„Zimowe Poezjobranie”

Transkrypt

„Zimowe Poezjobranie”
„Zimowe Poezjobranie”
Regulamin szkolnego konkursu recytatorskiego
Klasy I-III
Cele:
- popularyzacja poezji współczesnej;
- rozbudzanie wrażliwości na piękno poezji;
- rozwijanie zdolności recytatorskich;
- wspieranie uzdolnień i pomoc w rozwijaniu zainteresowań uczniowskich;
- promowanie sztuki żywego słowa w środowisku szkolnym.
Uczestnicy:
Uczniowie klas I – III- po trzy osoby z klasy
Tematem są wiersze pani profesor Joanny Papuzińskiej. Do
recytacji można wybrać dowolny wiersz poetki (treść niektórych
wierszy poniżej)
Kryteria oceny:
• dykcja (staranność, wyrazistość mowy, siła i barwa głosu),
• interpretacja (rozumienie tekstu, przekazanie emocji),
• ogólny wyraz artystyczny.
można wybrać dowolny wiersz ze zbiorów poetki lub skorzystać z podanego poniżej wyboru.
Konkurs odbędzie się 28.11.2016r. o godzinie 9.00 w świetlicy
szkolnej.
Wybór wierszy
Biały okręt
Kiedy zgasi się lampę wieczorem,
blade światło zagląda do mnie
przez malutką szparkę w zasłonie.
Uchylam jej i patrzę
w górę, na dachy mokre.
To neonowy okręt! Biały okręt!
Stoi na czarnym morzu,
wiatr mu żagle wydyma,
nigdzie nie może popłynąć,
bo marynarzy nie ma.
Świeci światłem srebrzystym,
co wieczór czeka na mnie...
Aż kiedyś wyjdę z łóżka,
cicho na dach się wdrapię,
wskoczę na okręt, kotwicę wyciągnę z wody – i jazda!
Popłynę po czarnym morzu
do tej latarni morskiej,
co się nazywa GWIAZDA.
Bzdurniej, czyli turniej bzdur
Raz staruszek pewien młody
chciał się napić suchej wody,
więc kapelusz włożył z piasku,
bo się bardzo bał zarazków.
Szedł przez pole, a na polu
malusieńki stał wielkolud,
ale tupał jak sto stonóg
i nie złożył mu pokłonu,
bo miał łóżko z makaronu.
Więc przez okno dziadek wyszedł,
gdyż nie lubił takich myszek,
co smażyły mu bandaże,
a był bardzo ciepły marzec.
Poszedł szybko do piwnicy,
umył nogi w jajecznicy,
później wytarł je kompotem
i posrebrzył szczerym złotem.
Chciał je sprzedać na Allegro,
ale się pokłócił z zebrą.
Więc do domu poszedł tyłem,
bo miał dosyć tych omyłek.
Kto najwięcej znajdzie bzdur tu,
temu medal dam z jogurtu.
Cień
Tam, gdzie chłodna, mroczna sień
stary krasnal przędzie cień.
(A jak wszystko już uprzędzie,
to się stanie ciemno wszędzie).
Przędzie, przędzie cały tydzień
lecz mu jakoś kiepsko idzie.
W poniedziałek
uprządł kawałek.
We wtorek
miał zły humorek.
We środę
wplątał nitki w brodę.
We czwartek
wszystko podarte.
W piątek
całkiem stracił wątek.
W sobotę
rzucił robotę.
Więc w niedzielę pospał smacznie:
jutro od początku zacznie!
W poniedziałek
uprządł kawałek,
we wtorek
wpadł w zły humorek,
w środę – wplątał w nitki brodę…
Czapla
Chodzi czapla po desce,
znosi bajki Agnieszce.
W szybę skrzydłem poskrobie,
tłumoczek ściska w dziobie:
– Masz bajkę,
schowaj sobie.
Ale Agnieszka nie chce
chować dla siebie bajek.
Ma ich w szkole codziennie
pełniusieńkie kieszenie,
wszystkim dzieciom rozdaje:
– Chcecie? To macie, bierzcie!
Czapla mi znów przyniesie!
Czarna jama
Nie wie tata ani mama,
że jest w domu czarna jama.
CZARNA,
CZARNA,
CZARNA DZIURA,
bardzo straszna i ponura.
Gdy w pokoju jestem sam
lub gdy w nocy się obudzę,
to się boję spojrzeć tam.
Tam jest chyba mokro, ślisko,
jakby przeszło ślimaczysko.
Musi żyć tam wstrętne zwierzę,
co ma skołtunione pierze
i do łóżka mi się wepchnie.
To jest gęba rozdziawiona,
wilczym zębem obrębiona,
coś w niej skrzeknie, chrypnie, wrzaśnie
i ta gęba się zatrzaśnie.
Łaaa!
Ojej tato, ojej mamo,
uratujcie mnie przed jamą.
Nie zamykaj, mamo, drzwi,
bo jest bardzo straszno mi.
A w dodatku w tamtej jamie
coś tak jakby mruga na mnie,
że mam przyjść.
Może tkwi tam mała bieda,
która rady sobie nie da,
którą trzeba poratować?
Może leżą skarby skrzacie?
Więc podczołgam się jak kot.
Ja – odważny,
ja – zuchwalec,
wetknę
w jamę
jeden palec.
I wetknąłem aż po gardło,
ale nic mnie nie pożarło.
Więc za palcem wlazłem cały.
Wlazłem cały!
No i już.
Jaki tu mięciutki kurz!
Chyba będę miał tu dom.
Chyba to jest pyszna nora,
nie za duża, lecz dość spora.
Latareczkę małą mam.
Nie ma w domu
żadnych jam!
Czarna nocka
Czarna nocka
złote oczka,
srebrną buzię ma
i po ciemku lubi spacerować.
Czarna nocka boi się białego dnia,
za ziemię się przed nim chowa.
Kiedy dzień się już skończy,
gdy się radio włączy,
Czarna nocka przychodzi i słucha,
jak pluskają strumyki, jak tykają budziki
i jak wietrzyk łagodnie dmucha.
Kot wyłazi na komin,
by się nocce ukłonić.
Sowa do niej podfruwa cichutko.
Ludzie, światła pogaście!
Czarnej nocki nie straszcie,
bo się zlęknie i będzie jej smutno.
