Pod Krzyżem Południa. 197.9 KB Pobrań

Transkrypt

Pod Krzyżem Południa. 197.9 KB Pobrań
1
[Druk: „Przewodnik Katolicki” 19(1963), s. 228, 238.]
Ks. I. Posadzy
Pod Krzyżem Południa
Z Rio de Janeiro lecę samolotem 1700 km na południe Brazylii do Porto Alegre.
Jest to stolica południowego stanu Rio Grandę do Sul. Duszpasterzem tutejszej Polonii jest
dzielny misjonarz ks. Lisiewicz, rodem z Zbąszynia. Przyznać należy, że Polacy z Porto
Alegre spisują się dobrze.
Po trzech dniach samolot linii „YARIG” unosi mię do Santo Angelo. Na lotnisku
oczekuje mnie ks. Szczypek z Towarzystwa Chrystusowego, przybyły niedawno z Polski
oraz p. Bejdacki.
Do Guarani das Missoes mamy 40 km drogi, typowej glinianki. Gdy sucho,
to samochodem łatwo się przejedzie. Gorzej, gdy droga rozmokła i samochód grzęźnie
w glinie.
Za miastem rozpoczynają się „kampy”. Widać stada bydła pasącego się swobodnie.
Gdzieniegdzie wyrasta z ziemi biedne „rancho” - domek sklecony z trzciny takuary,
pokryty liśćmi palmy „butija”. Tu mieszka „caboclo” - mieszanina Indianina
i portugalskich kolonistów. Na ogół apatyczny, niechętny do większych wysiłków. Za to
gościnny i uprzejmy.
Wnet jednak wjeżdżamy w rejon gospodarstw polskich. Domy schludne, drewniane
lub murowane. Obok obszerne budynki gospodarcze. Za nimi sad, a w nim drzewa
pomarańczowe krzewy bananów i innych owoców południowych. Każde gospodarstwo
liczy 25 hektarów ziemi. Niektórzy posiadają jednak dwa lub trzy gospodarstwa.
W KRAINIE GUARANÓW
Dojeżdżamy do Guarani das Missoes. Nazwa Guarani pochodzi od szczepu Indian
Guaranów, którzy żyli w tych stronach. Przed 60 laty przyszli tu Polacy. Wykarczowali
lasy, wytyczyli drogi i osiedli na stałe.
Miasteczko liczy 2500 mieszkańców, prawie samych Polaków. Wielka, piękna
świątynia o dwóch wysokich wieżach świadczy dobrze o przywiązaniu naszych rodaków
do wiary ojców. Chwalą ich za to ks. Rudnicki i ks. Szczypek, duszpasterze tej parafii.
Nasi rodacy dbają również o oświatę. Cztery szkoły, w tym jedno liceum
ogólnokształcące oraz szkoła rolnicza, świadczą o tym dobrze.
Prefektem tego „municipio” - powiatu jest p. Sołtys. Wybieramy się do niego
z wizyta. Przyjmuje nas w swej willi na peryferiach miasteczka.
- Nasz powiat zamieszkały jest prawie wyłącznie przez Polaków, urodzonych
w Brazylii - opowiada uprzejmy Prefekt.
2
- Są to przeważnie rolnicy, zaradni i pracowici. Szkoda tylko, że trzymają się
kurczowo starych metod gospodarki, przez co nie podwyższają plonów. P. Prefekt mówi
o swoich planach na przyszłość: „Lepsze zbiory na roli, więcej szkół, lepsze drogi
w powiecie”.
Parafia Guarani liczy 15.000 dusz i ciągnie się na przestrzeni 60 km. Na terenie
parafii znajduje się 18 kościołów i kaplic. Toteż nie łatwo obsłużyć wszystkich.
Na szczęście jest do dyspozycji duszpasterzy samochód - jeep, z napędem „na wszystkie
koła. Wóz to niezawodny, nawet gdy deszcze zamieniają drogi w bajora. Są i dwa koniki,
które na swych grzbietach przenoszą naszych młodych misjonarzy od kaplicy do kaplicy.
A ludzie? Mimo że to już czwarte pokolenie dorasta, mówią i modlą się po polsku.
Przekonałem się o tym, gdy znalazłem się na kolonii Bom Jardim.
NA POLSKIEJ KOLONI
Choć był to dzień powszedni, zebrała się prawie cała kolonia. Ci z bliska przyszli
na piechotę. Inni z odleglejszych koloni przyjechali konno lub na wózkach, ciągnionych
przez nieduże koniki, używane w tych stronach.
Przed kościołem gwar rozmów i nawoływań. Najwięcej tu Wastowskich,
Hamerskich. Witamy się serdecznie. Wypytują o Polskę. Na odgłos dzwonu wszyscy
wchodzą do kościoła. Siadam do konfesjonału. Spowiadają się po polsku.
