Modernizując modernizm…
Transkrypt
Modernizując modernizm…
To człowiek kształtuje miejsca i nadaje im ducha, który – jak chce Christian Norberg-Schulz – jest nawarstwianiem się znaczeń. Człowiek także, zamieszkując w czasie i przestrzeni, tworzy i odczytuje znaczenia miejsc. Jest on częścią krajobrazu, a jednocześnie krajobraz zmienia się pod jego wpływem: staje się kompromisem między człowiekiem a przyrodą. Przeobraża się w przestrzeń relacji z inną osobą lub, przeciwnie, pozostaje tylko nasz, jeśli nie chcemy się nim z nikim dzielić. Christopher Alexander już w 1977 r. zaproponował wizję architektury i urbanistyki, w kształtowaniu których biorą udział sami użytkownicy. Dziś na świecie idea ta święci triumfy. Jest ona odpowiedzią na wszechobecne zjawisko marginalizacji społecznej i izolacji przestrzeni w mieście, gdzie z jednej strony powstają luksusowe apartamentowce, a z drugiej istnieją podlegające degradacji, podobne do gett, osiedla. Aby zaradzić temu procesowi, wiele miast pokusiło się o eksperymenty beata joanna gawryszewska modernizując modernizm... o architekturze partycypacyjnej na starym osiedlu 16 z architekturą partycypacyjną. Przykładem może być projekt przeprowadzony w Stanach Zjednoczonych w związku z programem rewaloryzacji krajobrazu „Seattle Neighborhood 2014”. W jego ramach urządza się parki i zieleńce osiedlowe przy współudziale mieszkańców. Miałam przyjemność współuczestniczyć w realizacji projektu zieleńca na starym osiedlu domów jednorodzinnych, do którego dobudowano kilka domów dla bezrobotnych. Niewielki park zaprojektowano przeprowadzając szerokie konsultacje wśród społeczności lokalnej: mieszkańcy mogli wypowiedzieć się na temat proponowanej koncepcji. Kiedy przygotowano już teren i rozplantowano ziemię, urządzono festyn, podczas którego wszyscy sadzili rośliny. Wspólnie pracowali zarówno zasiedziali, jak i nowi lokatorzy osiedla, co skutecznie przełamało nieufność tubylców względem przybyszów. Inna odmiana architektury partycypacyjnej uprawiana jest przez władze miejskie Paryża.W ręce mieszkańców oddaje się tam, na określony czas, tereny przeznaczone w przyszłości (za 6-8 lat) pod większe inwestycje. Na razie powstają tam ogródki działkowe i miejsca te nabierają nowej jakości, unikając losu „kryminogennych przestrzeni niczyich” Oskara Newmana. Zanim jednak Alexandrowi śniło się o architekturze partycypacyjnej, w latach 20. ubiegłego wieku rozpoczęto na warszawskim Żoliborzu budowę osiedla WSM. Osiedle powstawało w latach 1926-48; projektowali je młodzi, sympatyzujący z grupą „Preasens” architekci: Bruno Zborowski, Barbara i Stanisław Brukalscy, Jan Chmielewski i Juliusz Żakowski. Stanowiło część Nowego Żoliborza – dzielnicy nawiązującej do idei miast-ogrodów Howarda. Miało stać się mieszkaniem nisko uposażonych urzędników, inteligentów i robotników – członków Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Struktura WSM-u była precyzyjne zaplanowana z myślą o bogatym zapleczu społeczno-kulturalnym. Działały tu kluby, biblioteki, sklepy spółdzielcze, łaźnie i pralnie. Powołano też osiedlową wspólnotę pod nazwą Towarzystwo „Szklane Domy”, która spełniała cele oświatowe i była ośrodkiem samopomocy lokatorskiej. W latach 40. Barbara Brukalska, prowadząc teoretyczne studia nad zasadami budowy osiedli mieszkaniowych, wprowadziła ideę „zielonego rdzenia osiedla” jako centrum życia społecznego. Miał nim być park. Podobnie jak w wielu osiedlach powstałych w tym i późniejszym okresie, przestrzeń ukształtowana została dla ludzi żyjących we wspólnocie. Pomimo upływu lat i zmian w rzeczywistości gospodarczo-politycznej, ten zamysł projektowy jest ciągle odczuwalny. Mieszkająca tu wspólnota wykształciła widoczną do dziś strukturę przestrzenną, w której zasadniczą rolę zaczęły pełnić ogrody. Podejmowanie lokalnych inicjatyw nie jest jednak możliwe bez poczucia związku z miejscem. Mało tego, poziom identyfikacji z konkretną przestrzenią wpływa bezpośrednio na jej wygląd. R.G. Ames stwierdził, że przeżywalność roślin użytych do nasadzeń miejskich bardziej zależy od udziału społeczności w planowaniu i sadzeniu niż od innych czynników. Zaangażowanie ludzi w proces kreacji otoczenia sprawia, że zaczynają utożsamiać się z nim i czują się za nie odpowiedzialni. Osiedlowe 17 ogrody mogą być fundamentem integracji lokalnych społeczności, czego przykładem są wspomniane realizacje w Seattle i w Paryżu. Przestrzeń społeczna WSM-u wyraża się przez zasadę wspólnego użytkowania architektury i zieleni. Regułę tę ustanowiono już w momencie tworzenia koncepcji osiedla. Jego struktura, na którą składają się kolonie tworzone z budynków połączonych wspólną przestrzenią dziedzińca i rozmieszczone wokół centralnie położonego parku, sprzyja zarówno identyfikacji z miejscem, jak i daje możliwość współdecydowania o jego przyszłości. Architektura tego pierwszego osiedla spółdzielczego w Polsce miała być tania i prosta w