KARY w wojsku doby napoleońskiej

Transkrypt

KARY w wojsku doby napoleońskiej
KARY
w wojsku doby napoleońskiej
Analizując sprawy poboru doszedłem do wniosku, początkowo nie
tak oczywistego, że wojsko Księstwa Warszawskiego nie było wcale
zbiorowiskiem eterycznych pięknoduchów. Wręcz przeciwnie byli to ludzie
z krwi i kości. Byli zdolni do czynów wielkich, jak również do zwykłych
przestępstw. Czasem ta przestępczość dała się jakoś osadzić w ogólnie
akceptowalnej „psotności” żołdaków. Niekiedy była bolesnym zawodem dla
skrzywdzonych rodaków lub pechowych obcokrajowców, którzy zmuszeni
byli gościć nasze wojska. Nasi żołnierze byli tacy sami jak wszyscy inni,
ani gorsi, ani lepsi. Skutkiem tej konkluzji, która dla dowódców i twórców
prawa nie była wtedy niczym nadzwyczajnym, było stworzenie systemu kar
i nagród. Tak by móc panować nad żołnierskimi swawolami.
Dość ciekawy obraz sądownictwa wojskowego przekazał nam Aleksander
Fredro, który po wstapieniu do armii był czas jakiś „raporterem, ale w sądzie
wtórnym”. Jak sam wspomina w okresie tworzenia się wojska Księstwa
Warszawskiego: „prawa francuskie, wykute dla długimi wojnami rozhukanego
żołnierstwa, nie mogły być stosowne dla młodej, na paskach jeszcze prawie
postępującej armii”. Zatem w 1809 roku ferowano papierowe wyroki,
które później w miarę możliwości łagodzono, tak by nie zniechęcić i nie
przestraszyć napływających jeszcze ochotników. Tak było nawet z wyrokami
śmierci za uderzenie przełożonego, które w ostatniej chwili, teatralnie
anulowano. Same procesy były wręcz okazją do koleżeńskiej zabawy: „Feliks
Boznański był raporterem, a kiedy Orzelski na swojej karteczce, skurczywszy
indeks na piórze jak turek nogę na kulbace, zaczął pisać z zadziwieniem
i rozweseleniem razem czytających mu przez ramię: „Kara śmierci”, Boznański
zwrócił ku niemu krucyfiks i rzekł: - Na rany Tego - pisz lepiej! - Wtenczas
powstał śmiech, jak pewnie nigdy w żadnym sądzie nie słyszano, a winowajcy
nie otrzymali i połowej kary, na którą zasłużyli”.
Były też wyroki surowe, które wykonano, choćby dla przykładu. „Kapral
trzynastego pułku piechoty stojacego w Zamościu wyszedł w nocy z ośmiu
żołnierzami na łówkę kartofli. Wracając koło karczmy, pociągnięci wonią
anyżu, pukają do drzwi, a gdy Żyd niegłupi otworzyć nie chciał, odbijają
okiennicę siekierą, włażą przez okno, piją do woli, a na końcu (tu sęk!) żądają
pieniędzy. Dostało się każdemu, dobrze pamiętam, po 5 zł gr kilka. - Oskarżeni
o kradzież z wyłamaniem zamknięcia, czyli mówiąc po polsku o rabunek,
stanęli przed sądem. Winę kaprala powiększyła ta okoliczność, że był zbiegiem
rosyjskim, nie można było go za nowego żołnierza uważać, a podkomendnych
namówił do marody, że nareszcie postawił jednego na straży, nim się do karczmy
www.kompaniawoltyzerow.pl
zbliżył, co dowodziło wcześnie z namysłem pochwycone przedsięwzięcie. (...)
