Człowiek i jego nadzieja
Transkrypt
Człowiek i jego nadzieja
Człowiek i jego nadzieja Codzienna troska człowieka jest rozpięta między dwoma przeciwieństwami: tym co człowiekowi zagraża, i tym co go udoskonala i tworzy, między ludzką rozpaczą, która jest „chorobą na śmierć”, a prawdziwym „Genesis z Ducha”, w trakcie którego człowiek staje się tym, co ma wartość J. Tischner Oczywistym jest, że każdy człowiek chce być szczęśliwym. Oczywistym jest również, że każdy człowiek aby być szczęśliwym musi to szczęście jakoś rozumieć. Niewielu jednak potrafi zadać sobie pytanie czym owo szczęście jest i rozumowo odpowiedzieć na inne – jak do niego dążyć. Zatrzymajmy się najpierw nad pierwszym z nich. Pytanie o szczęście jest, myślę, podstawowym problemem jakkolwiek rozumianej filozofii. Filozofia tylko wtedy staje się praktyczna, tylko wtedy ma, tak zwany sens, jeśli prowadzi do zrozumienia człowieka. A tylko wtedy tam prowadzi jeśli jest w ogóle zrozumiała i logicznie spójna. Kiedy mamy taką filozofię możemy na niej budować naszą drogę do czegokolwiek, możemy świadomie kierować naszym życiem. Tak więc filozofia indywidualna, egzystencjalizm swojego własnego życia jest w pierwszej kolejności próbą odpowiedzi na pytanie kim jestem. Pytanie to jednak wydaje się dość proste i już wkrótce zamienia się dwa inne: jakie wartości i autorytety są dla mnie ważne? oraz co sprawia że czuję się szczęśliwy a co że cierpię? Klucz do skutecznej i spójnej odpowiedzi leży w połączeniu tych dwóch pytań w jedno pytanie o definicję szczęścia. Czym bowiem jest definicja szczęścia? To pytanie o źródło oceny moralnej czynów swoich i społeczeństwa, to pytanie o źródła i cele rozwoju intelektualnego i emocjonalnego, to pytanie w końcu o swoje potrzeby i oczekiwania. Śmiem twierdzić, że każdy człowiek, czy to świadomie, czy nie, kieruje się w swoich decyzjach jedynie własnym szczęściem. Nie wymaga to stwierdzenie dowodu w sytuacjach prowadzących bezpośrednio do szczęścia. Nie potrzeba go uzasadniać w stosunku do zabawy, radości, spełnionej miłości. Jednakże może budzić sprzeciw w przypadku poświęceń, krzywdzenia innych ludzi czy w przypadku czynów powodujących, w ogólności, wyrzuty sumienia. A więc po kolei. Czym jest poświęcenie? Czynem wykonanym wbrew sobie, ale dla dobra innej osoby. Zastanówmy się nad motywami takiego postępowania. Właściwie jedynym który w pierwszym momencie przychodzi na myśl jest Miłość. Po dłuższym zastanowieniu dokładamy jeszcze takie motywy jak spokój, zysk długofalowy, np. polityczny, itp. Ale co to znaczy? To znaczy dokładnie tyle, że te wartości cenimy sobie wyżej niż ewentualne cierpienie związane z ich osiągnięciem. A więc to cierpienie traktujemy nie inaczej, niż jako cenę naszego szczęścia. Krzywda czyniona innym. Ten aspekt ludzkiego życia jest trudniejszy do analizy. Trzeba się bowiem zgodzić z faktem, iż istnieją wynaturzenia, które sprawiają iż niektórzy ludzie czerpią radość z zadawania cierpienia. Lecz te przypadki mieszczą się w granicach bezpośredniego dążenia do, chociaż chorego, ale jednak szczęścia. Innym aspektem jest, tak zwane „dążenie po trupach do celu”. Ten przypadek jest pewną modyfikacją poświęcenia. Bowiem tam tym „trupem” w dążeniu do celu jesteśmy my, zaś tu inne osoby. Jest to czasem mniejsza cena, czasem większa lecz to zależy już od zdefiniowania i uszeregowania wartości swojego życia. Problem czynów moralnie nie dopuszczalnych przez samego siebie, czyli budzących „wyrzuty sumienia”. Ten schemat pozornie w ogóle nie pasuje do dążenia