Pobierz pdf

Transkrypt

Pobierz pdf
MAMA
w czterech
Ścianach
Samantha
Wilde
MAMA
w czterech
Ścianach
Przełożyła
Monika Szczęsny
Tytuł oryginału
THIS LITTLE MOMMY STAYED HOME
Co­py­ri­ght © 2009 by Jessica Sam Wilde
All rights reserved
Projekt okładki
Joanna Szułczyńska
Zdjęcie na okładce
Redaktor prowadzący
Grażyna Smosna
Re­dak­cja
Renata Bubrowiecka
Ko­rek­ta
Marta Olejnik
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7839-538-6
Warszawa 2013
Wy­daw­ca
Pró­szyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i opra­wa
OPOLGRAF Spółka Akcyjna
45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12
Tę książkę dedykuję oczywiście mojej mamie
oraz
mojej babci Jane, która w wieku dziewięćdziesięciu lat
wciąż jest atrakcyjną kobietą,
a także
wszystkim młodym mamom na całym świecie.
Obyście znalazły czas na przeczytanie tej książki.
Do rodziny i przyjaciół: Ta książka jest fikcją.
Wszystko zmyśliłam. To nie jest o mnie. Obiecuję.
Po prostu mam bogatą wyobraźnię. Naprawdę.
7
8
Rozdział 1
Ciągle się mylę i zamiast mówić „poporodowy”, mówię
„pośmiertny”. Minęły dwa tygodnie od porodu, więc chyba nie powinnam za dużo od siebie wymagać. Czuję się
tak, jakby moje hormony grały w Pacmana z komórkami
mózgowymi – pożerają je jedna po drugiej. Ale czy to jest
naprawdę najgorsza rzecz na świecie? Absolutnie nie.
Najgorszą rzeczą na świecie jest to doznanie, kiedy siadam
na sedesie i dosłownie czuję, jak moje krocze dynda tuż
nad linią wody. (Jeśli nie wiecie, co to jest krocze, to macie
szczęście. Pewne części ciała powinny pozostać spowite
ciemnościami). Lekarka, która mnie zszywała, nie owijała
w bawełnę: „No, i gotowe”, powiedziała, kończąc swoje
dzieło. „Teraz znowu wygląda to jak wagina”.
Co za ulga, że znowu przypomina to waginę, a nie australijskiego owczarka albo słoik spleśniałej marmolady.
Powinnam być taka wdzięczna! Nie zdawałam sobie sprawy
z tego, że mogę wyjść ze szpitala z posągiem prezydentów
pomiędzy nogami jak na górze Rushmore. Albo z podobizną Alice Coopera czy innej przerażającej gwiazdy rocka,
która lata świetności ma już dawno za sobą. Co jest sine
9
i owłosione? A może te zasinienia nie powstały w wyniku
nadgorliwego przyjścia na świat mojego syna. Może jest
jeszcze szansa na to, żeby moja wagina znalazła się w albumie sztuki feministycznej i przypominała różową orchideę,
tyle że nową odmianę, z długimi płatkami? Nigdy się nie
dowiem, co lekarka miała na myśli. Niech to szlag.
W każdym razie pewnie dobrze jest, kiedy wagina przypomina waginę. Ostatnio nie przyglądałam się jej. Staram się
zapomnieć o niej za pomocą silnych leków, jakie dostałam
w szpitalu (ibuprofen). Mam przyjaciółkę, która przeprowadziła proces przyglądania się swojemu ciału w pozycji
kucznej przed lustrem tydzień po porodzie i zdaje się, że
do tej pory nie doszła do siebie. Powiedziała, że jej wagina
była jakaś taka powykrzywiana i nie na swoim miejscu,
jakby jej wargi sromowe przemieściły się na wewnętrzną
stronę ud. Twierdziła, że to doświadczenie było o wiele
zabawniejsze niż w Monologach waginy, z tym że jakoś nie
umiała tego docenić. W końcu to jej wagina wygłaszała
monolog niczym gruby sepleniący staruszek – a na pewno
nie w takiej roli chciałybyśmy ją widzieć, jeśli nadarzyłaby
się okazja na występ.