Mniej jeszcze winnymi byli współoskarżezni, młodzi ludzie, nowi żołnierze,
z równie pustym najczęściej żołądkiem, jak i kieszenią, bo płaca rzadko kiedy
kapnęła. Dlatego też nielegalne wycieczki za żywnością bywały karane tylko na
zaskarżenie uszkodzonego. Patrzano przez szpary, a każdy jak ów dzban, nosił
wodę, póki ucha stało”. Niemniej, mimo zrozumienia dla trudnej sytuacji
żołnierzy w tym wypadku wyrok był bezwzględny: kara śmierci dla kaprala
i po osiem lat więzienia w kajdanach. Można jednak zrozumieć tą surowość,
potwierdzoną jeszcze w drugiej instancji, a później przez ministra „Woyny”,
księcia Poniatowskiego, bo: „Wojsko polskie wówczas było piękne, świetne,
pełne honoru i odwagi, ale życie jego młode, za obfite, za wiele fermentujących
cząstek zawierające, wystepowało często z krawędzi obywatelskiego porządku.
Nie brakło praw surowych, nie brakło i na zastosowaniu tychże, ale brakowało,
że się tak wyrażę, policyjnej karności w szwadronach (zbyt trudne wprawdzie,
gdy żołnierz niepłatny). Nie było szczebli kary, a szczebli zastosowanych do
owczasowych okoliczności. Kara ociągała się często, aby w końcu uderzyć
surowo nad miarę. Bądź co bądź, przykład stawał się potrzebnym”.
Równocześnie wiele innych występków nie miało żadnych następstw;
pijany kapitan rozkazał wciągnąć do rzeki obywatela idącego drogą, ułani
pobili leśniczego, kapral drugiemu kapralowi udzielił ślubu w zakrystii
w obecności swego oficera i jednego z mnichów, itp... Ogólnie można
odnieść wrażenie, że naruszenie nietykalności osobistej nie było postrzegane
jako szczególny powód do karania. Wprawdzie kary cielesne oficjalnie
w polskim wojsku nie istniały, ale w kilku pamiętnikach czytamy o ich
stosowaniu. Antonii Białkowski opisuje kłopoty z 3 batalionem swego 12
pułku piechoty. Dostali się doń żołnierze z okolic Białej Podlaskiej, „prawie
sami Rusini”. Dość szybko wyszkolono ich do poziomu, który zadziwił
samego księcia Poniatowskiego. Niestety kiedy książe odjeżdżał z pola na
którym zorganizowano pokaz musztry dostrzegł leżące za żołnierzami kije.
Poinformowany, że kije służą do bicia niepojętnych i leniwych wykrzyknął:
„Jak to?! W wolnym narodzie używać tak haniebnego narzędzia! Precz z tem
ochydnem narzędziem! W tym momencie mi połamać i zniszczyć!
Obróciwszy się do kapitana i oficerów, groźnym głosem zawołał:
- Jeżeli jeszcze raz kto kij przyniesie pod sąd wojenny oddanym będzie!”
Rozkazu wysłuchano i kar zaniechano. W krótkim czasie jednak wyszkolenie
oddziału spadło tak „że gdyby generał był zebrał chłopów, może by lepiej
się mustrowali”. Sztab pułku z ukrycia obserwował i analizował sprawę.
W końcu wybrali się do księcia, by mu o tym powiedzieć. A książę przekonany
w końcu rzekł: „że zostawia nam do woli używanie kar, ale z tą kondycyą, aby
to nie było jawnem. Przeto postanowiono aby kaprale i podoficerowie mieli kije
www.kompaniawoltyzerow.pl
w lufach, aby te w razie potrzeby tylko wyjąć i zaraz schować”.
Henryk Brandt opisuje jak jeden z jego żołnierzy, spóźnił się na wymarsz,
„był mocno pijany i skutkiem tego zupełnie do niczego, kazałem go wychłostać
co wprawdzie było zabronione, ale mimo to często praktykowane.”
Bywały też sytuacje zabawne wymagające reakcji ze strony oficerów... Tylko
jakiej?