Czekam na mamę
Już górne światło jest zgaszone,
już zasnął młodszy brat mój, Tomek.
Ja tylko nie śpię sama.
Czekam, aż wróci mama.
Przez ścianę słychać szurgot windy.
Może to mama?
Nie.
Ktoś inny.
Neon za oknem świeci jasno,
a ja
bez mamy nie mogę zasnąć.
Na półce głośno tyka budzik,
z ulicy słychać kroki ludzi.
Pan sąsiad na maszynie pisze,
w domu się robi coraz ciszej...
I znowu winda jedzie teraz,
i już ktoś kluczem drzwi otwiera...
Biegnę szybko w piżamie,
„dobranoc” powiem mamie.
Fotografie
Lubię sobie podumać
nad zdjęciami w albumach.
Lubię popatrzeć sobie
na czas, co gdzieś już pobiegł.
Mama, jak była mała,
przebrana za kotka.
Młodzi babcia i dziadek schodzą z jakiejś góry.
Nieznajomy wujaszek
i nieznana ciotka,
tato w czapce wojskowej, okropnie ponury.
Rodziców ślub i wesele.
Andzia, Zuzia, Januszek, Zosia, Hania, Felek.
A tu
łyse niemowlę gryzie własną nogę.
– To mam być ja?
– Ratunku!
– Uwierzyć nie mogę!
Gość
Raz na miesiąc coś pod drzwiami zaszura.
Tygrysie pręgi na futrze miękkim,
ogon się trochę w bójkach wystrzępił,
ślepia wesołe
jak latarenki.
- Czy przyjmiecie dobrzy ludzie kocura?
Spodek wyliże. Łapą po wąsach przesuwa:
- Nigdzie nie dają takiego mleka, jak u was!
Wygnie grzbiecisko bure,
łbem o nogi się otrze.
- Dobrze mi... – mruczy – dobrze...
Nam też dobrze z kocurem.
Więc mówimy: - Kocurze,
zostań u nas na dłużej!
Lecz nad ranem kocur znika po cichu
i przepada gdzieś w piwnicy czy na strychu.
Szkoda!
A gdy wszystkim już przestanie być szkoda,
znów się zjawia na naszych schodach.
Góra
Gdybym ja tak szedł i szedł, i szedł, i szedł,
tobym może wlazł tej górze aż na grzbiet?
Siadłbym okrakiem nań:
– Hej, góro, zbudź się, wstań!
I podniosłaby góra swój łeb przeolbrzymi,
wyciągnęłaby łapska z ziemi, spod kamieni,
wytrzepałaby z uszu igliwie,
przeciągnęła się, ziewnęła grzmotliwie:
– Ech, a kto mnie tam łechce?
Czego chce czy też nie chce?
– Górowska Mość,
spałaś już dość,
Górowska Mości,
rozprostuj kości,
nie bądźże takim śpiochem!
Chodź, przewietrzę cię trochę.
Wezmę ciebie tam gdzie pole i pole,
tam gdzie gładko, równo – jak na stole,
gdzie płaszczyzna od nieba do nieba.
Tam cię, góro, potrzeba!
I ostrożnie bym te górę wiódł,
żeby w drodze nie narobić szkód.
I zajechałbym ogromniastą
aż pod moje rodzinne miasto.
–Teraz się, góro, kładź!
możesz już dalej spać.
Leż, góro,
zamknij ślipie,
niechaj śnieg cię przysypie.
Przyjedziemy tu na nartach i sankach,
by cię głaskać każdego ranka.
Grudnie
Ach, te grudnie, jak głębokie studnie!
Coraz ciemniej, coraz głębiej, coraz nudniej,
ale na dnie jakiś blask, jakiś połysk.
Zima nadjeżdża na brudnej chmurze,
noc się przeciąga wciąż dłużej i dłużej
lecz na końcu grudzień zawsze jest wesoły.
Świerki w kosmatych łapach
niosą świąteczny zapach.
Mama woła: – Uczesz się i przebierz!
Obrus śnieżny.
Błysk talerzy.
I gwiazda bieży po niebie.
Grzybolągi
Przez spróchniałe, stare drągi
przerastają grzybolągi:
grzybodziwy, grzybostwory,
grzybostrachy i upiory
niepoznane do tej pory.
Jakieś huby, jakieś pleśnie,
niewidziane nawet we śnie.
A ich nazw nie znacie jeszcze!
Te dopiero są złowieszcze:
wroślak i patyczka lepka,
żagwiporek i rozszczepka,
gmatwiak, hubiak i niszczyca,
pietrzenica i piestrzyca,
szyszkogłówka i kurzawka,
krowiak, klejak i purchawka,
i siatkolist (oj, powoli),
i goździeńczyk (to mnie męczy!),
twardziak, łycznik i lejkowiec
(już mi sie zmąciło w głowie).
Niech przyjedzie pogotowie!
Helikopter ratunkowy!
Mam grzybkowy zawrót głowy!
Hulaj-nocka
Mokra nocka w dachy dzwoni,
wiatr przygrywa na harmonii.
Niezbyt pięknie – ale to nic.
Nad kałużą i w kałuży
mokra lampa oko mruży.
Zachlapane, ubłocone,
tańczą cienie pod balkonem.
Podrygują jak szalone.
Gną się
w pląsie,
aż dziwuje stary klon się,
woda cieknie mu po wąsie.
– Kto tu spać chce?
– Kto tu ziewa,
gdy tak piękna jest ulewa?
– Hulaj-nocka, brykaj-nocka!
– Więcej wody, deszczu, błocka!
Dzwonią szyby,
dźwięczy blacha,
stary klon rękami macha.
Niech się schowa, kto ma stracha.
A kto nie ma, niech wyskoczy,
niech zatańczy w środku nocy
i niech bose nogi zmoczy.
Ja
Jedni mają stada owiec,
inni mają odrzutowiec,
albo nawet i parowiec,
ja – nie wiem co.
Ja mam dużo myśli w głowie.
O!
A ta jedna – to rano wstaje.
A ta druga – wysoka jak Himalaje.
A ta trzecia, to taka wesołka,
że natychmiast trzeba fiknąć koziołka.
A ta czwarta – w gwiazdy spogląda.
A ta piąta jest okropnie mądra.
Szósta jest nieśmiała jak sarenka,
ale ciepła, serdeczna i miękka...
