Wincenty Sokołowski ur. 29.04.1920 r. Rozmawiała: Aleksandra

Transkrypt

Wincenty Sokołowski ur. 29.04.1920 r. Rozmawiała: Aleksandra
Wincenty Sokołowski
ur. 29.04.1920 r.
Rozmawiała: Aleksandra Karmelita
- Na początek zapytam skąd Pan pochodzi i w którym roku się urodził ?
29 kwietnia… Aż na Wileńszczyźnie. Parafia Głębokie. To jest od Wilna jadąc w kierunku Rygi. My
tam blisko mieliśmy. Rowerami. My jechalim z roboty, na roboty.
- A czym zajmowali się Pana rodzice wtedy?
Rodzice na roli. Na roli, pracowali.
- Pamięta pan tamte czasy? Czasy wojny ?
Czemu nie? Dobrze jeszcze pamiętam, dobrze zapisało się tam. To pracował na roli – wszystko było
ręcznie robione. Nie było maszyną tam nic. Wszystko to – sierp, kosa i widły. I to tylko – więcej nie
znali nic. A przed wojną bardzo dobrze na roli, spokojnie. Wszystko mieli swoje bo trzeba było mieć.
Tu teraz ludzie przyzwyczajone – kobita śniadania bez sklepu nie zrobi, obiadu nie zrobi. Nic nie
zrobi. A wtenczas do sklepu dwa razy do roku pojechało się w potrzebie. A tak wszystko swoje było.
Co tylko chciałeś. Kaszy, mąki – wszystko swoje. Tak się żyło.
A dlaczego przeprowadził się pan na te tereny ?
Bo my swojego nie mieli nic. Wszystką ziemię pracowali my w dzierżawie. Brali i pracowali. A jak
przyszło po wojnie – powiedzieli , że tu możem dostać wszystko od państwa – to jazda ! Swojego nie
mielim nic. Chałupa – tu gdzie pracowali tam chałupę dostali. U kogoś pracowali to dostało się
wszystko mieli. A jak po wojnie – nikogo, nic nie byli. Mieli swoje konie, krowy to zabrali do wagonu. I
przyjechali z tym.
To Pana rodzice mieli swoje własne konie, zwierzęta?
Tak, tak. Swoje koni parę i krowy. Wszystko przewieźli tu. Do Radusza.
I od razu zamieszkał pan w Kołczygłowach z rodzicami ?
Nie, tu w Raduszu. Kołczygłowy gmina. Ale we wsi to w Raduszu. A faktycznie to w Raduszu na
wybudowaniu. Na wybudowaniu to było.
Czego spodziewali się Pana rodzice tutaj, na tych terenach ?
My nic nie spodziewali się… Spodziewali się dostać ziemię i robić. To jest zasada. Rolnicza zasada.
Masz ziemie, masz konie swoje – wszystko . I możesz robić. Od razu swoje wszystko jest.
To ile pan miał lat kiedy przyjechał pan tutaj?
Piętnaście lat, w szesnastym roku.
A może pan opowiedzieć jak wyglądały pierwsze dni tutaj – na tych terenach, po przyjeździe?
Nam było bardzo dobrze. Był na raz mój ojciec i ojca brat. On miał pięcioro – rodzinę – i nas pięcioro
było. U nas było wesoło. Wszystko bylim – razem. Mieli dwie chałupy za wioską tam i wszystko
razem było. Robić mieli co , wszystko mieli. Nic go nie obchodziło.
Na drugi dzień pojechali to jeszcze Niemcy byli. Niektórzy gdzieś krzesło dostali, gdzieś stół dostali. I
było w domu dużo zniszczone. Ale to okno szyby – raz dwa rozpatrzyło się – gdzieś ładniejsze było i
to wstawiło się. Ale to nie było okno bardzo poniszczone. Było wszystko w porządku bo Niemcy
jeszcze prawie wszędzie byli. Jeszcze wszędzie mieszkali, to problemów nie było.
A jak wyglądały relacje z Niemcami ?