Ignacy Lubowiecki wspomina wyczyn dwóch swoich żołnierzy na terenie
Łużyc Dolnych, niedaleko Cottbus: „mieszkańcy ściśle wykonywali zakazy
polowania, które i my wojskowi szanując urządzenia kraju monarchy nam
wspólnego (Saksonii - B.D.) ustawicznie ponawialiśmy. Jednak pomimo
tych ostrożności dwóch młodych naszych żołnierzy ubiwszy sarnę ubrali ją
tak zręcznie w kaszkiet, płaszcz i buty wojskowe, iż położoną na noszach
słomą pokrytych jakoby kolegę chorego wnieśli przez rogatkę do miasta nie
będąc bynajmniej co do postępu swojego dostrzeżonemi, o czem później
dowiedziawszy się jako też niemniej, iż tą swawolą zawdzięczyli gościnność
doznaną gospodarzy swoich, rozśmieszający ten, acz występny przemyt, nie
uszedł upomnienia ojcowskiego.”
Poza oficjalnym wymiarem sprawiedliwości istniały czywiście niepisane
reguły ustalone przez samych żołnierzy. W pamiętniku Kazimierza
Brodzińskiego czytamy: „jeden z ochotników, z nami na kwaterze stojący,
okradł nas i spółżołnierzy naszych z lichych zasobów. Schwytany karanym był
według zwyczaju trzewikami przez wszystkich żołnierzy. Po ukończeniu tak
nowego dla nas obrzędu, sierżant, który nim dyrygował, miał mowę do całej
kompanii przeciw kradzieży, a zwracając szczególniej do nas nowozaciężnych
swą mowę, ostrzegł, że wszyscy tak karani będą w razie przestępstwa, dodając
z ironią, choćby szlachta albo studenci”. Do tego typu kar należało też
obarczanie winnego karabinami kolegów podczas marszu, kiedy popełnił
drobne przewinienia, nie ujęte w kodeksie.
Czasem przestępstwa poważniejsze, takie jak dezercja musiały być
traktowane innaczej niż stanowiło prawo. Henryk Brandt wspomina
formowanie batalionów Legii Nadwiślańskiej z nowych rekrutów w roku
1812 w okolicach Poznania: „Jedną z przeskód w formowaniu batalionów
stanowiły częste dezercye. Gdybyśmy byli stosowali się do przepisów prawa,
batalion w krótkim czasie byłby stopniał do jednej trzeciej części. Ale uciekliśmy
się do innego środka. Kiedy przyprowadzano dezertera zamykano go na
odwachu, a przy pierwszej musztrze prowadzono przed front batalionu. Tu
dawano mu 50-60 plag i odsyłano potem do kompanii właściwej. Poskutkowało
doskonale. Dezercya ustała stopniowo, do czego przyczyniło się że wszystkich
dezerterów pochwytano.”
Bywały kary symboliczne. Nie krzywdzące fizycznie, a jednak
www.kompaniawoltyzerow.pl
prawdopodobnie bolesne dla ówczesnych ludzi. Pułki, w których była duża
demoralizacja, w których krzewiło się maruderstwo, karano na przykład
rozkazując im defilować przed frontem ich dywizji z kolbami do góry.
Zwyczajową w gwardii francuskiej karą za maruderstwo było noszenie
mundurów podszewką do góry.
Oprócz kar za faktyczne winy mieli żołnierze jeszcze rozmaite zwyczaje,
które miały pokazać przełożonym ich niezadowolenie, a cywilom niechęć
do spełnianych rozkazów. Ignacy Lubowiecki opisał taką sytuację po
podpisaniu kapitulacji Warszawy w 1809 roku: „Stosownie do warunków
kapitulacji i jazda polska odebrała rozkaz opuszczenia Warszawy i przejścia
na Pragę, na prawy brzeg Wisły. W dniu 22 kwietnia równo ze dniem wchodząc
na czele szwadronu w miasto spostrzegam, iż większa część żołnierzy nacisnęła
czapki na oczy, z pewną zbyt widoczną przesadą. Przebiegając bez zatrzymania
kolumny, szeregi wołam: „odsłońcie oczy!” na co, ponuro spokojnie odezwały
się głosy: „wstyd nam, że opuszczamy bezbronnych rodaków i stolicę bez
poświęcenia się w ich obronie”” To moim zdaniem jeden z najpiękniejszych
gestów prostych żołnierzy, będacy za razem próbą wpłynięcia na decyzje
dowódców, lub też chociaż skarcenia ich, bez łamania prawa.
