Pobierz - Samorząd Studentów WPiA UW

Transkrypt

Pobierz - Samorząd Studentów WPiA UW
ISSN 1897-4759
LEXU§
Czasopismo Studentów WPiA | nr 1 (16), styczeń-luty 2010
wywiad
str. 24
z
Aleksandrem
Milinkiewiczem
o
skrzyżowanie
poglądów
- dyskusja
str. 15-23
spis treści
Profesor Juliusz Bardach – wspomnienie
Anna Baryła
Wydarzenia
Sylwester w lesie, czyli Przysucha
Z ostatniej Rady
Konferencja „IP a prawo konkurencji”
Koło Naukowe Prawa Europejskiego
Ferie Akademickie 2010
s.5
s.6
Informacje
Moneta Aurea i Moneta Platina
RKN bez tajemnic cz.2
Podanie w pigułce
Podanie do Komisji Stypendialnej
s.7
s.7
s.10
s.10
Publicystyka
Do something, say something,
be something
Parytety – obelga dla pięknej płci
Skrzyżowanie poglądów
d Krzyż a nietolerancja
y Polemika
s Obligatoryjność ekspozycji
k
symbolu religijnego w szkołach
u
publicznych a wolność w
s
sprawach wyznaniowych
j
a Krzyż i III Rzesza
Replika na krzyż
fot. PAN
Nie ma i nie może być w Polsce prawnika, który ukończywszy studia po II wojnie światowej, nie zetknąłby się z nim osobiście jako student, doktorant, uczestnik jakiejś konferencji naukowej, czy chociażby tylko czytelnik napisanych przez
niego podręczników czy rozpraw – tak pisał o zmarłym 26 stycznia w Warszawie Profesorze Juliuszu Bardachu Jacek Sobczak, sędzia SN. Profesor Bardach zmarł w wieku 95 lat, pozostawiając po sobie ogromny dorobek naukowy w postaci
prawie sześciuset prac, w tym fundamentalnych syntez: Historii państwa i prawa Polski do połowy XV wieku (1957) oraz
Historii państwa i prawa polskiego (1976).
A
le co my, studenci Uniwersytetu Warszawskiego, wiemy
o profesorze Bardachu? Kim był, kim jest dla nas, prócz tego,
że współautorem słynnego podręcznika do Historii Państwa
i Prawa Polskiego?
Juliusz Bardach urodził się 3 listopada, w roku wybuchu I Wojny
Światowej. Studia na Uniwersytecie im. Stefana Batorego związały
go naukowo i emocjonalnie z Wilnem - miłym miastem nad Wilią jak zwykł o nim mówić. Jednakże to z Uniwersytetem Warszawskim
współpracował od lat sześćdziesięciu, wykładając i przez czternaście
lat kierując Instytutem Historii Państwa i Prawa.
Na studiach zaczął interesować się historią prawa i, jak wiemy,
z tego młodzieńczego zainteresowania, uczynił życiową pasję. Być
może u źródeł tej fascynacji legły ówczesne nastroje, które czyniły
z dziedziny dziś postrzeganej przez większość jako mało fascynującą, przedmiot silnie eksploatowany. W Polsce, pozbawionej przez
cały wiek XIX i początek XX własnej państwowości, historia ustroju
dawnej Rzeczypospolitej była sprawą szczególnie ważką i za taką powszechnie uchodziła.
Badania naukowe prowadzone przez profesora Bardacha, a będące wynikiem jego ciekawości świata tak właśnie ukierunkowanej,
2
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
zaowocowały tytułem profesorskim, trzema doktoratami honoris causa uniwersytetów: Łódzkiego, Warszawskiego i Wileńskiego, członkostwem Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, Polskiej Akademii Nauk, Komitetu Nauk Historycznych PAN, Komitetu Nauk
Prawnych PAN.
Profesor Bardach był nie tylko naukowcem, bardzo cenił sobie
także współpracę ze studentami. Uważał, że uczeń to kontynuator, ale
także i krytyk, czasem surowy, swojego mistrza. Ten zaś nieraz niemało może się od uczniów nauczyć. Dziś możemy korzystać już tylko z dorobku naukowego profesora, który utrwalił w swoich pracach,
uznanych nie tylko przez środowiska naukowe. Rozprawy profesora
Bardacha są szczególnie cenne dla nas, studentów, odbija się w nich
bowiem precyzja myślenia autora, głęboka wiedza oraz autentyczne
zainteresowanie prezentowanymi tematami.
Z wielkim żalem pożegnaliśmy profesora Juliusza Bardacha, nestora i opiekuna polskich historyków prawa, człowieka zasłużonego
dla nauki, którą się zajmował, oraz dla naszego Uniwersytetu. W naszej epoce, w której wszystko przemija, umyka z powszechnej pamięci
znacznie szybciej niż w czasach minionych, możemy nie tylko mieć
nadzieję, ale też dołożyć starań, by pamięć o ważnych postaciach, takich jak profesor Bardach, trwała jak najdłużej.
s.11
s.13
s.15
s.15
s.16
s.18
s.22
s.23
Wywiad
Jesteście elitą narodu
Rozumność to trudny wyraz
Ordnung muss immer sein
s.24
s.27
s.30
Kultura
“Imaginarium of doctor Parnassus”
Zdrada inaczej
Interpretacja
Szwedzi na tropie!
O Mrożku
Prawnik na ekranie i co z tego wynika
s.32
s.33
s.34
s.35
s.36
s.38
Misz-masz
Wichrowe wzgórza i szpilki z przeceny s.39
Komiks
s.41
LEXU§
Czas na zmiany
s.4
s.4
s.5
Maciej Bisch
Z
awsze uważałem, że zmiany mają swój pozytywny aspekt i, będąc do szpiku kości przesiąknięty optymizmem, wolę przytoczyć korzyści z nich płynące. Szczególnie mając podstawy do twierdzenia, że są to zmiany na lepsze. Przede wszystkim zmiany rodzą dalsze zmiany, które przy odrobinie szczęścia
i ciężkiej pracy przeradzają się w postęp. Jedno jest pewne i niezaprzeczalne – najgorsze jest popadnięcie w stagnację i rutynę w tym, co się robi, bowiem wszystko
wokół idzie naprzód, a my zostajemy w lesie.
Wierzę, że w przypadku „Lexussa” zmiana, jaką jest moja rezygnacja z funkcji
Redaktora Naczelnego i szereg dalszych, które niewątpliwie nastąpią, zaowocują
jeszcze lepszymi wynikami, rozwojem i, przede wszystkim, dalszym wydawaniem
tego wyjątkowego czasopisma.
Miło będę wspominać czas spędzony na tworzeniu kolejnych numerów wraz
ze wspaniałymi ludźmi pracującymi w Redakcji, a także wszystkimi, którzy z nią
współpracowali. Z dumą pełniłem funkcję Redaktora Naczelnego i z radością przyglądałem się, jak gotowe numery znikają z Wydziału jak świeże bułeczki.
Czemu zatem rezygnuję przed upływem umownej kadencji? Z kilku powodów.
Po pierwsze do tej pory istniało coś, co pchało mnie do przodu i kopało za każdym
razem, kiedy się zatrzymywałem (o cofaniu nawet boję się myśleć); teraz tego zabrakło. Drugim powodem jest konflikt personalny z Przewodniczącym organu, będącego naszym wydawcą, który niestety zaczął przenosić się na szczebel, powiedzmy, „zawodowy”. Niezdrowa bowiem jest sytuacja, kiedy wymaga się od Redaktora
Naczelnego przesyłania gotowego numeru - w celu sprawdzenia jego treści - przed
podpisaniem wniosku o dofinansowanie z funduszu ogólnouniwersyteckiego. Nazwijcie to jak chcecie – dla mnie jest to cenzura. I wreszcie trzecim powodem jest
niemożność zrealizowania celów, jakie sobie postawiłem przejmując kierownictwo
Redakcji. Rezygnuję z funkcji, chcąc jednocześnie skupić się na najprzyjemniejszej
dla mnie pracy grafika „Lexussa”.
Co dalej? Kolegium Redakcyjne wybierze nowego Redaktora Naczelnego, którym - mam nadzieję - zostanie proponowany przeze mnie kandydat, Piotrek Sobczyk, student I roku, współpracujący i sympatyzujący z „Lexussem” od dłuższego
czasu, a od niedawna pełniący funkcję Zastępcy Redaktora Naczelnego. Piotrek wyróżnia się pracowitością i zapałem do pracy, będąc przy tym interesującą, mającą
swoje zdanie i wyraźnie określone cele osobą. Jednym słowem, według mnie, jest
najlepszym kandydatem na Redaktora Naczelnego „Lexussa”. Trzeba także pamiętać, że nasze czasopismo tworzy nie tylko Redaktor Naczelny – jest dziełem o wiele
szerszego kręgu osób, które dalej pisząc i działając na jego rzecz, podtrzymują tradycje wypracowane przez lata.
Amen.
Sprostowanie
W wydaniu czasopisma „Lexuss” z grudnia 2009 roku pod artykułem „Czy będzie
z nas inteligencja?” został podpisany Tomasz Sawczuk, który nie jest autorem tego
tekstu. Jest nim natomiast Piotr Czepulonis. W imieniu Redakcji „Lexussa” przepraszam Piotra Czepulonisa oraz Tomasza Sawczuka za tę pomyłkę.
Maciej Bisch
Redaktor Naczelny
czasopisma „Lexuss”
Autorzy: Anna Baryła, Maciej Bisch, dr Paweł Borecki, Diana Bożek, Jakub Brzeski, Jakub
Chowaniec, Magdalena Homenda, Krzysztof Jachimczak, Aleksander Jakubowski, Adam
Karpiński, Łukasz Kiryłło, Rafał Kłoczko, Wiera Kupczanka, Konrad Leszko, Krzysztof
Redaktor Naczelny: Maciej Bisch
Muciak, Krzysztof Olszak, Damian Pietrzyk, mgr Dorota Pudzianowska, Aneta Serowik,
Zastępca Redaktora Naczelnego: Piotr Sobczyk
Marek Skrzetuski, Piotr Sobczyk, Marcin Szwed, Marcin „Kalafior” Szlasa-Rokicki, Marcin
Sekretarz Redakcji: Krystyna Stec
Wieczorek, Marcin Wrotniak oraz Prezydium RKN
Współpraca: Stowarzyszenie Absolwentów WPiA UW
Korekta: Piotr Hanusz, Paulina Kabzińska, Joanna Kornaszewska, Marta Matejak, Miłosz
Pieńkowski, Anna Wójcik
Szefowie działów:
Komiks: Tomasz Pastuszka | www.paski.org
Wydarzenia: Edyta Matysiak | [email protected]
Publicystyka: Małgorzata Kurowska | [email protected] Nakład: 2300 sztuk
Okładka: Maciej Bisch
Informacje: Dominika Brzezińska | [email protected]
DTP: Maciej Bisch | [email protected]
Wywiad: Aleksander Jakubowski | [email protected]
Kultura: Krzysztof Muciak | [email protected]
Kontakt: [email protected]
Misz-masz: Magda Olszewska | [email protected]
Wydawca: Samorząd Studentów WPiA UW
styczeń - luty 2010|Lexu§
3
wydarzenia
wydarzenia
Sylwester w lesie, czyli Przysucha
Konferencja „IP a prawo konkurencji”
Marcin „Kalafior” Szlasa-Rokicki
Rafał Kłoczko
Niektórzy w klubie, inni na koncercie, jedni w ciepłym
kraju, drudzy zaś w domowym zaciszu. W zasadzie, ile
głów tyle pomysłów na spędzenie tej wyjątkowej w roku
nocy podczas, której o ciszy nie może być mowy. Tym
razem Samorząd Studentów WPiA wpadł na wyjątkowo
oryginalny pomysł i zaprosił swoich znajomych do
znanego im już bardzo dobrze lasu…
P
rzysucha to niewielka, około sześciotysięczna miejscowość, która od XV
wieku nie licząc niedługich okresów
wojen uchodzi za spokojne, leśne zacisze.
Jednak kilka razy w roku grupy spragnionych wrażeń studentów przybywają, by podbić i obudzić tę oazę spokoju. Tak też się
stało i tym razem. W dniach 30.12.2009 –
02.01.2010 odbył się pierwszy wydziałowy
wyjazd sylwestrowy, który jak zwykle obfitował nowymi przygodami i dobrą zabawą.
Co go odróżniało od zwykłego sylwestra?
Przede wszystkim to, że jedną noc przedłużono do czterech dni, to że zamiast betonowej rzeczywistości pojawiła się przysypana
śniegiem zieleń lasu oraz oczywiście to, że
banał sylwestrowej zabawy został przykryty
magią samego miejsca, czarem Przysuchy
i związanych z nią opowieści. To wszystko
nie znaczy, że zabrakło typowo sylwestrowej
zabawy, bo i ta rozkwitała w pełnej krasie.
Sala została odpowiednio przystrojona, stoły
uginały się pod ciężarem mis i talerzy pełnych gastronomicznych smakołyków oraz
butelek alkoholu, kelnerzy dwoili się i troili,
by na czas podać ciepłe posiłki, a DJ wyciskał z kolumn, ile tylko był w stanie. O dwunastej w dłoniach gości pojawiły się szampany, zapłonęły race i przy ogólnych okrzykach
radości w towarzystwie tańczących na niebie
sztucznych ogni wszyscy zabrali się do składania sobie noworocznych życzeń. Warto również wspomnieć w tym miejscu, że
zabawa
została
utrzymana
w charakterze balu
maskowego
i zaraz po
wyjątkowo
hucznym przywitaniu Nowego
Roku parkiet przemienił się na chwilę,
a nawet chwil kilka, w niezapomnianą maskaradę. Czy się podobało? Wątpliwości nie
ma Marta, studentka II roku, która wspomina „Był to mój pierwszy sylwester, na którym miałam okazję uczestniczyć zarówno
w before (dzień wcześniej), jak i after party
(w Nowy Rok). Poza tym było wielu znajomych, którzy stworzyli niepowtarzalną atmosferę i nawet zimno nie potrafiło nikomu
popsuć dobrej zabawy!” Równie dobrze bawił się Michał, który opierając się na swoich
doświadczeniach podkreśla, że ta inicjatywa
po prostu musiała wypalić. „Jako student III
roku miałem przyjemność uczestniczyć już
w kilku poprzednich wyjazdach i wybierając
się świętować Nowy Rok byłem przekonany,
że będę się dobrze bawił. Nie myliłem się.
Organizatorzy spisali się świetnie, impreza została znakomicie przygotowana. Udekorowana sala, szampan, fajerwerki, kilka
ciepłych posiłków, dobry dj, niesamowici
ludzie i niezapomniana atmosfera pozwoliły
wejść pewnym krokiem w nowy rok. Mam
Z ostatniej Rady
Diana Bożek
R
az w miesiącu, w poniedziałek, w gmachu Rektoratu, w Pałacu Kazimierzowskim, zbiera się szacowne gremium złożone z samodzielnych pracowników naukowych (profesorowie
i doktorzy habilitowani), przedstawicieli pozostałych pracowników,
doktorantów i studentów, by pod przewodnictwem dziekana dyskutować na istotne dla wydziału tematy. Czym właściwie jest owa tajemnicza Rada Wydziału i jaki jest jej wpływ na każdego z nas?
Rada Wydziału jest najwyższym organem Wydziału, kształtującym jego naukowe oblicze. To tutaj zapadają decyzję o wszczęciu
przewodów doktorskich (ostatnio, w styczniu, takie uprawnienie rzyznano magistrom: Piotrowi Bogdanowiczowi, Monice StachowiakKudła i Justynie Celej), wyznaczeniu recenzentów i promotorów,
a także powołaniu składów komisji egzaminacyjnych. Tutaj toczą
się dyskusje, nieraz bardzo burzliwe, nad habilitacjami pracowników
naukowych; ostatnio szeroko omawiano habilitację dra Karskiego.
4
fot. Kalafior
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
12
stycznia 2010 roku w Sali Senatu
Uniwersytetu Warszawskiego odbyła się konferencja „IP a prawo
konkurencji”. Organizatorem spotkania była
Katedra Prawa Własności Intelektualnej i Dóbr
Niematerialnych we współpracy z Kołem Naukowym Własności Intelektualnej „IP”.
Frekwencja okazała się dużym zaskoczeniem dla organizatorów – już od samego początku Sala Senatu pękała w szwach
i konieczne okazało się dostawianie krzeseł
w trakcie trwania konferencji.
nadzieję, że za rok uda się
to powtórzyć.” Myślę, że te dwie wypowiedzi
odpowiednio przedstawiają opinię większości o tym wyjeździe oraz, że nadzieja powtórki za rok zostanie spełniona.
Jak widać sylwestra można przedłużyć
o kilka dni, niestety nie da się go jednak ciągnąć przez cały rok, mimo że WPiA zna takich, co próbują :). Tak też wydziałowy sylwester 2009/2010 został zakończony. Miał
swoją historię, niezapomnianych bohaterów
oraz barwne opowieści, których jednak nie
sposób przelać na papier, bo niewątpliwie
popsułoby to ich magię. Muszą być przekazywane werbalnie na kolejnych tego typu
wyjazdach, urastać do roli legend i zachęcać
kolejnych studentów do odwiedzania miejsc
takich jak Przysucha, Lucień, czy Zakopane… Pamiętajcie jednak, że wystarczy zostać zachęconym tylko raz, a zrezygnować
będzie już bardzo ciężko!
Organ ten zajmuje się także sprawami bliższymi studenckiemu
życiu – ot, choćby ostatnio, kiedy zdecydowano się ujednolicić termin opłat za powtarzanie roku (15 listopada). Szczególnie istotna
dla studentów jest jedna z Komisji Rady, a mianowicie Komisja ds.
Programu Nauczania. Tam ważą się losy tego jaki będzie faktyczny
program naszych studiów.
Na samych posiedzeniach Rady, z komunikatów Dziekana, można się dowiedzieć sporo o bieżących sprawach. W styczniu prodziekan prof. dr hab. Tomasz Giaro, prowadzący Radę w zastępstwie
nieobecnego prof. dra hab. Krzysztofa Rączki zapowiedział, że
5 marca będzie dniem dziekańskim z okazji XI Naukowej
Konferencji Wydziałowej. I by zakończyć miłym akcentem - koniec
remontu budynku Colegium Iuridicum I („stary wydział”) jest planowany już na czerwiec 2010!
W skład Rady wchodzi też 23 przedstawicieli studentów. Ich nazwiska i kontakt do nich znajdziecie na stronie Samorządu. W razie
pytań i postulatów – nie wahajcie się pisać!
Wśród prelegentów przedstawiciele takich uczelni i instytucji, jak PAN, UOKiK,
UWM, UMK, Baker McKenzie i nasza
uczelnia, którą reprezentowała kierownik
Katedry organizującej spotkanie (a zarazem
opiekun Koła „IP”) – dr hab. prof. UW Krystyna Szczepanowska – Kozłowska. Inwazja
zimy uniemożliwiła przyjazd prof. Ewie
Nowińskiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Po otwarciu konferencji przez naszą
Opiekun i niżej podpisanego, głos zabrał
pierwszy prelegent - dr Grzegorz Materna z Polskiej Akademii Nauk (i pracownik
Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów zarazem). Jego wystąpienie – dotyczące kwestii wyboru organizacji zbiorowego
zarządzania przez uprawnionego w świetle
prawa konkurencji – wzbudziło największe,
żywiołowe wręcz zainteresowanie. Głos
w dyskusji zabierały co chwilę to nowe osoby, a chętnych na zaprezentowanie swojego
stanowiska bądź zadanie pytania było tak
wielu, że gdyby nie brutalne zakończenie
(przedłużonej o dobre 40 minut) dyskusji,
prawdopodobnie trwałaby aż do wieczora.
Kolejne prelekcje, przetykane umiarkowanie śmiesznymi dowcipami niżej
podpisanego, także cieszyły się sporym
zainteresowaniem. Gdy konferencja zbliżała
się ku końcowi, gdzie zazwyczaj w takich
wypadkach (godzinach mocno popołudniowych) na sali można doliczyć się zaledwie
kilku zaspanych słuchaczy, w Sali Senatu
wciąż znajdowało się ponad 40 osób, żywo
zainteresowanych tematyką wystąpień.
Jako współorganizator konferencji, osoba
skrajnie nieobiektywna, jedyne, co mogę napisać, to to, że „konferencja okazała się prawdziwym sukcesem!”. Czy rzeczywiście tak
było i czy licznie zgromadzona publiczność
nie wyszła z Sali Senatu zawiedziona, nie
mnie to oceniać. Wiem tylko, że po zakończeniu konferencji deklaracje składane przez
przemęczonych jej organizacją członków
Koła, że „nigdy więcej konferencji!”, szybko zostały przez nas zapomniane i z radością
spoglądamy na kolejne spotkania, które mogą
się pojawić pod egidą Katedry Własności Intelektualnej i Koła „IP”.
Koło Naukowe Prawa Europejskiego
Marcin Wieczorek
D
la Koła Naukowego Prawa Europejskiego rok akademicki 2009/2010, to
nie tylko czas wejścia w życie Traktatu z Lizbony, czy nowej Dyrektywy usługowej, to także, a nawet przede wszystkim rok
pełen pracy i wydarzeń naukowych związanych z działalnością Koła.
W semestrze zimowym, w ramach wyjazdu integracyjnego Koła, zorganizowaliśmy,
wspólnie z Sekcją Prawa Unii Europejskiej
TBSP UJ krótką konferencję naukową, której najważniejszym punktem była dyskusja
na temat statusu prawnego Karty Praw Podstawowych, mająca formę Debaty Oksfordzkiej. Dzięki tak podtrzymanej współpracy ze
studentami z Krakowa, mogliśmy w grudniu
2009 r. wziąć udział w zorganizowanej przez
nich konferencji naukowej „Unijne podsumowanie roku”, która była świetnym wydarzeniem naukowym i towarzyskim. Oprócz
tego prowadziliśmy oczywiście cykliczne
spotkania Koła na naszym Wydziale.
W ramach zawiązanych znajomości,
postanowiliśmy zorganizować wspólnie
z Kołem Naukowym Prawa Europejskiego
WPiA Uniwersytetu Łódzkiego międzynarodową konferencję naukową „Unia Europejska po Traktacie z Lizbony – zmiany
i wyzwania”. Odbędzie się ona w dniach
26-27 marca 2010 r. w Warszawie.
poświęcone nowym tendencjom w prawie
gospodarczym oraz wspólnej polityce zagranicznej Unii Europejskiej. Ponadto w ramach konferencji odbędzie się turniej debat
oksfordzkich, w którym zmierzą się studenci z czterech uczelni.
W konferencji uczestniczyć będą nie
tylko studenci organizujących uczelni, ale
także przedstawiciele kół naukowych związanych z tematyką prawa europejskiego
z największych polskich uniwersytetów,
w tym między innymi z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Wrocławskiego,
Uniwersytetu w Białymstoku, Uniwersytetu
Warmińsko-Mazurskiego a także z Uniwersytetów w Kijowie i Odessie. Ponadto całość
konferencji będzie tłumaczona na język angielski, dzięki czemu adresowana jest także
do studentów zagranicznych, między innymi
przebywających w Polsce w ramach programu Erasmus.
Zachęcamy gorąco wszystkich chętnych
do udziału w konferencji oraz do przygotowania referatów na tematy związane z panelami dyskusyjnymi. Najlepsze z nich zostaną
opublikowane w publikacji podsumowującej
konferencję, a wybrane wystąpienia zostaną
ponadto wygłoszone w ramach konferencji.
W programie konferencji znajdują się
między innymi: debata z posłami do Parlamentu Europejskiego, panele dyskusyjne
Jeżeli jesteś zainteresowany dodatkowymi informacjami na temat konferencji
albo działalności naszego Koła, to można je
znaleźć na naszej stronie internetowej www.
knpe.wpia.uw.edu.pl lub uzyskać pisząc do
nas na adres mailowy [email protected].
Zachęcamy do włączenia się w działalność Koła i do zobaczenia na konferencji
„Unia Europejska po Traktacie z Lizbony –
zmiany i wyzwania”.
styczeń - luty 2010|Lexu§
5
wydarzenia
Ferie Akademickie 2010
ć
my rozkręci
, że potrafi
ie
,
w
e
le
sz
a
k
n
ię
o
w
dosk
ieco
lecze jest n
jscową, ten
p
ie
za
ą
m
k
w
a
za
io
n
n
d
kę
d
je
o
Krzysztof Muciak
iecz
dy
tyg
wa na wyc
kamień. Kie
ie dlatego
dentami pra
amieniem o
nych. Właśn
u
k
a
”
st
w
we legendy
rs
so
ze
co
ke
re
js
ę
n
o
te
si
ie
ja zain
będą m
wybrał
tukać „B
yc
ć
z
d
ys
a
n
ra
w
w
i
ć
ko
ie
o
p
lu
o
o
o
ch
lk
p
s
ty
e
Kto
erym
kim Les Orr
leństwa jest
prezę w szcz
rcie narciars
granicą sza
–
ro
u
k
ce
z niczego im
ją
im
cu
sk
ie
ancu
ardziej ob
yjaciół we fr
a warunki b
wa i ich prz
ra
ń.
p
le
w
ko
tó
o
n
p
e
iele
wizytę stud
cze przez w
sz
je
zy
Większość wyciągów zamykano w okolicach godziny 17.00.
a
k
e
i ludowe prz
To, co działo się potem, wieczorami, jest trudne do opisania, między
P
iątego lutego spod warszawskiego Torwaru wyruszyły do Francji
cztery autokary. Podróż z Polski przez Czechy, Austrię i Włochy
odbyła się w dobrych warunkach, pojazdy wypakowane po brzegi bracią studencką i sprzętem narciarskim mknęły po autostradach (po
przekroczeniu polskiej granicy), a później krętych alpejskich drogach.
Podróż odbyła się dla większości osób bez problemów, jednak jeden
z autokarów zgubił drogę, a następnie doświadczył problemów związanych z założeniem łańcuchów na koła, przez co jego podróż wydłużyła
się z 30 do 36 godzin. Frustrację pasażerów złagodziły jednak doświadczenia kolejnych dni, a także komfortowe warunki zakwaterowania.
Stacja narciarska Les Orres położona jest w Alpach Wysokich.
Nasz ośrodek znajdował się na wysokości 1800 m n.p.m. Apartamenty z łazienkami i aneksem kuchennym były w pełni wyposażone, nawet w zmywarki do naczyń i piekarniki, zdarzały się również
tostery. W pobliżu hotelu znajdowały się sklepy, restauracje i bary,
wypożyczalnia sprzętu, sauna oraz basen z częścią otwartą, gdzie
można było zażywać kąpieli z autentycznym widokiem na alpejski krajobraz. Co jednak najistotniejsze, praktycznie pod samymi
drzwiami hotelu znajdowało się wejście na jeden z wyciągów, który
wiózł narciarzy na stoki.
innymi z tego powodu, że szeroko pojmowana aktywność towarzyska rozbijała się na różne pokoje w hotelu. Tam, dziwnym trafem,
królowała gra towarzyska, polegająca na odgadywaniu postaci, znana ostatnio z filmu „Bękarty Wojny” Quentina Tarantino. Wspólnie
pobawić się można było również w dyskotece, oddalonej od ośrodka
o 10 (tam) lub 20-25 minut drogi (z powrotem).
Organizatorzy wyjazdu z firmy FeelTheFlow zapewnili uczestnikom nie tylko świetne warunki pobytu i górę do zjeżdżania. W ramach pobytu w Les Orres czekało na nas wiele niespodzianek. Jedną
z nich był konkurs w zjeździe na byle czym, znany także pod nazwą
„Kaucja Racing”. Do zażartego wyścigu stanęło wielu zawodników,
poruszających się między innymi na garnku, stoliku plastikowym,
w walizce, pokrowcu na narty oraz na blasze z piekarnika. Niekwestionowanym zwycięzcą został jednak jeździec na desce klozetowej,
który uzyskał najlepszy czas z palcem w… nosie.
Największą niespodzianką wyjazdu był jednak zorganizowany
przez FtF koncert. Na scenie plenerowej na dziedzińcu naszego hotelu wystąpił Tede wraz z ekipą Wielkiego Joł. Występ zgromadził
rzeszę fanów rapera oraz rzeszę ludzi, którzy nie słuchają rapu, ale
umieją docenić wielkiego artystę, zwłaszcza wówczas, kiedy przyjeżdża za nimi do Francji, aby im zaśpiewać o goniących się drinach
czy popsutym zwierzątku z kolcami. Trzecią rzeszę stanowili słuchacze balkonowi, którzy raczyli się muzyką
i pompowaniem bitu z bezpiecznej odległości.
Szósta edycja Ferii Akademickich
była, można śmiało powiedzieć, świetną
przygodą. Organizatorzy zadbali o to, by
atrakcji nie zabrakło, doskonale wybrali
miejsce i pomimo kłopotów organizacyjnych trzymali rękę na pulsie i aktywnie pomagali dopiąć wszystko na ostatni
guzik. To wszystko za niezwykle, jak na
standard wyjazdu, niską cenę. Czekamy
na kolejne wydanie zimowej imprezy. Ciekawe kogo tym razem uda się ściągnąć na
koncert?
fot. Krzysztof Mu
ciak
Do naszej dyspozycji było prawie 100 km
tras o zróżnicowanym poziomie trudności. Wyciągi krzesełkowe i orczykowe dowoziły narciarzy i snowboardzistów na różne trasy położone na zboczach trzech szczytów o wysokości 2660, 2659 i 2703 m
n.p.m. W okolicach wyciągów znajdowały się kolejne bary i restauracje, gdzie przy ładnej pogodzie rozstawiano leżaki, z których chętnie
korzystano. Przerwy w szusowaniu można było więc spożytkować na
posiłek i kąpiele słoneczne. Gdyby jednak i to się znudziło, w stacji
Les Orres na wysokości 1650 m, do której bez problemu zjeżdżało
się na nartach, można było przejechać się na torze saneczkowym.
6
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
ny
. Marta Szczęsny
fot
fot. Marta Szczęs
g” - ko
„Kaucja Racin
nkurs w zjeźdz
ie na byle czym
informacje
Konkurs
Moneta Aurea i Moneta Platina – audyt i podatki dla każdego studenta
J
eśli jesteś studentem i chciałbyś wygrać jeden z 10 płatnych staży w firmie Deloitte, wziąć udział w interesującym szkoleniu
oraz wygrać nagrody pieniężne i rzeczowe, nie czekaj dłużej!
Zarejestruj sie na stronie:
www.moneta.interia.pl
Ruszyła VI edycja konkursu podatkowego Moneta Aurea oraz IV
edycja konkursu wiedzy o audycie, rachunkowości i sprawozdawczości finansowej – Moneta Platina. Organizatorami konkursów są firma
Deloitte, dziennik „Rzeczpospolita”, portal INTERIA.PL, Europejskie
Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Poland oraz AIESEC.
Oba konkursy skierowane są do studentów wszystkich polskich
szkół wyższych, niezależnie od kierunku, roku i trybu studiów, a także absolwentów do roku po obronie. Na najlepszych czekają praktyki
w Dziale Audytu i Doradztwa Podatkowego firmy doradczej Deloitte,
staże dziennikarskie w „Rzeczpospolitej”, szkolenie z autoprezentacji
przeprowadzone przez firmę BC Systems oraz nagrody rzeczowe. Ponadto na najlepszych w każdym z konkursów czekają nagrody pieniężne – zwycięzca otrzyma 3 tys. złotych, laureat drugiego miejsca 2 tys.
złotych, a trzeciego tysiąc złotych.
Zasady obu konkursów są podobne. 80% pytań (300) zostanie
opublikowanych na stronach serwisu internetowego, przygotowanego
przez portal INTERIA.PL - www.moneta.interia.pl. Pozostałe powstaną na bazie artykułów publikowanych w terminie od stycznia do
31 marca na łamach dziennika „Rzeczpospolita”.
Na losowo wybrane pytania uczestnicy obu konkursów będą odpowiadać podczas testu on-line, który odbędzie się 14 kwietnia dla
konkursu Moneta Aurea i 15 kwietnia dla konkursu Moneta Platina.
Warunkiem uczestnictwa jest wypełnienie formularza rejestracyjnego,
dostępnego na stronie internetowej konkursu - rejestrować można się
już od początku stycznia. Najlepsi przejdą do kolejnych etapów: testów
oraz odpowiedzi ustnych.
Uczestnicy ścisłego finału podczas uroczystej gali będą odpowiadać na jedno i to samo pytanie przed Jury złożonym z profesorów
prawa, dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, pracowników Deloitte oraz
publicznością. Finałowa gala odbędzie się w maju 2010.
RKN bez tajemnic cz.2
Jakub Chowaniec, Damian Pietrzyk, Aleksander Jakubowski, Prezydium RKN
Koła: rejestracja i ustrój
Jak zarejestrować Koło na WPiA UW? –
wiadomości ogólne
Koło Naukowe, jak każda organizacja
studencka, jest rejestrowane przy Rektorze
Uniwersytetu Warszawskiego. To Rektor UW
jest organem odpowiedzialnym za prowadzenie rejestru uczelnianych organizacji studenckich. Podstawowe akty normatywne regulujące tryb rejestracji organizacji studenckich:
a. Art. 205 oraz 210 Ustawy z dnia 27 lipca
2005 r., Prawo o szkolnictwie wyższym,
(Dz. U. z dnia 30 sierpnia 2005 r. z późń.
Zm.)
b. §126 załącznika do uchwały nr 115 Senatu Uniwersytetu Warszawskiego z dnia
21 czerwca 2006 r., Statut Uniwersytetu
Warszawskiego
c. Zarządzenie nr 17 Rektora Uniwersytetu Warszawskiego z dnia 4 maja 2007
r. w sprawie szczegółowych zasad i trybu rejestracji uczelnianych organizacji
studenckich i uczelnianych organizacji
doktorantów na Uniwersytecie Warszawskim.
Zgodnie z powyższymi przepisami, Rektor UW prowadzi Wykaz Kół Naukowych
i Artystycznych w którym rejestruje się
wszystkie uczelniane organizacje studenckie,
w tym także koła naukowe.
Wymogi do założenia organizacji
studenckiej z siedzibą przy WPiA UW
a. Kontakt z RKN
Rada Kół Naukowych Wydziału
Prawa i Administracji to dobrowolne porozumienie kół naukowych działających
przy Naszym Wydziale. Jednakże mocą
zarządzeń Dziekana WPiA UW, RKN zyskał pewne kompetencje w zakresie funkcjonowania kół naukowych zarejestrowanych przy WPiA UW. Jednym z nich jest
wniosek RKN do Dziekana WPiA UW
na wyrażenie pozytywnej opinii w sprawie wniosku studentów o zarejestrowanie
uczelnianej organizacji studenckiej. Lapidarnie rzecz ujmując, RKN bada wniosek, rozpatruje go i jeżeli wyda pozytywną opinię, wtedy Dziekan podpisuje
wniosek, co jest wymogiem koniecznym
do zarejestrowania organizacji.
b. Dokumenty dla RKN
Rada Kół Naukowych do zbadania wniosku potrzebuje następujące
dokumenty:
- wypełniony wniosek o zarejestrowanie uczelnianej organizacji studenckiej
(załącznik nr 1 do Zarządzenia nr 17
Rektora Uniwersytetu Warszawskiego z dnia 4 maja 2007 r. w sprawie
szczegółowych zasad i trybu rejestracji
uczelnianych organizacji studenckich
i uczelnianych organizacji doktorantów
na Uniwersytecie Warszawskim),
- listę członków – założycieli wraz
z numerami telefonów i adresami
e-mail (może to być dodatkowa kopia
wniosku)
- projekt regulaminu organizacji,
- opinię opiekuna organizacji (wymagany co najmniej stopień naukowy doktora) o celowości założenia organizacji
- co najmniej półroczny plan działalności
c. Rozpatrywanie wniosku
RKN badając wniosek może wezwać członków – założycieli do odpowiedzi na pytania Prezydium RKN, do
naniesienia koniecznych poprawek do
projektu Regulaminu do uzasadnienia
konieczności założenia organizacji, do
przedstawienia perspektyw przyszłej
działalności, itp. RKN musi zbadać,
czy zakres działania organizacji nie
pokrywa się z zakresem działania innej
organizacji. W przypadku, gdy istnieje organizacja studencka zajmująca się
tą samą lub bardzo zbliżoną tematyką,
RKN wydaje negatywną opinię.
d. Po rozpatrzeniu i wyrażeniu opinii
RKN podejmuje dalsze działania. Gdy
jest to opinia negatywna, informuje się
o tym członków – założycieli. Opinia
dostarczana jest Prodziekanowi ds. naukowych WPiA UW oraz do członków
– założycieli; na prośbę tych ostatnich
zwracane są złożone uprzednio dokumenty.
