z których tak bardzo
jestem zadowolony. Słyszała, jak mówiłem, że podoba mi się tego typu pióro, ale że
nie mogę nigdzie takiego znaleźć. Rozpoczęła więc poszukiwania. Kilka dni później
znalazłem na biurku dowód tego, jak bardzo moja żona myśli o mnie.
Wymiana prezentów jest także rzeczą ważną wśród zwierząt. Na przykład Empidae
- rodzaj małych muszek, które chmarami unoszą się w ciężkim letnim powietrzu mają bardzo rozbudowany sposób zalecania się. Gdy samiec poszukuje samicy,
wyszukuje on kilka przysmaków, "opakowuje" je w błyszczące kokoniki i "wręcza"
swojej wybrance.
Pingwiny Adeli, żyjące na Antarktydzie, nie mają zbyt dużego wyboru prezentów w
ich surowej krainie. Zatem samiec dotąd szuka wśród skał, aż znajdzie wyjątkowo
gładki kamień i ten właśnie składa, jako cenny skarb, u stóp swojej wybranki.
Dr Lars Granberg, obecnie psycholog i szef college'u, gdy był studentem w Chicago,
miał bardzo ciężkie życie, gdyż były to jednocześnie pierwsze lata jego małżeństwa.
Jego żona ciężko pracowała na utrzymanie ich obojga. Granberg powiedział
później:
"Głupio mi było, że jestem tak ubogi, a moja żona musi pracować, abym ja mógł
skończyć studia. Ale wykonałem pewną inwestycję, dzięki której mogłem poczuć
się lepiej. Na jednej ze stacji kolejki, którą wracałem co wieczór do domu, pewien
Włoch miał kwiaciarenkę. Wysiadałem z pociągu i kupowałem u niego jedną różę
za ćwierć dolara. Ten starszy człowiek wypatrywał mnie potem i zawsze miał w
pogotowiu jedną różę, żebym mógł wy skoczyć z pociągu, kupić jąi jechać tym
samym pociągiem dalej. Gdy stawałem wieczorem w drzwiach z teczką w jednej, a
różą w drugiej ręce, moja żona zarzucała mi ręce na szyję i mówiła, że ta jedna róża
znaczy dla niej więcej, niż gdyby ich było trzy tuziny."
Merle Simpson opowiada, że gdy była w szpitalu, w odwiedziny przyszedł jej
przyjaciel z pięcioletnim synkiem. Gdy tylko weszli do pokoju, chłopiec położył na
stoliku trzy prezenty. Były to trzy samochodziki, z których farba zdarta była przez
godziny zabawy.
"Próbowałam odmówić - mówi Simpson. - Ale spostrzegłam w oczach chłopca taki
smutek, że odmowa z pewnością zraniłaby go. Były to przecież jego skarby, które
mówiły o jego uczuciu do mnie. Było to wiele lat temu, a chłopiec ów ma już swoje
dzieci. Ja jednak ciągle trzymam tamte jego zabawki."
Dobroć rozchodzi się jak fala
Akty dobroci przenoszą się często daleko poza ich miejsce występowania. Norman
L. Lobsenz zastanawiał się - gdy jego żona poważnie zachorowała - jak da sobie
radę z fizycznym i emocjonalnym obciążeniem towarzyszącym opiece nad chorą
żoną. Pewnego wieczoru przypomniał sobie dawno już zapomniane zdarzenie:
"Miałem wtedy dziesięć lat i moja matka była bardzo chora. Pewnego razu wstałem
w środku nocy, żeby się czegoś napić. Kiedy przechodziłem obok sypialni rodziców,
spostrzegłem światło. Zajrzałem do środka. Mój ojciec siedział w szlafroku przy jej
łóżku i nic nie robił. Matka spała. Wpadłem do pokoju i krzyknąłem: - Co się stało?
Dlaczego ty nie śpisz? - Ojciec uspokoił mnie i powiedział: -Nic się nie stało. Po
prostu jestem przy niej."
Sam nie wiedząc skąd, Lobsenz znalazł siłę do podołania swoim kłopotom, gdy
przypomniał sobie tamto dawne zdarzenie.
"To światło i ciepło z pokoju moich rodziców miało niesamowitą siłę, a słowa
mojego ojca: »Po prostu jestem przy niej« tchnęły coś we mnie. Rola, jaką miałem
teraz spełnić, nie wydawała mi się aż tak ciężka. To tak, jakby odezwało się coś z
przeszłości albo z mojego wnętrza."
Uprzejmość wchodzi w nawyk
Ktoś kiedyś powiedział, że miarą ludzi wielkich jest ich stosunek do ludzi małych,
oraz że gdy ktoś potrafi rozwinąć w sobie zwyczaj poszukiwania gestów, które
tworzą dobrą wolę, dobroć jest jego drugą naturą.
Birch Foracker był jednym z zarządzających firmą "New York Bell Company". Miał
reputację człowieka, który wychodząc zimnym wieczorem z teatru zostawiał-swoje
towarzystwo na chodniku, a sam wchodził do włazu kanalizacyjnego na środku
ulicy, żeby upewnić się, czy z ludźmi tam pracującymi wszystko jest w porządku,
oraz by im powiedzieć, jak bardzo docenia ich pracę. Taki akt nie trwa dłużej niż
minutę, ale czyni jego sprawcę osobą bardzo kochaną.
"Zbyt mało uwagi poświęca się temu, na ile ludzkie życie składa się z takich małych
zdarzeń" - napisał Samuel Johnson w jednym ze swych wspaniałych esejów. Życie
ludzkie jest kształtowane i kierowane zbiorem wielu drobnych zdarzeń, zatem
naszą zasadą będzie:
Naucz się gestów miłości
"Miłość nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego."
1 Kor 13,5
Zignoruj "to", a zobaczysz jak przyjaciele cię opuszczają
Istnieje taka cecha osobowości, która jest w stanie zniszczyć więcej niż każda inna.
Do pewnego stopnia tkwi ona w każdym z nas, lecz gdy wymknie się z rąk, zawsze
działa niszcząco i zawsze odpycha nas od ludzi. Mówię tutaj o tendencji do
sprawowania kontroli nad innymi. Owa tendencja często przebiera się w strój
miłości. Przesadnie opiekuńcza matka mówi: "Kochanie, ja przecież robię to tylko
dla twojego dobra", a mężczyzna stale poprawiający swego przyjaciela myśli, że "to
wszystko dla jego korzyści". W rezultacie takie postępowanie jest dążeniem do
kontrolowania kogoś i naprawdę nie znam takiej osoby, która nie próbowałaby
uciec od manipulatorów. Przypomnij sobie swoje własne odrzucone przyjaźnie. Czy
ludzie, których nie zaakceptowałeś, przypadkiem nie próbowali ci doradzać,
dominować nad tobą, kontrolować i osądzać cię?
"W sercu miłości - jak powiedział pewien mędrzec - jest pewien sekret:
Kochankowie pozwalają sobie nawzajem być wolnymi." Ci ludzie, którzy zaznali
prawdziwej przyjaźni, zawsze zostawiają osobom kochanym "wolną przestrzeń".
Nie "posiadają" oni swoich przyjaciół, ale raczej pomagają im rozwijać się i stawać
się wolnymi.
Wobec tego naszą piątą zasadą będzie:
STWARZAJ PRZESTRZENIE WOLNOŚCI
W SWOICH KONTAKTACH TOWARZYSKICH
Wiosną 1887 roku do miejscowości Tuscumbia w Alabamie przyjechała pewna
dwudziestoletnia dziewczyna z zamiarem zaopiekowania się osobą głuchą i
niewidomą. Była to Annę Sullivan, a jej podopieczną miała być Helen Keller. Jak się
później okazało, miała połączyć je -najbardziej podziwiana w tamtym stuleciu przyjaźń. W wieku siedmiu lat głuchoniema i niewidoma Helen Keller była
właściwie dzikim zwierzęciem, wydającym z siebie niezrozumiałe dźwięki. W szale
potrafiła zrzucać ze stołu talerze i padać razem z nimi na podłogę. Niejedna osoba
mówiła wtedy pani Keller, że jej dziecko jest idiotą.
Całymi dniami Annę przemawiała do małej dłoni Helen, lecz jakoś nie mogła
przebić się do jej świadomości. Nagle, piątego kwietnia tegoż roku stało się coś
cudownego. Oto wspomnienia Helen Keller spisane ponad 60 lat później:
"Stało się to przy studni, kiedy ja trzymałam naczynie, a Annie pompowała wodę.
Gdy woda przelała się i zaczęła płynąć po mojej ręce, Annie wzięła moją drugą dłoń
i powoli przeliterowała w-o-d-a. I nagle zrozumiałam. Po raz pierwszy od czasu
mojej choroby, szczęśliwa, wyciągnęłam rękę po zawsze gotową do pomocy dłoń
Annie, prosząc o podawanie coraz to nowych słów określających wszystko, czego
tylko dotykałam. Z dłoni na dłoń przeskakiwały iskierki znaczeń, aż zrodziła się
przyjaźń. Od studni odeszły dwa zachwycone stworzenia, mówiące do siebie:
»Helen« i »nauczycielka«."
Annę Sullivan poświęciła Helen Keller większość swojego życia. Kiedy j ej sławna
pupilka postanowiła pój ść do college' u, Annę siadywała przy niej na każdych
zajęciach w szkole w Redcliff. Przekładała wyrazy na język jej dłoni i przemęczała
swoje oczy nad książkami, które nie były pisane Braillem.
Annę Sullivan zorientowała się, że Helen jest wyjątkowo utalentowana i że ma
nieograniczone możliwości myślenia i odczuwania. Nie było wątpliwości, która z
nich ma wyższy współczynnik inteligencji. Przed ukończeniem dziesiątego roku
życia Helen pisywała listy do różnych znanych osobistości w Europie w języku
francuskim. Szybko opanowała pięć języków i wykazywała talent, o jakim jej
nauczycielka nawet nie marzyła.
Lecz czy to wszystko zmieniło Annę Sullivan? Nie. Doznała wiele satysfakcji, będąc
towarzyszką Helen i pozwalając jej zachować własną osobowość. Jednym słowem,
dała jej przestrzeń do rozwoju.
Tęsknota za wolnością
Pisząc książkę "Małżeństwo bez granic" (Open Marriage), George i Nena O'Neill
przeprowadzili wywiady z setkami osób, pozostających w najróżniejszych
stosunkach z innymi ludźmi. Rozmawiali z ludźmi rozwiedzionymi, z parami
żyjącymi bez ślubu, z parami "spalonymi" małżeństwem oraz z małżeństwami,
które przeżyły zgodnie dziesiątki lat.
Z zebranych danych najbardziej rzucały się w oczy dwie sprawy. Pierwsza tęsknota za związaniem się z kimś. Druga - potrzeba wolności. W najlepszych
przyjaźniach i małżeństwach jest miejsce dla obu tych potrzeb. Wszyscy przecież
potrzebujemy powietrza do życia. A kiedy obiecująco rozwijająca się przyjaźń nagle
rozpada się, jest to najczęściej wynikiem tego, że jeden z partnerów manipulował
drugim.
Na nieszczęście, tendencja do kontrolowania i manipulowania osobą ukochaną przez nas zresztą odrzucana - rozpowszechniana jest przez niektórych
współczesnych psychologów. Tacy psycholodzy zachęcają do agresji i zastraszania.
Tragicznym jednak wydaje się takie podejście do kontaktów międzyludzkich, gdyż
prowadzi ono do samotności. Zdobywanie przyjaciół przez zastraszanie może
przysporzyć pieniędzy, ale nigdy przyjaciół.
Jeżeli traktujesz wszystkie swoje kontakty z ludźmi jako walkę i jeżeli twoim celem
jest dominacja nad innymi, powinieneś prześledzić niżej zamieszczoną biografię
człowieka, który kiedyś taki właśnie cel przed sobą wytyczył. Alan Bullock napisał
o nim:
"Wszystko dookoła niego urządzone było dla spełnienia jego chęci sprawowania
władzy i dominowania".
Tym człowiekiem był Adolf Hitler.
Albert Speer, którego wessała hipnotyczna siła Hitlera, a który za tę pomyłkę
zapłacił 20-letnim pobytem w więzieniu w Spandau, wspominał potem:
"Nigdy nie spotkałem później w życiu nikogo takiego, przy kim odczuwałbym ów
brak czegoś. Jedynie wtedy, gdy razem z Hitlerem zagłębialiśmy się w planach
architektonicznych, albo przeprowadzaliśmy inspekcję makiet »Berlina
przyszłości", widziałem go w stanie ożywienia, przyjemności i spontaniczności. Nie
wierzę, żeby Hitler był w stanie w ogóle kochać. No, może raz mu się to zdarzyło,
kiedy połączyły go kazirodcze stosunki z jego siostrzenicą Geli Raubal, którą
zresztą doprowadził potem do samobójstwa."
Czy jesteś manipulatorem?
Zdarza się często tak, że kontrolujemy osoby ukochane, nie zdając sobie sprawy z
faktu, że odmawiamy im tym samym wolności. Oto trzy główne typy
manipulatorów, którzy potrafią wycisnąć ostatnie soki ze swoich bliskich:
• Typ opiekuńczo-manipulacyjny - osoba, która MUSI być silniejsza i bardziej
rozgarnięta niż ty, żeby być z tobą szczęśliwa. Dla sprawdzenia, czy należysz do tej
kategorii ludzi, przeprowadź na sobie poniższy test:
a. Czy zazwyczaj chodzimy do restauracji lub na film, który ja wolę?
b. Czy lubię w rozmowie poprawiać błędy innych?
c. Czy używam swego poczucia humoru dla upokorzenia przyjaciół?
d. Czy muszę wiedzieć więcej niż inni na temat danej sprawy, żeby być
zadowolonym z dyskusji na jej temat?
Jeżeli twoje odpowiedzi są ogólnie pozytywne, to prawdopodobnie jesteś w
niebezpieczeństwie. Przyjaźń nie potrzebuje kontroli ze strony któregokolwiek z
partnerów. Istnieje w niej równość, dzięki której każdy z nich może pozwolić sobie
czasem na chwile słabości bez obawy, że jego towarzysz "zdobędzie punkt".
C. S. Lewis, studiując w Oksfordzie, zaprzyjaźnił się na całe życie z kilkoma
osobami, między innymi z Nevillem Coghillem i Owenem Barfieldem. Niektórzy z
nich zostali pisarzami i mieli zwyczaj spotykać się i czytać sobie nawzajem swoje
prace. Wkrótce sława Lewisa przyćmiła ich wszystkich, a on sam pisał popularne
książki w niezwykłym tempie. Mimo to, bardziej niż kiedykolwiek cenił sobie
swych starych przyjaciół. Owen Barfield powiedział potem: "Nie przypominam
sobie ani jednej uwagi, ani jednego słowa, ani spojrzenia..., które mogłoby
sugerować, że jego opinie należałoby bardziej szanować niż nasze... Ciekaw jestem,
ilu jest sławnych ludzi, o których można by powiedzieć to samo."
Jeżeli czujesz się bezpieczny, nigdy nie próbujesz sprawdzać, kontrolować ani
wywyższać się nad innych. Sarah Teasdale powiedziała kiedyś, że "nie można nigdy
posiadać osoby godnej posiadania".
• Typ "biedny-ja" to przeciwieństwo typu opiekuńczo-manipulacyjnego. Taka
osoba dostosowuje do siebie innych poprzez ukazywanie siebie jako osoby słabej.
Pewna nieco otyła kobieta siedzi w mojej poradni, prezentując grupę symptomów,
które określa "atakami lęku". Jej kłopoty fizyczne przechodzą ciągłe mutacje. Była
już wiele razy w szpitalu, dręczyło ją wiele chorób, zawsze znajdowała się w
kłopotach, zawsze w nieładzie emocjonalnym.
Mimo to jest kobietą bardzo inteligentną i wydaje się mieć wiele sił wewnętrznych.
Skąd więc cały ten łańcuch nieszczęść? Dlaczego nigdy nie może skorzystać z życia?
Nagle zaczyna to do mnie docierać. Dlaczego też nie wpadłem na to wcześniej?
Największą tragedię swojego życia przeżyła w domu, kiedy jej ojciec opuścił
rodzinę dla innej kobiety. Jej matka była przedsiębiorcza, zdołała dobrze wychować
dzieci, a w końcu ponownie wyszła za mąż. Jednak po latach okazuje się, że
stosunki społeczne następnego pokolenia obciążone są ciągle tamtym faktem
rozbicia rodziny.
Pamiętając, co przydarzyło się matce, moja pacjentka za wszelką cenę starała się
ukryć swoją siłę i niezależność. Wygląda na to, że robi to z powodzeniem. Gdy ona
dostaje "ataku lęku", jej mąż bardzo się nią opiekuje i jest bardzo troskliwy.
Tym sposobem kobieta ta wpędza się w cierpienie, będąc przekonaną, że dopóki
ma kłopoty, jej mąż przy niej zostanie.
Nie chcę tutaj oczywiście oskarżać mojej pacjentki o świadome udawanie chorej,
ponieważ jest naprawdę chora i doznaje wiele bólu. Cały ten mechanizm działa
nieświadomie, ale mimo to jest potężnym środkiem manipulowania.
W końcu, przecież takiego typu uzależnianie od innych zacznie przynosić zupełnie
inne od oczekiwanych efekty. Stephanie i Linda były od dzieciństwa bliskimi
przyjaciółkami. "Wpadamy do siebie kilkanaście razy w roku - mówi Stephanie. Właściwie mamy wiele wspólnych zainteresowań, a można powiedzieć, że Linda
jest osobą samotną. Ona jednak tak się do mnie »przykleja«, że od momentu
powitania przez trzy godziny opowiada mi o swoich kłopotach, tak że po prostu nie
mogę już tego znieść. Unikam więc jej tak, jak mogę."
• Typ, który potrzebuje być potrzebnym. Nie należy sobie gratulować, jeśli się nie
jest typem osoby "przyklejonej".
Trzeba najpierw sprawdzić, czy nie jest się jej przeciwieństwem.
Pozwólcie, że poprę to przykładem. Oto matka dwóch zamężnych córek Nie pracuje
i jest zazwyczaj znudzona. Wszelkie roboty domowe wykonuje do 10 rano. Jednym
z niewielu momentów, przerywających jej nudę jest telefon od jednej z córek. Gdy
córka informuje, że ma jakieś kłopoty, wówczas wewnętrzny mechanizm matki
zaczyna działać, a adrenalina rozprzestrzenia się po jej organizmie jak błyskawica.
Czuje
się potrzebna! Pędzi więc do domu córki, opiekuje się nią i wszystko jest znowu
dobrze.
Ale jest to niebezpieczne. Matka może rozwinąć chorobliwą zależność i znowu
traktować swoje córki jak małe dziewczynki.
Jak pewna znana para połączyła intymność z wolnością
Zamiast obezwładniać się nawzajem uzależnianiem, dobre kontakty z drugą osobą
mogą nas wyzwolić. Moi małżonkowie są ludźmi zdolnymi i agresywnymi, cechy te
zapewniają wzajemne pozytywne oddziaływanie. Partnerzy nie przejmują się tym,
kto jest silniejszy. Oto przykład:
Czasopismo "The Readers Digest" wydawane jest w i3 językach w 170 krajach, w
łącznym nakładzie 30 milionów egzemplarzy miesięcznie. Dochód firmy ocenia się
na 500 milionów dolarów rocznie. Historia powstania takiego imperium
finansowego (zaczynającego z kapitałem 1800 dolarów) jest przykładem
najwspanialszego sukcesu w amerykańskich annałach finansowych. Jest to również
historia sukcesu w stosunkach mąż-żona.
Kiedy Dewitt Wallace leczył swe rany od szrapnela w szpitalu wojskowym w Aixles-Bains w 1918 roku, czytał każde czasopismo, które wpadło mu w ręce. W
trakcie czytania doszedł do wniosku, że artykuły są zbyt długie, więc zaczął
eksperymentować i skracać je, pozostawiając niejako samą ich esencję. Po wyjściu
ze szpitala, Wallace wybrał kilka tych skondensowanych artykułów, nazwał je "The
Reader's Digest" i rozesłał próbki do różnych wydawców w kraju. Zaoferował
jednocześnie, że przekaże swe "skróty" temu wydawcy, który zgodzi się, żeby
Wallace był edytorem.
Jednak specjaliści nie okazali zainteresowania. Spośród tych, którzy zadali sobie
trud odpisania, tylko William Randolf Hearst uznał, że ten pomysł może chwycić.
Przewidywał jednak, że nakład nie przekroczy 30 tysięcy egzemplarzy. A to było
dla niego zbyt mało. Wallace niestety załamał się. Odrzucenie artykułów nie
zdawało się być dobrym początkiem fortuny. Później w Minneapolis Wallace
znalazł pomocnika. Lila Bell Acheson przyjechała odwiedzić swego brata i wtedy
poznali się. Podobnie jak Dewitt, Lila wychowała się w rodzinie prezbiteriańskiej i
tak jak on nie miała pieniędzy. Ale przed wyjazdem z Minneapolis zakochała się w
Dewitcie i dała się wciągnąć w sprawę "Digest".
W ciągu następnych kilku miesięcy, podczas gdy Lila była w Seattlc, Dewitt spędzał
czas na wysyłaniu listów do potencjalnych subskryben-tów, dołączając do każdego
z nich ręcznie wykonaną stronę tytułową. W tym też czasie zebrał cały kufer
katalogów szkół wyższych i rozsyłał prowizoryczne abonamenty do wymienionych
w katalogach pracowników naukowych. Apelował do stowarzyszeń kobiecych i grup zawodowych,
rozdzielając prenumeraty nie istniejącego ciągle "The Reader's Digest". Gdy
przeprowadzał się do Nowego Jorku, zabrał kufer ze sobą i kontynuował wysyłanie
szalonej ilości ofert.
Piętnastego października 1921 roku Lila i Dewitt pobrali się, a przed wyjazdem w
podróż poślubną do Poconos, Dewitt rozesłał ostatnią porcję listów.
Po powrocie czekała na nich sterta listów. Przekazy pieniężne opiewały na prawie
5000 dolarów. Pożyczyli więc jeszcze 1300 dolarów i złożyli zamówienie na 5000
egzemplarzy w jednej z drukarni w Pittsbur-gu. Numer 1, Tom 1 ukazał się w lutym
1922 roku, Dewitt Wallace i Lila Bell Acheson byli współzałożycielami,
współwydawcami i współwłaścicielami.
Lecz jak podołali finansowo wydawaniu pierwszych numerów? Mieszkanie w
Greenwich Village opłacała Lila, która była pracownikiem socjalnym (pracowała 8
godzin w ciągu dnia, a czasopismem zajmowała się w nocy). Jeden pokój wynajęli
pewnemu małżeństwu, wspólnie z nim korzystając z kuchni i łazienki. Ponieważ
nie było ich stać na prenumeratę czasopism, z których czerpali artykuły, Dewitt
pracował w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej, pisząc pracowicie na kawałkach
żółtego papieru. Pracował dopóki oczy nie zachodziły mu mgłą i nie bolały
ramiona. Wtedy wymykał się na lunch i szybko wracał do pracy.
Wkrótce nakład czasopisma przewyższył najśmielsze oczekiwania ich obojga - 50
000 egzemplarzy w 1926 roku, a 228 000 egzemplarzy w roku 1929. Małżeństwo
Wallace znalazło się w czołówce świata wydawniczego Stanów Zjednoczonych.
Ostatnio pewien wydawca powiedział o nich:
"Oni oboje wspierali się wspólnie w nieprawdopodobny sposób. On potrzebował
kobiety, która uwierzy w to, co on robi; sądzę, że nie było wieczoru w ich życiu
małżeńskim, żeby nie rozmawiali o rękopisach. Ona pracowała nad szatą graficzną
czasopisma i możecie wierzyć, że chociaż oboje przekroczyli już osiemdziesiąty rok
życia, nadal wybiera okładki do kolejnych numerów."
Natomiast sam Wallace powiedział: "Uważam, że to właśnie Lila przyczyniła się do
powstania naszego czasopisma." Przyjaźń może więc być wyzwalająca, a nie
hamująca, jeżeli oboje partnerzy od początku zaczną stosować pewne reguły
wolności.
Oto sześć sugestii co do tworzenia "wolnej przestrzeni".
1. Ostrożnie z krytycyzmem -Niektórzy ludzie czerpią zadowolenie i poczucie
wyższości z krytyki swoich przyjaciół. Jeżeli jesteś dotknięty
tą "chorobą", pozbądź się tej infekcji jak najszybciej. Alice Miller proponuje bardzo
pożyteczną zasadę: "Jeśli krytykowanie przyjaciół sprawia ci ból, wszystko jest w
porządku. Jeżeli zaś znajdujesz w tym choćby najmniejszą przyjemność,
powinieneś trzymać język za zębami."
Istniało coś, co odróżniało Jezusa od wielu reformatorów, którzy poświęcili się
wskazywaniu innym jak powinni się zmienić i kształtować. To faryzeusze byli
samozwańczymi krytykami Chrystusa. Posiadając cechę, którą Mark Twain
nazwałby "kwaśną pobożnością" denerwowali innych. Natomiast zwykłych ludzi
przyciągało do Jezusa to, że Jego łagodność pozwalała Mu rozumieć powody
popełniania przez nich błędów. Jezus był pewien, że ludzie dobrze wiedzą, iż są
grzesznikami; nie trzeba więc było im o tym przypominać. Wszystko, czego
potrzebowali, to nie większego poczucia winy, lecz zbawienia.
Szarzy ludzie zawsze patrzyli "spod oka" na reformatorów, lecz instynktownie
kochali świętych. Robili to, ponieważ reformator jest pochłonięty grzechami innych
ludzi, a święty zajmuje się swoimi własnymi grzechami.
D. L. Moody był jednym z największych duszpasterzy chrześcijańskich, jacy
kiedykolwiek żyli. Potrafił on "trzymać tłum w jednej dłoni", zdobył tysiące
wiernych i był założycielem kilkunastu instytucji religijnych. Jednak nigdy nie
tworzył wokół swej osoby atmosfery ważności, jak to czyni wielu w naszych
czasach. Był on człowiekiem tolerancyjnym, wyrozumiałym i rzadko krytykował
innych. Jednym z jego powiedzeń było: "Mam obecnie zbyt dużo kłopotów z
niejakim D. L. Moody, abym mógł znaleźć czas na szukanie wad u innych." Biorąc
pod uwagę tylko ten jeden cytat, zawsze życzyłem sobie mieć D. L. Moody'ego za
przyjaciela. Przebywanie w jego towarzystwie zapewne przynosiłoby mi ulgę,
ponieważ potrafiłby on zrozumieć, że sam staram się pracować nad moimi wadami.
Przez tego rodzaju akceptację pomógłby mi rozwijać się. "Ludzie jakimś sposobem
starają się być tym, do czego się ich zachęca -nie tym, do czego się ich nakłania".
Właśnie D. L. Moody był jednym z tak zachęcających ludzi.
Kiedy zaś wszystko będzie już powiedziane i zrobione, duża część powodzenia w
miłości zależeć będzie od naszych zdolności akceptowania natury ludzkiej taką,
jaka ona jest. Człowiek, który lubi osądzać innych nigdy nie zdobędzie sobie wielu
przyjaciół. Innymi słowy, musimy starać się tak rozumieć innych, jak robimy to w
stosunku do siebie samych. Indianie z plemienia Siuksów mieli taką dewizę: "Nie
będę sądził swego brata, dopóki nie przechodzę dwa tygodnie w jego mokasynach".
Eksperci w sprawach dotyczących miłości zawsze próbują postawić siebie samych
w położeniu swoich ukochanych bliskich. Krótko mówiąc, są tolerancyjni.
Spośród wszystkich Amerykanów posiadających tę cechę, Abraham Lincoln jest
najlepszym przykładem. Pełen cichej otwartości, wysłuchiwał opinii całych
zastępów krytyków, doradców i innych łudzi, którzy uważali się za lepszych od
prezydenta. Tym sposobem wykazywał on dużą dozę łaskawości. Jednym z
ulubionych cytatów Lincolna było zdanie: "Nie sądź, abyś sam nie był sądzonym."
Kiedy podczas wojny Północy z Południem pani Lincoln w ostrych słowach
wyrażała się o ludziach z Południa, Lincoln odpowiedział: "Nie krytykuj ich, Mary;
będąc na ich miejscu postępowalibyśmy tak samo."
John F. Kennedy wypowiedział prawie identyczne zdanie w dniu wyborów w 1960
roku. Kennedy i jego doradcy to cieszyli się, to znów popadali w rozpacz, czytając
kolejne doniesienia wyborcze. Najpierw wyprzedzali Nixona znaczną liczbą głosów,
ale gdy nadszedł wieczór, ów margines zaczął się niebezpiecznie zmniejszać. Na
krótko przed północą sekretarz prezydenta Eisenhowera, Jim Hagerty,
zatelefonował i powiedział, że Nixon podda się i że telegram z gratulacjami od
prezydenta jest już w drodze. W końcu, o czwartej rano zmęczony Nixon wystąpił
w telewizji. Powiedział on: "Jeżeli obecna tendencja wyborcza utrzyma się,
wybrany zostanie Kennedy". Owa wypowiedź miała miejsce na krótko przed
całkowitym poddaniem się.
Ludzie zebrani wokół telewizora w domu Kennedy'ego ledwo wytrzymali
nerwowo, natomiast sam kandydat był bardzo spokojny. Spokojnie wyłączył
telewizor i powiedział: "Gdybym był na jego miejscu, zrobiłbym to samo", po czym
poszedł spać.
Jeżeli więc potrafimy nauczyć się stawiać siebie samych w sytuacji innych ludzi, tak
jak to robili Lincoln i Kennedy, łatwiej będzie nam być tolerancyjnym. Beethoven
powiedział: "Wszyscy popełniamy błędy, choć każdy z nas inne", a Goethe:
"Wystarczy się trochę zestarzeć, aby stać się bardziej tolerancyjnym. Nie widzę
takiego błędu, którego sam nie mógłbym popełnić". Natomiast Samuel Jonson
postawił kropkę nad "i", mówiąc: "Sam Bóg nie sądzi człowieka, dopóki ten żyje.
Dlaczego miałbym to robić ja lub ty?"
Nie należy tu oczywiście sądzić, że zalecam absolutny brak stanowczości lub też, że
propaguję zgadzanie się z każdym i niemożność wyrażania swojej opini. Nie, nie
odstępujcie od swojego zdania! Wyrażajcie swą indywidualność tak głośno, jak
potrzeba. Ale zawsze dawajcie ten sam przywilej swym przyjaciołom. Stanowczość
jest dobrą cechą, dopóki nie prowadzi do posiadania, ingerencji, bądź nadmiernych
wymagań.
2. Stosuj język akceptacji - Wiele można się dowiedzieć o przyjaźni, obserwując
jak pracują utalentowani psycholodzy. A to dlatego, iż wielu pacjentów twierdzi, że
ich kontakt z terapeutą był najlepszym spośród
wszelkich kontaktów międzyludzkich, jakie kiedykolwiek mieli. Dr Paul Tournier,
mieszkający w Genewie, stał się tak sławny, że wielu młodych lekarzy jeździ do
Europy uczyć się jego techniki terapeutycznej. Tournier w typowy dla siebie sposób
mówił o tym ostatnio. "To czasem żenujące dla studentów przyjeżdżać tutaj w celu
poznania moich »technik«, bo zawsze odjeżdżają stąd rozczarowani. A przecież
wszystko, co robię, to akceptacja ludzi." Właśnie to jest prawdopodobnie
najważniejsze, co można powiedzieć o sztuce psychoterapii.