A ta siódma – okropnie leniwa.
Ciągle lubi leżeć pod sosną
dziwiąc się, że las po niebie pływa...
A znów inne – jak te jabłka na drzewie.
Jeszcze rosną.
Jeszcze sam nic o nich nie wiem.
Jednorymek
Był raz sobie pan, Piotr Cietrzew,
co nie lubił chodzić w swetrze,
ni na mrozie, ni na wietrze.
Choć błagała żona:
– Pietrze!
Zero jest na termometrze!
Oraz niż na barometrze!
Z tydzień minie, nim się przetrze!
Zmarzniesz już po kilometrze,
wszak bezpieczniej będzie w metrze...
I nie zdejmuj tych skarpet-że!
–Tylko trochę się przewietrzę! –
odpowiadał żonie Cietrzew.
– Jeśli zmrozi mnie powietrze,
czosnek się na tarce zetrze,
maść leczniczą w kark się wetrze,
a chusteczką nos obetrze.
I piorunem się wyleczę.
A NIE PÓJDĘ ZA NIC W SWETRZE!
(Byłoby to niedorzeczne
i z naturą moją sprzeczne).
JAKEM CIETRZEW.
Klucha
Chodziła po domu Klucha,
śmiała się od ucha do ucha.
Ryczała jak tur i żubr:
Ja też! Ja nie chcę! Daj! Kup!
Miała wypięty brzuch,
snuła się za mną jak duch,
ale ja ją lubiłem najbardziej ze wszystkich Kluch.
A w domu mówili: – Klucha?
Tylko Marka się słucha!
I stała się rzecz niezwykła,
bo nagle ta Klucha gdzieś znikła.
Któregoś dnia,
tygodnia
czy wiosny, czy lata –
okazało się, że mam całkiem możliwego brata.
Kolędka
Siadła gwiazda na strzesze,
złoty warkoczyk czesze.
Ozłociła się strzecha,
a pod strzechą – uciecha!
A pod strzechą – muzyka,
kogut pieje, koń bryka,
muzykanci rzępolą,
aż sie chwieje stajenka,
nawet wielbłąd – dziwoląg
na kolana przyklęka.
Kolęda, kolęda,
kolęda, kolęda,
wesołek, czy zrzęda,
olbrzym czy krasnalek,
piękniś czy brzydalek,
bogacz czy przybłęda.
Malutka Osobo,
radość przyszła z Tobą.
Kołysanka lisków
Przyszły liski
do kołyski.
Miały bardzo senne pyski.
Senne łapki,
senne nosy
i ziewały wniebogłosy.
Aa – Aa – Aa – Aa.
Niech już śpi dziewczynka mała.
Niech już zaśnie, nie kaprysi,
darujemy jej sen lisi.
Mocny, smaczny i głęboki,
cichy, jak te lisie kroki.
Jest w nich pięknych rzeczy wiele:
zapach trawy – listek rdzawy,
piasku szelest – głosy pszczele,
nad polami księżyc blady
i na śniegu drobne ślady.
Aa – Aa – Aa – Aa.
Żeby tylko dobrze spała,
żeby w nocy nie płakała
i z uśmiechem jutro wstała.
Kołysanka o słuchaniu
Słuchaj, słuchaj śniegu,
co przystanął w biegu.
Słuchaj, słuchaj gwiazdy,
co z daleka patrzy.
Słuchaj, słuchaj ziemi,
co drzemie w zieleni.
słuchaj, słuchaj chmury,
co owija góry.
Słuchaj, słuchaj mroku,
co zapada wokół.
Słuchaj, słuchaj nocy,
co cichutko kroczy.
Słuchaj, słuchaj myśli,
wszystko ci się przyśni.
Mały kotek
Kotku,
tak sobie siedzisz i miauczysz pod tym schodkiem.
Powiedz: jesteś niczyim, biednym, małym kotkiem?
Bo jeśli nie masz mamy, domu ani swojej pani,
tobym cię chętnie wziął do siebie i nakarmił,
napoił ciepłym mleczkiem
i zrobiłbym dla ciebie z papieru kuleczkę,
żebyś się miał czym bawić.
I mama też by chyba zgodziła się, bo ty
nie sprawiałbyś na pewno dużego kłopotu,
a nie można tak kotka samego zostawić!
Miasteczko
Księżyc schyla się nad rzeczką:
– Śpij, miasteczko,
śpij, miasteczko.
Mrokiem się opatul
i zapachem kwiatów.
Śpijcie, domki nieduże,
bzy w ogródkach i róże.
Niech śpią uliczki wąskie,
i rynek, i ratusz,
i rodzina gawrona
na dzwonnicy przy dzwonach.
Nikt was ze snu nie zbudzi,
nikt nie nastraszy ludzi,
nic złego sie nie zdarzy,
bo stoję tu na straży.
Śpij sobie, śpij miasteczko.
Do rana niedaleczko.
Modrzewie
Kłóciły się modrzewie,
szumiały w wielkim gniewie:
– Ty mnie walnąłeś w ramię!
– O, patrzcie go, jak kłamie,
sam mnie grzmotnąłeś w konar!
– Och, ty małpo zielona,
małpo na jednej nodze!
– Zielona, to się zgodzę,
ale małpo – nie lubię!
– A może chcesz po czubie?
– A może ty chcesz w gałąź?
– Wcale mnie nie bolało!
– Dam po sękach i już pękasz
– Dam po korze i cię zmoże!
– Dam po szyszce i cię zniszczę!
– Ty? Mnie? Zniszczysz? Akurat!
Lecz ucichła wichura.
W lekkim wiatru powiewie
stoją oba modrzewie.
Szepce drzewo do drzewa:
– Nie gniewasz się?...
– Nie gniewam.
Moja natura
Niebo jest dziurawe jak sitko,
wszyscy mówią: – Ojej, jak dziś brzydko!
A mnie podoba to się,
że mam krople na nosie.
Kiedy przychodzi burza,
to każdy się oburza,
a ja nie.
A ja właśnie
lubię, jak piorun trzaśnie,
jak się tłuką wichrzyska, jak leje,
jak się błyska.
I lubię – daję słowo! –
być PANNĄ Z MOKRĄ GŁOWĄ!
Mowa Piasta
Mowa Piasta jest piaszczysta:
zgrzyta, chrzęści, skrzypi, śwista
lub trzepocze jak sześć spódnic,
które się na sznurze suszą
i znak dają naszym uszom,
że już wyschły.