A bardzo przyjaźnie. Razem robilim. Niemcy do nas przychodzili, pomagali robić – mleko dostali czy
chleba. Nie było, że ten Niemiec, a ten taki. Nie. Nie było podziału. Lepiej jak dzisiaj. Dzisiaj gorsze
podziały są. A wtedy to nie . Wzajemnie wszystko było. Równo było. Mnie lepiej podobało się
wtenczas po wojnie jak teraz. Teraz j jeden drugiemu gorsze wrogi są jak wtenczas.
Czyli był pan zadowolony z przyjazdu w te tereny ?
A rzecz jasna. Byli zadowoleni. Mieli co robić. Przyjaźń między ludziami też bardzo dobra była.
Wszędzie była zgoda.
A pamięta pan czy były jakieś różnice między ludźmi, którzy pochodzili z różnych stron Polski ?
Nie, nie było. Nie było. Nie było podziałów, że jeden tam, a drugi stąd. Nie było. Wszystko było – czy
ten był z Hrubieszowa, czy ten był z Wilna, czy ten był z Krakowa, czy ten był z Niemiec , wszystko w
porządku.
A czy te tereny różniły się jakoś od terenów, z których pan przybył?
Różnica … troszkę może ale znikoma, znikoma różnica. Tam zima ostrzejsza ale czas wiosenny o dwa
tygodnie różnicy między tam, a tu było. Tu jest klimat morski. A tam umiarkowany. Co innego jest.
Tam jak było ciepło, przyszło lato – na dworze mógł spać bez przykrycia, normalnie ciepło i kataru nie
naciągniesz. A tu spróbuj w nocy przeżyć. Katar naciągniesz – powietrza zimnego morskiego
naciągniesz. Grypa. A tam tego nie ma. Tam ziemia ciepła od razu. Choć jest mróz bardziej, a tam
przyjdzie wiosna, od razu wyparuje i jest ciepła. A u nas pod spodem z ziemi ciągnie.
Czy dużo zmieniło się na tych terenach od tamtego czasu ?
No to już dzisiaj rozbudowane wszystko – to już wiadomo. A tereny.. Ziemia, budynki.. Budynków
zmieniło się, ale tereny te same. To bez zmian. Setki, tysiące lat – to nie zmieni się. Budynki i ludzie
zmieniają się. A reszta nie zmienia się.
A czy ludzie mówili w jakichś różnych gwarach ?
Nie , raczej tak – każdy miej więcej swoją gwarą pociągał ale dogadywali się. Nie było problemów.
Rozumieli się ?
Problemu nie było. To obojętnie – czy przyjechali z Hrubieszowa czy z Ukrainy czy z Białorusi – to
rozbieżności nie ma w mowie. Czasami gwarą zaciągnie – o , ja dopiero poznam „Ty jesteś stamtąd”.
Ale to bez rozmowy, od razu poznawali , jeden drugiego poznawali, skąd. Wystarczy po gwarach –
zaraz poznało się. To nie potrzebne ani pytanie takie. Ale u nas , co na zachód tu przyjechali to
Kaszuby tylko byli . No później co w 47 roku to z Hrubieszowa czyli z południa. A te dwa lata, półtora
czy rok to tylko byli Kaszuby i z Białorusi co byli.
Czyli Kaszubi też byli tutaj na miejscu ?
Ale Kaszuby i Białorusini to trzeba powiedzieć, że to jest jedno i to samo. Jedna kultura. Podobne.
Tylko, że gwary – a tak wszystko to jest jedno to samo. I praca – tak samo pracowali. Wszystko –
kosa, brona i sieli. I Kaszuby i tam. To jest wszystko to samo.
A czy trzymali się ludzie w takich grupach ?
Nie , nie było podziału, nie było. Miej więcej to tak ale żeby te swoje, a te nie swoje to nie. Tych
podziałów nie ma. I dzisiaj w Polsce nie ma tak bardzo tych podziałów. Czy ten z Krakowa, czy ten z
Wilna przyjedzie – to tam swoje mają swoje, ale żeby tam więcej podziałów było to nie ma.
Czy może pan opisać pierwszy miesiąc tutaj na tych Ziemiach Odzyskanych ?