Gdy opinia jest pozytywna, RKN
całość dokumentów dostarcza Prodziekanowi ds. naukowych WPiA UW
(oczywiście informując o tym członków
założycieli) i po uzyskaniu pozytywnej
opinii Prodziekana, dostarcza dokumenty do Biura Spraw Studenckich,
które zajmuje się rejestracją, zgodnie
z § 2 ust. 3 przedmiotowego zarządzenia. Po uzyskaniu zgody Prorektora ds.
studenckich UW, organizacja zostaje
wpisana do rejestru (wpis konstytutywny – powstanie organizacji z chwilą
wpisu do rejestru)
styczeń - luty 2010|Lexu§
7
informacje
informacje
Obowiązki organizacji studenckich
a. Względem Rektora
- pisemne poinformowanie Rektora
o zmianach regulaminu organizacji
oraz składu zarządu organizacji w terminie 14 dni od zmiany. Wymaga się
dołączenie protokołu z obrad walnego
zgromadzenia członków organizacji.
- składanie corocznego sprawozdania
z działalności w minionym roku kalendarzowym (corocznie do 31 stycznia roku następującego, czyli do
31.01.2010 organizacja ma obowiązek
złożyć sprawozdanie za rok 2009).
- w przypadku korzystania z przyznanych środków finansowych, organizacja zobowiązana jest do złożenia
organowi, który środki przyznał, Rektorowi oraz opiekunowi sprawozdania
i rozliczenia z przyznanych środków;
w praktyce składa się sprawozdanie do
RK jako organu działającego w imieniu Rektora UW.
b. Względem Wydziału
- praktycznie egzekwowanie zobowiązań
organizacji względem Wydziału zostało przekazane RKN
- organizacje nie zrzeszone w RKN do
15 listopada zobowiązane są do złożenia sprawozdania z działalności w minionym roku akademickim i programu
działalności na kolejny rok akademicki
c. Względem RKN
- informowanie
Prezydium
RKN
o zmianach w zarządzie organizacji
oraz zmianie statutu organizacji
- składanie kopii sprawozdania z działalności składanego Rektorowi UW
- składanie planu działalności w przyszłym roku akademickim
- złożenie sprawozdania merytorycznego i rozliczenia finansowego
- obecność na posiedzeniach Zgromadzenia Prezesów RKN
- wykonywanie decyzji RKN nałożonych na organizację w sposób zgodny
z Regulaminem RKN.
Co zawiera Regulamin (standardowy)
Koła?
Wymagania dotyczące treści Regulaminu
Koła określa Zarządzenie nr 17 Rektora UW
z dnia 4 maja 2007 r. w sprawie szczegółowych zasad i trybu rejestracji uczelnianych
organizacji studenckich i uczelnianych organizacji doktorantów na Uniwersytecie Warszawskim.
W § 3 ust. 3 stwierdza się, iż Regulamin
powinien określać:
1) nazwę i siedzibę organizacji,
2) cele oraz sposoby ich realizacji,
3) zasady nabywania i utraty członkostwa,
4) sposób powoływania władz organizacji,
zakres ich kompetencji oraz czas trwania
8
kadencji,
5) sposób reprezentacji organizacji,
6) tryb uchwalania regulaminu i jego zmian,
7) tryb podjęcia decyzji o rozwiązaniu organizacji.
Do powyższego Zarządzenia dodano Załącznik nr 2: Regulamin Uczelnianej Organizacji Studenckiej Uniwersytetu Warszawskiego (wzór), który zawiera przykładowy
Regulamin Koła.
Regulamin musi zawierać wspomniane
wyżej elementy jednak sposób ich unormowania oraz wszystkie dodatkowe elementy
pozostają do swobodnego ustalenia przez
Koło. Nie trzeba kopiować postanowień przykładowego Regulaminu zawartego we wspomnianym Załączniku. Wynika to z autonomii
jaką koła mają zagwarantowane na mocy
ustawy prawo o szkolnictwie wyższym.
Wskazane wyżej Zarządzenie oraz Załączniki znajdują się na stronie Rady Konsultacyjnej ds. Studenckiego Ruchu Naukowego
Uniwersytetu Warszawskiego – www.rada.
uw.edu.pl – w zakładce „Zasady zakładania
i funkcjonowania Kół”.
Co to jest zarząd Koła, co to jest komisja
rewizyjna?
Zarząd organizacji to organ wykonawczy do którego zadań należy wykonywanie
statutu organizacji, uchwał walnego zgromadzenia członków organizacji oraz wszystkich
innych zadań niezastrzeżonych dla kompetencji innych organów. Z reguły organ 3- lub
5- osobowy. Liczebność oraz inne kwestie
z nim związane organizacja reguluje w swoim regulaminie.
Komisja rewizyjna to organ kontrolny
w organizacji wpisany w Statucie Koła.
Z reguły głównym zadaniem jest kontrola finansowa koła, choć regulamin może nałożyć
tutaj także inne obowiązki lub kompetencje,
jak choćby opiniowanie zmian w regulaminie, wydawanie opinii w sprawie wyrażenia
absolutorium zarządowi organizacji itd. Z reguły organ 3- osobowy. Regulamin organizacji powinien enumeratywnie wymienić kompetencje tego organu. Sprawozdanie Komisji
Rewizyjnej można dołączyć do sprawozdania
rocznego do RKN.
Praktyka
Jak skutecznie zarządzać Kołem?
Każde Koła działa we właściwy sobie
sposób. Jednak istnieją pewne cechy wspólne.
Należy zadbać o odpowiedni podział zadań
zgodny z klasycznymi zasadami zarządzania
(zakładając iż Koło liczy więcej aktywnych
członków, niż Zarząd i Komisja Rewizyjna).
Prezes powinien skupić się na koordynacji
wszystkich projektów i unikać załatwiania
wszystkiego na własną rękę, ponieważ po
pierwsze nie pozwala angażować się wtedy
w prace Koła innym członkom, po drugie
w końcu nie udźwignie wszystkich obowiązków. Warto odpowiednio dobrać pozostałe
osoby do Zarządu, które będą miały jasno podzielone zadania, np. sekretarz dba o finanse,
wiceprezes odpowiada za przygotowanie jakiejś konferencji, jedna osoba od spraw informatycznych i technicznych, etc. Na członkach
Zarządu powinien spoczywać realny ciężar
zarządzania poszczególnymi projektami, co
czynią po konsultacjach z Prezesem, który
wytycza kierunki prac. Do każdego projektu
należy włączyć członków i sympatyków Koła
by mieli okazje się z Kołem utożsamić oraz
wziąć na siebie część odpowiedzialności. Tak
powstaje co najmniej trójszczeblowa struktura: Prezes – Zarząd - członkowie i sympatycy.
Wtedy Prezes komunikuje się z Zarządem,
a poszczególni członkowie Zarządu z członkami zaangażowanymi w projekty, które oni
koordynują. Ponieważ ryba psuje się od głowy, kluczowa jest jedność i zgoda w gronie
Zarządu. Sprawdzają się cotygodniowe spotkania Zarządu, najlepiej przy kawie lub na
obiedzie, gdzie można przedyskutować bieżące sprawy oraz strategiczne sprawy Koła
oraz zacieśnić przyjaźnie między członkami
Zarządu. Poszczególni członkowie Zarządu
już we właściwy dla projektu sposób komunikują się z członkami i sympatykami Koła.
Podsumowując kluczowa wydaje się zasada
delegacji: to czego nie musisz robić osobiście, proś innych.
Rola opiekuna Koła. Czy może być kilku
Opiekunów?
Rola Opiekuna jest niezmiernie ważna
dla każdego Koła. Po pierwsze w rozwoju naukowym członków, gdyż to właśnie Opiekun
może doradzić i pomóc w przygotowaniu referatu, artykułu, doborze gości na konferencję lub spotkanie oraz doradzić dobór ścieżki
kariery naukowej. Po drugie Opiekun może
znacząco pomóc w sprawach organizacyjnych
i finansowych Koła, znając na Wydziale wiele
osób, może wesprzeć pewne przedsięwzięcia,
a jego podpis jest konieczny na wszystkich
ważnych dokumentach Koła (wnioski do
Rady Konsultacyjnej, Preliminarz dla Rady
Kół Naukowych WPiA, coroczne sprawozdania dla Rektora, etc.). Po trzecie wreszcie,
co wydaje się najważniejsze, Opiekun może
pomóc w naszym rozwoju osobistym. Jako
osoba starsza i doświadczona może pełnić
niejako rolę starszego brata/siostry lub po latach nawet przyjaciela.
Dlatego istotne jest by Opiekun nie był
jedynie Opiekunem „papierkowym”, lecz był
realnie zaangażowany w prace Koła. Co więcej warto, aby przynajmniej członkowie Zarządu mieli z Opiekunem bliski i zażyły kontakt oraz łatwy i szybki dostęp. Oczywiście
wymaga to wysiłku Zarządu, ale także sam
Opiekun musi chcieć pomóc. To wszystko
pozwala realizować wspomniane wcześniej
3 powody dla których Opiekun jest w Kole
ważny (szczególnie powód trzeci).
Opiekunów może być kilku i może być
to korzystne. Nie ma tu żadnych ograniczeń
poza zdrowym rozsądkiem.
Jak zapewnić Kołu „długowieczność”?
lecz nie może być zbyt wąska. Pomocne są
wyjazdy, szczególnie obozy integracyjne oraz
udział imprezach o większej skali, np. Targi
Kół Naukowych. Jak to i w życiu ważny jest
osobisty przykład i wzór, a więc zapraszanie
i zachęcanie swoich znajomych z Wydziału
do wzięcia udziału w pracach naszego Koła.
Ważne, aby w ogóle taki cel sobie postawić, ponieważ wiele Kół powstało z myślą
tylko i wyłącznie o doraźnych celach członków założycieli.
Środki do osiągnięcia tego celu są podobne jak przy przyciąganiu nowych członków do Koła. Poza głównym obszarem
zainteresowań naukowych, który oczywiście jest ważny i powinien być interesujący
dla studentów, muszą być również spełnione
inne warunki. Ważne by stworzyć koleżeńską atmosferę wśród członków Koła, czyli
budować mikro-społeczność na Wydziale.
Sprzyja również dbałość o zachowanie rocznych terminów upływu kadencji władz Koła.
Oczywiście poszczególne osoby mogą pełnić
funkcje w Kole dłużej niż 1 rok, ale niekorzystna jest często spotykana tendencja, iż
jedna lub kilka osób pełni swoje funkcje do
momentu ukończenia studiów, co nie pozwala płynnie i regularnie angażować kolejnych
członków Koła i powierzać im funkcje w Zarządzie. Brak wtedy tak zwanego „krążenia
elit”, następuje skostnienie struktury Koła.
Lepiej jeżeli studenci V roku pełnić będą rolę
mentorów. Oczywiście istotna jest tu także
rola Opiekunów, którzy również powinni patrzeć na Koło i jego plany w dłuższym horyzoncie czasu oraz służyć swoim czasem
i radą członkom Koła. Kiedy Koło funkcjonuje już co najmniej kilka lat, może dojść do
pożądanej sytuacji, kiedy to byli członkowie
Koła zostaną na Wydziale w charakterze pracowników naukowych. Wpierw jako doktoranci mogą służyć swoim doświadczeniem,
a później jako doktorzy, mogą stać się kolejnymi Opiekunami Koła. Ciągłość i długowieczność pomaga również zapewnić część spotkań
Koła o charakterze otwartym. Z punktu widzenia pracy naukowej, część spotkań może
i powinna odbywać w grupie członków Koła,
jednak musi istnieć możliwość dopływu kolejnych członków, dlatego Koła nie powinno
zamykać się.
Co jeśli inne Koło Naukowe podejmuje
działania wchodzące w zakres
tematyczny mojego Koła? Czy mogę
temu jakoś przeciwdziałać?
Jak przyciągnąć nowych członków do
Koła?
Jak skutecznie zaprosić gościa na
spotkanie Koła?
Kiedy Koło jest dobrze zarządzane, jest
aktywne i posiada wiele projektów oraz realizuje warunki zapewnienia długowieczności
kolejni członkowie na pewno będą napływali.
Jednak kluczowe wydaje się podkreślenie roli
Koła, jako społeczności, grona znajomych
i przyjaciół, w czym udział brać powinni
Opiekunowie, ponieważ to tworzy wyjątkową
tożsamość danego Koła. Oczywiście tematyka, którą zajmuje się Koło może być niszowa,
Obowiązują tutaj wszelkie dobre obyczaje
i savoir-vivre, które powinny być powszechnie znane.
Warto zaprosić gościa z odpowiednim
wyprzedzeniem, w zależności od osoby oraz
rangi przedsięwzięcia: od tygodnia do niemalże rocznego wyprzedzenia. Często przydaje się rekomendacja, np. Opiekuna, który
jeżeli jest gościowi znany może skłonić Go
do przyjęcia zaproszenia. Należy odpowied-
Zasadnicza odpowiedź, jeśli nie jest to
działanie sprzeczne ze Statutem Koła, brzmi:
nie. Brak możliwości nałożenia sankcji na
Koło „wchodzące” w kompetencje innego
wynika z zasady zdrowej rywalizacji Kół –
jeśli oba Koła pragną realizować dany temat,
konkurencja między nimi może przynieść dla
nauki i ruchu naukowego korzyści.
Każda organizacja studencka jest w pewnym sensie autonomiczna. Sama decyduje
o swoim statucie i planach działalności – jest
to jeden ze sposobów realizacji swobody
zrzeszania się,
W przypadku zaistnienia konfliktu w zakresie działalności między Kołami, Prezydium RKN może zwołać spotkanie Prezesów
lub innych upoważnionych przedstawicieli
będących w sporze Kół, celem polubownego
załatwienia sporu.
W przypadku niemożności rozwiązania
konfliktu w ten sposób, Prezydium może
zwrócić się o podjęcie działań do opiekuna
Koła, zwłaszcza Koła działającego wbrew
Statutowi w zakresie tematycznym innego
Koła.
Jeśli i te starania nie dadzą rezultatu,
Prezydium może poinformować o nieprawidłowym postępowaniu Koła Zgromadzenie
Prezesów oraz władze Wydziału.
Wreszcie Prezydium może wziąć działalność konfliktogenną Koła pod uwagę podczas
przyznawania środków finansowych.
Ostatecznym rozwiązaniem, dopuszczalnym w wyjątkowej sytuacji, jest zwrócenie
się przez Prezydium RKN-u do Rektora
o poddanie na Senacie UW pod głosowanie
uchwały rozwiązującej Koło Naukowe, działające wbrew swojemu Statutowi i dobrym
obyczajom.
nio wcześnie poinformować o miejscu i godzinie spotkania, ustalić temat oraz ewentualne materiały, z którymi członkowie powinni
się zapoznać przed spotkaniem. Aby uniknąć
niespodzianek, warto kilka dni przed spotkaniem potwierdzić chęć przybycia gościa.
Czy organizacja obozu/wyjazdu przez
Koło to trudna sprawa? Co zrobić by się
udało?
Każdy wyjazd jest przedsięwzięciem
trudniejszym niż zwykłe spotkanie Koła oraz
wymagającym zdolności organizacyjnych
członków Koła.
Wpierw należy zdefiniować cel wyjazdu:
integracyjny, naukowy lub najlepiej integracyjno-naukowy. Należy zadbać o dogodne
miejsce, transport oraz zachęcić potencjalnych uczestników wyjazdu, w czym pomóc
może dofinansowanie, co obniży koszty poniesione przez uczestników. Jednak kluczowe
są nie technikalia, lecz meritum, czyli plan
i uczestnicy wyjazdu. Dobrą atmosferę należy budować przez integrację uczestników,
wspólne spotkania, wycieczki, posiłki, etc.
Plan warto różnicować oraz zadbać o odpowiednią ilość czasu wolnego. Wcześniej
należy zaprosić potencjalnych gości, np. naukowców oraz zaplanować plan prac, np. wygłoszone referaty, wspólne warsztaty, etc.
Jak wynająć salę na terenie
Uniwersytetu/Wydziału?
1. Sale w gestii WPiA UW:
- Collegium Iuridicum I (po remoncie)
- Collegium Iuridicum II
- Collegium Iuridicum III
- Stary BUW – II piętro
- Budynek wynajęty przez WpiA UW –
ul. Nowy Świat 69
Sekcja Obsługi Komputerów - p. Grażyna Stępień – pokój 3.06 w Collegium Iuridicum III
2. Sale ogólnouniwersyteckie:
a. W gestii Kanclerza:
- Sale w Pałacu Tyszkiewiczów-Potockich (sala Balowa i Bilardowa)
- Sala Senatu
- Sala Złota
Sekretariat Kanclerza - p. Jolanta Jasińska – pokój 16 w Pałacu Kazimierzowskim
b. Sale w gestii Rektora:
- Sala im. Brudzińskiego
- Aula w starym BUWie
- Aule w Audytorium Maximum
Biuro Spraw Studenckich; Sekcja Toku
Studiów – p. Wanda Drażan – pokój 21 w Pałacu Kazimierzowskim
Powyższe opracowanie znajduje się na
stronie Rady Kół Naukowych Wydziału
Prawa i Administracji UW
w w w. r k n . w p i a . u w. e d u . p l
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
styczeń - luty 2010|Lexu§
9
publicystyka
informacje
Podanie w pigułce
Anna Baryła
Studiujemy na wydziale, gdzie większość problemów możemy rozwiązać
za pomocą podania. Adresaci naszych wniosków mogą być rozmaici
– od Dziekana zaczynając, na podjednostkach Samorządu kończąc.
Pierwszą trudnością, jaką napotkamy, jest ustalenie, do kogo zwrócić
się z nurtującym nas problemem. Ten
punkt zwykle przechodzimy gładko,
intuicyjnie wyczuwając, kto może
okazać się nam najbardziej pomocny, dodatkowo możemy się wspomóc niemal wszechwiedzącym internetem oraz poradami starszych
kolegów. Następny krok jest jednak
znacznie trudniejszy, polega bowiem
na samodzielnym zmierzeniu się
z formułowaniem niemal literackiego dzieła, które musi spełniać dwie,
wydawałoby się wykluczające się,
funkcje: informacyjną i perswazyjną.
Jakże bowiem podawać jedynie suche fakty, nie ubarwiając swojego
problemu, nie dorzucając kilku okoliczności sprzyjających, a wszystko
gwoli słusznego niewątpliwie celu
pozytywnego rozpatrzenia podania?
Wydaje się jednak, że można napisać
podanie, nie uciekając się do błagalnych próśb i gróźb. Najistotniej-
sze pozostaje rzetelne przedstawienie
sytuacji, uwzględniające najważniejsze
okoliczności dotyczące sprawy, odpowiednie umotywowanie swojej prośby,
pamiętanie o wszystkich elementach
kluczowych dla podania (w tym mile
widziane powołanie odpowiednich
przepisów) oraz odrobina szczęścia.
I choć nie znalazłam jeszcze uniwersalnej recepty na ostatni z postulatów, to
w cyklu artykułów, który zostaje właśnie
zainicjowany niniejszym, postaram się
Wam, Szanowni Czytelnicy, dostarczyć
przepisu na spełnienie pozostałych.
Podanie w pigułce: Podanie do Komisji Stypendialn ej
Anna Baryła
W
tym numerze „Lexussa” zamieszczamy kilka praktycznych informacji dotyczących składania
podań do jednej z najbardziej obleganych
instytucji naszego Wydziału – Komisji Stypendialnej. Chociaż zawierucha związana
z akademikami niemal już ucichła, to inne
kwestie, którymi zajmuje się Komisja, pozostają nadal aktualne. Każdy, kto znajduje się
w trudnej sytuacji finansowej, ma szczególe
osiągnięcia w sporcie lub ma stwierdzoną
przez lekarza niepełnosprawność, może ubiegać się o odpowiedni dla niego rodzaj świadczeń. Cała procedura rozpoczyna się złożeniem podania albo na ręce członków Komisji
w trakcie jednego z jej dyżurów albo drogą
pocztową (oczywiście z możliwością telefonicznej weryfikacji faktu, czy podanie dotarło). Jednak tylko dla nielicznych czytelników
Regulaminu znajomość z Komisją zakończy
się na jednym spotkaniu. Oczywiście, nie należy tracić nadziei, że uda się tego dokonać.
Z drugiej strony samo wizytowanie Komisji
może być wcale przyjemne, z uwagi na fakt,
że jej członkowie to bardzo sympatyczne
i pomocne osoby.
Kluczowymi przesłankami formalnymi,
jakie należy spełnić, by nasz wniosek został
uwzględniony, jest odpowiednie wypełnienie
podania (zdecydowana większość ma charakter szablonu) i skompletowanie dokumentów.
Najczęstszymi błędami, które popełniają studenci przy wypełnianiu podań, są: brak numeru albumu, trybu studiów i, przede wszystkim, roku studiów (nie wpisuje się tam roku
akademickiego 2009/2010, a rok studiów, na
którym się jest). Co się zaś tyczy dokumentów, to rzadkością jest, gdy złożone zostają
wszystkie niezbędne dla naszej sprawy. Stąd
zachęcam do dokładnego zapoznania się z
listą dokumentów, która dostępna jest na
10
stronie Samorządu WPiA w zakładce „Komisja Stypendialna”. Jedynym „otwartym”
pytaniem przed którym możemy ewentualnie
stanąć, jest pytanie o opis sytuacji we wniosku o zapomogę. Z racji tego, że zapomoga
przysługuje osobie, której nagle pogorszyła
się sytuacja, należy tam zamieścić wyjaśnienie tego pogorszenia oraz załączyć dokumenty potwierdzające, iż zdarzenie miało miejsce. Zapomoga przysługuje dwa razy w roku,
ale za każdym razem z innego powodu. Może
mieć formę zwolnienia z czesnego lub częściowego jego umorzenia. Praktyczna rada w
tej sprawie od Marty Jacyno, byłego członka
Komisji Stypendialnej, , jest taka: „Proponuję nie składać podań, że dochody w rodzinie
są niskie, bo to i tak nic nie da. Ani, że trzeba
ziemniaki na zimę kupić, czy rodzice muszą
kupić rodzeństwu kurtki i czapki na zimę
albo że nie jest się z Warszawy, a utrzymanie
w Warszawie kosztuje, bo to wiemy wszyscy.
Ponadto – ślub czy urodzenie dziecka nie
mogą być zaliczone jako okoliczności pogarszające sytuację.”
Studenci ubiegający się o stypendium socjalne (przyznawane osobom o niskim miesięcznym dochodzie na członka rodziny) oraz
ci, którzy będą w przyszłości składać podanie
o akademik, dokonują samodzielnie wyliczenia owego dochodu. Najczęściej jednak komuś niedoświadczonemu w tej materii trudno
jest za pierwszym razem zrobić to zupełnie
dobrze, stąd to zadanie zwykle w konsekwencji spada na Komisję. By jednak usprawnić
jej pracę, warto pamiętać o uwzględnieniu
w rachunku całości dochodów wszystkich
członków rodziny oraz o dostarczeniu odpowiedniej dokumentacji.
Jeśli chodzi o przesłanki nieformalne, mile widziany jest estetyczny wygląd
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
podania. Najlepiej, by było ono w formacie
A4, w koszulce umożliwiającej jego wpięcie
do segregatora. Ostatecznie zależy nam przecież na przychylności Komisji Stypendialnej.
Podania są rozpatrywane przez Komisję
20. dnia każdego miesiąca; stąd czas oczekiwania na odpowiedź Komisji może wynieść
w najgorszym przypadku miesiąc. Jednakże,
jeśli traf sprawił, że nasza sprawa jest bardziej problematyczna od innych, okres ten
może się wydłużyć do dwóch miesięcy. Te
trudniejsze sprawy wymagają niekiedy nawet
interpretacji regulaminu, czy też konsultacji
z Panią Dziekan. Należy również pamiętać, iż
do postępowania przed Komisją Stypendialną stosuje się odpowiednio przepisy Kodeksu postępowania administracyjnego (art. 207
ust. 4 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym
z dn. 27 lipca 2005 r.; §57 Regulaminu ustalania wysokości, przyznawania i wypłacania
świadczeń pomocy materialnej dla studentów
Uniwersytetu Warszawskiego - Załącznik do
zarządzenia nr 38 Rektora z dnia 30 września 2009 r.), zaś sama decyzja jest decyzją
w rozumieniu tegoż aktu i powinna zawierać
oznaczenie organu przyznającego świadczenie, datę wydania, oznaczenie studenta,
któremu świadczenie zostało przyznane lub
nieprzyznane, powołanie podstawy prawnej, rozstrzygnięcie, uzasadnienie faktyczne
i prawne, pouczenie, czy i w jakim trybie służy od niej odwołanie lub możliwość wniesienia skargi do sądu, podpis osoby upoważnionej do wydania decyzji (§ 48 wspomnianego
Regulaminu).
A co, jeżeli mimo całego naszego wysiłku włożonego w lekturę Regulaminu i niniejszego artykułu, wypełnianie wniosku, kompletowanie niebotycznej ilości dokumentów
i wystawanie w kolejkach, nie otrzymamy
pozytywnej odpowiedzi? Wtedy, w ciągu
14 dni od otrzymania decyzji Komisji Stypendialnej, możemy się od niej odwołać do Odwoławczej Komisji Stypendialnej (tel. 022 55
21 568, mail: [email protected],
www.samorzad.uw.edu.pl/sprawy-socjalne/
odwoawcza-komisja-stypendialna.html).
W trakcie roku jest zawsze kilka odwołań,
jednak większość decyzji zostaje utrzymana w mocy (w ubiegłym roku akademickim
5 decyzji zostało podważonych przez Odwoławczą Komisję Stypendialną). Z kolei od jej
decyzji przysługuje odwołanie do sądu administracyjnego. Przez ostatnie 4 lata jeden
student z naszego wydziału odwołał się do
sądu, przy czym sąd utrzymał decyzję OKS
w mocy. Nie brzmi zachęcająco? Wręcz przeciwnie - świadczy o profesjonalizmie Komisji Stypendialnej, która zresztą zdecydowanie
częściej wydaje decyzje pozytywne. Pozostaje nam być dobrej myśli.
Wzory wszystkich podań znajdują się
na stronie internetowej samorządu WPiA
w zakładce „Komisja Stypendialna”. Tam też
można uzyskać informacje o terminach dyżurów. Aktualnie Komisja dyżuruje w sali 1.13
pawilonu na Dobrej 68/70 w poniedziałki od
16:45 do 18:15, we wtorki od 9:45 do 13:00
i od 15:00 do 16:30 oraz w środy w godzinach: 13:15-14:45, 15:15-18:15. Aktualizacje informacji zamieszczane są na stronie internetowej Samorządu: www.samorzad.wpia.
uw.edu.pl . Osobą uprawnioną do udzielania
informacji dotyczących prac Komisji Stypendialnej jest jej przewodnicząca, Magdalena
Szczepanowska
([email protected]). Do Komisji można również
pisać na adres: komisjastypendialna@gmail.
com i dzwonić pod numer 22 552 04 66.
Do something, say
something, be something
Jakub Chowaniec1
Krytyk jest czymś pośrednim pomiędzy plotką, denuncjacją a reklamą
Archibald Joseph Cronin
Krytykiem jest każdy, kto książkę przeczytał, a nawet ten, kto tylko słyszał o niej
Adolf Dygasiński
O
ba powyższe cytaty dość dobrze odzwierciedlają moje wrażenie po przeczytaniu artykułu „Student żebrak, ale pan”, który ukazał się w poprzednim numerze (nr 4/2009) czasopisma „Lexuss”. Po lekturze tego tekstu odniosłem
wrażenie, iż autorka artykułu nie miała możliwości poznania zagadnienia w wystarczającym stopniu. Oczywiście każdy ma prawo napisać co uważa za stosowne i należy
docenić, że autorka artykułu, Magdalena Sadowska, wyraża emocje, opinie i wątpliwości pewnej części braci studenckiej. Tym niemniej, kwestia stypendium za wyniki w nauce jest na tyle istotna, że postanowiłem skrótowo przedstawić zagadnienie
i wyjaśnić tematykę.
STYPENDIUM ZA WYNIKI W NAUCE
Pisząc o stypendium za wyniki w nauce należałoby rozpocząć od zdefiniowania tej instytucji, wskazania kręgu potencjalnych jej adresatów oraz celowości jej
istnienia. Otóż, zgodnie z art. 103 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym, uczelnia ma obowiązek stworzyć fundusz pomocy materialnej dla
studentów i doktorantów. Fundusz ten jest zasilany z różnych źródeł enumeratywnie wymienionych w ustawie, w tym z dotacji Skarbu Państwa. Zgodnie z art. 174
tegoż aktu normatywnego to właśnie środki z budżetu państwa są przeznaczone na
pomoc materialną studentom. Ustawa wymienia 8 form tej pomocy, jedną z nich jest
właśnie stypendium za wyniki w nauce. Oczywiście ustawa nie reguluje szczegółowego trybu przyznawania tych świadczeń, wobec powyższych należy oprzeć się
na przepisach wewnętrznych UW. Zanim jednak o nich wspomnę, warto zwrócić
uwagę iż ustawa jest dostatecznie precyzyjna, aby sformułować definicję tego stypendium. Bynajmniej nie jest to „kasa, która wpada do portfela przyznana przez
panie w dziekanacie po przerwaniu zmowy milczenia”, a świadczenie z funduszu
pomocy materialnej utworzonego na podstawie ustawy oraz na mocy odpowiednich
przepisów wewnętrznych uczelni, przyznawane studentom, którzy uzyskali za rok
studiów wysoką średnią ocen (art. 181 ust. 1 ustawy), niezależnie od jego sytuacji materialnej. Należy więc odróżnić podstawę przyznania stypendium za wyniki
w nauce (nie naukowego) od innych świadczeń pomocy materialnej, np. stypendium
socjalnego, stypendium na wyżywienie czy zapomogi.
ZASADY PRZYZNAWANIA STYPENDIUM ZA WYNIKI W NAUCE
Krąg studentów uprawnionych do otrzymania stypendium za wyniki w nauce nie
określa „informacja samorządu” jednostki uzyskana „dziwnym zbiegiem okoliczności
kilka dni po wyborach”, a § 34 ust. 2 Załącznika nr 1 do Zarządzenia nr 38 Rektora Uniwersytetu Warszawskiego z dnia 30 września 2009 r w sprawie wprowadzenia
Regulaminu ustalania wysokości, przyznawania i wypłacania świadczeń pomocy materialnej dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Wspomniany przepis zawiera
normę kompetencyjną dla kierownika jednostki organizacyjnej UW (w naszym przypadku Dziekana WPiA UW) do określenia w porozumieniu z komisją stypendialną
(nie Samorządem) jednostki UW procentu nie mniejszego niż 10 i nie większego niż
15 wszystkich studentów jednostki z wyłączeniem studentów pierwszego roku (co jest
– cytując klasyka – oczywistą oczywistością z uwagi na to, iż studenci pierwszego
roku nie mogą dostać stypendium gdyż nie zaliczyli żadnego etapu studiów) z najwyższą średnią ocen. Dodatkowo, zgodnie z § 29 ust. 1 przedmiotowego załącznika, do tej
określonej procentowo „puli” studentów wchodzą tylko ci, którzy zaliczyli wszystkie
przedmioty wymagane programem studiów (wydaje się iż chodzi jednak o plan studiów, gdyż nie istnieje pojęcie program studiów w Regulaminie Studiów na UW) do
końca sesji poprawkowej danego etapu studiów (sens przepisu wskazuje że powinno
być raczej cyklu dydaktycznego, a nie etapu studiów). Na mocy drugiego zdania tego
ustępu władze Wydziału zgodziły się przedłużyć ten termin do 30 września każdego
cyklu dydaktycznego. W ten sposób nie pozbawia się prawa do stypendium za wyniki
w nauce osób, które korzystają z instytucji przywróconego terminu egzaminu lub zdobywają niezbędne zaliczenia zajęć samodzielnych niekończących się egzaminem.
styczeń - luty 2010|Lexu§
11
publicystyka
Z uwagi na ilość studentów na naszym Wydziale, rozliczenie
każdego indeksu, wyliczenie średniej z etapu studiów każdemu studentowi i sporządzenie pod względem tejże rankingu - zajmuje dość
dużo czasu. Dziekanat w tym okresie przeżywa prawdziwe oblężenie – egzaminy warunkowe, egzaminy komisyjne, wpisy warunkowe, powtarzanie roku przez niektórych studentów, wznowienia, itp.
Powoduje to, iż mimo gigantycznej pracy wykonywanej przez pracowników Dziekanatu, wszelkie niezbędne dane do wydania decyzji
administracyjnej o przyznaniu stypendium za wyniki w nauce zostają
zgromadzone dopiero pod koniec października. Z tego faktu wynika
podwójne stypendium w listopadzie – stypendium jest przyznawane
na okres 10 miesięcy od października, dlatego w listopadzie wypłacane jest wyrównanie za październik.
Do wypłacenia stypendium na indywidualne konto bankowe
Dziekanat musi znać numer tego konta wraz z potwierdzeniem, że
takie konto w ogóle istnieje i jego posiadaczem jest właściwa osoba.
Stypendium można także odebrać osobiście w Kwesturze. Dziekanat
informuje wcześniej studentów o tym, żeby dostarczyli numery swoich kont jeżeli uzyskanie stypendium jest prawdopodobne.
ZASADY USTALANIA WYSOKOŚCI STYPENDIUM ZA
WYNIKI W NAUCE
Gdyby autorka artykułu zadała sobie trud przeczytania art. 173.
wraz z art. 174. ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, z pewnością
doszłaby do wniosku, iż pomoc materialna w postaci stypendiów jest
dotacją celową z budżetu państwa. Oznacza to iż jest ona przeznaczona na określony cel (właśnie np. na wypłaty stypendium za wyniki z nauce), ma określoną wysokość i nie może być uzupełniana
lub zwiększana innymi środkami publicznymi
(a takimi właśnie dysponuje UW). Samorząd
chciał przeznaczyć część swojego budżetu na
zasilenie funduszu, z którego wypłacane miały
być stypendia za wyniki w nauce, ale właśnie
konstrukcja prawna tegoż świadczenia uniemożliwiła takie działanie.