Jeżeli potrafimy nauczyć się akceptować integralność osobowości ludzi obok nas,
znacznie wzrośnie wartość naszych stosunków z nimi. Nie znaczy to, że należy ze
wszystkim się zgadzać. Akceptacja jest czymś zupełnie innym. Większość tego, co
słyszę podczas pracy stoi w sprzeczności z moim własnym kodeksem moralnym:
opowiadanie o stosunkach pozamałżeńskich, o niemądrych planach na przyszłość,
o wszelkiego rodzaju przestępstwach. Gdybym czuł się zobowiązany wydawać
opinie o wszystkich typach spraw i protestować, kiedy pacjent robi coś złego, sam
stawiałbym się na miejscu Boga. Jednocześnie sam "przygotowałbym się" do
załamania nerwowego.
Podczas mojej praktyki stwierdziłem, że mogę okazać akceptację w stosunku do
pacjentów bez zgadzania lub też nie zgadzania się z nimi. Robię to, po prostu
słuchając ich. A już najbardziej staram się przysłuchiwać opowiadaniom o
uczuciach ludzi. Najczęściej podczas terapii zajmujemy się emocjami. Pewien mąż
opowiada, jaki chciałby przeżyć stosunek płciowy z pewną młodą dziewczyną.
Nastolatek marzy o porzuceniu domu rodzinnego. Matka żałuje, że ma dzieci, a po
chwili czuje się winna, że ma takie myśli. Oto materiały na sesje terapeutyczne.
Wobec tego robię wszystko, co mogę, aby ludzie ci mogli zdać sobie sprawę z tego,
że mają prawo do swoich uczuć, że ich uczucia nie są ani złe, ani dobre, oraz że
zdrowo jest się tak wygadać.
Dr Thomas Gordon w swej wspaniałej książce "Nauka efektywnego rodzicielstwa"
(Parent Effectiveness Training) sugeruje stosowanie "kluczy", gdy chce się
spowodować, aby dzieci więcej o sobie mówiły. Ale mają to być takie "klucze",
które jednocześnie zapewniają dzieci, że wysłucha się ich bez osądzania. Oto one:
"Naprawdę?" "Aha, tak to zrobiłeś." "To ciekawe."
"Powiedz coś więcej o tym." "Ciekawa jestem twojego zdania na ten temat." "Zdaje
mi się, że jest to dla ciebie ważne."
3. Zachęcaj swych bliskich do odrębności - Trzecia rada, pomagająca uczynić
kontakty międzyludzkie mniej napiętymi, dotyczy różnych dziwactw twoich
przyjaciół, ich ekscentryczności i osobliwych marzeń. Zamiast nakładać na swoich
bliskich obowiązek dostosowywania do tak zwanych "norm ogólnych", powinno się
ich raczej zachęcać do odrębności. Każdy ma marzenia, właściwe tylko sobie, a ty
możesz być kochany właśnie za zachęcanie do realizacji tych marzeń.
24 maja 1965 roku dziwny stateczek cicho wymknął się z portu Falmouth w
Massachusetts i skierował swój dziób na otwarty ocean. Jedyną osobą na pokładzie
był Robert Manry, wydawca pisma "Plain Dealer" w Cleveland. Po dziesięciu latach
spędzonych przy biurku, Manry doszedł do wniosku, że ma już dosyć i postanowił
zrobić coś niezwykłego. Zakupił więc sekstans oraz tablice logarytmiczne i zaczął
układać plan rejsu do Anglii. Mająca 13,5 stopy długości "Tinkerbellc" miała być
najmniejszą łodzią, na której chciano pokonać ten dystans.
Z obawy przed tym, że jego przyjaciele będą się starali wyperswadować mu tę
podróż. Manry po prostu wziął urlop. Poinformował tylko kilkoro swoich
znajomych, a jego siostra odpisała mu: "Wspaniale jest spotkać kogoś, kto chce
zrealizować swoje marzenia. Tak niewielu z nas próbuje to robić."
Ale najbardziej poparła ten pomysł żona Manry'ego, Virginia. "Nikt na świecie nie
ma tak cudownej żony jak ja - powiedział później Manry. - Mogła przecież nalegać,
abym zachowywał się jak wszyscy racjonalnie myślący ludzie i zaniechał tej
»szalonej podróży«. Wiedziała jednak, że maszeruję w takt innego rytmu i dała mi
olbrzymi bodziec do samorealizacji, pozwalając dalej kroczyć w rytm muzyki, którą
słyszałem."
Podróż oczywiście nie była idyllą. Manry spędził wiele bezsennych nocy, próbując
przekraczać trasy przepływu wielkich frachtowców tak, aby któryś nie zmiażdżył
jego łódki. Po tygodniach spędzonych na morzu jedzenie przestało mieć smak,
samotność powodowała halucynacje, ster złamał się trzy razy, a flauta
uniemożliwiała kontynuowanie rejsu. Sztormy wyrzucały go za burtę i tylko dzięki
linie, którą był opasany, udawało mu się wrócić na pokład. Ostatecznie po 78
dniach rejsu Manry wpłynął do portu Falmouth w Anglii.
Podczas samotnych nocy spędzonych z rumplem w dłoni, Manry często zastanawiał
się, co zrobi, kiedy wyjdzie na ląd. Myślał o tym, żeby wynająć pokój w hotelu, zjeść
samotnie dobry obiad w jakiejś restauracji, a potem pójść do biura agencji
Associated Press, żeby zobaczyć czy zainteresuje ich jego przygoda. Ale wieść o
jego zbliżaniu się do brzegów Anglii rozeszła się szeroko. Manry był absolutnie
nieprzygotowany na to, co go czekało. Trzysta jednostek pływających eskortowało
go przy wejściu do portu, dając sygnał syrenami. Na nabrzeżu wiwatowało 40000
ludzi, w tym tłum reporterów. Nagle stał się bohaterem, a o jego wyczynie
mówiono na całym świecie.
Jednak największym bohaterem spośród ludzi stojących na nabrzeżu była jego
żona, Virginia. To ona miała odwagę dać mężowi tę wolność do spełnienia marzeń.
Naturalnie, nie każda żona zgodzi się, aby jej mąż ryzykował życie. Ważne jest
jednak, aby zauważyć owe odrębne pomysły ukochanych osób. Bo jeżeli się kogoś
kocha, kocha się również jego projekty życiowe. Należałoby tutaj zapytać, kiedy
taka ekscentryczność staje się przesadna. Oto znakomita zasada Williama Jamesa:
"Najlepiej jest, gdy nie przeszkadzamy innym w ich sposobie bycia szczęśliwym,
pod warunkiem, że ich metody w zasadniczy sposób nie przeszkadzają naszym."
Podobnie jak przesadnie pielęgnowane zalety, także wolność może stać się wadą.
Nadużywanie zasady "ty rób swoje, a ja swoje" może doprowadzić do rozpadu
najlepszych nawet układów. Podobnie może zadziałać przesadne zaangażowanie
się w sprawy bliskich. Przecież tak jak różni są ludzie, tak różnej skali niezależności
i współzależności potrzebują.
4. Respektuj prawo do samotności - Dojrzałą przyjaźń cechuje szacunek dla
instytucji prywatności. Istnieje coś takiego, jak nadmiar bliskości. We wszystkich
rodzajach kontaktów ludzie poruszają się razem i oddzielnie. Oznaką dojrzałych
relacji międzyludzkich jest fakt, że możesz odpocząć, kiedy bliska ci osoba na
krótko oddali się.
Dr Lawrence Hattere, profesor psychiatrii w Cornell Medical School, mówi: "Mam
kilku przyjaciół artystów, którzy są na ogół bardzo zaabsorbowani swoją pracą.
Rzadko się z'nimi widuję. Ale to właśnie z nimi mogę rozmawiać bardziej otwarcie
niż z ludźmi, z którymi spotykam się na co dzień."
Szczególnie dzieci potrzebują tego zacisza, aby móc pomarzyć, aby móc zbadać
własną dziką naturę i wyobraźnię. Niektórzy rodzice o tym wiedzą. Pięcioletni Bili
jest w swoim pokoju. W tym czasie do jego matki przychodzi przyjaciółka na
pogawędkę. Minęła godzina i owa cicha nieobecność Billa wydała się gościowi
złowieszczą. "Co on tam robi?" -spytała. Matka chłopca uśmiechnęła się pogodnie.
"Kto wie? Czasami, gdy jest cicho Bili jest Indianinem podchodzącym do
niedźwiedzia albo kosmonautą. On tworzy swój własny świat, do którego nigdy nie
wchodzę, jeśli mnie nie zaprosi." Ta kobieta rozumie, że dając dzieciom tę odrobinę
intymności, umacniamy ich wiarę w siebie, której przecież tak bardzo potrzebują.
To samo odnosi się do małżeństwa. Zdarza się, że jest się tak blisko siebie, iż
nieomal można się od tego nawzajem podusić. Oto komentarz niemieckiego poety,
Reinera Marii Rilke:
"Dobre małżeństwo to takie, w którym każde z małżonków staje się strażnikiem
wolności drugiego. Jeżeli zaakceptuje się fakt, że nawet pomiędzy najbliższymi
sobie istotami istnieje nieskończona przestrzeń, życie obok siebie będzie cudowne.
Pod warunkiem że małżonkowie pokochają ten dzielący ich dystans, który przecież
pozwala doskonale widzieć na tle nieba całą postać ukochanej osoby."
5. Dobrze jest mieć wielu przyjaciół -Zazdrość jest, jak określił to Szekspir,
"zielonookim potworem", który niszczy wiele wspaniałych przyjaźni. Jeżeli
wpadasz w złość, gdy twój najlepszy przyjaciel spędza miło czas z innymi ludźmi,
albo kiedy zaprzyjaźniona para "wyłącza" cię z niektórych jej poczynań
towarzyskich, powinieneś wystrzegać się niszczycielskiej siły zazdrości. Nikt nie
posiada wyłącznych praw do nikogo, więc spodziewając się, że jesteś jedyną liczącą
się osobą, "wiążesz" ręce swemu przyjacielowi.
Zachowanie się typu "mocny chwyt" nadchodzi wraz z "przemęczeniem" naszych
kontaktów. Antidotum dla zazdrości jest rozszerzanie zainteresowań i
przyjaźnienie się z ludźmi z różnych grup. Nie ma wyłącznie jednej osoby, która
mogłaby cię "uszczęśliwić". Twoje życie powinno zawierać wiele zainteresowań,
pasji i przyjaźni, jeżeli chcesz uniknąć owego "tłoku" wokół ukochanej osoby.
Na przykład wielu ludziom brakuje głębokiej miłości tylko dlatego, że usłyszeli
kiedyś plotkę, iż szczęśliwe małżeństwa nie potrzebują przyjaciół. "Mój mąż jest
jedynym przyjacielem, jakiego potrzebuję" -powiedziała pewna młoda kobieta.
Takie podejście do sprawy wywiera olbrzymią presję na małżeństwo. Bez względu
na to, jak cudowne jest to małżeństwo, nie ma takiej osoby, która mogłaby spełnić
wszystkie twoje potrzeby. Wobec tego, dobrze zrobisz, nawiązując wiele relacji
pozaseksualnych. Małżeństwo powinno być twoją najwspanialszą przyjaźnią, ale
nie jedyną. Zubożysz siebie, jeżeli nie będą cię łączyć bliskie kontakty z wieloma
ludźmi.
Ludzie często wpadają w pułapkę sądząc, że po ślubie powinni zaniechać przyjaźni
z lat kawalerskich i panieńskich, a poszukać innych par małżeńskich, z którymi
mogliby miło spędzać razem czas. Przecież mało prawdopodobne jest, aby czwórka
ludzi mogła się tak samo wzajemnie lubić.
Dobrze jest, gdy mąż i żona znajdą inną parę, która da się lubić. A jeżeli nie, co
przecież często się zdarza, należy bez wahania zawiązywać przyjaźnie osobiste, w
których współmałżonek może nie uczestniczyć.
Marge i Dianę były w tym samym żeńskim kole studenckim w college'u i były na
swoich ślubach. Najpierw, mając małe dzieci w domu, niezbyt często rozmawiały ze
sobą i zdawało się, że oddalają się od siebie. Lecz teraz są bliżej i często jadają
razem lunch w restauracji. Ich mężowie raczej nie znajdują wspólnego języka, a
wszelkie próby robienia czegokolwiek we czwórkę spełzły na niczym.
"Kiedy ja i Marge zdałyśmy sobie sprawę z faktu, że nasi mężowie wolą, gdy
spotykamy się same - powiedziała Dianę - i kiedy przestałyśmy czuć się winne, że
razem jemy lunch, kiedy nam się to podoba, nasza przyjaźń doznała swoistego
uwolnienia. Obie mamy bzika na punkcie muzyki Bacha, czego nie znoszą Alan i
Mark, więc czasami chodzimy razem na koncerty organowe. Teraz, gdy wracam do
domu, przytulam się w łóżku do Alana i jestem mu bardzo wdzięczna za to, iż nie
oczekuje ode mnie, że WSZYSTKIM będziemy się razem dzielić. A poza tym, dobrze
się czuję, gdy mogę mu opowiedzieć o czymś nowym. Połowę przyjemności, jaką
sprawiały mi koncerty, był fakt, że mogłam opowiedzieć Alanowi, jak ta muzyka na
mnie działa." Zatem, dzięki przyjaźniom, małżeństwa Marge i Dianę są wzbogacone,
a nie zubożone.
6. Bądź przy gotowany do zmian swoich relacji -Weźmy pod uwagę taki
przykład: Twoja młodsza siostra wszędzie z tobą chodziła, gdy ty dorastałeś i
oczywiście byłeś osobą dominującą. Jeżeli w życiu dorosłym mają was łączyć
zdrowe stosunki, musisz dać swej siostrze więcej swobody, musisz pozwolić jej być
dorosłą, musisz uczynić ją równą sobie samemu. Jest to trudne, ponieważ lata
uwarunkowań stworzyły zwichrowany układ. Jednak musi się to zmienić i
oczywiście może, o ile jesteś gotów zmienić swój stosunek do innych.
Podobna modulacja jest niezbędna także w "uwalnianiu" kilkunastoletnich dzieci.
Wydaje się, że to było tak niedawno, kiedy zawiązywaliśmy naszym dzieciom
sznurowadła i braliśmy je za rękę, przechodząc przez jezdnię. Teraz należy oduczyć
się tych zwyczajów, ponieważ to nie są już małe dzieci i nie są już od nas tak
zależne.
Pewna mądra matka powiedziała mi ostatnio: "Są dwie rzeczy, które chciałabym
dać swoim dzieciom. Jedna to korzenie, druga to skrzydła, to pierwsze jest jednak
dużo łatwiejsze."
Henri Nouwen mówiąc o tym używa metafory gościnności.
"Dziwnym może się wydawać dyskutowanie o stosunkach między rodzicami i
dziećmi w kategoriach gościnności. Ale przecież jedna z głównych cech
chrześcijaństwa mówi, że dzieci nie są czymś, co można posiadać, ani czym można
rządzić, lecz są one Darem, którym należy się opiekować i dbać o niego. Nasze
dzieci są naszymi najważniejszymi gośćmi, którzy wchodzą do naszych domów,
proszą o naszą opiekę, pozostają w nim trochę, a potem odchodzą swoimi
własnymi drogami. "
Życzyłbym sobie, aby każdy rodzic, przychodzący do mnie po radę w sprawie
problemów emocjonalnych swoich dzieci, wieszał sobie to hasło na lustrze w
łazience i czytał je pięć razy dziennie. A to dlatego, że coraz częściej widzę tę "rzeź",
której dokonują rodzice, zastępując miłość manipulacją.
Jeżeli chciałbyś przeczytać wspaniałą książkę o rodzicielstwie w ogóle i o tym, ile
wolności dawać dzieciom, polecam "Obietnice dla Piotra" (Promises to Peter)
Charliego Shedda. Razem z żoną staramy się czytać ją co roku. Dr Shedd opisuje w
niej szczegółowo opracowany przez siebie plan "rosnącego samorządu" dla dzieci.
Oczywiście może się zdarzyć, że ktoś nie zechce dawać swoim dzieciom tyle
swobody, co rodzina Sheddów, ale jakiś plan stopniowej emancypacji trzeba stosować, bo inaczej nasze dzieci przestaną być naszymi przyjaciółmi.
Antropolog Gregory Bateson był pierwszym człowiekiem, który dokonał
rozróżnienia między stosunkami komplementarnymi i symetrycznymi. Według
niego stosunek komplementarny ma miejsce w przypadku zachowań
niejednakowych, charakteryzujących się zależnością i opiekuńczością, poczuciem
wyższości i kompleksem niższości. Zaś stosunek symetryczny ma miejsce w
przypadku osób równych sobie. Używając więc tego języka, stosunki między
rodzicami i dziećmi powinny zmieniać się od komplementarnych do
symetrycznych.
Należy jednak pamiętać, że taka zmiana jest równie trudna dla dzieci, jak i
rodziców i żeby pojąć zażenowanie, jakiego doznaje dziecko, trzeba przyjrzeć się
stosunkowi do własnych rodziców. Można mieć własne dzieci i wnuki, a mimo to w
obecności własnych rodziców zachowywać się właśnie tak, jak dzieci.
Pewna światowej sławy aktorka skandynawska, mająca własną córkę zapytana
została kiedyś, czy potrafiłaby odnosić się do swojej matki jak dorosły do
dorosłego. "Bardzo bym chciała - powiedziała. - To moje wielkie marzenia. Niestety,
moja matka ciągle chce być matką, a ja mam być córką. Ona robi to nieświadomie,
ponieważ twierdzi, że tak nie jest. Tak już zostanie na zawsze. Być może i ja jestem
tu winna, ponieważ ciągle, choć mimowolnie, zachowuję się jak córka. Bardzo
chciałabym wiedzieć, kim moja matka jest naprawdę, poznać jej myśli, jej rozczarowania i nadzieje. Chciałabym ją poznać jako kobietę."
Podobne zmiany mają, a przynajmniej powinny mieć miejsce w małżeństwie. Wiele
rozwodów spowodowane jest tym, że silniejszy partner nie jest w stanie
przystosować się do wzrastającej niezależności drugiego. Ma to zazwyczaj miejsce,
gdy żona jest osobą pasywną i znajduje się jakby na uboczu. Jest zaabsorbowana
wychowywaniem dzieci przez kilkanaście lat i nagle "gniazdko" pustoszeje. Kobieta
przygląda się wtedy sobie samej i dochodzi do wniosku, że musi zacząć domagać
się należnego jej szacunku, aby przetrwać.
Mąż, który zawsze narzekał, że jego żona jest nieśmiała i usuwa się w cień, teraz
jest zaskoczony i przerażony wzrostem jej pewności siebie.
Ten mechanizm może oczywiście zadziałać odwrotnie. Mężczyzna po czterdziestce,
który był człowiekiem agresywnym i przesadnie męskim, może zacząć bardziej
interesować się domem oraz delikatnymi i duchowymi aspektami życia. Kobieta
zaś może mieć w tym momencie kłopoty z odnalezieniem się, w tak innej sytuacji
domowej.
Nie są to sprawy łatwe, ale nasze uzależnienia wymagają zmian, a zdrowe stosunki
wymagają elastyczności w reagowaniu na potrzeby takich zmian.
Gail Sheehy przeprowadziła kiedyś wywiad z mężczyzną w średnim wieku wziętym projektantem - na temat jego małżeństwa i tego, czym w średnim wieku
powinna być miłość. Powiedział on: "Sądzę, że miłość wymaga uznania własnych
uzależnień. Dopiero potem można by zająć się czymś, co nie ma z nimi nic
wspólnego. Na przykład, kiedy oboje partnerzy chcą widzieć drugiego jak dojrzewa,
bez względu na to, czy przyniesie im to jakiekolwiek korzyści."
"Myśli pan o znajdowaniu przyjemności w swobodnym przyglądaniu się
wspólnemu życiu?" - spytała Sheedy.
"Tak. To jest to, co o wiele częściej zdarza się w głębokich przyjaźniach, niż w
małżeństwie."
Zasadą numer pięć jest więc:
Stwarzaj przestrzenie wolności w swoich kontaktach towarzyskich
PIĘĆ WSKAZÓWEK WZMOCNIENIA ZAŻYŁOŚCI
Część druga
"Istnieje jedna świątynia we wszechświecie - ciało ludzkie.
Dotykamy nieba, dotykając ciała ludzkiego"
Thomas Carlyle
Dotknij mnie, proszę
Kilka lat temu grupa studentów medycyny odbywała praktykę na oddziale
dziecięcym pewnego dużego szpitala. Wydawało się, że dzieci darzą szczególną
sympatią jednego studenta, zawsze witały go z radością. Inni studenci nie mogli
tego pojąć. W końcu postanowili podpatrzyć w czym rzecz. Nie zauważono niczego
szczególnego do wieczora. Kiedy młody medyk wykonywał swój ostatni obchód,
poznano tajemnicę. Ów student całował każde dziecko na dobranoc.
Pierwszą więc wskazówką pogłębienia zażyłości jest:
UŻYWAJ SWEGO CIAŁA DLA OKAZYWANIA CIEPŁA
Najsilniejszy organ twego ciała
Nasze ciało może stać się najlepszym narzędziem pomocnym w osiągnięciu
autentycznej intymności w stosunku do ludzi znajdujących się wokół nas. Gdyby
przyjrzeć się tym, którzy mają doskonałe stosunki z innymi, można by zauważyć, że
- z pominięciem niewielkiej liczby tych, którzy zawzięcie ściskają każdego, kto jest
w zasięgu ręki - większość z nich "ustawia" delikatnie zmysł dotyku i używa go we
wszystkich kontaktach z ludźmi. Tacy ludzie słuchają oczami, stają blisko
rozmówcy i często używają dotyku jako środka komunikowania na poziomie tego
właśnie ciepła.
Ashley Montagu napisał długą naukową książkę o sztuce dotykania. Demonstruje
on w niej, że skóra ludzka, niegdyś uważana za zwykłe "okrycie" ciała ludzkiego,
jest w rzeczywistości naszym najsilniejszym organem. Ponad pół miliona
receptorów czuciowych połączonych jest poprzez rdzeń kręgowy z mózgiem.
Człowiek może funkcjonować będąc pozbawionym wzroku, słuchu, węchu i smaku,
ale niemożliwe jest przetrwanie bez funkcji pełnionych przez skórę. Kiedyś
uważano, że zwierzęta liżą swoje małe tylko dla utrzymania ich w czystości.
Montagu wykazał jednak, że mycie służy o wiele głębszemu celowi. Odpowiednia
stymulacja skóry jest sprawą zasadniczą dla rozwoju organicznego i
zachowawczego.
Powszechna potrzeba bycia dotykanym
Młode wszystkich ssaków przytulają się i ocierają o ciało swojej matki i
rodzeństwa. Prawie każde zwierzę lubi jak się je głaszcze lub w jakikolwiek inny
sposób miło pobudza jego skórę. Psy zdają się mieć nienasycone apetyty na
pieszczoty, koty objawiają zadowolenie z pieszczot mruczeniem, a delfiny również
lubią być delikatnie dotykane.
W dziewiętnastym wieku ponad połowa dzieci umierała w pierwszym roku życia z
powodu marazmu (greckie słowo "marasmus" znaczy "uwiąd"). Według Montagu
jeszcze w latach dwudziestych dwudziestego wieku procent umieralności dzieci w
pierwszym roku życia w różnych sierocińcach amerykańskich dochodził do 100!
Fascynującą lekturą o tym alarmującym zjawisku jest praca badawcza dra
Henry'ego Chapina. Dr Chapin, znany psychiatra nowojorski, zwrócił uwagę, że
niemowlęta trzymano w czystych i zadbanych pomieszczeniach, ale że rzadko były
brane na ręce. Chapin zatrudniał więc kobiety, których zadaniem było branie tych
niemowląt na ręce, gaworzenie i głaskanie ich. Procent umieralności znacznie się
zmniejszył.
Kto ponosi odpowiedzialność za niepotrzebną śmierć tych wszystkich dzieci?
Kierownicy sierocińców nie, ponieważ działali na podstawie "najlepszych"
osiągalnych dla nich informacji. Winnym tego jest Emmet Holt Sr., profesor
pediatrii w Columbia University. Holt był autorem broszury zatytułowanej "Opieka
nad dziećmi i karmienie ich" wydanej
po raz pierwszy w 1894 roku (w roku 1935 wyszło jej piętnaste wydanie). Przez
długie lata Holt był największym autorytetem, doktorem Spockiem swoich czasów.
To właśnie w tamtej książeczce Holt nalegał, aby matki zaniechały kołysania i nie
brały dzieci na ręce, gdy płaczą - żeby ich nie rozpieścić przesadną opieką. Czuła
opieka uważana była za nienaukową.
Wiadomo obecnie, że małe dzieci denerwują się i stają się wyjątkowo aktywne, gdy
pozbawione są kontaktu cielesnego. W wielu eksperymentach z dziećmi
normalnymi i nienormalnymi te, które miały więcej kontaktu fizycznego z
rodzicami lub innymi osobami zajmującymi się nimi, wcześniej uczyły się chodzić i
mówić oraz miały wyższy współczynnik inteligencji.
Dzieci bardzo pragną tego kontaktu z rodzicami. Howard Maxwell j est człowiekiem
nowoczesnym, więc kiedy jego czteroletnia córka "oszalała" na punkcie
opowiadania o trzech świnkach i zażyczyła sobie, aby czytać jej to opowiadanie co
wieczór, pan Maxwell - zadowolony z siebie - nagrał bajkę na taśmę
magnetofonową. Gdy Melinda prosiła o bajkę, on po prostu włączał magnetofon.
Funkcjonowało to dobrze przez kilka wieczorów, ale pewnego dnia Melinda
przyszła do ojca i wetknęła mu książeczkę w ręce.
- "Ależ kochanie - powiedział ojciec - przecież wiesz, jak włączyć magnetofon. - Tak
- odrzekła Melinda - ale nie mogę mu usiąść na kolanach."
Wielu rodziców przestaje dotykać swoje dzieci, gdy mają pięć lub sześć lat. Wkrótce
dzieci przestają się dotykać nawzajem, naginając się w ten sposób do niesamowitej
presji społecznej naszej kultury, która rezygnację z dotykania się uważa za cechę
dorosłości. Podczas gdy Włosi i Francuzi dotykają się w trakcie rozmowy około stu
razy w ciągu godziny, Amerykanie robią to mniej niż trzy razy. Gordon Inkeles,
który był instruktorem masażu na uniwersytetach w całych Stanach Zjednoczonych, mówi, że skóra większości dorosłych Amerykanów jest "za-morzona".
"Fakt, że skóra »głodowała« przez większą część życia staje się widoczny już po
dwóch godzinach masażu - pisze Inkeles. - W tych chwilach ciszy, kiedy odbywa się
masaż, można często zauważyć taki wyraz twarzy masowanego, który
zarezerwowany jest zazwyczaj dla świętych i dla bożków hinduskich."
Istnieją tylko dwie sytuacje, w których większość z nas pozwala innemu dorosłemu
dotykać się. Mianowicie, podczas stosunków płciowych oraz w czasie zabiegów
przeprowadzanych przez osoby "upoważnione" do dotykania - krawców,
fryzjerów, terapeutów i masażystów. Ci z kolei starają się zazwyczaj być chłodnymi,
chyba że dotykanie ma tutaj być wstępem do seksu. Jednak pomiędzy seksem, a
chłodem terapii istnieje cała gama doznań dotykowych.
Przyglądając się kontaktom Jezusa z Palestyńczykami, obserwuje się, jak Jezus
ciągle dotyka ich. "Wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: »chcę, bądź oczyszczony*. I
natychmiast został oczyszczony z trądu" (Mt 8, 3). Kiedy teściowa Piotra była
chora, Jezus "ujął ją za rękę, a gorączka ją opuściła (...)" (Mt 8, 15) Kiedy zaś matki
przyniosły do Jezusa swoje chore dzieci, Jezus"(...) biorąc je w objęcia, kładł na nie
ręce i błogosławił je" (Mk 10, 16).
Jak komunikować serdeczność bez jednego słowa
Autobiografia aktorki Meliny Mercouri - "Urodziłam się Greczynką" - zaczyna się
tak:
"Pierwszym człowiekiem, którego pokochałam, był Spiros. Był on nadzwyczaj
przystojny i niezwykle uwodzicielski. Jego usta miały zapach słodszy niż usta
innych mężczyzn, których znałam. Kochałam jego objęcia, objęcia pachnące różą i
bazylią. Był silny i wysoki. Uwielbiał mnie. To uczyniło moje dzieciństwo
szczęśliwym. Spiros był moim dziadkiem."
Jeżeli chcesz zbliżyć się do ludzi, którzy są wokół ciebie, musisz zdać sobie sprawę z
siły komunikowania, którą masz w swoich rękach. Podczas mojej pracy czasami nie
wiem, co powiedzieć w obliczu złożonych problemów moich pacjentów. Wtedy
odruchowo wstaję z fotela i kładę dłoń na ramieniu pacjenta, chcąc przekazać, co
czuję.
Pewnego dnia przyszła do mej poradni zdenerwowana i załamana dziewczyna.
Przez prawie całe spotkanie płakała. Tydzień później zamierzałem dyskutować z
nią o jej sprawie, lecz ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna nie wiedziała o czym
poprzednio mówiliśmy! Jedno, co zapamiętała, to fakt, że objąłem ją, gdy
wychodziła. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety zwierzają się często, że najbardziej
tęsknią za możliwością podejścia do ich partnerów i przytulenia się na chwilę.
Wylewność fizyczna jest równie odpychająca, jak wylewność werbalna. Ale gdy jest
ona autentycznym wyrazem uczuć, dotyk może zbliżyć nas do drugiej osoby
bardziej niż tysiące słów. Mężczyźni także mogą znaleźć męskie sposoby wyrażania
swych uczuć w stosunku do siebie samych. Już zbliżenie się na odległość
wyciągniętej ręki jest nośnikiem komunikacji. Klepnięcie po plecach, żartobliwy
cios w brzuch albo ręka położona w trakcie rozmowy na ramieniu rozmówcy - to
wszystko powinno znajdować się w słowniku twoich gestów.
W naszych kontaktach z przedstawicielami płci przeciwnej dotykanie nie musi być
związane z seksem. Za pomocą demonstracji fizycznych oferujemy ulgę, dajemy
zachętę lub wyrażamy czułość.
Kiedy alkoholizm Marka trzymał go mocno w swych szponach, poniedziałki były
dla niego najgorsze. Po pijaństwie w czasie weekendu wlókł się jakoś do pracy, ale
praca była ośmiogodzinnymi torturami. "Gdy wracałem wieczorem do domu mówił Mark - zerkałem na skrzynkę na listy i szedłem prosto do sypialni. Nie
chciałem z nikim rozmawiać. Ale często zdarzało się, że gdy leżałem na łóżku,
czytając gazetę, moja córka Katrina wchodziła, żeby powiedzieć mi »cześć«.
Widziała, że okropnie się czuję i jakby wiedziała, jak bardzo potrzebuję wsparcia,
chociaż nie proszę o nie. Kładła się więc obok mnie, dotykając mej ręki. Bez słów
czułem, że dzięki jej obecności trucizna opuszcza me ciało."