Mój mąż też nie wykazywał zainteresowania eksploracją
terenów nizinnych. Ośmielę się twierdzić, że w wolnym czasie
nic go nie interesowało poza grą na konsoli i programami
z cycatymi kobietami na lokalnej kablówce. Nie mam mu
tego za złe. Nic nie może przecież na to poradzić, że woli
być w pracy. Chodzi mi tylko o to, że MAM GO DOŚĆ!!!
Czy ja krzyczę? Nie powinnam tego robić. Obudzę dziecko. Och, Boże, jak ja kocham to maleństwo. Ale obawiam
się, że zagarnęło całą moją miłość i w sercu nie mam już
10
miejsca dla nikogo innego. Co jest dość zaskakujące, bo
moje piersi tak bardzo się powiększyły, że mogłabym zrobić
karierę w jakimś programie rozrywkowym. Mój mąż, mistrz
w robieniu lemoniady z – no cóż, melonów – wykorzystał
ten moment obrzęku, jak to się fachowo nazywa, i uwiecznił
mój biust na zdjęciach. W trakcie laktacji każda z piersi
waży dwa razy więcej niż dziecko. Hej! Zdaje się, że mój
mąż wreszcie zaczął mnie zauważać. Albo przynajmniej
jakąś część mnie.
Uwielbiam swoje dziecko. Nie, naprawdę, mogłoby
się wydawać, że nie, ale jest świetnie. To najlepsza robota
ze wszystkich, jakie miałam do tej pory, lepsza niż układanie
książek na półkach w bibliotece (na studiach), catering
(po studiach) i praca edytora freelancera (moje ostatnie
prawdziwe dorosłe zajęcie, które miało przynajmniej coś
wspólnego z moim dyplomem z anglistyki). Macierzyństwo to jedyna robota, w której przez cały dzień możesz
chodzić w piżamie i leżeć w łóżku, ile chcesz, co jakoś
umyka powszechnej uwadze. Ale nie jest to wyłącznie
czysta przyjemność. To nie jest czysta przyjemność przez
większość czasu. Ale mówią mi, że to minie.
Bywa, że kładę się na podłodze i płaczę, a mój mąż
zamyka się w łazience ze swoim Nintendo i spędza tam
godzinę na załatwianiu się. A ja płaczę, bo też tak chcę.
Marzę o tym. Chcę się wysrać i mieć godzinę dla siebie.
I mimo uporczywych zaparć, łez i bólu przy wypróżnianiu
się jestem na każde zawołanie. Jestem nowo otwartym
sklepem sieci 7-Eleven. Jestem dostępna cały dzień i całą
noc. Kiedy jestem sama, czyli przez większość czasu, chodzę po domu topless, bo nie widzę żadnego powodu, dla
11
którego miałabym nosić stanik czy koszulkę. Moje piersi
stały się publicznym dobrem, przynajmniej na poziome
lokalnej społeczności. Dziecko ssie mniej więcej co dziesiąty
oddech, który bierze. Jestem fabryką mleka czynną całą
dobę. Jestem mokrym snem każdego mężczyzny – cycata
laska w pełni dyspozycyjna.
Właściwie to chyba przesadziłam. Z całą pewnością
nie jestem niczyim mokrym snem. Zaczęłam nazywać mój
brzuch Brzuszydłem, żeby okazać mu więcej czułości. Moje
ćwiczenia na niego polegają na tym, że kładę się na podłodze i oddycham. Aerobik ćwiczę w drodze do skrzynki
na listy. Kiedy idę podjazdem, żeby wyjąć pocztę, czuję
się jak więzień, który właśnie wyszedł na wolność. Słońce
mnie razi. Leżę w łóżku, próbuję się zdrzemnąć i słyszę, jak
córki sąsiadów bawią się w ogrodzie. Nie śpię; leżę i myślę
o tym, jak bardzo ich nienawidzę. Rozmyślam o tym, że
one mają wszystko, nawet płaskie brzuchy. Nawet waginy,
które wyglądają jak waginy i nikt nie musi im tego wypominać. Moją jedyną bronią jest czas i żałosna nadzieja, że
któregoś dnia to one będą klęczeć przy łóżku na kółkach
ufajdane kałem, krwią i smółką i będą błagać o leki, a ich
szczupłe białe tyłki będą drżeć, kiedy z hukiem wpadną
do windy jadącej do macierzyństwa.
