Chciwość. Nowe Rospudy

Transkrypt

Chciwość. Nowe Rospudy
Chciwość. Nowe Rospudy
Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od dobrze znanej Doliny Rospudy postanowiono zbudować
lotnisko! Niepokojąco blisko i, co niepokoi jeszcze bardziej, bezpośrednio po zapadnięciu wyroków w
sprawie tej pierwszej.
Niepokojąco blisko i, co niepokoi jeszcze bardziej, bezpośrednio po zapadnięciu wyroków w sprawie
tej pierwszej. Mimo to, władze regionu forsują inwestycję pod urokliwym Tykocinem, zwanym
Kazimierzem Podlasia. Praktycznie na terenie obszarów naturowych i na styku 2 parków narodowych
- Biebrzańskiego i Narwiańskiego. Parki znane w całej Europie z powodu ostatnich połaci otwartych
bagien, które, co w tej sprawie jest bardzo istotne, przyciągają wielkie stada migrujących ptaków.
Chroni je prawo krajowe, europejskie oraz międzynarodowe konwencje, z których warto wymienić
chociażby ramsarską, dedykowaną najcenniejszym na Ziemi tzw. obszarom wodno-błotnym.
Doprawdy trudno sobie wyobrazić bardziej ryzykowną lokalizację dla portu lotniczego. A jednak…
Odlot!
W roku 2009, Podlaski Urząd Marszałkowski, nie czekając na tzw. decyzję środowiskową, a więc
wbrew regulacjom prawnym oraz, przede wszystkim zdrowemu rozsądkowi, zapowiedział powstanie
lotniska pod Tykocinem. Nie zważając na obowiązujące normy administracyjne, wkrótce urzędnicy
ogłosili przetarg na opracowanie studium wykonalności dla tejże lokalizacji. Niezwykle droga w
takich przypadkach dokumentacja okazała się też wyjątkowo niekompletna i tendencyjna. Jednak
nawet z zawartych tam analiz wynika, że samoloty będą schodziły do lądowania i startowały m.in.
bezpośrednio nad biebrzańskim Bagnem Ławki. I tak, na przykład, samoloty typu Boeing 735 GV5
będą schodziły poniżej pułapu 1000m. już w odległości 25km. od lotniska. Startujące Boeingi 735
osiągną taki pułap dopiero w odległości 10km. od lotniska. Oznacza to, że bliżej portu, ale
bezpośrednio nad terenami chronionymi jako parki narodowe oraz obszary naturowe, samoloty będą
znajdowały się na pułapie 200-500m. Trudno pominąć fakt, że jest to niezgodne z prawem w świetle
regulacji dotyczących obszarów Natura 2000. Jednak jeszcze bardziej szokuje nonszalancja
dotycząca bezpieczeństwa publicznego. Otóż zgodnie z biznesplanem, warta 66mln. Euro(!)
inwestycja zakłada ruch powietrzny na poziomie 6223 samolotów rocznie - ok. 17 na dobę. Problem
jednak w tym, że obok licznie unoszących się w powietrzu samolotów, jeszcze liczniej będą się tam
unosiły stada ptaków. W tym dużych – przede wszystkim gęsi i łabędzi. Przynajmniej dopóty, dopóki
nie wybiją ich spadające samoloty. Zresztą do spowodowania katastrofy wystarczy również kolizja ze
stadem małych ptaków lub pojedynczą gęsią lub np. mało zwrotnym (orłem) bielikiem. Żadne
nowoczesne odstraszacze nie pomogą. Lotnisko ma powstać na trasie jednego z największych
szlaków migracyjnych na Ziemi. Wielkie masy ptaków przelatywały wzdłuż Doliny Biebrzy i Narwi na
kierunku północny wschód – południowy zachód na długo zanim my nauczyliśmy się latać.
W 2011, powołując się przede wszystkim na uchybienia formalne, Generalna Dyrekcja Ochrony
Środowiska uchyliła pozytywną decyzję Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Białymstoku
zezwalającą na wybudowanie lotniska pod Tykocinem(!?). Urząd Marszałkowski zapowiedział…
wniesienie odwołania oraz uzupełnienie dokumentacji(?!).
