Pobierz - Samorząd Studentów WPiA UW
Transkrypt
Pobierz - Samorząd Studentów WPiA UW
ISSN 1897-4759 LEXU§ Czasopismo Studentów WPiA | nr 1 (16), styczeń-luty 2010 wywiad str. 24 z Aleksandrem Milinkiewiczem o skrzyżowanie poglądów - dyskusja str. 15-23 spis treści Profesor Juliusz Bardach – wspomnienie Anna Baryła Wydarzenia Sylwester w lesie, czyli Przysucha Z ostatniej Rady Konferencja „IP a prawo konkurencji” Koło Naukowe Prawa Europejskiego Ferie Akademickie 2010 s.5 s.6 Informacje Moneta Aurea i Moneta Platina RKN bez tajemnic cz.2 Podanie w pigułce Podanie do Komisji Stypendialnej s.7 s.7 s.10 s.10 Publicystyka Do something, say something, be something Parytety – obelga dla pięknej płci Skrzyżowanie poglądów d Krzyż a nietolerancja y Polemika s Obligatoryjność ekspozycji k symbolu religijnego w szkołach u publicznych a wolność w s sprawach wyznaniowych j a Krzyż i III Rzesza Replika na krzyż fot. PAN Nie ma i nie może być w Polsce prawnika, który ukończywszy studia po II wojnie światowej, nie zetknąłby się z nim osobiście jako student, doktorant, uczestnik jakiejś konferencji naukowej, czy chociażby tylko czytelnik napisanych przez niego podręczników czy rozpraw – tak pisał o zmarłym 26 stycznia w Warszawie Profesorze Juliuszu Bardachu Jacek Sobczak, sędzia SN. Profesor Bardach zmarł w wieku 95 lat, pozostawiając po sobie ogromny dorobek naukowy w postaci prawie sześciuset prac, w tym fundamentalnych syntez: Historii państwa i prawa Polski do połowy XV wieku (1957) oraz Historii państwa i prawa polskiego (1976). A le co my, studenci Uniwersytetu Warszawskiego, wiemy o profesorze Bardachu? Kim był, kim jest dla nas, prócz tego, że współautorem słynnego podręcznika do Historii Państwa i Prawa Polskiego? Juliusz Bardach urodził się 3 listopada, w roku wybuchu I Wojny Światowej. Studia na Uniwersytecie im. Stefana Batorego związały go naukowo i emocjonalnie z Wilnem - miłym miastem nad Wilią jak zwykł o nim mówić. Jednakże to z Uniwersytetem Warszawskim współpracował od lat sześćdziesięciu, wykładając i przez czternaście lat kierując Instytutem Historii Państwa i Prawa. Na studiach zaczął interesować się historią prawa i, jak wiemy, z tego młodzieńczego zainteresowania, uczynił życiową pasję. Być może u źródeł tej fascynacji legły ówczesne nastroje, które czyniły z dziedziny dziś postrzeganej przez większość jako mało fascynującą, przedmiot silnie eksploatowany. W Polsce, pozbawionej przez cały wiek XIX i początek XX własnej państwowości, historia ustroju dawnej Rzeczypospolitej była sprawą szczególnie ważką i za taką powszechnie uchodziła. Badania naukowe prowadzone przez profesora Bardacha, a będące wynikiem jego ciekawości świata tak właśnie ukierunkowanej, 2 w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S zaowocowały tytułem profesorskim, trzema doktoratami honoris causa uniwersytetów: Łódzkiego, Warszawskiego i Wileńskiego, członkostwem Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, Polskiej Akademii Nauk, Komitetu Nauk Historycznych PAN, Komitetu Nauk Prawnych PAN. Profesor Bardach był nie tylko naukowcem, bardzo cenił sobie także współpracę ze studentami. Uważał, że uczeń to kontynuator, ale także i krytyk, czasem surowy, swojego mistrza. Ten zaś nieraz niemało może się od uczniów nauczyć. Dziś możemy korzystać już tylko z dorobku naukowego profesora, który utrwalił w swoich pracach, uznanych nie tylko przez środowiska naukowe. Rozprawy profesora Bardacha są szczególnie cenne dla nas, studentów, odbija się w nich bowiem precyzja myślenia autora, głęboka wiedza oraz autentyczne zainteresowanie