Dotyk zmysłowy
Najbliższa intymność dwóch osób może, oczywiście, być zwielokrotniona dzięki
stymulacji zmysłowej oraz dzięki samemu seksowi. W uniesieniu miłosnym wielu z
nas potrafi zakomunikować głębię miłości lepiej, niż potrafią dokonać tego słowa.
Jednakże błędem jest ograniczanie kontaktów cielesnych do samego tylko stosunku
płciowego. Żyjemy w dobie wyzwolenia seksualnego i łamania wszelkich tabu, a
jednak istnieje wiele par, które zdają się ignorować większą część ciała partnera.
Wolni seksualnie kochankowie wiedzą wszystko o tak zwanych miejscach
erogennych, ale wielu z nich ignoruje pozostałe 95% ciała partnera.
W naszej pracy z parami, mającymi różne problemy seksualne -najczęściej kobiety
nie doznają orgazmu, a mężczyźni są impotentami -prawie zawsze dochodzimy do
wniosku, że mąż i żona dosłownie nie dotykają się. To znaczy, że to, co znajdowało
się w centrum ich związku - pieszczoty, objęcia, pocałunki - stopniowo zaczęło
znikać. Nic więc dziwnego, że zaistniały takie kłopoty seksualne.
Kuracja wszelkich problemów seksualnych jest właściwie jedna: wszystkich
nakłaniamy do dotykania się. Masters i Johnson opracowali specjalne ćwiczenia dla
pobudzania zakończeń nerwowych, które przyniosą ćwiczącemu olbrzymią
przyjemność. Oczywiście, nie potrzeba chodzić do poradni seksuologicznej, aby tam
dokonywać tych ćwiczeń. Jest to bardzo prosta gra, w którą można znakomicie
"grać" w domu. Gdyby każda para, łącznie z tymi, których pożycie seksualne jest w
porządku, wykonywały te pobudzające ćwiczenia co jakiś czas, okazałoby się, że ich
związek bardzo na tym korzysta.
Wybierzcie taki czas, kiedy będziecie mogli zamknąć się w sypialni bez obawy
przeszkadzania wam ze strony innych. Nie powinno się tego robić późno
wieczorem - wówczas oboje jesteście już zmęczeni. Teraz kładziecie się nago na
łóżku. Przez pierwsze 20 minut jedna osoba jest dawcą, druga - biorcą. Jedynym
zadaniem biorcy jest leżeć spokojnie i
pozwolić partnerowi działać. Nie należy się odwzajemniać, oglądać ani rozmawiać;
chyba, żeby powiedzieć partnerowi, kiedy dotyk sprawia przyjemność, gdzie
powinien dotykać delikatnie, gdzie mocniej. Podczas gdy partner delikatnie pociera
twą skórę (dobrze jest stosować jakiś płyn, zmniejszający tarcie), należy zwracać
baczną uwagę na różnorodność odczuwanych przez skórę bodźców. To, oczywiście,
nie ma być preludium do stosunku płciowego i dlatego w czasie kilku pierwszych
sesji nie zalecamy dotykania piersi i genitaliów.
Oczywiście, żadnego seksu potem! Dlaczego? Ponieważ nie myśląc o tam, co
nadejdzie, można poświęcić 100 proc. swojej uwagi na doznania przenoszone przez
skórę. Po 20 minutach partnerzy zamieniają się rolami.
Wiele par przychodzi do naszego biura po takich ćwiczeniach i opowiada, że
równie dużo przyjemności przyniosło im dawanie, jak i przyjmowanie pieszczot.
Niektórzy ludzie po 20 czy 30 latach małżeństwa, przychodzą, mówiąc: "Wie pan,
nigdy przedtem nie znałam tak ciała swojego partnera jak teraz i to mi się podoba!"
Nie muszę pytać, żeby wiedzieć, iż druga strona też to polubiła.
Doszliśmy też do wniosku, że mąż i żona, którzy różnią się pod względem
zapotrzebowania na stosunki płciowe, będą spędzać więcej czasu na wspólnych
pieszczotach, a ich potrzeby seksualne niejako wyrównają się. Partner narzekający
wcześniej na niewystarczającą ilość seksu (zazwyczaj mąż), zadowala się
rzadszymi stosunkami, dzięki przyjemności osiąganej podczas tego intensywnego
dotykania. Zaś partner, który wcześniej był "wyłączony" przez większość czasu,
teraz staje się bardziej pobudzony, dzięki tym nowym doświadczeniom i częściej
pragnie stosunków płciowych.
Zatem wskazówką pierwszą dla kultywowania intymności z ukochaną osobą jest:
Używaj swego ciała dla okazywania ciepła
"Potrafię przeżyć dwa miesiące dzięki jednemu tylko
dobremu komplementowi''.
Mark Twain
O sztuce afirmacji
Swego czasu wykonano fascynującą pracę badawczą z uczniami drugiej klasy
szkoły podstawowej. Nauczycielka narzekała, że coraz trudniej jest jej sprawować
kontrolę nad uczniami. Wstawali, chodzili po klasie, rozmawiali - zamiast zajmować
się pracą.
Dwóch psychologów spędziło kilka dni, siedząc z tyłu klasy ze stoperami w rękach.
Uważnie obserwowali zachowanie zarówno dzieci, jak i nauczycielki. Co 10 sekund
notowali liczbę dzieci, nie będących na swoich miejscach. Okazało się, że w każdym
dwudziestominutowym okresie dzieci wstawały 360 razy, a nauczycielka 7 razy
mówiła "siadaj!".
Psycholodzy zasugerowali, żeby nauczycielka świadomie częściej wypowiadała
polecenie "siadaj". W ciągu następnych kilku dni nauczycielka wołała "siadaj"
średnio 27,5 razy w ciągu każdych 20 minut. Czy zmieniło to zachowanie dzieci?
Niestety, nie. Wstawały ze swych miejsc 540 razy w ciągu tego czasu, a więc o 50
proc. częściej. Dla sprawdzenia danych badacze poprosili nauczycielkę, aby
powróciła do swej poprzedniej częstotliwości upominania uczniów i okazało się, że
w ciągu dwóch dni ilość "wyjść" z ławek powróciła dokładnie do poprzedniego
poziomu. Wobec tego przez dwa następne dni ilość poleceń "siadaj" zwiększono i
oczywiście dzieci częściej wstawały z miejsc.
Oto rewelacja: w ostatnim tygodniu pracy psychologowie poprosili nauczycielkę,
aby całkowicie powstrzymała się od upominania dzieci, a zamiast tego, żeby
spokojnie chwaliła te dzieci, które pozostawały na miejscach i wykonywały swą
pracę. Rezultat był zaskakujący: ilość wyjść z ławek zmalała o 33 proc; był to więc
najlepszy wynik w całym eksperymencie.
Wniosek jest oczywisty: dzieci będą wzmacniać każde zachowanie, które zwróci na
nie uwagę, nawet jeśli będzie to uwaga w negatywnym sensie tego słowa. W
niebezpieczeństwie są więc rodzice, którzy surowo karzą "szalejące" dzieci, a nie
zwracają uwagi, kiedy ich pociechy bawią się ładnie i grzecznie.
Trzeba jednak powiedzieć, że te pryncypia nie zostały sformułowane w ostatnich
latach. Już dawno temu Lincoln powiedział: "Kropla miodu przyciągnie więcej
much niż beczka żółci."
Jeżeli zatem szukasz sposobu powiększenia sukcesu w stosunkach z innymi ludźmi
- ćwicz sztukę afirmacji. To, co sprawdziło się w przypadku dzieci w szkole, z
pewnością przyniesie dobre rezultaty w stosunkach z twoimi pracownikami. W
afirmacji jest coś z magii.
Drugą wskazówką będzie więc po prostu:
BĄDŹ HOJNY W POCHWAŁACH
W roku 1936 pewien nieznany instruktor YMCA (Związek Młodzieży
Chrześcijańskiej) opublikował niepokaźną książeczkę. Zrezygnował on z dobrze
płatnej pracy handlowca i opuścił Warrensburg w stanie Missouri z zamiarem
nauczenia zasad kontaktów międzyludzkich, których nauczył się jako handlowiec.
Dyrektorzy YMCA przy 23 Ulicy w Nowym Jorku nie chcieli płacić dwóch dolarów
za lekcję nieznanemu instruktorowi. Ale kiedy nalegał i zaproponował
zorganizowanie i prowadzenie kursu na zasadach komisyjnych, postanowili dać mu
szansę.
W ciągu dwóch lat mężczyzna ten stał się niezwykle popularny. Zarabiał trzydzieści
dolarów za wieczór, a nie dwa. Pewien wydawca zapisał się na jego kurs w
Larchmont w stanie Nowy Jork. Wywarł na nim takie wrażenie, że zachęcił on
instruktora do zebrania swojej wiedzy w książkę. Ten młody człowiek nazywał się
Dale Carncgie, a jego książka "Jak zdobywać przyjaciół i wpływać na ludzi" przez 10
lat pozostawała na "liście przebojów" gazety "The New York Times". Jeszcze nigdy
nie notowano takiego rekordu. W sumie sprzedano ponad 10 milionów
egzemplarzy, a mimo to książka ta nadal sprzedaje się w nakładzie 200 tys.
egzemplarzy rocznie.
Na czym polega wiedza pana Carnegie? Zawarta jest w rozdziale pt. "Wielka
tajemnica postępowania z ludźmi". Oczywiście Carnegie nie stworzył wszystkiego
tego, o czym pisze w swojej książce. Każdy dobry kochanek, każdy pierwszorzędny
kierownik, każdy dobry rodzic stosuje tę technikę codziennie. Ty też używałeś jej w
czasach, gdy najlepiej układały ci się stosunki z innymi. Właściwie całą tę technikę
Carnegie zawarł w jednym zdaniu: "Bądź serdeczny w aprobowaniu i hojny w
pochwałach".
Charles Schwab, przyszły rekin amerykańskiego przemysłu stalowego, był chyba
jednym z pierwszych ludzi zarabiających milion dolarów rocznie. Dlaczego Andrew
Carnegie, gdy został przemysłowcem, płacił Schwabowi ponad 3000 dolarów
dziennie? Czy dlatego, że wiedział o produkcji stali więcej niż inni? Nie. Schwab
zawsze mawiał, że dla Carnegie'a pracuje wielu ludzi, których wiedza techniczna
znacznie przerasta jego wiedzę.
Płacono mu tyle pieniędzy przede wszystkim za to, że wiedział jak należy
postępować z ludźmi. Oto jego sekret, opisany jego własnymi słowami:
"Swoją umiejętność wzbudzania entuzjazmu u innych uważam za coś najbardziej
wartościowego. To, co najlepsze w człowieku, można rozwinąć najlepiej poprzez
zachęcanie i wyrażanie uznania. Nie ma nic bardziej zabójczego dla ambicji
człowieka, jak krytycyzm ze strony przełożonych. Ja nigdy nikogo nie krytykuję.
Wierzę w istnienie podniet do pracy. Więc chętnie chwalę ludzi, ale wystrzegam się
wyszukiwania u nich błędów. Jeżeli coś mi się podoba, jestem serdeczny w wyrażaniu
aprobaty i hojny w pochwałach."
Niektórzy znani krytycy atakowali tę technikę jako nieszczerą i manipulacyjną.
Książka Dale'a Carnegie była wiele razy parodiowana i traktowana jako literatura
naiwna. Cóż jednak nieszczerego i manipulacyjnego znajduje się w wypowiadaniu
tego, że coś nam się w innych ludziach podoba? Afirmacja okazywana tylko dla
uczynienia kogoś szczęśliwym jest przecież jedną z najprzyjemniejszych czynności
dnia codziennego. Pozwólcie, że zilustruję powyższe rozważania pewnym
incydentem z życia Carnegie, opisanym przez niego w książce:
"Pewnego razu stałem w kolejce na poczcie na rogu 33 Ulicy i 8 Alei w Nowym Jorku,
bo chciałem nadać list polecony. Zauważyłem, że urzędnik był strasznie znudzony
swoją pracą - ważeniem kopert, wydawaniem znaczków, wypisywaniem potwierdzeń
przyjęcia - monotonną dłubaniną przez okrągły rok. Powiedziałem więc do siebie:
»Spróbuję uczynić tego człowieka takim, jakim ja jestem.« Oczywiście, żeby mogło mi
się to udać, muszę mu powiedzieć coś miłego. Nie o sobie, ale o nim samym. Zadałem
sobie wobec tego pytanie: »Co w nim jest takiego, co mógłbym szczerze pochwalić ?«
To czasem trudno określić, zwłaszcza w przypadku obcych. W tym wypadku jednak
sprawa była prosta. Spostrzegłem nagle coś, co niezwykle mi się spodobało.
W czasie, gdy ważył moją kopertę, powiedziałem z entuzjazmem: »Chciałbym bardzo
mieć takie włosy, jak Pan.«
Spojrzał na mnie zaskoczony i uśmiech zabłysnął na jego twarzy. »No, nie są już takie,
jak kiedyś« - powiedział skromnie. Zapewniłem go, że choć może straciły już co nieco
ze swej wspaniałości, to mimo to godne są pozazdroszczenia. Zdawał się być
niezwykle zadowolony. Porozmawialiśmy sobie miło przez chwilę, a na koniec on
powiedział:» Wielu ludzi podziwiało już moje włosy.«
Opowiedziałem tę historię kiedyś w towarzystwie i pewien mężczyzna zapytał mnie:
»Co chciał pan tym sposobem od niego uzyskać?«
Co ja próbowałem uzyskać od niego ?!!
Jeżeli będziemy tak niegodnie samolubni, to nigdy nie wyrazimy szczęścia i nie
przekażemy odrobiny uznania bez chęci wydębienia czegoś w zamian... spotka nas
porażka, na którą tak bardzo zasługujemy.
Owszem, zyskałem wiele od tamtego człowieka; coś bezcennego. Zyskałem uczucie, że
zrobiłem dla niego coś, za co on w żaden sposób nie mógł mi się »zrewanżować«.
Zyskałem uczucie, które płonie i śpiewa w naszej pamięci jeszcze długi czas po
zaistnieniu takiego wydarzenia."
Jeśli nauczysz się wyszukiwać pozytywne cechy u innych ludzi, będziesz
zaskoczony, jak wiele dobrego można u nich zaobserwować. Ralph Waldo Emerson,
amerykański poeta i wykładowca, powiedział: "Każdy człowiek, którego spotykam,
jest w jakiś sposób ode mnie lepszy." Jeżeli ktoś taki, jak Emerson mógł
wypowiedzieć takie zdanie, dlaczego my, prości ludzie, nie mielibyśmy potrafić
odkrywać w naszych bliźnich różnych wyróżniających ich cech.
Sztuka afirmacji nabędzie większej wartości, kiedy nauczymy się wyrażać
pochwały, wtedy gdy nikt się ich nie spodziewa. Są, oczywiście, okazje, na przykład
po smacznym posiłku lub interesującej przemowie. Mówienie komplementów jest
swego rodzaju zwyczajem. Sir Henry Taylor w swej dziewiętnastowiecznej książce
pt. "Mąż stanu" (The Statesman) twierdzi wręcz, że lepiej jest odczekać i
przypomnieć sobie szczegóły zdarzenia później:
"Wyraź podziw dla przemowy, kiedy mówca usiądzie, a weźmie twój komplement za
zwykły okaz uprzejmości. Ale poczekaj trochę i potem powiedz, jak duże wrażenie
wywarła na tobie ta przemowa, a mówca będzie pamiętał twoją aprobatę dłużej niż
ty jego wypowiedź."
Jak rozwijać umiejętność samooceny
Kiedy nabędziesz już tego wspaniałego zwyczaju wyrażania aprobaty w stosunku
do ludzi, z którymi się spotykasz, spostrzeżesz pewien znakomity efekt
kumulacyjny. Dr Paul Roberts, psycholog dziecięcy, mówi, że regularne wyrażanie
akceptacji i miłości są bardzo ważnymi czynnikami w tworzeniu u dziecka obrazu
samego siebie. Ta akumulacja powoduje, że dziecko dochodzi do wniosku: "Wiem,
że mnie akceptują", a nie do konkluzji: "Może mnie akceptują, a może nie. Zobaczę,
jak zareagują następnym razem."
Czy rodzice mogą cokolwiek zrobić w celu wytworzenia się w dziecku poczucia
zaufania do siebie? "Tak, mogą", mówi Ruth Stafford Peale, współczesna działaczka
religijna, żona znanego w USA pastora:
"Rzecz polega na tym, aby obserwować, gdzie znajdują się wrodzone zdolności
dziecka, potem delikatnie (nie spodziewając się szybko wielkiego efektu) pokieruj je
we właściwą stronę. Trudnym może okazać się dla ojca sportowca zrozumienie i
pomoc synowi, który wolałby grać w szachy niż w piłkę nożną. Ale to właśnie szachy
są tym, czego potrzebuje chłopak, aby mogła rozwinąć się w nim pewność siebie.
Jeżeli tę jedną rzecz będzie robił dobrze, wkrótce uwierzy, że także z innymi
sprawami może sobie poradzić, a co ważniejsze, nie będzie bał się próbować."
Wyrażając afirmację albo powstrzymując się od tego możemy wywierać olbrzymi
wpływ na zdolność samooceny innych ludzi. Podczas jednej z naszych terapii
grupowych dyskutowaliśmy o problemie dotyczącym wyobrażenia o własnej
powierzchowności. Różni ludzie opowiadali, jak sami siebie widzą. Wysoka i
szczupła kobieta o pięknych długich włosach powiedziała:
- Widzę się grubą i pryszczatą.
- Czy to znaczy, że była pani kiedyś gruba i miała krosty? - zapytał ktoś.
- Nie, ja widzę siebie taką w tej chwili.
Jeśli już można było coś o niej powiedzieć, to była ona chuda, ale cerę miała jasną i
ładną. Skąd więc ten wypaczony obraz własnej osoby? Bez wątpienia można
stwierdzić, że w pewnym stadium jej rozwoju osobowego, prawdopodobnie we
wczesnej dojrzałości, kobieta ta nie była atrakcyjna. Ten obraz utkwił w jej pamięci,
a nie znalazł się nikt, kto by go zmienił. Był to przykład pięknej kobiety, która nie
wiedziała, że jest piękna, bo nikt jej o tym nie powiedział.
O sile pobudzania dobra
Ktoś kiedyś powiedział: "Aprobata to bodziec dla światłych umysłów." Wszyscy
mamy więc dostęp do tej olbrzymiej siły - możliwości
pobudzania innych za pomocą pochwały. Komplement nic przecież nie kosztuje, a
mimo to są wśród nas tacy, którzy zrobiliby cokolwiek lub wszystko, żeby tylko ich
pochwalić. Przodujący psycholog amerykański, William James, mówi: "Najgłębszym
pragnieniem natury ludzkiej jest chęć bycia docenianym."
Oto, co Dale Carnegie mówi o pragnieniu pochwał: "Niewielu jest ludzi, którzy
szczerze potrafią nasycić ten głód serca i dzięki temu »mieć w ręce innych«. Gdy
taki człowiek umrze, nawet właścicielowi zakładu pogrzebowego jest przykro."
Gandhi inspirował miliony ludzi do łamania przestarzałych "norm" i dokonywania
bohaterskich czynów. Louis Fischer, jeden z najwierniejszych biografów
Gandhiego, tak mówi o sposobie inspirowania ludzi, stosowanym przez geniusza
Hindusów: "Gandhi nie szukał złych cech w ludziach. Często zmieniał on ludzi,
uważając ich nie za tych, którymi są, lecz za tych, którymi chcieliby być oraz
traktował ich tak, jakby dobro istniejące w nich było nimi samymi".
Większość z nas miała we wczesnych latach życia szczęście posiadania kogoś nauczyciela, dziadka czy przyjaciela, kto się nami bardziej interesował, puszczał
płazem niemądre błędy, a wyciągał na światło dzienne te ważne aspekty nas
samych, których inni nie próbowali nawet szukać. Jeśli w ten sposób będziesz
postępował w stosunku do innych ludzi, staniesz się ich dożywotnim wierzycielem
i będą cię oni pamiętać jeszcze długo po twoim odejściu.
Kiedy Annę Morrow i Charles Lindbergh spotkali się, on był już narodowym
bohaterem. Charles otrzymał nagrodę 40 000 dolarów za pokonanie Atlantyku.
Latał od miasta do miasta, lansując lotnictwo. Ojciec Annę był ambasadorem w
Meksyku. Podczas wizyty Lindbergha w tym państwie rozkwitła między nimi
miłość, która miała połączyć tę parę na 47 lat. Annę była nieśmiała, lecz pomimo
tego że była żoną człowieka będącego zawsze w świetle reflektorów, została jedną
z najpopularniejszych pisarek Ameryki.
Opisując swoje małżeństwo, mówi o tym, w jaki sposób osiągnęła sukces. Jej mąż
wierzył w nią w niewiarygodnym stopniu:
"Być bardzo zakochaną, znaczy posiadać siłę do osiągnięcia wolności ... W
idealnym układzie oboje małżonkowie dają sobie nawzajem wolność do poznania
nowych i różnych światów. Nie byłam wyjątkiem od tej reguły. Odkrycie, że jestem
kochaną było niewiarygodne i całkiem zmieniło mój świat, moje odczucia o życiu i o
mnie samej. Otrzymałam pewność, siłę i prawie nowy charakter. Mężczyzna, którego
miałam poślubić, wierzył we mnie i w to, co robię, aż w końcu i ja uwierzyłam, że
potrafię zrobić więcej niż przedtem sądziłam".
Pozwólcie, że zilustruję silę afirmacji, odnosząc się do zdarzenia, które przytrafiło
się mojemu przyjacielowi Bruce'owi Larsenowi. Oto jego własny opis tej sprawy:
"Pewnego dnia wcześnie rano musiałem zdążyć na połączenie lotnicze zNewark w
stanie New.Jersey do Syracuse w stanie Nowy Jork. Poprzedniej nocy wróciłem
późno z pewnej konferencji, a teraz śpieszyłem się na następną.
Byłem zmęczony. Nie zaplanowałem sobie dobrze rozkładu zajęć i okazało się, że
byłem zupełnie nieprzygotowany do wypełnienia napiętego programu moich
przyszłych działań. Wstałem wcześnie, w pośpiechu zjadłem śniadanie i ruszyłem
na lotnisko z poczuciem, którego nie można było nazwać pozytywnym. Było mi żal
samego siebie.
Siedząc w samolocie, z notatnikiem na kolanach, modliłem się: »O Boże, pomóż mi.
Spraw, bym mógł napisać coś, co przyda się twemu ludowi w Syracuse«.
Nic mi jednak nie przychodziło do głowy. Zanotowałem coś niecoś wyrywkowo i
czułem się podle, z minuty na minutę coraz bardziej winny. Taką sytuację można by
porównać do swego rodzaju pomieszania zmysłów. Zaprzecza to wszystkiemu, co
wiemy o Bogu i o jego zdolności wybawiania ludzi z opresji. Mniej więcej w połowie
tego krótkiego lotu pojawiła się stewardessa, roznosząc kawę. Pasażerami w tym
rejsie byli sami mężczyźni, ponieważ kobiety mają zbyt dużo rozsądku, żeby wybierać się w podróż samolotem o tej porze dnia. Stewardessa, zbliżając się powoli do
mnie, nagle wykrzyknęła: Hej, ktoś tutaj używa wody po goleniu »English Leather«.
Nie potrafię oprzeć się mężczyźnie używającemu tej wody. Kto to jest?
Szybko podniosłem rękę i powiedziałem, że to ja.
Stewardessa natychmiast do mnie podeszła i powąchała mój policzek, a ja
rozkoszowałem się tą uwagą i wyrazem uznania w oczach innych pasażerów.
Przez resztę lotu, gdy tylko stewardessa przechodziła obok mnie, żartowaliśmy
wesoło. Ona coś komentowała, a ja odpowiadałem z humorem. Dwadzieścia minut
później, kiedy samolot podchodził do lądowania, zdałem sobie sprawę z tego, że
moje »szaleństwo« minęło. Pomimo faktu, że nic mi się nie udawało rozplanowanie dnia, przygotowanie do konferencji, moja własna postawa wszystko nagle się zmieniło. Ponownie wiedziałem, że kocham Boga, i że On mnie
kocha, pomimo moich niepowodzeń.
Co więcej, czułem, że kocham siebie i ludzi wokoło, i tych, którzy czekali na mnie w
Syracuse. Byłem jak ów szaleniec z Gerazim po tym, jak Jezus położył na nim swoje
dłonie: odziany, przy zdrowych zmysłach
i siedzący u stóp Jezusa. Spojrzałem na notatnik i ujrzałem stronę pełną myśli,
które będą użyteczne podczas tego weekendu.
»Boże - zadumałem się - jak to się stało ?«
Wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że ktoś wszedł w moje życie i przekręcił
klucz. Był to całkiem malutki kluczyk, przekręcony przez zupełnie nieoczekiwaną
osobę. Lecz ten prosty akt afirmacji, ta nieoczekiwana i niezasłużona uwaga ze
strony innych, przywróciły mi jasność umysłu ".
Sztuka afirmacji to cudowny klucz. Pablo Casalas powiedział: "Dopóki ktoś potrafi
podziwiać i kochać, pozostaje na zawsze młodym". Wobec tego drugą wskazówką
do pogłębiania intymności będzie:
Bądź hojny w pochwałach
"Odkryliśmy znakomite czteroliterowe słowo
dla psychoterapii: mowa ".
Penni i Richard Crenna
Koncepcja małżeństwa przy filiżance kawy
"Droga Anno,
Mój mąż nie rozmawia ze mną. On zwyczajnie siada przed telewizorem lub czyta
gazetę. Gdy zapytam go o coś, odpowiada: "aha" lub "no". Czasem nawet i tego nie
zrobi. Wszystko, czego potrzebuje to gospodyni i kogoś, z kim by się przespał, kiedy
ma na to ochotę. Są takie chwile, kiedy zastanawiam się, dlaczego on w ogóle się
ożenił".
Tego typu narzekania nie są rzadkością. Z powodów, które są zupełnie jasne, wielu
z nas ma tendencję do tego, by przestać rozmawiać z najważniejszymi ludźmi w
naszym życiu. Niedawno pewien psycholog przeprowadził eksperyment, mający na
celu określenie ilości czasu poświęcanego na rozmowę pomiędzy przeciętnym
mężem i żoną w ciągu jednego tygodnia. Aby pomiar mógł być dokładny, nasz
badacz zaopatrzył każdego z partnerów w przenośny mikrofon i liczył w ten
sposób każde wypowiedziane słowo: rozmowy o niczym w drodze do sklepu,
prośby o podanie chleba podczas posiłku - dosłownie wszystko. W tygodniu jest
168 godzin, czyli 10 080 minut. Jak sądzicie, ile czasu przeciętne małżeństwo
poświęca z tego na rozmowę? Nie, nie 10 godzin, nie godzinę, ani nawet nie pół
godziny. Średnio rozmowy zajęły 17 (siedemnaście) minut! Germaine Greer,
współczesna pisarka amerykańska, mówi: "Samotność jest najokrutniejsza wtedy,
kiedy odczuwa się ją w towarzystwie bliskiej osoby, która zaprzestała
komunikowania się".
Przyczyna pewnego romansu
Mówi się, że rozmowa niewiele kosztuje, ale jest ona zasadniczym elementem
dobrych kontaktów międzyludzkich. Już od wielu lat do mojej przychodni
przychodzi kobieta zamężna, która ostatnio nawiązała "romans" z jakimś
mężczyzną. Sądziłem, że większość energii podczas ich potajemnych spotkań tracą
na seks. "Nie - powiedziała - szczerze mówiąc, spałam z nim tylko dwa czy trzy razy
i nie okazało się to wcale takie wspaniałe. Powodem, dla którego tak bardzo go
kocham i dla którego chcę być przy nim jest to, że możemy ze sobą rozmawiać.
Dyskutujemy o różnych rzeczach całymi godzinami. Boże! Jakie to wspaniałe
rozmawiać z kimś takim jak on, opowiadać mu o tym, co się czuje i otrzymywać w
zamian to samo. Dlaczego ja i mój mąż nie potrafiliśmy nigdy się tak porozumieć?"
Prawdopodobnie jest wiele powodów, dla których to małżeństwo nie mogło się
porozumieć. Jednym z nich może być fakt, że małżonek nie zdaje sobie sprawy z
tego, jak ważnym czynnikiem jest rozmowa.
Eric Hoffer był dokerem w San Francisco. Spędzał całe wieczory na pisaniu książek
o filozofii. Sławę przyniosły mu: "Naprawdę wierny" (TheTrueBeliever),
"Próbazmiany" (The OrdealofChange), "Żarliwość umysłu" (The Passionate State of
Mind). Dzieciństwo Hoffera nie było łatwe. Matka zmarła mu, kiedy miał siedem lat,
a w tym samym roku sam Hoffer nagle i z niewyjaśnionych przyczyn stracił wzrok.
Aż do momentu odzyskania wzroku, w wieku 15 lat, opiekowała się nim
wieśniaczka bawarska. To ona nauczyła go, jak ważną rzeczą jest rozmawiać.
Napisał o niej:
"Ta kobieta z pewnością mnie kochała, ponieważ te osiem lat ślepoty uważam za
szczęśliwe. Pamiętam, że dużo rozmawialiśmy ze sobą i śmialiśmy się. Musiałem
dużo mówić, bo Martha ciągle powtarzała: Pamiętam, jak mówiłeś... Ona
rzeczywiście pamiętała wszystko, co powiedziałem i dlatego przez całe życie mam
wrażenie, że wszystko, o czym myślę i wszystko, co mówię warte jest wysłuchania i
zapamiętania. To ona dała mi to poczucie".
Oczywiście, rozmowa niekoniecznie prowadzi do zbliżenia. Istnieją przecież różne
rodzaje rozmów, zwykła wymiana słów między ludźmi nie gwarantuje zażyłości.
Niemniej jednak, zażyłość nie jest w ogóle możliwa bez rozmawiania. Aby poznać i
kochać, należy przez długie lata regularnie rozmawiać. Wydaje się to oczywiste, ale
przecież tak wiele kontaktów towarzyskich psuje się z powodu zaniechania
rozmów. Wobec tego zasadą numer trzy będzie:
REZERWUJ SOBIE CZAS NA ROZMOWY
Od ponad 10 lat w każdy czwartek Stan i Richard grywali w golfa. Są oni zupełnie
różnymi typami ludzi. Stan ma mały warsztat naprawy telewizorów, a Richard jest
aktorem reklamowym. Ale popołudnia na polu golfowym są dla nich obu ważnym
rytuałem i żaden z nich, o ile gdzieś nie wyjeżdża, nie próbuje nawet w
najmniejszym stopniu podważać tego zwyczaju.
"Robimy to dla zachowania sprawności fizycznej i jednocześnie traktujemy jako
okazję do wyjścia z domu - mówi Stan. Jednak najważniejszym powodem, o którym
obaj wiemy, jest to, że mamy wtedy okazję porozmawiać. Po prostu potrzebujemy
spotykać się raz w tygodniu".
Plan rozmowy
Charlie Shedd napisał więcej i mądrzej na temat małżeństwa, niż ktokolwiek inny.
On ma prawo mówić na ten temat. Wychował pięcioro dzieci, a razem z Martą
stworzyli jedno z najwspanialszych małżeństw w Ameryce. W jednej ze swych
książek Shedd mówi o tym, że zawarł z żoną dwa porozumienia, dzięki którym ich
stosunek wzajemny miał szansę dobrze się układać: raz w tygodniu wspólny
samotny posiłek i 15 minut codziennego wnikania w głąb siebie.
