opowieści na długie jesienno-zimowe wieczory

Transkrypt

opowieści na długie jesienno-zimowe wieczory
Zespół Szkół Szkoła Podstawowa i Gimnazjum w Mysłakowicach
"OPOWIEŚCI NA DŁUGIE JESIENNO-ZIMOWE WIECZORY"
Autor: Agnieszka Pawłowska
01.01.2010.
Wyróżnione w Szkolnym Konkursie Literackim prace uczniów z klas drugich i trzecich.
WYOBRAŹNIA aut. Julia Ptak
Cześć. Mama na imię Aleksandra Wielka i mam 6 lat. Moimi rodzicami
SA Zenek i Sara. Spodobają Ci się moje przygody. A więc zapraszam cię do mojego świata.
Dobrze się składa, bo dzisiaj jest dzień śmiechu, więc przychodź czym prędzej. Przygotuję ciasto
czekoladowe. Mam nadzieję, że takie lubisz, bo innego nie umiem robić. Ale umiem robić gisiel. Mam
specjalny przepis: dwie łyżki piasku, łyżeczka cukru i trochę czekolady zmieszanej z błotem.
Przedstawię Cię moim kolegom Kaśce ciemnookiej, Bartkowi młotkowi i Ryście, która mówi, że kiedyś
zostanie księżniczką, która będzie miała włosy do ziemi. Ale wszyscy wiedzą, że to ja zastanę księżniczką.
Gdy następnego dnia wstałam i weszłam do pokoju, jak to mam w zwyczaju, zauważyłam, że
wnoszą coś do salonu. Okazało się, że to tylko telewizor plazmowy. HURA nareszcie mamy plazmowy
telewizor. Będę mogła oglądać bajki tak jak Stefan żółtodzioby, czyli mój kuzyn. Zapomniałam Wam
powiedzieć: dziś jadę na plac zabaw z rodzicami, a jutro będę robiła gisiel. dziś się kąpię, a to znaczy, że
będę syreną, która płynie do Nibylandii. Po drodze zaglądnę do Piotrusia Pana. On zawsze daje mi
cukierka. Na dodatek mojego ulubionego karmelowego. Ale tym razem nie ma go w domu. Pewnie
wyjechał na wakacje. Tak jak my co roku, a mniej więcej nie wiem kiedy, ale mam mówi, że na wakacje
jedziemy w ten piątek czyli za trzy dni. W Nibylandii nikogo nie ma. Może oni tez pojechali na wakacje.
Skoro ich nie ma to płynę na stały ląd. Następnego dnia, wchodząc do salonu zauważyłam mamę, która
pakowała ubrania do walizki. Nie wiedziałam co się stało, aż w końcu zapytałam mamę: czy się
przeprowadzamy do Nibylandii. Mama odpowiedziała, że nie, ale chciała mi zrobić niespodziankę i dzisiaj
wyjechać na wakacje. Ucieszyłam się okropnie. Spakowałam się błyskawicznie. NADSZEDŁ CZAS
POŻEGNANIA SIĘ. To naraziątko. CZEŚĆ.
MISIEK aut. Mateusz Środa
W pewnym mieście, gdzie
zgiełk i huk żył sobie pluszowy miś. Jego właścicielem był Julek. Mieszkał razem z chłopcem i jego
rodzicami w małym mieszkanku. Chłopczyk miał swój własny pokój, w którym trzymał pluszaka.
Któregoś dnia wydarzyło się coś okropnego. Miś bardzo zdenerwował się na Julka i powiedział: - Nie
znoszę tego dziecka. Ciągle mnie ślini, gryzie i kopie. Nie zniosę tego więcej! Mam naderwane ucho,
poodpadały mi guziki ciągle się pruję. Dobrze, że mama chłopca jest taka dobra i mnie zszywa.
Rzeczywiście Ogryzek, bo tak miał na imię, mówił prawdę. Był cały obolały i zmoknięty śliną. Pewnego
dnia, gdy Julek przyszedł ze szkoły, misio siedział sobie spokojnie w kącie. Gdy mama zapytała chłopca,
co dzisiaj dostał w szkole, strasznie się zdenerwował i wbiegł do pokoju rzucając plecakiem w stronę
pluszaka. Ciężka teczka spadła na niego. Strasznie go to zabolało. Powiedział z bólem: - Już nie
wytrzymam więcej. Wyniosę się stąd jak najszybciej i jak najdalej, byle z dala od niego – mówił
wskazując na chuligana. Dokładnie 12 listopada miś pożegnał zabawki mieszkające w nim w pokoju i
ruszył w świat szukając nowych przygód. Misiek szedł ulicą nie zważając na nikogo i na nic. Maszerował
z wolna w równym tempie, Az tu nagle jakiś pies złapał go za głowę. Niósł Ogryzka przez dwie godziny.