Najważniejszym dokumentem regulującym wysokość m. in. stypendium za wyniki
w nauce jest Postanowienie nr 12 Rektora UW
z dnia 14.09.2009 r. , które ustaliło, iż wysokość stypendium musi zawierać się w granicach
200 – 450 PLN. Należało więc określić procent
studentów uprawnionych oraz podzielić ich na
grupy (kryterium była oczywiście uzyskana
średnia w poprzednim cyklu dydaktycznym za
zaliczony etap studiów), którym przyznane jest
stypendium w określonej wysokości. Dla stypendiów wypłacanych za poprzedni etap studiów przyjęły się następujące grupy:
- średnia 5,0
– 400 PLN
- średnia 4,9 – 4,99 – 300 PLN
- średnia 4,8 – 4,89 – 250 PLN
- średnia 4,7 – 4,79 – 200 PLN
Faktycznie, najniższa średnia jaka uprawniała do otrzymywania
stypendium za wyniki w nauce wyniosła 4,70. Komunikat taki został
ogłoszony przez władze Wydziału, nie przez „panie z Dziekanatu, które przerwały zmowę milczenia”. Jest to wynik żmudnych wyliczeń, symulacji, próby jak najbardziej racjonalnego rozdysponowania środków
przyznanych na wypłatę świadczeń stypendialnych z tytułu wyników
w nauce. Stypendia, nad czym należy ubolewać, są niskie, nawet za
średnią 5,0 nie ma maksymalnej możliwej stawki. Szczęśliwie udało
się spełnić kryteria Postanowienia nr 12 Rektora UW w sprawie wysokości stawek stypendiów i wspomnianego wcześniej załącznika - Regulaminu ustalania wysokości, przyznawania i wypłacania świadczeń
pomocy materialnej dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego.
Z pewnością nie trudno znaleźć wiele postulatów de lege ferenda dotyczących wspomnianego Regulaminu, ale niestety jako
12
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
publicystyka
Samorząd WPiA UW nie mamy wpływu na treść Postanowień i Zarządzeń Rektora. Pragnę także nadmienić, iż Samorząd WPiA UW
nie wywiera wpływu na treść informacji przekazywanych w Dziekanacie studentom, gdyż nie ma takich uprawnień, potrzeby ani interesu
w tym, szczególnie kilka dni po wyborach, w których nie startowali
przeciwnicy polityczni. Na gruncie powyższego należy wskazać, iż
zarzuty autorki wydają się oczywiście bezzasadne, nieoparte na żadnych racjonalnych przesłankach (o przepisach prawa nie wspominając) i wynikają prawdopodobnie z odwołania do stereotypu winnego
za wszystko Samorządu, choć nie ma on wpływu na stypendia za
wyniki w nauce - nie jest to wiedza tajemna.
fot. www.znp.edu.pl
PRZYCZYNA WYŻSZEGO PROGU ŚREDNIEJ WYMAGANEJ DO
OTRZYMANIA STYPENDIUM ZA WYNIKI W NAUCE
Należy sądzić, iż podstawowymi przyczynami zaistniałej sytuacji jest wyższa średnia uzyskana przez studentów za poprzedni etap
studiów. W szczególności chodzi o studentów obecnego drugiego
roku, gdyż zgodnie z § 31 Regulaminu Studiów przy obliczaniu
średniej z pierwszego roku należało uwzględnić takie przedmioty
jak: bezpieczeństwo i higiena pracy, podstawy ochrony własności
intelektualnej oraz technologia informacyjna. Środki przyznane
przez Ministra właściwego ds. nauki i szkolnictwa wyższego nie
uległy zwiększeniu, wobec powyższych zgodnie z wszelkimi regułami matematyki, logiki i szeroko rozumianej racjonalności oczywistym jest, iż musiał ulec zawyżeniu wymagany próg średniej
z poprzedniego etapu studiów, od którego studenci byli uprawnieni do otrzymania stypendium za wyniki w nauce. Potwierdzeniem
mojej tezy jest oficjalny komunikat władz Wydziału dostępny na
stronie internetowej WPiA UW.
REFLEKSJA
Nie jestem zadowolony z tak wysokich
wymagań, jakie trzeba było spełnić by zostać uprawnionym do uzyskania stypendium
za wyniki z nauce. Jest masę postulatów
de lege ferenda, o których wspominałem wyżej. Obecnie trwają prace nad nowelizacją
Regulaminu Studiów. Jest szansa na pewne
zmiany, które zracjonalizują sposób liczenia
średniej, choćby nie wymaganie zaliczenia przedmiotów typu BHP na ocenę.
Należy zastanowić się poważnie
1.
nad celem stypendium za wyniki
Autor jest m.in. byłym
w nauce, sformułować pewne
przewodniczącym Komisji
postulaty, projekty zmian i wyds. Dydaktycznych Samorządu
słać je do właściego organu.
Studentów WPiA UW, członkiem Rady Wydziału, członPowinno to być poprzedzone
kiem Komisji ds. Socjalnodużą, merytoryczną dyskusją
Bytowych i Ochrony
popartą faktami i racjonalnymi
Zdrowia Senatu UW
przesłankami.
Pragnę przypomnieć autorce artykułu, iż zgodnie z ustawą – Prawo o szkolnictwie wyższym sama jest członkiem „elitarnego samorządu”. Na
podstawie znanych mi aktów normatywnych nie widzę skutecznej metody wpłynięcia przez samorząd na wysokość i sposób rozdzielania
środków przyznanych na ten cel – gdyby autorka takowe normy kompetencyjne i zakres działań widziała, zachęcam do ich wskazania.
Krytyka działań Samorządu jest jak najbardziej wskazana,
ale wtedy, kiedy jest rzeczowa, fachowa, prowadzi do pewnych
określonych rezultatów, wskazuje nowe cele i powoduje korektę
podejścia do niektórych zagadnień. Jak mawiał Elbert Hubbart – to
avoid criticism, do nothing, say nothing, be nothing, ale nie jest to
motto naszego Samorządu.
Parytety – obelga dla pięknej płci
Adam Karpiński
Przy okazji ubiegłorocznego Kongresu Kobiet Polskich rozgorzała dyskusja o wprowadzeniu
parytetów na listach wyborczych. Aktywna działalność środowisk feministycznych zaowocowała stosownym projektem obywatelskim, który zyskuje coraz większe poparcie społeczeństwa i środowisk
naukowych – swoją aprobatę wyrazili chociażby prof. Piotr Winczorek i dr Tatiana Chauvin.
N
ie upłynęło zbyt wiele czasu, a organizatorki kongresu dostały zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego,
by przedstawić swoje postulaty. Po spotkaniu
Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta
RP, Ewa Junczyk-Ziomecka stwierdziła, że
w opinii prezydenta „parytety mają szansę”
i jeśli taka ustawa trafi na jego biurko, to Lech
Kaczyński z pewnością ją podpisze.
Z kolei po spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem Henryka Bochniarz, prezydent
Polskiej Konfederacji Przedsiębiorców Prywatnych Lewiatan, powiedziała, że szef rządu
zadeklarował poparcie dla ustawy wprowadzającej parytety. Jak dodała prof. Magdalena Środa, b.pełnomocniczka rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, Donald Tusk
zaznaczył, iż optuje wyłącznie za parytetem,
gdyż w innym przypadku, np. 30-proc. kwoty, mogłoby to być dla kobiet upokarzające.
Działaczka partii Zieloni 2004 stwierdziła: „Gdyby czekać, aż przyjdzie to naturalnie,
to trzeba jeszcze jakichś 90-100 lat. Wszędzie
na świecie, gdzie wprowadzono mechanizmy
kwotowe, kobiety weszły do polityki. A pojawienie się kobiet w polityce sprawi, że zmieni
się agenda problemów - kwestie socjalne staną się ważniejsze, nie będą marginalizowane
tak, jak w tej chwili.” Wypowiedź ta głęboko
podważa kompetencje i obiektywizm prof.
Środy, zważywszy choćby na obecny projekt
budżetu, który przewiduje wyższy nakład na
wydatki socjalne (budzi to zresztą sprzeciw
ekonomistów, szczególnie planowane dopłaty do kredytów mieszkaniowych), kosztem
inwestycji, co wydatnie wpłynie na wzrost
podatków i stopę bezrobocia. Notabene, jeśli polski rząd chce iść drogą Irlandii to musi
zrozumieć, że Zielona Wyspa stała się ucieleśnieniem cudu gospodarczego pod koniec lat
80’ przede wszystkim dlatego, że zredukowała państwowy fiskalizm.
Dla uściślenia tematu warto dodać, że parytet to równy, 50 – proc. podział na liście
wyborczej czy radzie nadzorczej, zaś kwota
– stosunek o każdej innej wielkości.
Wolna konkurencja – lepsza kadra
Zmiany legislacyjne wprowadzające
parytet bądź kwoty stanowiłyby pogwałcenie wolnej konkurencji w polityce. Wybitny
austriacki ekonomista, Ludwig vov Mises,
pisał, że w gospodarce niechęć do liberalnej
formuły rodzi się w emfazie rozżalenia nad
własnym sponiewieranym losem, która pojawia się w tandemie z poszukiwaniami czegoś
na kształt tzw. „sprawiedliwości społecznej”.
Warto zwrócić uwagę, że postulat wprowadzenia parytetów posiada rodowód środowisk etatystycznych, a więc odrzucających
indywidualizm jednostki, na płaszczyźnie
zróżnicowań w aspekcie nie tylko możliwości
intelektualnych, ale także nabytego wykształ-
cenia czy też cech polityczno-wolicjonalnych, które kształtują aktywność obywatelską
począwszy od organizacji pozarządowych na
partiach politycznych poprzestając. W efekcie, opisywane środowiska chcą kreować rolę
kobiety oraz, a jakże, mężczyzny (zwiększając liczbę kobiet w parlamencie, zmniejsza
się liczbę mężczyzn) na fundamencie legislacyjnego podziału wedle kryterium innego niż
merytoryczne, który narusza wolność wyboru uczestnictwa w życiu publicznym – tym
samym upośledza rozwój demokracji.
Wolna konkurencja, także w polityce, powinna być realizowana wyłącznie na drodze
pracy, samokształcenia, samodoskonalenia
podyktowanego ambicją partycypacji w polityce, zaś głęboką niesprawiedliwością jest
ograniczanie dostępu do stanowisk publicznych (na razie miejsc w parlamencie) z uwagi
niezmienną, podyktowaną genetycznie płeć
człowieka. Ponadto rekrutacja prowadzona
według innych przesłanek niż merytoryczne,
obniża poziom kadry. Nie da się też ukryć,
że forsowanie parytetów ubliża samym kobietom, wskazując, że tylko odgórne zapisy
pozwolą im zaistnieć w polityce. Błyskotliwe
kariery Margaret Thatcher, Hanny Suchockiej, Hanny Gronkiewicz-Waltz czy Angeli
Merkel ośmieszają fantazmaty feministek.
Podobne wątpliwości wyrażają także badacze społeczni. Zdaniem dr. Jarosława Flisa,
przywódcy partyjni w coraz większym
styczeń - luty 2010|Lexu§
13
publicystyka
stopniu panują nad tym, kto konkretnie z listy
dostanie mandat, a w takich okolicznościach
wprowadzanie kobiet, których nikt nie będzie
wspierał, przysporzy prominentom kolejne
narzędzie o ekspediowania z list osób o słabszym statusie w partii. Teza innej znanej socjolog, prof. Izabeli Bukraby-Rylskiej, także
dewaluuje koncepcję parytetów: „Czyżby feministki uważały, że bezrobotny mieszkaniec
osiedla popegeerowskiego ma większe szanse
w wyborach niż pani profesor z Uniwersytetu
Warszawskiego?”
Wojna płci?
Artykułowanie w tonie Orwellowskiej antyutopii wyimaginowanego konfliktu płci jest
nasycone marksistowską filozofią, postrzegającą świat na płaszczyźnie dychotomii, walki
dwóch klas. Jest to konstatacja zupełnie niewytłumaczalna, by kobiety stanowiły jakąś
spójną zbiorowość społeczna posiadającą
własne, hermetyczne interesy, tożsame idee,
które mogą zostać zrealizowane tylko i wyłącznie przez nie same. Czy można odnaleźć
wspólny mianownik parlamentarnej działalności w politycznym życiorysach Joanny
Muchy, Beaty Kempy czy Joanny Senyszyn?
Publicysta Piotr Kwieciński zwrócił uwagę,
że ich polityka jest całkowicie zbieżna z aspiracjami partyjnych kolegów.
Nie jest zatem uzasadnione zabieranie
głosu przez feministki w imieniu wszystkich
kobiet w Polsce. Doskonałym przykładem
kontestacji takiej retoryki jest Forum Kobiet
Polskich, stowarzyszenie działające od 14 lat
i zrzeszające 57 kobiecych organizacji. FKP
zainicjowało akcję sprzeciwiającą się wprowadzeniu parytetów (parytety.pl). Pomysł ten
zyskał już poparcie wśród osób dużego formatu, m.in. prof. Jadwigi Staniszkis. Jednak
żadna z przedstawicielek FKP nie została zaproszona na Kongres Kobiet Polskich.
Jedna z organizatorek akcji, Monika
Michaliszyn, w wywiadzie dla „Dziennika
Gazety Prawnej” tłumaczyła pomysły feministek: „Parytet nie jest wcale neutralną propozycją, ale efektem walki o reanimację lewicy.
W postulatach Kongresu Kobiet oprócz parytetu są idee, pod którymi nie podpisałoby
się wiele kobiet, na przykład pełna laicyzacja
szkół, czy refundacja operacji zmiany płci
przez państwo. Cała akcja parytetowa, jak
również spora część jej liderek jest powiązana ze środowiskiem Krytyki Politycznej, albo
szerzej z projektem Nowej Lewicy. Należy
się tylko otwarcie do tego przyznać i przedstawić go jako projekt polityczny określonego
środowiska.”
W tej samej rozmowie publicystka, filolog, Liliana Sonik, dodała: „Idea parytetów
jest niemądra. Oznacza regres demokracji.
Przecież demokracja opiera się na założeniu, że każdy człowiek ma identyczne prawa
i równą godność. Lekarka i murarz, biedak
i milioner mają równe prawo uczestnictwa
w życiu publicznym, bo niezależnie od różnic statusu czy płci, łączy nas wspólny los
14
dyskusja
i wspólne cele. Parytet temu zaprzecza.
I ustawowo dzieli ludzi na kategorie. Tymczasem nasze prawo oparte jest na prawach
człowieka, a nie na prawach grup.”
Przeciwniczką wprowadzenia parytetów
oraz systemów kwotowych jest obecna pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania
kobiet i mężczyzn, Elżbieta Radziszewska,
co dobitnie argumentowała w wywiadzie dla
radiowej Trójki: „Żeby wprowadzić dobrą terapię, czyli zwiększyć odsetek kobiet w polityce, trzeba postawić diagnozę, dlaczego jest
ich tak mało. Kobiety są mniej aktywne niż
mężczyźni. Jest ich mniej na listach, bo jest
ich mniej w partiach.
(…) Cztery lata temu w moim okręgu
wyborczym w Piotrkowie były dwa puste
miejsca na liście. I nie mogliśmy znaleźć ani
kobiet, ani mężczyzn, którzy chcieliby kandydować. Zabrakło nam 240 głosów i przegraliśmy mandat. (…) Jestem posłem 12 lat.
I za każdym razem byłam liderką listy. Nie
czekałam, aż ktoś mnie wskaże palcem. Tylko mówiłam wszystkim panom, że zasługuję
na zaufanie.
(…) Gdy kobiety w siebie uwierzą, przekonają do siebie wyborców. Bo z samej obecności na liście jeszcze nikt nie został wybrany. (…) Kobiety zawsze mają równe szanse
w wyborach, bo nikt nikomu nie broni być
aktywnym i wpisanym na listę wyborczą.”
Europa wcale nie kłania się parytetom
Postulat o wprowadzenia parytetów
i kwot utrzymywany jest w tonie ostatnio bardzo popularnej retoryki, którą streszcza hasło
„bo tak jest w Europie”. Tymczasem ustawowy podział wprowadzono jedynie w siedmiu
krajach Starego Kontynentu, z czego dwa nie
nalezą do Unii Europejskiej – Belgii, Francji,
Portugalii, Słowenii, Norwegii oraz Islandii.
W Norwegii system kwot wyborczych został wprowadzony jeszcze w latach 70-tych
XX wieku przez socjalistów. We Francji w
2000 roku wprowadzono parytety. W Hiszpanii od 2007 roku na mocy ustawy o równym
statusie mężczyzn i kobiet obowiązuje system
kwotowy - liczba kandydatów jednej płci nie
może być niższa niż 40 %, ani przekraczać
60%. Ogólnie z perspektywy sukcesu wyborczego kobiet efekt zwykle jest mizerny, dla
przykładu w słoweńskim parlamencie zasiada zaledwie 14 proc. kobiet (kwota 33 proc.),
zaś francuskim, gdzie ustanowiono przecież
parytet – 18 proc. kobiet. Dla porównania,
w polskim parlamencie – 16,5 proc, zaś
w szwedzkim i fińskim, gdzie także nie ma
parytetów ani systemów kwotowych – odpowiednio 47 i 42 proc.
Kwota w rządzie
Idealnym przykładem zgubnych następstw
wszelkiego rodzaju odgórnych podziałów jest
Waldemar Pawlak, który nie od dziś wiadomo, że dzierży tekę ministra gospodarki oraz
zaszczytną funkcję wicepremiera z przyczyn,
delikatnie rzecz ujmując, dalekich od merytorycznych. Platforma Obywatelska, w imię
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
porozumienia koalicyjnego z Polskim Stronnictwem Ludowym, była zmuszona rozstać
się z choćby jednym istotnym resortem i pech
chciał, że realizacją „liberalnego” programu
gospodarczego PO zajął się przedstawiciel
agrarnej partii. W efekcie, w rządzie znajduje
się wicepremier, a zarazem minister, o którego istnieniu w gabinecie Rady Ministrów nikt
nie chce słyszeć.
Nie oznacza to wcale, że minister gospodarki wywodzący się z PO nie byłby równie
nieporadny jak Waldemar Pawlak, jednakże wypada wierzyć Donaldowi Tuskowi, że
w przypadku objęcia samodzielnych rządów
przez Platformę Obywatelską tekę ministra
gospodarki powierzyłby doświadczonemu
ekonomiście związanym ze środowiskiem
liberalnym, czyli (jak można było mniemać
na podstawie wyborczych deklaracji) bliskim sercu niedoszłego Prezydenta. Chyba,
że Donald Tusk faktycznie głęboko wierzy
w kompetencje dwukrotnego premiera i byłby skłonny złożyć ciężar realizacji programu
PO przedstawicielowi ludowców w imię ponadpartyjnych podziałów.
publicystyka
Skrzyżowanie poglądów
Maciej Bisch
Czasem wystarczy iskra, aby na nowo wybuchł pożar, wydawałoby się już raz ugaszony. Dwa miesiące temu isrą tą okazał
się być opublikowany w „Lexussie” (nr 15/2009) artykuł „Krzyż
i demokracja” autorstwa Tomasza Skomorowskiego traktujący o kontrowersyjnym wyroku Europejskiego Trybunału Praw
Człowieka w sprawie wieszania krzyży w klasach szkolnych.
Zarówno temat publikacji, jak i wnioski autora wywołały za-
żartą dyskusję toczoną w internecie i nie tylko. Na skrzynkę
redakcjyjną zaczęły napływać artykuły osób chcących podzielić się z czytelnikami „Lexussa” swoimi poglądami, w których szczególne miejsce zajmuje komentarz do wyroku ETPCz
dr Pawła Boreckiego i mgr Doroty Pudzianowskiej.
W imieniu Redakcji zapraszam do lektury!
Zróżnicowanie pięknem i siłą, nie
ciężarem
Wyraźniejsza obecność w życiu publicznym energicznych przedstawicielek wrażliwszej płci zwiększyłaby różnorodność polskiej
sceny politycznej. Jednakże zmiany głęboko
zakorzenionej obyczajowości powinny przebiegać na drodze naturalnych przeobrażeń
uwarunkowanych obywatelską edukacją,
a nie artyficjalnych rozwiązań legislacyjnych,
stanowiących nic innego jak dyskryminację
pozytywną. Sukces wyborczy (przyjmijmy,
że łonie jednej partii, by zbytnio nie rozszerzać zagadnienia) posiada znacznie większą
wartość, jeżeli został zbudowany na fundamencie nieskrępowanej, uczciwej rywalizacji
(polityka ze swej natury nigdy nie gwarantuje
tejże uczciwości, ale wszelkie ograniczenia
automatycznie ją wypleniają), zaś blamaż
w ów batalii oznacza, że dla takiej osoby nie
ma miejsca w polityce.
W definiowaniu świata podział na grupy
i zbiorowości społeczne jest bardzo przydatny, ale nie może być jedynym wyznacznikiem jego interpretacji. Zróżnicowanie społeczeństw nie powinno oznaczać, że miarą
sprawiedliwości jest proporcjonalny podział
w ciałach przedstawicielskich, państwowych
spółkach czy prywatnych przedsiębiorstwach,
gdyż każdy człowiek jest inny. Można oczywiście wskazać pewne prawidłowości, ale
nigdy nie są one na tyle jaskrawe, zwłaszcza
w obrębie jednego, 40 - milionowego kraju, by koniecznym było sięganie po skrajne
rozwiązania. Dlatego też nie ma wystarczającego uzasadnienia, by kobietom, emerytom,
homoseksualistom, osobom czarnoskórym,
muzułmanom, niedowidzącym, widzom
Polsatu, leworęcznym czy zakładającym rolkę papieru toaletowego od spodu ustawowo
przyznawać ściśle określona liczbę miejsc
w jakimkolwiek organie publicznym.
Krzyż a nietolerancja
Marcin Wrotniak
Z
a sprawą tekstu Tomka Skomorowskiego Krzyż i demokracja,
debata na temat obecności krzyży
w szkołach dotarła wreszcie na Uniwersytet. Z ubolewaniem przyszło mi odnotować,
że rozpoczynając na łamach poprzedniego
numeru Lexussa dyskusję na temat obecności symboli religijnych w szkołach publicznych, autor stara się zarazem ją zakończyć.
Kategorycznymi stwierdzeniami takimi,
jak: „jego [krzyża] sprzeczność z bezstronnością państwa i równością wyznań jest
oczywista” oraz „sprawa z punktu widzenia prawa jest naprawdę prosta” sugeruje,
że przedstawił jedyne słuszne spojrzenie
na wyrok ETPC z prawniczego punktu widzenia. Skomorowski podsumowuje swój
wywód stwierdzeniem, że istnieje „konieczność wykonania tego wyroku również
w Polsce”.
Tymczasem, Małgosia Kurowska w sąsiadującym tekście, zatytułowanym O pożytku z dyskusji, przekonuje, że nie ma aksjomatów, więc dyskutować można na każdy
temat . Zachęcony korzyściami, które płyną
z dyskusji, napisałem ten tekst, aby wykazać, że sprawa krzyży w szkołach publicznych jest znacznie bardziej złożona niżby się
autorowi mogło wydawać.
Jak to się robi w demokracji
Swoją rozprawę autor rozpoczyna od postawienia tezy, jakoby polskie społeczeństwo
nie rozumiało istoty demokracji. Wskazuje,
że demokrację rozumie się wyłącznie jako
rządy większości, bez poszanowania praw
mniejszości. Autor jednocześnie przestrzega
przed zagrożeniem, wynikającym z tak pojętego ustroju demokratycznego – ryzykiem
dyktatury większości, którą nazywa dyktaturą tłumu. Użycie nacechowanego określenia
wyraźnie wskazuje na pogardliwy stosunek
do społeczeństwa (w domyśle nieoświeconej
gawiedzi, niedojrzałej ciżby), co nie powinno być dla autora powodem do dumy.
Choć dyktat większości jest niebezpieczeństwem realnym i zidentyfikowanym
dawno temu przez teoretyków państwa, to
proponowane przez autora remedium na
owo zagrożenie zdumiewa. Przypuszczalnie
w pogoni za jak najszerszym upodmiotowieniem jednostki i zapewnieniem jak najszerszej ochrony integralności uczuć oraz
poglądów, autor proponuje coś na kształt
dyktatury mniejszości (w wersji skrajnej
– jednostki), gubiąc po drodze fundament
demokracji, który wyraża się w zasadzie
rządów większości. W końcu zdaniem Skomorowskiego, aby decydować o kształcie
przestrzeni publicznej w Polsce, należy
znaleźć się w mniejszości. Jak widać, takie
pojmowanie ustroju demokratycznego musi
doprowadzić do absurdu.
styczeń - luty 2010|Lexu§
15
publicystyka
dyskusja
dyskusja
Autor stwierdza, że szczególne miejsce, jakie Polacy przypisują tradycji, i religii chrześcijańskiej jako wartościom oraz
„struktura wyznaniowa społeczeństwa”
(miażdżąca przewaga chrześcijan) nie mają
dla ustroju i przestrzeni publicznej żadnego
znaczenia. Można by zatem zapytać co, jeśli
nie wola ludu, więc Suwerena, ma znaczenie
przy kształtowaniu przestrzeni publicznej?
Być może wola elit, ale w takim wypadku
trudno mówić o demokracji. Czy naprawdę
w demokracji, której istotą są rządy Narodu,
społeczeństwo nie ma prawa ukształtować
przestrzeni publicznej w oparciu o wyznawane wartości? Wydawałoby się przecież,
że suwerenność, jako przymiot Narodu,
tylko i wyłącznie jemu daje takie prawo.
A jeśli uznamy, że takiego prawa nie ma?
Czy nadal możemy wtedy mówić o narodzie
jako wolnym? Prawdopodobnie ograniczeniem, jakie Naród może sam sobie narzucić
w korzystaniu z wolności jest sformułowane
przez autora „poszanowanie praw mniejszości”, które jest niczym innym jak tolerancją,
choć pojmowaną przez autora w sposób
specyficzny.
Czym jest tolerancja?
Powstrzymanie się od narzucania własnych poglądów jednostkom posiadającym
poglądy odmienne od naszych nazywamy
tolerancją (tak to pojęcie rozumieli m.in.
Voltaire i J. Locke). Zatem treścią takiej
postawy jest zaniechanie, pasywność. Obecność krzyża w klasie szkolnej z całą pewnością mieści się w tak pojmowanej definicji
tolerancji. Bo przecież, nie dochodzi tutaj do
narzucenia poglądów z użyciem przemocy,
nawracania siłą itd. Nawet jeśli uznać, że ma
miejsce – dalece wątpliwa, a być może nawet
czysto hipotetyczna sytuacja – w której ateista przez samą wyłączną obecność krzyża
w Sali lekcyjnej odnajduje drogę do Chrystusa, to nadal jest to wyraz jego wolnej,
nieprzymuszonej woli. Zatem stwierdzenie,
że wybór jakiego dokonała większość godzi
w mniejszość lub stanowi zagrożenie dla jej
wolności, wydaje się nieuprawnione. Należy uznać, że obecność krzyża nie pozostaje
w sprzeczności z naturą ustroju, w którym
decyduje większość tolerancyjna wobec
mniejszości.
Polemika
Krzysztof Jachimczak
W
ostatnim numerze Lexussa ukazał się artykuł „Krzyż i demokracja” autorstwa Tomasza Skomorowskiego, który jest laudacją na cześć
wyroku ETPCz nakazującego zdjęcie krzyży we włoskich szkołach. Autor artykułu
już na samym początku trafia kulą w płot
dochodząc do wniosku, że obecność krzyży
w szkole przeczy zasadom demokracji. O
ile można się spierać co do tego, czy zasada
bezstronności religijnej państwa pozwala
na powieszenie symboli religijnych w budynkach państwowych, to zarzut łamania
zasad państwa demokratycznego poprzez
eksponowanie tych symboli jest po prostu
bezzasadny zważywszy na to, że jedne z
najstarszych europejskich demokracji to
zarazem państwa wyznaniowe, w których
religijna symbolika w sferze publicznej
jest rozpowszechniona na o wiele większą
skalę niż w Polsce czy Włoszech. Ponadto,
w państwach tych oficjalne religie mogą
cieszyć się licznymi przywilejami, między innymi finansowymi. Wszyscy chyba
słyszeli o przypadku Toniego Blaira, który
ukrywał swój katolicyzm będąc premierem, gdyż według brytyjskiego prawa na
czele rządu może stać jedynie anglikanin.
Z kolei w Norwegii w drugim artykule konstytucji możemy wyczytać: „Religia ewangelicko-augsburska pozostaje oficjalną
religią państwa. Mieszkańcy ją wyznający
są zobowiązani do wychowywania w niej
swoich dzieci”. ETPCz stwierdził, że eksponowanie krzyża w szkole może wywołać
zaburzenia emocjonalne u dzieci pani Laut-
16
si. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby
jakiemuś norweskiemu dziecku wpadła w
ręce konstytucja. Ponadto w norweska konstytucja wymaga, aby przynajmniej połowa
rządu wyznawała religię oficjalną, zapewnia też wolność słowa, z zastrzeżeniem, że
nie można lekceważyć religii. Oczywiście
przepisy te, podobnie jak krzyż, to w dużej
mierze symbolika, są jednak i liczne regulacje, które zapewniają Norweskiemu Kościołowi Państwowemu znacznie lepszą pozycję niż innym związkom wyznaniowym.
Obecnie Polacy w Norwegii stanowią największą grupę imigrantów. Wielu z nich ma
status luteran, gdyż wraz z pozwoleniem na
pobyt rejestrowani są automatycznie, bez
pytania o zgodę, do kościoła państwowego,
który z tego tytułu otrzymuje więcej pieniędzy z budżetu. Podobna sytuacja jest w
Danii i Islandii, gdzie istnieje państwowa
religia, natomiast Szwecja dopiero 10 lat
temu przestała być państwem wyznaniowym. Ciekawy jest przypadek Szwajcarii,
gdzie separacja kościoła i religii występuje tylko w dwóch kantonach. Pozostałe 24
wspierają najczęściej jeden z trzech głównych kościołów. W niektórych kantonach
nałożono nawet obowiązkowe kościelne
podatki na prywatne firmy. W Europie istnieje jeszcze kilka państw wyznaniowych,
ale chyba przykłady z Wielkiej Brytanii,
Skandynawii i Szwajcarii są najbardziej
wymowne. Krzyże wiszące we Włoszech
czy w Polsce są dosłownie niczym porównaniu z uprzywilejowaniem religii w wyżej
wymienionych państwach, które notabene
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
Zdaje się, że istotą sporu jest odmienne
pojmowanie poszanowania praw mniejszości, czyli właśnie tolerancji. Autor, domaga
się powołania swoistego strażnika neutralności. Naturalnie, jego rolę musi pełnić
państwo, ponieważ mniejszość nie posiada
wystarczającej siły, aby móc realizować takie zadanie, a większość nie ma w przyjęciu takiej postawy żadnego interesu. Natura
strażnika neutralności ma charakter pozytywny, co czyni go zaprzeczeniem tolerancji w tradycyjnym ujęciu, której istotą jest
powstrzymywanie się. Nietrudno domyślić
się, że istotą zaangażowania strażnika byłoby usuwanie symboli („przywracanie
neutralności”), czyli podejmowane przez
niego działania miałby charakter wyłącznie
represywny a skierowane byłby na wartości
przeważające (wprowadzone przez większość) w życiu publicznym. Warto rozważyć, jakie ryzyko niesie ze sobą tak zdefiniowana tolerancja i jakimi błędami jest
ona obarczona.
Po pierwsze, koncepcja strażnika neutralności jest wewnętrznie sprzeczna. Straż-
nik neutralności, wbrew pozorom, działa na
rzecz jednego światopoglądu. Słusznie autor
zauważył w swoim tekście: ateizm również
jest światopoglądem religijnym (autor wymienia obok innych wyznań także ateizm).
Trudno w tej sytuacji mówić o neutralności
światopoglądowej państwa. Wręcz przeciwnie, państwo jawi nam się jako stojące po
stronie światopoglądu reprezentowanego
przez mniejszość. Tym samym, nie jest arbitrem, ale stroną sporu. Zdjęcie krzyża nie
jest działaniem neutralnym światopoglądowo, ale łatwo dostrzegalnym manifestem na
rzecz światopoglądu wyznawanego przez
mniejszość.
Po drugie, teoria strażnika neutralności niesie ze sobą ryzyko arbitralności.
Zamiast odwoływać się do abstrakcyjnych
konstrukcji, wystarczy w tym miejscu
przywołać przykład państwa, które koncepcję strażnika neutralności realizuje.
Choć puste ściany we francuskich klasach,
autorowi spodobałyby się, to już na pewno
z niesmakiem przyjąłby najnowszy projekt
Prezydenta Republiki zakazujący obywa-
telkom noszenia chust w miejscach publicznych (w imię neutralności państwa).
To, co miało chronić wolność mniejszości/
jednostki, z łatwością obróciło się przeciwko niej. Per analogiam, można by zapytać, czy w Polsce skończyłoby się na
zdejmowaniu krzyży, czy nie należałoby
usunąć egzemplarzy Biblii ze szkolnych
szafek, różańca z ręki ucznia, czy też fragmentów Nowego i Starego Testamentu
z podręczników do nauki języka polskiego
oraz wykreślenia z kanonu lektur szkolnych dramatów Szekspira często odwołujących się do symboliki chrześcijańskiej?
Podejrzenia ustawodawcy mogłyby nawet
skierować się na flagę Unii Europejskiej,
która z woli jej autora nawiązuje do symboliki maryjnej. W tym miejscu warto również przywołać przykład Turcji, gdzie rozdziału religii od państwa aktywnie pilnuje
wojsko, ale wydaje się, że autorowi nie
o taką demokrację chodzi. Należy dodać,
że Skomorowski przewiduje i dostrzega
ryzyko arbitralności w ocenie czynników
zaburzających neutralność światopoglądową, choć niesłusznie je bagatelizuje.
wstawiły sobie krzyże nawet we flagach.
Można też rzucić okiem za wielką wodę
– Obama właśnie zaprosił Zapatero na Narodowe Śniadanie Modlitewne… Sprzeczność pomiędzy demokracją a istnieniem
religijnej symboliki w sferze publicznej, to
tylko wymysł teoretyków kreślących wizję
państwa bez zwracania żadnej uwagi na
społeczeństwo – jego historię i tradycję.
Tymczasem jeżeli oderwiemy się na chwilę
od tych modnych obecnie teorii, zobaczymy, że wieloletnia praktyka w najstarszych
demokracjach świata jest całkiem inna. Nie
wszędzie stosunki państwo-kościół muszą
wyglądać jak we Francji, to tylko jedno z
wielu demokratycznych rozwiązań. Jedyne
chyba co pozostaje w tej sytuacji autorowi
artykułu w Lexussie, to ruszyć z kagankiem
oświaty do Wielkiej Brytanii i Skandynawii
i nauczać te ciemne ludy czym jest demokracja. Ale jednak radziłbym najpierw zrobić to samo, co on radził obrońcom krzyża:
zastanowić się, co jego argumenty mówią o
jego pojmowaniu świata.
Potrzeba takiej refleksji jest szczególnie widoczna we fragmencie artykułu, w
którym autor porównuje sposób myślenia
„przeciętnego obywatela” domagającego
się uprzywilejowania religii chrześcijańskiej do sposobu myślenia społeczeństwa III
Rzeczy, które chciało dokonać holokaustu.