Wyrobiłam sobie nowy nawyk wydzwaniania do mojej
mamy i wypłakiwania się w słuchawkę. Próbowałam wytłumaczyć jej metaforę ze skarpetką.
−Moje zdrowie psychiczne jest jak para skarpetek
– oświadczyłam. – Włożyłam je do szuflady, kiedy zbliżał
12
się termin porodu, i teraz chciałabym się dowiedzieć, gdzie
podziała się jedna z nich? – Po długiej chwili milczenia
postanowiłam dorzucić wyjaśnienie. Nie każdy chwyta
metaforę ze skarpetkami. – Chodzi mi o to, kiedy wreszcie
pozbędę się tej pośmiertnej histerii?
−Pośmiertnej? – zapytała.
−To znaczy poporodowej. Nieważne. I tak wychodzi
na jedno.
Obiecała mi, że będzie lepiej. Przytaknęłam. Do czasu,
kiedy mój syn skończy dwadzieścia lat, uda mi się przespać
jedną noc, odzyskam elastyczność waginy, znajdę chwilę,
żeby uczesać włosy, i nie będę chodzić sama do CVS*,
i nie będę się czuć jak przestępca na wolności i dzwonić
do domu co pięć minut, żeby spytać, czy on wciąż oddycha.
Znaczy się: czy z reinkarnacją Abrahama Lincolna (on
naprawdę jest do niego podobny), którą wydałam na świat,
wszystko jest okej.
Obecnie mogę rozmawiać wyłącznie z kobietami, które są matkami. Rozmowy z kimkolwiek innym nie mają
sensu. Jak spędzają czas ci wszyscy ludzie, którzy nie mają
dzieci? Już tego nie pamiętam. Dzisiaj po raz pierwszy zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Melody. Aż do tej chwili
zastanawiałam się nad tym, jak to zrobić, żeby jednocześnie
rozmawiać przez telefon i trzymać dziecko. Melody urodziła
córeczkę trzy miesiące przede mną.
−Zaraz umrę.
−Nie umrzesz.
−Naprawdę potrzebuję snu.
*
CVS – sieć drogerii w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie przypisy
pochodzą od tłumaczki.
13
−Nie możesz przespać się chwilkę, kiedy mały zasypia?
−On nie zasypia – wyjaśniłam jej. – On ma raczej,
jak ja to nazywam, drzemki sutkowe. Śpi dopóty, dopóki
trzyma mój sutek w buzi.
−Może spróbowałabyś się zdrzemnąć w tym czasie.
Tak, wiem. Wiem, że jest ciężko. Ciągle mówiłam Erikowi
w tych pierwszych tygodniach, że jestem napalona, a on nie
mógł w to uwierzyć. Kobiety w naszej sytuacji nie powinny
tego odczuwać. I wiesz, co mu wtedy powiedziałam? Powiedziałam mu: „Kochanie, mniej więcej przez dwadzieścia
godzin na dobę mały stwór ssie moją pierś. Zastanów się.
Co mam niby czuć?”
−Nie myślałam o tym. – Naprawdę o tym nie myślałam.
Na seks miałam taką samą ochotę jak na uczestnictwo
w triatlonie. Czyli żadną. – Nie czuję się seksowna – dodałam. – I nie będę się tak czuć dopóty, dopóki się nie
wyśpię. Nie czuję się seksowna z brudnymi włosami. Nie
czuję się seksowna z nieogolonymi nogami. Wiesz, jakie
mam zarośnięte nogi? Poza tym nienawidzę Drew. Już
sam jego widok doprowadza mnie do szału.
Drew to mój mąż od sześciu lat.
−A co on takiego zrobił?
−Wszystko. Nie chcę nawet myśleć o porodzie. Mam
niejasne wrażenie, że najchętniej nacisnąłby guzik „cofnij”
i z powrotem wsadził dziecko do mojej macicy na kilka
najbliższych lat.
−Zaskoczyłaś mnie. Przecież od lat rozmawialiście
o dziecku.