Drobniejsze konflikty i urazy osobiste, głównie pomiędzy oficerami,
przeważnie kończyły się pojedynkami, które mimo, że były zakazywane przez
dowództwo, były zarazem aprobowaną przez wszystkich codziennością.
Opisy pojedynków są tak powszechne w pamiętnikach, że należy je uznać
wręcz za obyczaj towarzyski.
Najstraszniejsze jednak przykłady zezwierzęcenia pokazali żołnierze
wszelkiej narodowości podczas wojny w Hiszpanii i w Rosji. Jak pisał Henryk
Brandt, nie miał pretensji do hiszpańskich pasterzy, że na ich widok uciekali:
„wiedząc dobrze, że choć nie mieliśmy nic wspólnego z włóczęgami i rabusiami,
to jednak nasi żołnierze gospodarowali gorzej od rozbójników, że postępowali
nieraz brutalnie i z wyuzdaniem, nie mogłem się dziwić tym wieśniakom”.
W obliczu walki o życie wymiar sprawiedliwości stawał się krępującym
i nierealnym zbytkiem. Sprawiedliwość przechodziła w ręce silniejszych.
Karanie własnych żołnierzy śmiercią lub więzieniem uszczuplało szeregi,
które i tak topniały w bitwach i potyczkach. Kary odkładano lub wogóle ich
nie wymierzano. Czasem stosowano fikcyjne rozstrzelania, każąc plutonom
egzekucyjnym ładować karabiny samym prochem i mając nadzieję,
że winowajca wstrząśnięty takim zdarzeniem spokornieje. W niektórych
wypadkach jednak opatrzność upominała się o sprawiedliwość i podsądni
umierali w czasie takiej udawanej egzekucji ze strachu.
W czasie wojny istniał też inny przejaw wymierzania „sprawiedliwości”,
www.kompaniawoltyzerow.pl
sprawiedliwości niekoniecznie zgodnej z ogólnym pojęciem, a będącej
raczej gestem propagandowym, wobec przyszłych przeciwników.
Mianowicie karano miasta lub regiony rabunkiem (co ciekawe wiele
regionów notorycznie rabowano bez szczególnych powodów). Kara
przeważnie spadała na miasta, które zbyt skutecznie obroniły się przed
niewielkimi siłami napastników. W takich razach posyłano tam większe
siły, zdobywano miasto, a następnie zezwalano zwycięskim żołnierzom na
czasowy rabunek w obrębie murów. Na ten czas mieszkańcy tracili wszelkie
prawa, okaradano ich, gwałcono, zabijano. Wszystko zależało od humoru
żołnierzy, którzy przeważnie mieli zły humor po kilkudniowym obleganiu
miasta i stracie kolegów. Oficerowie nie mieszali się do zdarzeń, chyba,
że wyjątkowo sami chcieli rabować, lub porwani gestem człowieczeństwa
usiłowali kogoś ratować. Przeważnie z rąk żołdactwa ratowane były
piękne, młode mieszczanki. Dość skrótowo opisał taką sytuację po walkach
o Tczew w 1807 roku Antonii Białkowski: „ogłoszono wojsku polecenie
cesarza: rabunek dwugodzinny jest dozwolony, po upływie zaś tego czasu,
skoro bedzie uderzony apel, ktoby nie stawił się do swego pułku, karany będzie
śmiercią. Za uderzeniem apelu rozsypały się pułki po mieście”. Dalej jest opis
rabunku, niszczenia dobytku, zakłucia mieszczanina który bronił swego
domu i typowa scena, w której autor ratuje najpierw „kobietę w wieku”,
a nastepnie młodą dziewczynę, którą jak sam opisuje „w mgnieniu oka odarli
tak, że sukienkę - nie mogac z niej zdjąć, bo się mnie trzymała - na niej rozdarli
i wzięli”.