Wykazywanie jakichkolwiek podobieństw
pomiędzy postulatem powieszenia krzyża
w miejscu publicznym, a eksterminowaniem w okrutny sposób całego narodu jest
obrazą zarówno dla większości społeczeństwa popierającego postulat krucyfiksów w
miejscach publicznych, jak i dla milionów
ofiar hitleryzmu. Jak już wcześniej wspomniałem, mechanizm myślenia „przeciętnego obywatela”, który opisuje autor arty-
unału P
ejskiego Tr yb
op
ur
E
ba
zi
Sied
kułu („skoro większość jest chrześcijańska,
to państwo jest chrześcijańskie i z tego powodu ta religia jest w naturalnym sposób
uprzywilejowana) nie jest niczym dziwnym
dla przeciętnych obywateli niektórych demokratycznych państw zachodnich i jeśli
autor widzi tu jakieś podobieństwa do sytuacji w III Rzeczy, to świadczy o jego wyjątkowym zacietrzewieniu.
raw Człowie
gu
ka w Strasbur
Oczywiście, nikt w Polsce nie zgłasza postulatów, aby wprowadzić wzorem
Skandynawii państwo wyznaniowe. Mamy
zasadę bezstronności światopoglądowej
państwa, ale nawet stwierdzenie łamania tej zasady poprzez powieszenie krzyży jest dyskusyjne. Zasada bezstronności
światopoglądowej państwa nie może być
traktowana bezwzględnie, bo doprowadziłoby to do absurdów. Władze państwowe
publicystyka
Doktryna pustej ściany
Sformułowana przez autora „doktryna pustej ściany”, która miałaby zapewnić
mniejszościom wyznaniowym jak najszerszą
ochronę, może wydawać się modelem nawet atrakcyjnym. Należy jednak zauważyć,
że taka doktryna wynika z niewłaściwego
pojmowania tolerancji jako czynu, nie zaś
zaniechania. Została przyjęta przez niektóre
państwa europejskie, a skutki jej realizacji
nie są zachęcające. Należy również uznać,
że obecność krzyża w szkolnej klasie nie
stoi w sprzeczności z istotą demokracji, ani
z zasadami, które z niej wypływają – rządami większości i tolerancją mniejszości. Co
więcej, obecność krzyża z tej demokracji
wypływa, bo pamiętajmy, że krzyże w szkołach publicznych wyrazem woli większości
pojawiły się w roku ’89.
podejmuję decyzje polityczne, a te
zwykle wynikają z jakiegoś światopoglądu. Czy na przykład kwestia
dopuszczalności aborcji nie jest
wyrazem jakiegoś światopoglądu?
A prowadzenie polityki prorodzinnej? Również może sprzeciwiać się światopoglądowi pewnej
mniejszości, która uważa religię
za instytucję XIX-wieczną (taki
pogląd wyraża choćby prof. M.
Środa). Nie każdy może sobie życzyć, żeby z jego podatków były
finansowane takie rozwiązania.
Ale jednak musi je akceptować,
bo jest w mniejszości. Demokracja to nie jest system, w którym
każdemu zawsze dobrze – jedno
wygrywają, drudzy przegrywają. I podobnie jest z krzyżami
– większość zgodziła się, aby
dać mniejszości prawa do własnego światopoglądu, do wyznawania jakiejkolwiek religii
lub niewyznawania żadnej.
Nikt nie jest zmuszany do
oddawania czci danej religii, do zachowania aktywnej postawy wobec symboli
religijnych. Jedyne czego
większość oczekuje od mniejszości wobec
krzyża to zachowanie obojętności. Czy to
naprawdę tak wiele?
styczeń - luty 2010|Lexu§
17
publicystyka
dyskusja
dyskusja
Obligatoryjność ekspozycji symbolu religijnego
w szkołach publicznych a wolność w sprawach
wyznaniowych
Komentarz do wyroku ETPCz w sprawie Lautsi v. Włochy (Sprawa nr 30814/06)
dr Paweł Borecki, mgr Dorota Pudzianowska (Uniwersytet Warszawski)
1
W
yrok Europejskiego Trybunału Praw
Człowieka (ETPCz) z dnia 3 listopada 2009 r. w sprawie Soile Lautsi
versus Włochy to zapewne najgłośniejsze orzeczenie tego organu w sprawach wyznaniowych
w ostatnich latach2. Wywołało ono kontrowersje nie tylko w samych Włoszech3, ale także w
innych krajach europejskich, przede wszystkim
w tych z silnymi tradycjami chrześcijańskimi4.
Wyrok był oczywiście szeroko dyskutowany
również w Polsce spotykając się z negatywnym odbiorem w środowiskach katolickich5
oraz wśród przeważającej części klasy politycznej6. Krytycy orzeczenia interpretowali
wyrok jako wprowadzający zakaz wieszania
krzyży w salach szkolnych i podnosili, iż stanie
się on podstawą do przyspieszonej laicyzacji
sfery publicznej, zwłaszcza doprowadzi do eliminacji z miejsc publicznych symboli religijnych. Wydaje się, że uważna analiza orzeczenia nie uzasadnia tak radykalnych wniosków.
Konstatacje ETPCz zawarte w omawianym
orzeczeniu są stonowane i oparte na wnikliwej analizie stanu faktycznego oraz prawnego.
Uzasadnienie wyroku jest wewnętrznie spójne.
Stanowisko zaprezentowane w nim przez Trybunał zasługuje, generalnie rzecz ujmując, na
aprobatę. Należy także zwrócić uwagę, iż wyrok ws. Lautsi przeciwko Republice Włoskiej
zapadł jednomyślnie. W siedmioosobowym
składzie orzekającym znaleźli się sędziowie
pochodzący z państw europejskich o zróżnicowanych systemach stosunków wyznaniowych
i niejednokrotnie należących do odmiennych
obszarów kulturowych7. Ogół zasygnalizowanych okoliczność uzasadnia przypuszczenie,
że wspomniane orzeczenie nabierze cech precedensu.
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
18
Skarżącą w sprawie była obywatelka
Włoch pochodzenia fińskiego Soile Lautsi występująca w imieniu swoim oraz swoich dwojga dzieci. Synowie skarżącej Dataico i Sami
Albertin w latach 2001 – 2002 uczęszczali do
szkoły państwowej w miejscu ich zamieszkania - Abano Terme (w tym czasie mieli odpowiednio jedenaście i trzynaście lat). W każdej
sali lekcyjnej tej szkoły wisiał krzyż (krucyfiks), co Soile Lautsi uznała za niezgodne ze
świeckim światopoglądem, zgodnie z którym
wychowywała swoje dzieci. Jej wniosek zgłoszony 22 kwietnia 2002 r. do dyrekcji szkoły o usunięcie krzyży z sal lekcyjnych został
załatwiony odmownie a p. Lautsi zaskarżyła
to rozstrzygnięcie do sądu administracyjnego.
3 października 20028 minister edukacji przyjął zarządzenie rekomendujące dyrektorom
szkół wieszanie krzyża w szkołach a następnie
przyłączył się do postępowania przed sądem
administracyjnym argumentując, że podstawą
umieszczania krzyży w klasach szkolnych są
przepisy dekretów królewskich z lat 20-tych9.
Sąd administracyjny zwrócił się do Sądu
Konstytucyjnego o kontrolę konstytucyjności
przepisów będących podstawą wieszania krzyży w klasach szkolnych. Postanowieniem z 15
grudnia 2004r. Sąd Konstytucyjny uznał się za
niekompetentny do orzekania w sprawie, gdyż
sporne przepisy nie znajdowały się w ustawach, ale w dekretach, które nie były objęte
kognicją Sądu. Sprawa wróciła więc do sądu
administracyjnego, który 17 marca 2005r.
wydał wyrok odrzucając skargę. W wyroku
stwierdził, że krzyż jest symbolem historii i
kultury włoskiej i w konsekwencji włoskiej
tożsamości a także symbolem takich zasad
jak równość, wolność tolerancja oraz laickości
państwa. Od tego wyroku p. Lautsi odwołała
się do Rady Stanu (Conseil d’Etat), która wyrokiem z 13 lutego 2006 r. odrzuciła odwołanie
uzasadniając swoje stanowisko tym, że krzyż
stał się jedną ze świeckich wartości wyrażoną
w Konstytucji Włoskiej i symbolizuje wartości
życia obywatelskiego.
Wyrok Rady Stanu wyczerpywał środki
odwoławcze przewidziane prawem wewnętrznym i otwierał p. Lautsi możliwość wniesienia
skargi do ETPCz. W skardze p. Lautsi (Skarżąca) zarzuciła, że ekspozycja krzyża w szkole
państwowej, do której uczęszczały jej dzieci
stanowiła ingerencję niezgodną z jej prawem
do wychowania i nauczania dzieci zgodnie
ze swoimi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi, w rozumieniu art. 2 Protokołu nr
1 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i
Podstawowych Wolności. Ponadto Skarżąca
zarzuciła, że ekspozycja krzyża narusza wolność przekonań i wyznania jej oraz jej dzieci,
chronioną na mocy art. 9 Konwencji. Zdaniem
p. Lautsi do naruszenia przepisów Konwencji
dochodzi przez to, że państwo przyznaje religii katolickiej uprzywilejowaną pozycję. Wyróżnianie jednej religii przez eksponowanie
jej symbolu daje zdaniem Skarżącej uczniom
szkół państwowych poczucie, że Państwo
identyfikuje się z jedną wiarą. Dla p. Lautsi
następstwem tej sytuacji jest między innymi
presja wywierana na małoletnich i poczucie,
że państwo jest dalekie od tych, którzy nie
identyfikują się z tym wyznaniem.
W odpowiedzi na skargę rząd włoski podkreślał, że symbol krzyża może być postrzegany jako pozbawiony znaczenia religijnego,
Autorka jest stypendystką Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.
Wyrok został opublikowany na stronie ETPCz: http://cmiskp.echr.coe.int/tkp197/view.asp?item=1&portal=hbkm&action=html&highlight=Lautsi&sessionid=41692552&skin=hudoc-en;
polskie tłumaczenie wyroku znajduje się m.in. na stronie: http://www2.wpia.uw.edu.pl/files/Informacje/2009/Affaire-Lautsi-c-%5B1%5D.Italie-polski.pdf?short=; z tego źródła pochodzą
cytaty fragmentów orzeczenia w języku polskim.
Na temat reakcji we Włoszech por. Human rights ruling against classroom crucifixes angers Italy, John Hopper, guardian.co.uk, 3.11.2009;
Na temat reakcji w: Hiszpanii por. Crucifix en classe : la condamnation de l’Italie divise en Espagne, Madryd, AFP, 4 listopada 2009; Portugalii por. Le crucifix, ici aussi…, Natália Faria,
Courrier International.com, 6 listopada 2009, Irlandii por. http://humanrightsinireland.wordpress.com/2009/11/04/irish-reactions-to-lautsi-v-italy, Grecji por. Greek Church acts on crucifix
ban, Malcolm Brabant, BBC News, Ateny, 12 listopada 2009.
Przeciwko wyrokowi zaprotestowała zwłaszcza Konferencja Episkopatu Polski (zob. Komunikat z 350 Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski, „Wiadomości KAI”, 2009, nr
49, s. 5; Bądźmy świadkami miłości. List Pasterski Episkopatu Polski na Niedzielę Świętej Rodziny – 27 grudnia 2009 r., „Wiadomości KAI”, 2009, nr 52/53, s. 13) oraz Akcja Katolicka
w Polsce (zob. Akcja Katolicka krytykuje orzeczenie Trybunału w Strasburgu w sprawie krzyży, „Wiadomości KAI”, 2009, nr 50, s. 6). Krytyczne wypowiedzi formułowali przedstawiciele
Kościoła w mediach zob. Trybunał przeciw krzyżom, „Wiadomości KAI”, nr 46, s. 2, Zakazując krzyży Europa daje nam tylko dynie na Halloween, tamże, s. 4, Abp Gocłowski: Trybunał
uderzył w cywilizację europejską, To sekularyści są zagrożeniem dla chrześcijaństwa w Europie. Rozmowa z abp. Józefem Michalikiem, przewodniczącym KEP, tamże, s. 5, oraz: Jeśli
będziemy iść tą drogą, Unia Europejska się rozpadnie!, tamże, s. 5-6).
3 grudnia 209 r. Sejm RP przyjął uchwałę ws. ochrony wolności wyznania i promocji wartości będących wspólnym dziedzictwem narodów Europy. W uchwale stwierdzono m.in., że Sejm
Rzeczypospolitej Polskiej [...] wyraża zaniepokojenie decyzjami, które godzą w wolność wyznania, lekceważą prawa i uczucia ludzi wierzących oraz burzą spokój społeczny i z tego względu
ocenia krytycznie wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zakazujący obecności krzyży w salach szkolnych we Włoszech. (zob. szerzej: Polski Sejm skrytykował Trybunał w Strasburgu, „Wiadomości KAI”, 2009, nr 50, s. 3)
W siedmioosobowym składzie orzekającym zasiadali sędziowie z: Włoch, Serbii, Turcji, Portugalii, Węgier, Belgii i Litwy.
W oryginalnej wersji wyroku w języku francuskim pojawił się błąd w dacie, w której została wydana dyrektywa nr 2666 (zamiast październik 2002 jest październik 2007, por. §10 orzeczenia).
Prawidłowa data podana jest w dokumencie komunikującym skargę rządowi włoskiemu (Query 30814/06: “On October 3, 2002, the Ministry of Education adopted the directive No. 2666
recommending the directors of schools display the crucifix”).
art. 118 dekretu królewskiego nr 965 z dnia 30 kwietnia 1924 roku oraz art. 119 dekretu królewskiego nr 1297 z dnia 26 kwietnia 1928 r.
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
a jego ekspozycja w miejscu publicznym nie
stanowi sama w sobie zamachu na prawa i wolności zagwarantowane przez Konwencję. Eksponowanie krzyża nie jest oznaką wyróżniania
jednej religii, ponieważ odwołuje się do tradycji kulturowej i wartości humanistycznych,
które dotyczą ludzi nie będących chrześcijanami. Zdaniem rządu analiza rozstrzygnięć Trybunału wskazuje, że by stwierdzić naruszenie
konwencji wymagana jest ingerencja bardziej
czynna niż jedynie ekspozycja symbolu. Zdaniem rządu eksponowanie symboli religijnych
w miejscach publicznych nie przekracza marginesu tolerancji pozostawionego państwu.
Już w tym miejscu warto zwrócić uwagę
na ważny element stanu prawnego tej sprawy.
Otóż według władz krajowych, we Włoszech
istniał obowiązek wieszania krzyży w klasach
szkolnych wynikający z dekretów królewskich
uzupełniające. Zatem to przy wykonywaniu
naturalnego obowiązku nauczania względem
swoich dzieci rodzice mogą żądać od państwa
poszanowania swoich przekonań (zob. orzeczenie z 7 grudnia 1976 r. w sprawie Kjeldsen, Busk Madsen i Pedersen p. Danii (seria A
nr 23, str. 24-28) §52; orzeczenie z 25 lutego
1982 w sprawie Campbell i Cosans p. Wielkiej Brytanii (seria A nr 48, str. 16-18) §36;
orzeczenie Wielkiej Izby z 29 czerwca 2007 w
sprawie Folgerø i inni p. Norwegii (sprawa nr
15472/02) §84 (d-e)11.
Przepis ten należy ponadto odczytywać w
świetle artykułów 8 (prawo do prywatności),
9 (wolność myśli, sumienia i wyznania) oraz
10 (wolność wyrażania opinii) Konwencji
(§47 (a); zob. też Kjeldsen §52; Valsamis p.
Grecji (orzeczenie z 18 grudnia 1996, Reports
1996-VI) §25; Folgerø §84 (a)), co oznacza, że
publicystyka
religii lub światopoglądu, a tym bardziej ze
strony Państwa. Wypada w pełni zgodzić się
ze stanowiskiem Trybunału, iż szkoła nie powinna stanowić sceny dla działalności misjonarskiej ani dla kazań (§47 (c)). Zatem szkoła
nie może być miejscem indoktrynacji uprawianej przez chociażby przez osoby prywatne
i wspólnoty religijne.
Gwarantem otwartego, pluralistycznego
charakteru szkolnictwa winno być zwłaszcza
państwo. Tego typu rola wymaga od niego
pewnego samoograniczenia. Ma ono czuwać,
aby wiedza, czy informacje przewidziane w
programach szkolnych były przekazywane w
sposób obiektywny, pluralistyczny i krytyczny.
Natomiast nie może dążyć do indoktrynacji,
będącej przejawem braku poszanowania dla
przekonań religijnych i filozoficznych rodziców. ETPCz wyraźnie zaakcentował, iż tu leży
10. Warto w tym miejscu zasygnalizować, że problemem ekspozycji krzyży w klasach szkolnych zajmował się Niemiecki Federalny Sąd Konstytucyjny w wyroku z 16 maja 1995 r.
(BVerfGE 93, 1 BvR 1087/91) . FSK orzekł, że § 13 zdanie trzecie Regulaminu szkół podstawowych (Volksschulordnung) z 21 czerwca1983 r. obowiązującego w Bawarii, który
przewidywał obowiązkowe umieszczanie krzyża w każdej klasie szkoły publicznej jest niezgodny z art. 4(1) niemieckiej Konstytucji i gwarantującym wolność światopoglądową i
stwierdził jego nieważność.
11. Prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z ich przekonaniami w sprawach religijnych chroni także Konwencja Praw Dziecka z 1989 r. Akt ten stara się pogodzić uprawnienia
wychowawcze rodziców z przysługująca dziecku swobodą myśli sumienia i wyznania. Art. 14 ust. 1 Konwencji stanowi, iż Państwa – Strony będą respektowały prawo dziecka do swobody
myśli sumienia i wyznania. Zarazem następny ustęp zawiera zobowiązanie, że Państwa – Strony będą respektowały prawa i obowiązki rodziców [...] odnośnie do ukierunkowywania dziecka
w korzystaniu z tego prawa [...].
12. „Nikt nie może być pozbawiony prawa do nauki. Wykonując swoje funkcje w dziedzinie wychowania i nauczania, Państwo uznaje prawo rodziców do zapewnienia wychowania i nauczania
zgodnie z ich własnymi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi.”
13. W sprawie rząd duński argumentował, że zdanie drugie art. 2 Protokołu 1 do Konwencji nie odnosi się do szkół państwowych.
z lat 20-tych. Nie jest to okoliczność kwestionowana przez rząd. Rozbieżność w stanowisku Skarżącej i Rządu odnosiła się przede
wszystkim do odmiennej interpretacji znaczenia symbolu krzyża i potencjalnego wpływu
jego ekspozycji. Skarżąca podkreślała presję
wywieraną na małoletnich, podczas gdy Rząd
rozważał problem w sposób bardziej uniwersalny.
W wyroku Trybunał stwierdził naruszenie
art. 2 Protokołu nr 1 do Konwencji rozpatrywanego razem z art. 9 Konwencji10. Rozważając treść art. 2 Protokołu nr 1 w odniesieniu
do przedmiotowej sprawy Trybunał zwrócił
uwagę na zasady wykształcone w jego wcześniejszym orzecznictwie, w szczególności w
odniesieniu do roli państwa w dziedzinie nauczania i wychowania.
Na kanwie analizy powyższego stanu faktycznego oraz prawnego Europejski Trybunał
Praw Człowieka skoncentrował się w swoich
rozważaniach na kwestiach: prawa rodziców
do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi
przekonaniami i w związku z tym charakteru
szkolnictwa ze względu na religię, czy światopogląd, w konsekwencji także na zagadnieniu neutralności światopoglądowej państwa,
wreszcie na wolności myśli, sumienia i wyznania w ujęciu pozytywnym oraz negatywnym,
w końcu - na wzajemnych relacjach uprawnień
mieszczących się w dwóch aspektach wspomnianej swobody.
ETPCz przypomniał, że w przepisie art. 2
Protokołu 1 najważniejsze jest zdanie pierwsze
dotyczące zakazu pozbawiania prawa do nauki, w stosunku do którego zdanie drugie jest
treść tego przepisu jest szersza niż to wynika
z jego literalnego brzmienia12. Tak więc zdaniem ETPCz zdanie drugie art. 2 Protokołu nr
1 ma na celu podtrzymywanie edukacyjnego
pluralizmu jako istotnego czynnika ochrony
„społeczeństwa demokratycznego” w rozumieniu Konwencji (§47 (b)). Ten cel ze względu na władzę nowoczesnego państwa powinno
spełniać zwłaszcza szkolnictwo państwowe.
To stanowisko Trybunału wyrażone po raz
pierwszy w sprawie Kjeldsen (§5013; powtórzone w sprawie Folgerø §84 (b)) zasługuje na
aprobatę. Szkoły państwowe powinny stwarzać
warunki do nauczania wszystkich dzieci bez
względu na ich wyznanie. Nie jest wystarczające dla zagwarantowania prawa rodziców do
wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi stworzenie możliwości uczęszczania dzieci do szkół
prywatnych. Dlatego światopogląd i standardy
nauczania w tych szkołach podlegają badaniu
przez Trybunał z punktu widzenia realizacji
standardów określonych w art. 2 Protokołu nr
1 do Konwencji.
Zasadniczą gwarancję prawa rodziców do
wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi upatruje
Trybunał w otwartym środowisku szkolnym.
Winno być ono nastawione raczej na akceptację niż na odrzucenie niezależnie od pochodzenia społecznego uczniów, ich wierzeń
religijnych, czy korzeni etnicznych. Ideałem
Trybunału jest zatem szkoła pluralistyczna,
będąca miejscem spotkań różnych religii i
przekonań filozoficznych, w którym uczniowie
mogą poznawać wzajemnie swoje idee i tradycje. Ten proces nie może jednak mieć miejsca
w sytuacji presji ze strony wyznawców danej
granica, której nie wolno przekraczać (§47 (d);
zob. też Kjeldsen §52; Valsamis §28).
Trybunał stwierdził, że wymóg neutralności i bezstronności państwa nie da się pogodzić z wyrażaniem ocen na temat zasadności
przekonań religijnych lub sposobów ich wyrażania (§47 (e)). Oznacza to, że rolą państwa
jest zapewnianie wzajemnej tolerancji między
grupami o różnych przekonaniach, co może
oznaczać czasem konieczność wprowadzenia
ograniczeń w realizowaniu wolności gwarantowanej art. 9 Konwencji. Nie jest jego rolą
natomiast branie strony czy utożsamianie się
z jakimkolwiek wyznaniem czy światopoglądem (por. orzeczenie Wielkiej Izby z 13 lutego
2003r. w sprawie Refah Partisi i Inni p. Turcji, sprawy nr 41340/98, 41342/98, 41343/98
i 41344/98).
Wydaje się, że w kontekście powyższych
uwag ETPCz szkoła państwowa ma być miejscem koegzystencji osób o różnym światopoglądzie, czy wyznaniu, jeśli nawet nie miejscem ich integracji. Nie powinna natomiast być
areną konfrontacji, czy tłamszenia mniejszości
przez większość. W sprawie Valsamis (§27)
Trybunał wyraził opinię, że mimo iż interesy
poszczególnych osób mogą być w pewnych sytuacjach podporządkowane interesom grupy,
to demokracja nie oznacza po prostu, ze poglądy większości muszą przeważać: musi być
osiągnięta równowaga, która zapewni słuszne
i właściwe traktowanie mniejszości i nie będzie się wiązała z nadużyciem dominującej
pozycji (zob. też Folgerø §84 (f)). ETPCz konsekwentnie odrzuca zatem argument ilościowy w sferze wolności w sprawach konfesyjnych. Stanowisko mniejszości, nawet tej
styczeń - luty 2010|Lexu§
19
publicystyka
dyskusja
dyskusja
znikomej, uznaje za godne uwzględnienia na
równi z aspiracjami większości wyznaniowej.
Większość jest z reguły w sytuacji lepszej,
przynajmniej w tym sensie, że wolna jest od
zbiorowej presji, choćby pośredniej, skutkującej zachowaniami konformistycznymi.
Identyfikacja z większością nie wymaga determinacji, aby nie powiedzieć odwagi, w takiej mierze, która niejednokrotnie towarzyszy
potwierdzeniu przynależności do mniejszości,
szczególnie tej o charakterze wyznaniowym
czy światopoglądowym. Trzeba ponadto zauważyć, iż identyfikacja religijna, czy światopoglądowa dotyczy najbardziej intymnych sfer
ludzkiej osobowości, wpływa na całościowe
postrzegania rzeczywistość oraz warunkuje
aktywność w innych sferach życia prywatnego
i publicznego. Przekonań w sprawach religijnych, o ile są autentyczne, z reguły nie zmienia
się w często. Zmiana jest niejednokrotnie wynikiem długotrwałego procesu poznawczego
i wewnętrznej refleksji, którym mogą towarzyszyć intensywne i skrajne emocje. Znacz-
Wydając orzeczenie w sprawie Lautsi p.
Włochom Trybunał oceniał czy narzucenie
przez Państwo ekspozycji krzyża w salach lekcyjnych jest zgodne z wymogiem przekazywania wiedzy w sposób obiektywny, krytyczny
i pluralistyczny oraz czy szanuje przekonania
religijne i filozoficzne rodziców. Trybunał
stwierdził naruszenie art. 2 Protokołu nr 1 do
Konwencji w powiązaniu z art. 9. Warto odnieść się do elementów tego orzeczenia, które
mogą być istotne dla odpowiedzi na pytanie
jaki zasięg może ono mieć.
Trybunał podkreślił, że w przedmiotowej
sprawie bada sytuację narzucania przez Państwo ekspozycji krzyża w salach lekcyjnych
(§49). Chodziło zatem o sytuację stworzenia
przez państwo obowiązku w tym zakresie (a
nie o sytuację, gdy w salach szkolnych wiszą
krzyże z inicjatywy wspólnoty szkolnej16). Ten
obowiązek we Włoszech wynikał zdaniem
rządu włoskiego z dekretów królewskich. Art.
118 dekretu królewskiego nr 1297 z 1928r.
Trybunał odniósł się do specyficznego
kontekstu kulturowego we Włoszech. Podkreślał w orzeczeniu, że rozpatrywany problem
obowiązkowej ekspozycji krzyża w klasach
szkolnych dotyczy kraju, gdzie większość
populacji wyznaje określoną religię (por. §§
50, 56). Ekspozycja krzyża w klasach szkół
publicznych w takim kontekście kulturowym
nie realizuje w żaden sposób idei pluralizmu
edukacyjnego (§56).
Następnie Trybunał rozważył wpływ, jaki
ekspozycja krzyża wywiera na samą skarżącą oraz jej dzieci. Jeśli chodzi o Skarżącą, to
Trybunał uznał, że dostrzeganie przez nią w
ekspozycji krucyfiksu znaku, że Państwo opowiada się po stronie religii katolickiej nie jest
bezpodstawne i może naruszać jej przekonania
(§53). Jeśli chodzi o wpływ ekspozycji krucyfiksu na dzieci Skarżącej Trybunał stwierdził,
ze obecność krzyża może być łatwo interpretowana przez uczniów jako znak religijny i mogą
w związku z tym mieć poczucie, że odbierają
14. Zob. A. O’Neill, Swords crossed over a crucifix, “The Tablet”, 21 listopada 2009.
15. W. Sadurski, Miętkość trybunalska, „Gazeta Wyborcza”, 2009, nr 286., s. 21.
16. Taka sytuacja miała miejsce w niektórych szkołach publicznych w Rumunii. Sprawą ekspozycji ikon w rumuńskich szkołach, które wieszane były z inicjatywy wspólnot szkolnych
(local school communities) zajmowała się Narodowa Rada ds. Zwalczania Dyskryminacji (Consiliului Naţional pentru Combaterea Discriminării) a następnie rumuński Najwyższy Sąd
Kasacyjny i Sprawiedliwości, który 11 czerwca 2008 r. orzekł, że taka praktyka nie jest niezgodna z prawem, zob.: G. Horvàth, R. Bakò, Religious icons in Romanian schools: text and
context, “Journal for the Study of Religions and Ideologies”, 8, 24 (zima 2009), str. 189-206; 2008 Century Reports on Human Rights Practices: Romania, U.S. Department of State.
17. Zob. szerzej T.J. Zieliński, Państwo wobec religii w szkole publicznej według orzecznictwa Sądu Najwyższego USA, Warszawa 2007, s. 189-190.
na część ludzkiej populacji w sposób w pełni
świadomy nie wybiera swojej przynależności
wyznaniowej – rodzi się jako członkowie określonych społeczności konfesyjnych, do których
należą już jej przodkowie.
Bazując na powyższych zasadach sformułowanych w dużej mierze przez dotychczasowe
orzecznictwo ETPCz Trybunał sformułował
opinię na temat postawy państwa w sprawach
konfesyjnych, która wiąże się z problemem
przedstawionym w przedmiotowej sprawie.
Trybunał stwierdził, że Państwo powinno powstrzymać się, w opinii Trybunału, od narzucania, nawet w sposób pośredni, określonej wiary
w miejscach, w których znajdują się osoby od
niego zależne, albo w takich w których znajdują
się osoby szczególnie podatne na wpływy. Przy
czym zdaniem Trybunału edukacja dzieci stanowi szczególnie wrażliwy sektor, gdyż w tym
wypadku nacisk ze strony państwa wywierany
jest na osoby, które nie posiadają jeszcze zdolności krytycznego myślenia (§48).
Ze sposobu interpretacji art. 1 Protokołu nr
1 do Konwencji przez Trybunał wynika, że na
gruncie Konwencji rozdział Kościoła od państwa jest nie tylko dopuszczalny, ale jest wymagany, co nie jest oczywiste biorąc pod uwagę tekst samej Konwencji. Takie stanowisko
Trybunału w tej sprawie jest zdaniem niektórych autorów bliższe orzecznictwu Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych14. Wojciech
Sadurski stwierdził wręcz generalnie, że analizowane orzeczenie jest bardzo konwencjonalnie „amerykańskie” – opiera się na dość standardowym, liberalnym rozumieniu rozdziału
religii od państwa, które w przypadku szkoły
państwowej ma szczególne znaczenie.15
20
zalicza krucyfiks do „niezbędnego wyposażenia sal lekcyjnych”.
edukację w środowisku szkolnym naznaczonym przez konkretną religię. (§55).
Trybunał wydając orzeczenie rozważał
charakter symbolu jakim jest krzyż (krucyfiks).
Zdaniem Trybunału symbol krzyża ma wiele
znaczeń pośród których dominuje znaczenie
religijne (§51). Zdaniem Trybunału obecność
krucyfiksu w salach lekcyjnych wychodzi poza
kwestię użycia symboli w specyficznych kontekstach historycznych (§52). Taką opinię wrażała też organizacja pozarządowa przedstawiająca obserwacje w tej sprawie (Greek Helsinki
Monitor) podnosząc argument, że według opinii Rady Ekspertów do spraw wolności religii
i przekonań OBWE obecność takiego symbolu w szkole publicznej może stanowić ukrytą
(implicite) formę nauczania danej religii na
przykład poprzez dawanie do zrozumienia, że
ta konkretna religia jest wyróżniana kosztem
innych (§46).
Treść analizowanego orzeczenia czytelnie
wskazuje na dążenie sędziów do pełnego zrozumienia położenia, również w wymiarze psychicznym, jednostki należącej do mniejszości
wyznaniowej, czy światopoglądowej w warunkach dominacji określonej większości konfesyjnej. Trybunał pochylił się nad jednostką z
jej przeżyciami, uczuciami i obawami. Wspomniany organ zauważył, że szczególnie wrażliwymi na presję w sprawach wyznaniowych ze
strony państwa są dzieci. Są to bowiem osoby
nie posiadające jeszcze zdolności krytycznego
myślenia, umożliwiającego zdystansowanie się
od przekazu wynikającego z jawnego wyboru,
dokonanego przez Państwo w kwestii religijnej. Uczniowie, w warunkach obecności symbolu religijnego (krzyża) w szkole, mogą mieć
poczucie, że odbierają edukację w środowisku
szkolnym naznaczonym religią. Dostrzeżono wręcz niebezpieczeństwo, że tego rodzaju
znaki mogą być, w przypadku uczniów należących do innych konfesji, czy bezwyznaniowych, źródłem zaburzeń emocjonalnych. Podejście Trybunału znamionuje empatia wobec
dzieci należących do mniejszości konfesyjnych. Zarysowana postawa składu orzekającego wykazuje wyraźne również w tym zakresie
podobieństwo do podejścia prezentowanego
przez Federalny Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych Ameryki w zbliżonych sprawach,
związanych z obecnością religii w publicznym
szkolnictwie podstawowym i średnim.17
Ponadto Trybunał odniósł się do miejsca,
w którym następuje ekspozycja krzyża. Chodzi tu o miejsca, w których sprawowane są
funkcje publiczne, gdzie znajdują się osoby
szczególnie podatne na wpływy lub zależne
od państwa. W przypadku szkół publicznych
nacisk ze strony państwa wywierany jest na
umysłach osób nie posiadających jeszcze
zdolności krytycznego myślenia umożliwiającego zdystansowanie się do przekazu wynikającego z jawnego wyboru dokonanego przez
Państwo w kwestii religijnej (§48). ETPCz
wziął też pod uwagę w jaki sposób symbol
jest eksponowany stwierdzając, że poprzez
sposób, w jaki został wyeksponowany, nie jest
możliwe niezauważenie obecności krucyfiksu
w klasach (§54).
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
Trybunał odniósł się również do obowiązków państwa związanych z koniecznością poszanowania wolności negatywnej. W pewnym
stopniu sprecyzował ową wolność negatywną.
Stwierdził bowiem, że ona nie ogranicza się
do braku nabożeństw i nauczania religii. Rozciąga się także na praktyki i symbole wyrażające, w sposób szczególny i ogólny, określoną
wiarę, religię bądź ateizm. Trybunał zasadnie
stwierdził, że wolność negatywna zasługuje na
szczególną ochronę w przypadku, gdy Państwo
opowiada się za konkretną wiarą, a dana osoba znajduje się w sytuacji, z której nie może
się uwolnić, lub też może uwolnić się z niej
za cenę nieproporcjonalnie dużego wysiłku i
poświęcenia (§55). W sytuacji kolizji wolności pozytywnej i wolności negatywnej ETPCz
dał wyraźną przewagę tej ostatniej. Stwierdził
bowiem, że ekspozycja symboli religijnych nie
może być w szczególności uzasadniona prośbą
innych rodziców, którzy żądają wychowania
dzieci zgodnie z ich przekonaniami. Poszanowanie przekonań rodziców w dziedzinie wychowania powinno uwzględniać również poszanowanie przekonań innych rodziców. Tego
rodzaju podejście zasługuje na akceptację.
Powstrzymanie się państwa przed ekspozycją
w szkolnictwie państwowym jakichkolwiek
symboli religijnych nie rani uczuć w sprawach
religijnych kogokolwiek. W takich warunkach
państwo może być gwarantem wolności sumienia i wyznania na jednakowych zasadach
wobec osób o różnorodnych wyznaniach czy
światopoglądach.
Trybunał nie uznał przy tym za dopuszczalne rozwiązanie umieszczenie w pomieszczeniach szkół państwowych różnorodnych
symboli religijnych (§56). Powyższy punkt
widzenia ma swoje mocne uzasadnienie. Niektóre symbole tego rodzaju mogą się względem siebie wykluczać, mieć charakter niejako
przeciwstawny. Umieszczanie różnorodnych
symboli religijnych w szkole może prowadzić
do eskalacji napięć na tle konfesyjnym. Ponadto trzeba zwrócić uwagę, że instalacja na zasadach równoprawności symboli różnych religii
czy światopoglądów w salach szkolnych może
prowadzić, co jest bardzo prawdopodobne, do
relatywizacji ich przesłania w oczach odbiorów,
czyli przede wszystkim dzieci. A tego zapewne
pragnęłyby uniknąć same związki wyznaniowe. Skład religijno-światopoglądowy uczniów
i nauczycieli w szkole państwowej może się
bardzo istotnie zmieniać, przemianom może
też ulegać w czasie światopogląd poszczególnych osób. Jeśli wystrój sal szkolnych miałby
być adekwatny na bieżąco do składu religijnego (światopoglądowego) użytkowników tych
pomieszczeń, to zadośćuczynienie powyższemu postulatowi byłoby bardzo trudne, wręcz
niemożliwe, pod względem organizacyjnym.