prezentowanymi tematami. Z wielkim żalem pożegnaliśmy profesora Juliusza Bardacha, nestora i opiekuna polskich historyków prawa, człowieka zasłużonego dla nauki, którą się zajmował, oraz dla naszego Uniwersytetu. W naszej epoce, w której wszystko przemija, umyka z powszechnej pamięci znacznie szybciej niż w czasach minionych, możemy nie tylko mieć nadzieję, ale też dołożyć starań, by pamięć o ważnych postaciach, takich jak profesor Bardach, trwała jak najdłużej. s.11 s.13 s.15 s.15 s.16 s.18 s.22 s.23 Wywiad Jesteście elitą narodu Rozumność to trudny wyraz Ordnung muss immer sein s.24 s.27 s.30 Kultura “Imaginarium of doctor Parnassus” Zdrada inaczej Interpretacja Szwedzi na tropie! O Mrożku Prawnik na ekranie i co z tego wynika s.32 s.33 s.34 s.35 s.36 s.38 Misz-masz Wichrowe wzgórza i szpilki z przeceny s.39 Komiks s.41 LEXU§ Czas na zmiany s.4 s.4 s.5 Maciej Bisch Z awsze uważałem, że zmiany mają swój pozytywny aspekt i, będąc do szpiku kości przesiąknięty optymizmem, wolę przytoczyć korzyści z nich płynące. Szczególnie mając podstawy do twierdzenia, że są to zmiany na lepsze. Przede wszystkim zmiany rodzą dalsze zmiany, które przy odrobinie szczęścia i ciężkiej pracy przeradzają się w postęp. Jedno jest pewne i niezaprzeczalne – najgorsze jest popadnięcie w stagnację i rutynę w tym, co się robi, bowiem wszystko wokół idzie naprzód, a my zostajemy w lesie. Wierzę, że w przypadku „Lexussa” zmiana, jaką jest moja rezygnacja z funkcji Redaktora Naczelnego i szereg dalszych, które niewątpliwie nastąpią, zaowocują jeszcze lepszymi wynikami, rozwojem i, przede wszystkim, dalszym wydawaniem tego wyjątkowego czasopisma. Miło będę wspominać czas spędzony na tworzeniu kolejnych numerów wraz ze wspaniałymi ludźmi pracującymi w Redakcji, a także wszystkimi, którzy z nią współpracowali. Z dumą pełniłem funkcję Redaktora Naczelnego i z radością przyglądałem się, jak gotowe numery znikają z Wydziału jak świeże bułeczki. Czemu zatem rezygnuję przed upływem umownej kadencji? Z kilku powodów. Po pierwsze do tej pory istniało coś, co pchało mnie do przodu i kopało za każdym razem, kiedy się zatrzymywałem (o cofaniu nawet boję się myśleć); teraz tego zabrakło. Drugim powodem jest konflikt personalny z Przewodniczącym organu, będącego naszym wydawcą, który niestety zaczął przenosić się na szczebel, powiedzmy, „zawodowy”. Niezdrowa bowiem jest sytuacja, kiedy wymaga się od Redaktora Naczelnego przesyłania gotowego numeru - w celu sprawdzenia jego treści - przed podpisaniem wniosku o dofinansowanie z funduszu ogólnouniwersyteckiego. Nazwijcie to jak chcecie – dla mnie jest to cenzura. I wreszcie trzecim powodem jest niemożność zrealizowania celów, jakie sobie postawiłem przejmując kierownictwo Redakcji. Rezygnuję z funkcji, chcąc jednocześnie skupić się na najprzyjemniejszej dla mnie pracy grafika „Lexussa”. Co dalej? Kolegium Redakcyjne wybierze nowego Redaktora Naczelnego, którym - mam nadzieję - zostanie proponowany przeze mnie kandydat, Piotrek Sobczyk, student I roku, współpracujący i sympatyzujący z „Lexussem” od dłuższego czasu, a od niedawna pełniący funkcję Zastępcy Redaktora Naczelnego. Piotrek wyróżnia się pracowitością i zapałem do pracy, będąc przy tym interesującą, mającą swoje zdanie i wyraźnie określone cele osobą. Jednym słowem, według mnie, jest najlepszym kandydatem na Redaktora Naczelnego „Lexussa”. Trzeba także pamiętać, że nasze czasopismo tworzy nie tylko Redaktor Naczelny – jest dziełem o wiele szerszego kręgu osób, które dalej pisząc i działając na jego rzecz, podtrzymują tradycje wypracowane przez