Mowa Piasta jest liściasta.
Szemrze, szepcze i szeleści
szumem sosen, brzóz, czereśni,
suchorostów i porostów,
kiedy nas utula do snu.
Czasem bywa też kolczasta
mowa Piasta.
Czasem można w niej się zgubić...
Ale ten, kto ją polubi,
kto się dobrze w niej rozgości,
będzie wiele miał radości.
Muchomor
Muchomor
wśród grzybów wielu
ma najpiękniejszy kapelusz.
Ale nikt go nie lubi.
– Łajdaku! Trucicielu!
– Ty grzybisko zatrute! –
krzyczą. I kopią go butem
lub walą kijem po głowie.
Ale ja coś wam powiem,
choć może to jest głupie.
Ja go LUBIĘ.
Nie w zupie,
w marynacie, w pierogach,
tylko przy leśnych drogach.
Bo nie po to jest, by ktoś go jadł.
Tylko po to, żeby ładny był świat.
Nad ranem
Śpiąca nocka, śpiąca,
gwiazdy z nieba strąca,
tuż przed wschodem słońca.
Szuka miejsca do snu
pod filarem mostu,
w cienistym zaroślu,
gdzie ciemno i mrocznie.
Tam nocka odpocznie.
Gdy się słońce schowa,
obudzi ją sowa.
Znów będzie wędrować.
Na działce
Lubimy
jesienne dymy,
mrozu skrzypienie srogie
i ten prawdziwy ogień,
co w kuchni jest schowany.
I kiedy tulipany
wystawiają spod ziemi
swoje zielone uszy,
chociaż jeszcze śnieg prószy.
Mysz, co zajmuje babci kalosz,
dzięcioły, co dziobami walą,
i kulawego pieska, co wcale tu nie mieszka,
tylko przychodzi podjeść.
I wiosenną melodię
wilgi, co przepowiada,
że zaraz będzie padać.
Najeżony dziadek
Dziadek
chciałby zawsze być miły,
ale czasem to już nie ma siły:
bo w windzie śmiecą sąsiedzi,
bo telewizja bredzi,
bo mu ktoś poprzekładał gazety,
bo na poczcie był bezdenny kretyn...
Ale kiedy przyjdzie wnuczek nieduży,
to się dziadek od razu rozchmurzy.
Na wędrówkę
Oto jest piosenka letnia,
ona jest na drogę świetna,
w każdym się plecaku zmieści
więc ją na wędrówkę zawsze bierzcie!
Wędrówka, drówka, rówka, ówka, wka, ka, a!
To o niej właśnie jest piosenka ta!
Gdy tylko słońce błyśnie, gdy ustanie deszcz
wy ją zaśpiewacie też!
Wyruszymy z domu rano,
zanim jeszcze wszyscy wstaną, odpoczniemy sobie potem,
na zielonej łące wśród stokrotek.
Stokrotka, krotka, rotka, otka, tka, ka, a,
to o niej właśnie jest piosenka ta!
Za tą górką dosyć stromą,
co nas czeka – nie wiadomo
czy nam drogę przetnie strumień,
czy przepiórka nam spod nóg wyfrunie?
Przepiórka, piórka, iórka, órka, rka, ka, a,
to o niej właśnie jest piosenka ta!
Gdy się skończy droga nasza,
na kolację będzie kasza.
Dostaniemy też maślanki,
wypijemy sobie po dwie szklanki!
Maślanka, ślanka, lanka, anka, nka, ka, a,
to o niej właśnie jest piosenka ta!
Gdy tylko słońce błyśnie, gdy ustanie deszcz
wy ją zaśpiewacie też!
Niedorzeczki
Mieszkają niedorzeczki
na dnie przepastnej teczki
w gabinecie pisarza.
Zazwyczaj drzemią cicho.
Lecz gdy wstąpi w nie licho,
co najczęściej się zdarza,
gdy pisarz nie uważa,
albo gdy niedomaga,
to mu robią w teczce bałagan.
No, a pisarz nie zna sprawy, ani sprawcy,
więc zanosi teczkę do wydawcy.
I powstaje książka.
Wtedy dziwią się niektórzy:
– Czemu autor tak strasznie bzdurzy?
Od ucha do ucha (wierszyk uszaty)
Sucho. Upał i duchota.
Aż powiędły muchomory,
które rosną koło płota.
Zbyt gorąco nawet muchom,
żukom, mrówkom, karaluchom,
co dopiero zaś ropuchom
(bo kompletnie wyschły błota).
Więc ropucha w głos biadoli:
- Niechby przyszła jakaś słota!
Może chłodniej jest w Tucholi?
Lub na przykład w Suchowoli?
Nawet zuchowate osy
jęczą: dosyć, dosyć, dosyć!
Przybądź plucho, zawierucho,
bo już z nami całkiem krucho!
Lodu trzeba nam i śniegu…
Może zamknąć dom na głucho
i wyskoczyć gdzieś na biegun?
Stoi tutaj jakiś gruchot,
ty, ropucho, go uruchom!
Odleciały więc gruchotem,
przestarzałym samolotem
zabierając stosy poduch,
oraz stary grill z ogrodu,
i puchową kołdrę w ciapki,
darowaną przez prababki.
Lecą, lecą, lecą, lecą…
Tu się muszę wstrzymać nieco,
gdyż rozległy się pretensje:
gdzie w tym wierszu jakiś sens jest?
Oj, pisarko, ty kłamczucho,
jakże nie wstyd ci dzieciuchom
opowiadać takie brednie?
To jest wręcz nieodpowiednie
i osłabi je duchowo!
Bez przesady, daję słowo!
Po co zaraz tyle krzyku?
Chciałam tylko, by czytelnik
liczył uszy w tym wierszyku.
Sens był rzeczą całkiem zbędną,
więc niech uszy wam nie więdną!
PS: Słowa, które mi zostały:
nieruchomość, grucho! Dziewucho! Brzucho,
kluchom, Nabuchodonozor…
Niech spróbuje sam, kto śmiały!
O jeżynie
Jeżyna, jeżyna,
nikt z nią nie zaczyna.
Bo to wiedźma bardzo zła,
zakręcone szpony ma,
skrada się brzeżkiem drogi,
łapie dzieci za nogi,
drapie dzieci po rękach,
dziury
wyrywa
w sukienkach.