Opowiedzenia się ETPCz po stronie wspomnianej wolności negatywnej, czy wolności
jednostki należącej do mniejszości wyznanio-
wej od „immisji” spowodowanej przez symbol religijny obowiązkowo znajdujący się sali
szkoły państwowej nie powinno się interpretować jako poparcia na rzecz światopoglądu
ateistycznego, czy szerzej - laickiego. Brak
określonego symbolu religijnego, czy światopoglądowego18 nie jest sam w sobie wyrazem
popierania przez państwo światopoglądu doń
przeciwnego. Świadczy natomiast o przyjęciu
przez państwo pozycji neutralnej w sprawach
religijnych, o uznaniu własnej niekompetencji
we wspomnianej dziedzinie. Tego rodzaju państwo jest areligijne lecz nie antyreligijne. Braku
promocji religii poprzez obligatoryjną ekspozycję jej czołowego symbolu nie jest przejawem wrogości w stosunku do niej. Milczenie
państwa, jego zaniechanie, swoista pustka
w dziedzinie symboliki nie jest wyrazem poparcia w ogóle jakichkolwiek przekonań.
publicystyka
Trybunał niestety nie precyzuje na czym jeszcze
może polegać sytuacja narzucania ekspozycji
symbolu religijnego. Po trzecie dla Trybunału
istotne było w jakim miejscu symbol jest eksponowany i na kogo odbywa się jego potencjalny wpływ. W orzeczeniu Trybunał podkreślał
szczególną sytuację w przypadku kształcenia
dzieci, gdy występuje i zależność od państwa
(obowiązek szkolny) i szczególna podatność na
indoktrynację. Po czwarte, Trybunał brał pod
uwagę w jaki sposób symbol jest wyeksponowany – czy możliwe jest niezauważanie tego
symbolu czy też poprzez centralne wyeksponowanie jest on trudny do zignorowania. Po
piąte wreszcie, istotne było czy symbol wyraża
wartości podzielane przez większość społeczeństwa. O ile w kontekście Włoch symbol
krzyża nie jest wyrazem pluralizmu w kształceniu, to niewykluczone, że w innych krajach
mógłby nim być.
Ważnym pytaniem jest jakie skutki będzie
miało orzeczenie w sprawie Lautsi v. Włochy19.
Wyrok nie jest ostateczny a rząd włoZgodnie z art. 46 Konwencją państwa mają
ski planuje wnieść w tej sprawie odwołanie.
obowiązek przestrzegać ostatecznego wyroku
Przyjęcie przez Wielką Izbę sprawy do rozpoTrybunału we wszystkich sprawach, w któznania byłoby szansą na wyjaśnienie pewnych
rych są stronami. Oznacza to dla Włoch nie
niejasności co do interpretacji wyroku, choć
tylko obowiązek wypłaty zadośćuczynienia
nie należy spodziewać się zmiany orzeczenia.
przyznanego przez Trybunał Skarżącej, ale
także dostosowanie sytuacji w kraju do stanWyrok Europejskiego Trybunału Praw
dardów określonych w wyroku (zaprzestanie
Człowieka należy uznać za adekwatny do synaruszeń). Dla innych państw orzeczenie ma
tuacji we współczesnej Europie – kontynencie
to znaczenie, że wskazuje kierunek orzekania
nie tylko zróżnicowanym pod względem reliw tego typu sprawach. Warto zwrócić uwagę,
gijnym ale także zamieszkałym przez znaczże Trybunał wskazuje w orzeczeniu kieny odsetek osób nie identyfikujących
runek szerszego zastosowania zasad
się z jakimkolwiek wyznaniem
w nim wyrażonych. W kluczowym
religijnym.20 Zjawisko pluralidla orzeczenia §57 jest mowa
zmu konfesyjnego na Starym
o ekspozycji symbolu religijnego,
Kontynencie jako całości zaco wskazuje na to, że wyrok nie
pewne będzie się rozwijać.
dotyczy jedynie symbolu krzyża.
Będzie ono postępować takElementy testu, jaki zastosował
że w granicach poszczególTrybunał w przedmiotowej spranych państw. Stwierdzenia,
wie do zbadania, czy doszło do
że Europa, czy poszczególne
naruszenia Konwencji w wyniku
jej kraje są w sposób trwały,
ekspozycji krzyża były następuniezmienny, związane z jakąś
jące. Po pierwsze, Trybunał brał
jedną tradycją religijną nie da
pod uwagę, czy eksponowany symsię obronić ani w kontekście
bol ma charakter religijny. Zdaniem
doświadczeń historycznych,
Trybunału krucyfiks niewątpliwie taki
wyników badań socjologiczcharakter ma. Za mający relinych a przede wszystkim
gijny charakter mogłoby być
w świetle idei wolności
uznane symbole innych religii
i praw człowieka. To włai wyznań (np. ikony w klasach
śnie wspomniane wartoszkolnych w Grecji czy w Rumuści wykluczają uznanie
nii). Po drugie w rozważaniach
jakiegokolwiek obszaru
Trybunału było istotne, czy
za „terytorium kanoniczekspozycja tego symbolu
ne”, rewir zastrzeżony
religijnego jest obowiązkodla danej religii.
wa. We Włoszech władze
powoływały się na dekrety
królewskie i stąd wywomgr Dorta Pudzianowska
dziły obowiązek wieszania
krzyży. W orzeczeniu
18. Należy w związku z tym podkreślić, że różne nurty ruchu laickiego także mają swoją symbolikę np. symbolem masonerii są m.in. cyrkiel, węgielnica oraz litera „G”, znakiem ruchu
racjonalistycznego - tzw. rybka Darwina; symbolem ateistów jest niewidzialny jednorożec, zaś wolnomyślicieli – filetowy bratek. Najbardziej znaną oznaką laickiego ruchu humanistycznego
jest tzw. happy human.
19. Kwestia ta była dyskutowana w polskiej prasie zob. rozmowa z J. Stępniem, Tolerancja także dla krzyża, Gazeta Wyborcza, „Gazeta Świąteczna” 7-8 listopada 2009; A. Bodnar „Polemika
z Jerzym Stępniem. Mogą nas pozwać o krzyże”, Gazeta Wyborcza 15.11.09
20. Według danych na rok 2001 Europę zamieszkiwało łącznie ok. 720 mln. osób (blisko 80 narodów i grup etnicznych). Około 73,5% ludności stanowili chrześcijanie różnych wyznań,
1,6% muzułmanie, 0,3% Żydzi, 0,1% hindusi, 0,04% buddyści, wyznawcy pozostałych religii – 0,07%. Natomiast ateiści i bezwyznaniowcy to w owym czasie 24,4% populacji Starego
Kontynentu (zob. Religia. Encyklopedia PWN, red. nauk. T. Gadacz, B. Milerski, Warszawa 2001, t. 3, s. 469).
21
publicystyka
dyskusja
dyskusja
Krzyż i III Rzesza
Marcin Szwed
S
zczerze mówiąc, nigdy nie zwracałem
uwagi na to, czy w sali lekcyjnej wisi
krzyż, czy też nie. Jeśli był – uznawałem to za coś normalnego, jeśli go nie było
– także. Podejrzewam, że podobny stosunek
do wiszących krucyfiksów ma zdecydowana
większość społeczeństwa – nigdy bowiem nie
zetknąłem się z sytuacją, by ktokolwiek protestował przeciwko ich obecności. Nie sądzę
by było to spowodowane jakąś obawą przed
szykanami ze strony większości – w końcu
w mojej klasie licealnej była bardzo liczna
grupa osób nie uczęszczająca na lekcje religii.
Nie potrafię zrozumieć więc, dlaczego krzyż
w klasie miałby stanowić pogwałcenie czyichś praw i nie dostrzegam sensu w antykatolickiej krucjacie, której ETPC przyklasnął
w słynnym już wyroku w sprawie Lautsi vs
Włochy. Artykuł Tomasza Skomorowskiego
p.t. „Krzyż i demokracja” nie przybliżył mnie
do zrozumienia tej kwestii ani o jotę.
Przede wszystkim, autor nie odniósł się
w żaden sposób do argumentacji ETPC uzasadniającej wyrok nakazujący wypłacenie
pani Lautsi odszkodowania. Jest to zastanawiające, skoro już w drugim zdaniu swego
tekstu, zdecydowanie twierdzi, że „z punktu
widzenia prawa sprawa jest bardzo prosta”.
Otóż – sprawa wcale nie jest prosta. Trybunał
uznał, iż obecność krzyży w szkołach jest złamaniem art. 2 protokołu nr 1 do EKPC wraz
z art. 9 Konwencji. Pierwszy z nich mówi:
„Nikt nie może być pozbawiony prawa do
nauki. Wykonując swoje funkcje w dziedzinie wychowania i nauczania, Państwo uznaje
prawo rodziców do zapewnienia wychowania
i nauczania zgodnie z ich własnymi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi.”, drugi
natomiast formułuje znaną nam wszystkim
zasadę wolności myśli, sumienia i wyznania.
Skomorowski nie raczył wyjaśnić czytelnikowi w jaki to magiczny sposób obecność
krzyża miałaby ograniczać prawa rodziców
do wychowania dziecka w zgodzie z własnym światopoglądem. Co ciekawe ETPC
także nie wyjaśnia tej kwestii w sposób nader
przekonujący – poprzestaje jedynie na ogólnikowych sformułowaniach w rodzaju: „To,
co dla niektórych, wierzących uczniów może
być zachętą, może również być źródłem zaburzeń emocjonalnych (sic!) w przypadku
uczniów innych wyznań, lub też tych, którzy
nie wyznają żadnej religii” . Jest to zdanie
kuriozalne – czy ktokolwiek naprawdę sądzi,
iż obecność krzyża może spowodować zaburzenia emocjonalne? A może krzyż na naszej
uniwersyteckiej stołówce także jest niebezpieczny? Co prawda, umysłami dorosłych studentów już nie zachwieje – ale kto wie, może
pod wpływem jego magicznego promieniowania ateiści częściej dławią się jedzeniem?
Spójrzmy na kolejne mądrości: „Wolność
negatywna nie ogranicza się do braku nabożeństw i nauczania religii. Rozciąga się także
na praktyki i symbole wyrażające, w sposób
22
szczególny i ogólny, określoną wiarę, religię
bądź ateizm”. Ale cóż to w ogóle znaczy? Jeśli istniałby obowiązek posiadania krucyfiksu
w domu – zgoda narusza to zasadę wolności
sumienia. Podobnie obowiązek np. uczęszczania na msze święte. Ale jakie obciążenia
nakłada na jednostkę obecność krzyża? Czy
ateista musi się przy nim modlić? Żegnać się
w imię Trójcy Świętej? Czy musi w ogóle na
niego patrzeć? Nie, nie i po stokroć nie.
Czym więc zajął się T.Skomorowski
w swoim artykule, skoro nie raczył uzasadnić
nam na czym polega „oczywista słuszność”
tego wyroku? Otóż, wyłożył on nam na czym
polega istota demokracji. Aby tępemu czytelnikowi łatwiej było zrozumieć jego, jakże
bogatą, argumentację, posłużył się bardzo
mocnym porównaniem – porównał argumentowanie obecności krzyży w szkole tym,
iż większość społeczeństwa godzi się na to
z tokiem myślenia panującym w III Rzeszy.
W dyskusji na serwisie grono.net poszedł
jeszcze dalej – odnalazł podobieństwo do
obrzezania kobiet w Afryce. Aż strach pomyśleć jakie jeszcze analogie kryją się w umyśle
autora! Zamiast tego, „hitlerowskiego”, pojmowania demokracji, autor proponuje swoją
wizję tego ustroju: „przestrzegajmy chociaż
jego bezstronności (…) na ścianach obok
krzyży wisieć powinny zarówno półksiężyce,
gwiazdy Dawida, koła Dharmy i wszelkie inne
symbole odnoszące się do światopoglądu religijnego z atomem ateizmu włącznie”. Autor
zapomniał w tym wyliczeniu o wyznawcach,
tak popularnych przecież w Polsce, religii
animistycznych (np. w każdej klasie powinno
być święte drzewo dla czcicieli drzew) czy
pogańskich religii słowiańskich (postawmy
przed UW pomniki Światowida i Peruna).
Skoro Skomorowski domaga się całkowitego wyrugowania religii z życia publicznego, to powinien zdać sobie sprawę,
że obecność religii katolickiej zaznacza się
w naszym społeczeństwie także i na szereg
innych sposobów. Dlaczego autor nie domaga
się likwidacji świąt Bożego Narodzenia jako
dni wolnych od pracy? Dlaczego katolickie
święta są dniami wolnymi, a już np. Święto Szałasów nie? I co to w ogóle ma być –
„Boże Narodzenie”? Czyż to, że dzieci pani
Lautsi są zmuszone do przebywania w domu
w czasie tego święta nie pogłębi (i tak już
przecież głębokich z powodu tego nieszczęsnego krzyża) ich zaburzeń psychicznych?
Ktoś przecież będzie musiał im wytłumaczyć
„o co chodzi z tym Bogiem”. Może by tak
zmienić nazwę na jakąś neutralną światopoglądowo – np. Święto Rozumu albo Święto
Ojców Europy. Z Wielkanocą łatwiej – nazwa nie kojarzy się ze Zmartwychwstaniem
Pańskim, można więc dzieciom powiedzieć
(jeszcze raz podkreślam – w trosce o ich
zdrowie psychiczne), że tak naprawdę jest
to święto z okazji wyklucia się kurczaczka
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
z jajka i dlatego na wszystkich pocztówkach
i reklamach widzimy te właśnie symbole.
Usunąć należy również święto 15 sierpnia
– nie dość że kościelne to jeszcze z okazji
zwycięstwa nad naszym wschodnim sąsiadem! Klerykalno-nacjonalistyczne święto
w cywilizowanym państwie europejskim
– cóż za wstyd! Przecież: „Polska i Europa
mają być domem dla wszystkich”. Nie zapomnijmy także o usunięciu symboli narodowych z uniwersytetu – przecież to wielkie
godło w AudiMaxie uraża uczucia zagranicznych studentów, którzy nie czują się przez to
jak u siebie w domu. Gdy już to zrobimy, pozostanie chyba tylko pójść w ślady jakobinów
i Pol Pota – ogłosić rok zerowy, aby nie liczyć
czasu od jakiegoś tam Chrystusa. A jeśli nie
rok zerowy to, parafrazując autora, podawanie dat na dokumentach urzędowych także
i w kalendarzu żydowskim czy buddyjskim.
Oczywistym jest, że obecność krzyży
w szkołach narusza w pewnym znikomym
stopniu zasadę neutralności państwa, niemniej przesadne absolutyzowanie tej zasady,
prowadzić musi do absurdu - nie da się kilkoma nakazami i zakazami całkowicie usunąć
wszelkich wpływów katolicyzmu na naszą
kulturę, tradycje czy nawet zasady obyczajowe. Skoro z jednej strony nie ma ustawowego
nakazu wieszania krzyży, a z drugiej, wiszą
one w wielu szkołach od lat, to dlaczego
w imię modnych lewicowych fanaberii miano
by organizować pokazową akcję ich usuwania? Moim zdaniem (skażonym co prawda
myśleniem rodem z III Rzeszy) demokracja nie polega na sztucznym zrównywaniu
wszystkich grup społecznych z powodu rozmaitych, wydumanych problemów. W RP
nikt nie pyta obywatela jaką ma religię, gdy
szuka on pracy, bądź uczestniczy w rekrutacji
na studia. Ateiści nie płacą wyższych podatków i nie są im ograniczane prawa wyborcze.
Nie dochodzi więc do żadnej prawnej dyskryminacji tejże grupy społecznej. „Sprawa
krzyży” jest więc kolejnym sztucznym problemem stworzonym i lansowanym przez europejską lewicę.
Tomasz Skomorowski w jednym ma rację – demokracja polega na kompromisach,
ale obu stron, a więc również mniejszości.
Walka „uciskanych” mniejszości z kulturą
i tradycją większości jest walką z wiatrakami.
Do czego bowiem doprowadzi wyrok ETPC?
Do polepszenia sytuacji ateistów i innowierców? Nie – na znak protestu, we Włoszech
powieszono krzyże nawet tam, gdzie ich nie
było. Skutki tego wyroku będą oczywiste –
wzrost poczucia zagrożenia wśród katolików
oraz rosnąca niechęć wobec instytucji europejskich – nie należy bowiem zapominać, że
większość Polaków odbiera ten wyrok następująco: Unia Europejska zakazuje wieszania
krzyży! Paradoksalnie więc, kolejny raz okaże się, że dobrymi chęciami (a więc ochroną
praw człowieka, do której jest przecież powołany ETPC) wybrukowane jest piekło.
misz-masz
Replika na krzyż
Konrad Leszko
demokracja
„S twierdzono, że
ą rządu,
rm
fo
jest najgorszą
stkich
zy
ws
ć
zy
jeśli nie lic
órych
innych form, kt
asu do czasu.”
cz
próbowano od
ill
Winston Church
okracja
„Dla mnie dem
to pokojowa
a
rn
parlamenta
h ze
wojna wszystkic
.”
i
im
stk
wszy
Lech Wałęsa
„Zas
ad
się n a demok
r
ie tyl
ko w acji psuje
kiedy
ówcz
z
n
ika d
as,
równ
uch
o
kiedy ści , ale i
w
nadm się rozple ówczas,
ni du
ierne
ch
kiedy
j rów
n
równ każdy ch ości i
ce
y
wybr tym, któ być
rych
ał sob
ie
rozka
zywa , by mu
li .”
Mont
eskiu
sz
…Pod groźbą wybuchu zamieszek, spowodowanych eskalacją
poglądów na temat obecności krzyży w życiu codziennym Polaków,
Rada Ministrów zebrała się na nadzwyczajnym posiedzeniu. Reakcję
łańcuchową zapoczątkował artykuł „Krzyż i demokracja” w opiniotwórczym czasopiśmie „Lexuss”.
Ministrowie debatowali zacięcie, acz owocnie. Po kilku godzinach
wśród rozpiętych kołnierzyków i spoconych już trochę żakietów wyklarował się pomysł na pogodzenie obywateli.
- Wszędzie powinny wisieć po dwa krzyże, para zawsze odbierana
jest łagodniej niż zdecydowana jedyność - perorował minister spraw
zagranicznych.
- Przy okazji można by drugi krzyż dostosować do wizualnego
przekazania idei różnorodności, ale i równości społecznej. Niech drugi
Chrystus będzie widocznie niepełnosprawny lub ciemnoskóry - swój
argument ochoczo dodała minister pracy i polityki społecznej.
- A nie wystarczy, że jest Żydem? To też mniejszość religijna
i etniczna - premier nieśmiało wtrącił.
- Z punktu widzenia polskiej kultury i tradycji Jezus jest Polakiem.
Ale z drugiej strony przy dwóch krzyżach jest szansa jakoś to pogodzić
- minister kultury i dziedzictwa narodowego też chciał mieć udział
w tym doniosłym przedsięwzięciu.
Z tyłu sali jakieś poruszenie. Szeroki uśmiech na twarzy szefa resortu sportu i turystyki.
- Panie ministrze, proszę się nie wygłupiać, co to za rysunek?
- Ależ panie premierze, dwa krzyże ustawione obok siebie, o tak, jak
na rysunku, mogą promować futbol amerykański, widzi pan? O! Taka
bramka wychodzi. A bardzo nam zależy, żeby ten sport promować.
- To kwestia dobrych stosunków z USA, wizy, wie pan - szepnął
premierowi tytułem wyjaśnienia szef dyplomacji.
- Nie zapominajmy o kosztach! Już teraz czasem starcza tylko na
pół krzyża albo i mniej, a co dopiero na dwa - przedstawiciel skarbowości też miał coś do dodania.
- Ale jakie ożywienie gospodarcze! Wśród manufakturzystów,
sprzedawców dewocjonaliów, odlewników rzeźb! Przy takiej ilości
zamówień PKB podskoczy o 5%! I kto znów będzie zieloną plamą na
mapie Europy? - minister finansów prawie spadł z krzesła.
Wstępny projekt ustawy odesłano jak najszybciej do konsultacji
społecznych…
W środowiskach katolickich rozgorzała dyskusja, czy podwójna
ilość krzyży to też podwójny obowiązek żegnania się. Musiałoby to
wydatnie skracać czas katechezy. Pojawiła się więc spiskowa teoria, iż
projekt ten ma w istocie niweczyć prawomyślne, religijne kształcenie
młodzieży i jest lobbowany przez loże masońskie. Interweniować musiał sam minister edukacji, zapewniając, że drugi komplet przeżegnań
„Demokracja to
ądów
sprawowanie rz
,
je
us
poprzez dysk
t
jes
na
ale efektyw
y
tylko wtedy, kied
ę
si
e
aj
ud
dyskusje
uciszyć . „
Clement Attlee
zostanie w miarę potrzeb odrobiony w którąś z wolnych sobót.
Federacje feministyczne podniosły zarzut, że skoro już mają być
dwa krzyże, to na jednym powinna być kobieta. W ramach uczciwego
i w pełni równouprawnionej płci pięknej należnego parytetu.
Wśród homoseksualistów także zawrzało:
- To obrzydliwa dyskryminacja i wykluczenie z debaty publicznej!
– protestował zawzięcie jeden z działaczy organizacji broniącej praw
mniejszości seksualnych - W projekcie nie ma żadnego odniesienia do
naszego udziału i roli w społeczeństwie! Skoro projekt ma zmierzać do
demokratyzacji symboliki narodowej, Jezusowie powinni trzymać się
za ręce lub chociaż patrzeć się na siebie - podsumowali swe stanowisko
petycją podpisaną przez przeszło 10 tys. osób.
Na skutek całkowitej konfuzji środowisk ateistycznych i antyklerykalnych Prezes Rady Ministrów miał chwilę czasu na podsumowanie
sytuacji:
- Te dwa krzyże jakoś przejdą. Ci, którzy są za jednym krzyżem,
nie będą mogli być przeciw dwóm. A jak przed wyborami zaczną nas
przeciwnicy naciskać, to się jeden krzyż zdejmie i nikt nam nie powie,
że państwo nie reaguje na postulaty laicyzacji i oddzielenia Kościoła.
Będzie oddzielenie, i to od razu 50% – zadowolony z obrotu sprawy
premier wraz z ministrami udał się do sejmu dopilnować zakończenia procesu legislacyjnego, tej pierwszej w historii Polski tak demokratycznej, tak dalece sięgającej w głąb podziałów, tak wyrównującej
szanse na reprezentację wszelkich poglądów, ustawy.
Posłowie opozycji zauważyli jednak wielki mankament całego pomysłu. Czy Orzeł Biały nie poczuje się przytłoczony tą koalicją ukrzyżowanych, czy nie odbierze mu to, należnego głównemu narodowemu
symbolowi, centralnego miejsca w każdej sali?
Na to też znalazła się rada. Postanowiono, że orzeł zostanie wzbogacony o drugą głowę. I tak od dawna jeden, wciąż niezmienny kierunek, w którym patrzył, powodował niezdrowe sugestie co do jego
preferencji politycznych. A stronniczość Orła Białego trzeba byłoby
przecież uznać za niedopuszczalną.
- Rosja też ma dwugłowego, i nie narzeka. To może być powodem
zbliżenia z Kremlem - minister spraw zagranicznych nie odpuścił okazji, by wygrać coś dla swojego resortu.
-No! I wszyscy zadowoleni - odetchnął premier i otarł z czoła wypracowany uczciwie pot. Każda kropla uświadamiała mu, jak wielkim
jest politykiem.
Media solidarnie odtrąbiły wielki sukces demokracji, dyskursu
społecznego, a także narodowych finansów oraz dyplomacji. To wielki
krok na drodze ku kształtowaniu się społeczeństwa obywatelskiego z tym nikt nie śmiał się nie zgodzić…
styczeń - luty 2010|Lexu§
23
publicystyka
publicystyka
Jesteście elitą narodu
O polityce, tożsamości narodowej Białorusinów, stosunkach Białorusi z Polską i Rosją, perspektywach członkostwa
w UE, łamaniu praw człowieka, przyszłej roli białoruskich
stypendystów mieszkających w Polsce oraz dumie z bycia
absolwentem UW,
„
z Aleksandrem Milinkiewiczem rozmawiają Łukasz Kiryłło i Wiera Kupczanka
Łukasz Kiryłło: Jakie zdarzenie w Pana
życiu spowodowało, że zaangażował
się Pan w politykę? Co skłoniło Pana do
startu w wyborach prezydenckich jako
wspólny kandydat sił opozycyjnych?
Aleksander Milinkiewicz: Zaangażowałem się w politykę ponieważ fascynuje mnie
mój kraj. Zainteresowanie historią wzbudził
we mnie – fizyku, mój ojciec, który w latach
30- tych ukończył Uniwersytet Warszawski.
Potem wykładał w liceum imienia Stefana
Batorego, współpracował z Januszem Korczakiem w „Naszym Domu”, ośrodku dla
dzieci – sierot na Bielanach.
W dziedzinie krajoznawstwa mam pewne
osiągnięcia. Mianowicie byłem organizatorem pospiesznego poszukiwania miejsca
pochówku, naszego wspólnego ostatniego
króla - Stanisława Augusta, za co dostałem
order „Zasłużony dla kultury polskiej”. Odrestaurowałem także w Grodnie, jeden z najstarszych zegarów wieżowych w Europie,
który ma ponad 500 lat.
W czasach Gorbaczowa, Telewizja Grodzieńska zaproponowała mi prowadzenie
autorskiego programu, w którym miałem
opowiadać historię. Nie tę sowiecką, co była
wówczas w szkolnych podręcznikach, lecz
prawdziwą białoruską, która była wtedy
faktycznie nieznana. Program był bardzo
popularny, stałem się człowiekiem rozpoznawalnym na ulicach.
Kiedy w Grodnie w 1990 roku po raz pierwszy demokratycznie wybierano kandydatów
do urzędu miejskiego, zostałem obrany jako
jeden z liderów miejscowej „przebudowy”
na stanowisko wiceburmistrza miasta. To
były moje pierwsze kroki w polityce.
Wiera Kupczanka: Według Pana, w
oparciu o jakie czynniki, Białorusini
powinni budować swoją tożsamość
narodową?
Tak jak i inne narody, na gruncie swojej kultury, języka, historii, tradycji. Białorusini
nie wyrzekli się swojej kultury, mimo stuleci rusyfikacji, polonizacji, sowietyzacji.
Starobiałoruski język na terenie Wielkiego
Księstwa Litewskiego występował w charakterze języka państwowego. W tym języku mówił Jagiełło, gdy przyjął polską koronę. W naszym języku napisana została jedna
24
Jesteśmy, byliśmy i będziemy narodem europejskim
- ze względu na historię,
kulturę, mentalność. Celem
naszego ruchu „O wolność” i naszych partnerów,
jest powrót Białorusi ku europejskiej rodzinie. Jednak
chęć to za mało.
z pierwszych europejskich konstytucji – Statut Wielkiego Księstwa Litewskiego. Mamy
wspólnych króli, państwowych bohaterów,
działaczy kultury. Kościuszko, Mickiewicz,
Moniuszko, Piłsudski i wiele innych wybitnych osób naszej wspólnej historii, mają
korzenie białoruskie. Po powstaniu listopadowym, język białoruski został zakazany
przez władze carskie. Pod koniec XIX wieku powstał ruch białoruskiego odrodzenia,
ale już w latach 30 zeszłego wieku, w podzielonej na dwie części Białorusi, został
stłumiony. W czasach Białorusi sowieckiej,
ci którzy przyczynili się do białoruskiego
odrodzenia, zostali rozstrzelani lub wywiezieni na Syberię. W tych samych czasach,
na terenach Zachodniej Białorusi nie zostało ani jednej białoruskiej szkoły. Mój dziadek – Aleksander Milinkiewicz, syn i wnuk
represjonowanych powstańców studenckich
1863 roku, - trafił do więzienia za utworzenie szerokiej siatki Towarzystwa Białoruskiej Szkoły na Grodzieńszczyźnie i walkę
o białoruskie szkolnictwo.
Po rozpadzie ZSRR nasza republika była
najbardziej poddana rusyfikacji i sowietyzacji. Większość Białorusinów i dzisiaj, niekoniecznie z własnej woli, nie ma poczucia
samoidentyfikacji. Zrobili z nich „homo soveticus” z kompleksem narodowego niedowartościowania. Dostrzegam jedną z istotnych przyczyn takiej postawy, mianowicie
istnienie w tak długim czasie autorytarnego
reżimu. Łatwiej jest manipulować ludźmi
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
bez głębokiego poczucia swojej historii i
kultury. Oni są bardziej narażeni na populistyczne hasła.
Często pytają mnie, czy wierzę w białoruskie odrodzenie narodowe? Nie tylko wierzę, ale stoję twardo na stanowisku, że ono
się wydarzy. Nawet w dzisiejszych, bardzo
złożonych warunkach, następują procesy
„powrotu do Białorusi”.
WK: Czy Pana zdaniem istnieje potrzeba
zmiany obecnych symboli narodowych
Białorusi?
Pogoń narodziła się na naszej ziemi. Ten
herb ma bardzo piękną historię, niesie
w sobie głęboki, patriotyczny symbol obrony swojej ziemi, swojego domu. Biało –
czerwono – biała flaga jest wykorzystywana
w białoruskim wojsku już od początku XVI
wieku. Czy mogą europejczycy wyrzec się
takiego spadku? I symbole narodowe powrócą, i język, i prawdziwa historia do szkół.
WK: Jak ocenia Pan obecne stosunki
polsko-białoruskie i jaka jest Pana wizja
tych relacji?
Demokratyczna, niezależna, proeuropejska
Białoruś – to jeden z priorytetów polskiej
polityki zagranicznej. Nasze państwo znajduje się dzisiaj w bardzo złożonej sytuacji.
Model gospodarki zbudowanej przez Łukaszenko nie może istnieć bez jakichkolwiek
dotacji. Nasza gospodarka jest niereformowalna, nieefektywna, niekonkurencyjna. Dzisiaj walczymy nie tylko o wolność
i narodowe odrodzenie, ale i o niezależność. Zagrożenie suwerenności jest bardzo
poważne. Kiedy ją utracimy, nie będzie ani
wolności, ani praw człowieka, ani kultury
białoruskiej.
Polska prowadzi zbalansowaną politykę odnośnie Białorusi. Jako jedna z pierwszych
w Europie zrozumiała, że dalsza samoizolacja naszego kraju może doprowadzić
do likwidacji białoruskiej niezależności.
W znacznym stopniu, mianowicie dzięki inicjatywie polskich polityków, został
rozpoczęty krytyczny dialog z władzami
białoruskimi. Na szeroką skalę rozwija się
współpraca gospodarcza, wysuwane są projekty dotyczące jej modernizacji. Bez tego
niemożliwe jest wzmocnienie niezależności
w dzisiejszej sytuacji.
Można odważnie powiedzieć, że Polska jest
prekursorem nowej polityki UE wobec Białorusi. Wasze państwo, wraz ze Szwecją,
było inicjatorem nowego unijnego programu „Partnerstwo wschodnie”, nadzwyczaj
dla nas ważnego.
Do tego polskie władze i polskie pozarządowe organizacje szeroko wspierają wolne
media i wspólnoty społeczne, a także obronę praw człowieka na Białorusi. Żaden inny
kraj Europy nie ma tak szerokich programów
wsparcia demokracji dla nas, jak Wasz. To
są Stypendialny Program im. Konstantego
Kalinowskiego dla represjonowanych białoruskich studentów, niezależne białoruskie
radio „Racja”, telewizja „BELSAT” i wiele
innych.
Co ważne, kiedy chodzi o Białoruś, różne
siły polityczne waszego państwa mówią jednym głosem.
Polacy, tak jak i w czasach, gdy nasi przodkowie w wojnach i powstaniach wspólnie
bronili terytorium, teraz również twardo
bronią hasła „za naszą i waszą wolność”.
Aleksander Milinkiewicz
- białoruski matematyk i
fizyk, wiceburmistrz Grodna (1990–1996), wspólny
kandydat sił opozycyjnych
w wyborach prezydenckich
na Białorusi w 2006 roku,
lider Ruchu Społecznego „O
Wolność”, syn absolwenta
Wydziału Geografii UW,
honorowy członek Związku
Polaków na Białorusi
Jesteśmy bardzo Wam za to wdzięczni.
ŁK: Jak odnosi się Pan do statusu
mniejszości polskiej na Białorusi i
do działalności Związku Polaków na
Białorusi , którego jest Pan honorowym
członkiem?
Białoruś ma bogatą historię tolerancji. Na
naszej ziemi historycznie mieszkali obok
Białorusinów – Polacy, Żydzi, Tatarzy, Litwini, Rosjanie, Ukraińcy i inni. Wielokulturowość i wielowyznaniowość – to jest nasze bogactwo.
Dzisiejsza absurdalna polityka władz wobec
Związku Polaków na Białorusi jest przede
wszystkim wynikiem myślenia postsowieckiego. Według tego autorytarnego modelu
kierowania państwem, w kraju nie powinno
być miejsca dla niezależnej obywatelskiej
aktywności. Jej funkcjonowanie sprowadza
się zazwyczaj do istnienia państwowych
„niepaństwowych” organizacji, które powstają z inicjatywy władz i działają pod jej
ścisłą kontrolą.
Związek Polaków na Białorusi powstał z oddolnej inicjatywy i na początku lat 90-tych
był największą pozarządową organizacją w
naszym państwie o wielkich społecznych
i politycznych wpływach. Reżimowi takie
dziedzictwo pierwszej demokracji nie bardzo się podoba.
Dlatego władza próbuje zagonić wszystkich
członków stowarzyszenia w „prawidłowy”
sojusz, gdzie ona wyznacza kierownictwo
i ustala program działalności. Ale białoruscy
Polacy mający poczucie własnej godności i
świadomość narodową nie zgadzają się na
to. A Ci Polacy, którzy w zasadzie pozostali
jeszcze „homo sovieticus”, gotowi są śpiewać i tańczyć po polsku w takt „mądrych
rządów narodowej władzy”.
Od wszystkich wymaga się jednego: „nie
mieszać się w politykę”. Oznacza to oddanie dzisiejszej władzy kierownictwa nad
państwem na wieki.
Jest zrozumiałe, że w sercu stoję za Polakami, którzy chcą być pełnoprawnymi obywatelami i europejczykami, a nie stadem.
ŁK: Jaka jest Pana opinia na temat
członkowstwa Pańskiego kraju we
Wspólnocie Niepodległych Państw oraz
przede wszystkim w kwestii istnienia
Związku Białorusi i Rosjі?
WNP – to była próba zachowania ZSRR
w innej formie, a stała się sposobem na
spokojny proces rozpadu. Oczywiście, spotkania rządzących postsowieckich państw
mogą być korzystne, ponieważ mają one
silnie zintegrowane ze sobą gospodarki.
Jednak najbardziej efektywna wydaje się
być współpraca dwustronna. Niedawna,
kolejna próba Rosji stworzenia wraz z Kazachstanem i Białorusią związku celnego, ma dla nas więcej skutków negatywnych, niż pozytywnych. Z jego pomocą
białoruska władza próbuje zahamować
gwałtowny spadek eksportu do Rosji,
styczeń - luty 2010|Lexu§
25
publicystyka
ale jednocześnie zamraża swoją integrację
z europejską przestrzenią ekonomiczną.
Dzisiaj, zamiast taktyki przetrwania, potrzebujemy strategii modernizacji. Tylko szeroki
rozwój stosunków Białorusi z Unią pozwoli
na przeprowadzenie szeregu koniecznych reform, otrzymanie nowoczesnych inwestycji
i technologii. Rosja powinna dla nas pozostać partnerem strategicznym, z jakim trzeba zbudować dobrosąsiedzkie, przynoszące
wzajemne korzyści, pragmatyczne stosunki. Ale żyć powinniśmy we własnym domu
a nie w internacie.