lata. Amen. Sprostowanie W wydaniu czasopisma „Lexuss” z grudnia 2009 roku pod artykułem „Czy będzie z nas inteligencja?” został podpisany Tomasz Sawczuk, który nie jest autorem tego tekstu. Jest nim natomiast Piotr Czepulonis. W imieniu Redakcji „Lexussa” przepraszam Piotra Czepulonisa oraz Tomasza Sawczuka za tę pomyłkę. Maciej Bisch Redaktor Naczelny czasopisma „Lexuss” Autorzy: Anna Baryła, Maciej Bisch, dr Paweł Borecki, Diana Bożek, Jakub Brzeski, Jakub Chowaniec, Magdalena Homenda, Krzysztof Jachimczak, Aleksander Jakubowski, Adam Karpiński, Łukasz Kiryłło, Rafał Kłoczko, Wiera Kupczanka, Konrad Leszko, Krzysztof Redaktor Naczelny: Maciej Bisch Muciak, Krzysztof Olszak, Damian Pietrzyk, mgr Dorota Pudzianowska, Aneta Serowik, Zastępca Redaktora Naczelnego: Piotr Sobczyk Marek Skrzetuski, Piotr Sobczyk, Marcin Szwed, Marcin „Kalafior” Szlasa-Rokicki, Marcin Sekretarz Redakcji: Krystyna Stec Wieczorek, Marcin Wrotniak oraz Prezydium RKN Współpraca: Stowarzyszenie Absolwentów WPiA UW Korekta: Piotr Hanusz, Paulina Kabzińska, Joanna Kornaszewska, Marta Matejak, Miłosz Pieńkowski, Anna Wójcik Szefowie działów: Komiks: Tomasz Pastuszka | www.paski.org Wydarzenia: Edyta Matysiak | [email protected] Publicystyka: Małgorzata Kurowska | [email protected] Nakład: 2300 sztuk Okładka: Maciej Bisch Informacje: Dominika Brzezińska | [email protected] DTP: Maciej Bisch | [email protected] Wywiad: Aleksander Jakubowski | [email protected] Kultura: Krzysztof Muciak | [email protected] Kontakt: [email protected] Misz-masz: Magda Olszewska | [email protected] Wydawca: Samorząd Studentów WPiA UW styczeń - luty 2010|Lexu§ 3 wydarzenia wydarzenia Sylwester w lesie, czyli Przysucha Konferencja „IP a prawo konkurencji” Marcin „Kalafior” Szlasa-Rokicki Rafał Kłoczko Niektórzy w klubie, inni na koncercie, jedni w ciepłym kraju, drudzy zaś w domowym zaciszu. W zasadzie, ile głów tyle pomysłów na spędzenie tej wyjątkowej w roku nocy podczas, której o ciszy nie może być mowy. Tym razem Samorząd Studentów WPiA wpadł na wyjątkowo oryginalny pomysł i zaprosił swoich znajomych do znanego im już bardzo dobrze lasu… P rzysucha to niewielka, około sześciotysięczna miejscowość, która od XV wieku nie licząc niedługich okresów wojen uchodzi za spokojne, leśne zacisze. Jednak kilka razy w roku grupy spragnionych wrażeń studentów przybywają, by podbić i obudzić tę oazę spokoju. Tak też się stało i tym razem. W dniach 30.12.2009 – 02.01.2010 odbył się pierwszy wydziałowy wyjazd sylwestrowy, który jak zwykle obfitował nowymi przygodami i dobrą zabawą. Co go odróżniało od zwykłego sylwestra? Przede wszystkim to, że jedną noc przedłużono do czterech dni, to że zamiast betonowej rzeczywistości pojawiła się przysypana śniegiem zieleń lasu oraz oczywiście to, że banał sylwestrowej zabawy został przykryty magią samego miejsca, czarem Przysuchy i związanych z nią opowieści. To wszystko nie znaczy, że zabrakło typowo sylwestrowej zabawy, bo i ta rozkwitała w pełnej krasie. Sala została odpowiednio przystrojona, stoły uginały się pod ciężarem mis i talerzy pełnych gastronomicznych smakołyków oraz butelek alkoholu, kelnerzy dwoili się i troili, by na czas podać ciepłe posiłki, a DJ wyciskał z kolumn, ile tylko był w stanie. O dwunastej w dłoniach gości pojawiły się szampany, zapłonęły race i przy ogólnych okrzykach radości w towarzystwie tańczących na niebie sztucznych ogni wszyscy zabrali się do składania sobie noworocznych życzeń. Warto również wspomnieć w tym miejscu, że zabawa została utrzymana w charakterze balu maskowego i zaraz po wyjątkowo hucznym