Lecz gdy sierpień gra na pajęczynach,
łagodnieje nawet jeżyna.
Nawet ona,
choć taka zła jest,
czarne, słodkie jagody
rozdaje.
Opowieść
Siedziała nasza mama na wieży
i przybyło siedmiu rycerzy.
Mieczami machali
i wykrzykiwali:
– Odrąbiemy siedem głów!
– Odstrzelimy siedem łap!
Pif-paf!
A kto smoka zabije,
rzuci mu się na szyję
królewna piękna, jak szczęśliwy traf!
I wołała nasza mama, że nie!
Ale oni tak się darli szalenie,
tak wrzeszczeli na całe gardło,
że w ogóle do nich nic nie dotarło.
A wtedy, z dalekiego świata
przyjechał nasz tata.
Stanął tylko przed zamkiem i cmoknął – Cmok!
Wtedy grzecznie, posłusznie wylazł z jamy smok.
I usiedli na smoczy grzbiet,
i lecieli daleko, het,
aż do takiego miasteczka,
gdzie są małe, białe domki i rzeczka.
I tak się właśnie cała historia zaczyna,
no bo wtedy powstała
nasza rodzina.
Pani Potworka
Na grządce jest mała norka,
w niej mieszka Pani Potworka.
Pyszczek ma raczej żabi
i nie wiem, jak się wabi.
A jak złapie owada,
to od razu go zjada.
choć jest moją sąsiadką,
widujemy się rzadko.
Lecz czasem bywa chwila,
że łeb z norki wychyla.
Wytrzeszcza na mnie ślepie,
ja – na nią wytrzeszczam ślepie
i znamy się coraz lepiej.
Paszcza nie puszcza
Paszcza nie puszcza!
Zaciska szczęki.
Niech zamkną książkę
ci, co się zlękli.
Nie puszcza paszcza!
Jej chwyt złowieszczy
drze połę płaszcza,
aż poła trzeszczy.
Puszcza – nie paszcza.
To oczywiste!
Czy rośnie w paszczy
choć jeden listek?
Puszcza nie puszcza!
W jej dzikich chaszczach
zbłądził niejeden.
Nowicjusz zwłaszcza.
Więc niech się dziecko
w gąszcz nie zapuszcza.
Wiersz puszczę z dymem,
by was nie zgorszyć
natrętnym rymem.
Piosenka śpiocha
Gdy wieczorem do łóżka się walnę,
mam po prostu sny fenomenalne!
Kolorowe jak łączka,
jeszcze słodsze od pączka,
skrzydlate bardziej niż wstążka,
puszystsze niż śnieżna zaspa
i pachnące bardziej niż siano.
Więc mnie nie budźcie rano.
Więc mnie nie budźcie wcześnie,
bo mi jest dobrze we śnie.
Pod bajdułem
Pod bajdułem,
pod prastarym,
co potężne ma konary
i do nieba liśćmi sięga,
wśród korzeni,
w zasypanej norze lisiej,
zapomniana leży księga.
Poszarpana,
mchem i próchnem przysypana,
lecz ma jeszcze całe karty
i druk prawie niezatarty
– księga, która często śni się.
Szukam jej od lat czterdziestu
i wiem, że na pewno jest tu,
w naszym kraju,
gdzieś ukryta.
Chciałabym ja czytać, czytać...
Lecz nikt nie wie
o tym drzewie,
o bajdule.
Nikt nie słyszał nic w ogóle.
Tylko tyle, że jest stary,
że potężne ma konary,
że do nieba liśćmi sięga
i że pod nim leży księga.
Pod okienkiem
Ciemną nocą,
ciepłą nocą
pod okienkiem sny się tłoczą,
szepczą, mruczą i mamroczą:
– Ktoś to okno zamknął znów!
– Czy ktoś śmie tu spać bez snów?
– W jaki sposób chcesz śnić sen ty,
skoro pokój jest zamknięty?
– To bez sensu!
– To bez sensu!
– Jak mam dziecku piękny sen snuć?
– Jak się dziecku pięknie przyśnię?
– Przecież nikt się tu nie wciśnie!
Niech zostanie choć szczelinka,
Żeby wejść mógł sen do synka.
Późną nocą
Późną nocą
zza firanki
wyglądały
kołysanki.
Śnieg był piękny.
Śnieg był biały.
One sobie tak szeptały:
„Gdy już wszystkie dzieci zasną,
wtedy mamy czas na własność.
Dość tych śpiewów, dość tych poduch,
skoczmy sobie do ogrodu,
dość już mamy kołysania,
my po polach chcemy ganiać,
fikać kozły, skakać z drzew,
niech przepadnie cichy śpiew.
Chcemy wrzeszczeć co sił w płucach,
chcemy śniegiem się obrzucać.
Chcemy sanek!
I bałwana!
I niech dzieci śpią do rana”.
Pytania
Gdzie szukać dobroci?
W konfiturach cioci?
Czy w kwiatach paproci?
Może w miodzie jest – bo on taki słodziutki,
może ją roznoszą krasnoludki
na tacach, w srebrnych dzbanuszkach?
Czy ją trzeba sposobem Kopciuszka
wybrać z korca maku i popiołu?
Może jak sól, węgiel czy ołów
w podziemnych ukryta jest złożach?
Albo też na dnie morza
spoczywa jak bursztyn złoty?
Czy się w kwiatach trzepocze jak motyl
lub na drzewach
jak czereśnia dojrzewa?
Czy się kuli pod miedzą jak zając?
Czy dumnie paraduje, pierś wypinając?
Może czarodziej w kosmicznym ufo
sypie ją z góry zaklętą szuflą?
Może mieszka w nas samych
i w ciepłych oczach mamy,
i nawet w tatusiowym gniewie?
Tylko się tego wcale nie wie?
Robotek
Blacha, gwoździe, drut, śrubokręt i młotek.
Co to będzie?
Mały robot, Robotek.
Dla kogo?
No, nie dla mnie,
ja go dam naszej mamie.
Robotek co dzień o świcie
nastawi dla wszystkich wodę na mycie.
Do sklepu zbiegnie na dół
i zakupy zrobi do obiadu.
Pozdejmuje kożuchy z mleka.
Szczypiorek drobno posieka.