Pierwszy miesiąc. My przyjechali w styczniu tu. Trzeciego stycznia byliśmy już w Raduszu na miejscu na Trzech Króli. I od razu w domu porządki zaczęli robić – bo tam trzeba było przyszykować piece do
grzania, wszystko. A i szukali zawsze tu dla krów trocha siana zdobyć . Bo jeszcze po Niemcach tu
były porozrzucane – to kartofli kopczyk , to brukwy. To szukali żeby bydłu coś dać. Starali się. Bo tu
była gospodarka gdzie owce też mieli - to ratowalim się. To przywiozło się, brukwy i siana dostali. Bo
tam słoma była ale siana to brak. Ale tu po lasach Niemcy mieli – nakosili i było rozrzucone wszystko.
Tylko trzeba było jechać i przywieźć. Konie mieli swoje, wszystko swoje to problemu nie mieli.
Zawsze sprzedał coś – i mieli zabezpieczenie.
A przyjechał pan z rodzicami i z rodzeństwem ?
Przyjechał mój ojciec i ojca brat. Brat miał pięcioro dzieci i nas pięcioro.
A czy mieszkali jeszcze Niemcy w tym domu czy był pusty ?
Był pusty. Niemcy byli obok tylko. We wsi byli, na górkach jeszcze majątek był, a to było akurat na
wybudowaniu pod lasem to tam Niemców nie było. Niemcy byli tu kilometr. To byli tu we wsi to
Niemcy byli.
W każdym domu jak po przychodzili z Kieleckiego – dużo ludzi było. To jeden Niemca miał sobie do
roboty!
Niemca do roboty ?
Tak. Pomagali im. Ale byli w porządku – zawsze im jeść dali. Ale robili. Oni już poczuli się lepsze
Czechy! Niemca mieć. A my śmiali się bo my ze Wschodu to już tego nie brali. A mieli Niemców oni
do roboty. Sobie tego używali. Ale oni odeszli za parę lat.
A ci Niemcy pracowali u nich za darmo ?
Nie, oni chcieli żeby coś dać zjeść. Chleb, to coś do chleba. Chleb to problemu nie było, nie. Ale do
chleba najgorzej było. Mleko było – potrzebował maślankę czy masło coś. Ale coś dostać do tego…
A to byli miejscowi ci Niemcy ?
Tak, miejscowi. To później już po roku czasu ich powybierali tu. Do Suchorza były transporty i tam
czekali i ich wywozili wszystkich. Na transport, zawsze czekali na transport. I co miesiąc ich mniej
robiło się. Zawsze czekali na transport. A zborny punkt był w Suchorzu. Tam majątek był, Ruskie go
mieli i tak zbierali. Tam jeździli i tu na wsie też. Każdy sołtys – był Niemiec, oni mieli sołtysów – i oni
mieli listę, wiedzieli gdzie mają zgłosić się – i jechali. O – to ja wiem dokładnie jak to było.
Czy oni chcieli się przeprowadzać stąd ?
To jest pytanie dobre. Szczerą prawdę powiem. Wiedzieli, że muszą opuścić. A czy chcieli czy nie
chcieli to zależy jak. Każdy, jak żył 20 lat – oni tu byli 150 lat, dwa trzy pokolenia. Niektórzy mniej, a
niektórzy to byli osiedlone, zeszli się tu.
A tu jak pan przyjechał to poznał pan kogoś z Niemców ?
Nie nie, tego nie. Kaszuby co tu żyli chodzili na roboty tam – to oni tam jeden z drugim już mieli
znajomość. Ale te co przyjeżdżają tysiąc kilometrów skądś – nie da rady
A czy ludzie spotykali się gdzieś w wolnym czasie – na początku jak się pan przeprowadził tu ?
Zabawy były towarzyskie. Zrób zabawę dziś , to zawierucha jeden drugiemu. A wtenczas spokojnie.
Wszystkie bawili się ładnie. I co sobota co niedziela zabawa stale była. Pozbierali się, harmoszka w
łapę, muzykantów, czapka wziuł, pozbierał – grał muzykant, a się bawili! A teraz tego nie ma.