przywitaniu Nowego Roku parkiet przemienił się na chwilę, a nawet chwil kilka, w niezapomnianą maskaradę. Czy się podobało? Wątpliwości nie ma Marta, studentka II roku, która wspomina „Był to mój pierwszy sylwester, na którym miałam okazję uczestniczyć zarówno w before (dzień wcześniej), jak i after party (w Nowy Rok). Poza tym było wielu znajomych, którzy stworzyli niepowtarzalną atmosferę i nawet zimno nie potrafiło nikomu popsuć dobrej zabawy!” Równie dobrze bawił się Michał, który opierając się na swoich doświadczeniach podkreśla, że ta inicjatywa po prostu musiała wypalić. „Jako student III roku miałem przyjemność uczestniczyć już w kilku poprzednich wyjazdach i wybierając się świętować Nowy Rok byłem przekonany, że będę się dobrze bawił. Nie myliłem się. Organizatorzy spisali się świetnie, impreza została znakomicie przygotowana. Udekorowana sala, szampan, fajerwerki, kilka ciepłych posiłków, dobry dj, niesamowici ludzie i niezapomniana atmosfera pozwoliły wejść pewnym krokiem w nowy rok. Mam Z ostatniej Rady Diana Bożek R az w miesiącu, w poniedziałek, w gmachu Rektoratu, w Pałacu Kazimierzowskim, zbiera się szacowne gremium złożone z samodzielnych pracowników naukowych (profesorowie i doktorzy habilitowani), przedstawicieli pozostałych pracowników, doktorantów i studentów, by pod przewodnictwem dziekana dyskutować na istotne dla wydziału tematy. Czym właściwie jest owa tajemnicza Rada Wydziału i jaki jest jej wpływ na każdego z nas? Rada Wydziału jest najwyższym organem Wydziału, kształtującym jego naukowe oblicze. To tutaj zapadają decyzję o wszczęciu przewodów doktorskich (ostatnio, w styczniu, takie uprawnienie rzyznano magistrom: Piotrowi Bogdanowiczowi, Monice StachowiakKudła i Justynie Celej), wyznaczeniu recenzentów i promotorów, a także powołaniu składów komisji egzaminacyjnych. Tutaj toczą się dyskusje, nieraz bardzo burzliwe, nad habilitacjami pracowników naukowych; ostatnio szeroko omawiano habilitację dra Karskiego. 4 fot. Kalafior w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S 12 stycznia 2010 roku w Sali Senatu Uniwersytetu Warszawskiego odbyła się konferencja „IP a prawo konkurencji”. Organizatorem spotkania była Katedra Prawa Własności Intelektualnej i Dóbr Niematerialnych we współpracy z Kołem Naukowym Własności Intelektualnej „IP”. Frekwencja okazała się dużym zaskoczeniem dla organizatorów – już od samego początku Sala Senatu pękała w szwach i konieczne okazało się dostawianie krzeseł w trakcie trwania konferencji. nadzieję, że za rok uda się to powtórzyć.” Myślę, że te dwie wypowiedzi odpowiednio przedstawiają opinię większości o tym wyjeździe oraz, że nadzieja powtórki za rok zostanie spełniona. Jak widać sylwestra można przedłużyć o kilka dni, niestety nie da się go jednak ciągnąć przez cały rok, mimo że WPiA zna takich, co próbują :). Tak też wydziałowy sylwester 2009/2010 został zakończony. Miał swoją historię, niezapomnianych bohaterów oraz barwne opowieści, których jednak nie sposób przelać na papier, bo niewątpliwie popsułoby to ich magię. Muszą być przekazywane werbalnie na kolejnych tego typu wyjazdach, urastać do roli legend i zachęcać kolejnych studentów do odwiedzania miejsc takich jak Przysucha, Lucień, czy Zakopane… Pamiętajcie jednak, że wystarczy zostać zachęconym tylko raz, a zrezygnować będzie już bardzo ciężko! Organ ten zajmuje się także sprawami bliższymi studenckiemu życiu – ot, choćby ostatnio, kiedy zdecydowano się ujednolicić termin opłat za powtarzanie roku (15 listopada). Szczególnie istotna dla studentów jest jedna z Komisji Rady, a mianowicie