−Zgadza się. I na tym właśnie polega różnica pomiędzy
rzeczywistością a wyobrażeniami. Drew był fantastycznym
14
ojcem, dopóki nie pojawił się Zach. Kiedy rozmawialiśmy
o naszych wyimaginowanych dzieciach, wydawało się, że
będzie świetnym tatą. A teraz, gdy jest Zach, on nagle
dostał alergii na dzieci.
Po drugiej stronie linii usłyszałam prychnięcie.
– Naprawdę nie wymyśliłam sobie tego. Dam ci przykład. Jak tylko mały zaczyna płakać, biegnę do niego. Ten
płacz jest nie do zniesienia. Zrobię wszystko, dosłownie
wszystko, żeby go ukoić. Raz zdarzyło się nawet, że zaczęłam go karmić w supermarkecie i jednocześnie robiłam
zakupy. W ogóle nie wybiło mnie to z rytmu. Po prostu
przystawiłam go do piersi. Chodzi o to, że czasami, kiedy
nie ma mnie przy dziecku przez, powiedzmy, sześćdziesiąt
sekund, bo muszę iść się wysikać albo napić wody, i Zach
zaczyna płakać, to Drew idzie do niego bardzo powoli.
Czasami idzie tak powoli, że zastanawiam się, co on takiego robi lub myśli.
−No cóż, jest facetem.
−To lekceważące.
−Nie – powiedziała Melody zdecydowanym tonem.
– Naprawdę. Mężczyźni i kobiety się różnią, zwłaszcza
w kwestii dzieci.
−Ale weźmy Erika...
−On jest wyjątkiem.
−No to twoi znajomi Howie i Lily­­­...
−Wyjątek.
−Czyli że co? Chcesz mi powiedzieć, że mój mąż reprezentuje normę?
−Właśnie.
−Dlaczego nie mogę mieć kogoś wyjątkowego?
15
−Kochanie, życie jest niesprawiedliwe. Nie było cię
w szkole na tej lekcji? Jeśli nie dopadnie cię depresja poporodowa, to możesz uważać się za szczęściarę. Niektóre
matki nie są w stanie nawet wyjść do sklepu, nie wspominając już o karmieniu dziecka i jednoczesnym robieniu
zakupów. Czy kiedykolwiek miałaś ochotę zrzucić swoje
maleństwo ze schodów?
−Boże, nie.
−No widzisz. Masz farta. Znam wiele kobiet, którym
taka myśl przeszła przez głowę.
−A czy chęć zabicia męża też się liczy? Czy można
uznać to za jeden z objawów depresji poporodowej?
−Być może. Ale to, o czym mówisz, wygląda mi na zupełnie normalne życie. Mężczyznom też nie jest łatwo. Życie
Drew wywróciło się do góry nogami tak samo jak twoje.
−To są jakieś psychologiczne bzdury o wrażliwych facetach. Nie nosił dziecka w brzuchu, nie urodził go i nie
opiekuje się nim. Jestem taka wściekła na niego o ten poród,
że mogłabym go opluć. Wciąż trudno mi o tym mówić.
−To daj znać, jak będziesz mogła. Lepiej jest się wygadać. Trzymanie tego w sobie...
−Może prowadzić do zaparć? Już je mam.
−Nie o to mi chodziło. Spokojnie, Joy. Za jakiś czas
będzie lepiej. Pierwsze miesiące zawsze są trochę szalone,
dla każdego.
Usłyszałam stłumiony płacz.
– Sarah się obudziła. Muszę iść. Postaraj się zdrzemnąć.
Chodziłyśmy z Melody razem do szkoły średniej, więc
może mówić mi różne potworne rzeczy typu „życie jest
niesprawiedliwe”, bo wiem, że w głębi serca chce dla mnie
16
jak najlepiej. Poza tym żyje z tego, że słucha lamentów
i narzekań innych ludzi. Musi być mądrzejsza ode mnie.