Wyprasuje fartuszki.
Guzik przyszyje do bluzki.
Ugotuje, pozmywa, sprzątnie, zrobi pranie,
a mama będzie leżeć na tapczanie
i książki czytać.
Albo nas pytać:
„A może byśmy poszli do kina, kochani?”
Rozwesołek
Rozwesołek jest niewielki:
oczy ma jak dwie kropelki,
a czuprynę w kształcie szczotki,
ale jest naprawdę słodki
i powiedzieć można z dumą,
że ma zawsze dobry humor.
Tym, co wstali lewą nogą
rozwesołki dopomogą.
I pocieszą, i rozśmieszą,
i umyją, i uczeszą.
Kto się martwi albo kto łka,
niechaj wezwie rozwesołka.
Jeśli stłuczesz sobie goleń,
gdy się coś nie uda w szkole,
jeśli nudzisz się w przedszkolu,
rozwesoła, proszę, polub.
Polub, poznaj, no i oswój,
zaprzyjaźnij się po prostu.
Rozwesołek III
Rozwesołek z rozwesołkiem
raz przebili Ziemię kołkiem
i wyleźli z drugiej strony
w okolice Arizony.
Pojechali na rodeo,
które właśnie się zaczęło.
Bo na bykach chcieli brykać.
Lecz amerykańskie byki
mają bardzo złe nawyki:
Gdy bryk bryknął z całej siły
rozwesołki wystrzeliły
prosto w niebo jak sputniki.
Obleciały niewesoło
calusieńką Ziemię w koło
i u progu swej chałupki
spadły,
tłukąc sobie plecki.
Skarby
Na górze wieża wysoka,
nad wieżą ptaki latają.
Na wieży mieszka staruszek
i swoich skarbów strzeże.
Przyszła do wieży panienka:
- Chciałabym skarby zobaczyć...
On ją poprowadził po schodach.
Zobaczyła stare szable i strzelby,
stare kubki, łyżki i talerze,
i kamienie przedziwnych kształtów,
i pożółkłe stosy papierów.
A gdy wszystko już obejrzała,
wtedy tak powiada staruszek:
- Teraz proszę, miła panienko,
odpowiedzieć mi na dwa pytania.
Kto tych skarbów będzie pilnował,
kiedy ja spocznę już w ziemi?
Jestem sam jak palec na świecie.
Może dla mnie są to wielkie skarby,
a dla innych – stare rupiecie?
Zamyśliła się nad tym panienka.
Smutna Baba-Jaga
Dom na kurzej łapce
skrzypi krzywa furtka.
przed domkiem na ławce
Baba-Jaga smutna.
nikt nie lubi Baby-Jagi ani krztyny,
nikt do Baby nie przychodzi w odwiedziny,
nikt „dzień dobry” jej nie powie, gdy ją spotka,
nikt się nigdy nie zatrzyma u jej płotka...
Baba-Jaga martwi się i smuci:
- Ja już nie chcę się z wszystkimi kłócić!
Czy są może takie czary albo zioła,
Żebym miła się zrobiła i wesoła?
Aż tu słychać – szeleszczą krzaki,
Z łopatami idą pierwszaki.
- Babo-Jago, wpuść nas do domu!
My ci chcemy w ogródku pomóc!
Uprzątniemy śmieci i chwasty,
Posadzimy ci róże i astry!
Baba-Jaga się śmieje i śpiewa,
I konewką grządki podlewa.
I niedługo już ogródek czysty.
A przy furtce nowy haczyk błyszczy.
Już gotowe! I wszyscy po pracy
Polecieli na łopatach na spacer.
Spotkanie
Szedł polami bajarz stary.
Miał trzewiki nie do pary:
jeden czarny,
drugi bury.
W czapce – dziury,
w kurtce – dziury.
A od miasta, przez ogrody,
szedł ku niemu bajarz młody.
Na bosaka,
w szarym swetrze,
włosy wiały mu na wietrze.
Spotkali się o zachodzie,
gdy tonęło słońce w wodzie.
Stali w trawie po kolana
i gadali aż do rana.
Spór
- KIEDY SZEDŁEM NAD RZECZKĘ, WIDZIAŁEM GOŁĄBECZKĘ.
- To absurd, proszę pana,
Beczka nie bywa ubrana!
może być pełna lub pusta ,
przeważnie jest w niej kapusta,
albo na przykład smoła
lecz nie może być goła!
- NIE GOŁA, TYLKO BIAŁA! I ZARAZ ODLECIAŁA.
- To już jest totalna bzdura!
Biała beczka fruwa w chmurach?
- GO-ŁĄ-BECZ-KA! PTAK DZIKI!
- Pan nie zna gramatyki.
Mówi się goła beczka lub gołą beczką. Jasne?
- ZA CHWILĘ PANA TRZASNĘ!
- Oj, po co pan się wścieka?
Powtórzmy wszystko: rzeka,
beczka płynie po rzece…
- CO PAN TU O PORZECZCE?
ZDECYDOWANIE PRZECZĘ. NIE BYŁO TAM PORZECZEK!
- To może był wieloryb?
Bo ja
kiedyś słyszałem
o wielorybie białym…
- PAN TO CHYBA JEST CHORY!
- Nie, nie, wcale nie chory!
Ja panu wytłumaczę,
Nie mogło być inaczej:
wieloryb jest dość spory,
a w rzece wody mało,
więc panu się zdawało,
że to co płynie rzeczką
jest beczką.
A to chyba
był tułów wieloryba…
- O RETY, RETY, RETY!
DAJCIE MI PISTOLETY!
DAJCIE MI KARABELĘ,
BO TEGO JUŻ ZA WIELE!
JAKI ZNOWU WIELORYB?
I spór trwa do tej pory.
Straszydła
Wikołaki, wilkołaki,
zamiast włosów mają kłaki
i w zielone kapelusze
stroją się dla niepoznaki.
Wikołyki, wilkołyki,
mają nogi jak patyki,
na obliczach uśmiech dziki,
gdy tańcują w rytm muzyki.
Wilkołuki, wilkołuki,
niby znają różne sztuki,
lecz jak przyjdzie co do czego
oplatają banialuki.
Wilkouchy, wilkouchy
lubią włazić pod poduchy,
by tam zjadać torcik kruchy
lub racuchy.