Komisja ds. Programu Nauczania. Tam ważą się losy tego jaki będzie faktyczny program naszych studiów. Na samych posiedzeniach Rady, z komunikatów Dziekana, można się dowiedzieć sporo o bieżących sprawach. W styczniu prodziekan prof. dr hab. Tomasz Giaro, prowadzący Radę w zastępstwie nieobecnego prof. dra hab. Krzysztofa Rączki zapowiedział, że 5 marca będzie dniem dziekańskim z okazji XI Naukowej Konferencji Wydziałowej. I by zakończyć miłym akcentem - koniec remontu budynku Colegium Iuridicum I („stary wydział”) jest planowany już na czerwiec 2010! W skład Rady wchodzi też 23 przedstawicieli studentów. Ich nazwiska i kontakt do nich znajdziecie na stronie Samorządu. W razie pytań i postulatów – nie wahajcie się pisać! Wśród prelegentów przedstawiciele takich uczelni i instytucji, jak PAN, UOKiK, UWM, UMK, Baker McKenzie i nasza uczelnia, którą reprezentowała kierownik Katedry organizującej spotkanie (a zarazem opiekun Koła „IP”) – dr hab. prof. UW Krystyna Szczepanowska – Kozłowska. Inwazja zimy uniemożliwiła przyjazd prof. Ewie Nowińskiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po otwarciu konferencji przez naszą Opiekun i niżej podpisanego, głos zabrał pierwszy prelegent - dr Grzegorz Materna z Polskiej Akademii Nauk (i pracownik Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów zarazem). Jego wystąpienie – dotyczące kwestii wyboru organizacji zbiorowego zarządzania przez uprawnionego w świetle prawa konkurencji – wzbudziło największe, żywiołowe wręcz zainteresowanie. Głos w dyskusji zabierały co chwilę to nowe osoby, a chętnych na zaprezentowanie swojego stanowiska bądź zadanie pytania było tak wielu, że gdyby nie brutalne zakończenie (przedłużonej o dobre 40 minut) dyskusji, prawdopodobnie trwałaby aż do wieczora. Kolejne prelekcje, przetykane umiarkowanie śmiesznymi dowcipami niżej podpisanego, także cieszyły się sporym zainteresowaniem. Gdy konferencja zbliżała się ku końcowi, gdzie zazwyczaj w takich wypadkach (godzinach mocno popołudniowych) na sali można doliczyć się zaledwie kilku zaspanych słuchaczy, w Sali Senatu wciąż znajdowało się ponad 40 osób, żywo zainteresowanych tematyką wystąpień. Jako współorganizator konferencji, osoba skrajnie nieobiektywna, jedyne, co mogę napisać, to to, że „konferencja okazała się prawdziwym sukcesem!”. Czy rzeczywiście tak było i czy licznie zgromadzona publiczność nie wyszła z Sali Senatu zawiedziona, nie mnie to oceniać. Wiem tylko, że po zakończeniu konferencji deklaracje składane przez przemęczonych jej organizacją członków Koła, że „nigdy więcej konferencji!”, szybko zostały przez nas zapomniane i z radością spoglądamy na kolejne spotkania, które mogą się pojawić pod egidą Katedry Własności Intelektualnej i Koła „IP”. Koło Naukowe Prawa Europejskiego Marcin Wieczorek D la Koła Naukowego Prawa Europejskiego rok akademicki 2009/2010, to nie tylko czas wejścia w życie Traktatu z Lizbony, czy nowej Dyrektywy usługowej, to także, a nawet przede wszystkim rok pełen pracy i wydarzeń naukowych związanych z działalnością Koła. W semestrze zimowym, w ramach wyjazdu integracyjnego Koła, zorganizowaliśmy, wspólnie z Sekcją Prawa Unii Europejskiej TBSP UJ krótką konferencję naukową, której najważniejszym punktem była dyskusja na temat statusu prawnego Karty Praw Podstawowych, mająca formę Debaty Oksfordzkiej. Dzięki tak podtrzymanej współpracy ze studentami z Krakowa, mogliśmy w grudniu 2009 r. wziąć udział w zorganizowanej przez nich konferencji naukowej „Unijne podsumowanie roku”, która była świetnym wydarzeniem naukowym i towarzyskim. Oprócz tego