do szczęścia. I w perspektywie długofalowej rzeczywiście tak jest. Jednakże jak przyjrzymy się dokładnie samemu momentowi podejmowania decyzji i konkretnym motywom tej decyzji to widzimy, że również miała ona w założeniu prowadzić do szczęścia. Czasem szczęścia mniej dla nas ważnego, czasem szczęścia prostego i natychmiastowego jakim jest radość, czasem do zaspokojenia bezpośredniego nurtu egoizmu. Miała prowadzić, ale nie zaprowadziła powodując jakąś formę cierpienia wewnętrznego. A więc każda decyzja człowieka jest motywowana własnym szczęściem. Powstaje tu pytanie skąd, w takim razie, cierpienie człowieka. Narzuca się odpowiedź, że z zewnątrz. Skoro człowiek wszystko co robi kieruje w stronę szczęścia, więc jedynie spoza człowieka może przychodzić to co kieruje go w drugą stronę. I znów spróbujmy nazwać rzeczy po imieniu. Zdrada czy zawód... Złośliwość czy cierpienie zadane celowo... Niesprawiedliwość czy wykorzystanie... Kiedy zawodzimy się na kimś powoduje to w oczywisty sposób nasze cierpienie. Jest to konsekwencją gestu pokładania Nadziei, jednego z najbardziej, jak pisze ks. Józef Tischner, tolerancyjnych gestów człowieka. Żyjąc w społeczeństwie nie raz narażamy się, że ktoś nas skrzywdzi specjalnie i nic nie będziemy mogli zrobić. Podobnie z niesprawiedliwością. Skoro przyjęliśmy, że droga „po trupach do celu” jest drogą w kierunku szczęścia, z dokładnością do sumienia, a więc hierarchii wartości, więc spodziewamy się, że możemy stać się kamieniem brukowym tej drogi, zdeptanym i obrzuconym błotem. Elementy cierpienia są również w nas. Jak stwierdziliśmy pewne nasze decyzje nie doprowadzają ostatecznie do szczęścia, lecz są drogą w przeciwnym kierunku. W tym miejscu dochodzimy do drugiego, ważniejszego, ale i trudniejszego pytania. Pytania leżącego u podstaw filozofii praktycznej. Pytania o bezpieczną drogę do szczęścia. Którędy iść przez życie aby być szczęśliwym? Po czym poznać właściwą drogę? Czym się kierować aby trwale z niej nie zbaczać? Skoro cel, jakim jest szczęście, jest w nas i nazywa się hierarchią wartości to już wiemy gdzie iść. Czy to wystarczy? Nie do końca, ale to już dużo. Jeśli człowiek jest świadomy celu, umie go dobrze zdefiniować, umie wyraźnie i jednoznacznie odpowiedzieć sobie na pytanie co szczęściem jest, a co nie, to kierunek jest już wybrany. Teraz wypada zastanowić się nad tym co wybór odpowiedniej drogi, drogi najprostszej, utrudnia. Tu zastajemy drugie pytanie na które znamy już odpowiedź. Czym jest nieszczęście – cierpienie? Skoro cierpienie wyznacza te drogi które są złe, to należy je zniwelować. Jednakże w tym miejscu ta analogia do drogi się urywa. Bowiem pozbycie się z życia cierpienia jest dużo trudniejsze niż wybór drogi. Stwierdziliśmy, że cierpienie pojawia się w wyniku oddziaływań społecznych. Stwierdziliśmy jednak również, że w wyniku oddziaływań społecznych tworzy się hierarchia wartości, która jest fundamentem definicji szczęścia. Istotnie jedynie z zewnątrz możemy, szczególnie w okresie rozwoju umysłowego i emocjonalnego, poznać wartości i przejąć stosunek do nich. Późniejsze samookreślenie jest rzeźbieniem w kamieniu, który otrzymujemy z zewnątrz. Możemy wyrzeźbić siebie w dowolny sposób, ale kamienia nie zmienimy. Drugim aspektem, świadczącym o tym, że społeczność i oddziaływanie z nią jest niezbędne, jest fakt, iż stanowi ona rzeczywistość w której żyjemy. Wszystkie zagadnienia dzielą się na takie, które można poddać pod wątpliwość, ale również takie, które stanowią rzeczywistość w której się tamte