Pod prąd
Nieodżałowany Artur Tabor, jeden z naszych najbardziej utalentowanych i najbardziej wrażliwych
fotografików, tak napisał zapytany o najcenniejsze miejsca warte ochrony: „Ja stawiam na Wisłę
Środkową, odcinek Dęblin - Góra Kalwaria. Odcinek jest arcyciekawy przyrodniczo. Najładniejsza
dzika rzeka. Królowa polskich rzek. Od lat mówi się o powołaniu tu parku narodowego - nikt jednak
nie słucha. Od lat walczymy o ochronę i promocję Wisły. Były próby powołania tu przynajmniej parku
krajobrazowego. Niestety jest blokada samorządów. Władzy śni się żeglowna, uregulowana Wisła,
po której pływają barki. Budowanie zapór, kaskad. Działa tu silne lobby meliorantów. Dostają kasę
na regulację, sypanie ostróg, modernizację wałów. Ludzie uwierzyli, że opanowali rzekę, że złapali
Pana Boga za nogi i zamieszkali tuż za wałem w tarasie zalewowym rzeki. Teraz Wisła to wróg najlepiej jakby się ją zasypało. Generalnie ludzie odwrócili się do rzeki plecami...”
Minął zaledwie ponad rok od śmierci zakochanego w Wiśle Artura, a nad wodami „Królowej”
pojawiło się kolejne wielkie zagrożenie – wielka tama w Nieszawie. Jak zwykle w takich razach,
jednoznaczne wyniki ekspertyz środowiskowych, czy wątpliwości natury administracyjno-prawnej
wydają się być kompletnie ignorowane przez inwestorów. Odrzucana jest też nauka płynąca z błędów
innych. Tak samo jak dobre praktyki przez nich podpowiadane. Jedno i drugie napływa do nas
wartkim strumieniem z sąsiednich Niemiec, z Francji, z Dani, z Wielkiej Brytanii. Wszędzie tam
doświadczenie pokazało, że regulacje rzek są najlepszym sposobem do… utraty kontroli nad nimi.
Wyprostować i uregulować rzekę, to tak jak zamienić wyboistą i krętą polną drogę w asfaltową
jezdnię szybkiego ruchu. Zresztą, aby to zrozumieć wcale nie musimy studiować powodzi w
Niemczech, czy Francji. Przecież mamy własne – coraz częstsze i coraz bardziej dramatyczne w
skutkach.
W każdym razie, w wymienionych krajach (oraz innych), na tamtejszych rzekach też prowadzi się
ogromne inwestycje – tyle że w dokładnie przeciwnym kierunku. Dlatego dzisiaj wielkie kanały Renu,
czy Rodanu stopniowo się RE-meandryzuje i RE-generuje. Słowem: RE-naturyzuje! Z naturą trzeba
współpracować – rzece trzeba zostawić trochę miejsca i uszanować jej siłę. Tak jest taniej,
bezpieczniej i ładniej!
Gdy wielcy inwestorzy planują wielką tamę na Wiśle, w całej Polsce, po cichu i bardzo często z
naruszeniem prawa, lokalne i regionalne jednostki melioracji odmulają, pogłębiają i prostują setki
kilometrów rzek i strumieni. Wszędzie - nawet w lasach. Wydają publiczne pieniądze – często wbrew
zdrowemu rozsądkowi, często z ostatecznym efektem odwrotnym do zamierzonego. Praktycznie
zawsze niszczą cenne siedliska i krajobrazy. Tylko na Podlasiu i tylko w roku 2010 wiadomo o
melioracjach przeprowadzonych wbrew prawu na łącznej długości 200km. Najczęściej były to
działania bezpośrednio w- lub oddziaływujące na obszary chronione i obszary Natura 2000. Pomimo
trwającego postępowania administracyjnego, niczym nie zrażony Wojewódzki Zarząd Melioracji i
Urządzeń Wodnych w Białymstoku planuje w najbliższej przyszłości przekopać (zakopać?) dalszych
ponad 100 rzek i rzeczek.
„Chciwy dwa razy traci!”
W strategii krajowej od ponad 20 lat widnieje powołanie co najmniej 2 nowych parków narodowych –
Turnickiego i Mazurskiego. Ten pierwszy miałby chronić unikalne, pierwotne lasy regla dolnego z
całym ich niezwykłym bogactwem. O ironio to bogactwo stało się przekleństwem prastarej puszczy.