Młodzież nie umie się zorganizować. Ale znów – weź na wsi zrób dziś potańcówkę gdzieś. To – „co
jest?” – cała wieś powie. Wiecie jakie ludzie teraz porobili się ? Nie do życia. Bo oni „Spokój
naruszają! Zrobili zabawę ! Hałas na całą wieś !”
A jak taka zabawa wyglądała dawniej ?
Normalnie. U nas w Raduszu była świetlica. Co sobota poszedł – wiedział gdzie który grał. Posadził,
muzykę dał, a na koniec czapkę wziuł – pozbierali, zapłacili mu i poszedł. I jeszcze pół litra dostał. I
grał cały wieczór.
A co grał?
A muzykantów u nas było tu. Grali, byli. Harmonia, akordeon – to wystarczało. Bęben i koniec. I
wszystko bawiło się.
A pamięta pan co śpiewali, jakie to były piosenki ?
Gdybym się jeszcze raz urodzić miał to tylko we Lwowie – ładny walczyk , a resztę było więcej
rosyjskiego takiego. Katiusza. Fokstrot. W Warszawie na Pradze,
A kto pana nauczył tych piosenek ?
Jeden drugiego tak szkolili. Co sobota potańcówka. A jak nie to robilim i u Barnowie w pałacu. Była
świetlica. Harmoszkę, muzykanta tu pod pachę . Poszedł i posadzili i jeden drugiego uczyli.
Młodzi ludzie tylko czy starsi też?
Starsze to tam nie wtrącali się. Młodzi . Starsze to tam szli spać. Nie piali, młodym nie przeszkadzali.
Tu u nas było młodym w Raduszu co sobota robili potańcówki. A dzisiaj leży świetlica, na świetlicy to
nie da rady zrobić. Bo ciszę zakłócił. Hałasy.
Czy w pierwszych latach kiedy pan tu przyjechał były takie zwyczaje jak chodzenie kolędników po wsi?
Nie, raczej nie. Na Wielkanoc, lany poniedziałek – to tak, ale kolędy co się jak przed Bożym
Narodzeniem . Tu w Kołczygłowach byli. Przebierali się przebierańce. Od razu po wojnie ? Tak,
naśladowali. Stare rzeczy przywiezione były czy z jednej strony czy z drugiej to naśladowali. Jak nie
jedne to drugie. To tak. I za diabła ubierali się na gwiazdkę.
Na Trzech Króli to tam na wschodzie u nas chodzili. Tu przebierańce tak, ale tam chodzili od chałupy
do chałupy. Śpiewali ładnie. Tu już powtórki nie było tego.
A dlaczego nie?
Nie było organizatorów takich. Tej imprezy.
A tam na wschodzie kto to organizował ?
Tam byli – starsze, które to organizowali, umieli. Sobie pozbierali ze wsi z pięciu, dziesięciu . Jedni
grali, inni śpiewali i tak chodzili. A tu byli takie , do zawołania. Ale już, tak powiem – kultury nie mieli.
A ci starsi ludzie, którzy tam organizowali to nie przyjechali tutaj?
Starsi ludzie – co jechali to jechali, a co zostali to zostali. Tam przecież dwa miliony zostało jeszcze.
Bo było dwanaście milionów na wyjazd . Dziesięć milionów wyjechało, a dwa miliony zostały. Ojciec
pracował akurat w tym Biurze Repatriacyjnym, to wiem.
A czy sąsiedzi pomagali sobie wzajemnie – na przykład przy żniwach ?
Jeden drugiemu? Taak. Cały czas. Bo tam u mnie sąsiad był – przecież jak była młócka, to u sąsiada
bym ja nie wymłócił? Musielim sobie pomagać.
A ludzie z innych regionów też pomagali sobie nawzajem?
Jeden drugiemu na wsi u nas cały czas. Jak u nas robili młóckę to do tej maszyny przecież dziesięciu
ludzi trzeba . A bez ludzi co zrobi? To po kolei. Jeden drugiemu – i chodzili, wymłócili każdemu.