prowadziliśmy oczywiście cykliczne spotkania Koła na naszym Wydziale. W ramach zawiązanych znajomości, postanowiliśmy zorganizować wspólnie z Kołem Naukowym Prawa Europejskiego WPiA Uniwersytetu Łódzkiego międzynarodową konferencję naukową „Unia Europejska po Traktacie z Lizbony – zmiany i wyzwania”. Odbędzie się ona w dniach 26-27 marca 2010 r. w Warszawie. poświęcone nowym tendencjom w prawie gospodarczym oraz wspólnej polityce zagranicznej Unii Europejskiej. Ponadto w ramach konferencji odbędzie się turniej debat oksfordzkich, w którym zmierzą się studenci z czterech uczelni. W konferencji uczestniczyć będą nie tylko studenci organizujących uczelni, ale także przedstawiciele kół naukowych związanych z tematyką prawa europejskiego z największych polskich uniwersytetów, w tym między innymi z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Wrocławskiego, Uniwersytetu w Białymstoku, Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego a także z Uniwersytetów w Kijowie i Odessie. Ponadto całość konferencji będzie tłumaczona na język angielski, dzięki czemu adresowana jest także do studentów zagranicznych, między innymi przebywających w Polsce w ramach programu Erasmus. Zachęcamy gorąco wszystkich chętnych do udziału w konferencji oraz do przygotowania referatów na tematy związane z panelami dyskusyjnymi. Najlepsze z nich zostaną opublikowane w publikacji podsumowującej konferencję, a wybrane wystąpienia zostaną ponadto wygłoszone w ramach konferencji. W programie konferencji znajdują się między innymi: debata z posłami do Parlamentu Europejskiego, panele dyskusyjne Jeżeli jesteś zainteresowany dodatkowymi informacjami na temat konferencji albo działalności naszego Koła, to można je znaleźć na naszej stronie internetowej www. knpe.wpia.uw.edu.pl lub uzyskać pisząc do nas na adres mailowy [email protected]. Zachęcamy do włączenia się w działalność Koła i do zobaczenia na konferencji „Unia Europejska po Traktacie z Lizbony – zmiany i wyzwania”. styczeń - luty 2010|Lexu§ 5 wydarzenia Ferie Akademickie 2010 ć my rozkręci , że potrafi ie , w e le sz a k n ię o w dosk ieco lecze jest n jscową, ten p ie za ą m k w a za io n n d kę d je o Krzysztof Muciak iecz dy tyg wa na wyc kamień. Kie ie dlatego dentami pra amieniem o nych. Właśn u k a ” st w we legendy rs so ze co ke re js ę n o te si ie ja zain będą m wybrał tukać „B yc ć z d ys a n ra w w i ć ko ie o p lu o o o ch lk p s ty e Kto erym kim Les Orr leństwa jest prezę w szcz rcie narciars granicą sza – ro u k ce z niczego im ją im cu sk ie ancu ardziej ob yjaciół we fr a warunki b wa i ich prz ra ń. p le w ko tó o n p e iele wizytę stud cze przez w sz je zy Większość wyciągów zamykano w okolicach godziny 17.00. a k e i ludowe prz To, co działo się potem, wieczorami, jest trudne do opisania, między P iątego lutego spod warszawskiego Torwaru wyruszyły do Francji cztery autokary. Podróż z Polski przez Czechy, Austrię i Włochy odbyła się w dobrych warunkach, pojazdy wypakowane po brzegi bracią studencką i sprzętem narciarskim mknęły po autostradach (po przekroczeniu polskiej granicy), a później krętych alpejskich drogach. Podróż odbyła się dla większości osób bez problemów, jednak jeden z autokarów zgubił drogę, a następnie doświadczył problemów związanych z założeniem łańcuchów na koła, przez co jego podróż wydłużyła się z 30 do 36 godzin. Frustrację pasażerów złagodziły jednak doświadczenia kolejnych dni, a także komfortowe warunki zakwaterowania. Stacja narciarska Les Orres położona jest w Alpach Wysokich. Nasz ośrodek znajdował się na wysokości 1800 m n.p.m. Apartamenty