Pierwsze dotyczy posiłku spędzonego tylko we dwoje, bez gości, bez rozrywek. "To
może być lunch - wyjaśnia Charlie - ale gdziekolwiek i kiedykolwiek byśmy byli,
opieramy łokcie na stole i spoglądamy sobie głęboko w oczy. Zaglądamy do
wnętrza naszych dusz".
Drugie porozumienie - codzienne piętnastominutowe wnikanie w głąb nie jest
przeznaczone na dyskutowanie o rachunkach albo o problemach dzieci lub na
planowanie pikniku. Tematem tej rozmowy jest: "Co się dzieje tam, wewnątrz
Marty i Charliego?"
Inna para, którą znam, opowiada o ich "koncepcji małżeństwa przy filiżance kawy".
Kiedy zjedzą obiad, a naczynia znajdą się w zlewozmywaku, nalewają sobie jeszcze
po jednej filiżance kawy i opowiadają sobie o swoim dniu. Rąbka tajemnicy owej
filiżanki kawy uchyla mąż: "Sądzę, że gdybym kiedyś do końca zrozumiał moj ą
żonę, nasze życie stałoby się mniej interesujące. Ona jednak nigdy nie straciła dla
mnie swego rodzaju tajemniczości i dlatego zawsze niecierpliwie wyczekuję
naszych wieczornych rozmów, ponieważ wiem, że za każdym razem dowiem się o
niej czegoś nowego".
Kolejna para małżeńska utrzymuje, że muszą chodzić do pobliskiej kawiarenki, aby
tam porozmawiać o poważnych sprawach. W domu łatwo jest opuścić ręce i zająć
się bielizną albo oglądaniem zawsze obecnego telewizora w czasie, gdy partner do
ciebie mówi. Spróbuj zaprosić małżonka na kawę, usiąść naprzeciw niego, wziąć go
za ręce, a zobaczysz, co to znaczy niczym nie zajęta uwaga podczas rozmowy.
Faktem jest, że dobra i bogata konwersacja jest możliwa wtedy, kiedy jej naprawdę
chcemy.
Jak rozmawiać z dziećmi
Również w przypadku dzieci, ważne jest, by znaleźć czas na rozmowę. W książce
pt.: "Obietnice dla Piotra" Charlie Shedd pisze o innym sekrecie, którego treść może
pomóc Ci w domu. Kiedy jego dzieci dorastały, miał zwyczaj każde z osobna
zabierać raz w miesiącu na obiad do miasta. Zazwyczaj dzieci wybierały
restaurację. A po rozmowie wchodzili do pewnego sklepu i kupowali coś taniego za
50 centów. Shedd mówi, że nawet wtedy, gdy dzieci osiągają swój "wiek
jaskiniowy" (okres wczesnej dorosłości, w którym przestają rozmawiać z
rodzicami, mieszkają w czymś, co ledwie przypomina pokój, eta), mimo wszystko
znajdują zadowolenie w takich jak ich, rozmowach. "Czasami, dla żartu, mówiłem
do jednego z mieszkańców jaskini: Dzisiaj wychodzimy! Wolałbyś raczej nie iść?
Nie uwierzycie, ale nigdy nie spotkałem się z odmową".
Mówienie to wysiłek
Jednym z powodów, dla których unikamy regularnych rozmów jest fakt, że
poważna rozmowa z bliską osobą wymaga czasem wiele wysiłku. Pewna matka
opowiedziała mi o tym, jak co wieczór przed położeniem dzieci do łóżek przez
jakieś pół godziny planują różne przyszłe zadania lub dyskutują o tym, co się
danego dnia wydarzyło albo też matka daje dzieciom reprymendę, co zresztą jest
najtrudniejsze. "Zupełnie dobrze daję sobie radę z moimi dziećmi, z opowiadaniem
bajek, zabawami, przygotowywaniem posiłków. Ale siedzenie z nimi i rozmawianie
przychodzi mi naprawdę ciężko".
To rzeczywiście może być dla niej trudne, ale dzieci tej kobiety są szczęśliwe, że
mają taką matkę. Jeżeli więc jesteśmy tak bardzo zajęci różnymi codziennymi
czynnościami, że nie mamy czasu na rozmowę z dziećmi, to znaczy, że naprawdę
jesteśmy ZBYT zajęci.
Pewnego dnia, Franciszek Ksawery zmęczony swą ciężką pracą misjonarską
poszedł do swego pokoju, wydając przedtem kategoryczne polecenie, aby mu pod
żadnym pozorem nie przeszkadzano. Ale ledwo drzwi się zamknęły, zaraz znów się
otworzyły i Ksawery dodał: "Obudźcie mnie jednak, gdyby przyszło któreś
dziecko".
Trzecią zasadą będzie więc:
Rezerwuj sobie czas na rozmowy
"Naczelnym obowiązkiem miłości jest słuchać".
PaulTillich
O polepszaniu umiejętności prowadzenia rozmowy
Znałem kiedyś kobietę, która nienawidziła przyjęć. Opowiadała mi o tym tak:
"Zanim poszłam na jakieś spotkanie, mówiłam sobie: postaraj się teraz. Bądź
wesoła. Wyrażaj się błyskotliwie. Rozmawiaj. Ale żeby móc podołać temu zadaniu,
musiałam sporo pić i w rezultacie wracałam do domu załamana. Ja po prostu nie
nadawałam się do tego".
"Ale teraz, zanim pójdę na party - mówi ta sama kobieta - mówię sobie, że mam
słuchać z podziwem każdego, kto mówi do mnie, że mam starać się poznać mówcę
bez stosowania presji mojego własnego intelektu; bez sprzeciwiania się, bez
zmieniania tematu. Moją dewizą jest po prostu: powiedz mi więcej. Wtedy taka
osoba pokazuje mi swoją duszę. Początkowo są to bardzo proste i skromne
rozmowy, jednak wkrótce twój rozmówca zacznie się przed tobą otwierać, pokaże
swoje prawdziwe Ja. Właśnie wtedy stanie się on, lub ona, wspaniale ożywiony".
Nie trzeba być psychologiem, żeby o tym wiedzieć. Dzięki takiej postawie kobieta ta
jest poszukiwana w towarzystwie przez wiele osób. Ona po prostu poznała sztukę
przyciągania do siebie innych w trakcie rozmowy. Czwartą zasadą kultywowania
zażyłości jest więc:
NAUCZ SIĘ SŁUCHAĆ
Wielu ludzi uważa się za zbyt cichych lub zbyt nerwowych w licznym towarzystwie
i w związku z tym są pełni obaw, związanych z tym, że nie mają nic ciekawego do
powiedzenia. W rzeczywistości jednak nie trzeba być dowcipnym i gadatliwym, aby
być dobrym rozmówcą. Zasadniczą sprawą jest tu umiejętność słuchania.
Opiszę teraz prostą zasadę, dzięki której staniecie się interesującymi rozmówcami.
Pamiętam jeszcze ten dzień, kiedy poszedłem odwiedzić Billa Carrutha, który
przybył do naszego małego miasteczka teksańskiego, aby nauczać historii.
Człowiek ten wspaniale się ubierał i był najdowcipniejszym i najbardziej
światowym człowiekiem, jakiego znałem. Dziwnym jednak trafem zainteresował
się cichym i zakłopotanym chłopakiem.
"Panie Carruth - powiedziałem - chciałbym, aby nauczył mnie pan rozmawiać z
innymi ludźmi, tak jak pan to robi. Zawsze jest mi trudno wymyśleć coś ciekawego
do powiedzenia. Słuchaj - odpowiedział -sekret bycia interesującym polega na
byciu zainteresowanym".
Ta prosta zasada dobrze funkcjonuje już przez 25 lat mojego zajmowania się
ludźmi i mogę bez przesady dodać, że w moim przypadku chodzi przecież o tysiące
ludzi. Należy zadawać pytania, na które rozmówcy będą z chęcią odpowiadać.
Należy też zachęcać ludzi do opowiadania o sobie.
0 terapii słuchania
Pacjenci przychodzą do przychodni psychiatrycznych, bo wiedzą, że tak niewielu
łudzi potrafi naprawdę słuchać innych.
Kiedy pewna kobieta opowiadała znajomym, że była na seansie psychiatrycznym,
któraś z jej uczęszczających do kościoła koleżanek, upomniała ją: "Masz przecież
przyjaciół chrześcijan. Dlaczego nie porozmawiasz z nimi, kiedy masz kłopoty? No
właśnie - odpowiedziała - to prawdopodobnie byłoby to, o co mi chodzi, gdyby
tylko oni słuchali mnie naprawdę. Ale czy wiesz, jak szybko ci znajomi wytrącają
mnie z rytmu i zaczynają opowiadać o sobie samych? Trochę mnie krępuje płacenie
za to, ale gdy ktoś poświęca mi 50 minut i autentycznie uważnie mnie słucha przez
ten czas, to dla mnie jest prawdziwym lekarstwem".
Dlaczego słuchający jest zawsze lubiany
Ponieważ tak niewielu ludzi potrafi uważnie słuchać innych, ci, którzy się tego
nauczą mają zagwarantowane wszystkie przyjaźnie i mogą być pewni
zdecydowanego polepszenia swych obecnych kontaktów towarzyskich. "Drogą do
serca jest ucho" - powiedział kiedyś Wolter.
Dr Carl Rogers, jeden z najlepszych psychologów amerykańskich mówi, że czasami
podczas rozmowy z pacjentem zauważa nagle, że wokół oczu mówiącego pojawia
się coś wilgotnego, co zdaje się mówić: "Dzięki Bogu! Nareszcie ktoś mnie słucha!"
A jak rozmawiał sam Chrystus? Mówi się często, że był On wielkim Nauczycielem i
Uzdrowicielem, ale przecież Jego doświadczenia z ludźmi wykazują także to, że był
On również uważnym Słuchaczem. Zadawał pytania trędowatym, rzymskim
oficerom, ślepcom, rabinom, prostytutkom, rybakom, politykom, matkom,
zagorzalcom religijnym, inwalidom i prawnikom.
Ta Jego cecha była czymś niezwykłym. Wielu tzw. geniuszów ma tylko wyjściowe
obiegi komunikacji; tacy bez przerwy mówią. Jezus pokazał jak należy uruchamiać
swego rodzaju "kanały" wejściowe. On najpierw słuchał innych.
Skoro więc jest to tak istotne, pomocne może okazać się zapoznanie się z cechami
dobrych słuchaczy.
1. Dobrzy słuchacze słuchają oczami - Specjaliści od komunikowania się
twierdzą, że nawet wtedy, kiedy mamy usta zamknięte, możemy mówić. Gdy ktoś
do ciebie mówi, odbiera wiele informacji na temat tego, jak jesteś zainteresowany
tym, co mówi. Pamiętaj więc: najlepszym sposobem na to, by zostać interesującym
jest bycie zainteresowanym, a stopień twojego zainteresowania mierzony jest
sposobem "mowy" całego ciała.
Jednym z najlepszych wskaźników jest kontakt wzrokowy. Jeżeli gapisz się na
ściany albo na innych ludzi, mówiący do ciebie od razu rozumie, jak mało obchodzi
cię to, o czym on mówi. Z drugiej zaś strony, jeżeli będziesz patrzył swemu
rozmówcy prosto w oczy, zdziwi cię na pewno to, w jak szybkim tempie "odbierze"
on ten komplement.
Po wizycie Gordona Gosby, duchownego z Kościoła Zbawiciela w Waszyngtonie,
ktoś powiedział: "Niesamowite jak ten człowiek potrafi słuchać. Gdy do niego
mówisz, patrzy ci prosto w oczy. Wydaje się, że o niczym innym nie myśli i chwyta
każde wypowiedziane słowo. To schlebia, gdy ktoś poświęca ci tyle uwagi."
Wzrok jest jak silny magnes w porozumiewaniu się z innymi. Dr Julius Fast, autor
książki pt: "Język ciała" (Body Language), badał gesty zalotów i stwierdził, że
najlepszym z nich jest dłuższy kontakt wzrokowy.
"Jeżeli ktoś pochwyci twoje spojrzenie - mówi dr Fast - dłuższe, niż powiedzmy 2
sekundy, stanie się jasne dla niego, że jesteś nim zainteresowany".
2. Dobry słuchacz oszczędnie szafuje radami - W czasie ciemnych dni wojny,
Lincoln napisał do starego przyjaciela i kolegi, prawnika, Lepnarda Swetta w
Springfield, prosząc go o przyjazd do Waszyngtonu. Napisałmu, że ma jakieś
kłopoty, o których chciałby z nim porozmawiać.
Swett pospieszył do Białego Domu i Lincoln mógł rozmawiać ze swym przyjacielem
przez kilka godzin na temat proponowanej proklamacji zniesienia niewolnictwa.
Przedyskutował wszystkie argumenty za i przeciw, a potem przeczytał listy i
artykuły z prasy, w których jedni potępiali go za to, że jeszcze nie uwolnił
niewolników, a inni robili to samo z obawy, że on tych niewolników uwolni.
Prowadził rozmowę aż do późnego wieczora, potem uścisnął dłoń swego
przyjaciela i odesłał go z powrotem do Illinois, nie zadając ani jednego pytania w
tym względzie. Lincoln cały czas mówił sam. Zdawało się, że rozjaśnia mu to umysł.
"Wydawało mi się, że po tej wielogodzinnej przemowie Lincoln poczuł się jakby
lżej" - powiedział potem Sweet. On nie oczekiwał porad. On po prostu potrzebował
przyjacielskiego i uważnego słuchacza, przy którym mógłby zrzucić ciężar z serca.
Eksperci w sprawach dotyczących miłości są bardzo ostrożni w udzielaniu porad.
Kiedy ludzie przychodzą do ciebie ze swoimi problemami, może zdawać się, że
poszukują rady. Ale często zdarza się, że podziękują ci już za uważne wysłuchanie
ich. Dzięki tobie bowiem wyrzucają z siebie swoje problemy na stół między wami i
sprawy stają się na tyle jasne, że sami potrafią podjąć własne decyzje.
W przypadku ludzi młodych należy bardzo uważać na to, by poprzez oferowanie
nadmiernej ilości porad nie przerwać rozmowy w ogóle. Philip Wylie, pisarz
amerykański, analizując problem konfliktu pokoleń mówi:
"Podstawowe narzekania młodych Amerykanów... nie dotyczą hipokryzji, kłamstw,
błędów i problemów, które odziedziczyli. Ich problemem jest natomiast to, że nie
mogą, czy też nie potrafią rozmawiać z dorosłymi ... Dochodzę do wniosku, że
olbrzymia większość naszych dzieci nigdy nie doznała prawdziwej przyjaźni ze strony
choćby jednej dorosłej osoby. Dlaczego? Na to pytanie mamy tylko jedną odpowiedź:
ich wysiłki zmierzające do dogadania się z nami, niezmiennie i zawsze spełzają na
niczym".
3. Dobry słuchacz zawsze zachowuje tajemnicę - Jedną z oznak pogłębiającej się
przyjaźni jest powierzanie Ci przez innych swoich sekretów. Krok po kroku
odbierasz cząstki informacji, które, gdybyś je ujawnił,
mogłyby zaszkodzić twojemu partnerowi. Wobec tego czeka on i sprawdza, jak
postępujesz z jego tajemnicą. Jeżeli "obchodzisz się" właściwie z powierzonym
sekretem, oddycha z ulgą i mówi więcej o sobie.
Wobec tego naczelną zasadą dla każdego, kto pragnie głębokiej przyjaźni jest:
trzymać język za zębami. Nie ma takiej rzeczy, która by szybciej odpychała innych
od nas, jak odkrycie, że ujawniliśmy ich sekrety, które nam powierzyli.
Jeżeli jesteś jak przedziurawiona dętka, inni wkrótce się o tym dowiedzą.
Opowiadając innym rzeczy powiedziane tylko tobie, od razu przyrównujesz się do
ludzi określanych mianem konfidentów. Nie trzeba być bardzo inteligentnym, żeby
dojść do wniosku, że jeżeli powtarzasz swojemu rozmówcy tajemnice innych, to
wkrótce i jego sekrety spotka ten sam los.
Żeby więc móc stać się powiernikiem danej osoby, nie należy nikomu mówić, że jest
się już kimś takim dla kogoś innego. Niektórym z nas przychodzi to niełatwo,
ponieważ nasza potrzeba bycia aprobowanym popycha nas do pokazania innym, że
są ludzie, którzy nam wierzą. Trzeba tutaj jednak uważać: szybko może się okazać,
że nikt nam nie ufa.
Pewien mężczyzna wychodził pijany z baru i omal nie przewrócił napotkanego
przypadkowo pastora.
"O, pastorze, przykro mi, że widzi mnie pan w takim stanie. - Hm, nie wiem,
dlaczego miałoby być ci przykro, że JA widzę cię takiego. W końcu teraz przecież
Pan Bóg patrzy na ciebie, nieprawdaż? - Tak, odpowiedział pijany - ale On nie jest
takim plotkarzem, jak pan, pastorze".
4. Dobry słuchacz zamyka pętlę - W książce pt.: "Miraże małżeństwa" (Mirrages
of Marriage), Lederer i Jackson proponują ćwiczenie, dzięki któremu zdobędziesz
przyjaciół i polepszysz swoje isniejące już relacje z innymi. Ma ono na celu pomóc
ludziom uzupełniać pętlę porozumienia.
Oto przykład nie zamkniętej pętli: małżonkowie jadą samochodem wzdłuż plaży.
Ona mówi:
"Jaki piękny zachód słońca". Odpowiedź męża? Cisza. Absolutna cisza. Co to może
dla niej oznaczać?
Cisza w takim przypadku może zadziałać jak negatywne sprzężenie zwrotne. Tak
jak uszkodzona aparatura pokładowa rakiety kosmicznej, która mówi ci, że coś nie
jest w porządku, ale w żaden sposób nie określi dokładnie co.
Trzeba więc posiąść zwyczaj uzupełniania pętli. Lederer i Jackson nakreślają trzy
podstawowe stopnie tego ćwiczenia:
1. Osoba A wypowiada coś.
2. Osoba B odbiera wiadomość.
3. Osoba A potwierdza odbiór informacji.
Na przykład:
- Mary: Czy odebrałeś rzeczy z pralni?
- Dick: Nie, nie odebrałem. Nie miałem gdzie zaparkować.
- Mary: Być może ja będę mogła zrobić to jutro.
Albo inny przykład:
- Joan: Wpadłam dzisiaj do Boba Bartleta.
- Gail: Co u niego słychać?
- Joan: Zdaje się, że wszystko w porządku.
Uważne słuchanie kogoś jest najlepszym komplementem. Pokazujesz wtedy, że
cenisz to, co myśli twój rozmówca.
Pewna młoda kobieta została zaproszona na kolację przez Williama E. Gladstone'a,
znanego angielskiego męża stanu, a następnego wieczora przez Benjamina Disraeli,
równie znanego przeciwnika Gladstone'a. Zapytana później, jakie wrażenie
wywarli na niej ci dwaj panowie, odpowiedziała z rozmysłem: "Po kolacji u pana
Gladstone'a sądziłam, że jest on najinteligentniejszym człowiekiem w Anglii. Lecz
po kolacji z panem Disraeli, doszłam do wniosku, że to ja jestem najinteligentniejszą kobietą w tym kraju".
5. Dobry słuchacz okazuje wdzięczność, gdy ktoś mu się zwierza - Prawie
zawsze, gdy ludzie się zwierzają, mają obawy, czy nie powiedzieli zbyt wiele.
Obserwują rozmówcę, aby spostrzec, czy partner nie unosi brwi lub czy nie
przestaje wierzyć.
Ważne, wobec tego, jest rozwianie tych wątpliwości. Obserwując ludzi, którzy się
przede mną otwierają, czuję się bliższy dla nich i zadowolony, że mi zaufali i
powierzyli swoje najskrytsze tajemnice. Zawsze staram się wtedy dziękować im.
Mówię, że miło mi, iż to, co mówią nie pomniejsza mojej opinii o nich.
Jest wielkim zaszczytem posiadać informacje, które mogą - gdyby je ujawnić zaszkodzić danej osobie. Jest to zaszczytem dlatego, że twój rozmówca wziął pod
uwagę ryzyko jeszcze przed wyjawieniem swoich sekretów. Gdy zatem okażesz
otwarcie wdzięczność, otworzysz tym samym drzwi do większej intymności.
Zapamiętaj czwartą zasadę:
Naucz się słuchać
"Zawsze żal mi było ludzi, którzy obawiają się uczuć,
sentymentalności, którzy nie potrafią płakać z całego serca.
Ci, którzy nie wiedzą jak płakać,
nie wiedzą też jak się śmiać".
Golda Meir
Gdy łzy są darem Boga...
Pewien zrzędliwy przedsiębiorca budowlany opowiadał mi: "Wszędzie słyszę, że
porozumienie jest sekretem dobrego małżeństwa, ale kiedy przyjdzie co do czego,
to nie wiem o czym rozmawiać z kobietą, z którą przeżyłem 29 lat? Wiem, o czym
ona myśli i znam jej zdanie prawie o wszystkim. Znamy swoje poglądy polityczne,
słyszała moje opowieści już setki razy. Kiedy więc wracam wieczorem do domu
zastanawiamy się wspólnie, co zjeść na kolację i na tym koniec".
Jeżeli w małżeństwie ograniczycie rozmowy do takich faktów, jakie opisałem
powyżej, to rzeczywiście będzie źle. Ale kiedy spróbujecie rozmawiać o uczuciach,
zawsze znajdzie się temat, ponieważ każdy z nas ma setki różnych odczuć w ciągu
dnia. Świat uczuć jest czymś zmiennym, ma różne oblicza, prawdziwa zażyłość jest
właśnie spotkaniem dla poruszenia tematu uczuć.
Rozmowy można ogólnie podzielić na trzy kategorie: mogą dotyczyć faktów, opinii
i uczuć. Oczywiście każda rozmowa zawiera w sobie wszystkie te trzy elementy.
Można jednak "zmierzyć", jak bliscy są sobie ludzie, obserwując jak temat rozmowy
przenosi się stopniowo z faktów poprzez opinie do uczuć. Ludzie, którzy dopiero co
poznali się ze sobą, najczęściej ograniczają rozmowę do faktów. Potem, gdy
zaczynają już sobie ufać, przechodzą do opinii. W końcu stają się przyjaciółmi i na
pierwszy plan wychodzą uczucia.
Oto jak trzema sposobami można opowiedzieć koledze z biura o obiedzie:
a) same fakty: "Jedliśmy dziś z Tomem kanapki Reuben".
b) włączając opinie: "Rozmawialiśmy dzisiaj z Tomem podczas obiadu. Nie
uważam, żeby jego pomysł z komputerem był dobry".
c) włączając uczucia: "Załamałem się po dzisiejszym wspólnym obiedzie z Tomem.
Nie podoba mi się to, że Tom jest w dobrych stosunkach z szefem, a ja nie".
Badania wykazują, co nie jest zaskakujące, że młode małżeństwa rozmawiają ponad
dwa razy więcej, niż małżeństwa wieloletnie. Poza tym treść ich rozmów jest o
wiele ważniejsza. Na początku więc są to rozmowy, które lubiane są szczególnie
przez bliskich przyjaciół: "badanie" i odkrywanie przekonań oraz uczuć,
opowiadanie o tym, co się lubi, a co nie, porównywanie opinii na temat seksu,
problemów estetycznych i planów na przyszłość. Potem tematy rozmów przenoszą
się z wolna na sprawy bardziej przyziemne: decyzje dotyczące pieniędzy, sprawy
związane z gospodarstwem domowym, problemy dotyczące dzieci. Pewna mężatka,
która zakochała się w innym mężczyźnie zamyśliła się nad tym, o czym rozmawiała
ze swoimi dwoma mężczyznami. "W przypadku męża rozmawia się tylko o biurze,
o dzieciach, o kryzysach w domu. Rzadko mówiłam wierzę lub czuję. Teraz uczucia
i przekonania wzrastają i mnożą się. Jeśli chodzi o tego drugiego mężczyznę,
przymusem wręcz jest ujawnianie tajemnic, uzewnętrznianie się, mówienie o
zwykłych prawdach, które gdzieś tam tkwią we mnie".
Gdyby małżeństwa zadawały sobie trud niegmatwania i ujawniania uczuć, wspólne
wieczory byłyby o wiele bardziej ekscytujące.
Wskazówką numer pięć będzie więc:
MÓW OTWARCIE O SWYCH UCZUCIACH
Syndrom "zawsze muszę być silny "
Dlaczego tak rzadko ujawniamy nasze głębokie i prawdziwe uczucia, nawet przed
przyjaciółmi? Prawdopodobnie istnieje wiele powodów; jednym z nich jest z
pewnością fakt zasłyszenia przez nas gdzieś kiedyś, że jeżeli ujawnimy nasze
potrzeby lub będziemy uczuciowi, ludzie przestaną nas lubić. Prawdą jest jednak
coś zupełnie przeciwnego. Ludzie czują się bliżsi tym, którzy opowiadają im o
swoich potrzebach.
Kobieta, która niedawno się rozwiodła, mówi, że jej przyjaźnie jakby pogłębiły się
od momentu rozwodu. "Zawsze słyszałam o kłopotach innych ludzi, ale nigdy nie
mówiłam o swoich. Teraz mogę to wszystko z siebie wyrzucić. Pewnego dnia któraś
z przyjaciółek powiedziała mi: Zawsze podziwiałam twój charakter superkobiety.
Teraz zaś wydajesz się być bardziej otwarta, cieplejsza."
Czasami rozwijamy w sobie zwyczaj noszenia maski emocjonalnej, który jest
wynikiem wcześniejszych złych doświadczeń. Oto, na przykład, piękna młoda
kobieta, która nie jest w stanie pokochać mężczyzny. Zachowuje się z rezerwą i jest
jakby oderwana od rzeczywistości. W rezultacie wszyscy mężczyźni zniechęcają się
i odchodzą. Podczas naszych spotkań staramy się wydobyć z jej pamięci coś, co
było źródłem tej swoistej "polityki" emocjonalnej. Wreszcie jest! Gdy była
dziewczynką, miała bardzo dużo włosów na całym ciele. Pewnego dnia, gdy kilkoro
dzieci z sąsiedztwa przyszło popływać, wraz z jej siostrami nazwały ją "wiecha".
"Zaczęłam płakać - opowiadała - i bardzo się tego płaczu wstydziłam. Pobiegłam
więc do garażu i zamknęłam za sobą drzwi. Pochlipywałam pewnie z pół godziny i
tam właśnie postanowiłam, że już nigdy nikomu nie pozwolę się tak zranić".
Jej tragedia polega na tym, że biorąc sobie tak bardzo do serca tamte słowa, nie
tylko nie pozwalała się ponownie zranić w podobny sposób, ale też nie pozwalała
się kochać.
Przemawiając na konferencji w Beverly Wilshire Hotel, dr Roy Menninger, prezes
Fundacji Menningera w Topeka w stanie Kansas, wyjaśnił, że mężczyźni są bardziej
skłonni niż kobiety do "zdobywania", jak to nazwał, syndromu: "zawsze muszę być
silny". "Mężczyzna - mówił Menninger - widzi siebie jako swoistą, bardzo silną
maszynę, a nie jako system ludzkich potrzeb".
Wiara w siebie jest cenną cechą charakteru i jest zarazem głęboko wpleciona w
zjawisko nazywane "amerykańskim snem" (American dream). Lecz można ją
doprowadzić do takiego stopnia, że człowiek nie tylko staje się silny, ale i twardy.
Ta cecha może się zmienić w stoicyzm i spowodować, że ludzie staną się
odizolowani, aroganccy, że zaczną uciekać od przyjaznych stosunków z innymi,
jakby byli dziećmi słabości i zależności.
Większość z nas uczono w dzieciństwie, że nie należy nosić naszych uczuć na
ramieniu oraz że należy zawsze trzymać głowę wysoko uniesioną. Pewnego razu
miałem do czynienia z pacjentem, który nauczył się tej lekcji zbyt dobrze i
doprowadziło go to do samobójstwa. Był w mojej poradni tylko dwa razy i wiele
razy plułem sobie potem w brodę, że nie wyczułem, jak bardzo cierpi. Właściwie
niewiele mogło na to wskazywać. Miał wkrótce skończyć "cum laude" pewien
elitarny college, był mężczyzną wysokim, przystojnym, wesołym. Rodzina hojnie
łożyła na jego edukację. Miał też kilka propozycji z innych uczelni.
Dylemat, który go męczył, jest dobrym komentarzem dotyczącym współczesnego
podejścia do seksu, jak również do problemu tak zwanej siły charakteru. Kobieta, z
którą sypiał przez kilka miesięcy, zainteresowała się jego najlepszym przyjacielem i
utrzymywała stosunki płciowe także z nim. Z jego relacji wynikało, że problem nie
polegał na "menage atrois". W jego odczuciu dojrzały i wytworny mężczyzna
powinien sobie dobrze poradzić z taką sytuacją. Dziwił się więc sobie, dlaczego jest
zazdrosny i zdenerwowany.
Wewnątrz skręcał się z bólu i wściekłości, a mimo to czuł się zobowiązany
zachować twarz i pozostać wesołym w stosunku do swoich przyjaciół oraz do owej
młodej kobiety; to znaczy powinien zachowywać się tak, jakby się nic nie działo. To
było jednak zbyt wiele dla jego duszy. Pewnego wieczoru pożyczył od znajomego
samochód, pojechał na parking, włożył sobie lufę pistoletu w usta i wypalił. Chociaż
miało to miejsce już wiele lat temu, często wspominam tamtego młodego człowieka.
Jego przyjaciółka razem z kilkoma znajomymi zatelefonowali do mnie w dniu
samobójstwa i kilka razy umawialiśmy się na spotkania. Oprócz wielu innych
rzeczy, mówili niemal ze złością: "Gdyby tylko powiedział nam, co czuje!"
Czy jest sens cierpieć w samotności? Nie. Jeżeli Jezus otwarcie płakał, a Abraham
Lincoln często miał łzy w oczach, dlaczego my mielibyśmy zachowywać nasze
emocje tylko i wyłącznie dla siebie samych? Nie okazując innym swego bólu wcale
nie jest się w stosunku do nich miłosiernym. W powieści pt.: "Oliver Twist" Charles
Dickens umieścił postać pana Bumble, który mówi: "Płacz otwiera płuca, obmywa
oblicze, ćwiczy oczy i zmiękcza usposobienie więc płaczcie!"
Teraz W. Kinney, psychiatra kalifornijski, twierdzi, że mężczyzn alkoholików jest
trzy razy więcej niż kobiet, a to dlatego, iż nie potrafią tak spontanicznie płakać.
Gdy są małymi chłopcami mówi się im, żeby otarli łzy i zachowywali się jak mali
mężczyźni. W konsekwencji szukają wsparcia w alkoholu. Kilka głębszych pozwala
im na tyle "rozluźnić się", że mogą wtedy wyrazić swoją złość lub smutek. Łzy są
wielkim darem Boga, zaworem bezpieczeństwa dla naszego organizmu i nie ma
powodu wstydzić się płaczu.
Łzy drogą do zbliżenia
Płacz nie musi wcale być oznaką słabości, ani też sposobem narzucania
czegokolwiek świadkowi tegoż. Przeciwnie płacz jest swego rodzaju
uhonorowaniem osoby, która go widzi. Łzy mogą popłynąć w chwilach radości lub
nagłej ulgi. Ponadto mogą one być drogą do zbliżenia z kimś. Agnes Turnball
opowiada o swym podnieceniu, gdy wręczano jej honorowy stopień naukowy:
"Kiedy stałam, czekając na tę chwilę, łzy popłynęły po policzkach mego męża. Nigdy
nie pomyślałam nawet, że może to dla niego znaczyć tak wiele, żeby aż płakał!"