Maszynę mieli – młocarnię tę na elektryczny pas i później jeden drugiemu. Już w polu to tam nie, nie
potrzebne – każdy sam sobie porobił. Ale do młócenia – na wsi bez ludzi nie dasz rady, żeby tam nie
wiadomo co ! Chyba, że swoje dziesięć osób miał – i dorosłych – to by dał radę. Bo małych co tam –
małemu nie weźmiesz.
A z miejscowymi Kaszubami też tak sobie pomagano ?
To już nie ma różnicy. U nas w Raduszu ze wschodu nas było troje rodzin, a to – wszystkie Kaszuby
byli. I u nas podziału nie było. Czy to taki czy taki. Też wszystkie teraz żonate razem – czy to Kaszubka
czy nie, podziału nie ma.
A jak ludzie żenili się i wychodzili za mąż to w swojej grupie czy pomiędzy grupami?
Między grupami. Tu podziału nie ma. A dzisiaj to w ogóle – czy będę w Afryce, czy będę w Egipcie, czy
czarny czy biały – to jednakowo.
A pana małżonka skąd pochodziła?
Z Warszawskiego. Długo po przyjeździe pan ją poznał ? Na drugi rok. Bo w jednym roku przyjechali
prawie , że od niej dwa miesiące wcześniej w listopadzie, a w styczniu oni byli tu.
I jak państwo się poznaliście ?
A byli we wsi. Ona, jak już przyjechali to zawsze spotykalim się razem – na potańcówkach, rozrywce zawsze byli razem. Zapoznań nie potrza. Nie trzeba pytać się. Samo swoje przychodzi. Trzeba
wiedzieć.
A musiał pan pytać jej rodziców o zgodę na malżeństwo ?
Z rodzicami wcześniej znał się ja jak i z córką. Bo on był w Niemczech na robotach, został się tu i
później brat przyjechał z Warszawskiego, mojej żony ojciec przyszedł tak samo i mieli wszystko w
jednej wsi. I z Warszawskiego i z Białorusi i Kaszuby.
A jak wyglądało wesele pana i małżonki?
Normalnie odbywało się. Między ludziami tu podziałów nie było.
Kogo się zapraszało na wesele?
Zawsze swoich. Bracia, kuzynowie – z jednej strony, z drugiej strony. Ona swoich, on swoich. Zawsze
pierwsza rodzina idzie. I sąsiedzi. Rodzina i sąsiad musi być. Bo sąsiad to jest pierwszy jak brat. Trzeba
wiedzieć. Dobry sąsiad lepszy jak brat.
Czemu sąsiad lepszy jak brat ?
Bo zawsze kiedy trzeba pomoc liczy się na sąsiada. Jak jest dobry. A jak obydwoje do niczego – sąsiad
i brat – to wszystko do niczego. I życie do niczego. Sąsiad i brat – trzeba liczyć, że na jednej drodze
jesteśmy. Bo dobry sąsiad pomoże zawsze lepiej od brata. A jak niezgoda to na całe życie.
Czy szybko poczuł się pan u siebie w tym nowym miejscu ?
Prędko. Młodzi ludzie to prędko. Aby tylko chwycili jeden z drugim na wsi to wszystko idzie prędko.
Jeden do drugiego. I zaufanie i wszystko. Wszystko idzie. Normalnie. Jak nie ma postronnych, którzy
podżegają – to jest najgorsze. Ale tu nie było tego. Nie było. Była wzajemność.
A pana rodzice byli zadowoleni ze zmiany ?
Bardzo. Dlaczego nie. Zawsze byli zadowolone. Dlaczego mieli by być nie zadowolone? Tam było nic.
Tu jak dostali mieszkanie, ziemię.
Czy powstawały jakieś nowe zespoły folklorystyczne wśród ludzi, którzy przyjechali z innych terenów?
Raczej do zespołowej kultury – nie było organizatorów do tej sprawy. Zabawy – to więcej miał jak
zrobić. Potańcówki – w Raduszu, w Barnowie.
To pan też organizował te zabawy?
Jo. Muzykantów miał, posadził w kąt i poszli! Powiedział się, że będzie potańcówka. Zrobimy, w
porządku. To już tam szykowali wszystko. Młodzi, to się prędko dogadali ludzie.
A co trzeba było przyszykować na taką potańcówkę ?