z łazienkami i aneksem kuchennym były w pełni wyposażone, nawet w zmywarki do naczyń i piekarniki, zdarzały się również tostery. W pobliżu hotelu znajdowały się sklepy, restauracje i bary, wypożyczalnia sprzętu, sauna oraz basen z częścią otwartą, gdzie można było zażywać kąpieli z autentycznym widokiem na alpejski krajobraz. Co jednak najistotniejsze, praktycznie pod samymi drzwiami hotelu znajdowało się wejście na jeden z wyciągów, który wiózł narciarzy na stoki. innymi z tego powodu, że szeroko pojmowana aktywność towarzyska rozbijała się na różne pokoje w hotelu. Tam, dziwnym trafem, królowała gra towarzyska, polegająca na odgadywaniu postaci, znana ostatnio z filmu „Bękarty Wojny” Quentina Tarantino. Wspólnie pobawić się można było również w dyskotece, oddalonej od ośrodka o 10 (tam) lub 20-25 minut drogi (z powrotem). Organizatorzy wyjazdu z firmy FeelTheFlow zapewnili uczestnikom nie tylko świetne warunki pobytu i górę do zjeżdżania. W ramach pobytu w Les Orres czekało na nas wiele niespodzianek. Jedną z nich był konkurs w zjeździe na byle czym, znany także pod nazwą „Kaucja Racing”. Do zażartego wyścigu stanęło wielu zawodników, poruszających się między innymi na garnku, stoliku plastikowym, w walizce, pokrowcu na narty oraz na blasze z piekarnika. Niekwestionowanym zwycięzcą został jednak jeździec na desce klozetowej, który uzyskał najlepszy czas z palcem w… nosie. Największą niespodzianką wyjazdu był jednak zorganizowany przez FtF koncert. Na scenie plenerowej na dziedzińcu naszego hotelu wystąpił Tede wraz z ekipą Wielkiego Joł. Występ zgromadził rzeszę fanów rapera oraz rzeszę ludzi, którzy nie słuchają rapu, ale umieją docenić wielkiego artystę, zwłaszcza wówczas, kiedy przyjeżdża za nimi do Francji, aby im zaśpiewać o goniących się drinach czy popsutym zwierzątku z kolcami. Trzecią rzeszę stanowili słuchacze balkonowi, którzy raczyli się muzyką i pompowaniem bitu z bezpiecznej odległości. Szósta edycja Ferii Akademickich była, można śmiało powiedzieć, świetną przygodą. Organizatorzy zadbali o to, by atrakcji nie zabrakło, doskonale wybrali miejsce i pomimo kłopotów organizacyjnych trzymali rękę na pulsie i aktywnie pomagali dopiąć wszystko na ostatni guzik. To wszystko za niezwykle, jak na standard wyjazdu, niską cenę. Czekamy na kolejne wydanie zimowej imprezy. Ciekawe kogo tym razem uda się ściągnąć na koncert? fot. Krzysztof Mu ciak Do naszej dyspozycji było prawie 100 km tras o zróżnicowanym poziomie trudności. Wyciągi krzesełkowe i orczykowe dowoziły narciarzy i snowboardzistów na różne trasy położone na zboczach trzech szczytów o wysokości 2660, 2659 i 2703 m n.p.m. W okolicach wyciągów znajdowały się kolejne bary i restauracje, gdzie przy ładnej pogodzie rozstawiano leżaki, z których chętnie korzystano. Przerwy w szusowaniu można było więc spożytkować na posiłek i kąpiele słoneczne. Gdyby jednak i to się znudziło, w stacji Les Orres na wysokości 1650 m, do której bez problemu zjeżdżało się na nartach, można było przejechać się na torze saneczkowym. 6 w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S ny . Marta Szczęsny fot fot. Marta Szczęs g” - ko „Kaucja Racin nkurs w zjeźdz ie na byle czym informacje Konkurs Moneta Aurea i Moneta Platina – audyt i podatki dla każdego studenta J eśli jesteś studentem i chciałbyś wygrać jeden z 10 płatnych staży w firmie Deloitte, wziąć udział w interesującym szkoleniu oraz wygrać nagrody pieniężne i rzeczowe, nie czekaj dłużej! Zarejestruj sie na stronie: www.moneta.interia.pl Ruszyła VI edycja konkursu podatkowego Moneta Aurea oraz IV edycja