(A jak jeszcze coś wymyślę,
to wam zaraz pocztą wyślę!)
Szumikraj
Nikt Szumikraju nie zna w ogóle.
A w Szumikraju ja jestem królem.
Tam ani szosą, ani drogą
wrogowie dostać się nie mogą.
A ja tam mam zielony zamek,
strzeżony przez poczwórną bramę,
i tron skrzypiący, lecz wygodny,
spiżarnię, jeśli jestem głodny,
okręt, co w każdej chwili może
wyruszyć w drogę poprzez morze
albo przez jakąś inną wodę,
i odrzutowca nowy model.
I jeszcze koni pełną stajnię,
Gdybym chciał zwiedzać kraj zwyczajnie.
Lud w Szumikraju jest gościnny,
chętnie przyjmuje odwiedziny.
Wy też możecie przyjść, dzieciaki.
Ale warunek stawiam taki:
Nie wolno mówić, że Szumikraj
to w naszym sadzie jabłoń zwykła.
Bo się mieszkańcy Szumikraju
okropnie o to obrażają.
Ściana
– Oj, ściano, ściano,
z matą słomianą
przypiętą nad łóżkiem moim!
Kiedy w pokoju robi się ciemno,
rozmawiasz, ściano, ze mną.
A jeżeli na przygodę mam chęć,
muszę stuknąć w ścianę razy pięć:
Stuk-stuk, stuk-stuk, stuk.
Tak.
I wtedy uchyla się mata,
widać drzwi do innego świata.
Otwarte,
tylko przejść przez próg.
– Więc czy idziesz?
– Idę, to jasne!
– A nie zaśniesz? Bo to noc!
– Nie zasnę!
– Do widzenia, mamo i tato,
bo ja znikam za słomianą matą!
Śniegowa przygoda
Bawili się na śniegu Kaśka razem z tatą,
wykopali wielką dziurę drewnianą łopatą.
Sypały się z nieba grube, białe płaty,
już nie widać prawie wcale Kaśki ani taty.
A gdy ich zupełnie zakrył śnieg olbrzymi,
zobaczyli nagle drogę do śnieżnych podziemi.
Szła Kaśka z tatą
przez zaspę puchatą
i tunele ciasne,
aż się zatrzymali przed śniegowym miastem.
W śniegowym mieście jest całkiem śnieżnie.
Śniegowi ludzie idą przez jezdnię,
śniegowe sklepy, śnieżna apteka,
śniegowe dzieci bawią się w berka,
pies śniegowy szczeka,
śnieżny wróbel ćwierka.
Srebrny wagonik przed nimi staje:
dzwoni na tatę, dzwoni na Kasię,
że można jechać po śnieżnej trasie
szybkobieżnym śnieżnym tramwajem.
Zamiast kasowników są tu automaty,
co sprzedają lody ze śniegowej waty:
normalny – dla Kaśki,
ulgowy – dla taty.
Objechali całe miasto po śniegu i szronie.
Lody zjedli, wysiedli.
Na tym bajki koniec.
Tylko jak się wydostali z tej śniegowej zaspy,
nawet mama nie poznała taty ani Kaśki.
– Skąd żeście tu przyszły, polarne niedźwiedzie?
Może byście chciały zostać
u mnie na obiedzie?
Tygryski
Moja piżama – cała w tygrysy.
A te tygrysy straszne urwisy,
a te tygrysy nie chcą spać nocą,
fikają kozły, skaczą i psocą.
Mama się gniewa: – Spać trzeba teraz!
Wszystkie tygryski z piżamy zbiera,
chowa do szafy, na klucz zamyka,
żeby już dzisiaj nie mogły brykać.
Rano do pracy spieszy się tato.
Otwiera szafę, wyjmuje palto.
Nagle wiatr dmuchnął, porwał tygryski,
jakby to były jesienne listki.
I z tygryskami przez okno uciekł,
i po ogródku wszystkie rozrzucił.
Trzeba tygryski zebrać z powrotem.
O, ten na kwiatku usiadł jak motyl,
ten się na nitce pajęczej kiwa,
a ten biedaczek leży w pokrzywach.
A ten na ścieżce. A ten pod listkiem.
Czy to już wszystkie? – Tak, chyba wszystkie...
Koszyk tygrysków zanoszę mamie.
Mama układa je na piżamie.
Te na rękawach, te na kieszeniach...
Ale jednego tygryska nie ma!
Nie ma w pokoju, nie ma w ogrodzie.
Mały tygrysku, gdzieś nam się podział?
Leci latawiec w górze, nad drogą,
ma kolorowy i długi ogon.
Może tygrysek chciał zwiedzić świat
i na ogonie latawca siadł?
A teraz leci, sam nie wie dokąd,
bardzo daleko, bardzo wysoko?
A może rzeka, co płynie obok,
wzięła tygryska w podróż ze sobą?
Może ta szybka zielona woda
już mi tygryska nigdy nie odda?
Łaciaty kocur wskoczył na okno.
– Możeś ty, kocie, tygryska połknął?
Może myślałeś, że to jest myszka,
i przez pomyłkę zjadłeś tygryska?
Aż wreszcie tato przychodzi z pracy.
– Czemu, córeczko, tak na mnie patrzysz?
Czemu się za mnie obie śmiejecie?
– Bo ty tygryska masz na berecie!
Bo nasz tygrysek nigdzie nie uciekł!
Bo on z tatusiem poszedł i wrócił!
I tak się dobrze skończyło wszystko.
I dzień się kończy. Wieczór już blisko.
Wkrótce światełka w oknach zabłysną.
Spać się zachciało moim tygryskom.
W chmurach
Olbrzymie, olbrzymie,
jak ty masz na imię?
Dokąd płyniesz
na pierzynie,
potargany, zadumany,
dokąd pędzisz swe barany?
Czasem pędzisz na mamucie,
jakby ktoś ci właśnie uciekł,
czasem pełzniesz jak krokodyl,
który spieszy się do wody,
albo sobie śpisz na chmurze
takiej wielkiej jak podwórze...
Gdybyś chciał, gdybym mógł,
to bym chętnie z tobą zmókł!
Spuść drabinę,
albo linę,
albo warkocz upleć z brody.
Popłyniemy wietrzną drogą
przez krainę
niepogody.
Wielkanocna bajka o jajku
Była sobie młoda bajka,
nie wykluta jeszcze z jajka.