Nie tylko pierwsza została mamą, ale jest również terapeutką. Ma nawet listę oczekujących na spotkania. Taka
jest dobra. Zastanawiam się, czy swoim klientom też mówi,
że życie jest niesprawiedliwe. Czy to właśnie każdy z nas
chce usłyszeć? Czy warto za to zapłacić sto trzydzieści
dolarów za godzinę? Jeśli tak, to mam szczęście, że jest
moją przyjaciółką i porady mam za darmo.
Mimo wszystko to naprawdę dobre dziecko. Pachnie
tak cudownie jak rolada wyjęta prosto z piekarnika. I ma
śliczną skórę, taką jedwabiście gładką, jak najlepsza bielizna. Jest taki wspaniały, że zeszłej nocy przespał aż cztery
godziny z rzędu. Gdy się przebudziłam, desperacko szukałam w ciemnościach kołyski i przenikliwym wzrokiem
starałam się dojrzeć ruchy jego klatki piersiowej. Po chwili
moje serce wypełniło się miłością. Jakbym się zakochała.
To największe zauroczenie, jakie przeżyłam. I wtedy mały
wybuchł histerycznym płaczem.
−Jest głodny – wymamrotał Drew ze swojej strony
łóżka.
−Nie mów, Sherlocku – rzuciłam, wyciągając moje
Brzuszydło z łóżka, żeby podejść do Zacha.
Pracuję nad opanowaniem sztuki jednoczesnego karmienia i spania. Jestem przekonana, że to uchroni mnie
przed całkowitą rozpaczą, rozwodem i instytucjonalizacją.
Dziecko jest malutkie. Kiedy już umościłam je obok siebie, zaoferowałam mu sutek, który przyjęło jak wygłodniałe
17
zwierzę. Jedną rękę założyłam sobie za głowę. Gdy ponownie
się przebudziłam, słońce już wyszło. Dziecko wciąż żyło. Leżało przy mnie i spało. Moje sutki zaś sterczały jak reflektory
pokładowe, wyglądały nieprzyzwoicie i były nie na swoim
miejscu, jakby zapomniały, gdzie przynależą. Postanowiłam
skupić się na dobrych stronach. Jeśli kiedykolwiek zgubię się
gdzieś na pustyni i przypadkiem będę mieć przy sobie farby
do malowania palcami, to pomaluję sobie sutki, położę się
na ziemi i będę czekać, aż nadleci samolot i mnie uratuje.
Dziś wieczorem zadzwoniła moja mama, bo Zach skończył dwa tygodnie. Zapytała, czego potrzebuję. Była moim
lokajem przez kilka dni tuż po porodzie, ale w typowy dla
Madeline Steeley sposób, czyli na czwarty dzień szybko się
ulotniła i od tamtej pory jej nie widziałam.
−Chciałabym, żebyś przyjechała i mi pomogła.
−Och, to chyba nie będzie możliwe. Nie w tym tygodniu. Zobaczmy… W następnym też nie… Och, kochanie,
będziemy musiały przełożyć to na przyszły miesiąc.
−Mamo.
−Naprawdę chcę ci pomóc, Joy.
−Musisz przyjechać. Nie daję rady. Sama wszystkim się
nie zajmę. Jak mam zrobić pranie? Co mam zrobić wtedy
z dzieckiem? Skoro śpię wtedy, kiedy on śpi, to jak mam
to wszystko ogarnąć? Kiedy mam napisać kartki z podziękowaniami za wszystkie zabawki, kocyki i śliniaczki? Nie
ogoliłam nawet nóg. To już dwa tygodnie, mamo! Dwa
tygodnie z włosami. Gdyby tobie coś takiego się przytrafiło,
dostałabyś zawału. Zlituj się nade mną.
18
−Wiem, jak to jest. Przeszłam przez to kilka razy. Chcę
ci pomóc, naprawdę.
−To znajdź czas i przyjedź!
−Słuchaj, Joy, w tym miesiącu czeka mnie wiele wyjazdów...
−POTRZEBUJĘ CIĘ!
−Okej, nie krzycz. Zaplanujmy to na spokojnie.
−Nie, nie da się na spokojnie. Jestem sama na tym
świecie. Zupełnie sama na tym odludziu. W ogóle nie
spotykam innych żyjących dusz. Wszystkie kobiety z tej
okolicy chodzą do pracy. Jestem kompletnie sama z tym
wygłodniałym, przerośniętym pisklakiem i nie mam już
czystej bielizny. Musisz mi pomóc – nalegałam, zanosząc
się płaczem.