Leśnicy, a jeszcze bardziej prominentni i wpływowi myśliwi lobbują lokalnie i centralnie, aby nie
dopuścić do powołania tam parku narodowego. Pod siekierami padają kolejne połacie
wielowiekowego lasu. W samym jego sercu powstaje luksusowy hotelowiec z iście bizantyjskim
rozmachem. Nikt do końca nie wie jak to jest możliwe, ale i tutaj regulacje związane z obszarami
Natura 2000 udało się obejść.
Na Mazurach wkrótce też już nie będzie co chronić. „Przedsiębiorczy” urzędnicy sprzedają coraz to
nowe leśne działki, a kolejne z 1000 jezior są coraz szczelniej zabudowane. Pozwalają na to fatalne
strategie rozwoju lokalnego i plany zagospodarowania przestrzennego, opracowywane z
pominięciem zasad zrównoważonego rozwoju, bez dbałości o krajobraz i wypełniającą go przyrodę.
Coraz mniej kormoranów, coraz więcej, coraz głośniejszych motorówek i kładów. Zamiast realnie
chronić nasze narodowe dziedzictwo, samorządowcy postawili na efektowny ersatz – globalną
kampanię PR, gdzie Mazury pretendowały do miana Cudu Świata Natury. Konkurowały m.in. z…
Amazonią, która ostatecznie zasłużenie zdobyła szczególny tytuł. Czy mazurscy decydenci wystawili
Krainę 1000 Jezior do konkursu tylko po to, aby przyjeżdżało tam jeszcze więcej motorówek i kładów
– było jeszcze głośniej i tłoczniej? A może zechcą spojrzeć na swoje „lenno” realistycznie, z
autentyczną, życzliwą troską – i powołają tam park narodowy? Zanim będzie za późno.
Działacze i miłośnicy Stawów Milickich – najstarszego kompleksu stawów rybnych w Europie - od lat
starają się objąć ochroną parkową tamtejszy unikatowy krajobraz wraz z całym bogactwem życia.
Bezskutecznie! Tutaj, tak jak w przypadku innych projektów, wymienionych w tekście lub nie,
wszystkie elementy wydają się ze sobą współgrać. Park narodowy, najwyższa forma ochrony
przyrody w Polsce. To prestiż, nowe miejsca pracy, wspaniała okazja promocji regionu, którego park
szybko staje się wizytówką, zapewnia wielkie wsparcie kulturowe i rozwojowe dla lokalnych
społeczności. Mimo to, określone grupy interesu, najczęściej myśliwi i/lub leśnicy, melioranci,
chociaż liczebnie w mniejszości, nadrabiają wpływem i koneksjami. Zwykle skutecznie lobbują zarówno na poziomie lokalnym, jak i, jeśli potrzeba, centralnym - i blokują wszelką inicjatywę.
Niska wiedza i świadomość społeczna, presja otoczenia i dominujące wzorce kulturowe oraz rozwój
postrzegany wyłącznie w kategoriach infrastruktury i korzyści materialnych powodują, że ochrona
przyrody i krajobrazu w naszym kraju zostały zepchnięte na margines. Prawo europejskie i nacisk
instytucjonalny okazują się pomocne w największych konfliktach, ale nie mogą zastąpić ludzkich
postaw i działań podejmowanych na co dzień. A to one są tutaj kluczowe. Na każdym poziomie i w
każdych okolicznościach. W domu, prywatnym ogrodzie, czy za biurkiem decydenta.
Od ponad dziesięciu lat nie powstał żaden park narodowy. Coraz trudniej powołać rezerwat,
ochronić krajobraz, czy zapewnić przestrzeń do życia dla rzadkiego gatunku. Łatwiej za to postawić
dom, chociażby w środku lasu, wyciąć pomnikową aleję, zabetonować miejski park, czy rzekę pod
hasłem „rewitalizacji”, uśmiercić drzewa nazywając to „pielęgnacją”. O ile smucą osobiste wybory
Kowalskich, o tyle szokujące bywają decyzje i działania wysokich urzędników publicznych. Lista jest
bardzo długa – i nic nie zapowiada, aby w najbliższej przyszłości przestała się wydłużać!
