Sztuka blagowania
Transkrypt
Sztuka blagowania
Sztuka blagowania Dodajmy: blagowania połączonego z autoreklamą. Żeby gruntownie omówić temat, należałoby zacząć od starożytności. Już wtedy stworzono postać rycerza-samochwała. Ten archetyp podjął Szekspir tworząc Falstaffa. Jaś Falstaff zaatakowany przez trzech szermierzy potrafił jednym ruchem szpady odparować... cztery pchnięcia. Po Falstaffie zjawił się baron Münchhausen, ten, co zdołał samego siebie wydobyć z bagna. Jak? Ciągnąc się za włosy. Innym razem, lecąc na kuli armatniej, potrafił naszkicować plan nieprzyjacielskich fortyfikacji. Blagierstwo Sienkiewiczowskiego Zagłoby było najwszechstronniejsze. Zagłoba, jeśli mu wierzyć, odznaczał się nie tylko cnotami rycerskimi. Gdyby nie jego rady, hetman Sapieha pogrążyłby się z kretesem. A za młodu ów waleczny żołnierz i wytrawny polityk zaćmiewał innych młodzieńców swoją „gładkością”, toteż było nieuniknione, że podczas niewoli na Krymie wpadł w oko żonie chana. Wspomnienie z młodości kończy się zdaniem: „Dzieci chanowe bardzo są do mnie podobne.” W Biesach występuje generał Iwołgin, który w roku 1812, jako kilkuletni chłopiec, zwrócił na siebie uwagę Napoleona, rezydującego wówczas na Kremlu. Mały Iwołgin został cesarskim paziem i nie jeden raz monarcha, borykając się z trudnym problemem, kierował pytający wzrok na dzieciaka. Jego odpowiedzi były ważnym czynnikiem w podejmowaniu wiekopomnych decyzji. W Pamiętniku starego pierdoły przedstawiona jest scena na korytarzu hotelowym. George Orwell zatrzymał się przed drzwiami opatrzonymi numerem 1984. Po czym następuje wymiana zdań. Orwell: – Ten numer przypomina datę. Ciekawe, jaki będzie świat w roku 1984. Narrator-samochwał: – Niech pan tak właśnie zatytułuje swoją następną książkę: Rok 1984. Jeśli ufać snującemu wspomnienia „staremu pierdole”, wszyscy czołowi artyści i pisarze pierwszej połowy XX wieku mają mu coś do zawdzięczenia. On jeden był oryginalny, zaś inni plagiatorami. Gdyby Picasso wdepnąwszy pewnego dnia do pracowni „pierdoły” nie rozejrzał się po tym wnętrzu zapełnionym genialnymi płótnami, nigdy by nie została namalowana Guernica. Czytelnikowi daje się oczywiście do zrozumienia, że Roland Topor oraz narrator to jedna i ta sama osoba. Bożek Blaga liczy sobie wielu wyznawców. Jednego z nich znajdujemy u Reymonta. Czytelnikom Chłopów najwięcej okazji do uśmiechu dostarcza brylujący w karczmie blagier Jambroż. – Jeszcze ino jedno wam opowiem, bo dziewuchy krzywe na mnie – rzecze kościelny-samochwała. Jeszcze tylko jedną krotochwilną historię opowie tu, przy tym stole, po czym przeniesie się w inny kąt, tam gdzie siedzą dziewczyny – wściekłe na Jambroża, że je zaniedbuje. A ta krotochwilna gadka? Ona także świadczy o powodzeniu Jambroża wśród panien. Kiedy onegdaj do jednej z nich zgłosiło się równocześnie dwóch konkurentów, trzeba było wybierać. „Którego chcesz?” – zapytał ojciec panny. Jej odpowiedź, ku uciesze knajpianych słuchaczy, „cytuje” wesołek: – Oba pokraki, chcę Jambroża. Do tych dwóch nazwisk – Sienkiewicz i Reymont – dodajmy trzy inne: Julian Tuwim, Światopełk Karpiński i Jeremi Przybora. Tamci dwaj stworzyli kapitalne postacie blagierów, co zaś tyczy trzech pozostałych, oni sami byli niezrównanymi blagierami. Tuwim zaznacza w jednej ze swych humoresek, że chce być dyskretny. Dyskrecja nie pozwala mu ujawnić, kto jest prawdziwym twórcą