−Joy, kochanie, może powinnaś zadzwonić do Drew.
−On jest bezużyteczny.
−Nieprawda. Jest twoim mężem. Powiedz mu, że potrzebujesz pomocy.
−Mamo, posłuchaj mnie. Drew cały czas jest w pracy.
−Ma poważne stanowisko. Bycie dyrektorem Clarkville
Academy to nie kaszka z mlekiem.
Clarkville Academy jest jedną z najbardziej prestiżowych
szkół z internatem dla chłopców na wschodnim wybrzeżu.
Bogatych chłopców, dodajmy. W rzeczy samej, szkoła jest
tak sławna, że nawet miasto nazwano jej imieniem.
−No cóż, bycie świeżo upieczonym ojcem też nie jest
kaszką z mlekiem. Czuję się tak, jakbym miała na czole
przyklejony napis „wyjście”. Za każdym razem, kiedy go
widzę, on wychodzi.
Roześmiała się.
19
– Proszę, mamo. Naprawdę cię potrzebuję.
−Okej, okej, okej. – Długa przerwa. Głębokie westchnienie. – Może w przyszły wtorek?
Mama mnie kocha, może nawet przesadnie. Jestem jej
jedynym dzieckiem. Właściwie to nie do końca prawda.
Uważam się za jej jedyne dziecko, bo tak było przez dziesięć lat. Potem ponownie wyszła za mąż i urodziła jeszcze
trójkę, ale nie biorę ich pod uwagę. To nie są prawdziwe
dzieci. Nigdy nie lubiła swojego drugiego męża tak bardzo
jak mojego ojca. Mój tata zmarł, co sprawiło, że stał się jej
ulubionym mężem, bo jak powszechnie wiadomo, zmarłym
wybacza się wszystkie przewinienia. A więc to ja jestem
jej prawdziwym dzieckiem. Ukochanym.
Mama po drugim rozwodzie wyszła po raz trzeci
za mąż i ku ogólnemu zaskoczeniu znów urodziła. Nazywa Danny’ego bonusowym dzieckiem. Teraz jest już
nastolatkiem.
Moja mama znalazła również czas na to, żeby między
trzema małżeństwami, dwoma rozwodami i urodzeniem piątki
dzieci stworzyć własny biznes czy też, ujmując to bardziej
trafnie, dynastię. Zanim poznała mojego ojca, umawiała się
z jakimś chłopakiem, który był chemikiem, i teraz razem
opracowali serum. Nie musicie wiedzieć, czym jest serum.
Wystarczy wam informacja, że sprzedają ten specyfik w najmniejszych pojemnikach, jakie kiedykolwiek widzieliście,
po osiemdziesiąt dolarów sztuka bogatym starszym kobietom, które pragną wyglądać młodo. Bazując na tym jednym
produkcie, mama wykreowała własną linię kosmetyków.
Czasami można ją nawet zobaczyć w telewizji na programie
telesprzedażowym, który oglądam, kiedy za nią tęsknię.
20
−Mogę kogoś przyprowadzić? – zaszczebiotała radośnie, zanim się rozłączyła.
Właściwie zabrzmiało to podejrzanie szczęśliwie, ale
przyszło mi to do głowy dopiero później, kiedy miałam
czas, żeby o tym pomyśleć. Biorąc pod uwagę wszystkich
jej mężów i absztyfikantów, powinnam była wiedzieć, czego
mogę się spodziewać.
−Kogoś? Co to znaczy? O Boże, mamo, wiem, co się
za tym kryje. Nie mów mi. Nie chcę tego słuchać. Jestem
kobietą na krawędzi.
−Joy, kochanie, bądź miła. Zachowuj się racjonalnie.
Zrób to dla mnie. Spodoba ci się, zobaczysz. Na pewno ci
się spodoba.
Tak, jasne. Na pewno mi się spodoba. Będę nim zachwycona tak samo, jak byłam zachwycona mężem numer
dwa, a potem trzy i wszystkimi innymi kochankami, którzy
kradli czas mojej matki.