U Henryka Brandta mamy podobne, choć krótsze opisy rabunków
w Hiszpanii. Po krótce można powiedzieć, że wygladało to tak: „z żołnierzy
przemienili się w bandę rabusiów: rabowali i wlekli za sobą wszystko, co
tylko nie było poprzybijane i przymocowane”. Powody do rabunku były
często całkiem realne, choć kara spadała przeważnie na niewinnych ludzi.
Po walkach w pobliżu St. Martin „ponieważ strzelano do nas z kilku domów
tego miasteczka, żołnierze po wejściu spustoszyli wszystko. Bylibyśmy chętnie
zabronili tego okrucieństwa, ale trzeba było dać naukę miastu, choć trochę
za surową”. Jak widać Brandt widział dysproporcje w winie i karze, ale
takie były czasy, że godził się na stosowanie tego zwyczaju. Oczywiście tak
przeważnie postepują wszystkie armie świata, kiedy tracą grunt pod nogami
i muszą zastraszyć cywilów. Trudno więc jakoś szczególnie piętnować akurat
przypadkowych żołnierzy Legii Nadwiślańskiej w poczatkach XIX wieku.
Marcin Smarzewski przekazał nam także obraz rabunku miasta - Moskwy.
Wprawdzie pisze z niewiadomych przyczyn, że to głównie „Włosi, mistrze
w skrytobójstwie i rabusiostwie, korzystając z ogólnego zamętu, sypneli się
na łupieżę, nastapił powszechny i wszędzie rabunek”. Trudno mieć jednak
www.kompaniawoltyzerow.pl
wątpliwości, że w rabunku brały udział wszystkie nacje tworzace wtedy
wielką armię, a i miejscowi, rosyjscy maruderzy i przestepcy w wielu
źródłach wystepują jako wspólnicy i przewodnicy dla rabusiów.
W pamiętnikach francuskich znalazłem też kilka ciekawych informacji
o wojskowej sprawiedliwości.
Elzear Blaze pisze: „Prawa wojskowe są skrajnie surowe: muszą takie być,
w przeciwnym razie jak generał mógłby zapanować nad setką tysięcy ludzi,
z których każdy ma tak silną indywidualność jak on sam? Występki, które
w życiu cywilnym zasługują na kilka dni aresztu, w wojsku skutkują karą
śmierci dla żołnierza. Najmniejsza przemoc wobec przełożonego, najmniejsza
błyskotka skradziona wrogowi, kosztuje ludzkie życie. Ostatnie wykroczenie
karane bardziej odpowiednio: dwoma lub trzema tygodniami, to rabunek, na
który pozwalano żołnierzom, bo i tak nie przewidywano dla nich zaopatrzenia.
Jeśli jednak kilka furgonów z chlebem i sucharami przyjechało, rozkaz dzienny
natychmiast zabraniał jakiejkolwiek kradzieży, a pierwszy złapany na gorącym
uczynku odpowiadał za wszystkich, których nie złapano. Widziałem wielu tych
biednych złodziejaszków zastrzelonych za koszulę lub parę butów skradzione
wieśniakowi: ale nigdy nie widziałem, by sprawca poważnych, finansowych
oszustw poniósł najmniejszą z kar. Czasem cesarz skarcił go niełaską, lecz
nigdy nie skazał na rozstrzelanie.