Projekt pod nazwą „Unijne państwo” od początku był bardziej propagandowy i nostalgiczny, niż realistyczny. Ci, którzy należeli
to tego projektu stawiali przed sobą zupełnie różne cele. Rosja – powolne wchłonięcie Białorusi, a Łukaszenko – od początku
chciał ziścić swoje marzenie – zostać gospodarzem Kremla. Potem po przyjściu Putina
– za „braterską” retorykę, mieć od Rosji tani
gaz i naftę, a także swobodny dostęp na rynek rosyjski.
Dzisiaj wyraźnie widać, że Białoruski prezydent jest przeciwny politycznemu połączeniu z Rosją. Dlatego nasz wschodni
sąsiad stawia na maksymalne gospodarcze
i ekonomiczne podporządkowanie Białorusi
przy wykorzystaniu przede wszystkim instrumentów energetycznych.
ŁK: Białoruś w UE?
Jesteśmy, byliśmy i będziemy narodem europejskim - ze względu na historię, kulturę,
mentalność. Celem naszego ruchu „O wolność” i naszych partnerów, jest powrót Białorusi ku europejskiej rodzinie. Jednak chęć
to za mało. Droga nie będzie prosta, i możliwe niestety, że bardzo długa. Potrzebne są
polityczne, ekonomiczne, socjalne przemiany. Najbardziej trudne, to zmiana myślenia
i mentalności obywateli. Alternatywy dla
powrotu do europejskiej cywilizacji dla Białorusi nie ma.
ŁK: Jako studenci prawa Wydziału
Prawa i Administracji Uniwersytetu
Warszawskiego jesteśmy w oczywisty
sposób zainteresowani tematyką
związaną z naszym kierunkiem. Czy
w systemie prawa Rzeczpospolitej
Polskiej istnieją jakieś rozwiązania,
które Pana zdaniem powinny być
naśladowane przez prawo białoruskie
lub przez nie unikane?
Potrzebujemy konstytucyjnych i sankcjonowanych prawem reform. Musimy ożywić
przemianę od autorytaryzmu do demokracji. Dla mnie bliższy jest ustrój republiki
prezydencko – parlamentarnej. Grupa ekspertów we współpracy z ruchem „O Wolność” pracuje nad „mapą drogową” dla
Białorusi.
Osobiście nie orientuje się dobrze w systemie
prawnym Rzeczypospolitej, ale prawnicy,
26
publicystyka
którzy ze mną pracują przy opracowaniu
istotnych zmian w naszym prawodawstwie
liczą się także z doświadczeniem sąsiadujących państw.
produktów. Chociaż głównym zadaniem będzie wsparcie pracy rolników.
To, że będziemy przeprowadzać transformację jako ostatni z sąsiadów to źle, bo się
spóźniamy. Z drugiej strony dobrze, ponieważ wykorzystamy pozytywne i negatywne
doświadczenia innych krajów, w tym także
i Wasze. Mamy zatem szansę uniknąć wielu błędów popełnionych przez pionierów
transformacji.
WK: W jakim stopniu łamane są na
Białorusi prawa człowieka? Jaką
formę obierają represje w stosunku
do demokratycznej
opozycji? Jak
wygląda
rzeczywista
wolność
słowa w Pana
ojczyźnie?
Białoruś to kraj, w którym
cała władza jest skoncentrowana w rękach tych, kogo
wyznaczył prezydent, a nie w wybranych
przez społeczeństwo organach. To władca
wyznacza, premiera, ministrów, wojewodów, burmistrzów.
W demokratycznych krajach, demokratyczna opozycja – są to politycy, którzy nie mają
większości w rządzie. Na Białorusi żadnego
przedstawiciela opozycji nie ma ani w parlamencie, ani w rządzie, ani w organach samorządowych. Prawdziwych wyborów nie
ma już od dawna, reżim nie włącza nawet
przedstawicieli niezależnych wspólnot do
komisji wyborczych.
Główny instrumentem utrzymania władzy
jest totalny strach, strach utracenia pracy.
Zasada jest prosta: jesteś lojalny – pracujesz, nielojalny – na ulicę. Nawet w sektorze
prywatnym odbywa się ideologiczna kontrola nad pracownikami. Ponad pół tysiąca
studentów zostało skreślonych ze studiów
przez swój obywatelski i polityczny stosunek do władz. Niektórzy z nich byli od razu
zabierani do wojska, bez względu nawet na
lekarskie przeciwwskazania. I to nie jest
wcale dziwne – bo młodzież jest główną siłą
akcji protestów.
Na Białorusi i dzisiaj są więźniowie polityczni. Tysiące obywateli przeszło przez
więzienia z przyczyn politycznych, karani
według spraw karnych i administracyjnych.
Wolność słowa w naszym państwie nie istnieje. Kontrola nad informacjami – obowiązkowe narzędzie autorytaryzmu. Radio
i telewizja są pod pełną kontrolą władzy.
One już od dawna nie są środkami masowego przekazu, lecz środkami propagandy.
Zostało mniej niż 20 niezależnych gazet,
większość których nie ma dostępu do zmonopolizowanych państwowych środków
przekazu.
Głównym źródłem dostępu do niezależnej
informacji jest Internet. W obecnych chwili korzysta z niego jedna trzecia Białorusinów, a wśród młodzieży – połowa, mimo że
jest najdroższy w całej Europie. Ważną rolę
ogrywają w małych miastach biuletyny, które wydają lokalne organizacje pozarządowe.
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
WK: Czy popiera Pan zniesienie kary
śmierci na Białorusi?
Kategorycznie – tak. Jestem wierzącym
człowiekiem, europejczykiem.
WK: Czy można Pana zaliczyć do
zwolenników przeprowadzenia
lustracji?
Lustracja – to bardzo delikatna kwestia. Powinna ona być symbolem zwycięstwa prawdy i sprawiedliwości, a nie polowaniem na
czarownice, zemstą. Najgorsze, gdy ten proces, dzieli naród.
Jeśli przeprowadzać lustrację, trzeba doskonale poznać doświadczenie innych postsocjalistycznych państw. Proces ten powinni
przygotować prawnicy o wysokich kwalifikacjach i przeprowadzać ludzie, którzy mają
wysoki moralny autorytet wśród społeczeństwa. W ogóle władza - to przede wszystkim olbrzymia odpowiedzialność.
ŁK: Białoruś jest zakwalifikowana do
grupy państw o tzw. „reglamentacyjnej
gospodarce”. Niezależność
ekonomiczna Pańskiego kraju jest
mocno wątpliwa. Jakie zmiany Pan
postuluje? Czy jest Pan zwolennikiem
wolnego rynku? Czy popiera
Pan prywatyzację państwowych
przedsiębiorstw?
Nakazowo – rozdzielcza gospodarka
wstrzymuje rozwój Białorusi. Jestem zwolennikiem wolnego rynku, z odpowiedzialną
socjalną rolą państwa. Przed nami stoi zadanie restrukturyzacji na pełną skalę i zreformowania przemysłu, wiejskiej gospodarki,
transportu, systemu ubezpieczeń socjalnych
i innych.
Spróbujemy nie burzyć starego, co dobrze
pracuje, budując jednocześnie nowe. Na
przykład nie będziemy burzyć przynoszące
dochody PGR-y, tylko dlatego że jest to pewien symbol sowieckiej epoki. Na Białorusi
wiele z nich używa nowoczesnych technologii, w celu wytworzenia różnorodnych
Prywatyzacja przedsiębiorstw będzie odbywała się stopniowo. Już nie zdołamy przeprowadzić „terapii szokowej” - dzisiejsza
gospodarka jej nie wytrzyma. Nie warto
spieszyć się z pełną prywatyzacją MAZa
i BelAZa (wielkie przedsiębiorstwa produkujące traktory, samochody, ciężarówki
i itd.), przedsiębiorstw paliwowych. Natomiast te, które już dawno „leżą”, trzeba
sprzedawać w celu uzyskania inwestycji
i dodatkowych miejsc pracy.
WK: W jakiej roli widzi Pan młodych,
studiujących w Polsce Białorusinów
– stypendystów różnych programów,
np. Programu Stypendialnego im.
Konstantego Kalinowskiego?
Dla mnie to przede wszystkim młodzi ludzie, którzy najbardziej odpowiadają znaczeniu słowa OBYWATEL. Oni sami, jak
i ich rodziny - są patriotami swojej ojczyzny,
odważni, mający poczucie własnej godności
ludzie, którzy walczą o wolność. Wiem, że
większość „kalinowców” takimi właśnie są.
Dla mnie są przyszłą elitą Białorusi, którzy będą ją reformować, będą nią kierować,
a także obiorą kurs powrotu do rodziny europejskiej. Nie wątpię że stypendyści innych
programów, także będą liderami modernizacji naszego państwa.
Spodziewam się, że absolutna większość
Białorusinów, którzy uczą się dzisiaj za granica, powrócą na łono ojczyzny, żeby budować nową Białoruś.
ŁK: Czy ma Pan jakieś rady na
przyszłość dla polskich studentów?
Mój ojciec, który ukończył Wasz Uniwersytet w czasach przedwojennych, nie raz mówił
mi: „Nie mogę tak zrobić, przecież jestem absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego!”.
A były to niełatwe czasy komunistycznej
dyktatury na Białorusi.
Bądźcie dumni ze swojej Alma Mater, ze
swojej Ojczyzny. Elita narodu, a ja wierzę
że nią zostaniecie, ma dużą odpowiedzialność wobec ziemi, która ją urodziła, przed
historią.
I pamiętajcie, że o wolność i sprawiedliwość
należy walczyć nawet w demokratycznym
państwie.
Rozumność to trudny wyraz
o źródle zwycięstw wyborczych, osobistych nieprzyjaciołach
Pana Boga, zrównaniu zwierząt z ludźmi, zagubieniu chadecji i
o tym, czy Polska jest suwerenna
z Aleksandrem Stępkowskim rozmawiają Aneta Serowik i Krzysztof Olszak
Aneta Serowik: Dzisiejszy świat szybko
się zmienia, poglądy społeczeństwa
coraz silniej różnicują, czy można
wobec tego jeszcze mówić o jakiejś
płaszczyźnie porozumienia dla
wszystkich ideologii?
poglądowych materializmu i bazującego na
nim ewolucjonizmu. Wyraźnie widać, że
Dawkins i Singer uważają się za osobistych
nieprzyjaciół Pana Boga i wszystkim chcą o
tym opowiedzieć.
Aleksander Stępkowski: Jest to frapujące i bardzo ważne pytanie, bo wszystkie
ideologie dążą do wypracowania własnego
języka. Zjawisko to nasiliło się na początku czasów nowoczesnych. Niezwykle wyraźnie widać to u Hobbesa, który, w sposób właściwy nominalizmowi, zaczyna na
nowo definiować rzeczywistość, natomiast
najbardziej spektakularny kształt przyjęło to w postaci Encyklopedii Diderota
i D’Alemberta która miała opisać świat na
nowo. Wchodzimy zatem w nowoczesność
wraz z poszukiwaniem nowego języka, którym łatwiej będzie wytłumaczyć to, co chcemy powiedzieć. Od tego momentu ludzkość
wciąż szuka zmian i przełomów, w związku z czym poszukiwania nowych środków
wyrazu nie ustają. Owa „bitwa o język”
z czasem się radykalizuje, każdy bowiem
chce opisywać świat swoim własnym językiem i liczy na to, że jego język stanie się
możliwie powszechnie obowiązującym. To
oznacza zaś, że współczesny człowiek chce
wciąż mówić, i nie bardzo ma ochotę słuchać. W takich warunkach możliwość porozumienia staje się oczywiście bardzo iluzoryczna. Współcześnie bardzo wyraźnie
widać to w debacie politycznej, w walce
o czas antenowy, nade wszystko zaś w chęci
narzucenia swojej retoryki w okresie kampanii wyborczej. Kto narzuci swoją narrację wyborczą, ten wygra wybory.
Skracając nieco można powiedzieć, że cała
teoria ewolucji miała za zadanie zakwestionowanie idei rozumnej zasady (Logosu)
jako transcendentnego źródła rzeczywistości. Chodzi o zakwestionowanie tezy,
że rzeczywistość ze swą uporządkowaną
strukturą ma swe źródło poza nią samą.
Innymi słowy, rzeczywistość winna obyć
się bez aktu stwórczego. Dla jej wytłumaczenia wystarczyć musi wieczna materia
i przypadek. Na pewnym etapie tych przypadkowych procesów, którym poddana jest
w trakcie ewolucji materia, pojawia się
człowiek - istota rozumna. W ten sposób
„rozumność” okazuje się być produktem
przypadkowych zbiegów okoliczności,
którym ulega nierozumna materia. Jest to
w mojej opinii bardzo rozczarowująca wizja rozumności.
Krzysztof Olszak: Obserwować można
kryzys wartości i autorytetów. Media
kreują rzeczywistość i mówią nam
jak mamy myśleć, w co wierzyć. Na
autorytety kreowane są często postacie
o kontrowersyjnych poglądach. Co
Pan Doktor sądzi poglądach Richarda
Dawkinsa i Petera Singera?
Tu nie chodzi w istocie o kryzys wartości
lub autorytetów, ale o kryzys ludzkiej rozumności. Przywołali państwo pewien typ
poglądów, które współczesna kultura intelektualna bardzo ceni i którym nie sposób
odmówić spójności wewnątrz przyjętych
przez nią założeń. O ile nie jestem w stanie
zaakceptować wizji rzeczywistości Dawkinsa i Singera, o tyle należy przyznać, że
jest ona, jak wspomniałem, spójna w obrębie przyjętych przez nich założeń świato-
Oczywiście istnieją modele ewolucyjne,
które nie są tak ideowo zdeterminowane, jednak są wyjątki, które bazują niekoniecznie na naukach przyrodniczych
i dodatkowo podważają przypadkowy charakter zmian ewolucyjnych. Weźmy matematyczny model ks. Hellera, za który
dostał nagrodę Templetona. W tym modelu powstania wszechświata wyliczono,
że wymaga on spełnienia tak niezwykle
precyzyjnie określonych warunków, że
nie sposób mówić tu o przypadkowości –
pojęcie przypadku traci wówczas sens. A
gdy dodamy do tego fakt, że wśród tych
matematycznych warunków mamy brak
czasu, to wówczas początek wszechświata
zaczyna się łączyć z pojęciem wieczności.
A zatem wyliczenia matematyków zaczynają dostarczać wyników zastanawiająco
zbieżnych z tym, co ma do powiedzenia na
ten temat chrześcijańska teologia… Spróbujcie państwo przekonać do tego matematycznego modelu prof. Dawkinsa.
KO: No, a Singer …?
W przypadku Singera, mamy do czynienia
z etykiem i to etykiem umiejscawianym
współcześnie w niekwestionowanej czołówce filozofów moralnych, jeśli nie po
prostu na pierwszym miejscu. U Singera
obserwujemy nieco inny aspekt tej samej
problematyki, co u Dawkinsa. Singer ma
według mnie nade wszystko problem
styczeń - luty 2010|Lexu§
27
wywiad
z człowieczeństwem, tzn nie wie, czym
różni się człowiek od innych zwierząt i to
nie jest niewiedza przypadkowa, ale będąca
nieuniknioną konsekwencją przyjęcia podobnych, co u Dawkinsa założeń światopoglądowych.
Arystoteles pisał, że człowieka odróżnia od
zwierząt możliwość rozumowego odróżnienia tego, co dobre od tego, co złe. Jednocześnie nie miał on wątpliwości, że ludzka rozumność jest boskim pierwiastkiem
w człowieku, tym co człowieka łączy
z Logosem. Judeochrześcijańska tradycja religijna tłumaczyła tę rzeczywistość
ukazując człowieka jako „obraz i podobieństwo” Boga, a zatem w sposób spójny
z greckim przekazem filozoficznym. Jeżeli jednak chcemy rzeczywistość tłumaczyć
tak, aby dokonać „ostatecznego rozwiązania kwestii Logosu”, to wówczas nasza rozumność zaczyna wyglądać znacznie mniej
okazale.
Nowoczesna filozofia bowiem uznała, że
rozum człowiekowi służy już nie rozróżnieniu dobra (obiektywnie istniejącego)
od zła, lecz rozpoznaniu tego, co konkretna jednostka uznaje za dobre dla siebie.
Pojęcie dobra i zła staje się zatem kwestią
ludzkiego uznania, czymś bardzo subiektywnym i związanym mocno z pojęciami
Dr Aleksander Stępkowski
– adiunkt w Instytucie Nauk
o Państwie i Prawie WPiA
UW, opiekun Koła Naukowego „Pro Patria”, stypendysta Katholieke Universiteit Leuven (Belgia) (2003),
Oxford Colleges Hospitality
Scheme (2002), Fundacji na
rzecz Nauki Polskiej (2001
i 2002), Uniwersytetu
w Manchester (1999), członek założyciel stowarzyszenia „Instytut Społeczeństwa
Obywatelskiego Pro Publico
Bono” - Towarzystwo Naukowe im. Mirosława Dzielskiego, członek założyciel
Polsko-Brytyjskiego Stowarzyszenia Prawników, członek British Alumni Society.
przyjemności i przykrości. Tylko, czy
zwierzęta nie potrafią odróżnić tego, co
dla nich jest dobre (przyjemne) i złe (przykre). Oczywiście, że potrafią. W ten sposób
zniknęło coś, co nas od zwierząt odróżniało i chociaż próbowano wymyślić jakieś
nowe kryteria, bardziej satysfakcjonujące
z punktu widzenia nauk przyrodniczych,
wszystkie one były kwestionowane. Peter
Singer jest tym etykiem, który miał odwagę (a może tylko tupet?) by stwierdzić, że
w takim razie nie ma podstaw, by na gruncie etyki czynić rozróżnienie między ludźmi i zwierzętami. Należy od razu dodać,
że Dawkins również jest aktywistą ruchu
na rzecz prawnego upodmiotowienia małp
człekokształtnych i nie jest to żaden zbieg
okoliczności.
AS: Istnieje pewna doktryna polityczna
– chadecja, której głównym postulatem
jest ochrona godności, Czy dzisiejsze
partie chadeckie urzeczywistniają
zasady Społecznej Nauki Kościoła
Katolickiego, czy deklarowane przez
nie postulaty przekładają się na unijne
prawo?
Chadecja jest tworem naznaczonym głębokim wewnętrznym napięciem, by nie
powiedzieć sprzecznością. Jeśli przyjrzelibyśmy się genezie, to w gruncie rzeczy
chodziło o to, żeby w nowoczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej chrześcijańskie treści mogły znaleźć swoją artykulację
w nowoczesnej formie. Pojawia się tu zatem
pytanie: czy każda treść może być podana
w każdej formie? Casus chadecji pokazuje,
że tak chyba nie jest. Dziś można śmiało
mówić o kryzysie idei chadeckiej, która nie
bardzo wiadomo na czym miałaby obecnie
polegać. Patrząc z perspektywy polskiej:
kto z Państwa wpadłby na pomysł, że Leszek Balcerowicz był przewodniczącym
partii chadeckiej? Unia Wolności była nią
od 1996r. A przecież na zachodzie Europy
nie brak znacznie bardziej egzotycznych
zestawień.
Kwestia godności, jak mi się wydaje, nie
jest już żadnym realnym wyznacznikiem
chadeckości. Któremu ze współczesnych
stronnictw politycznych nie jest droga
godność? Z resztą pojęciu temu nadaje się
współcześnie dość nieoczekiwane znaczenie. Immanuel Kant, filozof któremu zawdzięczmy kategorię godności, łączył ją
ewidentnie z ludzką rozumnością, przez co
mogła się ona stać w gruncie rzeczy synonimem człowieczeństwa. Tyle tylko, że rozumność to trudny wyraz. Peter Singer ma
do zaproponowania coś prostszego. Uznaje on, że godność powinna być wiązana
z możliwością cierpienia. Godność (tak rozumianą) przypisujemy tym istotom, które
mogą cierpieć. A zatem znowu, nie można odmówić jej zwierzętom. I teraz odnosimy ten wniosek do art. 30 Konstytucji
i już mamy prawa zwierząt. A przecież
„godność” miała niegdyś stanowić gwarancję, że ludzi nie będzie się traktować jak
zwierząt!
Trudno powiedzieć, co obecnie stanowi
wyróżnik chadecji. Miała ona z resztą od
samego początku poważny problem z tożsamością i np. z odróżnianiem chrześcijaństwa od demokracji. Problem ten widać
doskonale na przykładzie idei integracji
europejskiej. To był projekt wybitnie chadecki (choć sam pomysł był najprawdopodobniej autorstwa Piusa XII), realizowany początkowo przy wyraźnym oporze ze
strony lewicy. Mówiono w prawdzie dużo o
chrześcijańskich fundamentach Europy, ale
chadecja zredukowała ideę integracji europejskiej do wymiaru ekonomicznego i dziś
nikt nie ma wątpliwości, że Unia Europejska może krzewić różne wartości duchowe
w Europie, ale z całą pewnością nie chrześcijańskie, prędzej już islamskie.
AS: Jak współcześnie traktować
pojęcie suwerenności, czy jest dzisiaj
aktualne i czy istnieje problem utraty
suwerenności przez Polskę na rzecz
Unii Europejskiej?
Jeżeli pytamy jak należy dzisiaj traktować lub rozumieć pojęcie suwerenności,
to znaczy, że nie da się go rozumieć tak,
jak należałoby, patrząc na jego właściwe,
źródłowe znaczenie. Suwerenność zawsze
28
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
„
Jeżeli zatem stawiamy
pytanie o „sposób pojmowania suwerenności” to
znaczy, że chodzi nam o
ładne nazwanie skrzeczącej
rzeczywistości, o to, by nie
rezygnując ze stwierdzenia,
że oto „Rzeczpospolita Polska jest państwem suwerennym!” jakoś zaakceptować
fakt, że tej właściwie pojmowanej suwerenności już nie
mamy
wiązała się z wyłączną na danym terytorium kompetencją prawodawczą i to już
od zarania nowoczesnej teorii politycznej.
W filozoficznych konstrukcjach umowy
społecznej, wyjaśniających naturę państwa
nowoczesnego, ludzie wyrzekają się swej
naturalnej kondycji, którą można streścić
w maksymie „róbta, co chceta” i tworzą suwerena, który mówi, co im wolno, a czego
nie. Tu również tkwią korzenie pozytywizmu prawnego, bez suwerena-rozkazodawcy nie ma prawa. Dlatego J. Austin mówił,
że prawo międzynarodowe nie jest prawem,
gdyż państwa same są suwerenami i nie ma
nad nimi innego suwerena, który mógłby to
prawo egzekwować.
AS: A jeśli stworzy się takiego
suwerena?
Właśnie. Wówczas rzecz wygląda zgoła
inaczej. J. Locke tłumaczył, że powstałe
w wyniku umowy społecznej państwa są
w takiej relacji miedzy sobą, jak ludzie
w stanie natury. Kontynuując jego myśl
można stwierdzić, że tak, jak suwerenne
w stanie natury jednostki stworzyły państwo, tak samo suwerenne państwa mogą
stworzyć meta-suwerena. Zwróćcie państwo uwagę: o ile umowa społeczna była w
kontekście państwa nowoczesnego jedynie
mitem założycielskim, o tyle w przypadku
Unii Europejskiej jest ona czymś bardzo
dosłownym.
Tylko, że jednostki tworząc nowoczesne
państwo same przestały być suwerenne…
Jeżeli zatem stawiamy pytanie o „sposób
pojmowania suwerenności” to znaczy, że
chodzi nam o ładne nazwanie skrzeczącej
rzeczywistości, o to, by nie rezygnując
ze stwierdzenia, że oto „Rzeczpospolita Polska jest państwem suwerennym!”
wywiad
jakoś zaakceptować fakt, że tej właściwie
pojmowanej suwerenności już nie mamy.
Oczywiście, zyskaliśmy coś innego, możność współwpływania na kształt porządku
prawnego, który jest kreowany na nowej
meta-płaszczyźnie politycznej. Wciąż jednak kluczowy jest problem jak to nazwać.
Jeżeli się nazwie rzecz po imieniu, to wiele
osób może się przerazić i np. zagłosować
w wyborach w sposób nieprzewidywalny…
KO: Czyli straciliśmy suwerenność?
To zależy jak rozumieć stwierdzenie
o „utracie suwerenności”, na pewno znaczną jej cześć przekazaliśmy a to znaczy, że
już tej części nie posiadamy. Tak się jednak
składa, że jest to część kluczowa dla funkcjonowania współczesnych społeczeństw.
W efekcie, jeśli chodzi o nasze polskie
prawo administracyjne, w blisko 80% jest
to prawo, którego treść jest zdeterminowana decyzjami podjętymi na szczeblu UE.
A gdy teraz dojdzie unijna Karta Praw Podstawowych, to dopiero się zacznie.
AS: Tylko że Polska jest takim
państwem, które 20 lat temu dopiero
odzyskało swoją suwerenność...
Tak, rzeczywiście, i ten aspekt nawet się
za granicą dostrzega, ale przecież są jakieś
granice. Polska jest takim krajem, który
stosunkowo buńczucznie obstaje przy swojej suwerenności, ale Sejm z Senatem implementują wszystko, co przyśle Bruksela
bez miauknięcia. W takich warunkach nikt
nam nie będzie bronił mantrować o naszej
suwerenności, byle nie robić tego w Luksemburgu. Bo zapewnienia o pozostawaniu
państwem suwerennym sprowadzają się do
pewnej frazeologii. Szczególnie wyraźnie
widać to w wyrokach Trybunału Konstytucyjnego, który werbalnie podkreśla, że jesteśmy suwerenni, ale dba o to, żeby nasze
unormowania konstytucyjne nie przeszkodziły wywiązywaniu się Rzeczypospolitej
ze swych unijnych zobowiązań. Interpretuje zatem Konstytucję w zgodzie ze wspólnotowymi standardami, a jak się nie da, to
niedwuznacznie sugeruje jej nowelizację.
Zresztą prawnicy do spółki ze specami od
PR nie z takimi rzeczami potrafią sobie poradzić. Jeśli przykładowo uznamy, że suwerenność to możliwość zabiegania o rozwój
państwa i uznamy, że ten rozwój zapewnia
nam członkostwo w UE, to im bardziej będziemy zdyscyplinowanym członkiem Unii,
tym bardziej będziemy „suwerenni”. Całkiem zgrabna „koncepcja suwerenności”.
Można ją nawet wpisać do Konstytucji,
z resztą nasz konstytucjonalizm ma w tej
mierze ważne tradycje sięgające roku 1976.
Będziemy wówczas do bólu suwerenni
i jednocześnie nader europejscy, a wszystko w zgodzie z Konstytucją i przy głębokiej
satysfakcji naszych elit.
styczeń - luty 2010|Lexu§
29
wywiad
wywiad
Ordnung muss immer sein
z Jakubem Chowańcem rozmawiają Magdalena Homenda i Piotr Sobczyk
Magdalena Homenda: Za nami już
ponad połowa roku akademickiego,
czas na pierwsze podsumowania
i oceny. Co należy poprawić w
działaniu Samorządu i jak oceniasz
obecnego przewodniczącego?
Jakub Chowaniec: Ciężko mi się w tej
sprawie wypowiedzieć, bo sam jestem
w Samorządzie i widzę sprawy z perspektywy jednej strony. Chcę zaznaczyć, że
zgodnie z ustawą o szkolnictwie wyższym,
wszyscy studenci tworzą Samorząd, ale popularnie nazywamy tak tych, którzy zasiadają w jego wybieralnych organach.
Moim zdaniem to co naprawdę szwankuje,
to przepływ informacji między Samorządem
a studentami. Przede wszystkim martwi mnie
podejście studentów do swych przedstawicieli, których traktuje się jak zło konieczne.
O negatywnym stosunku studentów do Samorządu świadczy choćby frekwencja wyborcza, która była krytyczna. Uważam, że
studenci mają wiele problemów, w których
my możemy im pomóc. Ale, niestety, nie zawsze nasza praca jest w ten sposób odbierana. Co do osoby przewodniczącego, Roberta
Wodzyńskiego, jest to osobiście mój przyjaciel, z którym się bardzo dobrze dogaduję. Uważam że większość spraw jesteśmy
w stanie razem rozwiązać. Ja mam wolną
rękę w kwestii Komisji ds. Dydaktycznych
i w kwestii kół naukowych. Robert zajmuje
się kwestią polityki Samorządu na Wydziale i Uniwersytecie, a także kieruje pozostałymi sprawami. Myślę, że tworzymy razem
zgrany duet, ale nie oznacza to że rządzimy we dwójkę. Robert jest bardzo dobrym
przewodniczącym i dobrze wykonuje swoje
obowiązki.
Piotr Sobczyk: W takim razie, jakie działania podjął w minionym roku i ma zamiar
podjąć w kolejnym Samorząd dla poprawy
pozycji studenta?
Mogę wypowiedzieć się jedynie o pracy komisji, której byłem przewodniczącym (ds. Dydaktycznych – przyp. red.),
która jest częścią Samorządu, gdyż o jej
pracach jestem najlepiej poinformowany.
Jako Komisja ds. Dydaktycznych będziemy kontynuować działania z poprzedniego
roku: planujemy nadal podejmować dyżury z dziekanem i prodziekan ds. studenckich, zajmować się pomocą studentom
i udzielać odpowiedzi na różne, licznie
spływające do nas pytania. Przede wszystkim, musimy pomóc studentom szukać
pewnych informacji, nakierować ich na
to, by czytali regulamin, którego niestety
w większości nie znają. Podejmujemy również interwencje w indywidualnych kwestiach, kiedy prawa studenta nie są prze-
30
strzegane, choć dzieje się to na szczęście
coraz rzadziej. Jeżeli chodzi o działania
Komisji w stosunku do studentów jako całości, chcemy skupić się na kwestiach regulaminowych, a także polepszyć funkcjonowanie rejestracji USOSowych na zajęcia
i seminaria.
M.H.: Myślę, że wielu studentów
nie orientuje się dokładnie, czym
zajmuje się Twoja komisja. Wprawdzie
już przedstawiłeś ogólny zarys jej
działalności, ale opowiedz krótko,
jakie są najważniejsze zadania Komisji
Dydaktycznej?
Myślę, iż sformułowanie „Twoja komisja”
jest niezbyt adekwatne. Faktycznie przez
ponad półtora roku byłem Przewodniczącym Komisji ds. Dydaktycznych, natomiast
starałem unikać tego stwierdzenia. To
przede wszystkim komisja Samorządu a nie
jej poszczególnych Przewodniczących. Co
do działalności - przede wszystkim pomoc
studentom w sprawach regulaminowych,
interpretacji zasad studiowania, reagowanie
gdy prawa studentów nie są przestrzegane
– głównie w wyniku niedopatrzeń (np. gdy
na skutek błędu odmówiono komuś wydania zgody z powodu przekroczenia terminu, choć okazało się, że zgodnie z zasadami
studiowania termin ten jest dłuższy), poza
tym opiniowanie różnych wniosków, projektów uchwał i zarządzeń dotyczących
toku studiów. Często różne konsultacje
między władzami Wydziału a Samorządem były prowadzone przez Komisję ds.
Dydaktycznych. Poza tym, chcemy zrealizować projekt „Wiki WPiA” czyli swoistej
Wikipedii o Wydziale. Będziemy również
współorganizować konferencję „Nasz Wydział w naszych oczach”, podczas której
studenci i pracownicy będą mogli wypowiedzieć się o Wydziale. Co istotne, na naszej stronie opublikowaliśmy interpretację
zasad studiowania dla studentów lat 3-5,
którą nadal ulepszamy.
P.S.: Mówiłeś o problemie przesyłu
informacji na linii Samorząd – studenci.
Czy opinie Samorządu wydawane do
różnych aktów władz Wydziału są
gdzieś zamieszczane, np. w internecie?
Opinie te są bardzo rzadko publikowane.
Samorząd wydaje niekiedy komunikaty
w pewnych ważnych kwestiach, zajmuje
oficjalnie określone stanowisko i głównie
te dokumenty są publikowane na stronie Samorządu. Bardzo często jednak odbywamy
konsultacje ze studentami, np. za pomocą
serwisów takich jak Grono, by zebrać opinie od studentów i przekazać je władzom
Wydziału. Tak odbywały sie np. konsultacje w sprawie zeszłorocznej rejestracji na
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
seminaria. Te opinie studentów, które przeważają, są oficjalnym stanowiskiem Samorządu w danej sprawie i nie jest ono osobno
publikowane na stronie.
M.H.: Wspominałeś o dyżurach z dziekanem - czy obecność przedstawiciela
studentów na dyżurze jest obowiązkowa czy można poprosić o opuszczenie
dyżuru np. ze względu na intymność
sprawy?
Oczywiście. To, że członkowie Samorządu
dyżurują wspólnie z dziekanem i prodziekan ds. studenckich jest ukłonem w stronę
studentów. Student nie zawsze wie, o co
chce wnioskować i nie wie często, jakie
ma prawa i obowiązki. W takich kwestiach
z pomocą przychodzi Samorząd. Czuwamy
także nad przestrzeganiem praw studenta.
Oczywiście to, co usłyszymy na dyżurze
jest tajemnicą. Tym niemniej, jeśli ktoś
czuje, że nie potrzebuje naszej obecności,
może poprosić przedstawiciela o opuszczenie sali.
P.S.: Jakie zmiany w przepisach
prawa wewnątrzuczelnianego, w tym
wydziałowego, postuluje Komisja
Dydaktyczna?
Komisja skupia się przede wszystkim na
tym, by obecne prawo było właściwie stosowane. Niestety, wielkim minusem jest
fakt, że różne przepisy dotyczące zasad
studiowania są porozrzucane po wielu
aktach normatywnych. Często w wyniku
wykładni tych przepisów dochodzi się do
sprzeczności. Naszym celem jest rozstrzyganie, w jaki sposób należy je stosować. Co
do zmian kompleksowych, istnieje projekt
zmiany regulaminu studiów na UW, więc
na pewno jako komisja przedłożymy pewne
propozycje. Będziemy postulować zmianę
zasad liczenia średniej, ponieważ zarówno
BHP, technologia informacyjna, jak i inne,
wymagające dużo większego nakładu pracy
przedmioty, liczą się po równo do średniej,
co z kolei ma wpływ m.in. na przyznawanie
stypendiów naukowych czy choćby stypendium LLP ERASMUS. Myślę, że obecny
system jest niesprawiedliwy. Wymaga on
zmian na poziomie całego uniwersytetu,
więc mamy ograniczone możliwości.
M.H.: Niektórzy uważają Cię za
formalistę - z czego to wynika?
Przyznam się szczerze, że wielu ludzi mówi
mi, że jestem formalistą i mam duszę administratywisty. I coś w tym jest. Uważam,
że formalizm jakiś musi istnieć, że wszystkie reguły, które rządzą światem, muszą
być ściśle określone. Ład musi istnieć,
a formalizm to zapewnia. Zawsze preferowałem bardziej uporządkowany styl i tego
wymagam od ludzi, z którymi pracuję. To
naprawdę ułatwia pracę. Nie wyobrażam
sobie bałaganu, który powstałby, gdyby na
przykład nie istniał deadline na rozliczanie indeksu do 30. września, a Dziekani
wydawali decyzje ustnie z urzędu, bez
wpłynięcia podania od studentów. Oczywiście przesadny formalizm prowadzi do
przerostu biurokracji i niewydolności administracyjnej - dlatego trzeba zachować
umiar. Ale Ordnung muss immer sein.
P.S.: Oprócz samorządu studenckiego,
aktywnie uczestniczysz w ruchu
naukowym m.in. Radzie Kół
Naukowych, w działalności którego
zdarzają się jednak niedoskonałości.
Jak sprawić, by był on silniejszy i jak
zachęcić studentów do uczestnictwa
w nim?