Mądry Polak po Rospudzie?
Rospuda. Zapewne najbardziej znana europejskiej opinii publicznej polska rzeka. Przede wszystkim
dobrze znana Europejskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości. Wszyscy pamiętamy dlaczego:
administracja krajowa, w tym jej najwyżsi przedstawiciele, postanowili wybudować tam drogę
będącą częścią wielkiej europejskiej trasy Via Baltica, łączącej Berlin z Helsinkami. Inicjatywa jak
najbardziej potrzebna, do tego szczodrze finansowana z unijnego budżetu. Kłopot jednak w tym, że
według ówczesnej wizji, miała być zrealizowana wbrew prawu - polskiemu i europejskiemu, którego
Polska jako członek Unii jest sygnatariuszem. Zdecydowano bowiem poprowadzić drogę w przebiegu,
który w rankingu specjalnego raportu przygotowanego przez drogo opłacaną międzynarodową grupę
ekspertów uplasowany był na jednym z ostatnich miejsc (na łącznie ponad 400 możliwych opcji!).
„Nasi”, z sobie tylko wiadomych powodów wybrali, ten właśnie wariant. Najbardziej konfliktowy,
najdroższy, najbardziej ryzykowny – i z prawnego punktu widzenia po prostu niemożliwy.
Po kilku latach cichych przygotowań, kiedy to wbrew opiniom ekspertów oraz „pomrukom”
dobiegającym z Brukseli, wycięto tysiące drzew na potrzeby planowanej drogi, zaś dobrze
poinformowani wykupili najbardziej strategiczne tereny pod przyszłe, dochodowe przydrożne
inwestycje, nastąpił spektakularne upublicznienie sprawy. Najpierw doszło do wielomiesięcznego
spektaklu medialnego z zaangażowaniem przedstawicieli najwyższych władz i urzędników instytucji
użyteczności publicznej. Od samego początku, sprawa Rospudy w gruncie rzeczy nie była
przypadkiem przyrodniczym, lecz prawnym. Motywowana politycznie i ambicjonalnie, nic dziwnego,
że wkrótce zaczęła toczyć się przed sądem. Najpierw krajowym, potem międzynarodowym. Tam stała
się początkiem wstydliwego, międzynarodowego skandalu. Wstyd, bo władze w świetle medialnych
reflektorów występowały przeciwko prawu i woli większości społeczeństwa, zaś naszego Dziedzictwa
Narodowego broniły przed nimi instytucje zagraniczne. W medialnym spektaklu wykorzystano
również Mieszkańców Augustowa i problem konieczności wybudowania obwodnicy dla miasta
nękanego konwojami rozpędzonych i niebezpiecznych tirów. Opinia publiczna miała uwierzyć, jakoby
obwodnica mogła powstać jedynie jako fragment Via Baltica - i to w jej spornym wariancie.
Najlepszym dowodem na to że tak nie było, jest trwająca już na dobre budowa obwodnicy Augustowa
– w innym, godzącym wszystkie interesy przebiegu. Przeciągana awantura jedynie przedłużała
cierpienie Augustowian i odsuwała wdrożenie tak potrzebnych inwestycji. Mieszkańcy Augustowa,
podobnie jak spora część opinii publicznej, zostali wmanipulowani w polityczno-medialny spektakl.
Wszystko w czasie, gdy na Litwie, Łotwie i w Estonii już od lat można było wygodnie podróżować Via
Balticą… Zapewne dlatego, że tamtejsi decydenci nie mieli ambicji działać wbrew prawu. Zamiast
tego skupili się na celu, w imię wartości społecznych, korzystając z obfitych dotacji europejskich.
Nasi decydenci woleli nawet zaryzykować karne odcięcie od grantów i podjąć tę ogromną inwestycję
ze środków krajowych. Nic dziwnego, że nie czekając na werdykt sądów (w końcu ten mógł być tylko
jeden!), rozpoczęli budowę. Dzisiaj na skraju doliny Rospudy, tam gdzie miała przebiegać felerna
droga, straszy zniszczony krajobraz oraz zaczątki wielkiej estakady, która nagle urywa się w
szczerym polu. Choć wybudowana za ogromne miliony – nikomu nie służy i nigdzie nie prowadzi.