W czasie Mszy św. śpiewy polskie. Potężnie brzmi „Kiedy ranne wstają zorze”.
Z szczególną tkliwością śpiewają pieśni Maryjne. Aż kościół drży od tej serdecznej
wichury głosów.
Kazania słuchają z pilną uwagą. Rozrzewniają ich szczególnie pozdrowienia
Częstochowy, od Księdza Prymasa Polski, od tej bogatej i pięknej ziemi ich ojców,
sięgającej od dolin nadbużańskich aż po Odrę i Nysę.
Po nabożeństwie zbieramy się na salce. Dzieci deklamują w ojczystym języku
polskim. Chór śpiewa przejęciem „Hymn polskich emigrantów”. A potem już śpiewają
wszyscy. Chcą się nacieszyć przybyciem księdza z Polski.
Z rozmów z gospodarzami dowiaduję się, że tego roczne plony są dobre. Pięknie
obrodziła kukurydza. Spodziewają się dobrego zbioru soi, która przynosi dobre dochody.
Obrodził również fiżon, fasola brazylijska. Stanowi on podstawowe danie i skromnym
spisie potraw tutejszych. [s. 228]
DO CARLOS GOMES
Po tygodniu jadę autobusem 400 km na północ. W tym ani jednego kilometra drogi
bitej. Krajobraz przypomina nasze Podkarpacie. Tylko palmy mówią, że to całkiem inna
strefa klimatyczna. Palmy stanowią prawdziwą ozdobę krajobrazu.
3
Z ich prostych, wysmukłych pni, zakończonych zielonym pióropuszem, bije jakiś
dziwny majestat. Widać też palmy niskopienne, co liście swe na kształt wodotrysków
rozchylają w przestworza. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie przeraźliwy upał. Słońce
pali niemiłosiernie. W gardle zasycha. Wszędzie wdziera się czerwony pył. Sutanna,
kołnierzyk, bielizna, twarz, ręce czerwienią się od pyłu, unoszącego się nad urodzajną,
czerwonawą brazylijską ziemią.
Mijamy Cruz Alta, Ijui, Passo Fundo. Wieczorem dojeżdżamy do Getulio Vargas.
Proboszczem jest tu ks. kanonik Olejnik, a w pracy duszpasterskiej pomaga mu
ks. Pagacz. Przybył on niedawno z Władysławowa, znad polskiego Bałtyku.
Na drugi dzień w dalszą drogę do Carlos Gomes, parafii ks. Józefa Wojdy. Polacy
budują tu nowy kościół. Wydawało im się, że dotychczasowy, drewniany kościół
nie wystarczy. Inne parafie pobudowały Bogu nowe świątynie. Czemużby nie oni?!
Więc zabrali się do budowy.
Nowa świątynia na wzgórzu wspaniałością swoją ma przewyższać okoliczne
kościoły. Kosztować będzie 30 milionów cruzieros. Opodatkowali się więc dobrowolnie.
Sami pracują przy budowie, by dopiąć celu. Ks. Wojda i Teodor Mikulski, prezes
komitetu budowy zapewniają nas, że kościół jeszcze w tym roku stanie pod dachem.
- Jeśli Bóg nam pomoże, to kto nam przeszkodzić może - mówią do nas z wiarą,
która góry porusza.
Parafianie z Carlos Gomes czczą w szczególniejszy sposób Matkę Najświętszą.
Obraz M. B. Częstochowskiej odbywa w tej chwili peregrynację po parafii.
Jesteśmy wieczorem w domu Fabisiaków. Przed domem pełno ludzi. W domu
ścisk, że przepchnąć się trudno. Obraz Matki Bożej tonie wśród brazylijskiego kwiecia.
Przed obrazem wszyscy na klęczkach odmawiają różaniec. Pot leje się ciurkiem, bo upał
nieznośny. Po różańcu pieśni Maryjne, a potem znowu na kolana, by odmówić dalsze
modlitwy. W końcu w uroczystej procesji przenoszą obraz do sąsiada.
Godzina już była późna. Przy drodze szumiały palmy, chwiały się niespokojnie
rozłożyste cedry. Na czystym niebie świeciły gwiazdy, ułożone na kształt krzyża, zwane
Krzyżem Południa.
Odwiedziłem jeszcze inne ośrodki polskie w bogatym stanie Rio Grande do Sul.
W Encruzilhada parafia ciągnie się na przestrzeni 100 kilometrów. Jest 30.000 wiernych.
A 70-letni, schorowany proboszcz nie ma żadnej pomocy.
ZNOWU RIO
W drodze do Rio de Janeiro wstępuję do Kurytyby, stolicy stanu Parana. Jadę
z lotniska. Nie poznaję tej Kurytyby, którą widziałem 30 lat temu.
4
Dziś to już półmilionowe miasto. Nowe avenidy, drapacze chmur, 20-piętrowy
szpital, największy w Południowej Ameryce. Na ulicach dziesiątki tysięcy samochodów.