Jest to bardzo trudne pytanie, które towarzyszy Radzie Kół Naukowych od początku jej istnienia. Przede wszystkim chcemy
zająć się silniej promocją kół naukowych
na WPiA. Na naszym Wydziale jest zarejestrowanych ponad 70 kół, z czego 30
formalnie działa. Program działania wielu
z nich pokrywa się, a niestety dalej wpływają
wnioski o zarejestrowanie nowych kół. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że koło
w którym pragnęliby działać, już istnieje. W tym roku nastąpił pewien przełom
w ich działalności. Widać, że studenci chcą
aktywnie działać w kołach. Udało się nam
stworzyć stronę internetową RKN, organizujemy targi kół naukowych. Bardzo
cennym i ciekawym projektem jest cykl
pokazów filmowych „Koło + Koło”, organizowany przez DKF „Błękit Pruski”
we współpracy z poszczególnymi kołami.
Sama pozycja Rady na wydziale jest silna
– jest to obok Samorządu druga instytucja,
która zrzesza studentów i reprezentuje ich
przed władzami dziekańskimi.
M.H.: Wśród polskich studentów dużą
popularnością cieszy się program LLP
ERASMUS. Czy łatwo jest wyjechać na
niego studentowi WPiA? Jakie trzeba
spełnić wymogi?
Studentowi WPiA stosunkowo łatwo jest
wyjechać na program wymiany LLP ERASMUS. Mamy dużo miejsc, dużo stref językowych. Wymogi nie są wygórowane. Co
istotne, nie o wszystkim decyduje średnia.
Często studenci z niższą średnią, ale działający intensywnie społecznie np. w kołach
naukowych, mają przez to szanse nadrobić
gorsze wyniki w nauce. Potrzebny jest także dobry list motywacyjny i praca społeczna. Każdy rodzaj działalności jest istotny.
Dla chcącego nic trudnego.
P.S.: Które uczelnie są najbardziej
popularne wśród kandydatów na
wyjazd z programem LPP ERASMUS?
Najbardziej popularna jest strefa anglojęzyczna, ponieważ najwięcej ludzi zna język
angielski. Ostatnio także bardzo oblegana
jest Hiszpania. Mniejszym zainteresowaniem cieszą się Niemcy, Francja i Włochy.
Natomiast na najbardziej prestiżowych uniwersytetach miejsca szybko się rozchodzą.
Największym zainteresowaniem cieszą się
m. in. Manchester, Sheffield, Lizbona, Madryt, Walencja, Bilbao, Paryż, Strasburg,
Berlin, Wiedeń, Rzym, Padwa, Neapol.
Poza tym mamy w ofercie masę świetnych
uniwersytetów które cieszą się mniejszym
zainteresowaniem, ale są zdecydowanie
godne polecenia.
M.H.: W maju 2009 odbyły się
Dni Prawa krajów Wspólnoty
Niepodległych Państw zorganizowane
przez Koło Naukowe Prawa Krajów
WNP, którego jesteś wiceprezesem.
Czy zamierzacie kontynuować ten
projekt i podjąć podobną inicjatywę
w tym roku? Czy też może będziecie
realizować inne przedsięwzięcia,
konferencje?
Projekt „Dni prawa krajów WNP” to był
pierwszy duży projekt, który stworzyliśmy zaraz po zarejestrowaniu naszego koła
2 lata temu. Wyszło nam znakomicie. Udało się nam zaprosić konsula generalnego
ambasady Republiki Węgier. Obecny był
także dziennikarz „Polityki”, oraz dyrektor Instytutu Kresowego. Przewodnim
tematem konferencji, która trwała 2 dni,
była Karta Polaka. W kolejnym roku powtórzyliśmy projekt, choć nie udał się tak
wspaniale jak pierwszy. W tym roku także
planujemy organizację „Dni prawa krajów
WNP”. Program nie jest jeszcze jednak do
końca ustalony. Być może będzie coś o biznesie w Rosji lub też o prawie cywilnym
któregoś z krajów Wspólnoty. Poza organizacją konferencji bierzemy aktywny udział
w życiu studenckim. Byliśmy na zjeździe
kół naukowych w Radzikowie, jesteśmy
zaangażowani także w wymianę studencką
z Południowym Federalnym Uniwersytetem
w Rostowie nad Donem (Rosja).
styczeń - luty 2010|Lexu§
31
kultura
kultura
“Imaginarium of doctor Parnassus” – recenzja
Jakub Brzeski
“Why so serious?” – pytał znakomicie zagrany przez Heatha Ledgera Joker w filmie “Mroczny rycerz”. Za rolę
„odziedziczoną” po Jacku Nicholsonie Australijczyk został pośmiertnie nagrodzony Oscarem. Najnowsza ekranizacja przygód Batmana to ostatni film, w którym Ledger zdołał w pełni odegrać swoją rolę. Śmierć aktora spowodowała przerwanie zdjęć do kolejnej produkcji z jego udziałem – „Imaginarium of doctor Parnassus”, a w wersji spolszczonej: „Parnassus: człowiek, który oszukał diabła”. Na wieść o śmierci odtwórcy jednej z głównych ról,
Terry Gilliam chciał definitywnie przerwać prace nad projektem. Zdjęcia jednak po pewnym czasie wznowiono,
a w rolę Tony’ego wcieliło się ostatecznie aż trzech kolejnych aktorów: Johny Depp, Jude Law i Colin Farrell.
„Parnassus: człowiek,„Parnassus:
który oszukał diabła
człowiek,
” który oszukał diabła”
reżyseria:
scenariusz:
zdjęcia:
muzyka:
produkcja:
obsada:
Joe Wrightreżyseria:
Terry Gilliam
Susannah scenariusz:
Grant
Terry Gilliam, Charles Mc Keown
Seamus McGarvey
zdjęcia:
Nicola Pecorini
Dario Marianelli
muzyka:
Mychael Danna, Jane Danna
Wielka Brytania,
scenografia:
USA, 2009r.
Ben van Os
Jamie Foxx,
obsada:
Robert Downey
Heath Ledger, Johny Depp, Jude
Jr., Catherine Keener, Tom
Law, Colin Farrell, Christopher
Hollander
Plummer, Verne Troyer, Tom Waits, Lily Cole, Andrew Garfield
W międzyczasie do trupy dołącza tajemniczy Tony (Heath Ledger, Depp, Law, Farrell)
i wywiera ogromny wpływ na dalszy przebieg akcji.
A
ura tajemniczości otaczająca śmierci
Heatha Ledgera w pośredni sposób
wspomogła promocję „Mrocznego rycerza”, przyciągnęła do kin rzesze widzów. W przypadku „Parnassusa” starano
się w moim odczuciu wywołać u potencjalny
widzów zaciekawienie faktem, jak twórcy
poradzili sobie z zastąpieniem Ledgera. Konwencja filmu ułatwiła Gilliamowi zadanie,
a kolejne znane nazwiska z pewnością stały
się magnesem zwiększającym grono potencjalnych widzów.
Terry Gilliam – członek kultowej grupy
Monty Pythona, autor absurdalnych animacji spajających skecze. Jako reżyser posiada
w swoim dorobku m.in. filmy takie jak: „Przygody barona Munchausena”, „12 małp”, „Las
Vegas Parano” oraz „Nieustraszeni bracia
Grimm”.Tytułowy doktor Parnassus przy
pomocy swojej nastoletniej córki Valentiny,
zgryźliwego skrzata Percy’ego i młodzieńca
imieniem Anton prowadzi dość specyficzny,
32
podobny do objazdowego teatru interes.
Gwoździem programu jest możliwość przejścia przez cudowne lustro, stanowiące wrota
do Imaginarium - świata nieskrępowanej wyobraźni. Wędrówkę po fantastycznym świecie umożliwiają nadprzyrodzone zdolności
starego Parnassusa. Nieporadność trupy sprawia, że interes nie przynosi spodziewanych
dochodów, a bohaterowie z trudem łączą koniec z końcem. Jednakże brak środków materialnych bynajmniej nie jest największym
zmartwieniem Parnassusa. Zawarte niegdyś
zakłady z diabłem pozwoliły mu co prawda
zdobyć serce ukochanej i stać się nieśmiertelnym, lecz w ramach zapłaty każde dziecko
Parnassusa po ukończeniu 16-go roku życia
miało zostać przekazane diabłu. W momencie
rozpoczęcia filmu Valentinie brakuje jedynie
kilku dni do ukończenia szesnastu lat. Pan
Nick (bo tak nazywa się diabeł grany przez
Toma Waitsa), nie byłby jednak sobą, gdyby nie dał Parnassusowi szansy na ocalenie
córki. Dalszy ciąg fabuły obraca się wokół
zawartego zakładu – kto szybciej zdobędzie
5 dusz, ten zatrzyma Valentinę przy sobie.
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
Pierwsze nasuwające się pytanie – jak
wypada postać grana przez aż czterech znanych hollywoodzkich aktorów? Ciekawie,
jednak nie jest to rola na miarę Jokera,
a wkład Ledgera, o którym ponownie zrobiło się głośno przy okazji premiery „Parnassusa”, raczej nie zapada w pamięć. Warto
podkreślić, że zastosowana charakteryzacja
upodobniła (a był to efekt całkowicie niezamierzony!) Australijczyka do Johny’ego
Deppa, w związku z czym pierwsza metamorfoza Tony’ego - którego oblicze zmienia
się z każdym wejściu do Imaginarium – pozostaje początkowo niemal niezauważona.
Pozostali aktorzy zastępujący Ledgera po
prostu poprawnie wykonują powierzone im
zadanie, nie robiąc nic, by swoją obecnością
na ekranie zapisać się na dłużej w pamięci
widza. Jeśli chodzi o inne postaci – za najciekawszą z nich, a zarazem najlepiej zagraną
uważam diabła w wykonaniu Toma Waitsa.
Pan Nick to co prawda rola trzecioplanowa,
lecz aktor zrobił z niej małą perełkę.
Ale jaki ten diabeł właściwie jest? Cyniczny, ale niepozbawiony ludzkich cech.. Lubiący ryzyko, ale grający fair. Zawsze elegancki,
smakujący w czerwonym winie i tytoniowym dymie. Odwieczna gra z Parnassusem,
w której raz jedna, raz druga ze stron zdobywa przewagę, stała się sensem egzystencji
Pana Nicka. Dlatego też ostateczne zwycięstwo wcale nie przyniosłoby mu satysfakcji.
Oceniając, grze aktorów nie można zbyt
wiele zarzucić, jednak nie jest ona najważ-
niejsza w tym filmie. Główny wątek fabuły
co prawda w wielu miejscach urozmaicony, ale zasadniczo oparty na dość mocno
wyeksploatowanych motywach, podporządkowano możliwościom jakie niosło ze
sobą Imaginarium. Możliwościom wizualnym, lecz również (a właściwie przede
wszystkim) kreatywności Gilliama, który
jako reżyser i współautor scenariusza bawi
się z widzem, zaskakując go co chwila absurdalnymi niespodziankami fundowanymi bohaterom „po drugiej stronie lustra”.
Jako fan Monty Pythona wielokrotnie
wyczułem ten sam sposób myślenia, ten
sam sposób absurdalnego kojarzenia i łączenia różnych motywów, tę samą chęć
całkowitego zaskoczenia odbiorcy, jaka
przyświecała Gilliamowi przy tworzeniu
pythonowskich animacji i przy realizowaniu „Parnassusa”. Wykorzystywane techniki skrajnie się różnią, jednak od razu widać, że za wspomnianymi animacjami i za
„Parnassusem” stoi ten sam człowiek.
Wchodzący do Imaginarium bohater
prędzej czy później zostaje postawiony
przed wyborem między dobrem i złem.
Wybór zła, które za sprawą diabła jawi
się jako droga łatwiejsza i przyjemniejsza, kończy się unicestwieniem. Poza tym
w Imaginarium wszystko jest możliwe.
Świat ten został bardzo ciekawie ukazany
od strony wizualnej, co biorąc pod uwagę
relatywnie skromny budżet (ok. 30 milionów dolarów), zasługuje na szczególne
uznanie. Jednakże nawet najlepsze efekty specjalne nie zastąpiłyby pomysłów
Gilliama. To jego Imaginarium, powstałe
w jego głowie, nasycone jego pomysłami
i czerpiące z jego niemal nieograniczonej
wyobraźni. W tym filmie to Gilliam na
każdym kroku pyta „Why so serious?”.
Byłoby świetnie... gdybym w momencie pojawienia się napisów końcowych
nie miał uczucia niedosytu. Zakończenie
zrobiło na mnie wrażenie nieco przyciętego i odrobinę doklejonego. Można było
pokusić się o coś więcej. Również wcześniejszy przebieg głównego wątku fabuły
nie jest najmocniejszą stroną filmu. Są nią
fundowane przez Gilliama wszelkiego rodzaju urozmaicenia i udziwnienia, które
bombardują widza po przekroczeniu progu Imaginarium, plus postać diabła i spora dawka humoru. Czegoś jednak w tym
filmie brakuje. Czegoś nieuchwytnego, co
pozwoliłoby określić go jako arcydzieło.
Pomimo wymienionych przeze mnie zalet,
„Imaginarium of doctor Parnassus” pozostaje po prostu dobrym filmem, za obejrzenie którego warto co prawda zostawić kilkanaście złotych w kinowej kasie, jednak
nie ominie nas seans życia, jeśli tego nie
zrobimy. „Parnassus” nie ma zadatków na
stanie się filmem kultowym i prawdopodobnie nie będzie się o nim dużo mówiło,
gdy zostanie wycofany z kin.
Zdrada inaczej czyli „Językami mówić będą”
Magdalena Sadowska
„Językami mówić będą” jest połączeniem przewidywalnego zakończenia z niesamowitą grą aktorów, prostej dekoracji (na przemian pojawiające się - stolik barowy, kanapa i budka telefoniczna) z rytmiczną
muzyką ( stylizowaną na tą z filmu „Vicky Cristina Barcelona” ), dramatu
z komedią.
S
pektakl składa się z dwóch, wydawałoby się nie powiązanych ze sobą
części.
W pierwszej z nich poznajemy dwie pary
małżeńskie - Leona (Zbigniew Konopka)
i Sonię (Olga Sawicka) oraz Jane (Anna Moskal) i Pete (Jacek Braciak). Nieświadomie
tworzą oni czworokąt miłosny wymieniając
się wzajemnie parterami. W pierwszej chwili przychodzi na myśl „Moda na Sukces”
i przysłowiowe już „wszyscy ze wszystkimi”. Jednakże właśnie te sceny ukazują
talent scenarzysty (Australijczyk Andrew
Bovell) i reżysera (Małgorzata Bogajewska).
Aby pokazać, iż tak naprawdę wszystkie romanse są podobne, autor umieścił pary na tej
samej kanapie. Wypowiadają one również te
same kwestie i udzielają identycznych odpowiedzi na stawiane przez partnera pytania
(np. o absurdzie cała czwórka zarzeka się,
że kocha swoją drugą połówkę i że ma wyrzuty sumienia z powodu zdrady, gdyż ich
małżonek/ małżonka nigdy by ich nie zdradził). Według mojej opinii najciekawsza jest
scena „na kanapie”, ma miejsce po powrocie
wszystkich bohaterów do domu. Podobnie
jak w scenach „łóżkowych” pary mówią to
samo, tyle tylko, że tym razem Leon i Jane
oraz Sonia i Pete mówią dodatkowo w tym
samym czasie, wykonując te same ruchy. Na
uwagę zasługuje niesamowite zgranie się
aktorów, harmonia jaką tworzą na scenie.
Poszczególne wątki pierwszej części
przerywa solowy taniec bohaterki, którą poznajemy później.
O ile do antraktu spektakl zasługuje na
same pochwały, o tyle po przerwie zaczynają się „schody”. Początek jest banalny - obie
pary wybaczają sobie zdradę i już wszystko
jest dobrze gdy… Jane wyznaje mężowi, iż
widziała jak ich bezrobotny sąsiad wyrzuca
z samochodu kobiecy but. W tym samym
czasie policja dostaje informacje o zaginięciu
młodej pani psycholog. Jej mąż podejrzewa
o zbrodnię pacjentkę żony (prywatnie jego
kochankę), która pojawiała się w pierwszej
części jako samotna tancerka. I… i mamy
kiepski i niepotrzebny wątek kryminalny
w naprawdę bardzo dobrym spektaklu. Dodatkowo, jak gdyby w tle poszukiwań zaginionej kobiety możemy usłyszeć wspomnienia jej męża, jakie to trudne dzieciństwo
miała żona itd. Niestety nawet wspaniała
gra aktorów nie rekompensuje wrażenia, iż
drugi wątek został dodany tylko po to, żeby
spektakl trwał dłużej.
Podsumowując, osobiście oceniłbym
spektakl na 3+. Mimo to, myślę iż warto
poświęcić 2 godziny 20 minut na jego obejrzenie, chociażby dla wspaniałej gry znanych
z telewizji aktorów oraz nietypowego ukazania typowego tematu. Radze jednak zabrać ze
sobą ciepły sweter, gdyż w Klubie Dowództwa Garnizonu Warszawa, gdzie na czas remontu gościnnie występują aktorzy „Teatru
Powszechnego” jest strasznie zimno.
W pozostałych rolach:
Aleksandra Bożek (Valerie)
Katarzyna Maria Zielińska (Sarah)
Krzysztof Szczerbiński (Nick)
Piotr Ligienza (Neil)
Sławomir Pacek (John)
Polski przekład: Jacek Poniedziałek
styczeń - luty 2010|Lexu§
33
kultura
kultura
Interpretacja
czyli o cienkiej granicy między nauką prawa a literatury
Szwedzi na tropie!
Magdalena Homenda
Marek Skrzetuski
Parę lat studiów skutecznie zaciera pamięć o latach szkolnych. Powody ku temu są różne – wymieniać ich nie trzeba lub wręcz nie wypada.
Ale chciałbym prosić szanownego czytelnika, by na chwilę zagłębił się
w swoich wspomnieniach. Liceum, lekcja języka polskiego... Rajd przez
epoki literackie, nurty historyczno-filozoficzne, setki arkuszy wypracowań. I znienawidzona przez wielu „analiza i interpretacja” wierszy.
wydobyć z niego wiele sensów. Podobnie jak
ma to miejsce z gatunkami literackimi, epokami czy metodologią, tak i w prawie doktryny, filozofia czy okoliczności polityczne
wpływają zasadniczo na jego odbiór. Niejednokrotnie tekst tej samej ustawy inaczej
był odczytywany w PRL, a inaczej obecnie.
W inny sposób przepis kodeksu karnego
rozumieć będzie przedstawiciel szkoły warszawskiej, a w inny krakowskiej. Powstają
przy tym rozliczne spory w doktrynie - jakże zażarte, jakże żywiołowe, nieustannie toczone o właściwe znaczenie i interpretację
słów. I jakże podobne do sporów w literaturoznawstwie.
Interpretacji poezji zarzuca się zwykle, że
przeinacza ona sens, pierwotne zamierzenia
twórcy. Czy ktoś chce tego czy nie, wiersz
po opublikowaniu zaczyna żyć własnym
życiem. Chętnie przytacza się tu przykład
z kluczem maturalnym i Wisławą Szymborską, która zadanie z interpretacji utworu swojego autorstwa zaliczyła ledwo na jedną trzecią
punktów.
I
nterpretacja. My, studenci prawa, nakierowani już nieco na określone kategorie
myślenia, zdajemy się rozumieć to słowo
inaczej niż w czasach szkolnych. W głowie
kłębią nam się jedynie zasady wykładni czy
teorie subsumpcji. Wszystko zdaje się jasno
określone, usystematyzowane, jakże inne od
tej przehumanizowanej polonistyki. Ale...
czy aby na pewno tak jest?
Zastanówmy się nad tym poważnie. Chyba najlepiej będzie zacząć (po prawniczemu,
a jakże) od zdefiniowania pojęcia interpretacji. Z braku definicji legalnej musimy sięgnąć
do encyklopedii. I czegóż się dowiadujemy?
Że interpretacja to m.in. „czynność intelektualna polegająca na odtwarzaniu sensu utworu
i intencji twórcy”, mówiąc wprost – domniemywanie „co autor miał na myśli”. W przypadku literatury zdaje się to być samo w sobie
oczywiste. A jak to jest w prawie? Dokładnie
tak samo! Zarówno wykładnia literalna, systemowa jak również funkcjonalna odwołują
się do teorii racjonalnego prawodawcy - nic
w tekście prawnym nie znajduje się bez powodu, nic też nie jest zbędne. Przy pomocy
pewnych reguł oraz wspólnoty kulturowej,
na podstawie zawartych w akcie prawnym
sformułowań, odczytujemy to, co prawodawca „miał na myśli”. Miał – lub mógł mieć.
Brzmi to bardzo znajomo.
A nieuregulowane sytuacje, te pozosta-
34
wiające luz decyzyjny? Kreatywne wyroki
Sądu Najwyższego? Uzasadnienia pełne są
zwrotów takich, jak „przepis należy rozumieć”, „zamierzeniem ustawodawcy było”...
Obecne są nawet w większości, zdawałoby się
prostych spraw. Sędziowie poszukują przesłania, wydobywają sens z przepisów, czego
najdobitniejszym przykładem jest wykładnia
funkcjonalna. Pomyślmy przez chwilę o tym
wszystkim w kategoriach krytyki literackiej,
a trudno będzie odnaleźć znaczący dysonans
pojęć. I choć „podmiot liryczny” zdaje się
tu być nieco inny, trochę abstrakcyjny, przy
tym dynamiczny – bo co raz to zmieniający
pogląd na daną sytuację, bądź całościowo na
system – to czyż odczytując poezję w zależności od kontekstu też nie stwarzamy sobie
własnych wersji „podmiotu lirycznego”?
Po kilku latach studiów chyba każdy
z nas wyzbył się już wiary w mit o „ścisłości”
prawa. Nieraz ze zdumieniem czytaliśmy sentencje wyroków sądów różnych instancji, zadawaliśmy sobie pytanie – gdzie (do diaska)
skład sędziowski wyczytał w tekście takie
coś?! Cofnijmy się więc pamięcią o lat kilka. Gdyby podstawić za „skład sędziowski”
słowo „nauczyciel” lub „autor podręcznika”,
uzyskalibyśmy pytanie, które zapewne nieraz
dręczyło nas na lekcjach języka polskiego.
Trudno orzec jakoby prawo było poezją,
lecz niewątpliwie, tak jak w poezji można
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
Lecz nie oszukujmy się – tak samo jest
z prawem. Ustawy, rozporządzenia, zarządzenia – kiedy przyjrzymy się praktyce stosowania prawa, okazuje się, że wiele przepisów jest rozumianych w sposób nieraz
diametralnie odmienny od pierwotnego zamiaru prawodawcy. Ministrowie łapią się za
głowy widząc jak uprawnione organy tworzą
setki zupełnie nowych, odmiennych norm –
a wszystko na podstawie tego samego, zdawało by się literalnego (w sensie lingwistycznym) brzmienia przepisu.
Uważajcie więc, drodzy prawnicy in spe,
jeśli patrzycie na prawo jako na system pewny, konkretny i niezmienny, jeśli odmawiacie
mu wymiaru humanistycznego, jeśli zdarza
Wam się niekiedy patrzeć z góry na koleżanki i kolegów z wydziałów polonistycznych...
Cała „humanistyka” prawa może do nas boleśnie wrócić w najmniej oczekiwanym momencie.
Zaintrygowałem? Albo czy chociaż
wzbudziłem w Was sprzeciw? Mam taką cichą nadzieję – i to pomimo, że napisałem tu
zaledwie kilka zdań, banalnie upraszczających cały dyskurs literacko-prawny. Szczerze
polecam takie nowe, świeże spojrzenie na ów
temat. Nowe głównie na naszym, polskim podwórku – ciekawskich odsyłam do rozległej,
niestety głównie anglojęzycznej literatury na
ten temat, ot choćby poświęconych temu esejów Stanley’a Fisha, prawnika i teoretyka literatury. I do starych, zakurzonych już pewnie
podręczników polskiego, rzecz jasna.
Stieg Larsson
„Millenium”
Od paru miesięcy w polskich księgarniach trwa gorączka: półki zapełnione są powieściami Szweda Stiega Larssona, kolejne części jego trylogii „Millenium” królują na listach bestsellerów, a wystawy oblepiają plakaty reklamujące jej pierwszy tom – „Mężczyźni nienawidzą kobiet”. Na dodatek do kin weszła jego ekranizacja i od razu
uplasowała się wśród najpopularniejszych kinowych hitów. Jak więc mogłam się nie poddać tak silnej presji?
Uległam. I nie żałuję.
A
kcja kryminału ma miejsce w Szwecji, na początku XXI
wieku. Redaktor naczelny niezależnego czasopisma „Millenium” i popularny dziennikarz specjalizujący się w wykrywaniu afer ekonomicznych, Michael Blomkvist, zostaje skazany
przez sąd za zniesławienie jednego z najpotężniejszych baronów
szwedzkiej gospodarki. Jednocześnie od innego miliardera, Henrika
Vangera, dostaje propozycję rozwikłania zagadki zaginięcia przed
40 laty jego ukochanej siostrzenicy, Harriet. Załamany wyrokiem
i przechodzący kryzys wartości mężczyzna porzuca swoje obowiązki
zawodowe, wycofuje się z życia publicznego i opuszcza Sztokholm,
by zamieszkać w małej wiosce na północy kraju oraz podjąć wyzwanie, które wydaje się być niemożliwe. Wraz z tajemniczą i ekscentryczną Liesbeth Salander, specjalistką od researchingu, zagłębia
się w historię klanu rodziny Vangerów, by w końcu odkryć mroczny
i makabryczny sekret…
Tyle o fabule. Tyle i aż tyle, gdyż (wbrew skromnemu opisowi)
dzięki mistrzowskiej konstrukcji i odpowiedniemu tempu liczba
wątków wzrasta wraz z rozwojem akcji, wciągając czytelnika w fascynującą grę pozorów i domysłów, która w praktyce nie ma prawa
się znudzić. Śledząc pracę detektywów-amatorów, czytelnik próbuje sam rozwiązać zagadkę, często mylony przez mnogość tropów
oraz skomplikowane relacje rodzinne, mogące wskazać potencjalnego mordercę. Dodatkowe napięcie tworzy atmosfera strachu, niepewności i niechęci otoczenia wokół bohaterów, rozpoczynających
wyścig z czasem. Zakończenie zaś to szokująca niespodzianka,
podwyższająca znacząco poziom adrenaliny.
To, co sprawia, że „Millenium” Larssona jest wyjątkowe, to wypadkowa wielu czynników, z czego do najważniejszych zaliczę sylwetki bohaterów oraz opisane tło społeczne. Te pierwsze stanowią
niewątpliwą zaletę powieści, co w przypadku kryminałów nierzadko stanowi problem. Pogłębiony portret psychologiczny Michaela
Blomkvista pozwala czytelnikowi kibicować mu w jego pogoni za
mordercą. Rewelacją okazuje się jednak Liesbeth Salander – dawno
już w literaturze sensacyjnej nie było równie silnego, oryginalnego
i odgrywającego tak znaczącą rolę charakteru kobiecego. Zaprzecza ona stereotypowi kobiety słabej, niesamodzielnej i nieporadnej,
mimo że to postać nietuzinkowa i kontrowersyjna, szybko zdobywa
sympatię jak również zrozumienie czytelnika.
Zagadka kryminalna staje się u Larssona pretekstem do przedstawienia obrazu szwedzkiego społeczeństwa. Tym, co rzuca się na
pierwszy plan jest drastyczne rozluźnienie moralne i obyczajowe
oraz ateizacja Szwedów, przy jednoczesnej ściśle wypracowanej
kontroli każdego obywatela. Opiekuńczy system socjalny doprowadzony jest do absurdu i zamiast pomagać jednostce w ciężkich
sytuacjach życiowych, staje się dla wielu aparatem represji, czego
przyczyn można doszukiwać się między innymi w obsesji bezpieczeństwa i poprawności politycznej. Drugim aspektem są problemy społeczeństwa skandynawskiego, które nasycone wszechogarniającym dobrobytem przymyka oko na kwitnące obok bezprawie
w postaci afer korupcyjnych, przekrętów finansowych, a nawet nacisków rządowych. Stają się one motorem napędowym akcji kolejnych tomów trylogii – drugi z nich sprawia wrażenie, jakby jego
autor dostał lekkiej zadyszki ,spowodowanej niesamowitym tempem wydarzeń, ale trzeci nadrabia te niedoskonałości z nawiązką,
spektakularnie pokazując m.in. proces sądowy i pracę adwokata od
kuchni.
3 tomy, ponad 2000 stron, tydzień wyjęty z życia, spędzony
w fotelu z opasłymi woluminami i wielki żal, że to już koniec.
Bezpowrotny. Bo autor zmarł tuż przed wydaniem powieści i odniesieniem światowego sukcesu. Tak wyglądało moje poznawanie
„Millenium”. Czy może być lepsza rekomendacja?
styczeń - luty 2010|Lexu§
35
kultura
kultura
O Mrożku
Marcin Szwed
O
statnimi czasy ponownie zainteresowałem się twórczością Sławomira Mrożka – najwybitniejszego
żyjącego, polskiego dramaturga. Stało się
to za sprawą spektaklu Teatru Narodowego „Tango”, w reżyserii Jerzego Jarockiego oraz wydanej niedawno przez wydawnictwo Noir sur Blanc antologii dzieł tego
autora, zatytułowanej „Sławomir Mrożek:
Tango z samym sobą”. Na obie pozycje
warto zwrócić szczególną uwagę. Spektakl Jarockiego jest moim zdaniem jednym
z najlepszych i najciekawszych w ostatnich
latach – reżyserowi udało się wiernie oddać myśl Mrożka nie popadając przy tym
w bezsensowną błazenadę, o co nietrudno
przy realizacji sztuk z nurtu tzw. teatru absurdu. Antologia Noir sur Blanc natomiast,
zwraca uwagę czytelnika nie tyle tytułami
zawartych w niej tekstów (gdyż nie są to
wcale te najbardziej znane), ile ich bardzo
pomysłowym i przemyślanym zestawieniem, układającym się na swego rodzaju
quasi-biografię Mrożka.
„Tango” napisał Mrożek w roku 1964,
premiera miała natomiast miejsce w Belgradzie rok później. Sztuka zdobyła wielką
popularność, w 1970r. w rolę Edka wcielił
się sam Gerard Depardieu. Dramat był także
niezliczoną ilość razy wystawiany w kraju
i w ciągu 40 lat od powstania zdążył zasłużyć
na miano jednej z najważniejszych polskich
sztuk XX w. wymieniany obok „Szewców”
Witkacego, „Ślubu” Gombrowicza czy pochodzącej mniej więcej z tego samego okresu „Kartoteki” Różewicza. Nic więc dziwnego, że do jej realizacji Teatr Narodowy
zaangażował doświadczonego i cenionego
reżysera – Jerzego Jarockiego (dla którego notabene nie jest to pierwsza przygoda
z Mrożkiem) oraz całą plejadę swych gwiazd.
Mamy więc „starą gwardię”: Jana Englerta
w roli Eugeniusza, Grażynę Szapołowską
jako Eleonorę, Jana Frycza – Stomila i wcielającą się w rolę Eugenii Ewę Wiśniewską,
oraz młodych: Marcina Hycnara grającego Artura, Kamilę Baar – Alę i Grzegorza
Małeckiego jako Edka. Trzeba przyznać, że
gwiazdy Narodowego rzeczywiście stanęły
na wysokości zadania. Uwagę zwraca przede
wszystkim Hycnar grający bezbłędnie, charyzmatycznie – nawiasem mówiąc jest to
już kolejna świetna rola młodego aktora
w Teatrze Narodowym (jest także jednym
z niewielu jasnych punktów „Balladyny”,
będącej totalną porażką artystyczną). Męskiej części widowni z pewnością przypadnie do gustu gra Kamilli Baar, która wygląda po prostu pięknie i nie boi się dość
odważnie eksponować swoich wdzięków
na scenie. Z kolei Grzegorz Małecki, jest
bardzo przekonujący w roli chama i cwaniaka Edka. Również starsi aktorzy nie zawodzą – oprócz nieco sztucznej momentami
Szapołowskiej.
36
W „Tangu” Mrożek ukazuje świat,
w którym nie ma już żadnych wartości, tradycji i zasad – wszystko to zostało
obalone przez „postępowe siły” generacji
Stomila i Eleonory. W ich domu panuje
totalny bałagan, nieład – rozmemłany Stomil żyje jedynie swoimi pseudoartystycznymi eksperymentami, toleruje nawet romans żony i Edka mówiąc „a właściwie co
w tym złego, że Eleonora zdradza mnie
z Edkiem?”. Przeciwko tej anarchii buntuje się syn Stomila i Eleonory, Artur, który
zamierza przywrócić światu wartości i ideały – jeśli nie po dobroci, to siłą. Ciekawym zabiegiem Jarockiego, ilustrującym
ten wątek dramatu było ustawienie krzeseł
dla publiczności: podczas pierwszego aktu
jest ono „eksperymentalne”, nieco bałaganiarskie dla podkreślenia bałaganu w domu
Stomila – widzowie siedzą więc dookoła
sceny mając bliski kontakt z aktorami. Drugi akt to natomiast wprowadzanie porządków przez Artura – widzowie siedzą więc
„jak Pan Bóg przykazał” na tradycyjnym
miejscu. Sztuka utrzymana jest w charakterystycznym dla Mrożka nurcie „teatru
absurdu” – poważne refleksje przeplatają
się więc z elementami groteski i komizmu.
Spektakl Jarockiego wydaje się jednak
dużo bardziej poważny od np. inscenizacji
Teatru TV. Jest to celowy zabieg reżysera,
który na temat swojego przedstawienia pisze m.in.: Jeżeli według Mrożka groteska
w „Tangu” to tylko ornament, a nie istota, to trzeba w ten sposób pomyśleć także
i o innych postaciach. To nie są kabaretowe
karykatury, to są ludzie. Trzeba im przydać
więcej substancji ludzkiej. W niektórych
recenzjach takie podejście reżysera do kultowego już dramatu było krytykowane – mi
jednak odpowiada w stu procentach. Taki
zabieg podkreśla bowiem głębię sztuki
oraz jej aktualność i uniwersalność. Czyż
świat przedstawiony przez Mrożka jest aż
tak różny od dzisiejszego? Czy współcześni artyści nie starają się jedynie szokować przekraczając kolejne bariery w imię
właściwie niewiadomo czego? Czy coraz
większy „obyczajowy liberalizm” sprawia,
że ludzie naprawdę stają się wolni i szczęśliwi? Czy nie odchodzimy od najbardziej
podstawowych zasad i wartości moralnych?
Wreszcie, czy nie mamy często wrażenia,
że media i społeczeństwo hołubią i kreują
na gwiazdy pozbawionych zasad prostaków
podobnych do Edka?
Recenzując „Tango” nie można nie
wspomnieć o ostatniej scenie, a więc legendarnym tańcu Eugeniusza i Edka w rytm
„La Cumparsity”. Postać Edka odczytywano w PRL-u jako atak wymierzony w ówczesnego pierwszego sekretarza, Władysława Gomułkę: komunistyczny przywódca,
człowiek bez żadnego wykształcenia rażący swym intelektualnym prymitywizmem
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
był doskonałym przykładem na to, jaką
twarz mają w rzeczywistości „postępowe” ideologie komunistyczne realizowane
w praktyce. Tango z Edkiem było więc pojmowane jako drwina z postawy wielu polskich intelektualistów, którzy zgodzili się
na reprezentowanie komunistycznego reżimu swym nazwiskiem. Dziś, w 20 lat po
upadku komuny nie musimy ograniczać się
jedynie do tej interpretacji. Sądzę, że scena przejęcia władzy przez grubianina Edka
jest raczej ilustracją znanej już od czasów
starożytnych tezy, że nadmiar wolności
może przeistoczyć się w niewolę. Scena
ta, podobnie jak i cały spektakl, udała się
reżyserowi i aktorom doskonale – wraz
z jego końcem rozległy się zasłużone,
gromkie owacje na stojąco.