zaprzecza. Oczywiście, że po zidentyfikowaniu takiego zagadnienia można spróbować buntu wobec niego tworząc nową niepodważalną rzeczywistość buntu, ale w tym miejscu powinien działanie coraz bardziej warunkować racjonalizm. Oto nie ma sensu buntować się dla buntu, gdyż to niekoniecznie może prowadzić do szczęścia własnej egzystencji. Zgadzamy się więc, że społeczność jest rzeczywistością naszego życia w której i z której rodzi się i rozwija nasza świadomość. Ale co z tym cierpieniem mającym źródło w społeczności? Trzeba się na nie jakoś uodpornić. Skoro rzeczywistość jest niepodważalna, a więc nie możemy na nią wpływać należy uformować siebie. Oczywiście nadal musi tu obowiązywać racjonalizm i świadomość celu. W tym miejscu pojawiają się różne drogi, może równie dobre, może mające różne wartości. Skupmy się na filozofii chrześcijańskiej jako jednej z dróg, takiej która wydaje się bardzo obiecująca. Oto podstawą tej filozofii są trzy zasady: Wiara, Nadzieja, a przede wszystkim Miłość. Jak je rozumieć? Wiara to nie tylko wiara w Boga, która pojawia się w każdej filozofii o podłożu religijnym, ale może przede wszystkim wiara w ludzi. Nadzieja jest w pewnym sensie atrapą szczęścia. Złudzeniem, które odpowiednio rozumiane i przeżywane może się bardzo realnie urzeczywistniać. Miłość, która jest szkieletem tej filozofii wyraża stosunek do siebie i społeczności. Filozofia chrześcijańska opiera się na odrzuceniu pewnych uczuć i wartości, jako nie prowadzących do trwałego szczęścia. Stan osiągniętego szczęścia nazywa „świętością” i sytuuje się go po śmierci, sugerując nijako, że całe życie jest dochodzeniem do stanu idealnego szczęścia. I oto Miłość do każdego innego człowieka i odpowiadanie Dobrem na zło pozwala wyeliminować wyrzuty sumienia. Jeśli człowiek robi jedynie to co uważa za moralnie dobre nie może sobie nic zarzucić i świat nie może mu nic zarzucić. Nawet bowiem jeśli by świat krytykował jakieś decyzje to te krytyki jako sprzeczne z hierarchią wartości nie powodują cierpienia. Drugim, może trudniejszym aspektem jest Miłość pojęta jako szacunek do samego siebie. Tu nie ma opinii z zewnątrz, ale ten fakt nie tylko ułatwia podejmowanie decyzji, ale również obniża mobilizację do ich wypełniania. Walka ze światem o Dobro, gdzie przeciwnik ma twarz, reaguje, myśli, czasem jest trudniejsza niż walka z samym sobą gdzie każda myśl wroga jest również myślą sojusznika. Gdzie nie można już wykazać się sprytem, gdzie nie można już oszukać, gdzie nie ma już konfrontacji na zewnątrz lecz jest świadomość niedoskonałości wewnątrz. Wszystko to w założeniach wydaje się dobre, lecz nie jest łatwe do realizacji. Bo cóż to znaczy wierzyć w ludzi? To znaczy patrzeć na każdego napotkanego człowieka z zaufaniem i spodziewać się po nim Dobra. Toż to jawne i co gorsza świadome narażanie się na zdradę, na zawód, a więc w myśl naszych wcześniejszych rozważań na cierpienie, a nie na szczęście. Jednakże pozytywne nastawienie do społeczności to jeszcze nie naiwność. Filozofia chrześcijańska nie mówi, aby ufać każdej osobie, mówi jedynie aby nie mieć złych uprzedzeń w kontakcie z nią. Człowiek ma ze swej strony traktować ją jak przyjaciela, nie powinien natomiast oczekiwać od niej wzajemności w tym zakresie. Miłość chrześcijańska jest Miłością jednostronną. „Cierpliwa”, „nie szuka poklasku”, „nie szuka swego”, „nie pamięta złego” (św. Paweł). Czy w takim razie mamy kochać i dawać się w tym wykorzystywać? Nie koniecznie. Miłość nie jest spełnianiem zachcianek, lecz pomocą w sytuacjach tego