wyrazie, jednak detale, które zawdzięcza nie tylko projektantom, ale i starym warszawskim rzemieślnikom, nadały jej niepowtarzalny rys dwudziestolecia. Kute ogrodzenia i poręcze schodów, drewniane ławeczki dla dozorców umieszczone przy wejściu na klatkę schodową, kamienne ławki na dziedzińcach i delikatna stolarka okienna – wszystko to sprawiało, że modernizm WSM-u był modernizmem „domowym”, modernizmem „z ludzką twarzą”. Niestety, elementy te obecnie zanikają, w najlepszym razie ustępując miejsca prostym, prefabrykowanym częściom. pozwala człowiekowi rozpoznawać otoczenie i w ten sposób pomaga mu znaleźć egzystencjalne oparcie. W żoliborskim osiedlu zastępują go rośliny: kwitnące drzewa, krzewy i wspinające się po ścianach pnącza. Łamią one twardą strukturę architektury, nadając jej nowy rytm, a raczej takt, melodię. Obserwując dziedzińce WSM-u, nie można oprzeć się wrażeniu pulsowania. I nie jest to tylko puls życia – codziennych zabieganych poranków, sennych popołudni i chłodnych wieczorów. Wiosną pachnie tu czeremchą, latem lipami, jesienią opadającymi mirabelkami, a zimą rześkością lodowych sopli kapiących z osiedlowych galerii. Rytm pojawia się w formach ogródków pielęgnowanych przez mieszkańców, a napięcie w nieustannym decydowaniu o wspólnej przestrzeni w wyniku jej budowania – wspólnego urządzania dziedzińców i określania za pomocą zielonych form, co moje, co nasze, co ich… Rytm jest również elementem wyróżniającym żoliborskie osiedle z zabudowy dzielnicy. Otaczające kompleks aleje klonów, topól i robinii podkreślają jego odrębność i wyjątkowość. 18 wszystkie fot. w artykule: beata joanna gawryszewska Detal architektoniczny W przestrzeni zabudowy wielorodzinnej architekci nie pozostawili miejsca na prywatne ogrody. Powstały spontanicznie: zbudowane przez mieszkańców na rabatach pod oknami, zastępują gładko strzyżone trawniki. Wyniknęły z chęci obcowania z pięknem, z naturalnej potrzeby identyfikacji z miejscem przez włożenie w nie swojej pracy i wrażliwości. Ta transformacja przestrzeni od założeń projektantów do zagospodarowania przez mieszkańców nie kłóci się bynajmniej z zasadami budownictwa społecznego. Barbara Brukalska pisała: „Należy umożliwić, a nie narzucać nowe sposoby życia. Zbędne zmniejszenie swobody życia przyszłego mieszkańca jest nadużyciem władzy spoczywającej w rękach budującego.” Lokatorzy WSM-u nie byli zapraszani do uczestnictwa w kreowaniu swego otoczenia w sposób, w jaki robi się to teraz. Ofiarowano im jednak przestrzeń, którą mogli współtworzyć, a PRL-owska rzeczywistość paradoksalnie temu sprzyjała. Nic i nikt nie przeszkadzał w tym, żeby przekopać kawałek trawnika pod oknem i posadzić tam kolorowe kwiaty. Człowiek potrzebuje oswojonej, przyjaznej przestrzeni, którą mógłby odróżnić od nieprzyjaznego krajobrazu naturalnego. Jeżeli zaś ma jakieś bezpieczne miejsce na ziemi, to jest nim dom i ogród. Mając wokół siebie świat, który rządzi się pewnymi regułami, używa tych reguł do porządkowania swojej przestrzeni za pomocą ustrukturalizowanych obrazów. To kwintesencja ludzkiej walki z przyrodą o bezpieczeństwo, o posiadanie, o miejsce. Optymalną formą przestrzeni egzystencjalnej jest siedlisko składające się z domeny prywatnej – domu w ogrodzie – i domeny sąsiedzkiej – wspólnej przestrzeni ulicy oraz terenów należących do społeczności. Niezwykle istotny staje się tu fenomen przedogródka – domeny zarazem prywatnej i społecznej, gdzie w barwnych, rytmicznych formach wyraża się symbolika izolacji (prywatności) i otwarcia (bycia we wspólnocie). Ludzie w naturalny sposób dążą do takiej struktury. Mieszkania w zabudowie wielorodzinnej nie dają możliwości pełnego jej kształtowania, dlatego w osiedlach mieszkaniowych tworzą się struktury szczątkowe i zastępcze. Pielęgnowane przez mieszkańców ogródki pod oknami mienią się kolorami kwiatów i fascynują figlarną różnorodnością form roślinnych. Są niepowtarzalne i dlatego tworzą tak niepowtarzalne miejsca, jak przydomowe ogrody. Namiastką wspólnej przestrzeni społecznej stają się podwórka i dziedzińce wewnątrz budynków wielorodzinnych, zaś granica wspólnoty zostaje wyartykułowana poprzez aleje drzew posadzone wokół osiedla. Mieszkańcy sami potrafią zbudować taką strukturę, od dziesięcioleci spontanicznie tworząc „architekturę partycypacyjną”. Można więc sądzić, że proces ten jest optymalny dla warunków osiedli, a naśladowany w miejscach, które nie mają takiej tradycji, może pomóc w budowaniu dojrzałej struktury przestrzeni społecznej i przyczynić się do lepszej integracji społeczności. Architekt powinien tu być przede wszystkim doradcą, nie kreatorem. Bo architektura partycypacyjna nie polega tylko na zapraszaniu mieszkańców do konsultacji nad projektem i sadzenia drzewek według ustalonego wcześniej planu. Mnie samej marzy się taka architektura partycypacyjna, gdzie architekt postępuje krok w krok z użytkownikiem, a może nawet pół kroku za nim... 19