Dzięki temu otwartemu wyrażeniu emocji, ich związek zyskał więcej niż dzięki
jakiejkolwiek kombinacji słów.
Poeta Robert Herrick nazywa łzy "szlachetnym językiem oczu". Skoro eksperci
twierdzą, że w większości porozumiewamy się bez słów, to łzy, jeżeli płyną
szczerze, mogą być sposobem zbliżenia.
Moja żona, która posiada nieprzeciętny zakres różnych uczuć, zawsze płacze, kiedy
słyszy jakieś wstrząsające, ale dobre wiadomości. Kiedy, na przykład, wchodząc w
drzwi mówię, że jakieś czasopismo zamówiło u mnie artykuł, ona zarzuca mi ręce
na szyję i płacze. Albo kiedy pochylamy głowy w modlitwie, a nasza
dziewięcioletnia córeczka dziękuje Bogu za swojego braciszka, mamę, tatusia,
ukochanego psa i hamburgery, wiem, że moja żona uniesie głowę, a w oczach jej
pojawi się błysk łez. Czy ta skłonność do łez oznacza jej słabość? Zupełnie przeciwnie! Ona jest najsilniejszą kobietą spośród wszystkich, jakie znam. Płacząc,
pozwala mi głębiej zajrzeć w swoje serce.
Dwa magiczne słowa: "Potrzebuję cię "
Naczelną zasadą wobec tego jest: nie ukrywaj, że jesteś w potrzebie. Trudno jest
oprzeć się osobie, która pokazuje nam swe słabe strony i mówi: "potrzebuję cię".
"Czy wie pan, kiedy poczułam się najbliżej mojego męża? - spytała mnie pewna
czarnooka i pewna siebie kobieta -To było wtedy, gdy odkryłam, że mój mąż boi się
niedźwiedzi!" Jej mąż jest pilotem, człowiekiem silnym i pewnym siebie, a ona do
tamtej pory nie wiedziała, że może on się czegokolwiek bać. Gdy jednak ukazał
swoje słabe punkty, jeszcze bardziej go pokochała.
Myśląc o mojej głębokiej przyjaźni z Markiem Svenssonem, zdaję sobie sprawę z
tego, że wielka siła tej przyjaźni powstała dzięki cierpieniom przeżywanym przez
każdego z nas w obecności drugiego. Często telefonowaliśmy do siebie, mówiąc:
"Czy mógłbym wpaść do ciebie i porozmawiać? Stało się coś, co zupełnie wytrąciło
mnie z równowagi i potrzebuję cię".
"Potrzebuję cię". To wspaniałe słowa. Wszyscy przecież pragniemy, żeby ktoś nas
potrzebował. Kiedy więc nauczysz się wypowiadać je w chwilach potrzeby, drzwi
mocno zamknięte przed innymi, przed tobą szeroko się otworzą. Widziałem wielu
mężczyzn, którzy przyciągali do siebie kobiety właśnie dzięki temu. Kobiety,
oczywiście, nie poszukują mężczyzn o słabym charakterze, ale chcą takich, którzy
będą ich potrzebować.
Dyskutujemy tutaj na temat bardzo starej zasady dotyczącej kontaktów
międzyludzkich: "Jeżeli chcesz, żeby obca ci osoba stała się twoim przyjacielem,
zwróć się do niej z jakąś prośbą". Kiedy apelujemy do naturalnej ludzkiej
uprzejmości, przyciągamy ludzi do siebie. Być może jest tak dlatego, iż więcej
satysfakcji znajdujemy w tym, że możemy być pomocni niż w tym, że ktoś może
nam pomóc.
Wspólne cierpienie
Jesienią 1974 roku lekarze w National Naval Medical Center w Bethesada w stanie
Maryland wykryli, że Betty Ford ma raka piersi. Przez cały dzień wypełniała
normalnie obowiązki pierwszej damy w kraju, a o godzinie 17.55 samochód
zajechał pod szpital w Bethesada. Ówczesny prezydent Ford mówi, że nigdy nie
czuł się tak samotny, jak tamtego wieczoru, kiedy wracał sam do mieszkania w
Białym Domu. "Był bardziej zdenerwowany niż ja - powiedziała potem Betty Ford. Wydaje mi się, że ja podeszłam do sprawy bardziej na zasadzie stało się. Uważałam,
że jest to jeden z wielu oczekujących mnie jeszcze kryzysów i byłam pewna, że on
także minie".
Pięć dni po operacji pani Ford przeżyła opóźnioną reakcję - ataki płaczu. Lekarz
zapewniał ją, że jest to normalna reakcja pooperacyjna i zachęcał, aby płakała, ile
tylko chce. Jej umysł był jednak zaprzątnięty pytaniem, kiedy będzie mogła wrócić
do męża i kiedy będzie mogła znowu zacząć normalnie funkcjonować. Pierwszego
dnia była w stanie unieść prawą ręką filiżankę kawy i była tym wręcz zachwycona.
Po tygodniu od momentu operacji czuła się na tyle silna, że wyszła do windy
spotkać się z mężem. Cztery dni po powrocie do domu oboje uroczyście obchodzili
dwudziestą szóstą rocznicę ślubu. Oto, co pani Ford o tym napisała:
"To była wspaniała rocznica. Cudownie było być znów zdrową i w domu. Nie
odniosłam żadnych ran psychicznych ani nie czułam się beznadziejnie okaleczona.
W końcu Jerry i ja jesteśmy małżeństwem od wielu lat, a nasza miłość jest
wypróbowana. Nie miałam powodu, aby wątpić w męża. Gdyby on stracił nogę,
również nie pozostawiłabym go. Byłam też pewna, że i on mnie nie opuści tylko
dlatego, że miałam to nieszczęście być dotkniętą mastektomią".
Pani Ford otrzymała kilkanaście listów od kobiet, które pisały, że nie mogły na
siebie patrzeć po takiej operacji; ona jednak była ciekawa efektu już w momencie,
gdy lekarz zaczął zmieniać jej ubranie. Przejmowała się tylko tym, czy będzie mogła
zakładać tak, jak dawniej swoją nocną bieliznę. "Jerry powiedział, że jestem głupia.
- Jeżeli nie możesz mieć dekoltu z przodu, noś koszule z dekoltem z tyłu powiedział".
Ich wspólne cierpienie, oczywiście, zbliżyło ich jeszcze bardziej. Szwedzi mają takie
powiedzenie: "Dzielić się radością, to dwa razy tyle radości, dzielić się smutkiem, to
połowa smutku".
Czytanie w myślach innych ludzi jest niemożliwe
Znałem pewnego mężczyznę, którego małżeństwo miało kłopoty. Przychodząc co
tydzień na spotkania grupy terapeutycznej, opowiadał nam, czego oczekuje od
życia, mówił o wojnie, jaka panowała w jego domu. Członkowie grupy zauważyli od
razu, że nam mówił o swoich potrzebach, ale nigdy nie mówił o nich swojej żonie.
Pewnego razu zmarł jego najbliższy przyjaciel. "Stanąłem przy trumnie ostatni mówił -Ostatni rzuciłem garść ziemi na trumnę i ostatni wyszedłem z cmentarza.
On był dla mnie bardzo ważny. Wyobraźcie sobie jednak, że moja żona nawet nie
wyraziła chęci, aby pójść ze mną na pogrzeb. Potrzebowałem jej wtedy, ale nie było
jej ze mną".
Wszyscy członkowie grupy jednym głosem zadali oczywiste pytanie: "Czy
powiedziałeś żonie, że chciałbyś, aby ona poszła z tobą? - Oczywiście, że nie odpowiedział. Powinna przecież wiedzieć, że będę jej tam potrzebował. Po tylu
latach małżeństwa nie muszę jej chyba prosić o takie rzeczy".
Chcielibyśmy, żeby nasi bliscy byli tak z nami "zestrojeni", by instynktownie
wyczuwali takie potrzeby . To jednak rzadko się zdarza. Tylko dlatego, że jest się
małżeństwem od wielu lat, nie należy spodziewać się, że partner potrafi czytać w
naszych myślach. W przypadku tego mężczyzny tragedia polega na tym, że jego
żona nigdy nie będzie w stanie spełniać jego potrzeb, dopóki ich nie pozna. Być
może z biegiem lat w jakiś sposób już się od siebie oddalili. Kiedyś
prawdopodobnie poprosił o pomoc, a ona mu odmówiła. Dlatego przestał prosić.
Otwarcie mówiąc o swoich potrzebach człowiek naraża się oczywiście na pewne
ryzyko. Od czasu do czasu druga osoba nie odpowiada, ale jest to smutne, kiedy
przestaje się wyrażać swoje potrzeby tylko dlatego, że czasem bywa się
rozczarowanym i przybiera się postawę rozczarowania na zawsze.
Zapamiętaj więc zasadę numer pięć:
Mów otwarcie o swoich uczuciach
JAK PRZECIWDZIAŁAĆ NEGATYWNYM EMOCJOM
Część trzecia
"Gniewajcie się, a nie grzeszcie;
niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce!"
Ef4,26
„Miły facet” postawa, która prowadzi donikąd
Istnieje taki typ człowieka, którym często zajmujemy się w klinikach
psychiatrycznych. Na pewno go znasz, ponieważ jest on wszędzie. Może nawet być
członkiem twojej rodziny. Mam na myśli "miłego faceta". Dużo się uśmiecha, jest
wesoły w stosunku do każdego, nigdy się nie złości ani nie kłóci, wszystkim wydaje
się, że jest powszechnie lubiany i można by myśleć, że ma przynajmniej kilkoro
prawdziwych przyjaciół. Jednak w rzeczywistości tego typu osoby są skłonne do
rozwijania w sobie mnóstwa problemów natury psychologicznej. Co więcej, mają
one tendencje do gmatwania swoich kontaktów towarzyskich.
Może się to wydawać dziwne, ponieważ taki człowiek nie ma zwykle wrogów.
Popularność nie jest jednak równoznaczna z zażyłością, a człowiek sztucznie
lubiany przez każdego, rzadko jest kochany przez kogokolwiek. Na taki stan rzeczy
składa się kilka elementów: Nigdy nie odbiera się go jako otwartego. Ludzie
zawsze, chronicznie
wręcz weseli, są "podejrzani".
Taki człowiek jest nieciekawy. Miło jest, gdy ma się go obok siebie raz czy dwa,
ale na dłuższą metę wolimy zazwyczaj ludzi z pasjami. Mogą oni nas czasem
zdenerwować, ale nigdy nie będą nudzili.
Jeżeli nie potrafi okazać złości, nie potrafi też okazać miłości, nie pozwala mu na
to jego ścisła kontrola własnych emocji.
Bezwiednie zatruwa swoje stosunki z innymi bierną wrogością. Psychologowie
na ogół nie zgadzają się ze sobą w wielu kwestiach, ale wskazują
nieprawdopodobną zbieżność poglądów, co do tego, że nie istnieje ktoś taki, kto
nigdy się nie denerwuje; są tylko tacy, którzy tłumią złość. A ukrywanie złości "pod
powierzchnią" może przecież prowadzić do poważnych problemów natury
psychosomatycznej, takich jak: wrzody, migreny, nadwrażliwość, nadciśnienie; jak
również do kłopotów czysto towarzyskich.
"Nigdy nie jestem wściekły, jestem tylko zraniony "
Bierna wrogość jest niebezpiecznym wężem w trawie przyjaźni. Oto przykład. Janet
i Monica otworzyły boutique. Są przyjaciółkami od lat, a teraz są partnerkami i
muszą razem pracować każdego dnia. Sklep otwierany jest o 10 rano, a w tym
tygodniu Janet spóźniła się już dwa razy. Monica jest podenerwowana, ale nie
okazuje tego. Dzisiaj Janet wpada jeszcze później, kiedy Monica zrobiła już
wszystko co trzeba po otwarciu sklepu. Janet nie tłumaczy się i nie przeprasza, a
Monica czuje się urażona. Przez cały ranek pozostaje w magazynie, pracując w
ciszy. Robi kwaśną minę i odpowiada na pytania Janet półsłówkami i ze
zdenerwowaniem. W końcu Janet pyta: "Jesteś wściekła, czy jak? - Kto, ja? Oczywiście, że nie" - odpowiada Monica.
To nie jest uczciwy sposób walki. Biernie wrodzy sobie ludzie są trudniejsi w
"pożyciu", niż tacy, którzy wybuchają szczerą i bezpośrednią złością. Dzieje się tak
dlatego, ponieważ ich zachowanie pokazuje w różny sposób, że czują się zranieni, a
jednocześnie zaprzeczają aby cokolwiek było "nie tak". W rezultacie kwas
skumulowanej złości zżera przyjaźń. Wiele osób biernie wrogich nie kłamie, kiedy
mówią, że nie są źli, faktycznie mogą nie odczuwać złości. Ich system kontroli
emocji jest tak dobrze rozwinięty, że złość jest upychana gdzieś na samym dnie i
mogą oni sobie nawet nie zdawać sprawy z tego jak bardzo są wściekli.
Zasada czajnika z gwizdkiem
Innym destruktywnie działającym rezultatem ukrywania złości jest to, że czasami
wybuchamy. Różni się to jednak znacznie od spontanicznego wyrażania złości,
kiedy ta się pojawi. Gdy tracimy cierpliwość, jest to zazwyczaj wynikiem
kumulowania się złości przez długi czas, a to powolne "gotowanie się" wytwarza
tak wielkie ciśnienie pary, że kapturek z gwizdkiem spada z czajnika. Kiedy tak
zwany miły facet wybucha jak wulkan, nikt nie może zrozumieć, co się właściwie
stało. W końcu jego złość opada, a on sam zaczyna czuć się winnym, bardzo
wszystkich przeprasza i... wraca do swoich metod postępowania.
Nadmierna złość uniemożliwia porozumienie
Gdy człowiek biernie wrogi wybucha, jego złość jest niewspółmierna do jej
powodu, ponieważ w rzeczywistości ów wybuch dotyczy wszystkich
skumulowanych wcześniej krzywd. W rezultacie uniemożliwia on porozumienie się
z nim. Keith Miller, współczesny pisarz amerykański, opowiada o tym, jak pewnego
wieczoru odezwał się uwodzicielskim głosem do żony: "Kochanie, czy jesteś już
gotowa iść do łóżka? - Nie - odpowiada. - Chciałabym jeszcze skończyć artykuł, ale
ty już idź".
Wobec tego, z urażoną dumą, Keith poszedł do sypialni i położył się przy samym
brzegu łóżka po swojej stronie. Następnego ranka zszedł na dół w kiepskim
humorze, a tutaj, jak na złość, tosty były przypalone. Nagle coś w nim pękło. Rzucił
tostem o ścianę kuchni.
Żona powiedziała, że jak na przypalone tosty, to ta reakcja nie była na miejscu.
Keith odpowiedział: "Ależ rzecz nie w przypalonych tostach. Chodzi mi o seks!".
Innym niebezpieczeństwem "połykania" złości jest to. że kiedy wybuchamy, nasza
złość jest często kierowana pod innym adresem. Klasycznym przykładem jest mąż,
który po nieudanym dniu, będąc sfrustrowany i poirytowany sprawami
zawodowymi, wyładowuje się na rodzinie. Inni członkowie rodziny otrzymują tym
sposobem "przesyłki" adresowane do kogoś zupełnie innego. Wtedy cała budowla,
jaką jest rodzina zaczyna się chwiać.
Zdrowa złość
Ponieważ agresja, frustracja i złość są tak powszechnymi emocjami, najlepsze
kontakty towarzyskie mają niejako wbudowaną tolerancję dla tych negatywnych
uczuć. Nie znam takich, najbliższych nawet kontaktów międzyludzkich bez względu
na długość ich trwania, które nie zawierałyby w sobie irytacji i wrogości,
oczywiście od czasu do czasu. Jeżeli dwoje ludzi wystarczająco wcześnie
zaakceptuje w przyjaźni uczucia negatywne, będzie to dla nich nieopisaną pomocą.
W rzeczywistości złość może być siłą pozytywną. Channing Pollock powiedział
kiedyś: "Ludzie i samochody posuwają się naprzód, dzięki następującym po sobie
wybuchom".
Złość powoduje przedostawanie się adrenaliny do krwiobiegu, a glikogenu do
sfatygowanych mięśni ożywiając je. Zdarzało się, że oczy Chrystusa błyszczały
gniewem. Dr Neil Warren, dziekan Wydziału Psychologii w Seminarium
Teologicznym Fullera, opowiada o tym, jak wyglądała jego młodzieńcza edukacja
religijna. Mówiono mu, jak zresztą nam wszystkim, że gniew jest grzechem. Jezusa
przedstawiano mu jako osobę spokojną, nie doznającą naszych, ludzkich emocji.
Lecz późniejsza lektura Biblii ujawniła, że Jezus wpadał czasami w gniew, a i sam
Bóg nie powstrzymuje się przed gniewem. Warren zauważa, że w Starym
Testamencie słowo "gniew" użyte jest ponad 450 razy (słowo "miłość" około 350
razy), a w 375 przypadkach dotyczy ono gniewu Boga.
Mahatma Gandhi zawsze będzie słynny, dzięki swemu poświęceniu się
pacyfizmowi. Zapytany kiedyś o najbardziej inspirujący go moment, opowiedział o
pewnym burzliwym epizodzie w Mritzburgu w Afryce Południowej.
"Było to w 1893 roku, kiedy będąc wojowniczym młodym prawnikiem, podróżowałem
do Pretorii, nieświadom niepisanego zakazu podróżowania pierv,'szą klasą przez
ludzi kolorowych. Strażnik pociągu poprosił mnie, abym opuścił przedział i zajął
miejsce w wagonie bagażowym. Kiedy zaprotestowałem, konstabl policji wyrzucił mój
bagaż na peron i pociąg odjechał. Ruszyłem więc w stronę poczekalni, gdzie było
mroczno i panował miły chłód. Nie mając płaszcza, spędziłem noc skulony w kącie,
drżąc ze złości na myśl o zniewadze. Nadszedł ranek i postanowiłem, że będę bronił
praw swojej rasy, bez względu na ryzyko z tym związane".
Czytając biografię prezydenta Jeffersona, natknąłem się na słowa, które zdawały się
być niewłaściwą generalizacją: "Jefferson, jak wszyscy wielcy ludzie, potrafił
bardzo nienawidzić". Wojowniczość nigdy nie była cechą mojego charakteru, ale im
dłużej rozmyślam nad oburzeniem dręczącym takich ludzi jak Jefferson i Gandhi,
tym więcej mądrości widzę w powyższym stwierdzeniu. Złość może być
czynnikiem inspirującym.
Jeżeli sam to robisz, musisz to tez akceptować
Oczywiście jest i druga strona medalu. Zdrowe stosunki pozostają takimi nie tylko
dlatego, że wyrzucamy z siebie uczucia negatywne, wtedy, gdy one nadchodzą, lecz
także dlatego, że pozwalamy swoim bliskim robić to samo. Nasi przyjaciele mają
szczęście, skoro nie zawsze muszą być przyjemnymi w towarzystwie to znaczy, że
czasami mogą być nieznośni, wiedząc, że nie odrzucimy ich z tego powodu.
Łatwiej będzie ci być takim przyjacielem, jeżeli zdasz sobie sprawę z tego, że
wybuchy złości twoich bliskich niekoniecznie muszą dotyczyć twojej osoby. Mogą
oni być po prostu w podłym nastroju i potrzebować wyrzucić z siebie tę truciznę z
twoją pomocą. Sztuka polega jednak na tym, żeby potrafić słuchać i nie
komentować emocji przyjaciela.
Jak nie zgadzać się, a jednocześnie rozumieć
Jednym z najpewniejszych sposobów popsucia kontaktów z drugą osobą jest
używanie zwrotu: "Nie denerwuj się, proszę", który tak często pada w rozmowach.
Jest to chyba najgorsze, co można powiedzieć przyjacielowi, który ma kłopoty
emocjonalne. Zwróć uwagę, co się stanie, gdy dokonamy porównania:
Żona wraca do domu zła jak osa, ponieważ jakiś sprzedawca grubiańsko
potraktował ją w sklepie.
"Nigdy więcej nie pójdę do tamtego sklepu" - mówi, a złość tryska z każdego
milimetra jej ciała.
"Kochanie, nie denerwuj się tak -mówi uspokajająco mąż. - Pamiętaj, że tacy ludzie
mało zarabiają, i być może ów sprzedawca był zmęczony przy końcu dnia pracy".
Jaki był rezultat takiego uspokajania żony? Stała się jeszcze bardziej poirytowana,
ponieważ wydawało jej się, że małżonek trzyma stronę sprzedawcy.
Mąż miał dobre chęci, chciał uspokoić żonę. Prawdopodobnie czuł też, że żona
trochę przesadzała, złoszcząc się w takim stopniu. Ale nie potrafił sobie zdać
sprawy z tego, że nie potrzebował się z nią zgadzać lub nie. Jej prawdopodobnie nie
chodziło o to; ona po prostu chciała być wysłuchana. Mąż, wyrażając opinię o jej
uczuciach, jeszcze bardziej ją rozzłościł. Co więcej, nagle stanęła między nimi
ściana, ponieważ ona poczuła, że nie jest rozumiana przez męża, co jest jednym z
najbardziej bolesnych uczuć.
Wiadome jest, że ludzie mają prawo być czasami w złym nastroju. Jeżeli więc kogoś
kochamy, nie powinniśmy nierozważnie skłaniać go do zaniechania swoich
negatywnych uczuć. Należy zwyczajnie dać mu wolność odczuwania.
Dr Edith Munger, jedna z moich ulubionych psychologów, wie dużo o poradnictwie
małżeńskim i mówi:
"Problem leży częściowo w tym, że zdaje nam się, iż musimy mieć gotową
odpowiedź na każdą sprawę poruszoną przez małżonka. W rzeczywistości taki
związek nie ma za zadanie rozwiązywania problemów
czy odpowiedzi napytania. Celem najważniejszym powinno być wzajemne
zrozumienie, zbliżenie się, wspólne doświadczenia. Aby móc porozumiewać się z
mężem, nie trzeba mieć gotowych odpowiedzi na wszystko. Wystarczy być
świadomą jego obecności, czuć go".
Pozwolić się trochę nienawidzić to też sztuka
Mówiliśmy do tej pory o cnocie akceptowania uczuć negatywnych naszych bliskich,
przejdziemy teraz do sprawy o wiele poważniejszej. Co się dzieje, gdy czyjaś złość
skierowana jest do ciebie?
Nie znam osoby, która lubiłaby być celem czyjejś złości. Ale od czasu do czasu tak
się zdarza i z pewnością stosunkom między dwojgiem ludzi wyjdzie na dobre
stosować się do pewnych zasad przyjmowania czyjegoś gniewu. Oto kilka sugestii:
a) Nie wpadaj w panikę. Niektórzy myślą, że jeżeli znajdują się w centrum czyjegoś
gniewu, dobre stosunki muszą się skończyć. Oczywiście, niekoniecznie tak musi
być. Burze zdarzają się w każdej przyjaźni i jeżeli ma się tego świadomość, nie
będzie to takie przerażające.
b) Nie tłum w sobie własnego gniewu. Nie musisz siedzieć spokojnie, gdy twoja
ukochana osoba daje upust swej złości. Nie należy ukrywać swoich uczuć. Walter
Kerr, krytyk teatralny, często wywoływał gniew u swych przyjaciół autorów,
którym dawał złe recenzje. "Pozwalałem wściekać się im na mnie przez jakiś czas mówił. - Dawałem im pół roku na wyżycie się, ale gdy później jeszcze się dąsali,
uznawałem, że teraz ja mam prawo być na nich zły".
c) Me nadawaj swym emocjom cech trwałości. Błędem jest zakładać, że skoro twój
przyjaciel dzisiaj się na ciebie złości, także jutro będzie robił to samo. W
rzeczywistości większość takich uczuć jest krótkotrwała. Kobieta mówiąca "Nigdy
nie zapomnę, co on mi powiedział" rani tylko samą siebie, bo gdy już miną emocje,
wypowiadający raniące słowa prawdopodobnie nie będzie już o tym pamiętał.
d) Pamiętaj, że można jednocześnie kochać i być na kogoś złym. Większość z nas
doznaje uczucia swego rodzaju mieszaniny miłości i gniewu we wszystkich bliskich
kontaktach. Jeżeli więc przypomnisz sobie o tym, gdy twój partner wpada w gniew,
z pewnością będzie ci to pomocne. Jeden z popularnych w Stanach autorów, Charlie
Shedd przypomina sobie, jak po jednej ze sprzeczek ze swój ą żoną zauważył w
kuchni kartkę ze słowami:
"Drogi Charlie, nienawidzę cię.
Twoja na zawsze Martha".
Alternatywne metody rozładowania gniewu
Niektórzy ludzie krzyczą na wszystkich ponieważ słyszeli, że jakiś psycholog
powiedział, że wyrażanie gniewu jest zdrowe. Nie polecam tego. Wybranie
właściwego miejsca dla wyrażenia niezadowolenia jest i ostrożnością, i
miłosierdziem. Zrezygnowanie w gniewie z przezorności może spowodować, że
stracimy pracę, albo nawet nastąpi coś gorszego.
Niektóre przypadkowe znajomości po prostu nie są warte wysiłku utarczki. Odejdź.
Innym razem możesz rozważyć czas, miejsce i szkody, jakie możesz wyrządzić
wyrzuceniem z siebie gniewu. Jeśli samoocena Twojego przyjaciela jest
nadwerężona w danym momencie, albo jeśli Twoja ukochana osoba polega teraz
przede wszystkim na Tobie w ocenie swojej wartości, musisz się poruszać z wielką
ostrożnością.
Jedna z dróg wyjścia: rozładuj gniew z przyjacielem, a nie z tą osobą, która Cię
drażni. Jeśli jesteś zły jak osa na swojego przełożonego, wybuchnięcie na niego nie
jest mądre, ale miejmy nadzieję, że masz siostrę, przyjaciela albo małżonka, który
pozwoli Ci pozłościć się trochę na szefa.
Alternatywa numer dwa: daj upust swojej agresji w formie fizycznej. Niektórzy
ludzie po prostu mają w sobie więcej wrogości i agresji niż inni i ważne jest, aby
takie osoby miały więcej energicznych ćwiczeń -tym lepszych, im więcej w nich
rywalizacji. Tenis, odbijanie piłki rakietką, strzelanie z torebki, bieganie pomoże Ci
poradzić sobie z tym.
Stary dowcip. Zapytano małżeństwo z pięćdziesięcioletnim stażem o tajemnicę ich
małżeńskiego szczęścia. "Żona - wycedził staruszek - i ja zaraz po ślubie
zawarliśmy porozumienie. Umowa polegała na tym, że kiedy żonę coś dręczy, to
ona zbeszta mnie i wyrzuci wszystko z siebie. Jeśli ja jestem na nią o coś zły, to idę
na spacer. Myślę, że nasz sukces małżeński można przypisać faktowi, że dużą część
życia spędziłem na świeżym powietrzu."
Niech gniew polepsza wzajemne kontakty
Jeżeli żadne z partnerów nie wpada w panikę, gdy drugie wybucha złością i jeżeli
stosują się do zasad czystej walki, opisanych w niniejszym rozdziale, możliwe, że
ich przyjaźń pogłębi się po catharsis "wymiany" gniewu. Istnieje poczucie czystości
uczuć po takim wyżaleniu się. Często też uczucia stają się głębsze i cieplejsze niż
przedtem.
W kilku przypadkach prawdziwa przyjaźń zaczęła się dla mnie właśnie po
poważnej konfrontacji. W końcu "obnażaliśmy się wewnętrznie" przed sobą do
końca, przeżywaliśmy autentyczne wspólne doświadczenia. Kiedy wreszcie
problem został rozwiązany, czuliśmy się naprawdę bliscy.
Kiedy James Thurber pracował dla pisma "New Yorker", na początku obawiał się
tego dziwacznego wydawcy i założyciela, jakim był Harold Ross. W pierwszym roku
Ross dał Thurberowi dwa tygodnie urlopu. Thurber spóźnił się do pracy dwa dni,
ponieważ szukał zaginionego psa. Oto co powiedział o swym pracodawcy:
Ross unikał mnie przez cały dzień. Był w jednym z tych nastrojów, kiedy żal mu
było samego siebie. Wreszcie około siódmej wezwał mnie do swojego biura. W jego
oczach widać było błyskawice, a w głosie dawał się słyszeć grzmot.
"Rozumiem, że przedłużył pan sobie urlop z powodu zaginięcia psa - mruknąłWydaje mi się jednak, że coś tu nie gra".
Scena, która wówczas nastąpiła, była krótka, głośna i trudna do zrozumienia.
Powiedziałem mu, co może zrobić ze swoim pismem, i że już u niego nie pracuję.
Zaproponowałem, że będę z nim walczył tam i wtedy, powiedziałem mu, że ma
serce z kamienia i zasugerowałem, żeby lepiej zawołał sobie kogoś do pomocy.
Ross nienawidził scen, przemocy fizycznej i grożenia nią, złego zachowania i
nieposłuszeństwa.
"Kogo proponuje mi pan wezwać? - spytał, a grzmot zniknął z jego głosu. Alexandra Woolcotta!" -wrzasnąłem, a on zaczął się śmiać. (A. Woolcott - pisarz
amerykański, przyp. tłum.)
Jego śmiech był wspaniały i wypełnił całe biuro. Takim właśnie było moje pierwsze
z nim doświadczenie. Jego śmiech ostudził powietrze, jak letni deszcz. Godzinę
później jedliśmy razem obiad u Tony'ego..., a tego samego wieczora miała swój
początek nasza wzajemna znajomość pozbawiona biurowego makijażu. Był to
zarazem początek naszej trwałej i głębokiej przyjaźni.
"Mądry sercem przyjmie nakazy; upadnie,
kto wargi ma nierozsądne"
Przysł 10,8
Pięć technik złoszczenia się
Czy możliwa jest czysta walka? Nie tylko możliwa, ale i konieczna w prawdziwej
przyjaźni. Oto pięć technik czystej walki.
1. Mów o swoich uczuciach, a nie błędach przyjaciela. - Scott i Gene mieszkają w
jednym pokoju w akademiku i na ogół żyje im się zgodnie. Postanowili razem
mieszkać, ponieważ są najlepszymi przyjaciółmi i lubią swoje towarzystwo. Kiedy
jednak zbliżają się egzaminy, ciśnienie emocjonalne rośnie. Obaj stają się podatni
na zdenerwowanie, a ich przyjaźń wkracza w stadium kłopotów, zwłaszcza, gdy ma
miejsce taka na przykład rozmowa:
Gene: Czy ty "musisz budzić cały akademik, kiedy zabierasz się do roboty ?
Scott: A czy ty myślisz, że ja lubię wstawać o piątej rano, żeby iść pracować w tej
śmierdzącej kuchni? Szkoda, że mój ojciec nie pomaga mi przez cały rok. Ty za to
jesteś największym leniem, jakiego znam.
Gene: O, daj spokój. A kto uczył się do drugiej rano? Zresztą, czy ja o tym mówię ?
Chcę tylko wiedzieć, czy nie potrafisz trochę pomyśleć, kiedy wcześnie wstajesz.