wymagających. Nie jest ona w ogólności rozumiana jako miłość romantyczna, miłość poświęcająca się bez granic. Miłość w filozofii chrześcijańskiej jest stopniowana. „Nie ma większej Miłości niż ta, gdy ktoś życie swe oddaje...” (Ewangelia) Nie ma większej, ale może być mniejsza. Miłość do nieprzyjaciół, miłość do obcych ludzi ma być więc jedynie gotowością do pomocy w sytuacjach tego naprawdę wymagających i umiejętnością przebaczania. Filozofia chrześcijańska nie jest bynajmniej filozofią samych poświęceń. Za szczęście chwilowe, za radość każdego dnia, za siłę do Miłości odpowiada Nadzieja najpotężniejszy dar, jaki ma człowiek. Nadzieja jednak aby człowiek mógł z niej naprawdę skorzystać w pełni musi zostać dobrze a przede wszystkim do końca zdefiniowana i zrozumiana. No bo czym jest Nadzieja? Jest pewnością, że zdarzy się coś dobrego. Jest wyobrażeniem drogi do szczęścia, wyobrażeniem, które należy zrealizować. O ile prościej jest realizować cokolwiek jeśli ma się tego wizję.? Nie da się rozważać chrześcijańskiej Nadziei bez uwzględnienia bezpośredniej ingerencji Boga w nasze życie. Ingerencja ta w terminologii filozofii chrześcijańskiej nazywa się Duchem Świętym. Duch Święty jest gwarancją dla człowieka, iż jego życie w ogólności dąży do szczęścia, jest gwarancją, że droga prowadząca do szczęścia istnieje. Duch Święty jest źródłem odpowiedzi na pytanie o sprawiedliwość w świecie. Jest źródłem wiary w tą sprawiedliwość. Wiary, a może Nadziei? I tak nie zależnie od tego czy wystarczy nam jedynie zbudowanie w sobie odpowiednio silnego zaufania do Nadziei, wystarczająco silnej umiejętności czerpania radości i szczęścia z samej myśli o czymś, czy też nazwiemy tą nadzieję Duchem Świętym i będziemy jej realizacji szukać w ingerencji Boga, to jednak Nadzieja będzie prowadzić do dwóch bardzo ważnych i kluczowych wręcz skutków. Po pierwsze będzie zupełnie niezależnym od społeczności i świata zewnętrznego źródłem naszego szczęścia. Po drugie będzie siłą do dążenia do Dobra. Dobra czyli realizacji swojego szczęścia w rzeczywistości społeczności i w zgodzie ze swoją hierarchią wartości. Rozważmy to na przykładzie Miłości. Oto Miłość w filozofii chrześcijańskiej jawi nam się dwojako. Jako obowiązek Miłości do wszystkich ludzi. Obowiązek rozumiany jako jedyna bezpieczna droga do pełni szczęścia. Ale istnieje również oczywiście Miłość romantyczna, czyli taka która sama w sobie staje się źródłem naszego szczęścia. Taka która sama w sobie nas uszczęśliwia. Możemy więc Miłości oddać siebie, w niej odnajdywać sens życia. Cytowany już ks. Tischner pisze wręcz, że „w każdej konkretnej tu i teraz przeżywanej Miłości żyje Miłość do Miłości, do tej Miłości, którą Miłość ta właśnie jest”. Pojawia się więc taki palimpsest. Szczęście z faktu darzenia Miłością rodzi Miłość do tego daru. Darzenie Miłością już samo w sobie jest źródłem szczęścia. Ale pojawia się tu pewien problem. Oto mimo tego podziału definicja Miłości pozostaje jedna. Zróżnicowanie wynikające ze stopniowania nie dopuszcza zaprzeczenia podstawom definicji Miłości. A więc w szczególności nadal Miłość pozostaje darem bezinteresownym, nie spodziewającym się wzajemności. Skąd brać siłę? I tu właśnie pojawia się Nadzieja. Oczywistym jest, że Nadzieja ta dotyczy wzajemności, czyli jakby nie patrzeć ratuje tą symetrię wpisaną w naturę człowieka jaką jest sprawiedliwość. No dobrze, ale co jeśli Nadzieja okazuje się już ostatecznie nie spełniona. Tu również można tak zbudować siebie, znaleźć taką filozofię życia, aby to