Nie potrzeba nic ! Chałupa – zawsze znaleźli gdzieś pustą chałupę. Duży pokój gdzieś. A i w każdej wsi
była świetlica. Przychodziło się - gwizdnęło się wszyscy byli.
A dobry organizator to wszystkich swoich zna. Nie z jednej wsi ale z piętnaście wsi zna. Zawsze z dwie
trzy poprzychodzą. Nie z jednej wsi.
To z jakich wsi tu ludzie przychodzili ?
W Raduszu u nas to akurat Kołczygłowy, Radusz, Wierszno. Bo tu blisko mamy – 900 metrów. Z
Wierszna to trochę więcej – dwa kilometry mięli. Wszystko byli razem. To z Jezierza też. Wszystkie
do jednej wsi chodzili.
A bójek nie było ?
Nie. Nie mieli z tym problemów. To nie dzisiaj. Dziś jakby tu zrobił potańcówka to trzeba by z
piętnaście - gdzie tam! – całą kompanię policjantów ustawić. A przecież nie mieliśmy, nikogo tu nie
bili. Ani milicjanta ani nikogo nie widzieli. Broń Boże. A jak milicjant przyjeżdżał – też chciał pobawić
się. I wszystko spokojne. Inne ludzie byli. Inna młodzież była. Więcej zdyscyplinowana.
A te świetlice były już jak pan przyjechał czy ludzie je budowali?
Była szkoła, a świetlice nie były ale później w Raduszu szkoła była to świetlicę zrobili w jednej Sali
dużej , a trzy pomieszczenia nauczycielskie małe. I to zaraz po dwóch latach od wojny już świetlica
była w Raduszu, zrobili. A tak była w Raduszu świetlica poniemiecka, dwa lata. Szkoła była, był sklep.
I tam było co trzeci co drugi wieczór – zbierali się sobie na miejscu to wszystko tu wkoło – pod
jednym dachem. Ale później już zrobili w szkole a z tamtej już powstała ruina. A było w Raduszu
bardzo pięknie – duża sala była. Bardzo duża sala. Było bardzo ładnie tam.
Tam były od razu po wojnie potańcówki?
Tak tak tak. I za Niemca byli tam. Bo to był sklep, wszystko było – i tam i za Niemca było, bardzo sala
była duża. A później już jak zrobili tu – tamta sala już poszła w ruinę. Bo pruski mur był, a ten co miał
gospodarkę po wojnie, ocalał wszystko – nie był w stanie remontować.
A czy pamięta pan taką pierwszą po wojnie potańcówkę ?
Dlaczego nie pamiętać. Pamiętam dobrze
A czy wracał pan kiedyś w swoje rodzinne strony?
Ile razy! W osiemdziesiątym pierwszym, w ósmym roku. Obleciał wszystkich.
Czy zna pan jakieś ciekawe historie, które się tutaj po wojnie wydarzyły – warte opowiedzenia ?
To sama praca, jednakowo. Rolnik, który pracuje żadnych historii nie ma bo przeżycia ma swoje.
Tylko praca . Jak nie tu to tu. Praca jednakowa.
Ciężka ta praca ?
Ciężka…? Przyzwyczajenie. Człowiek przyzwyczai się to i w piekle dobrze jest.
Lepiej się panu żyło dawniej kiedy pan pracował czy dziś, kiedy ma pan czas, wyjeżdża… ?
Jak na rencie sam jestem. Nikt nie dokucza. Od nikogo nie zależny. Ani ja ani ode mnie. Sam z sobą
żyję. Gdzie chcę to jadę. Gdzie pójdę – za mną nie ma nikogo. Nikt nie powie – gdzie jedziesz, co
robisz, po co jedziesz ? A co kogo obchodzi. Nie ma kogo zapytać się, nie ma komu powiedzieć. Sam z
sobą. I nie narzekam. Nie narzekam ani na formę, ani na kondycję ani na inne. Gdzie chcę mogę
jechać. Do Rzymu, do Paryża. W Rzymie byłem, na wieży Eifla byłem...
Dziękujemy za rozmowę

Podobne dokumenty