Wojskowe wyroki są tylko dla płotek. Prawa jak pajęczyny; wyłapują muszki,
lecz trzmiele przelatują przez nie bez szkody.”
Jean Baptiste Barres także pokazuje, jak powierzchownie traktowano zakazy
rabunku podczas wojny (w Austrii w 1805 roku): „Po raz pierwszy ujrzałem
koszmar wojny. Zimno było coraz dotkliwsze i część ludzi wysłano po drewno
dla naszego biwaku. Wieś, do której poszli została zdewastowana momentalnie;
nie starczyło im drewno, przywlekli meble, narzędzia rolnicze, bieliznę i inne
ruchomości. Oficerów zezłościł ten potok zniszczenia, ale było za późno.
Wydano jednak rozkaz, według którego każdego, u kogo znajdzie się bieliznę
i inne ruchomości skazuje się na śmierć. Gdyby tego rozkazu przestrzegano
podczas całej kampanii, trzebaby rozstrzelać całą Wielką Armię.
Kilku ludzi rozstrzelano. Ten spektakl, zupełnie nowy, był dla mnie bardzo
bolesny. Uroniłem łzę nad losem biednych wieśniaków, którzy nagle utracili
cały swój dobytek. Ale to co widywałem później sprawiło, że wspominałem ich
jako szczęściarzy mimo chwilowego niepowodzenia.”
Francuska książeczka wojskowa piechoty ma 28 stron, z czego dwie ostatnie
to drobnym pismem wymienione przestępstwa i odpowiednie do nich
kary. Gradacja kar jest dość duża, od publicznego wystawienia (sprawcy
marudy), aresztu (za odmowę pracy fizycznej), robót publicznych i grzywny
www.kompaniawoltyzerow.pl
1500 franków (m.in.: za dezercję w kraju ojczystym), poprzez kilka miesięcy
więzienia (m. in. za znieważenie wartownika, niebytność podczas alarmu),
więzienia w kajdanach (to poza karą śmierci najczęściej ferowany wyrok za
wiekszość przestępstw różnego rodzaju od zniszczenia munduru, poprzez
podrabianie dokumentów, po okradanie żywych rannych na polu bitwy
i gwałt), więzienia z kulą u nogi (za dezercję z własnością kolegów, za ucieczkę
zastepcy, ucieczkę z robót publicznych, ucieczkę w obcym kraju), aż do
kary śmierci (między innymi za porzucenie furgonów, zabójstwo w trakcie
ucieczki, namawianie i przewodnictwo buntownikom, nieposłuszeństwo
w obliczu wroga, zagwożdżenie działa bez rozkazu, szpiegostwo, wydanie
hasła wrogowi, gwałt ze skutkiem śmiertelnym, buntownicze mowy).
Ciekawe, że sama dezercja ma około 20 odmian, które karane są od 3 lat
robót publicznych, aż do kary śmierci.
Formalnie więc żołnierze byli poinformowani o konsekwencjach swoich
czynów. Nawet ci, którzy nie umieli czytać byli co jakiś czas zmuszani
do wysłuchania pogadanek, podczas których podoficerowie czytali im
i omawiali przepisy prawne.
Ten system edukacji, ale i system kar był taki sam w wojsku polskim
i francuskim. Do tego stopnia, że kary pieniężne w polskiej książeczce
wojskowej są czasem podane we frankach francuskich, a nie w złotych
polskich. Polskie książeczki zawierają praktycznie ten sam zestaw kar
za poszczególne przewinienia. Różnice są minimalne, głównie w opisie
przewinienia, czasem kilka podobnych punktów, z jednego rodzaju
przestępstw i karanych w ten sam sposób łączy się w jeden punkt n.p.: „Bunt
(dowódca i pobudziciel tegoż) : Śmierć” zamiast „Attroupement (chef d`) :
Mort” i „Attroupement (auteur d`) : Mort”.