A choć była taka mała,
że się wcale nie umiała opowiadać –
wytoczyła się spod kwoki
i ruszyła w świat szeroki.
Gniewa się ziemia-starucha,
że jajko kury nie słucha.
- Jazda,
wracaj do gniazda!
- Ziemio, ogromna pani,
nie bądź taka surowa.
Do gniazda nie wrócę za nic,
muszę cię przewędrować.
Na przełaj iść przez bezdroże,
w ciemnym zabłąkać się borze,
pod jednym dachem
sypiać ze strachem.
Muszę ze smokiem się zmierzyć,
obudzić śpiących rycerzy,
królestwo wyzwolić
z niewoli...
zajść nie wiadomo dokąd.
- A gdybym siedziała pod kwoką
tak jak zwyczajne jajko
- byłabym kiepską bajką.
Wodnik
Im większy w wodzie muł i szlam,
im ciemniej, głębiej, chłodniej,
tym bardziej lubi mieszkać tam
brodaty, stary Wodnik.
Nikt z ludzi tam się nie dostanie,
gdzie stary Wodnik ma mieszkanie.
A choć od wielu, wielu lat
z wody się nie wynurzył,
to zna go świetnie cały świat,
bo to wspaniały muzyk.
Jak on to robi?
Jak on umie?
Że w studni – dudni,
w morzu – szumi,
grzmi w wodospadach,
bębni w rynnach,
w czajniku śpiewa jak ptaszyna,
szemrze w strumykach i fontannach,
a w kranach...
Jak to nazwać?
W kranach, ten bulgot – szum – muzyka?
To przecież też, to właśnie też
piosenka jest Wodnika.
Wróżka
Naprzeciwko
na balkonie
dzikie wino płonie.
Dzikie wino, balkon dziki,
ma czerwone warkoczyki.
Tam podobno mieszka wróżka,
która wszystko wie najlepiej.
Ktoś ją kiedyś widział w sklepie
– wyglądała jak staruszka.
A ktoś spotkał ją na schodach
i powiedział, że jest młoda.
Ja jej nigdy nie widziałem.
Siedzę w oknie, czekam na nią.
Kiedy stanie na balkonie,
to ja wtedy się ukłonię
i pomacham ręką do niej.
Wynalazek
Po wielu latach pracy, doświadczeń i prób
został wynaleziony odnajdywacz zgub,
który przez jeden ranek umie bez kłopotu
odnaleźć ponad tysiąc zgubionych przedmiotów.
Jest to po prostu czarna, niezbyt duża skrzynka,
może ją obsługiwać chłopiec lub dziewczynka.
Zamiast czas na szukanie niepotrzebnie tracić,
chodzi się po mieszkaniu niosąc aparacik.
A gdy jest się w pobliżu zagubionej rzeczy,
wtedy zgub odnajdywacz dosyć głośno beczy:
Bee... beee... i już się tylko wystarczy pochylić,
żeby zgubę odnaleźć w ciągu jednej chwili.
Gumkę, kredkę, skarpetkę,
zgubiony scyzoryk,
kluczyk, który pod łóżkiem leżał do tej pory,
okulary tatusia,
parasolkę mamy
bez najmniejszego trudu zaraz odszukamy.
Ten aparat ma wiele nadzwyczajnych zalet,
bo niczego nie trzeba kłaść na miejsce wcale.
Nie trzeba porządkować,
układać
i sprzątać,
byle jak można wszystko rozrzucać po kątach.
Nikt się teraz nie martwi, nie smuci, nie płacze,
od czasu, gdy są w domach zgub odnajdywacze.
I tylko wtedy rozpacz zdarza się w rodzinie,
kiedy sam aparacik sam przypadkiem zginie.
Wyprawa
Może ktoś, może gdzieś,
kiedy kładzie się do łóżka,
gdy otula go poduszka,
grzecznie śpi aż do rana.
Niech tam śpi sobie jak najdłużej!
My o tej porze ruszamy w podróże
na naszych latających tapczanach.
A i ty się także namyśl,
czybyś chciał polecieć nami
na tapczanie latającym?
Zaraz sposób ci podamy,
jak go włączyć:
„Zjedz pod kołdrą szczyptę soli,
do tysiąca potem policz
i za tapczan sięgnij ręką.
Jest tam śrubka. Pokręć lekko,
aż sprężyny cicho brzękną.
Tapczan stęknie,
zachwieje się,
z wolna w górę się uniesie
i wyleci w świat przez okno.
W nocną podróż.”
Pytasz: „Dokąd?
Dokąd dzisiaj polecimy?”
Nie powiemy.
Ty sam wymyśl.
Zimowe drzewa
W zimie wszystko, co żyje, ciepło się odziewa.
Ale nie drzewa.
Te, jakby z przekory
rozbierają się aż do gołej kory.
Wystarczy się rozejrzeć po łąkach i polach:
klon goły,
brzoza goła
i topola – golas.
– Czy to zdrowo tak stać na golasa?
– Jasne!
Bierzemy wietrzny masaż,
śnieżne okłady,
kompresy deszczowe,
szczypanki mrozowe,
drapanki lodowe.
Wszystko to jest nadzwyczaj zdrowe,
więc na wiosnę jesteśmy jak nowe!
Żur
– Żur nam uwarz na odwieczerz!
– do małżonki rycerz rzecze.
– Żur nam uwarz, bo zauważ,
że słowiański rycerz mężny,
gdy zje żuru gar potężny,
mnoży siły swe w trójnasób
i czy wyrwać sosnę z lasu,
czy rozwalić skałę w drzazgi,
to dla niego są drobiazgi!
– Tak, tak, mamo, żuru daj nam,
żur to zupa nadzwyczajna!
I zobaczysz, że na żurze
wyrośniemy taaakie duże,
takie silne, takie pilne
i w dodatku nieomylne!
– mówią dzieci.
A już w koło
zbiera się domowe zoo:
żubr, żbik, żuk i żółw, i żuraw,
nie brakuje nawet tura!
Nawołują w zgodnym chórze,
że doprawdy żur ich urzekł.
Rzecze matka:
– Żur uwarzę
w wielkim garze
i postawię go na stół,
żeby każdy z was żur żuł.
Żeby żuł żur i powtarzał:
„Ale żem się żuru nażarł!”.

Podobne dokumenty