Karmazynowego poematu i Czarnej wiosny. Z podręczników literatury wynikałoby, że pierwszy utwór napisał Lechoń, a drugi – Słonimski. On, Tuwim, człowiek dyskretny, nie będzie tego prostował, kwestionował, on tylko pragnie zwrócić uwagę, że ci dwaj poeci terminowali u niego i ktoś (on nie powie, kto) wiele nocy strawił na poprawianiu ich wierszy. Karpiński opowiada, że raz odwiedził go Minkiewicz z teką swych rękopisów. Grafomania to była okropna, lecz Karpiński nie miał serca wypowiedzieć na głos prawdziwej oceny. Zlitował się nad nieszczęśnikiem i biorąc pod uwagę jego czytelny charakter pisma oraz umiejętność stawiania przecinków we właściwym miejscu, zrobił go swoim murzynem. I tak się zaczęła kariera pisarska Janusza Minkiewicza. Jeśli Karpiński w swym blagowaniu inspirował się Tuwimem (podobieństwa między tymi dwiema humoreskami są uderzające), to z kolei Karpińskim zainspirował się Przybora. Mówiąc inaczej: Tuwim „zapłodnił” Karpińskiego, Karpiński Przyborę. Co nam prawi Przybora? Każdy z nas chce być doceniony, Starszy Pan także, trudno mu zatem przemilczeć, że jest nie tylko tekściarzem; muzyka do piosenkarskich tekstów to również jego produkt. „Inwencja muzyczna Jerzego niestety osłabła”, komunikuje w cztery oczy dziennikarce radiowej Przybora. Rad nierad musiał zająć się komponowaniem. Trzeba było opanować najpierw kompozytorskie rzemiosło, całe noce na tym strawił, bardzo się podciągnął ostatnio w kontrapunkcie, harmonii tudzież instrumentacji, toteż wszystkie jego najnowsze piosenki są pod każdym względem jego własnym dziełem. W stu procentach. I tu następuje coś, co każe nam, radiosłuchaczom, zachłysnąć się z podziwu. Udzielający wywiadu poeta okazał się kimś więcej niż naśladowcą Karpińskiego, a może też Tuwima (mógł czytać obu). Przybora rozbudował swoją blagierską historię umówiwszy się po cichu ze swym partnerem, aby ów gadał podobnie. I teraz proszę posłuchać, jak to wszystko zostało wyreżyserowane. Przybora wychodzi ze studia na parę minut, gdyż zabrakło cukru do kawy, a pod jego nieobecność wypowiada się współpracownik. Muzyk niby nie słyszał poprzedniej rozmowy i pojęcia nie ma, że kolega Jeremi przywłaszczył sobie cały bukiet melodii. Zapytany przez dziennikarkę, co sądzi o współpracowniku, Wasowski przyznaje, że to niewątpliwie zdolny rymotwórca, ale... ale ostatnio inwencja trochę mu nie dopisuje, trzeba było jakoś temu zaradzić, tak więc on, Wasowski, może się uważać za autora piosenek zarówno w ich warstwie muzycznej, jak i słownej. Zagadka pierwszeństwa nie daje mi spokoju. Kto właściwie był pierwszy Karpiński czy Tuwim? Obie humoreski są znakomite, ale nie mogły powstać niezależnie od siebie. Jedna to oryginał, druga to naśladownictwo, ale która jest tą nr 2? Któryś z nich, Tuwim albo Karpiński, musiał być naśladowcą. Mówiąc o humoresce Karpińskiego nie sposób pominąć jeszcze jednego nazwiska: Minkiewicz. Właściwie należałoby tu użyć wyrażenia spółka autorska i może nawet umieścić Minkiewicza na pierwszym miejscu. Rzecz w tym, że Karpiński opowiadał znajomym o Minkiewiczu, ale swojej gawędy nie spisał. Zrobił to właśnie Minkiewicz, po wojnie, wspominając przedwojenne czasy. Patronuje im wszystkim blagier nad blagierami, samochwał i fanfaron: baron Münchhausen; wszystkim z wyjątkiem Minkiewicza. Rola, jaką ów odegrał, jest zdumiewająca. Powtórzył czyjeś ośmieszające go plotkowanie. W plotkarskiej