W wojsku francuskim przed rewolucją stosowano kary cielesne w postaci
bicia w plecy płazem szabli bądź szpady. Tą karę wymierzali podoficerowie,
wyliczając ilość uderzeń według ogólnych zwyczajów. Przykładowo; żołnierz
przyłapany z kobietą w koszarach otrzymywał 15 razów, a 25 za pijaństwo.
W roku 1786 wprowadzono obyczaj karania dezerterów „szpalerem”.
Rozbierano winowajcę do kamizelki, zasłaniano mu twarz i zmuszano by
przebiegł między dwoma rzędami żołnierzy (od 50 d0 100 ludzi), którzy
musieli uderzyć go albo stemplem od karabinu albo flintpasem. W 1791
zreformowano prawo i żołnierze podlegali już tym samym przepisom
co cywile; oficerowie nie mogli ich poniżać, bić ani znieważać, mogli ich
jednak skazywać na stosowne kary aresztu. W 1794 roku wprowadzono
sąd wojenny złożony z 9 sędziów, trzech oficerów i sześciu żołnierzy, ten
sąd mógł wydawać wyroki śmierci. Okazało się to niezbedne by utrzymać
w armii dyscyplinę w warunkach wojennych.
www.kompaniawoltyzerow.pl
W armii Księstwa Warszawskiego używano (oprócz przepisów zawartych
w książeczce wojskowej) „Dziennika Podręcznego dla Podofficerów i Żołnierzy”.
Wydano go już w 1807 roku i zawierał wskazówki jak postepować powinni
żołnierze w określonych sytuacjach; w marszu, po bitwie, na biwaku, wobec
kolegów, itd... Nie były to wprawdzie przepisy prawne, ale wspomagały
edukację żołnierzy i w prostszej formie wskazywały zachowania naganne
i pożądane.
Sądownictwo wojskowe w obrębie przestępstw wymienionych w książeczce
wojskowej było stosunkowo proste. Z oficerów pułku formowano sąd
wojskowy i rozstrzygano sprawy zgodnie z regulaminem. Jak wynika
z pamiętników Fredry rolę reporterów, czyli tych którzy referowali
przebieg zdarzeń sądowi, a później ogłaszali skazanym wyroki, pełnili
młodsi oficerowie czyli porucznicy i podporucznicy, a funkcje wyższe
w sądzie spełniali oficerowie starsi, od kapitana wzwyż. Wyroki mogły trafić
do wyższej instancji, czyli prawdopodobnie sądu na poziomie wyższym
niż pułkowy przewodzonemu przez któregoś z generałów, a ostatecznie
potwierdzało wyroki w Księstwie Warszawskim Ministerstwo Woyny (w osobie
ministra księcia Poniatowskiego), we Francji sprawa mogła być bardziej
złożona, bo część spraw, o ile nie rozsądzono ich w kompanii lub pułku,
mogła zostać rozstrzygnięta przez poszczególnych marszałków, bez
odwołania się do szczebli ministerialnych.
© Nipi
Bibliografia:
„Trzy po trzy” Aleksander Fredro
„Wspomnienia starego żołnierza” Antonii Białkowski
„Pamiętniki” Ignacy Lubowiecki
„Pamietnik 1809-1831” Marcin Smarzewski
„Moja służba w Legii Nadwiślańskiej” Henryk Brandt
„Wspomnienia mojej młodości i inne pisma autobiograficzne” Kazimierz Brodziński
„La Vie Militaire Sous le Premier Empire” Elzear Blaze
„Captain Blaze” Elzear Blaze
„Chasseur Barres” Jean Baptiste Barres
„Livret. Infanterie” francuska książeczka wojskowa
polska książeczka wojskowa
„Dziennik Podręczny dla Podofficerów i Żołnierzy” Warszawa 1807
„Napoleon`s Line Infantry” Philip Haythornthwaite
„French Revolutionary Infantryman 1791-1802” Terry Crowdy
www.kompaniawoltyzerow.pl

Podobne dokumenty