Niczym smutny pomnik – symbol. Mimo tego gigantycznego marnotrawstwa i bezprawia - nikt nie
został ukarany.
Dlaczego więc niektórzy Polacy, najczęściej pełniący ważne społecznie funkcje, wciąż nie są mądrzy
po Rospudzie? Może lubią stawiać sobie pomniki? A może, po prostu, wierzą (naiwnie czy
arogancko?), że akurat im się uda? No i wiedząc, że ich poprzednicy nie zostali ukarani, zakładają że
osobiście i tak nie mają nic do stracenia…
Droga przez park
Na koniec jeszcze jedna droga – zwana carską. Wciąż na Podlasiu – wciąż niedaleko od doliny
Rospudy. Patrząc od północnego-wschodu, biegnie wzdłuż Biebrzańskiego Parku Narodowego, aby w
końcu wejść na teren Parku na odcinku dalszych ponad 50km. Fragment dawnego traktu carskiego,
który z Petersburga wiódł aż do Warszawy. Dawniej droga przecinała ogromne puszcze i moczary.
Dzisiaj towarzyszy zaledwie drobnym pozostałościom bujnej niegdyś przyrody. I to właśnie fakt że
chociaż „drobne”, to ostatnie takie miejsca na naszej mapie, nadaje im szczególnego znaczenia i
wartości. Na trasie Carskiej Drogi jest największy w Europie Środkowej i Zachodniej ols (podmokły
las olszowy), największe w Europie Środkowej bagno – zwane Ławki. Tylko z carskiej można też
dojechać do trzech niezwykłych osad ukrytych wśród biebrzańskich bagien i lasów – w tym do Bud,
znanych z pierwszych filmów jakie powstawały nad- i o Biebrzy, a kręconych przez Joannę
Wierzbicką. Na Carskiej można też spotkać łosie, wilki, bobry, czy spacerujące żurawie… Można tam
też zobaczyć coraz więcej rozjechanych zwierząt. Miejscowi wspominają że jeszcze 20-30 lat temu
ruch tam był taki mały, że „ludziska” latem suszyli na drodze zioła i grzyby! Dzisiaj ruch
samochodowy wciąż rośnie. Nikogo nie zniechęca nawet stan nawierzchni – chociaż trudno
wyobrazić sobie gorszą drogę asfaltową. Mimo to kierowców wciąż przybywa, a rozpędzone tiry stały
się strasznym, ale codziennym widokiem.
Jeszcze kilka lat temu, lokalna administracja powiatu planowała zakrojone na szeroką skalę i budżet
remont i rozbudowę drogi. Zapowiadał się kolejny pokaz sił – oraz gigantyczna awantura z udziałem
Trybunału Europejskiego w perspektywie. Nic dziwnego - nowa jezdnia szeroka na 10m wraz z
poboczami szerokimi na 4m (dzisiaj jest to ok. 4,8m – i praktycznie bez pobocza), przyciągnęłaby
zapewne całe rzesze kierowców skłonnych testować moc swoich silników z daleka od policyjnych
radarów. „Piękne okoliczności przyrody” raczej wzmagałby ich wyobraźnię, niż nakazywały szacunek
dla unikalnego krajobrazu oraz zamieszkujących tam zwierząt i ludzi.
Na szczęście obecne władze powiatu monieckiego przygotowują do wdrożenia zupełnie inną wizję
remontu tego wyjątkowego traktu. Carska Droga ma szanse stać się przykładem modelowego
rozwiązania w swojej klasie – funkcjonującej drogi powiatowej o szczególnych walorach
przyrodniczych i turystycznych, przebiegającej na terenach chronionym. Trzymamy kciuki i
wierzymy, że już wkrótce Carska będzie przyciągać nie tylko przyrodników amatorów i zawodowców
z całej Europy, ale i drogowców i samorządowców – z całej Polski. Zawodowców - na pewno.
Polak potrafi! Jeśli tylko chce.
Zobacz więcej:
Zarżnąć Rzekę
Stawy Milickie Parkiem Narodowym

Podobne dokumenty