opowiastce narrator bawi się jego, Minkiewicza, kosztem. Jednakże Minkiewicz „pokornie”, jak gdyby okazując bezgraniczną dobroduszność, przytacza wszystko od a do zet. Z czego czerpie satysfakcję? Chyba z tego, że może zachowaną w ustnym przekazie historyjkę przelać na papier. I wypieścić. Wycisnąć z niej maksymalną dozę humoru. Bardziej zabawnego opisu tej scenki nie można sobie wyobrazić. To, co zostało przez Karpińskiego zaimprowizowane, wskutek czego nie mogło być wolne od usterek i luk, Minkiewicz doprowadza do doskonałości. Zaś w swojej „pokorze” podobny jest do Vittoria De Siki, co brał na siebie śmieszność, ale właśnie dlatego, że brał, śmieszność spadała na innych, na stworzone przezeń kreacje adwokata, znachora lub starego lowelasa. Wróćmy do sprawy autorstwa. Mamy tu dwa opowiadania, w których występują z jednej strony protektor, z drugiej podopieczny; z jednej strony mistrz, z drugiej terminator. Dobrze, ale kto pierwszy wpadł na pomysł opowiadania o mistrzu i protektorze w jednej osobie, o tym łaskawym facecie, co zajmuje się po ojcowsku początkującym nieborakiem? Przecież niemożliwe, żeby te dwa opowiadania powstały każde z osobna. Zbyt wiele zbieżności. Ktoś tu dopuścił się plagiatu. Albo Karpiński naśladował Tuwima, albo Tuwim zapożyczył się u Karpińskiego. Jeśli to Tuwim jest plagiatorem, można rzec, iż istotnie okazał się dyskretny, i to podwójnie. Najpierw dyskrecja, wedle jego słów, nie pozwoliła mu na wyraźne stwierdzenie, że to on jest twórcą poematu Czarna wiosna, chociaż w nagłówku widnieje nazwisko Słonimskiego. Dyskrecja, jaką okazał opowiadając o Słonimskim, była w istocie tak mało dyskretna, że należałoby wziąć ją w cudzysłów. Co innego sam pomysł opowiadania o Słonimskim. Co się tyczy genezy tego pomysłu, to w tym wypadku okazana przez Tuwima dyskrecja jest stuprocentowa. Tu poeta istotnie nabrał wody w usta. Dyskrecja stuprocentowa i wcale nie śmieszna, boć przecież każda kradzież to zjawisko zasmucające. Krótko mówiąc, autor wytykający innym plagiat – mniejsza o to, że wytykający nie na serio, a tylko w humorystycznej intencji – on sam ma coś na sumieniu w tym względzie. Ale jest jeszcze inna możliwość. Ot taka, że oni obaj, Tuwim i Karpiński, zapożyczyli się u blagiera dużo wcześniej blagującego. Mam na myśli Radziwiłła „Panie Kochanku” twierdzącego: „To ja napisałem wiersze Naruszewicza”, a więc przypisującego sobie autorstwo utworów, które w wydaniu książkowym zostały opatrzone nazwiskiem Adama Naruszewicza. Tuwim, interesujący się „literackim sarmatyzmem”, mógł podchwycić coś, co strzeliło do głowy Radziwiłłowi. Niech i mnie będzie wolno przyłączyć się do kultu bożka Blagi. Podczas spotkania Jarosława Iwaszkiewicza z czytelnikami zapytano pisarza: – Czy Zmowa mężczyzn to powieść homoseksualna? O skłonnościach homoseksualnych Iwaszkiewicza wszyscy wiedzieli, a on wiedział, że wszyscy wiedzą. Toteż pytanie zbiło go z tropu. Autor Zmowy mężczyzn stał zmieszany czując na sobie spojrzenia kilkudziesięciu par oczu i – milczał. Siedziałem w pierwszym rzędzie i niby do siebie, rzekłem półgłosem: – Książka może być tylko dobrze lub źle napisana. Moje słowa zostały skwapliwie, niczym koło ratunkowe, pochwycone i prezes Związku Literatów obwieścił donośnie wszem wobec: – Nie ma książek homo- lub heteroseksualnych, moralnych lub niemoralnych. Książka może być tylko dobrze lub źle napisana.