Tango jest oczywiście obecne w antologii „Tango z samym sobą”. Nie jest jednakże elementem najważniejszym, lecz po
prostu „klockiem w układance”. Jak pisze
we wstępie Tadeusz Nyczek, antologii tej
nie można bowiem pojmować jako swego rodzaju „The Best of Mrożek”: Układa
się [książka – przyp. M.Sz.] mianowicie
w wielogatunkową i wielowątkową opowieść mającą swego bohatera i swoją historię. Tym bohaterem jest trochę sam
Mrożek, a trochę każdy, kto urodził się
w Polsce w XX wieku. Trzeba przyznać,
że zabieg ten udał się wydawcom wyśmienicie. Czytając kolejne opowiadania, listy
i dramaty byłem zaskoczony jak, napisane
w różnym okresie (nie są ułożone chronologicznie) utwory układają się w swoistą
biografię. Zaczyna się więc od „Dzieci
wojny” – krótkiego tekstu, w którym autor
snuje refleksje na temat doświadczeń swoich i pokolenia, które wychowywać musiało się podczas II wojny światowej. Do
doświadczeń tych nawiązuje także w sztuce
„Pieszo”. Następnym etapem („Jaworzno”,
„Płońsk”) jest okres fascynacji komunizmem, potem emigracja i związane z nią
trudności (przede wszystkim „Emigranci”
oraz listy do Jana Błońskiego i Wojciecha
Skalmowskiego), w końcu starość. Łącznie
w skład zbioru wchodzi 29 tekstów, wzbogaconych o fotografie z najsłynniejszych
inscenizacji sztuk teatralnych Mrożka oraz
o stworzone przez niego zabawne rysunki. Co ciekawe, z antologii nie wyłania się
wcale obraz Mrożka-żartownisia, jak często jest w Polsce pojmowany ów autor. Nie
znajdziemy tu więc jego absurdalnych opowiadań i sztuk takich jak choćby „Indyk”,
„Karol”, czy „Męczeństwo Piotra Ohey’a”,
teksty tu zawarte są raczej… poważne, choć
oczywiście napisane w charakterystycznym
„mrożkowym” stylu.
Szczególnie zaskoczył mnie przewijający się w kilku miejscach motyw wyrzutów sumienia z powodu młodzieńczej
fascynacji komunizmem. Wprost traktuje
o tym króciutki tekst „Rozmowa”, napisany w formie jakby wywiadu, czy może
lepiej – konferencji prasowej. Bohater (myślę że śmiało można go utożsamić z samym
Mrożkiem) stara się odpowiedzieć na pytanie dziennikarza, dlaczego był zwolennikiem idei totalitarnej. Nie usprawiedliwia
się pokrętnie, atakuje wręcz pisarzy i filozofów, którzy aby się „wybielić” pozują
na niewinnych idealistów: (…) powołanie
się na idealizm służy jako usprawiedliwienie, że brało się udział w przestępstwie,
a udział w przestępstwie jako dowód, że
było się idealistą. Do rozliczeń z komunistyczną przeszłością nawiązuje również
sztuka „Portret”, jej bohaterem jest człowiek, który dla kariery w państwie komunistycznym doniósł na swego najbliższego
przyjaciela i z powodu notorycznych wyrzutów sumienia, których w żaden sposób
nie może się pozbyć, zapada na chorobę
psychiczną. Warto nadmienić, że w latach
50-tych Mrożek pisywał do reżimowego
„Dziennika Polskiego” i podpisał się pod
rezolucją Związku Literatów Polskich potępiającą i wzywającą do jak najszybszego
ukarania księży, oskarżonych pod fałszywymi zarzutami w tzw. „procesie kurii krakowskiej”. Wola literatów została spełniona – wielu z oskarżonych skazano na karę
śmierci. Mrożek nie szuka jednak łatwych
usprawiedliwień. Choć nie był jedynym ani
nawet najbardziej gorliwym spośród pisarzy piewcą Stalina i komunizmu w Polsce,
nie tłumaczy się używając bezsensownych,
acz popularnych po dziś dzień, argumentów
które najlepiej streszcza cytat z „Kartoteki”
Różewicza: „przecież wszyscy klaskali
(…) Picasso też klaskał”.
Drugim, niezmiernie ważnym wątkiem autobiograficznym przewijającym się
w tekstach zamieszczonych w antologii
wyd. Noir sur Blanc jest bez wątpienia
emigracja. Mrożek przebywa na niej od
1963r. aż po dziś dzień, z 12 letnią przerwą
(1996-2008) na życie w Krakowie. Podczas
tych 40 lat mógł więc zaobserwować postawy wielu polskich uchodźców z różnych
warstw społecznych – a więc nie tylko emigrantów politycznych, uciekających przed
reżimem komunistycznym, ale i prostych
robotników uciekających do Francji za
chlebem. Emigrację opisują przede wszystkim dwa teksty: opowiadanie „Moniza Clavier” i dramat „Emigranci”. Pierwszy z nich
w zabawny sposób wyśmiewa kompleksy
i uprzedzenia Polaków odbywających
pierwsze podróże zza „żelaznej kurtyny”
do cywilizowanego świata Zachodu. Drugi z kolei, jest uznawany za kolejny już
w dorobku Mrożka, „arcydramat narodowy”. Mamy tu więc konfrontację uchodźcy
politycznego ze zwykłym robotnikiem, którzy mimo iż mówią tym samym językiem,
nie mogą się porozumieć. Sztuka była interpretowana jako obraz niemożności zawarcia konsensusu elit intelektualnych z prostym ludem w czasach PRL, mamy tu więc
konflikt jako żywo przypominający choćby
sytuację z „Wesela” Wyspiańskiego, do
którego niekiedy „Emigranci” są słusznie
porównywani. We Francji natomiast akcentowano filozoficzną głębię dramatu, zbliżoną nieco w wymowie do „Czekając na
Godota” Becketta. Niezależnie jednak od
interpretacji, należy uznać „Emigrantów”
za jeden z najlepszych tekstów Mrożka,
dzieło bardzo istotne w historii polskiego
teatru.
Sławomir Mrożek jest obecnie chyba
najwybitniejszym żyjącym, polskim pisarzem, z którym równać może się co najwyżej Tadeusz Różewicz i choćby z tego
powodu, warto zapoznać się z jego jakże
bogatą twórczością. Impulsem do tego
może być świetne przedstawienie Jarockiego w Teatrze Narodowym, dlatego zachęcam wszystkich czytelników Lexussa
do wizyty w Narodowym oraz sięgnięcia
przede wszystkim po dramaty Mrożka – jeśli nie te, zawarte w omawianej antologii,
to inne – nie brakuje ich przecież w każdej
porządnej bibliotece. Jego teksty są bowiem nie tylko zabawne, lecz również zmuszają do refleksji nad polskimi „cechami
narodowymi” czy naszą bolesną historią.
Popularność Mrożka na Zachodzie świadczy natomiast o tym, iż jego teksty są daleko bardziej uniwersalne niż mogłoby się to
wydawać z naszej perspektywy.
fot. Wojciech Grzędziński dla Dziennik.pl
styczeń - luty 2010|Lexu§
37
kultura
kultura
Prawnik na ekranie i co z tego wynika
Krzysztof Muciak
O
statnio poszedłem do Empiku, aby
znaleźć sobie coś, co umiliłoby
mi czas parszywego, dojmującego
warcholstwa. I oto nagle, z jednej z półek
w oczy zaświecił mi symbol sprawiedliwości.
Opatrzona brudnozłotym paragrafem spoglądała na mnie wymownie „Kolekcja Sądowa”. Trzy filmy z oscarowej półki, traktujące
o trzech różnych rozprawach; „Skandalista
Larry Flynt”, „Philadelphia”, „Sprawa Kramerów”. Przypomniałem sobie, że jeden
z nich kiedyś już widziałem, ale zbyt dobrze
nie pamiętam, zaś dwa pozostałe były mi
całkiem obce. Nie mogłem sprzeciwić się
tak wyraźnemu znakowi Niebios. Ze sklepu wyszedłem z kwitkiem (kasowym), a do
dom wróciwszy, worek rzuciwszy, zasiadłem
przed telewizorem.
Ta „recenzja” od samego początku łamie
wszelkie konwencje, więc w dalszej części
również nie będzie tu nic napisane po bożemu. Burzymy mury, łamiemy zasady, póki
nie dostaniemy dyplomu. Nie owijając w bawełnę: każdy z trzech filmów Kolekcji zrobił
na mnie kolosalne wrażenie. Każdy z nich
przedstawia zgoła inną historię, spoiwem zaś
tych historii jest motyw sądu. Pozwolę sobie
pokrótce streścić fabułę każdego z nich.
„Skandalista Larry Flynt” to fabulary-
38
zowany film biograficzny. Jego głównym
bohaterem jest (sic!) Larry Flynt (Woody Harrelson, trochę mnie denerwował), wydawca
czasopisma pornograficznego „Hustler”. Widzimy, jak, dzieckiem będąc, zaczyna karierę
biznesmena od sprzedaży bimbru mieszkańcom swojej wsi. Gdy dorasta, zostaje właścicielem klubu ze striptizem w niewielkim
miasteczku. Interesy idą mu słabo, w związku
z czym postanawia wypromować swój lokal
za pomocą wymownych broszurek z dużą
ilością nieodzianych pań. Z czasem, broszurki zamieniają się w pisemko o miłym
dla ucha tytule „Hustler”, a sam Larry staje
się powszechnie rozpoznawanym bywalcem
sal… sądowych. Jak się bowiem okazuje,
Amerykanie w latach 70. nie byli przygotowani na nagość poza swoimi sypialniami.
Flynt wiódł więc swoje życie od wyroku do wyroku.
Walcząc o swoje, stawał się
równocześnie bojownikiem
o wolność słowa (druku?
obrazu? wyrazu?). Historia
tego człowieka dostępna
jest dla każdego, chociażby
z poziomu Wikipedii, dlatego też pozwolę sobie na
spolier: sprawa Larry’ego
trafia w końcu przed sędziów Sądu Najwyższego,
którzy po burzliwym procesie przyznają obrazoburcy rację.
Czas na drugi film.
„Philadelphia” to obraz
wyjątkowo ciężki do opisania dla kogoś skłonnego do
ironii i lekkiego sarkania,
niemniej jednak lubię stawiać przed sobą cele trudne
do osiągnięcia. Pewien doskonale zapowiadający się
młody prawnik, Andrew
Beckett (oskarowa rola
Toma Hanksa, biję pokłony), dostaje ważne zlecenie
w znanej korporacji prawniczej, gdzie pracuje od
lat. Życie zadaje mu jednak
tragiczny cios: okazuje się,
że choruje na AIDS. Nie
przyznaje się do tego przed
swoimi pracodawcami, jednak jeden z nich
rozpoznaje u niego chorobę po symptomach,
które widział u innej chorej pracownicy.
Prawnik, pomimo wygranej sprawy, zostaje
wyrzucony z pracy za rzekomą niekompetencję. Prawdziwym powodem jest jednak
strach i obrzydzenie, jakie budzi wśród swoich przełożonych. Świadomość tego, że choroba jest śmiertelna, jak również pragnienie
sprawiedliwości, sprawiają, że postanawia
pozwać swoich byłych pracodawców do sądu.
Jego adwokatem zostaje Joe Miller (Denzel
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
Washington), czarnoskóry prawnik, który
początkowo również podchodzi do Becketta
z odrazą. Świadomość społeczna dotycząca
AIDS jest w tym czasie wyjątkowo niska.
Sprawę zaognia dodatkowo fakt, że Beckett
jest homoseksualistą. Historia ta jest podobno oparta na faktach autentycznych. Przed
majestatem sądu, lecz również na ulicach
Filadelfii i w życiu prywatnym bohaterów tej
historii, rozgrywa się walka z uprzedzeniami.
W bólach rodzi się tolerancja i akceptacja dla
odmienności drugiego człowieka, znikać zaczynają lęki i zabobonny strach. Niezwykle
wymowną postacią jest Miller, który w miarę postępowania procesu pozbywa się swoich
uprzedzeń i zyskuje zupełnie nowe oblicze
w oczach widza. Film nie jest łatwy, nie jest
przyjemny. Jest po prostu ważny.
Ostatnią pozycją jest „Sprawa Kramerów”.
Historia przedstawiona tutaj dotyczy walki
o prawa rodzicielskie. Ted Kramer (Dustin
Hoffman, doskonała kreacja) jest zapracowanym ekspertem od reklamy. U progu realizacji jednego z największych projektów
jego życia odchodzi od niego żona. Tym
samym zostawia go, człowieka na co dzień
żyjącego pracą, samego z ich z siedmioletnim synkiem, Billym. Ted w przyspieszonym
trybie musi nauczyć się ojcostwa. Jego syn
z trudnością przyjmuje wiadomość o tym, że
matka nie będzie już z nimi mieszkać. Wynika między nimi wiele przykrych sytuacji,
z czasem jednak przywiązują się do siebie.
Obserwujemy, jak między ojcem a synem
rodzi się silna, rodzicielska więź. I w tym
właśnie momencie na scenie pojawia się ponownie żona Teda, a matka Billy’ego, Joanna (w tej roli świetna Meryl Streep), która
postanawia odzyskać porzucone wcześniej
dziecko. Misternie budowany dramatyzm sytuacji nie mógłby zostać zmarnowany, dlatego porzućcie myśl o polubownym przekazaniu latorośli, o ile taka zakwitła w Waszych
optymistycznych umysłach. Sprawa trafia
przed sąd, a Ted, za którego wszyscy już
w tym momencie trzymamy kciuki, nagle
zostaje zwolniony z pracy. Jak potoczy się ta
historia? No dramatycznie, dramatycznie się
potoczy. W trakcie procesu, wraz z kolejnymi mowami Teda i jego ex-małżonki, nasze
sympatie chwieją się w posadach i nie wiemy
już, komu kibicować, komu bardziej zależy,
i jak będzie lepiej dla dziecka. Popłynąłem
tu trochę żartobliwie, ale prawda jest taka, że
ten film również mnie poruszył, iż żem ledwie łzę utrzymał w oku. Dwa na trzy dzieła z tej kolekcji poważnie mnie rozstroiły,
a trzecie tylko dało do myślenia (Flynt), więc
pogratulować trzeba selekcjonerom tej reprezentacji.
Wiemy już o czym mówimy, przejdźmy więc do kwestii, po co nam to wszystko.
W jaki sposób obrazy, takie jak te, mogą
przemówić do świadomości przyszłych
prawników?
Po pierwsze – wrażliwość. Historie opowiedziane przez Milosa Formana, Jonathana
Demme i Roberta Bentona (w kolejności
pojawiania się w tekście),
przepełnione są dramatycznymi wątkami, ważnymi
prawdami i trudnymi dylematami. Sytuacje stron
przedstawionych procesów
widzimy w szerokiej perspektywie; kamera towarzyszy im
w domach, na spotkaniach
rodzinnych, jako widzowie
obserwujemy ich życie prywatne, wchodzimy w intymną
relację z bohaterami filmów,
poznając, jakimi są naprawdę. W życiu zawodowym nie
będziemy mieli takiej możliwości. W zawodzie prawnika niebezpieczna bywa
sytuacja, w której kolejne
sprawy, jakimi się zajmujemy, stają się tylko przypadkami, case’ami, praktycznie
bezosobowymi kazusami do
rozwiązania. A wtedy zbliżamy się w swoim postrzeganiu
do, zaryzykuję drastyczne
porównanie, katów, czy też
członków plutonu egzekucyjnego, dla których taki
fakt, jak pozbawienie człowieka życia, jest tylko pracą.
A że żadna praca nie hańbi,
jest okej. Czy tak? Wydaje
się, że w tym rozumowaniu jest jakiś błąd, prawda? I póki go dostrzegamy, jest dobrze. Kiedy zaczynamy się skłaniać do wersji z „pracą”,
zaczyna być kiepściej.
Po drugie – warsztat. W trzech powyższych filmach możemy podziwiać kilka doskonałych kreacji aktorskich. Obrońcę
Larry’ego Flynta grał młody Edward
Norton (smaczku samemu filmowi dodaje oprócz tego fakt, że sędziego w jednym z procesów Flynta grał… sam Larry
Flynt!), oprócz niego Denzel Washington
czy Howard Duff. Każdy z nich reprezentuje inną postawę adwokacką. Jedni
grają przed sądem bardziej łagodnie, inni
ostrzej, jedni trzymają się faktów i dowodów, inni pozwalają sobie na bardziej
finezyjne zagrania, podstępne spekulacje, czy wreszcie sugerowanie świadkom
czy stronom konkretnych wypowiedzi.
Mamy okazję zastanowić się (zwłaszcza
przy „Sprawie Kramerów”) nad tym,
jaki dobór dowodów i faktów mieści się
w granicach moralności i dobrego smaku, a jaki nie. Widzimy jak różni prawnicy wykonują swój zawód, na co zwracają
uwagę, w jaki sposób prezentują swoje
racje. Wiadomo, rzecz jasna, że wszystko
co obserwujemy, to aktorstwo, niemniej
jednak aktorstwo na wysokim poziomie.
Poza tym – żaden aktor nie wymyśla swojej gry od początku, w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości. W filmach możemy także porównać, jakimi pobudkami
kierują się prawnicy. Czy są to pieniądze
i sława? Czy zależy im na rozwijaniu
własnych umiejętności? Czy dobierają
sprawy zgodnie ze swoimi zainteresowaniami? Czy szczerze chcą pomóc swoim
klientom, czy zgoła odwrotnie, obojętny
jest im ich los? Obserwując prawników
w filmach możemy poświęcić chwilę
na zastanowienie się, jaką postawę my
chcielibyśmy reprezentować w przyszłości.
Po trzecie wreszcie – Wielka Refleksja. Co to znaczy być prawnikiem?
Nie chcę balansować na cienkiej linie nad morzem patosu i banału (choć
mam świadomość, że mogłem już
z niej niepostrzeżenie zlecieć), więc
postaram się zasugerować jedynie kilka wytycznych rozumowania. Kiedy
w przyszłości podejmować się będziemy tego zawodu, jakie będzie nasze
podejście? Czy uznamy go za misję,
czy za pracę urzędniczą? Czy w ogóle będziemy się nad tym zastanawiać?
W moim przypadku, myślenie o zawodzie prawnika było raczej schematyczne.
Skończę, jak Bóg da, te studia, zrobię jakąś aplikację i założę kancelarię, z której wygrywał będę różne sprawy i kupię
dom z ogródkiem. Kiedy obejrzałem
w czasie przerwy wielkanocnej filmy
z zakupionej przed świętami kolekcji
– zacząłem myśleć inaczej. Owszem,
skończę studia, zrobię aplikację, założę
kancelarię i… I będę starał się pomagać
ludziom w ich problemach. Nie będą to
„sprawy”, tylko „ludzie”. Zmieniłem
w swoich rozmyślaniach tylko jedno słowo, ale zarazem całkowicie odwrócił się tor tego myślenia. „Skandalista Larry Flynt”, „Philadelphia”
i „Sprawa Kramerów” uświadomiły mi, że porada prawna to nie usługa, ale posługa. Dla niektórych nie liczy się motyw, tylko efekt. Jednak
będąc prawnikiem warto chyba łączyć umiejętności z odpowiednimi
moralnymi podstawami swoich działań. Tylko wtedy można osiągnąć
prawdziwą, należną satysfakcję. Polecam wszystkim
każdy z tych znakomitych
filmów z osobna. Sądzę
jednak, że dobrym pomysłem jest obejrzenie ich
wszystkich razem.
W recenzji pominięte
zostały takie aspekty, jak
muzyka, zdjęcia, w dużej
mierze gra aktorska i scenografia. Nie oznacza to
bynajmniej, że nie warto
było o nich wspominać!
Wręcz przeciwnie – gdy
słyszę teraz piosenkę Bruce’a Springsteena „Streets
of Philadelphia”, oczy automatycznie nabiegają mi
łzami… Te elementy filmów pozostawiam jednak
Wam do osobistej oceny.
Tworzą one niepowtarzalne aranżacje opisanych
przeze mnie historii i czułbym się winny, rozbijając
wspaniałą aurę tych filmów
na części składowe. Mam
nadzieję, że choć trochę
kogoś zachęciłem. Miłego
oglądania.
39
misz-masz
misz-masz
Wichrowe wzgórza i szpilki z przeceny
Izabela Smolińska
„Żyjemy żeby kochać” pisze w swojej książce (zresztą kucharskiej) Bartek- grany przez Marcina Dorocińskiego bohater
„Rozmów nocą”- walentynkowego kinowego przeboju sprzed kilku lat. Brzmi pięknie, a przy śmiałym może i zapewne
nieco naiwnym założeniu, że jednocześnie prawdziwie, właściwie na tym krótkim cytacie mogłabym zakończyć cały
nierozpoczęty jeszcze artykuł, pozostawiając wszystkich w błogim przeświadczeniu, iż „love is really around”, o czym
przekonuje nas kolejna, tym razem już nie rodzimej produkcji, komedia romantyczna „To właśnie miłość”. Jednak, po
części z przekory, po części żeby mieć nad czym dywagować przez kolejne kilka akapitów tego nie zrobię, a ów patetyczny i nieco wyświechtany, w moim osobistym przekonaniu, romantyczny frazes potraktuję nie jako konkluzję (jak
miało to miejsce w filmie), ale punkt wyjścia do dalszych rozważań...nad czym? Proszę Państwa, nad miłością właśnie.
D
o tak ważkich rozważań skłoniły
mnie wciąż ciepłe i gdzieniegdzie
jeszcze widoczne agresywnymi akcentami w designie sklepowych witryn i repertuarach kinowych oraz restauracyjnych
menu Walentynki - sztuczne i niepolskie
święto szumnie nazywane dniem wszystkich zakochanych. Zabawne i zaskakujące, że można wkładać tyle starań i wysiłku
w przygotowania dekoracji, atrybutów i budowanie nastroju czegoś, co trwa zaledwie
dobę, 24h, jeden, w dodatku roboczy, dzień.
W zasadzie nawet nie chodzi mi o nagromadzenie marketingowego kiczu. I nie
o kolejne gorsze i mniej gorsze komedie romantyczne rodzimych i zagranicznych produkcji, wyrastające niczym maślaki po ciepłym letnim deszczu. W zasadzie nie chodzi
mi nawet o sztuczne przeszczepianie niepolskich obyczajów na niwę polskich tradycji kultury i o jej niewłaściwe rozumienie.
W zasadzie nie mam niczego do Walentynek i w zasadzie to nie ich ma dotyczyć ten
tekst. W zasadzie, w pierwotnym założeniu
moim zadaniem miło być stworzenie elementarza randkowych wpadek i pomyłek.
Jednak, jak wiadomo, zasady są po to, żeby
je łamać, więc w zasadzie w tym co napiszę, nie będzie niczego niewłaściwego.
Zapewne co poniektórym może się to
wydać niewiarygodne, ale pamiętam jeszcze czasy, kiedy praktycznie nie obchodziło się Walentynek. To znaczy, nie w takim
wymiarze jak ma to miejsce obecnie. Czasem dało się komuś bardziej żartobliwą
niż poważną kartkę z serduszkiem, czasem
samemu dostało się podobną. I tyle. Żadnych dodatkowych atrakcji, żadnych szaleństw. I w zasadzie nie miał tu znaczenia
fakt czy jest się aktualnie w szczęśliwym
związku czy też jest się singlem lub „też
singielką” jak Matylda, z wspomnianych
już „Rozmów nocą”. Kiedy zatem zmieniło się nasze podejście do 14 lutego? Czy
można tu mówić o jakimś przełomowym
czy granicznym momencie? W zasadzie
nie ma to większego znaczenia. Warto się
raczej zastanowić dlaczego zmieniliśmy
nastawienie. Interesującym jest, że Ci sami
ludzie, te same pary, które jeszcze niedawno otwarcie krytykowały bezsens Walentynek, nagle zaczęły, na kolorowo zakreślać
w swoich osobistych kalendarzach datę w
połowie lutego na kilka tygodni wcześniej
40
starannie planując zestaw niespodzianek
dla swojej drugiej połówki, pełni obaw czy
w tym roku po raz kolejny uda im się zaskoczyć czymś niezwykłym i niepowtarzalnym. Z jednej strony, zapytany o podejście
do Walentynek praktycznie każdy, zgodnie z panującą powszechnie modą, je
krytykuje jako przejaw kiczu, żeby po
chwili oblać się dyskretnym rumieńcem opowiadając o tym jak w tym
roku spędzi ten wyjątkowy dzień.
To zupełnie jak z oglądaniem
„Mody na sukces” czy też, szukając na polskim rynku medialnym, pozostając jednocześnie
w
walentynkowej
tematyce
„M jak miłość”, do czego nikt
oficjalnie się nie przyznaje, ale
praktycznie każdy wie co w Grabinie piszczy i jakie problemy nękają sędzię Martę Mostowiak.
Swoją drogą, skoro już jesteśmy
przy najsłynniejszej chyba polskiej sędzinie zaraz po Annie Marii Wesołowskiej, warto chwilę się przy niej zatrzymać.
Stwórzmy szybki, skrótowy portret parapsychologiczny: kobieta koło czterdziestki (zapewne nawet nieco po), szczęśliwa
matka(bo przecież polska matka nie może
być nieszczęśliwa w polskim serialu) dorastającego syna i bardzo jeszcze nieletniej
córki, otoczona opieką i miłością rodziny
córka i siostra, spełniona zawodowo kobieta
sukcesu. Wdawałoby się, że niczego w jej
życiu nie brakuje. A jednak. Pani sędzina
ma wyraźne problemy z budowaniem relacji męsko damskich i wchodzeniem w trwałe związki. Kilkakrotnie była już mężatką
(w tym chyba dwukrotnie z ojcem własnych
dzieci), przeszła przez kilka bardziej lub
mniej burzliwych romansów. Ciągle walczą
o jej serce kolejni kandydaci, którym kibicują w kolejne poniedziałkowe i wtorkowe
wieczory (skrycie) i otwarcie widzowie
przed telewizorami.
Podobnie rzecz się ma, tym razem z męskim bohaterem- Marcinem (czy też Cinkiem, jak nazywają go przyjaciele) innego
polskiego serialu- „Teraz albo nigdy” serwowanego w niedzielne wieczory przez tvn. Ten
przystojny, grany przez nieustannie, mimo
upływu lat, chłopięco wyglądającego i pociągającego Janka Wieczorkowskiego radiowiec
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S
(nota
bene
chyba
jedyny taki
w Polsce normujący sobie zupełnie
sam godziny pracy,
którego zwykle można
spotkać wszędzie poza nią)
dzięki swojemu nieodpartemu
urokowi zdobywa wszystko czego
chce, a starsze i młodsze przedstawicielki płci pięknej same ustawiają się do
niego w kolejce. Marcin więc, jak na prawdziwego gentelmana przystało, nie chcąc
urazić żadnej, żadnej nie odmawia. Kiedy
jednak pojawia się ta jedna jedyna (czego
niestety widz musi się domyślić, bo fabuła serialu, która zresztą pozostawia wiele do życzenia pod wieloma względami,
w zasadzie tego nie pokazuje) nasz bohater
nie znajduje w sobie tyle odwagi żeby o nią
zawalczyć. Szybko też okazuje się, że pod
maską cynika i podrywacza kryje się mały
chłopiec, który jak ognia boi się odpowiedzialności i zaangażowania.
O ile w serialu problemy radiowca
Marcina czy sędzi Mostowiak, z uwagi na
niezbyt konsekwentnie pisane scenariusze
i niezbyt wielopłaszczyznowo oddane postaci, wydają się płaskie jak barszcz bez
ziarenek smaku z reklamy w tv, wydumane
i płytkie, o tyle wygląda na to, że w codziennym życiu zaczynają stanowić poważny
problem. Bo przecież czy nie jest prawdą,
że coraz częściej zamiast na jasno określone relacje decydujemy się na coś, co najlepiej oddaje jedna z opcji profilu na facebooku, pozwalająca określić swój status jako
„w skomplikowanym związku”? O ile w
ogóle można mówić o jakimkolwiek związku, bo przecież z faktu że bywa się razem,
spędza się czas czy wychodzi do kina nie
wynika wcale,
że jest się ze
sobą.
Co więcej, z faktu,
że idzie się do kina czy
na kolację z jedną osobą nie
wynika przecież, że nie można
iść z inną. Tydzień ma przecież całe
siedem dni, a to oznacza całą gamę
możliwości. I nie trzeba tu nikogo ranić
ani oszukiwać. Wystarczy tylko odpowiednio wcześniej ustalić pewne reguły i wytłumaczyć sobie nawzajem, że nie chce się
i nie umie być w związku. Proste? Bardzo. Jak
kawałek druta w kieszeni. Potem już świat stoi
otworem jak przed bohaterem „About a boy”,
który za swoje życiowe credo ograł dewizę: „Jestem wyspą. Jestem Ibizą”. Nic dodać nic ująć.
A jednak na dłuższą metę ta pozorna sielanka
wdaje się dziwnie pusta i smutna.
Jakiś czas temu, pijąc poranną kawę
włączyłam sobie do towarzystwa w charakterze tzw. szumiącego tła jeden z porannych programów serwowanych teraz przez
praktycznie wszystkie, mniej i bardziej
komercyjne, stacje telewizyjne. Przypadek
chciał, że trafiłam na dyskusję o związkach
i relacjach partnerskich, a dokładniej o głośnym od pewnego czasu zjawisku związków na odległość, określanych angielską
nazwą „living apart together”. Ich specyfika opiera się na tym, że pary, w zasadzie
wykazujące znamiona trwałych związków
(niekiedy nawet mające dziecko) spędzające ze sobą mnóstwo czasu, święta i wakacje, na co dzień mieszkają oddzielnie, każde według własnej recepty na szczęście,
spotykając się na poszukiwanie wspólnego
tylko wtedy, kiedy najdzie ich nagłą ochota.
Oczywiście w studio toczyła się ożywiona
dyskusja (której przysłuchiwałam się niezbyt uważnie, próbując pogodzić synchroniczne picie kawy, wykonanie make-up
i obliczenie z dokładnością do kwadransa
jak bardzo jestem już spóźniona) mająca
na celu rozstrzygnięcie czy takie relacje
mają sens i rację bytu czy też zupełnie
się nie sprawdzają. Pamiętam, że tym
co przykuło moją uwagę było zdanie
wygłoszone przez zaproszonego
do studia psychologa (którego nazwiska niestety nie pamiętam, za
którą to ignorancję z mojej strony
pokornie przepraszam). Pamiętna
sentencja brzmiała mnie więcej
tak: „Możemy to krytykować lub
nie, ale co jeżeli takie relacje są
jedynymi prawdziwymi relacjami, na jakie stać pewne osoby”.
W zasadzie, dobre pytanie.
No właśnie. Przecież zanim
Bartek będzie mógł napisać w swoim kulinarno- literackim bestselerze
swoja pompatyczną sekwencję, minie sporo czasu i sporo wysiłku będzie
go kosztowało przekonanie Matyldy, że
w jej życiu może być kimś więcej niż tylko „dawcą”, który odpowiedział na jej
(nota bene nieco w moim przekonaniu
rozpaczliwe i histeryczne) ogłoszenie
w gazecie i który bez żadnych konsekwencji
da jej dziecko. Dość to mało romantyczne
jak na początek jedynej prawdziwej miłości na całe życie. A jeżeli dołożymy do tego
jeszcze, że początkowo nasza modelowa
para nie znała nawet swoich imion i podczas spotkań, które najczęściej odbywały
się w McDonald’sie, zwracała się do siebie
wymyślonymi pseudonimami „Królewna” (od tej Śpiącej) i Harry (jak w filmach
z Eastwoodem), przypominającymi internetowe nicki, mamy chyba całkiem zgrabnie,
chociaż nieco w pośpiechu naszkicowany
portret współczesnych relacji, z pełnią ich
artefaktyczności,
kalkulacji i powierzchowności.
Wydaje się, że bezpowrotnie odeszły
czasy romantycznych uniesień, gorących
wyznań i szaleńczych uczuć aż po grób,
a nawet silniejszych, że posłużę się tu
wiekowym nieco sztandarowym romansem
Kate i Heathcliffa z wrzosowisk Wichrowych Wzgórz. XXI wiek to nie czas na
sentymenty. Jeżeli już miłość, to raczej ta
„w formacie jpg.”, jak w piosence Sidney’
a Polaka (nota bene z albumu „Cyfrowy
świat”). Tylko po co w takim układzie Walentynki, konwenanse, baloniki, świeczki
i ten cały krępujący niemodny romantyzm?
Po co podwójne zaproszenia na walentynkowe pokazy francuskiej czy włoskiej kuchni, wysyłane przez restauracje na skrzynki
mailowe w newsettlerach. Po co specjalne
seanse kinowe, oferty w sklepach i wyrastające na polowych łóżkach przy każdym
i przystanku autobusowym stragany z misiami, serduszkami i pękami czerwonych
jak maki róż? Wydaje się, że mimo wszystko nie jesteśmy, albo nie umiemy jeszcze
być na tyle cyniczni, żeby nie oszukiwać
samych siebie, a cały wysiłek włożony
w dobre przeżywanie Walentynek, Dni
Chłopaka, itp. ma na celu przekonywanie nas samych przez nas samych, że to,
co mamy i co wybieramy całkowicie nam
wystarcza. Nieco schizofreniczne, nieprawdaż? Być może, ale jednocześnie skutecznie
osusza łzy, które gdzieś po kryjomu ocieramy na kiczowatym happy endzie w kinie
(na komedii romantycznej, którą oczywiście skrytykujemy po obejrzeniu) nie tyle
wzruszeni ile rozżaleni, że nas nic takiego
nie ma szans spotkać.
W zasadzie, w tym wszystkim nie ma
niczego złego. Konsumenci nabywają, producenci produkują, przemysł prosperuje,
więc nakręca się gospodarka i rośnie PKB,
a hodowcy goździków i tulipanów już zacierają ręce na myśl o tym jak świetny będzie utarg w Dzień Kobiet. Romantyczny
wieczór odhaczony, kartka z kalendarza
wyrwana i na rok (albo przynajmniej do kolejnego większego bardziej czy mniej komercyjnego święta) jest spokój. W zasadzie
wszystko jest jak należy i panuje stosowna
równowaga. W zasadzie cały ten artykuł
i moje w nim rozważania można traktować
jako szukanie sobie na siłę problemów kogoś, kto po skończonej sesji nie za bardzo
ma co zrobić z wolnym czasem, co więcej,
kogo ignorancja i rezerwa odnośnie Walentynek wynikają zapewne ze znikomej kreatywności skutkującej brakiem pomysłu na
ich spędzenie, w związku z czym wszystkie
te pseudofilozoficzne wywody wynikają nie
z przekonania i wyboru, ale z konieczności.
W zasadzie można pomyśleć również tak.
Warto też jednak zastanowić się nad tym,
co powiedziała jedna z bohaterek „Rozmów nocą”, że „ przychodzi taki dzień
w życiu kobiety, kiedy nie cieszy już nawet
nowa para butów kupionych na wyprzedaży” (przepraszam wszystkich panów, ale
jakoś nie mogę sobie przypomnieć analogicznej męskiej wypowiedzi). I co wtedy?
W zasadzie, nad tym również można starać
się przejść do porządku dziennego. Jednak,
wbrew zasadom, czasem może być trudniej
niż zazwyczaj.
styczeń - luty 2010|Lexu§
41
misz-masz
misz-masz
Tomasz Pastuszka | www.paski.org
42
w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S
styczeń - luty 2010|Lexu§
43
§