Wkrótce psiak doszedł do wielkiej willi otoczonej murem. Prześlizgnął się przez dziurę w płocie i pobiegł
do wielkiego domu. Naprzeciwko psa wybiegła ośmioletnia dziewczynka. Zwierzę podbiegło do niej. Tuliło
się i podlizywało. Dziewczynka nagle zauważyła, że jej pupil ma coś w pysku. Chwyciła za pluszowego
misia i pobiegła w stronę domu. Gdy obejrzała misia na spokojnie uznała, że jest w opłakanym stanie.
Szybko poszła po igłę i nitkę, aby go pozszywać. Po kilku dniach pobytu w willi mis wyglądał jak nowy.
Miał nowe zielone guziki, malutki szaliczek obwiązany wokół szyi oraz bawełniane czerwone ubranko.
Tak skończyła się opowieść o pluszowym misiu, który już nigdy nie zaznał przykrości i zmartwień
spowodowanych przez dzieci.
PRZYGODY BUDYNIA aut. Adrianna Nawrot
Dawno, dawno
temu żył Budyń, który zjadł Budyń. Bardzo mu ten Budyń smakował i postanowił zjeść go po raz kolejny.
Ale mu nie wyszło, więc sobie poszedł i szedł gdzieś tam o, aż natrafił Budyniem na Budynia, który
siedział na gałęzi marchewki Krystyny (z gazowni oczywiście). Miał ten Budyń Budyń, więc Budyń poszedł
do Budynia, by zjeść ów Budyń. Tym razem mu wyszło, więc już nie poszedł sobie gdzieś tam o, tylko
poszedł sobie gdzieś tam u. Podczas tej wędrówki nie natrafił na siedzącego na gałęzi marchewki
Budyniowego Budynia. Spotkał jedynie leżącego na liściu świerka ołówka. Nie chciał go jeść, bo ołówek
leżał, a leżącym się nie przeszkadza, bo gdyby się im przeszkadzało, to już by nie leżeli i wolno by było
im przeszkadzać. Ale gdy ołówek wstał i spadł z liścia świerku na różową trawkę, pachnącą starym
koniem, Budyń Budyniowa łapką, której nie miał, podniósł go z tego różowego ohydztwa i wsadził go
sobie do kieszeni kieszeni i poszedł tam y.
Wkroczył w mroczną krainę żarłocznych różowych
królików–ninja. Króliki chciały go zjeść, ale do nie zjadły, bo go nie zjadły, a gdyby go zjadły to
byłby zjedzony. A jaki, że zjedzony nie był, Króliki go nie zjadły. Więc szedł dalej przez różową krainę
pełna zgrozy i strachu, po której hasały sobie różowe Króliczki–ninja, które były ninja, choć nimi
http://myslakowice.edu.pl
Powered by Joomla!
Utworzony: 2-03-2017, 10:23
Zespół Szkół Szkoła Podstawowa i Gimnazjum w Mysłakowicach
nie były. Szedł, szedł, szedł, szedł, szedł, ale nie doszedł. Zatrzymało go kilka nieważnych zupełnie
spraw, które go nie zatrzymały, chociaż fizycznie się zatrzymał. Psychicznie również niezbyt szybko brnął
do przodu, więc załatwienie owych nieważnych w ogóle spraw zajęło mu dużo czasu – 45 sekund.
Spotkał w tym czasie młodego brzdąca, który wcale brzdącem nie był – mierzył cztery metry.
Budyń stanął przed nim i wyjął z kieszeni kieszeni ołówek, który niegdyś leżał na liściu świerka i spadł na
różową, pachnącą starym koniem, trawkę. Wbił owe śmiercionośne narzędzie (czyt. ołówek) w zachodnie
oko potwora-brzdąca. Ten krzyknął i sobie poszedł, jedząc ołówek, który wyrządził krzywdę jego
zachodniemu oku. Budyń podskoczył z radości tak wysoko, że odpadła mu jego Budyniowa łapka, której
nie miał. Przestraszony, zaczął jej szukać, jednak jej nie znalazł, więc jej nie miał, go gdyby ją znalazł, to
by ją miał. Jednak widząc swoja łapką, której w prawdzie, nie miał, czuł ból, że mama mu jej nie dała na
urodziny. Jednak nie czas było teraz na rozmyślania i smutki. Trzeba było iść dalej, bowiem Króliczki
zbierały potężną, uzbrojoną w śmiercionośne gwiazdki zagłady, armię składającą się z różowych króliczkomisków.