Scott wolał raczej zamilknąć, niż powiedzieć, co naprawdę czuje; uczynił tak, jak
większość z nas, gdy się zdenerwujemy. Gdy ktoś nas atakuje, milczenie jest
odruchem instynktownym.
Okazanie poirytowania, za które uważamy się odpowiedzialni, nie zapewnia
zabezpieczenia przed gniewem ze strony partnera, ale jest to o wiele lepsze niż
milczenie. Gdyby Gene zaczął rozmowę tak:
"Muszę ci powiedzieć, że jestem zły. Być może jestem w ogóle podekscytowany
egzaminami, ale wiedz, że uczyłem się do drugiej nad ranem. Więc kiedy mnie
obudziłeś wstając o piątej, wpadłem w szewską pasję. Zawsze mnie to denerwuje,
gdy sprawiasz wrażenie, jakbyś nie myślał co robisz"
byłaby to czysta walka.
Scott mógł się w takiej sytuacji bronić, ale z pewnością nie zrobiłby tego, ponieważ:
a) Gene mówił o swoich odczuciach, a nie o tym, co zrobił Scott i b) próbował
wyjaśnić stan swojego wnętrza, dopuszczając możliwość, że w ogóle jest
przewrażliwiony.
Oto jeszcze jedna ilustracja: Jeżeli żona powie do męża: "Zupełnie nie zwracasz na
mnie uwagi", to z pewnością zadziała to na niego, jak czerwona płachta na byka.
Odpowie mniej więcej tak:
"Co masz na myśli mówiąc, że nie zwracam już na ciebie uwagi? A co z sobotnim
wieczorem? Pamiętasz? Czyżby dla ciebie nic nie znaczyło, że wychodzę wcześniej z
pracy, żeby zabrać cię na ten, hm, balet, podczas gdy w robocie wszystko wali mi
się na głowę ?Naprawdę, Helen, nie wiem już czym można cię zadowolić. Czego
bym nie zrobił, psioczysz".
Dlaczego zachowuje się tak brutalnie? Ponieważ został zaatakowany. Wszyscy tak
reagujemy, gdy ktoś powie: "Ty nigdy..." albo "Ty zawsze...".
A jak żona mogła lepiej powiedzieć to, co chciała? Mogła po prostu opisać swoje
uczucia. Na przykład: "Wiesz, czuję się jakaś samotna i opuszczona w ostatnich
dniach". To zdanie mówi dokładnie to samo, co: "Już nie zwracasz na mnie uwagi".
Ale uchwyćcie różnicę: ona go o nic nie oskarża. Po prostu mówi to, co czuje.
Można uchronić się przed brutalnością, dopóki uchylamy się przed powiedzeniem:
"Denerwujesz mnie, gdy ...". Spróbuj więc wyrażać swe najsilniejsze emocje, ale
mów tylko o nich, a nie o tym, co ktoś zrobił:
"Tom, jestem na ciebie tak zła, że nie wiem! Powiedziałam ci, że potrzebuję
samochód na siódmą trzydzieści, a już jest prawie ósma. Chłopcze, czy wiesz, co to
dla mnie znaczy? Im dłużej cię nie było, tym bardziej gotowało się we mnie!"
Jednocześnie odrobina nieszczerości też nie zaszkodzi. Kobieta mówiąca do męża:
"Postępujesz nieładnie, wstając od stołu po obiedzie i maszerując prosto do
telewizora" z pewnością nie poprawi swoich stosunków z mężem. Tę samą myśl
mogłaby przecież wyrazić tak: "Brakuje mi ciebie, kiedy robię po obiedzie porządek
na stole. Bardzo chciałabym, abyś towarzyszył mi aż skończę". Niewielu jest
mężów, którzy na taką prośbę odpowiedzą "nie".
2. Mów tylko na jeden temat- Szybko nauczymy się, jak rozwiązywać konflikty
interpersonalne stosując zasadę obowiązującą w sądownictwie: zajmujmy się w
każdej sprawie tylko jednym przestępstwem. Jeżeli już zwracasz się z jakimiś
uwagami do przyjaciela, sprawa powinna być zawarta w jednym zdaniu, na
przykład: "Przeszkadza mi, że kiedy skończymy obiad siadasz tam i dłubiesz w
zębach".
Trudno jest załatwić jakiś problem za jednym zamachem bez przypominania
starych urazów. Dlatego należy rozwiązywać konflikty wtedy, gdy powstają i nie
przechowywać w sobie starej złości.
3. Pozwól przyjacielowi odpowiadać- Jeden z moich pacjentów opowiadał mi, z
widoczną zazdrością, o kłótni, którą widział w domu swoich przyjaciół. Natrafił
akurat na poważny konflikt pomiędzy matką a jej kilkunastoletnią córką. Obie
krzyczały na siebie tak głośno, że gość wszedł i wyszedł nie zauważony.
Wpadł później, żeby zobaczyć, czy już jest po wszystkim. "Wspaniale walczyłyście powiedział. - Żałuję, że moja matka tak ze mną nie walczy. Zamiast tego wpada do
mojego pokoju, krzyczy na mnie i wypada z pokoju trzaskając drzwiami, zanim ja
zdążę cokolwiek powiedzieć".
Ludzie, którzy wychodzą w czasie kłótni nie grają fair. Jeżeli jesteś zły na swojego
przyjaciela, masz prawo to wyrazić, ale masz też obowiązek pozwolić jemu zabrać
głos. Wtedy istnieje możliwość pozytywnego załatwienia sprawy lub kompromisu.
Ale nigdy nie mów zbyt długo, żeby twój przyjaciel też mógł zacząć i nie używaj
takich znaków przestankowych, jak trzaskanie drzwiami.
4. Pamiętaj, aby dążyć do rozładowania się, nie do walki - Można uniknąć wielu
dni dąsów po stoczonej walce, ale pod warunkiem, że nie wyraża się swojego
gniewu dla odniesienia zwycięstwa lecz dla wyrzucenia go z siebie. Wielu ludzi,
mając jeszcze resztki starych urazów, mówi często: "Dlaczego miałbym mówić
memu ojcu o mojej złości? On i tak się nie zmieni i nic na to nie można poradzić".
Rzecz jednak w tym, żeby pokazywać swoje negatywne uczucia bliskim osobom nie
po to, żeby się poddali lecz po to, żeby się ich pozbyć. Zbyt wiele par małżeńskich
uważa, że jeżeli między nimi ma miejsce kłótnia, to zawsze ktoś musi przepraszać.
Przeprosiny są czasami na miejscu, a czasami nie. W większości przypadków
kłótnia jest wentylem bezpieczeństwa dla emocji i małżeństwo dalej żyje zgodnie.
Nikt nie musi zwyciężać!
5. Należy równoważyć krytycyzm uczuciem - Kilka lat temu mój przyjaciel Mark
Svensson rzucił mi w twarz jakąś ostrą uwagę. Uważał, że popełniam wielki błąd
postępując tak głupio i że załamuję tym faktem jego i jeszcze kilka innych osób.
Wpadłem do samochodu ... ale byłem wkurzony! Tym razem całkowicie się mylił,
bo nie wiedział, dlaczego podjąłem taką decyzję i okazał się przez to marnym
przyjacielem z powodu swego nietaktownego krytycyzmu.
Pojechałem wściekły do domu, a i następnego dnia też byłem bardzo zły.
Odwołałem nasz wspólny wtorkowy lunch, też z powodu mojej złości. W środę
Mark zatelefonował, żeby zobaczyć, w jakim jestem stanie. Odpowiadałem chłodno
i zdawkowo. Rany nadal mnie bolały.
Mark wiedział, że mnie zranił, mimo to nie czuł, że musi mnie przepraszać. To, co
zrobił tego dnia przez telefon, zrobił osobiście następnego wieczora i
konsekwentnie kontynuował to przez kilka następnych dni. W specyficzny sposób
wyrażał dla mnie swój podziw. Był oburzony moim zachowaniem. Powiedział mi,
co miał do powiedzenia i był z tego zadowolony. Mimo to, zdawał sobie sprawę, że
uraził mnie, ale zrozumiał też mój zły humor. Nie trwało długo, jak zapomniałem
całkowicie o całej sprawie, dzięki jego umiejętnemu okazywaniu swych ciepłych
uczuć dla mnie.
Nauczyłem się wtedy od Marka jednej cennej rzeczy: można wyrazić bardzo dużo
gniewu, jeśli zrównoważy się to mnóstwem miłości.
CO SIĘ DZIEJE, GDY TWOJE KONTAKTY Z LUDŹMI ZACZYNAJĄ SIĘ PSUĆ
Część czwarta
"Nikt nie może cię poniżyć bez twojej zgody".
Eleonora Roosevelt
Jak ocalić słabnącą przyjaźń
Wszystkie przyjaźnie przechodzą swoje okresy prób i przeżywają różne
nieporozumienia. Faktem jest, że jednym z sekretów dobrych kontaktów z innymi
jest akceptacja tego typu burz. Wiadomo, że każda długotrwała znajomość będzie
przechodzić swoje ciężkie czasy i nie jest się zachwyconym, gdy przyjaźń zbacza z
właściwego toru i upada.
Na szczęście, jeżeli spodziewasz się burz, będziesz przygotowany do odnowienia
upadającej przyjaźni dzięki niżej opisanym technikom. Oto pięć propozycji:
1.Zlokalizować defekt - Przeprowadziłem ostatnio zdumiewającą rozmowę z
pewnym mężczyzną, który był bardzo załamany.
Zadałem standardowe pytanie: "Czy ma pan bliskich przyjaciół?
- Nie. Rozmawiamy z sąsiadami, ale nikt nigdy do nas nie przychodzi.
- Dlaczego? - Dziesięć lat temu mieliśmy zaprzyjaźnioną parę. Często grywaliśmy
razem w karty. Raz nawet wyjechaliśmy wspólnie na urlop. Pewnego dnia nie
przyszli do nas. Moja żona rozmawiała z tamtą kobietą i ona powiedziała, że to z
powodu czegoś, co powiedziałem w żartach. Wtedy widzieliśmy ich po raz ostatni".
Jego opowiadanie zrobiło mi mętlik w głowie. "Ale co było powodem tego, że się
obrazili? - spytałem. - Nie mam pojęcia".
Nie dowierzałem. "Czy to znaczy, że nigdy nie zapytaliście, w czym rzecz? - Nie,
pozostawiliśmy to tak jak było. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli oni mają się na nas
tak obrażać, to rozmowa na ten temat nie ma sensu".
Dla mnie ta historia jest bardzo smutna. Oto było czworo ludzi, którzy wiele dla
siebie znaczyli, których łączyła przyjaźń, którzy wreszcie zainwestowali wiele lat w
zbieranie dobrych wspomnień. A teraz z powodu jakiegoś nieporozumienia,
przyjaźń umarła. A ludzie ci nie spróbowali nawet dowiedzieć się, o co chodziło.
Gdy twój samochód się zepsuje, zazwyczaj dajesz go do naprawy. Nie wyrzucasz go
na złom, ponieważ wiele za niego zapłaciłeś. Kiedy więc zainwestowało się w
przyjaźń czy małżeństwo, nie należy takiego związku zaraz "wyrzucać na złom".
Najprawdopodobniej można je jeszcze naprawić. Naturą kontaktów
interpersonalnych jest rodzenie czasowych nieporozumień, więc trzeba szukać
przyczyn tych zjawisk.
Sposobem diagnozy jest spojrzenie za siebie i spróbowanie określenia, co złego się
działo. Gdzie zaczęło się nieporozumienie? Jak doszło do tych pełnych złości
zdarzeń?
Czasami też mądrym będzie dokonanie prewencyjnego "odstrzału" kłopotów w
naszych przyjaźniach. Laura Huxley, w swej książce pt: "Między niebem a ziemią"
(Between Heaven and Earth), daje następującą radę:
"Przyjrzyjmy się związkowi, który według twych odczuć mógłby być
zadowalającym, a jednak pozostawia wiele do życzenia. Weźmy więc byka za rogi.
Spytajmy partnera: Czego ja nie zauważam w naszych kontaktach, a co dla ciebie
jest oczywiste? Następnie należy uważnie wysłuchać odpowiedzi, nawet jeśli się z
nią nie zgadzamy. Nad sprawą należy się przecież bardziej zastanowić".
2. Przepraszaj, gdy nie masz racji - Może funkcjonowało to u Ali Mac-Graw i
Ryana O'Neala, ale w życiu codziennym? Nie zdarzyło mi się, by to potwierdzić. W
ich filmie "Love Story" konkluzja jest następująca: miłość oznacza, że można nigdy
nie mówić przepraszam. Jasne, dobrze byłoby mieć takie kontakty z innymi ludźmi,
żeby nie musieć nigdy przepraszać. Jednak widziałem wiele par małżeńskich i
wielu ludzi połączonych przyjaźnią, którzy nigdy nie mówili "przepraszam" i ich
związki kończyły się w mojej poradni. W wielu przypadkach wyrządzono tyle
szkód, że moja pomoc na nic nie mogła się przydać. Wielu problemów rodzinnych
można by uniknąć używając trzech prostych słów: "chyba masz rację".
My wszyscy mylimy się wiele razy. Bez sensu jest więc powstrzymywać się z
powodu dumy lub niepewności od wypowiadania tych słów, a jednocześnie
narażać na niepowtarzalne straty swój związek z inną osobą.
Norman Vincent Peale pisze: "Prawdziwe przeprosiny to coś więcej, niż zwykłe
przyznanie się do popełnienia błędu. Autentyczne przeprosiny to rozpoznanie, że
było powiedziane lub zrobione coś, co nadwątliło związek. Jest to jednocześnie
wyraz troski o to, aby związek ten został jak najszybciej naprawiony".
W 1775 roku, podczas kampanii wyborczej do zgromadzenia w stanie Virginia
dwudziestotrzyletni pułkownik George Waszyngton powiedział coś obraźliwego do
pewnego porywczego, choć niewielkiego wzrostem Payne' a, który natychmiast
powalił pułkownika uderzeniem kij a. Żołnierze pobiegli na pomoc młodemu
pułkownikowi, ale ten zdążył podnieść się i powiedzieć, że da sobie radę sam i że
dziękuje.
Następnego dnia napisał do PayneTa list z prośbą o spotkanie w tawernie. Kiedy
Payne przybył na umówione miejsce, oczywiście spodziewał się żądania przeprosin
i wyzwania na pojedynek. Zamiast tego, Waszyngton przeprosił Payne'a za
obraźliwe słowa, które spowodowały taką jego reakcję. Wyraził też nadzieję, że
Payne jest usatysfakcjonowany i wielkodusznie podał mu rękę.
Ludzie, którzy przyznają się do swoich błędów i przepraszają za nie, nie są wcale
słabi. Trzeba być silnym wewnętrznie, by przyznać się do błędu. Ponieważ
kontakty interpersonalne są najtrudniejszą rzeczą, jakiej podejmujemy się w życiu,
wiadomo, że będziemy popełniać błędy. Ale gdy tak już się stanie, przepraszając
możemy zaoszczędzić sobie wielu utrapień.
3. Sprawdź, czy twoje nerwice nie niszczą twoich przyjaźni - Jeżeli większość
twoich przyjaźni napełnia cię goryczą, dobrze zrobisz sprawdzając czy twoje nerwy
i wzorce odnoszenia się do innych nie są powodem takiego stanu rzeczy. Oto kilka
elementów niszczących. Może niektóre z nich pasują do ciebie?
Czasami patrzymy na innych przez pryzmat swoich wcześniejszych doświadczeń.
Dana osoba przypomina nam kogoś, kogo przedtem znaliśmy, albo kojarzy nam się
ona z konkretnymi niepowodzeniami.
Przez kilka miesięcy obserwowałem pewną trzydziestojednoletnią wdowę. Była
kobietą drobną, miała błyszczące niebieskie oczy, ale przy każdym ruchu drżała.
Była dowcipna i odrzucała głowę do tyłu, śmiejąc się. Miała odpowiedzialną pracę i
bardzo dobre zarobki. Jej inteligencja była wyższa ponad przeciętną.
Ale dokąd zaprowadziły ją te wszystkie atrybuty w stosunkach z mężczyznami?
Nigdzie. Oczywiście, była bardzo atrakcyjna i bardzo
chciała ponownie wyjść za mąż. Niestety bez przerwy mówiła i robiła takie rzeczy,
które odstraszały mężczyzn. Oni ją opuszczali, a ona znów przez jakiś czas
lamentowała.
Próbowaliśmy znaleźć ten element, który powodował, że miała tyle kłopotów. W
tym czasie zaczęła przypominać sobie i opowiadać okropne zdarzenia
towarzyszące przypadkowej śmierci jej męża. Cały ten materiał był tak niemiły i
tragiczny, że odrzuciła go ze swej pamięci. Kiedy udało mi się odkryć jej przeszłość
- najdelikatniej jak mogłem - raz nad tym wszystkim płakała, to znowu wpadała w
złość. Jednak w trakcie przyglądania się tej plątaninie emocji, zauważyła tę wojnę,
która w niej się toczyła. Zdała sobie też sprawę z tego, jakiego spustoszenia
dokonały te wspomnienia w jej stosunkach z mężczyznami. Z jednej strony chciała
ponownie wyjść za mąż, z drugiej obawiała się, że może znowu stracić drogą jej
osobę. Odpychał ją nawet widok ciała mężczyzny.
Przeszłość wpływała więc znacząco na teraźniejszość. Kiedy jednak zauważyła, co
jej podświadomość z nią "wyprawia", zaczęła postępować tak, aby nie dopuścić do
skażenia teraźniejszości dawnymi zdarzeniami. Wkrótce jej kontakty z
mężczyznami zaczęły wyglądać normalnie. Teraz od kilku lat jest szczęśliwą
mężatką.
Mam jeszcze jedną pacjentkę, która ma problemy we współżyciu z innymi, również
z powodu przeszłych doświadczeń. W tym przypadku kobieta nie ufa kobietom. Nie
była potrzebna jakaś wyjątkowa psychoanaliza, żeby stwierdzić gdzie ten brak
wiary ma początek. Jej matka była alkoholiczką, nieosiągalną dla swej córki przez
większość czasu. Kiedy była trzeźwa, krytykowała dziewczynkę i karała ją
najsurowszymi karami. Dziewczynka była szczupła i miała słaby apetyt. Kiedy nie
jadła tyle, ile uważała za stosowne jej matka, rozstawiano dokoła niej swego rodzaju metalowy ekran, aby nie rozpraszała się, patrząc na rodzeństwo przy stole. Jeżeli
wtedy także nie jadła, kazano jej siedzieć nad zimnym jedzeniem, czasem tak długo,
aż inni szli już spać.
Moja pacjentka nie była dobrą uczennicą, a jej rodzice intelektualiści wymyślali jej
za jej głupotę. Prowadzili ją do psychiatrów (którzy orzekli, że dziewczynka nie jest
umysłowo chora, lecz ma po prostu średni współczynnik inteligencji), aż stargali jej
poczucie pewności siebie do tego stopnia, że jest ona teraz pełna lęków i błagalnie
prosi mnie co tydzień o dodanie otuchy. Przywiera do pożywienia emocjonalnego,
jakie jej daję, jakby była głodującym dzieckiem w Kalkucie.
Ona nawet nie śmie mieć nadziei na miłość ze strony kobiet. Przeszłość jest wciąż
od niej silniejsza. Leczenie tej kobiety z pewnością będzie długie i uciążliwe. Będę
jej jednak pomagał, bez względu na to, jak długo to potrwa.
4. Sprawdź, czy nie stosujesz przestarzałych metod współżycia z innymi Każdy z nas posiada jakieś potrzeby emocjonalne i z czasem każdy z nas
wypracował sobie swoje metody ich zaspokajania. Niestety można nauczyć się
metod, które zamiast pomagać, będą przysparzać nam coraz to nowych kłopotów.
Pewien znajomy mi mężczyzna wzrastał w domu wystarczająco ustabilizowanym,
w którym jednak nie było dość miejsca na wyrażanie uczuć ani słownie, ani
fizycznie - chyba, że zachorował. W takim przypadku jego matka stawała się dość
czuła, opiekowała się nim, wstawała w nocy, żeby go otulić i poświęcała mu wiele
uwagi.
Dziecko potrzebuje okazywania miłości, będzie więc chwytać się wszelkich metod
jej osiągnięcia. W tym przypadku metoda była prosta: chorować jak najwięcej. Nie,
chłopak nie udawał, że jest chory. On łatwo zapadał na przeziębienia, zawsze, gdy
czuł się zagrożony lub znalazł się pod presją, albo potrzebował nieco więcej
miłości. Była to neurotyczna metoda otrzymywania potrzebnych bodźców, ale
przecież działała.
Potem chłopak ożenił się. Oczywiście większość swoich starych modeli współżycia
z ludźmi przeniósł do małżeństwa, włącznie ze sztuczką "zachoruj, kiedy
potrzebujesz miłości".
Rzecz jednak polegała na tym, że jego żona nic chciała mieć nic wspólnego z
chorobami i chorymi ludźmi. Sama nigdy nie chorowała. Kiedy więc on okazywał
swoje stare syndromy chorobowe, ona zwracała na niego mniej uwagi zamiast
więcej. Mimo to biedak wykorzystując prawie nieświadomie stare metody dalej
prosił o miłość, zapadając na przeziębienia. Oczywiście bez skutku.
Po latach niepowodzeń małżeńskich mężczyzna ten odkrył, w jaki sposób problemy
psychosomatyczne wpędzały go w kłopoty, dlaczego rozwinął w sobie to zjawisko i
jak maje zmienić na bardziej bezpośrednie i przynoszące sukces w ubieganiu się o
miłość żony.
Być może, że twoje metody są inne, ale przyjrzyj się twoim kontaktom z innymi i
sprawdź, czy któraś z dotychczas stosowanych przez ciebie metod nie działa
przeciwnie do twoich planów.
5. Sprawdź, czy nie masz zbyt wygórowanych potrzeb - Jednym ze zjawisk, z
jakimi my psychoterapeuci spotykamy się na co dzień, jest to, że im większe
mniemanie posiada ktoś o sobie, tym lepszych przyjaciół będzie prawdopodobnie
wybierał; dlatego, im lepsze stosunki interpersonalne, tym bardziej wzmacniane
jest poczucie swojej wartości. Natomiast im gorsze ktoś posiada o sobie
mniemanie, tym gorszych wybiera sobie przyjaciół. Stąd też jego stosunki
prawdopodobnie będą marne, a samoocena będzie się obniżać.
Jak przerwać to błędne koło? Istnieją dwa podstawowe sposoby. Pierwszym jest
próba zainicjowania dobrych stosunków w poradni. Nie jest wykluczone, że będą
one najlepsze z tych, które dany pacjent posiada. Może nawet będzie to jedyny
dobry kontakt.
To jednak nie wszystko, ponieważ ludzie, którzy uzależnieni są od ich aprobowania
przez innych mogą być rozczarowani; co więcej, ich silna potrzeba aprobaty może
zniszczyć relację przez jej przeciążenie.
Psycholog M. Esther Harding dobrze przeanalizowała to powszechne zjawisko i
dlatego mogła napisać:
"Kiedy ktoś nie jest pewny siebie, zawsze potrzebuje aprobaty innych lub ich
pomocy i jest załamany krytycyzmem z ich strony. Znaczy to, że nie posiada
wewnętrznego kryterium oceny samego siebie. Jeżeli takiego człowieka nie
akceptują, załamuje się; jeżeli go nie zauważają, przestaje, egzystować, ale jeżeli go
chwalą, znajduje się w siódmym niebie. Ma on słabe poczucie własnej wartości,
chociaż może wydawać się osobą ego-tyczną, ponieważ zawsze poluje na pochwały.
Mruczy z zadowolenia i pyszni się, kiedy je otrzymuje, rozkoszując się atmosferą
aprobaty. Jednocześnie, zazwyczaj, ukrywa siebie i swoje urazy, jeśli ona nie
nadchodzi. Jego środek ciężkości nie znajduje się w nim samym, lecz w ludziach,
którzy znajdują się dokoła niego".
Nauka płynąca z tego jest oczywista: nie można być zależnym od innych jeśli chodzi
o poczucie własnej wartości. Musi ono wypływać z naszego wnętrza.
"Przyjaźń jest jak pieniądze; łatwiej ją zdobyć,
niż zatrzymać przy sobie".
Samuel Butler
Sztuka twórczego przebaczania
Z tego, co do tej pory powiedziałem jasno wynika, że wierzę, iż można uratować
upadające przyjaźnie. Zdarza się, że współżycie z daną osobą zupełnie się nie
układa, wtedy taki kontakt jest przerywany. Najczęściej jednak nadwątlone
stosunki interpersonalne pozostają takimi z powodu braku cierpliwości, która
pozwoliłaby partnerowi na wspomniane wcześniej uczucia negatywne, na czasowe
zawieszenie kontaktów, a w końcu na przebaczenie.
Czasem w samej naturze kontaktów międzyludzkich leży tworzenie konfliktów.
Gdy porównamy, trwającą prawie przez całe życie, korespondencję Tomasza
Jeffersona z Jamesem Madisonem, która była z zasady bardzo formalna i chłodna
(obaj nigdy się nie kłócili) z błyskotliwymi i czasem swarliwymi listami tego
pierwszego do Johna Adamsa, widać wyraźnie, że Jefferson o wiele bardziej kochał
Adamsa niż Madi-sona. Mimo to ta znana przyjaźń została przerwana przez
jedenastoletnią złowrogą ciszę. Obaj czuli się nieszczęśliwi z powodu urazy, odwilż
okazała się jednak bardzo powolna. Benjamin Rush, lekarz i polityk, zwany ojcem
psychiatrii, znał dobrze obu mężczyzn i wiedział, że obaj tęsknią za pojednaniem.
Wobec tego przenosił informacje od jednego do drugiego, aż ci dwaj zdecydowali
się w końcu na podjęcie korespondencji. W ciągu następnych 14 lat, dopóki obaj nie
umarli w 1826 roku, wymienili wiele ciepłych listów, z których kilka było
najwspanialszymi listami Jeffersona w ogóle.
Wybaczanie jako siła pozytywna
Osoba przebaczająca jest czasami pojmowana jako osoba słaba, ale przecież
prawda jest zupełnie inna. Trzeba mieć wiele sił, żeby wybaczać, ponieważ
wybaczanie zawiera w sobie ogromną moc. Zmienia ono zarówno ciebie, jak i osobę
tobie najbliższą.
Nienawiść zaś wyrządza wiele złego nienawidzącemu. Rozmawiałem kiedyś z
pewną młodą matką, najeżoną zawziętością. Rodzice jej męża powiedzieli jej coś
niemiłego, miała miejsce nieprzyjemna scena i kobieta ta powiedziała: "Nigdy już
nie będę miała tego samego uczucia do teściów. On, przepraszali mnie, ale nie mogę
zapomnieć, co powiedzieli".
Zrobiło mi się jej żal, ponieważ to ona bardziej cierpiała z powodu nienawiści, niż
jej teściowie. W rzeczywistości niebezpieczeństwo zawziętości, oszczerstw, gniewu
i złości polega na tym, że takie postawy zżerają nas samych jak kwas (porównaj Ef
4,31-32). Nasza zawziętość nie tylko przelewa się na ludzi dokoła nas, ale pożera
także nasze własne dusze.
Przyjaciółka Clary Barton, założycielki Amerykańskiego Czerwonego Krzyża,
przypomniała jej kiedyś o pewnej brutalności, którą kiedyś jej wyrządzono.
Zdawało się jednak, że Panna Barton nie pamięta tego faktu.
- "Nie pamiętasz tego? - spytała przyjaciółka. - Nie - padła odpowiedź
- ale dobrze pamiętam, jak o tym zapomniałam".
Nie można być wolnym i szczęśliwym, przechowując w pamięci stare żale, pozbądź
się ich więc. Zbieraj znaczki pocztowe, monety, cokolwiek, ale nie zbieraj urazów.
Tak jak nasza zawziętość wyzwala to samo uczucie u innych, tak miłość fodzi
miłość. Bogu dzięki za tych wszystkich dynamicznych i twórczych ludzi, którzy
mimo skrzywdzenia nie pozwalają na skumulowanie się na świecie tak wielkiej
ilości nienawiści. Tacy ludzie zamiast oddawać cios, przebaczają.
Kiedy byłem studentem, mieszkaliśmy w takiej dzielnicy Los Angeles, w której było
bardzo dużo dzieci, w tym wiele z biednych rodzin. Jedynym miejscem do zabawy
była dla nich ulica i często zatrzymywałem się, aby porozmawiać z chłopcami i
dziewczynkami. Pewnego dnia jakiś miły głos powiedział za mną: "Dzień dobry
panie McGinnis".
Odwróciłem się i ujrzałem małąpieguskę w wieku siedmiu lub ośmiu lat. Jechała,
chwiejąc się, na rowerze brata. Miała na sobie kostium kąpielowy i lizała lizaka. Jej
oczy były niebieskie, jak zatoka w Santa Monica. Opuściła jedną nogę, żeby się
zatrzymać, a ja powiedziałem: "Cześć mała, nie widziałem cię już tutaj od paru dni.
- Byłam na wycieczce.
- Gdzie?
- Pojechałam na dwa tygodnie do mamy, do Santa Barbara. Widzi pan, ona się
wyprowadziła i więcej już z nią nie mieszkam".
Skrzywiłem się i zacząłem się zastanawiać, jak matka mogła zostawić tak wspaniałą
dziewczynkę. Oczywiście nie wiem dlaczego życie jej matki tak się ułożyło, być
może okoliczności były dla niej nie do przezwyciężenia. Jednak, czy nie zdaje sobie
sprawy, jak zawzięta kobieta wyrośnie z jej córki? Wówczas zatrzymałem się, żeby
popatrzeć jak dziewuszka odjeżdża na rowerze, szczęśliwie liżąc lizaka. Zdałem
sobie sprawę z tego, że ona wcale nie jest zawzięta. Otrzymała cios, o który nie
prosiła, i na który nie zasługiwała. Nie oddaje go jednak dalej. Dla niej ważniejsze
jest słońce i szczęście. Zatrzymała się, by powiedzieć mi "Dzień dobry, panie
McGinnis" i żeby opowiedzieć mi o swojej podróży. Jeżeli więc dalej będzie szła
przez życie nie "kolekcjonując" żali, a uśmiechając się w odpowiedzi na cios, z
pewnością wyrośnie z niej piękna i czarująca kobieta.
Bądź pierwszym, który zakopie topór wojenny
Jeżeli przebaczamy pozytywnie, przejmujemy inicjatywę. W tym miejscu mam
wielką trudność. Gdy ktoś przeprasza, zazwyczaj ma chęć zakopać topór, ale gorzej
jest, gdy zostałem urażony (albo sądzę, że tak było), a przeciwnik nie zdaje sobie
nawet sprawy ze swego błędu.
Co począć z osobą, która jest na tyle nieznośna, że nigdy nie mówi "przepraszam"?
W tym miejscu wiele zrozumiemy, przyglądając się jak Chrystus nam przebacza.
Wstrząsającą dla nas rzeczą jest, że Bóg nie czekał aż Go przeprosimy, zanim
przysłał nam swojego Syna. "Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że
Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami." (Rz 5,8) To znaczy nie
czekał na naszą skruchę, na zmianę naszego sposobu życia. Gdyby czekał,
oczywiście nie okazalibyśmy skruchy. Lecz On okazał nam swą Miłość przez to, że
wybaczył nam, kiedy na to nie zasługiwaliśmy, ani nawet o to nie prosiliśmy.
