Bardzo biała szkoła
Transkrypt
Bardzo biała szkoła
Bardzo biała szkoła No i stało się. Po pięciogodzinnej jeździe autobusem znudzeni techno i inteligentnymi filmami, które leciały na przenośnych odtwarzaczach DVD, wreszcie dotarliśmy. Na miejscu spotkaliśmy dwie sztywne „kobietki” – „Teresę” i „Helenę”. Stały tuż pod Harendą, zapatrzone na piękne widoki setkami okien i dziesiątkami otwartych drzwi. Niestety tylko „Teresa”, nasz wspaniały ośrodek wypoczynkowy, czekał na nas. Zawsze zastanawiam się, dlaczego pensjonaty nazywane są żeńskimi imionami? Dlaczego nie „Zbysio”, czy „Rysio”? Czyżby za niedługo nastaną czasy znane nam choćby z „Seksmisji”? Jednak, gdy wszyscy się wypakowali i zjedli obiad, pani pogoniła nas na znane i odrobine przereklamowane Krupówki. Centrum oscypków, sklepów z odzieżą góralską i oczywiście znane miejsce ulicznych malarzy. Jednak po zderzeniu z prawdą, ukochane Krupówki stały się zwykłym „zdzieraczem” forsy – koszulka z nadrukiem – 40zł, wazonik – sto, komputerowa symulacja z lat osiemdziesiątych – 15zł(żal…). Jednym słowem raj dla turystów z Albanii i „Społeczniaków”. Tak więc, gdy takie małe dziecko wróci do autobusu z tej ulicy biznesu, zapewne będzie niemile zaskoczone, że już w pierwszym dniu Białej Szkoły stracił połowę swoich pieniędzy, a kupił tylko drzewko szczęścia dla mamusi. Jakie to przykre… Tak więc „goli i weseli” wróciliśmy do ośrodka wreszcie zaczynając prawdziwe obozowe życie… Alkohol, panienki, narkotyki… Nie, to nie ten obóz… Tu przyjechały przecież grzeczne dzieci – cisza nocna o dziesiątej, muzyka tylko klasyczna i wieczorynka o niebieskich ludzikach. No, może da się to zastąpić „Nieustraszonymi” i ich zjadaniem karaluchów zmiksowanych z dżdżownicami. Po tym familijnym programie bowiem, wszyscy zapadli w głęboki, trochę niesmaczny sen. Biała Szkoła to nie tylko nauka jazdy na nartach. To również szansa na dokładniejsze poznanie siebie. Tej nocy zapewne wielu poznało mroczne sekrety swoich kolegów ze szkoły. Kto chrapie, kto rozmawia przez sen, a kto sika w łóżko. Jednak wielu także przekonało się, że ich koledzy, których normalnie nie lubią w klasie okazują się fajni i pomocni. To był jednak dopiero początek… Już następnego ranka rozpoczął się tzw. „Obozowy schemat” – wstajemy rano, idziemy na śniadanie i tam chwalimy się do której godziny wytrzymaliśmy poprzedniej nocy. Później oczywiście idziemy na stok, zostajemy do czternastej. Następnie jemy obiad, idziemy na miasto lub łyżwy i kładziemy się spać. Tak wyglądał prawie każdy dzień. Nikt nie mówił, że nie było ciekawie – wszyscy byli bardzo zadowoleni z Białej Szkoły. A właściwie bardzo białej. Ponieważ pogoda była cudowna i nie było mowy o jakichś letnich sportach np. basenie. Czas idealnie zapełniały różne wyjścia, w tym kulig z końmi i ich brzydko pachnącymi odchodami, czy wyjazd na łyżwy pełny upadków na obolałe tyłeczki nastolatków. Nie ma jednak obozu bez wymiocin. I również tego wspaniałego zwyczaju tutaj nie zabrakło. Tak więc tym bardziej wszyscy byli smutni, że będą musieli wyjechać. Tak, niestety. W tej wycieczce jednak nie można było wsiąść do autobusu byle jakiego, lecz tego przez szkołę wynajętego. Musieliśmy dbać o bagaż, biletów na szczęście nie było. W końcu nadeszła ta godzina, w której byliśmy zmuszeni pożegnać chipsy za łóżkiem, niewyczyszczone sedesy i pseudo-pościelone łóżka. Ostatni wjazd na Gubałówkę i żegnaj zakopane! Jednak po dotarciu na miejsce uważnie, zacząłem przyglądać się wszystkim twarzom. Gdy spojrzeli na rodziców i szkołę w tle, pozytywnie się uśmiechnęli. Teraz więc to wiem i bez zastanowienia mogę stwierdzić, że wszędzie dobrze, ale w szkole najlepiej. Aleks Maik