−Jak ma na imię?
−Donny – powiedziała.
−Jaki jest?
−Jest z Teksasu.
−Ach – odpowiedziałam tonem najbardziej łaskawym,
na jaki było mnie stać.
W końcu przyznałam przed samą sobą, że jedyną rzeczą do jedzenia, na jaką mam ochotę, są M&M’sy. Ten
fakt nie napawa mnie dumą, ale taka jest prawda. Zresztą
wziąwszy pod uwagę to, jak bardzo czułam się opuszczona
przez wszystkich – najpierw przez męża, teraz przez moją
21
matkę – moja tęsknota za słodyczami wydawała się całkiem uzasadniona. Zadzwoniłam do Drew, kiedy wracał
z pracy do domu.
−Mam straszne wieści od mojej mamy – poinformowałam go. – Później ci opowiem. Możesz mi kupić po drodze
M&M’sy?
−Co? Przepraszam. Miałem włączone radio. Co to
jest?
−Powiedziałam, że potrzebuję czekolady.
−Zdaje się, że w szafce jest jakieś gotowe ciasto do pieczenia.
−Drew, nie chcę ciasta do pieczenia, bo nie mam ochoty
piec. A nie chcę piec, bo wciąż z trudem utrzymuję pozycję
stojącą, nie wspominając o fakcie, że mam małe dziecko.
Muszę zająć się dzieckiem, które nie siada, nie staje ani
nie raczkuje. Muszę trzymać je na rękach. CAŁY CZAS!
Więc jeśli nie sprawi ci to problemu, to mógłbyś mi kupić
te M&M’sy?
−Coś się stało?
Cisza.
−Mam wrażenie, że jesteś trochę rozdrażniona.
−Naprawdę tak uważasz?
−Och, słuchaj. Mam telefon na drugiej linii. Muszę
odebrać. Niebawem będę w domu. Kupię po drodze coś
czekoladowego, okej?
Kupił snickersy. Swoje ulubione. Twierdził, że nie sprecyzowałam, na co konkretnie mam ochotę. Kiedy usiadłam
na podłodze w kuchni i zaczęłam ryczeć, wreszcie dotarło
do niego.
−Podjadę do sklepu – powiedział cicho.
22
Nie przytulił mnie, nie pocałował ani nie pocieszył. Chyba
go wystraszyłam. A może po prostu poczuł mój zapach. Trochę czasu minęło od ostatniej kąpieli. Ale pojechał jeszcze
raz do sklepu i wrócił z kilkoma opakowaniami M&M’sów.
W podnieceniu zjadłam niemal całą paczkę. Potem wtuleni
w siebie na sofie oglądaliśmy program komediowy. Zach drzemał w swoim foteliku. Mniej więcej przez dwadzieścia minut
miałam wrażenie, że wszystko jest tak jak dawniej. Niemalże
byłam gotowa wybaczyć Drew. To pewnie sprawka czekolady.
Gdy następnego dnia zadzwonił telefon, natychmiast
podniosłam słuchawkę złakniona rozmowy. Doszło nawet
do tego, że tęskniłam za telemarketerami, bo była to okazja,
żeby usłyszeć jakiś inny dorosły głos. „Czy może pan powtórzyć?” – prosiłam ich po tym, jak wygłosili pięciominutowe
przemówienie. Wielu telemarketerów jest rozczarowanych
pracą. Nie sądzę, aby zdarzyło im się rozmawiać z kimś
tak zainteresowanym ofertą jak ja. Słuchałam tych peror
trzy albo cztery razy, a potem mówiłam: „To interesujące.
Dziękuję za telefon” – i rozłączałam się.
Nie jestem z tego dumna. Robiłam to, żeby nie oszaleć.
Poza tym sądzę, że zasadniczo i tak nie zachowywałam się
normalnie. Takie są skutki braku snu.
W każdym razie odebrałam zabawny... to znaczy telefon. (Gubię słowa. Tak działa Dziurawy Mózg Matki).
Siedziałam na kanapie po turecku. Zach ssał prawą pierś,
więc z łatwością mogłam utrzymać telefon między lewym
ramieniem a uchem.
−Halo?
23