Kiedy ktoś tak cię pokocha, chcesz się zmienić. Pomyśl przez chwilę o ludziach,
którzy mieli na ciebie dobry wpływ, którzy wyłuskali z ciebie to, co w tobie
najlepsze. Czy nie są to ludzie, którzy mieli inicjatywę w stosunku do ciebie, którzy
w ciebie wierzyli, i którzy przebaczali ci twoje błędy? Zmieniłeś się, ponieważ
zaakceptowali cię takim, jakim byłeś.
W powieści Jamesa Hiltona pt: "Do widzenia, panie Chips", bohater jest nieśmiałym,
głupkowatym nauczycielem, niezdarnym i nieatrakcyjnym na tuzin różnych
sposobów. Spotyka kobietę, zakochują się w sobie i pobierają się. Właśnie przez nią
staje się miłym, łaskawym i przyjacielskim człowiekiem na tyle, że w końcu staje
się najbardziej kochanym nauczycielem w szkole. W miłości zawarta jest
potencjalna pozytywna siła.
Co miał na myśli św. Paweł pisząc w swym hymnie do miłości, że "Miłość (...) nie
pamięta złego (...)"? (1 Kor 13,5) Sądzę, że miał na myśli to, że aby kochać trzeba
wierzyć, że charakter człowieka się zmienia, że zmiany w ogóle istnieją, że ludzie
okazują skruchę i że czasami się zmieniają. Innymi słowy twierdził, że kiedy łączą
nas z kimś stałe kontakty, należy żyć teraźniejszością, a nie przeszłością, ponieważ
wcześniej czy później, w każdej relacji międzyludzkiej, ktoś zostanie urażony. W
chwili słabości ukochana osoba zostawi nas, skrytykuje bardzo, onieśmieli, albo w
ogóle od nas odejdzie. Jeżeli zatrzymamy w pamięci te złe postępki, nasz kontakt
będzie stracony. Prowadzenie zaś szczegółowych "wykazów" czyichś postępków
prowadzi nas do oskarżania bliskich, ponieważ mamy zazwyczaj krótką pamięć,
jeśli chodzi o nasze własne błędy.
Gdy więc chcemy autentycznie przebaczać, musimy tolerować postępowanie
innych tak samo, jak tolerujemy siebie samych. Zwróćmy uwagę na to, jak
wyrozumiali potrafimy być w stosunku do własnych "faux pas" interpersonalnych:
nie zamierzaliśmy popełniać błędu, albo nastąpił on w momencie stresu, albo nie
byliśmy tamtego dnia w nastroju, albo następnym razem będzie już lepiej. Nie
widzimy siebie takimi, jakimi naprawdę jesteśmy, ale takimi, jakimi chcielibyśmy
być, podczas gdy innych widzimy dokładnie takimi, jakimi są. Jezus w takich
kontaktach jak ze św. Pawłem, czy kobietą przy studni, widział ich takimi, jakimi
próbowali być i takimi, jakimi mogli się stać. Rozszerzmy ten sposób rozumowania
na wszystkich naszych bliskich, może on pomóc w budowaniu prawdziwych
głębokich przyjaźni.
Wybaczać proporcjonalnie
Pomocne będzie przypomnienie sobie, jak wielkodusznie wybaczył nam Bóg.
Generał Oglethorpe powiedział kiedyś do Johna Wesley'a, angielskiego ewangelisty
i teologa: "Nigdy nie przebaczam i nigdy nie zapominam". Wesley odpowiedział na
to: "Wobec tego, sir, mam nadzieję, że nigdy pan nie grzeszy". Bardzo trafnie, bo
kiedy przypominamy
sobie, iłe nam Bóg przebaczył, nasze własne żale do innych okażą się wręcz
mikroskopijne.
Modlenie się "Ojcze, odpuść nam nasze winy, tak jak i my odpuszczamy naszym
winowajcom" może nas zmienić. Pewien makler, którego nazwę Jerry, poróżnił się
z innym maklerem z tego samego biura. Pokłócili się z powodu pewnego klienta i
od tego czasu, chociaż codziennie przechodzili obok siebie, nie rozmawiali ze sobą.
Pewnego dnia, kiedy Jerry modlił się w kościele modlitwą Pańską, doszedł do
fragmentu o przebaczeniu. "Nie miałem wątpliwości - powiedział - kto nie miał
racji. Sam nie miał racji, zabierając mi klienta. Ale to, że nie rozmawialiśmy ze sobą
też nie było słuszne i musiałem coś z tym zrobić. Kiedy inni powtarzali dalszą część
modlitwy, ja prosiłem Boga o pomoc w relacji z Samem. W poniedziałek rano, kiedy
giełda została zamknięta i kończyłem pracę, jeszcze raz się pomodliłem,
podszedłem do biurka Sama i powiedziałem: "Sam, mówiłeś mi kiedyś, że Twoja
żona cierpi na artretyzm. Jestem ciekaw, jak sobie z tym daje radę".
Na początku Sam wydawał się zaskoczony, ale później zaczęły się sypać słowa - jak
to w ciągu ostatniego roku byli u trzech specjalistów i że ona czuje się teraz trochę
lepiej. W trakcie rozmowy powiedział o spacerze, jaki odbyli poprzedniego
wieczora na odcinku dwóch bloków i że to się udało. Wśród innych rzeczy
powiedział, że jest zbyt szybki w mowie i że często robi rzeczy, których potem
żałuje. Chociaż nie powiedział tego wprost, wiedziałem, że w taki sposób mnie
przeprasza.
Następnego ranka Sam przechodząc koło mojego biurka powiedział tak jak dawniej
"Dzień dobry, Jerry". Ja odpowiedziałem "Dzień dobry, Sam".
Przebaczanie z modlitwą
Jeszcze jedna rzecz. W ostatecznej analizie potrzebujemy Boskiej mocy, aby móc
zapomnieć. Chociaż próbujemy być podobni do Chrystusa i cierpliwi, chociaż z
wysiłkiem staramy się kontrolować nasze uczucia, jednak zgorzknienie i chęć
zemsty czasem w nas wybucha i wylewa się wrząca lawa naszej wściekłości.
Potrzebujemy pomocy od Boga. Z pewnością nie przez przypadek Chrystus
namawia nas do modlitwy za tych, którzy nas prześladują. Kiedy modlimy się za
naszych nieprzyjaciół, zdarzają się zdumiewające rzeczy.
Rozmawiałem z młodym mężczyzną, który niedawno zdecydował się uwierzyć i
oddał Bogu kierownictwo nad swoim życiem. Wcześnie został sierotą, miał
ograniczone możliwości startu w życiu. "Nigdy nie byłem w stanie żyć w zgodzie z
moimi zwierzchnikami - powiedział - a szczególnie pogardzałem moim majstrem.
Wyglądało na to, że on mnie
nie znosi, a ja nie mogłem się doczekać okazji do zemsty. Skoro jednak teraz
próbuję być chrześcijaninem, to zdecydowałem się modlić codziennie. Modliłem się
za moją rodzinę, za sąsiadów, a potem zaciskałem zęby i modliłem się za mojego
majstra. Wyobraź sobie, od kiedy zacząłem to robić, coś się z tym facetem zaczęło
dziać. Minęło tylko kilka tygodni, ale on bardzo się zmienił i jesteśmy teraz
najlepszymi przyjaciółmi.
Oczywiście - uśmiechnął się - to chyba ja zmieniłem się najbardziej".
Bóg może Cię zmienić, jeśli Go o to poprosisz. Jeśli system pamięci w Twoim umyśle
gromadził zgorzknienie, chęć zemsty i złośliwość, Chrystus chce tam wejść i
skasować to wszystko, a w zamian dać Ci miłość.
Chrystus jest kimś w rodzaju eksperta od przebaczania. To On powiedział "Ojcze,
przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią".
"Spojrzenia ponad koktajlem,
Które zdawały się tak słodkie,
Nie są tak pełne miłości,
Nad ściętą pszenicą."
Benny Fields
Eros: jego siła i jego problemy
Przez całą tę książkę starałem się wykazać, że najlepsze przyjaźnie i najlepsze
małżeństwa mają wolność niejako w nie wbudowaną. Co więcej, powiedziałem, że
powinniśmy zawierać bliskie przyjaźnie z przedstawicielami płci przeciwnej, także
poza małżeństwami.
Co jednak stanie się wtedy, gdy Eros uniesie swą głowę i zaangażujemy się
seksualnie z jedną z tych bliskich znajomych osób? Co wtedy, gdy ta druga osoba
zacznie być dla ciebie czymś więcej niż twój małżonek? Wcześniej czy później tak
się stanie, jeśli będziesz propagatorem bliskości i będziesz otwarcie wyrażał swoje
ciepłe uczucia do innych.
Zanim zaczniesz czytać dalej, powinieneś wiedzieć dokąd zmierzam. Bo może się
zdarzyć, że nie będziesz chciał tego czytać. Jestem prawowiernym chrześcijaninem,
który mocno wierzy w zobowiązania małżeńskie i rodzinne. Jako psychoterapeuta,
rozmawiam z ludźmi połączonymi wszystkimi z możliwych stosunków seksualnych
i im więcej dowodów klinicznych zbieram, tym bardziej jestem przekonany, że
zakaz cudzołóstwa był dany nie po to, żeby nas pognębić, ale po to, aby nas
uchronić. Jeżeli więc spodziewasz się znaleźć w tym rozdziale jakieś
usprawiedliwienie dla swych pozamałżeńskich poczynań seksualnych, zawiedziesz
się. Jeżeli jednak dokuczają Ci twoje ciągoty seksualne i często czujesz się winny,
przyda Ci się przeczytać ten rozdział.
Seksualizm trzeba akceptować
Pan Bóg stworzył nas istotami płciowymi i, co jasno widać, nie uczynił nas
zainteresowanymi tylko jedną osobą. Należy to stwierdzić na samym początku.
Faktycznie powiedziałbym nawet, że pewna ilość napięcia seksualnego wisi w
powietrzu zawsze, kiedy mężczyzna i kobieta są razem. Zazwyczaj nie zdajemy
sobie z tego sprawy, ale tak jest.
Czy to źle? Zdecydowanie nie. Jest to jedna z rzeczy, które "napędzają" świat.
Ostatnio jadłem obiad z pewną 85-letnią kobietą, pobożną chrześcijanką, ale jakby
jednocześnie trochę kokietką. Jedliśmy w romantycznej restauracyjce i nie było
wątpliwości, seks wisiał w powietrzu. Sądzę, że podobało jej się to i wiem, że mnie
również!
Jednym z problemów ludzi mających taki zawód jak mój, jest to, że terapeuta
mężczyzna ma stale kontakt z atrakcyjnymi kobietami, które odczuwają głód
emocjonalny. Według pewnych danych, przynajmniej 10 proc. psychiatrów i
psychologów dopuszcza istnienie stosunków płciowych z pacjentkami. Osobiście
wyrażam nad tym ubolewanie. Takie postępowanie zawiera w sobie wszelkiego
rodzaju szkodliwe psychologicznie rezultaty, nie mówiąc o aspekcie moralnym i
etycznym. Ja jestem więc uczciwy w stosunku do kobiet, które przychodzą do mnie
po poradę. Czy to jednak ma znaczyć, że nigdy moje pacjentki nie pociągają mnie?
Nie. W rzeczywistości byłbym zdziwiony, gdyby od czasu do czasu jakaś kobieta nie
powiedziała mi, że odczuwa do mnie pociąg seksualny.
W pewnych kołach religijnych tak wiele mówi się o kontrolowaniu instynktów, że
ogromna większość energii psychicznej zużywana jest na hamowanie fantazji
seksualnej, żeby mieć "czyste myśli".
Istnieją dwa rezultaty takiego postępowania. Pierwszym jest niepokój. Nasz popęd
seksualny jest ogromną siłą i próbowanie "wycofania go do podświadomości"
podobne jest do próby "zakorkowania" wulkanu; eksplozja jest bardziej niż tylko
prawdopodobna. Często widzę to w mojej poradni. Osoby religijne mówią:" Nie
wiem co we mnie wlazło. Zawsze byłam świętoszką i nie interesował mnie nikt
poza moim mężem, aż nagle, ni stąd, ni zowąd, okazało się, że mam romans".
Drugim wynikiem takiego hamowania popędu jest stałe poczucie winy z powodu
jej czy jego pociągu seksualnego, ponieważ "wycofanie" nigdy nie jest w pełni
osiągalne.
Chciałbym teraz zaproponować inne podejście do sprawy odczuć seksualnych:
akceptuj je takimi, jakimi są. Jak powiedzieliśmy wcześniej twoje odczucia nie są
złe, problem zaczyna się, gdy zaczynasz według nich postępować i wkraczasz w
świat moralności. Pozwól więc sobie na to, by czuć wszystko. Nie obawiaj się swojej
podświadomości.
Wielu z moich religijnych pacjentów odczuwa ulgę, gdy dowiaduje się, że ludzie
fantazjują podczas stosunków płciowych i myślą wtedy o zupełnie innych osobach.
Wydawało im się, że to tylko oni tak postępują.
Kiedy Jezus powiedział, że pożądając kobietę już dopuszcza się z nią cudzołóstwa,
nie mówił, że popełnia się grzech za każdym razem, kiedy ma się "seksualne" myśli.
Gdyby tak było, wszyscy grzęźlibyśmy w błocie codziennego grzechu. Przez
pożądanie rozumiał on świadome dążenie do uwiedzenia, pozwalając sobie na
obsesję pożądania seksualnego. Wtedy właśnie nadchodzi niebezpieczeństwo,
dzieje się tak jak powiedziano. Wcześniej czy później, na skutek obsesji, nastąpi
czyn. Istnieje przecież różnica między przemijającym zainteresowaniem, co jest
normalne, a konkretnym zamiarem uwiedzenia.
Czy przestałem kochać?
To pytanie często słyszę i naprawdę zawsze biorę je sobie głęboko do serca,
ponieważ osoba zadająca je boi się tego robić. Czuje się winna posiadania takich
wątpliwości i prawie zawsze mówi: "A może ja nigdy nie kochałam".
Ci, którzy mówią o zakochaniu się, jak o czymś, co niejako zdarza się wbrew ich
woli, jak przypadkowe wpadnięcie do wody, zazwyczaj odkochują się równie łatwo.
Miłością nazywają to, co miało miejsce pomiędzy Omarem Sharifem i Julie Christie,
albo pomiędzy Clarkiem Gable i Carole Lombard - nieprzezwyciężona pasja i chęć
pozostania z osobą ukochaną do końca życia, nieodparte uczucie, że On jest
jedynym mężczyzną na świecie i że każda chwila spędzona bez Niego jest torturami. Wszystko to puste słowa. Idea istnienia na świecie tylko jednego mężczyzny
albo tylko tej jednej kobiety jest nonsensem. Można z pewnością kochać więcej niż
jedną osobę jednocześnie. W rzeczywistości byłbyś szczęśliwy, poślubiając jedną z
wielu tysięcy osób.
Niektórym kobietom wydaje się niezrozumiałe to, że mogłaby kochać jednocześnie
męża i jakiegoś innego mężczyznę. Kiedy więc pojawia się jakiś inny, sądzą, że stara
miłość już umiera. Kochać można jednak więcej niż jedną osobę. Mężczyzna kocha
matkę, żonę, córkę na różne sposoby, ale kocha przecież wszystkie trzy. Kiedy zaś
będzie miał kontakt z wieloma kobietami, będzie okazywał im zainteresowanie w
najróżniejszym stopniu, włącznie z pociągiem seksualnym.
Kiedy więc kobieta mówi: "Proszę mi pomóc, nie wiem czy jeszcze kocham swego
męża" odpowiadam, że prośba ta nie ma sensu. Ona oczywiście kocha go, inaczej
nie zależałoby jej w ogóle na poruszaniu tej sprawy. Jej miłość będzie podlegać
wielu zmianom i jeżeli nie wpadnie w panikę, może od przyszłości oczekiwać tylko
dobrego. Sensownym pytaniem będzie natomiast: "Czy pragnę kontynuowania
kontaktów z moim partnerem?" Kiedy miłość zniknęła, znaczy to prawdopodobnie
tyle, że to, co może się popsuć w stosunkach międzyludzkich, popsuło się, a
zazwyczaj można to naprawić. Fakt, że mężczyzna chciałby mieć czasem jedną z
sex-bomb zamiast swojej żony, w rzeczywistości ma niewielki związek z
przyszłością małżeństwa. We wszystkich trwałych małżeństwach jakie znam,
każdy z partnerów w jakimś czasie interesował się osobą trzecią. Kiedy kobieta
zauważy, że może rozmawiać ze swoim szefem o poezji i odkrywa, że szef jest także
zafascynowany Baudelairem, wytwarza się owo napięcie, a żadne małżeństwo nie
jest w stanie dostarczać regularnie takiego bodźca.
Stara plotka mówi, że ludzie nigdy nie szukają nikogo poza małżeństwem, jeśli w
domu nie zacznie się coś psuć, ale jest to, oczywiście, nieprawdą. Nie ma sposobu,
aby długoletnie małżeństwo, bez względu na to jak dobre, mogło uniknąć
czasowych perturbacji.
Rzecz w tym, że nowe związki w końcu stają się starymi, a nuda od której się ucieka
pojawia się na nowo. Niektórzy ludzie raz po razie zmieniają partnerów, ale takie
"seriale" pozostawiają za sobą rany i w końcu prowadzi to do cynizmu w sprawach
miłości.
Słabnąca miłość romantyczna
Centralnym problemem jest tutaj efemeryczna, mijająca ekstaza, nazywana
miłością romantyczną, która pojawia się i znika jak światło świecy na wietrze.
Większość z nas przeżyła coś takiego i wiemy, że kiedy jesteśmy w to
zaangażowani jest wspaniale. Oczywiście nie neguję jej, ponieważ jest ona jedną z
najwspanialszych rzeczy w życiu człowieka. Po wielu latach małżeństwa większość
z nas przeżywa czasem jej powrót. Szaleństwem jednak jest spodziewać się, że
będzie ona nas podtrzymywać przez całe małżeństwo.
Denis de Rougemont jest ekspertem w sprawach dotyczących romansu i napisał już
wiele książek na ten temat. Mówi on:
"W ciągu 7000 lat historii, kiedy jedna cywilizacja następowała po drugiej, nikt nie
nadał miłości znanej pod nazwą romansu tyle rozgłosu, co kino, druk i reklamy ...
Żadna inna cywilizacja nie była tak przeładowana zapewnieniem, że małżeństwo
niebezpiecznie gryzie się z miłością tak pojętą, oraz że należy małżeństwo
uzależnić od miłości romantycznej".
James Thuber, reporter "Chicago Tribune" i "New York Times'a" nie jest takim
erudytą jak Rougemont, ale okazuje się równie dobrym analitykiem, skoro pisze:
"Moją antypatią jest ten czysty głos przeciętnego amerykańskiego piosenkarza,
mężczyzny, czy kobiety, wyjącego lub zawodzącego w kiepskich piosenkach o
miłości. Amerykanie wychowani są tak, że nie potrafią odróżnić miłości od seksu.
Uważamy, że jest rozwiązanie typu nacisnąć guzik, albo, że jest to stała kuracja
niezadowolenia i najpewniejsza droga do szczęścia. Nasza ignorancja
sentymentalna powoduje, że traktujemy małżeństwo jako swego rodzaju środek
uspokajający. Pewna czterdziestosiedmioletnia kobieta, mająca za sobą
dwadzieścia siedem lat małżeństwa i sześcioro dzieci, i która naprawdę wie co to
jest miłość, opisała mi ją kiedyś tak: Miłość jest wtedy, gdy już nikogo nie
potrzebujemy"'.
Korzenie impulsów błądzenia seksualnego
Przyjaźnie prowadzą czasami do cudzołóstwa, ponieważ gdzieś głęboko w umyśle
każdego z nas tkwi owa prowokująca idea. Taka tęsknota za czymś więcej, chęć
wpadnięcia w pułapkę "wspaniałych" przeżyć seksualnych młodości, nie może być
lekko traktowana. Najczęściej jest to oznaką nudy. Często zauważam, że mężczyzna
jest nie więcej znużony żoną niż sobą samym. Dla niektórych życie jest po prostu
czasami nudne i nie ma od tego ucieczki. We wszystkim tkwi monotonność, stąd
poszukiwanie nowych przygód. Nie można za to winić mężczyzny czy kobiety, że
chcą mieć osobę, która będzie za nimi "szaleć", podziwiać ich i tęsknić za nimi.
Kiedy jednak przyjrzeć się zjawisku bliżej, wiemy, że pogoń za ciałem drugiej osoby
nie zniweluje zupełnie poczucia nudy. Do tego należy dojść samemu. Życie może
być przygodą, jeżeli sami je takim uczynimy. Żadna osoba nie wyleczy nas ze
znudzenia.
Często ludzie nudzą się, ponieważ nie starają się uczynić swego małżeństwa
ekscytującym. Czasami mówię osobie rozmyślającej nad niewiernością: "Czy sądzi
pan (pani), że gdyby włożyć tyle samo wysiłku w uszczęśliwienie swojego partnera,
co w nowy związek, to czy małżeństwo zyskałoby na tym?" Taka osoba często
przyznaje, że małżeństwo stało się monotonne nie z powodu wyboru niewłaściwej
osoby na partnera, ale dlatego, że spodziewała się, iż małżeństwo może być
ekscytujące bez podejmowania starań w tym kierunku.
Wcale nie kwestionuję, że w przypadku nowego partnera występuje pewna ilość
dodatkowego niejako zainteresowania, ale jak powiedział
pewien mężczyzna, który wiele w swym życiu błądził: "Kiedy wszystko jest już
powiedziane i zrobione, najlepszy na świecie seks przeżywa się ze swoją własną
żoną w swojej własnej sypialni. Jest się wolnym, należy się do siebie, a wiara i
zaangażowanie pomiędzy małżonkami czyni ten fizyczny akt wyjątkowo
satysfakcjonującym".
O zdrowym rozsądku w przyjaźniach kobiet z mężczyznami
Oto sześć sugestii przydatnych w kontrolowaniu swoich odczuć seksualnych dla
podtrzymania przyjaźni:
1. Nie ufaj zbytnio samemu sobie. Wiedz, że pożądanie seksualne zanika z czasem.
Większość z nas różni się pod względem ilości odczuć seksualnych i czasami ich
siła może na nas spaść w najbardziej niespodziewanej chwili. Gdy twe uczucia
seksualne znajdą się w stadium "przypływu" uważaj na siebie.
2. Wybieraj sobie towarzyszy, których małżeństwa są mocnymi związkami. Gdy
partner poszukuje miłości, trudno będzie utrzymać się w ryzach.
3. Bierz pod uwagę, gdzie i kiedy planujesz spotkania. Jedne bardziej pobudzają
seksualnie, inne mniej. Lunch, na przykład, z pewnością nie będzie prowadził do
kłopotów, może natomiast kolacja spędzona w restauracji, gdzie kochankowie
spożywają wspólnie posiłki przy świetle świec.
4. Rozmawiaj o przyjaźniach. Sygnałem ostrzegawczym jest też fakt, że spotkania
stają się potajemne. Albo więc opowiedz o tej przyjaźni małżonkowi, albo uciekaj
od niej.
5. Zakreśl sobie granice kontaktu fizycznego. Znajdź taką ilość afektacji fizycznej,
która jest wygodna i bezpieczna, ponieważ trudno jest kontrolować, gdy dotyk i
pocałunki przekroczą pewne granice.
6. Uwalniaj się z sideł, gdy potrzeba. Czasem przyjaźń z przedstawicielem płci
odmiennej wymyka się nam z rąk i wiemy od razu do czego to doprowadzi. Jeśli
więc zależy ci na małżeństwie, nie ma wątpliwości, trzeba się wycofać, niezależnie
od tego ile bólu będzie to kosztować.
Ufność cenniejsza od ekstazy
Nie zamierzam tu mówić, że dochowanie wierności małżeńskiej jest rzeczą łatwą.
Od kilku tysiącleci mężczyźni i kobiety walczą z faktem, że społeczeństwo domaga
się monogamii, podczas gdy jesteśmy jakby stworzeni do kochania większej liczby
osób jednocześnie. Jest w nas równocześnie chęć bycia wiernym jednej osobie, oraz
dążenie do wielokrotnego kochania.
Zasadniczym pytaniem jest jednak, czy chcielibyśmy, aby nasz małżonek
zaangażowany był w podobne do omawianych flirty. Mężowie często mówią mi, że
mogą mieć niewielkie przygody "na boku" bez narażania na szwank swego
małżeństwa. Lecz kiedy pytam, czy przyznaliby swoim żonom prawo do takich
tymczasowych stosunków bledną ze zdziwienia. Bertrand Russel, angielski filozof i
matematyk, laureat Nagrody Nobla, był wielkim propagatorem wolnej miłości, nie
lubił jednak, gdy ktoś kręcił się koło jego żony.
Na dłuższą metę istnieje jednak coś bardziej cennego niż uniesienie pochodzące z
nowego seksualnego skoku w bok. Tym czymś jest ZAUFANIE. Mam szczęście być
mężem kobiety bardzo atrakcyjnej. Co więcej ma ona cudowny uśmiech i zawsze
wielu facetów wokół siebie, gdy jesteśmy w towarzystwie. Ponieważ podoba mi się
to, że moją żoną zachwycają się inni mężczyźni, i ponieważ nie mogę jej przecież
trzymać w zamknięciu, cieszę się, że zdołaliśmy w naszym małżeństwie wypracować sobie wzajemne zaufanie.
Oboje mogliśmy przecież wybrać seksualną wolność, gdybyśmy chcieli pozostać w
życiu sami, ale zamiast tego chcieliśmy związku charakteryzującego się głębokim
zaangażowaniem. Pozwala nam to na całkowicie wolne przyjazne kontakty z
przedstawicielami płci odmiennej. Kiedy zasiadamy wieczorem razem do kolacji,
żeby opowiedzieć sobie zdarzenia minionego dnia, nie potrzebujemy się pytać
wzajemnie o szczerość.
Czasami zdaje mi się, że jestem facetem "sexy", ale nawet w chwilach wyjątkowych
złudzeń nie spodziewam się, żeby moja osobowość seksualna absolutnie
wykluczała możliwość zainteresowania mojej żony innymi mężczyznami. W
rzeczywistości jestem pewien, że czasami jakiś mężczyzna wydaje się jej bardziej
atrakcyjny ode mnie. Jest to jednak w porządku, ponieważ nasz związek cechuje
coś mocnego: wspólne wzajemne zaangażowanie.
"Przyjaciel to ktoś, kto przychodzi, gdy inni wychodzą ".
Walter Winchell
Ważny składnik: wierność
Jeżdżę czasami do Valyermo, gdzie klasztor benedyktyński stoi u stóp Gór Gabriel.
Jedzenie jest tam dobre, w pokojach nie ma telefonów i jest tam możliwość robienia
długich spacerów pomiędzy drzewami Jozuego.
A i podczas posiłków rozmowy są interesujące. Bracia są dobrze wykształceni,
szczycą się doktoratami z takich uniwersytetów jak Harvard, Louvain, czy Sorbona.
Pewnego dnia siedziałem naprzeciw Ojca Eleuteriusza. Jest on wysokim,
ascetycznym mężczyzną, który raz w tygodniu jeździ setki mil do Claremont
Graduate School wygłaszać wykłady dla studentów. Znany jest ze swych uczonych
prac filozoficznych. Tamtego dnia jego umysł zaprzątnięty był czym innym i
niewiele mówił podczas posiłku, dopóki nie dowiedział się, że piszę książkę o
przyjaźni. Jego oczy ożywiły się i powiedział: "Aha, o przyjaźni"
Potem zamilkł na chwilę, dumając. Jego twarz spochmurniała i rzekł: "To smutne,
że w Ameryce tak mało uwagi przykłada się do przyjaźni. Moich prawdziwych
przyjaciół tutaj nie ma. Jeden jest w Indiach, drugi w Belgii. Rozumiem przez to, że
cechuje nas swoista wierność. Ja jestem przywiązany do nich, a oni do mnie".
Wierność. Przywiązanie. To zapomniane słowa przeszłości, które jakby zniknęły z
naszego słownika.
Piękno długotrwałych związków
Ci, których łączy z innymi wiele związków, wydają się wierzyć w związki trwające
całe życie. To ludzie, którzy pozostają ze swymi partnerami na dobre i na złe,
którzy nawadniają wysychające źródła uczuć.
Mój ojciec miał 68 lat, gdy umarł jego najlepszy przyjaciel. Żal ojca po śmierci
Huberta upewnił mnie, że ich przyjaźń znaczyła dla nich więcej niż te 60 lat
wspólnie przeżytych. Jako chłopcy wzrastali w tym samym miasteczku, razem
chodzili na ryby i razem polowali. Przypominając sobie ich podobieństwa, ojciec
powiedział: "Tak, Hubert i ja mieliśmy wiele wspólnego. Margaret i twoja matka
były jedynymi kobietami, z którymi którykolwiek z nas wychodził i pozostaliśmy
małżeństwami przez ponad 40 lat". Czasem ci dwaj mężczyźni rzadko się widywali
z powodu mnogości najróżniejszych zajęć. Istniała jednak między nimi ukryta siła
wierności. Hubert zawsze przysyłał nam pomarańcze, gdy jego sady owocowały
jesienią, a ojciec często wpadał do ogrodu Huberta, gdzie rozmawiali długo
spacerując między szpalerami krzewów. Przez prawie ćwierć wieku chodzili do tej
samej grupy w szkółce niedzielnej.
Stałość
Są ludzie, którym nigdy nie udaje się połączyć z kimś innym jakimś stałym
związkiem, i którzy są stale w "ruchu", przeskakują z jednej przyjaźni do innej,
sądząc, że dzieje się tak właśnie z powodu przyjaciół. Tacy ludzie spodziewają się
znaleźć gdzieś na świecie kogoś, z kim będzie im wreszcie naprawdę dobrze. Będąc
często skłóconymi z rodziną, prowadzą ciągłe wojny z sąsiadami i często
"przenoszą się" z jednego małżeństwa na drugie.
Weźmy jednak pod uwagę następujący fakt: wcześniej czy później trzeba się będzie
zatrzymać, żeby dawać, nawet jeżeli otrzymuje się niewiele.
Dzisiejsze prawo małżeńskie umożliwia łatwe zrywanie małżeństw, ale czy
ktokolwiek uważa, że dziś ludzie są ogólnie bardziej szczęśliwi żeniąc się w życiu
wiele razy, niż sto lat temu, gdy mimo nieporozumień zostawali małżeństwem. Z
moich doświadczeń wynika, że większość ludzi niezadowolonych ze swoich
obecnych partnerów, będzie tak samo niezadowolona z nowych partnerów.
Nie osądzam tutaj, ani nie krytykuję tych, którzy decydują się przerwać niszczące
związki. Czasami jest to konieczne, aby przetrwać. Generalnie uważam jednak, że
nie ma powodów do przeciwstawiania się stanowczemu poleceniu biblijnemu,
które dotyczy trwałości małżeństwa i rozwodu, jako manifestacji naszej
grzeszności.