Odwiedzam ks. biskupa Krauzego, ordynariusza diecezji Shunteh, który dzielnie pomaga
miejscowemu Arcybiskupowi. Rozmawiam z Księżmi Misjonarzami, dzielnymi synami
św. Wincentego, którzy od 60 lat, pełni poświęcenia trudzą się dla dobra ludu naszego
w Brazylii. Odwiedzam domy prowincjalne Sióstr Miłosierdzia i Sióstr Rodziny Maryi.
Również i Siostry obu Zgromadzeń położyły niezapomniane zasługi w obronie wiary
i mowy ojczystej naszych rodaków. Spotykam się z miejscową Polonią.
Przez Sao Paulo lecę do Rio de Janeiro. Ostatnie spotkania z rodakami. Załatwianie
najpilniejszych spraw. Wjeżdżam jeszcze na górę Corcovado, kędy króluje Chrystus-Król.
Wieczór się zbliża. Niebo pali się jak rubiny. Niema cisza obtula wzgórza i ten
majestatyczny pomnik na szczycie. Mimo woli ręce składają się do modlitwy za Brazylię,
ten kraj ogromnych możliwości, by Chrystus błogosławił mu na drodze jego posłannictwa.
Za naszych rodaków, którzy w cieniu palm i piniorów budują tu nową ojczyznę.
DO WENEZUELI
Nowoczesny odrzutowiec - Douglas DC 8, linii Panamerica unosi nas w stronę
Wenezueli. Wysokość 11500 m. szybkość 940 km na godzinę. Po 40 minutach lotu
komunikat z kabiny kapitana: „Lecimy nad miastem Brasilia”. Jak wiadomo, miasto
to założył dr Kubiczek, b. prezydent Brazylii. Na miejscu odwiecznej puszczy od 6 lat
buduje się nową stolicę Brazylii. Miasto ma kształt krzyża. W pośrodku gigantyczny Plac
Recoii. Przy placu pałac prezydenta, gmach parlamentu, pałac rady ministrów.
Przy pobliskich avenidach ministerstwa, bloki mieszkalne o pięknej, nowoczesnej
architekturze, zbudowane ze stali i betonu.
Za godzinę dalszy komunikat kapitański: „Lecimy nad Amazonką, największą
rzeką świata”. Pod nami jakieś wielkie rozlewisko wód, setki wysp i wysepek. Widać
rzeki i strumienie wlewające swe mętne wody do oceanu.
A potem już tylko lasy dziewicze ciągnące się na przestrzeni tysięcy kilometrów.
„Inferno verde” - zielone piekło, jak je nazywają Brazylianie. Tereny prawie
niezamieszkałe, nie licząc niewielkich szczepów koczowniczych Indian, odwiecznych
mieszkańców tych lasów.
W CARACAS
Po czterech godzinach lotu Douglas DC 8 ląduje miękko na lotnisku w Caracas.
Miasto, liczące milion mieszkańców i będące stolicą ośmiomilionowej
Wenezueli jest kubek w kubek podobne do innych miast południowoamerykańskich. Wspaniałe avenidy, pałace, wysokościowce, wystawy zawalone
towarami. W parkach istne orgie barw i zieleni. A na przedmieściach „randsitas”, budki
z gliny czerwonej ulepione.
5
Całe osiedla biedaków, bez wody, bez kanalizacji, bez światła elektrycznego.
A przecież Wenezuela jest krajem bajecznie zasobnym. W Wenezueli pachnie naftą.
Kraj ten to prawie największy producent ropy naftowej, na kontynencie amerykańskim.
Nazajutrz spotykam się z Polakami. Bo gdzie by ich nie było? W Caracas mieszka
ich ponad 400. Przeważnie inteligencja, rzemieślnicy. Robotnicy niewykwalifikowani
wyjechali. Nie wytrzymali klimatu. Nie wytrzymali konkurencji z miejscowym
robotnikiem, zadowalającym się niższymi zarobkami.
Mieszkam w jezuickim Kolegium San Ignacio. Przebywa tu O. Fabisiak rodem
z Gościszewa. Od O. Rektora Kolegium i O. Fabisiaka dowiaduję się o ciężkiej sytuacji
religijnej w kraju. W Wenezueli w duszpasterstwie zajętych jest tylko 900 kapłanów.
Wiele parafii nie ma księdza. Jeszcze gorsza sytuacja w Peru, Chile, Guatemali. Te kraje
jak i cała Południowa Ameryka zdane są na dopływ kapłanów z Europy. Ameryka
Południowa potrzebuje 100 tysięcy kapłanów. Pod Krzyżem Południa giną dusze.
Ks. Ignacy Posadzy T.Chr.
Caracas, Wenezuela, w marcu 1963 r. [s. 238]