Piotr Mirski Karnawał lub kac Jestem ostatnio bardzo

Transkrypt

Piotr Mirski Karnawał lub kac Jestem ostatnio bardzo
Piotr Mirski
Karnawał lub kac
Jestem ostatnio bardzo zapracowany i dlatego z podwójną chęcią sięgam po filmy o szalonych
imprezach, życiu na krawędzi i tym podobnych przyjemnościach. Ten kinowy rok przyniósł na
szczęście, jak to się pisze na ulotkach reklamujących sylwestra dla emerytów, prawdziwą moc
wrażeń. Kolejne premiery gwarantowały zdrową dawkę nihilizmu, hedonizmu, narcyzmu i
permisywizmu, kolejni bohaterowie byli coraz bardziej zblazowani, zdeprawowani i cyniczni.
Znajdowały się wśród nich m.in. okradające celebrytów nastolatki z Bling Ring (2013, S. Coppola),
wieczne imprezowiczki ze Spring Breakers (2012, H. Korine) i śniący swój amerykański koszmar
dorobkiewicze z Wielkiego Gatsby’ego (2013, B. Luhrmann). Czekam jeszcze na Wielkie piękno
(2013, P. Sorrentino) – pierwsze recenzje zapowiadają imprezę w duchu Słodkiego życia (1960, F.
Fellini). Czekam i zacieram przykute do klawiatury komputera ręce.
Wymienione przeze mnie tytuły są o tyle przyjemne w oglądaniu, że takie właśnie mają być
– skonstruowano je jako kalejdoskop atrakcjonów. Każdy z nich posługuje się językiem popkultury,
ale takim dotkniętym słowotokiem, paplającym bez składu i ładu o najmniej wybrednych żądzach.
Nie każdy jest jednak w równym stopniu uczciwy wobec widza i w pełni odkrywa swój
eksploatacyjny charakter. Najbardziej zachowawczy okazuje się Bling Ring, który nie dość, że
próbuje powściągać własne szaleństwo, to jeszcze usprawiedliwia je krytyką konsumpcjonizmu i
mediów; ma w sobie to charakterystyczne dla kina gangsterskiego pęknięcie, które pozwala łączyć
fascynację zbrodnią z bezwzględnym potępieniem. Najbardziej radykalną i przez to najlepszą
pozycją w zestawie pozostają natomiast Spring Breakers. Mamy w nich tylko szczątkową fabułę:
dwa mgliście zarysowane zwroty akcji i motywację bohaterek ograniczoną do pragnienia
niekończącej się zabawy. Reszta to hip-hopowy teledysk na sterydach: biusty, kaloryfery, pot, olejek
do opalania, kokaina, piwo, broń palna, deszcz banknotów, lśniące okruchy i neonowe powidoki –
wszystko to zmontowano w hipnotyczny ciąg, w którym te same sceny powracają przy
akompaniamencie dziewczęcych szeptów i z systematycznością ruchów frykcyjnych. Efektem jest
granicząca z nudnościami rozkosz, zupełnie jak w scenie z Barbarelli (1968, R. Vadim), w której
oprawca próbuje uśmierć bohaterkę za pomocą Orgazmotronu.
Można jednak eksces i dekadencję pokazywać w zupełnie inny sposób. W tym roku powstał
jeszcze jeden film, który opowiada o życiu w Babilonie i który dla odmiany nie przypomina jednej
wielkiej dyskoteki. Kaniony, bo to o nich mowa, to wspólne dzieło reżysera Paula Schradera i
pisarza Breta Eastona Ellisa (zważywszy, że wiele filmów tego pierwszego i wszystkie powieści
tego drugiego traktują o moralnej zgniliźnie, na pierwszy rzut oka wygląda to na, zaciągając po
angielsku, „match made in heaven”). W tej historii o bękartach Hollywood – podrzędnej aktorce,
podrzędnym producencie i kilku uwikłanych z nimi w erotyczne relacje podrzędnych postaciach –
wszystko wydaje się upiornie apatyczne. Apatyczni są odtwórcy głównych ról: Lindsay Lohan,
epicko zdemolowana przez używki i mająca w oczach całe morze melancholii, oraz James Deen,
nieprzywykły chyba do dłuższych scen dialogowych, bo na co dzień występujący w różowych
produkcjach. Apatyczna jest historia, która, meandrując między telenowelą, soft porno a
kryminałem, nie przynosi żadnych emocji poza znudzeniem i lekkim niesmakiem. Apatyczna jest
nawet sama realizacja: niechlujna, drętwa, mająca telewizyjny rodowód. Prawdopodobnie z tego
właśnie powodu nie przyjął Kanionów festiwal SXSW – argumentowano, że są „brzydkie, martwe i
zimne”. Schrader napiął się i odpowiedział na krytykę: „Zrobiliśmy ten film razem z Bretem i
dobrze wiemy, że jest zimny w środku. Właśnie taki miał być”. Okej.
Oto mamy więc dwa sposoby mówienia o pustce (moralnej, mentalnej): karnawał lub kac,
zagłaskiwanie na śmierć lub samobiczowanie. Korine wybiera drogę okrężną – nadmiar obrazów i
atrakcji w Spring Breakers sugeruje, że istnieje drugi biegun tej orgii, że w świecie przedstawionym
zieje dziura, którą trzeba wciąż zasypywać nowymi przyjemnościami. Schrader jest boleśnie
dosłowny – chcąc pokazać wydrążonych ludzi i ziemie jałowe, kręci wydrążony i jałowy film (z tą
strategią rymują się otwierające Kaniony obrazy zrujnowanych, przeznaczonych do rozbiórki kin
oraz scena, w której bohaterka wyznaje koleżance: „Wiesz, filmy to chyba jednak nie moja bajka”).
Korine ma ciastko i zjada ciastko. Schrader zjada je i z miną surowego belfra każe patrzeć się
widzowi na okruszki.