Wyszedł w końcu z tego przerażającego miejsca i nagle zobaczył swoją rodzinną miska
– była pełna budyniu o pysznym, budyniowo-budyniowym smaku z dodatkiem budyniu. Była to
jego mama. Ucieszyła się ogromnie i dała mu w prezencie budyniowo-budyniową łapkę z budyniu. Bardzo
się ucieszył. Od tej pory wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a armia króliczków-ninja poszła spać.
LATAWIEC aut. Patrycja Walczak
Pewnego listopadowego dnia, przyjechał do nas wujek, z Anglii.
Całą rodziną serdecznie go przywitaliśmy. Wujek Stefan przywiózł wszystkim drobne upominki. Mama
dostała śliczne perfumy, babcia piękną bluzkę. Moja siostra dostała dużą lalkę z niebieskimi włosami, i w
dodatku mówiącą ludzkim głosem. Ja natomiast dostałam piękny czerwono-żółty latawiec, który podobał
się wszystkim. Cała rodzina była zadowolona z przyjazdu wujka, i oczywiście z prezentów, które
otrzymaliśmy, w podziękowaniu ugościliśmy kuzyna mamy pyszną kolacją. Wuj obiecał mi, że jutro po
obiedzie pójdziemy puszczać latawiec. Ja z wrażenia w nocy nie mogłam spać. Rano jak tylko wstałam,
dopytywałam, kiedy pójdziemy na dwór? Nie mogłam się doczekać chwili, kiedy po raz pierwszy puszczę
swój latawiec.
Nareszcie nadeszła ta chwila, zaraz po obiedzie ubraliśmy się i poszliśmy na spacer do
lasu. Wędrując po polanie wujek pokazał mi jak się puszcza latawiec. Był piękny, olbrzymi i na końcu ten
długi kolorowy ogon. Unosił się tak wysoko i lekko, mało się nie wzbił pod chmury płynące po niebie.
Patrząc tak na niego jak poddaje się lekkości wiatru, pomyślałam, że miło było by samemu tak polatać.
Leciał on po niebie niczym ptak, wolny i tak lekki. W pewnym momencie puściłam sznurek latawca, i
odleciał hen wysoko w górę. W końcu niebyło go już widać, schował się za chmurami. Wujek był
zdziwiony, i pytał, dlaczego to zrobiłam? A ja odpowiedziałam, że on jest teraz wolny, i może lecieć gdzie
chce. Bo tak naprawdę może zwiedzić i zobaczyć cały Świat, swoimi dziwnymi oczami. I może kiedyś
wróci do Polski szczęśliwy.
MÓJ RUDY PRZYJACIEL aut. Weronika Walczak
Pewnego zimnego
popołudnia, kiedy to weszłam do ogrodu, zobaczyłam ruszający się krzak. Przestraszyłam się i zaczęłam
wołać mamę mówiąc o tym, co widziałam. Moja odważna mama postanowiła to sprawdzić. Podeszła, więc
do żywej rośliny, odchyliła pomału gałązki i zaśmiała się najgłośniej jak potrafiła. Z gałązek wyjęła
małego szczeniaczka, który był przestraszony i bardzo zmarznięty.
Zaniosłyśmy pieska do domu.
Uszykowałam dla niego miseczkę z jedzeniem. Bardzo się bał, ale gdy poczuł jedzenie od razu się ożywił.
Zaczęłam się z nim bawić, a on z radości merdał swoim krótkim ogonkiem. Był prześliczny, miał krótkie
łapki i rudą sierść na łapkach miał czarne plamki. Bardzo mi się podobał, więc zapytałam mamę czy może
u nas zostać. Mama się zgodziła pod warunkiem, że będę się nim opiekować.
Nazywałam mojego
pieska Łatek. Spodobało mu się to imię, bo zaczął wesoło szczekać i merdać ogonkiem. Opiekowałam się
nim jak potrafiłam, czasem pomagała mi mama. Wychodziłam z nim na spacer do ogrodu, uczyłam go
aportować. Moje koleżanki, odwiedzały mnie często, aby pobawić się z Łatkiem. Gdy byłam smutna,
przychodził do mnie, przytulał się i szczekał abym się z nim pobawiła. Wtedy wszystkie smutki odchodziły
i byłam wesoła.
Cieszę się, że mam Łatka, bo jest on dobrym i wiernym przyjacielem.
http://myslakowice.edu.pl
Powered by Joomla!
Utworzony: 2-03-2017, 10:23

Podobne dokumenty