doświadczenie zamienić na krok w kierunku szczęścia. W takich chwilach cofamy się do ojców filozofii i mówimy sobie „carpe diem” – ten czas, który czuliśmy się szczęśliwi czerpiąc szczęście z Nadziei jest już nasz. W dodatku z uczucia zawodu, który się pojawia możemy nauczyć się zapobiegania takim sytuacjom w przyszłości, innymi słowy mamy wskazówkę, drogowskaz w kierunku szczęścia – taki znak drogowy „Uwaga! Źródło cierpienia! Omijać!” i w przyszłości już w tej uliczce życia nie błądzić. Na koniec zastanówmy się jeszcze nad jednym ciekawym aspektem Miłości. Oto Miłość, podstawa filozofii chrześcijańskiej, w oczywisty sposób jest dawaniem siebie innym ludziom. Siebie, czyli swojego czasu, swoich umiejętności, swoich sił itp. Ale w takim razie aby oddać siebie trzeba najpierw siebie posiadać. I można uznać że posiadanie siebie wynika z samej niezaprzeczalnej świadomości bytu. Oto jeśli jestem, to siebie mam, a skoro „myślę, więc jestem”. Skoro tak, to tym więcej jestem, tym więcej siebie mam im więcej myślę, im więcej o sobie wiem. Po chwili zastanowienia dochodzimy do dość zaskakującego w swej prostocie stwierdzenia. Mogę oddać komuś w Miłości tylko to czym świadomie w sobie rozporządzam. To co mam wyraźnie i jednoznacznie zdefiniowane i zrozumiane. Jedynie jeśli posiadam mocną i świadomie budowaną Nadzieję umiem także podnosić na duchu i dodawać Nadziei w Miłości. Tylko jeśli mam rozumowo zaprojektowaną cierpliwość mogę tą cierpliwością dawać oparcie innym. Jeśli mam solidną i uporządkowaną świadomość swojego miejsca i swojej roli w społeczności mogę pomagać tym, którzy w społeczność się zagubili. Innymi słowy mogę siebie oddać w Miłości jedynie w tym zakresie w jakim siebie sam rozumiem i kontroluję czyli posiadam. Podsumowując życie nasze jest czasem w którym posuwamy się ku szczęściu. Jedynie przemyślana strategia szukania drogi – filozofia egzystencji pozwala nam na tej drodze poruszać się do przodu. Jeśli mamy zdefiniowany cel, jeśli znamy konkretne definicje narzędzi ułatwiających i utrudniających tą drogę, jeśli wreszcie świadomie zdefiniujemy samych siebie możemy w sposób skuteczny i zorganizowany dążyć do własnego szczęścia. Przy odpowiednim wyborze filozofii swoich stosunków z rzeczywistością społeczności, przy odpowiednim wyborze sposobu reagowania na konflikty wewnętrzne i zawody zewnętrzne, przy racjonalnym i pewnym wyborze hierarchii wartości możemy do szczęścia zbliżać się wystarczająco szybko aby w pewnym momencie móc uważać się za szczęśliwych. Jedną z obiecujących filozofii egzystencji jest filozofia chrześcijańska bazująca na oparciu swoich stosunków ze społecznością na Miłości. Filozofia ta, mimo że wywodząca się z religii, jak każda filozofia powinna być pojmowana rozumowo i racjonalnie. Pozostaje zadać pytanie co z całą grupą osób, które nie zadają sobie pytania o szczęście oraz inną grupą takich, którzy wręcz w sposób świadomy nie szukają szczęścia. Pierwsza grupa to osoby, których Nietsche nazwał podludźmi w opozycji do nadludzi świadomych swojej egzystencji. Niestety należy uznać, że niewystarczająca świadomość skazuje ich na przypadkowe błądzenie po ścieżkach życia, które rozważa szczęście jedynie w kategoriach prawdopodobieństwa. Druga grupa to tak zwani pesymiści, ludzie którzy zadają sobie pytanie o szczęście i świadomie rezygnują z szukania do niego drogi. Uważam, że taką postawę podobnie jak sadyzm i masochizm należy uznać za chorobę ducha i oddać w ręce psychologii patologicznej, co nie jest już przedmiotem niniejszej pracy.