FB: palaszewski.com Blog: palaszewski.com Teraźniejszość

Transkrypt

FB: palaszewski.com Blog: palaszewski.com Teraźniejszość
FB: palaszewski.com
Blog: palaszewski.com
Teraźniejszość.
Wyruszyłam w góry z niepełnosprawnym dzieckiem, tego właśnie mi było trzeba. Goniona chęcią
wyrwania się z miasta, zapędziłam się z moją rodziną na szlak górski i w tej chwili stwierdzam, że był
to bardzo dobry pomysł. Oglądam zdjęcia,
przywołuję przyjemne wspomnienia, gdy po
ciepłym dniu, słońce powoli schowało się za
horyzontem, cieszę się, że zdobyłam kolejny szczyt
do mojej kolekcji. Wszechogarniająca cisza, śpiew
ptaków, niezliczona ilość kroków, piękne
krajobrazy i przestrzeń dodała mi pozytywnej
energii. Choć w tej chwili czuję ogromne
zmęczenie fizyczne to i tak nie ma większego
znaczenia, przecież to minie, a cała reszta zostanie
w mojej głowie. Ostatnie tygodnie były dla mnie
szczególnie ciężkie. Były momenty gdy miałam
ochotę wrzeszczeć i uciekać stąd gdzie pieprz rośnie, a z drugiej strony starałam się jak mogłam
jakoś z tym walczyć. Z różnym efektem. Jeden dzień w górach dał mi niesamowitego kopa,
psychicznie czuję się jak nowo narodzona. Wróciłam w góry, wreszcie robię to co lubię, więcej czuję,
wreszcie się w czymś sprawdzam, dobrze mi z tym. I na pewno wyjdzie mi to na zdrowie. A jak to się
wszystko zaczęło?
Przed narodzinami Miłosza.
Góry. Moja pasja. Górską pasją zaraził mnie mój mąż. A więc ma swoje początki w 2007 roku.
Przeglądam zdjęcia. Jak zobaczyłam daty wykonania pierwszych zdjęć z górskiej wyprawy i
zobaczyłam ten rok, to oniemiałam z wrażenia. To już 8 lat, odkąd swoją nogę postawiłam na szlaku
w Bieszczadach. Nie spodziewałam się, że tak mnie to wciągnie. Zaraza jedna dopadła i mnie. Od
tamtej pory chodzimy razem po górach. Niezliczone godziny górskich wędrówek, czasami trudne
warunki pogodowe, odciski, zmęczenie, a obok tego niczym niezmącone szczęście, przestrzeń i
cudowne widoki. Mogę na mojego męża liczyć tu na dole i tam na górze. Choć tempo marszu mamy
różne, to nie przeszkadza nam to. Ostatecznie zawsze osiągamy ten sam cel razem. Góry są dla
mnie bardzo ważne w moim życiu. Jedyne czego żałuję to, że tak późno je odkryłam. Myślę sobie, że
ostatecznie był to ten najlepszy moment, lepiej późno niż wcale. Zdobywając szczyty pokonałam
własne słabości. Pozwoliły mi zwyciężyć nad moimi ograniczeniami. Dały mi bardzo wiele, dlatego
darzę je ogromnym szacunkiem. Dzisiaj każda wyprawa jest dobrze zaplanowana, a plecaki
wypełnione po brzegi. Wszystko przygotowane na każdą niespodziewaną sytuację. Wychodząc w
góry na wiele godzin nie wiesz co może się wydarzyć. Do tej pory szczęśliwie zaliczyliśmy tyle samo
wejść jak i zejść. Przemierzyliśmy Bieszczady, Sudety, wszystkie pasma Beskidów, Tatry Wysokie i
Zachodnie, polskie i słowackie oraz Tatry Bielskie i Niżne. Wspólnie razem zdobyliśmy ponad 200
szczytów. Mamy w swojej kolekcji zdobytą KGP (Koronę Gór Polskich), co było nie lada wyzwaniem
logistycznym.
Po urodzeniu wcześniaka (27 tydzień ciąży, waga 990 gram).
Spojrzenie za siebie. Jak Miłosz się urodził mieliśmy świadomość tego, że jest chory, że może być
niepełnosprawny ruchowo. A kiedy miał 6 miesięcy i nie było z nim kontaktu wzrokowego, nikt nie
wiedział czy widzi. Pamiętam jak mąż wtedy do mnie zwrócił się tymi słowami: „Nawet jeśli będzie
niepełnosprawny będę miał dość siły, żeby go wnieść na szczyt, ale teraz kiedy nie wiemy czy widzi,
jak mu pokażę świat?” Wspólna pasja zdobywania szczytów z dzieckiem prysła jak bańka mydlana.
Pamiętam te słowa męża dokładnie, które do mnie skierował. Wypowiedziane na głos bolały jak
niegojąca się rana.
Dzisiaj jest już dobrze, Miłosz widzi świat swoimi pięknymi oczami, chodzi. Kupiliśmy specjalistyczne
nosidło górskie i mąż wnosi naszego małego zdobywcę szczytów na sam wierzchołek góry. Razem
realizujemy swoją pasję. Zaczynamy od początku, powoli Beskidy otwierają swój świat dla rodziców
z małym dzieckiem. Może kiedyś uda nam się wrócić w Tatry. Wybrane krótkie trasy zostawialiśmy
celowo jak się pojawi dziecko. Wracamy na szlak pełni sił i dobrej nadziei w sercu.
Wracam do zdjęć, człowiek zapomina, ale one przypominają. Różne historie, myśli zapisane w
głowie wracają wraz z kolejnym przeglądanym zdjęciem. Jestem dumna z siebie. Już tyle
osiągnęłam, nie tylko dzięki sobie. Nie wiem czy to zbieg okoliczności, szczęście, a może po prostu
człowiek – Mariusz, który jest ze mną. Ja z moją determinacją jestem w stanie pokonać wiele barier,
które na pierwszy rzut oka są nie do pokonania. Ostatecznie moje rozważania zakończę jednym
zdaniem. Każdy ma swój Everest. Przed nami wielka niewiadoma, która zwyczajnie przeraża. Ale
jestem silna i dam radę. Wszystko z myślą o Miłoszu. Nie ważne czy się wspinamy, czy walczymy o
zdrowie dziecka.
Plany na przyszłość.
Nie mieć ograniczeń, dzięki temu zdobywać wysokie szczyty z moją rodziną. Zachować dobrą formę
i cieszyć się życiem. Być szczęśliwym człowiekiem.

Podobne dokumenty