W większości trwałych przyjaźni, spoiwem, które trzyma ludzi razem, jest
zaangażowanie. Pozwólcie, że poprę to przykładem. Co dwa tygodnie spotykam się
z grupą mężczyzn, którzy mówią o swoich przemyśleniach oraz uczuciach i modlą
się za siebie. Wszyscy oni w jakiś sposób kierują innymi ludźmi, są księżmi w
dużych kościołach albo zuchwałymi lekarzami. Gdy tacy ludzie spotykają się co
miesiąc, nie da się uniknąć współzawodnictwa i czasami depczemy sobie po
odciskach. Jeden z członków grupy jest naukowcem i, jak do tej pory, to on właśnie
wydaje mi się mieć najsilniejszy intelekt. Łatwo jest mu opanować rozmowę i
zboczyć na tematy, które go interesują, nie oglądając się na innych.
Ponieważ celem naszych spotkań nie jest dyskutowanie o problemach
intelektualnych, ów człowiek najczęściej wpada w pułapkę, kiedy po pięciu
minutach monologu nikt nie zachęca go do dalszych wywodów. Czasem, gdy
jesteśmy dla niego tak bezwzględni, przy końcu spotkania bywa mi go często żal i
zastanawiam się, czy jeszcze kiedykolwiek przyjdzie.
Ale oto ujawnia się rzecz wspaniała, nigdy nie brakuje go z powodu naszej krytyki.
Bez wątpienia znalazłby sobie inne zajęcia na ten czas, ale jest on człowiekiem
szanującym zobowiązania. Zawarł z nami pakt, że połączymy dłonie i będziemy się
wzajemnie wspierać, jak bracia chrześcijanie i choć czasami coś w naszych
stosunkach "zgrzyta", on nie ucieka. Rezultat? Mężczyzna ten jest prawdziwym
przyjacielem dla każdego z nas i jest naprawdę niewiele rzeczy, których nie
zrobilibyśmy dla niego. Mówi on teraz, że nigdy nie miał tak dobrych towarzyszy,
jak ta siódemka, z którą co dwa tygodnie się spotyka. Twierdzi, że jesteśmy
najlepszymi jego przyjaciółmi. Ma rację. Bardzo go kochamy i być może jesteśmy
względem niego lojalni właśnie dlatego, że znosił dzielnie nasze traktowanie go,
słuchał naszych uwag i był współtwórcą naszego związku.
O zbyt łatwym poddawaniu się
W trwałych związkach zdarzają się okresy, w których przyjaciel nie "funkcjonuje"
najlepiej. Próba polega na tym, czy potrafimy zostać i przetrwać.
Każdy z nas przeżywa okresy przejściowej niemożności. Nasz system umysłowy
oddzielany jest przez swego rodzaju pas graniczny od świata
nierzeczywistości i każdy z nas od czasu do czasu przekracza tę zieloną granicę.
Najczęściej stan taki trwa krótko, prawdopodobnie krócej niż jeden dzień, a dobry
sen w nocy jest tutaj najlepszym lekarstwem. Są jednak tacy, którzy w takich
chwilach potrzebują wsparcia i pomocy ze strony tych, którzy ich kochają.
Od czasu, gdy sam tego doświadczyłem, stałem się bardziej wyrozumiały dla takich
"ataków" irracjonalizmu u moich pacjentów. Kilka lat temu po bezsennej nocy
stwierdziłem, że wymykam się sam sobie spod kontroli. Kilka następnych miesięcy
było dla mnie piekłem na ziemi. Prawdopodobnie nigdy nie pojmę wszystkich
powodów tamtego załamania. Nie mogłem sobie sam z tym poradzić i zawsze będę
wdzięczny tej garstce ludzi, głównie członkom mojego Kościoła, za to, że pomogli
mi przetrwać. Po kilku miesiącach odzyskałem równowagę i wróciłem do
"normalności".
Oto klucz do sprawy: prawie zawsze udaje się ludziom przejść przez taki okres
niestabilności. Utrata kontroli nad sobą jest czasowa. Dzięki odrobinie spokoju,
umysł wkrótce powróci do normalnego stanu.
Harry Emerson Fosdick, który później stał się szeroko znanym pastorem Riverside
Church w Nowym Jorku, przeżył w seminarium poważne załamanie nerwowe. Po
kilku dniach i nocach wykańczającego napięcia, poleciał samolotem do rodziny w
Buffalo i nie był w stanie wrócić do szkoły, aż do następnego roku.
Jak Fosdick odzyskał równowagę? Głównie dzięki upływowi czasu. No i dzięki
wyrozumiałej pomocy jego narzeczonej i rodziny. W końcu najgorszy okres minął,
ale jeszcze przez kilka miesięcy rozpaczał, że nigdy już nie powróci do dawnego
stanu swego umysłu i był na krawędzi samobójstwa. Pisząc prawie 50 lat później o
swojej podróży w ciemność, Fosdick powiedział, że nauczył się wtedy o Bogu
więcej niż potrafi nauczyć jakiekolwiek seminarium. Nauczył się modlić i poznał
siłę tej garstki ludzi, którzy nie opuszczają cię, gdy jesteś w kłopotach.
Otrzeźwiająco działa przypuszczenie, co by się zdarzyło, gdyby rodzina Fosdicka
doszła do wniosku, że jest on całkowitym szaleńcem i zostawiła go swemu losowi.
Kościół straciłby jednego ze swoich najwspanialszych liderów.
To, do czego namawiam, to wytrwałość w kontaktach międzyludzkich, która
pomoże przetrwać najgorsze.
Wymaganie absolutnej wzajemności przez cały czas może zniszczyć przyjaźń.
Glenn i Harry byli blisko, odkąd zostali księgowymi w tej samej firmie 10 lat temu.
Razem zmieniali pracę i nadal mają ze sobą wiele wspólnego. Jednak Glenn dostał
ostatnio awans na kierownicze stanowisko, pełne stresów i pieniędzy, został też
członkiem klubu, w którym zamierza bywać. Harry mówi sobie, że nie zazdrości
Glennowi i że nie chciałby jego pracy nawet na minutę. Uważa jednak, że nowy
prestiż uderzył Glennowi do głowy i czuje się urażony brakiem czasu ze strony
Glenna na wspólne wycieczki na ryby.
Zapewne jest prawdą, że nowa praca całkowicie zaprzątnęła uwagę Glenna przez
kilka pierwszych miesięcy. Gdyby Harry mógł zmierzyć jakoś to, co daje i to co
dostaje w tej przyjaźni, okazałoby się, że daje więcej, niż otrzymuje od Glenna. Na
szczęście Harry jest człowiekiem zrównoważonym i bardzo cierpliwym. Tak długo
są przyjaciółmi, że nie obawia się, iż Glenn chce się go pozbyć, ale że po prostu
zajęty jest innymi sprawami. Ich wzajemny stosunek z pewnością wkrótce się
polepszy, a na razie Harry akceptuje tę mniejszą wzajemność w przyjaźni. Harry
jest człowiekiem mądrym, ponieważ we wszelkich kontaktach międzyludzkich
istnieje stały ruch raz w kierunku bardziej bliskiej zażyłości, to znowu w kierunku
jakby wycofania się i dystansu. Czujący się bezpiecznie przyjaciel nie wpada w
panikę w momentach takiego wycofania się partnera.
Czy szukać numeru pierwszego?
Współczesna, tak zwana pop-psychologia spowodowała powstanie całej fali
poradników i książek, które zalecają stanowczość, dbałość o swoje sprawy,
wykorzystywanie innych zanim oni wykorzystają ciebie i polecanie ludziom, którzy
nie dają tego, czego się po nich spodziewać, żeby po prostu zniknęli. W
rzeczywistości tendencja ta nie jest niczym nowym. Arogancja jest obecna wśród
nas od dłuższego już czasu.
Filozofii tej towarzyszy jednak patos. Jest nim mianowicie zamiar uszczęśliwienia
ludzi w jakiś sposób pogrążonych. Powiedziano im, że ignorowanie potrzeb ludzi,
którzy ich otaczają i przebijanie się za pomocą łokci naprzód, uczyni ich
szczęśliwymi. Jednak moje doświadczenia wyraźnie wskazują, że osoby, które
odpychają innych, zastraszają swoich konkurentów i gardzą ludźmi od nich
zależnymi, dochodzą do szczytu i stwierdzają, że nie ma tam nikogo, kto byłby im
pomocny. Jezus negował taki styl życia mówiąc, że ci, którzy uratują swoje życie
skończą tracąc je. Chrystus powiedział też, że ci którzy stracą swe życie dla Niego,
będą uratowani, a Biblia pełna jest fragmentów opisujących poświęcenie siebie,
które w dalszej perspektywie prowadzi do szczęścia. Innymi słowy, szczęście nie
przychodzi zazwyczaj do tych, którzy go intensywnie poszukują. Szczęście jest
przecież produktem ubocznym.
Zauważyłem, że ludzie szczęśliwi nie przepychają się, nie zastraszają innych.
Sąpewni swej wartości, której część pochodzi z czynienia innych szczęśliwymi.
Istnieje też nagroda za takie czyny, ponieważ przyjaciel chętny do poświęcenia dla
drugiego nigdy nie będzie zapomniany.
Oto kobieta, której mąż stracił pracę i pewność siebie. Życie z nim jest dla niej
udręką, a on stał się z tego powodu impotentem. W domu brakuje pieniędzy.
Kobieta zapobiegawcza szybko znajdzie swój "numer jeden". Natomiast kobieta
cierpiąca, która wierzy w wartości długotrwałego zaangażowania się, rozpoznaje,
że małżonek potrzebuje jej teraz bardziej, niż kiedykolwiek, oraz że istnieją takie
okresy w kontaktach międzyludzkich, że jedna strona daje z siebie wszystko.
Jest jakaś wrodzona dobroć w jej miłości, dzięki której inni ludzie bardzo ją
kochają. Kto wie, może kiedyś w przyszłości ona będzie potrzebować pomocy i po
prostu będzie potrzebowała mieć coś lub kogoś w zanadrzu.
A co powiedzieć o matkach, które przez całe swoje życie zajmują się swoimi
kalekimi dziećmi? Czy niepotrzebnie zadają sobie tyle trudu? Czy nie powinny
poszukać swojego "numeru pierwszego"?
Rozmawiam z czterdziestoletnią kobietą, która opiekuje się swoimi, starszymi już
rodzicami i zastanawiam się, czy nie jest zbytnio do nich przywiązana.
- "O, nie sądzę - odpowiada.
- "Ale czy naprawdę sprawia pani przyjemność chodzenie z nimi do lekarza itd?" mówię z naciskiem. Podejrzewam u niej słabe "ego" i staram się wypróbować
poprzez rozmowę, czy nie znajduje przyjemności w karaniu samej siebie. Jej
odpowiedź jest tak przepełniona zdrowym rozsądkiem i wspaniałomyślnością, że
zapominam o zamierzonej próbie i jestem onieśmielony zabawą w detektywa.
- "Czy to lubię? Nie, jeżeli ma pan na myśli przyjemność w całym tego słowa
znaczeniu. Kto lubi przesiadywać całymi godzinami w poczekalniach tylko po to,
żeby dowiedzieć się od lekarza, że ból w plecach matki to tylko artretyzm, że ona
po prostu starzeje się i że powinniśmy być przygotowani na takie rzeczy?
Ale jeśli pod tym słowem rozumie pan satysfakcję - owszem, mam z tego bardzo
dużo stysfakcji. Moi rodzice przez tyle lat poświęcali się dla mnie, że i dziś nie
wiem, czy należycie im się odpłacam. Nie myśli się o tym, kiedy jest się młodym.
Teraz więc, kiedy mogę coś dla nich zrobić, cieszę się. Oczywiście, wolałabym
rozmawiać popołudniami z kimś innym, historyjki ojca słyszałam już setki razy, a
on dodatkowo tak się podnieca rozmowami o polityce. Czasami wybucham, kiedy
nie mogę już wytrzymać.
Ale oni kochali mnie przez 40 lat i wiem, że nic mi nie ubędzie, kiedy będę się nimi
opiekować. Zresztą bardzo, bardzo ich kocham".
Ta kobieta zalicza się do grupy ludzi, którzy zdają się mieć mało czasu na
przejmowanie się samooceną, samospełnieniem i innymi doświadczeniami. Ludzie
tacy znajdują zadowolenie w dawaniu siebie innym.
Motywacja do takiej wspaniałomyślności istnieje już 2000 lat i pochodzi od
pewnego Człowieka z Nazaretu, który, jak mówił pewien naoczny świadek,
powiedział: "Idźcie i czyńcie dobro". On sam nie tylko nauczał miłości, On także był
ucieleśnieniem takiej miłości.
Po raz pierwszy widzimy Go w wieku 12 lat, kiedy otoczony jest ludźmi, z którymi
wiele Go łączy. Otwiera się przed bliskimi i coraz częściej widzimy Go, jak
przejmuje inicjatywę miłowania innych, wyrządzając przysługi obcym, broniąc
potrzebujących, ryzykując siebie za innych, podczas gdy nie istnieje możliwość
uzyskania tego samego w zamian.
Jezus oczywiście miał właściwy obraz samego siebie. Dlatego nie musiał
"wypróbowywać się" w jakiejkolwiek potyczce słownej, czy w walce o władzę.
Zamiast tego Chrystus wyrażał delikatność i wspaniałomyślność. Jego Miłość
przemieniła piaszczystą prowincję Imperium Rzymskiego w Ziemię Świętą. On po
niej chodził.
To wszystko mówi nam, że Chrystus nie był słaby. Brak agresywności nie oznacza
bierności. I dziś ludzie pełni miłości też nie są słabymi. Są mocni. Oni budują. Są
twórcami. Nie dziedziczą nienawiści, lecz zbierają miłosierdzie.
„Ja po prostu idę naprzód i nie poddaję się”
Babę Ruth
Nie można zdobyć wszystkiego
Na imię miała Cassandra. Jej uroda zaczęła już znikać, ale oczy jeszcze żywo
błyszczały i jej zachowanie było ciągle eleganckie. Gdy poznaliśmy się, jej pewność
siebie zdawała się ginąć w oczach, a ona sama coraz bardziej upodabniała się do
wystraszonego ptaka. Małżeństwo, które zawarła skończyło się rozwodem 10 lat
temu. Jej stosunki z ludźmi w supermarkecie, na stacji benzynowej, ze
sprzątaczkami były przyjacielskie, ale wieczory spędzała przed telewizorem. Nie
miała prawdziwych przyjaciół. W końcu znalazła się w mojej poradni; nikt przecież
nie zniesie takiego odizolowania się.
Cassandra ma wielu braci i sióstr syjamskich - ludzi, którym brak miłości ponieważ wybrali izolację, samotność. Zranieni niepowodzeniem w pewnym
momencie życia, doszli do wniosku, że nie mogą, lub nie powinni próbować
związać się ponownie.
Rozwód i jego następstwa
Jeżeli cokolwiek może w naszym dorosłym życiu zniechęcić nas do nawiązywania
kontaktów z innymi ludźmi, to tym czymś jest właśnie rozwód. Co roku, ponad
półtora miliona Amerykanów rozwodzi się i kiedy dokładniej przyjrzeć się tej
statystyce, co dziewiąty uległ poważnemu urazowi.
Obserwator z zewnątrz mógłby podejrzewać, że ludzie rozwiedzeni będą za to
winić swoich partnerów, bez względu na naturę ludzką. Prawda jest jednak inna.
Większość znanych mi rozwiedzionych ludzi wini siebie za niepowodzenie
małżeństwa. Niewykluczone, że ludzie, których spotykam mają mniejsze
mniemanie o sobie - szukają przecież porady. Zajmowałem się jednak wielokrotnie
zarówno mężem, jak i żoną rozbitego małżeństwa i okazywało się, że oboje
oskarżali siebie samych, zresztą dość mało przekonująco. Nikt z nich nie potrafił
unieść bagażu miłości małżonka i zobowiązań wynikających z nowych związków.
Oczywiście arogancją byłoby lekko traktować kogoś, kto w ogóle nie poczuwa się
do odpowiedzialności za rozwód. Z drugiej jednak strony, tragiczne jest, gdy ktoś
wyczołguje się z nieudanego małżeństwa, będąc przekonanym, że nie powiedzie
mu się już żaden przyszły związek. Za żadną cenę nie wolno wycofywać się z życia,
z powodu nieudanego małżeństwa. To właśnie w czasie stresu potrzebujesz
przyjaciół i rodziny i jeśli pozwolisz im zaopiekować się tobą choć trochę,
stwierdzisz, że zdolność kochania powoli wraca.
Jedną z przyjemności w mojej pracy jest właśnie obserwowanie takiego zjawiska.
Pewien mężczyzna wchodzi na pierwszą wizytę, pozbawiony zupełnie energii,
entuzjazmu, wiary w siebie, z udręką na twarzy. Jego żona poinformowała go, że
sypia z innym i że żąda rozwodu.
Ten znękany człowiek zaczyna się jednak niejako przegrupowywać. Żywotność i
ożywienie powracają. Zaczyna się śmiać. A potem pewnego dnia mówi mi o
kobiecie, którą poznał.
Dodatkową nagrodą mojego zawodu jest fakt, że bywam na wielu szczęśliwych
ślubach.
Błądzić - rzecz ludzka
Aby mieć dobre, bliskie kontakty z ludźmi, trzeba umieć popełniać błędy.
Większość ludzi, którzy zaznali wspaniałych przyjaźni wie, że od czasu do czasu to
się zdarza. Starają się jak mogą podtrzymać swoje przyjaźnie i związki rodzinne,
lecz gdy czasami coś zaczyna się psuć, nie zakładają od razu, że to z nimi dzieje się
coś niedobrego. Przyjaźń, jak roślina, może czasem umrzeć śmiercią naturalną.
Ludzie odchodzą od swoich bliskich w interesach lub dla zaspokojenia swoich
potrzeb. Wszędzie może przecież wystąpić swoiste tarcie. Przyjaźń na całe życie
może być cudowna, ale zdarza się bardzo rzadko. Przeżywszy przyjaźń
kilkumiesięczną lub kilkuletnią, powinniśmy cieszyć się, a nie lamentować, że nie
trwała ona całe wieki.
Oznaka sukcesu: zdolność właściwego traktowania odrzucenia
Rozmawiałem kiedyś z pewnym dyrektorem do spraw handlowych, który
wykształcił kilku spośród najlepszych i najlepiej płatnych urzędników handlowych.
"Czy wie pan co jest najlepszą wskazówką, informującą o tym, że ktoś będzie
dobrym handlowcem?" - spytał.
Zgadywałem: "Inteligencja? Ambicja? Wygląd zewnętrzny?
- To zdolność właściwego traktowania odrzucenia - powiedział. Jeżeli przeraża go
niepowodzenie z kilkoma klientami, nigdy do niczego nie dojdzie. Gdy jednak
przetrzyma i będzie dalej próbował, będąc pewnym, że w końcu znajdzie klienta nie ma siły aby zatrzymać takiego człowieka".
Identyczna zasada funkcjonuje w kontaktach międzyludzkich. Umiejętność
odkrywania miłości zależy po części od naszych zdolności do dawania sobie rady z
odrzuceniem przez innych. Zdarzyć się przecież może, że czasami ktoś, z kim
próbujemy zaprzyjaźnić się, odrzuci nas. Takie zdarzenie będzie ranić do głębi.
Wiadome jest przecież, że nie każdy cię polubi. Kiedy tak się dzieje, nie musi to
oznaczać twojej winy. Po prostu wspomniana już wcześniej reakcja chemiczna nie
przebiega tak, jak należy.
Nawet Jezus nie był lubiany powszechnie. W rzeczywistości też miał wrogów.
Ciebie też to czeka, nawet jeśli będziesz starał się prowadzić swe życie najlepszymi
drogami. Rollo May, amerykański psychoanalityk i psycholog, mówi w jednej ze
swych książek, że jedną z korzyści mieszkania w małej miejscowości jest to, że
uczysz się tam współżyć z własnymi wrogami. Rzeczywiście jest to lekcja godna
uwagi, dzięki której możesz dojść do wniosku, że mimo iż pewna liczba ludzi nie
będzie cię lubić, będziesz mógł mieć więcej przyjaciół, niż czasu i możliwości do
podołania wszystkim potencjalnym przyjaźniom.
Radość z nowych przyjaciół
Nawet Samuel Johnson, ten najbardziej towarzyski człowiek, zauważył, że jego
przyjaźnie podlegają ciągłym zmianom. Stąd jego celna uwaga: "Człowiek musi
ciągle ulepszać swoje przyjaźnie. Nie poszukując nowych znajomości z upływem
czasu, wkrótce można zostać samotnym".
Pisarz i myśliciel Paul Tournier powiedział w wieku 75 lat, że jedną z radości
przejścia na emeryturę jest fakt, że ma się zazwyczaj przyjaciół młodszych od
siebie. Oto jego słowa:
"Czasami słyszy się, że nie jest łatwo nawiązywać nowe przyjaźnie kiedy nie jest się
już młodym. Gdyby tak rzeczywiście było, okazałoby się, że mam wyjątkowe
szczęście. Moi najbliżsi przyjaciele z lat dzieciństwa i młodości już prawie wszyscy
nie żyją. Moja żona także straciła już wielu swoich przyjaciół. Mamy jednak
mnóstwo nowych przyjaźni, przyjaźni wspaniałych z mężczyznami i kobietami,
którzy w większości są od nas młodsi i którzy mają swój udział w tym, że mamy
ciągle młode dusze i serca. Niektórych naszych przyjaciół znamy dopiero od kilku
lat".
Ażeby mieć wielu przyjaciół, należy ciągle próbować
W przyjaźni, jak we wszystkim innym, odnosi się sukces, jeśli nie zniechęca się
niepowodzeniami i rozczarowaniami, a ciągle się próbuje. Rzadko kto zauważył, że
jeden z najlepszych zawodników baseballu w Stanach, Babę Ruth, zdobywając
rekord trafnych uderzeń nie notowany od 40 lat, jednocześnie ustanowił rekord
bezskuteczności. W rzeczywistości nie trafiał dwa razy częściej. Ale jedno, co ludzie
pamiętają, to fakt, że zdobył 714 punktów wspaniałymi strzałami. Ktoś spytał
Rutha o sekret jego sukcesu. "Ja po prostu idę naprzód i nie poddaję się" powiedział.
„Miłość nigdy nie ustaje (...)”
1 Kor 13,8
I ciebie ktoś pokocha
Henry Drummond napisał kiedyś wspaniały esej o miłości, który zatytułował
"Najwspanialsza rzecz na świecie" (The Greatest Thing in the World). Nigdy nie
spotkałem człowieka, który by zaprzeczał, jakoby miłość nie była najwspanialszą
rzeczą na świecie, ale często spotykam ludzi, którzy nie mają nawet nadziei na jej
znalezienie. Ludzie ci przekonani są, że nie da się ich kochać i rzeczywiście ich
przeszłość zdaje się to potwierdzać.
Jednak w ciągu tych wszystkich lat udzielania porad nie spotkałem takiej osoby,
której absolutnie nie dałoby się pokochać. Być może, że ktoś rozwinął w sobie
tendencje do komplikowania sobie kontaktów z innymi ludźmi, ale w zasadzie
każdy zdolny jest kochać i być kochanym.
Mam zwyczaj jadać sobotni lunch z jednym z moich dawnych pacjentów. Wracam
zazwyczaj zadowolony z tego, że jestem psychologiem, ponieważ wielu z moich
pacjentów, będących w chwili rozpoczynania terapii załamanymi swoimi
kryzysami, jest teraz bardziej szczęśliwymi i lepiej dającymi sobie radę z
otaczającym ich światem.
Często jestem mile zaskoczony tym jak moi starzy przyjaciele dają sobie
znakomicie radę w życiu beze mnie. Czasem przecież dawałem im niewłaściwe dla
nich rady, a teraz oni znakomicie funkcjonują i są już bardzo daleko od punktu
wyjścia. Dlaczego? Zawsze dlatego, że połączyli się z jedną lub kilkoma osobami,
które pokochali i które ich pokochały. Odkryli po prostu fenomen przyjaźni.
Oto pewien młody człowiek, który przez całe swe życie był nieśmiały i trzymał się
na uboczu, przyszedł do nas. Jego depresja zdawała się go już pokonywać i obawiał
się, że coś już niedługo pęknie. Ostatnie spotkanie miał z nami trzy lata temu i
wtedy zdawałem sobie sprawę, że może dojść do nawrotu i że będzie musiał
przyjść do nas ponownie. Ale oto siedzi naprzeciw mnie i opowiada mi o klubie
narciarskim, w którym jest skarbnikiem! Pytam więc, gdzie znalazł tyle sił i odwagi,
aby podjąć się tak odpowiedzialnego zajęcia.
"Podejrzewam, że po prostu odpowiednio się zmieniłem - odpowiada. Nie dlatego,
że jestem typem człowieka towarzyskiego nie, nic z tych rzeczy. Ja już po prostu nie
boję się ludzi i to z pewnością dzięki kilku przyjaźniom nawiązanym w biurze.
Zacząłem poszukiwać innych nieśmiałych, z którymi mógłbym znaleźć wspólny
język i pewnego dnia trafiłem na jednego starszego faceta. On też jest narciarzem i
wiele rzeczy robimy wspólnie, ale najwspanialsze jest to, że mam z kim
porozmawiać. Mam tu na myśli rozmowy z prawdziwego zdarzenia. Mogę
powiedzieć mu wszystko, nie obawiając się, że będzie mnie pouczał. A i on mi się
zwierza. Nie, nie ma w naszej przyjaźni nic z homoseksualizmu - dodał z
uśmiechem. Z pewnością zainteresuje pana to, że mam teraz także dziewczynę.
Przez dłuższy już czas nie umawiałem się z nią i chwilami zaczynam mieć o nią
obawy, ale to dzięki Harv'owi odważyłem się związać z kobietą".
To działa zawsze.
Każdy, kto próbuje zasad miłości i kto zastosuje je w nowych przyjaźniach, zaczyna
nabierać siły i pewności siebie. Ta nowa pewność siebie pozwala na podejmowanie
nowych kontaktów z ludźmi.
Założeniem tej książki było przekonanie, że życie może być przepełnione miłością.
Bez względu na to, na ile brakuje ci zacięcia towarzyskiego, albo jak słabo oceniasz
swoje predyspozycje do nawiązywania przyjaźni, możesz być osobą dającą się
kochać. Dopóki nie zamkniesz się w osamotnionym domku na Jukonie, z pewnością
będziesz mógł zawiązać długotrwałe i głębokie przyjaźnie.
Miłość nie przychodzi od tych, którzy po prostu są przystojni lub utalentowani piękno i talent nie są podstawą kontaktów międzyludzkich. Miłość jest czymś, co
się CZYNI, jeśli więc zastosujesz podstawowe prawa opisane w tej książce, z
pewnością przeżyjesz wiele wspaniałych przyjaźni.
Siła miłości
W roku 1925 założono w Topeka w stanie Kansas mały szpital dla umysłowo
chorych. W czasach, gdy "kuracja wypoczynkowa" była modna w psychiatrii, grupa
lekarzy - ojciec i dwóch synów po szkole medycznej - postanowiła stworzyć
rodzinną atmosferę wśród pacjentów. Pielęgniarkom wydano dokładne instrukcje
jak mają zachowywać się w stosunku do określonych pacjentów: "Niech pani da mu
poznać, że pani go lubi i ceni". "Niech pani będzie uprzejma, ale stanowcza w
stosunku do tej kobiety".
Tymi lekarzami byli Karl i Will Menninger, a klinika Menningera, stosując tak
"rewolucyjne" metody, stała się znana na całym świecie.
Podsumowując, Karl Menninger powiedział: "Miłość jest lekarstwem na choroby
ludzkie. Można żyć jeśli ma się miłość".
Podobna konkluzja pochodzi od innego psychiatry obecnie również bardzo
znanego który doszedł do tego wniosku w innym miejscu. Viktor Franki, Żyd
wiedeński, więziony przez Niemców ponad trzy lata. Przenoszono go z jednego
obozu koncentracyjnego do drugiego. Kilka miesięcy spędził też w Oświęcimiu. Dr
Franki powiedział, że dość wcześnie poznał jedyny sposób przeżycia - codzienne
golenie się rano, nawet gdyby brzytwą miał być kawałek szkła, bez względu na
samopoczucie. A to dlatego, że stając do porannego apelu, chorzy więźniowie,
którzy nie mieli siły pracować, wysyłani byli do gazu. Gdy zaś ktoś był ogolony, a
jego twarz bardziej różowa, szansę na uniknięcie śmierci tego dnia zwiększały się.
Musieli przeżyć, żywiąc się 300 gramami chleba i połową litra wodnistej zupy.
Sypiali na gołych deskach, po dziewięciu w rzędzie i mieli po dwa koce na każdych
dziewięciu więźniów. Trzy piskliwe gwizdki budziły ich o trzeciej rano do pracy.
Pewnego ranka, gdy wychodzili układać tory kolejowe na zamarzniętej ziemi wiele
kilometrów od obozu, towarzyszący im strażnicy wrzeszczeli na nich i popędzali
ich kolbami swoich karabinów. Każdy, kto miał poranione stopy, wspierał się na
ramieniu towarzysza. Sąsiad Frankla, chowając usta za podniesionym kołnierzem,
wyszeptał:
"Żeby tak nasze żony nas teraz zobaczyły! Mam nadzieję, że lepiej im się dzieje w
ich obozach i że nie wiedzą co dzieje się z nami".
Franki pisze:
"To przypominało mi o mojej żonie. Wlokąc się tak kilometrami, ślizgając się na
zamarzniętych kałużach, podtrzymując się i pomagając sobie iść, żaden z nas nic nie
mówił. Ale obaj myśleliśmy o naszych żonach. Od czasu do czasu spoglądałem w
niebo, na którym gwiazdy już bledły, a różowe światło poranka zaczynało rozchodzić
się za ciężkimi
chmurami. Moje myśli przy lgnęły jednak do obrazu mojej żony. Słyszałem jak mi
odpowiada, uśmiecha się i spogląda na mnie swym dodającym odwagi wzrokiem.
Przeszyła mnie pewna myśl: po raz pierwszy wżyciu ujrzałem prawdę, jaką opisują
poeci w swych pieśniach, którą obwieszczają najwięksi mędrcy. Prawdę, która mówi,
że miłość jest podstawowym i najwyższym celem ludzkich dążeń. Potem uchwyciłem
znaczenie tego największego z sekretów, przekazywanego przez ludzką poezję,
ludzką myśl i ludzką wiarę: zbawienie nadchodzi przez miłość i w miłości".
Wspaniałe nagrody przyjaźni 3
Spis treści
Część 1: Pięć sposobów pogłębiania kontaktów towarzyskich 7
Dlaczego niektórym ludziom nigdy nie brakuje przyjaciół 7
Sztuka otwierania się przed innymi 10
Jak okazywać uczucia 16
Miłość jest czymś, co się tworzy 21
Zignoruj "to", a zobaczysz jak przyjaciele cię opuszczają 24
Część 2: Pięć wskazówek wzmocnienia zażyłości 34
Dotknij mnie, proszę 34
O sztuce afirmacji 38
Koncepcja małżeństwa przy filiżance kawy 42
0 polepszaniu umiejętności prowadzenia rozmowy 45
Gdy łzy są darem Boga 49
Część 3: Jak przeciwdziałać negatywnym emocjom 53
"Miły facet" - postawa, która prowadzi donikąd 53
Pięć technik złoszczenia się 58
Część 4: Co się dzieje, gdy twoje kontakty z ludźmi zaczynają się psuć 60
Jak ocalić słabnącą przyjaźń 60
Sztuka twórczego przebaczania 64
Eros: jego siła i jego problemy 67
Ważny składnik: wierność 71
Nie można zdobyć wszystkiego 76
I ciebie ktoś pokocha 78