konkursu wiedzy o audycie, rachunkowości i sprawozdawczości finansowej – Moneta Platina. Organizatorami konkursów są firma Deloitte, dziennik „Rzeczpospolita”, portal INTERIA.PL, Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Poland oraz AIESEC. Oba konkursy skierowane są do studentów wszystkich polskich szkół wyższych, niezależnie od kierunku, roku i trybu studiów, a także absolwentów do roku po obronie. Na najlepszych czekają praktyki w Dziale Audytu i Doradztwa Podatkowego firmy doradczej Deloitte, staże dziennikarskie w „Rzeczpospolitej”, szkolenie z autoprezentacji przeprowadzone przez firmę BC Systems oraz nagrody rzeczowe. Ponadto na najlepszych w każdym z konkursów czekają nagrody pieniężne – zwycięzca otrzyma 3 tys. złotych, laureat drugiego miejsca 2 tys. złotych, a trzeciego tysiąc złotych. Zasady obu konkursów są podobne. 80% pytań (300) zostanie opublikowanych na stronach serwisu internetowego, przygotowanego przez portal INTERIA.PL - www.moneta.interia.pl. Pozostałe powstaną na bazie artykułów publikowanych w terminie od stycznia do 31 marca na łamach dziennika „Rzeczpospolita”. Na losowo wybrane pytania uczestnicy obu konkursów będą odpowiadać podczas testu on-line, który odbędzie się 14 kwietnia dla konkursu Moneta Aurea i 15 kwietnia dla konkursu Moneta Platina. Warunkiem uczestnictwa jest wypełnienie formularza rejestracyjnego, dostępnego na stronie internetowej konkursu - rejestrować można się już od początku stycznia. Najlepsi przejdą do kolejnych etapów: testów oraz odpowiedzi ustnych. Uczestnicy ścisłego finału podczas uroczystej gali będą odpowiadać na jedno i to samo pytanie przed Jury złożonym z profesorów prawa, dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, pracowników Deloitte oraz publicznością. Finałowa gala odbędzie się w maju 2010. RKN bez tajemnic cz.2 Jakub Chowaniec, Damian Pietrzyk, Aleksander Jakubowski, Prezydium RKN Koła: rejestracja i ustrój Jak zarejestrować Koło na WPiA UW? – wiadomości ogólne Koło Naukowe, jak każda organizacja studencka, jest rejestrowane przy Rektorze Uniwersytetu Warszawskiego. To Rektor UW jest organem odpowiedzialnym za prowadzenie rejestru uczelnianych organizacji studenckich. Podstawowe akty normatywne regulujące tryb rejestracji organizacji studenckich: a. Art. 205 oraz 210 Ustawy z dnia 27 lipca 2005 r., Prawo o szkolnictwie wyższym, (Dz. U. z dnia 30 sierpnia 2005 r. z późń. Zm.) b. §126 załącznika do uchwały nr 115 Senatu Uniwersytetu Warszawskiego z dnia 21 czerwca 2006 r., Statut Uniwersytetu Warszawskiego c. Zarządzenie nr 17 Rektora Uniwersytetu Warszawskiego z dnia 4 maja 2007 r. w sprawie szczegółowych zasad i trybu rejestracji uczelnianych organizacji studenckich i uczelnianych organizacji doktorantów na Uniwersytecie Warszawskim. Zgodnie z powyższymi przepisami, Rektor UW prowadzi Wykaz Kół Naukowych i Artystycznych w którym rejestruje się wszystkie uczelniane organizacje studenckie, w tym także koła naukowe. Wymogi do założenia organizacji studenckiej z siedzibą przy WPiA UW a. Kontakt z RKN Rada Kół Naukowych Wydziału Prawa i Administracji to dobrowolne porozumienie kół naukowych działających przy Naszym Wydziale. Jednakże mocą zarządzeń Dziekana WPiA UW, RKN zyskał pewne kompetencje w zakresie funkcjonowania kół naukowych zarejestrowanych przy WPiA UW. Jednym z nich jest wniosek RKN do Dziekana WPiA UW na wyrażenie pozytywnej opinii w sprawie wniosku studentów o zarejestrowanie uczelnianej organizacji studenckiej. Lapidarnie rzecz ujmując, RKN bada wniosek, rozpatruje go i jeżeli wyda pozytywną opinię, wtedy Dziekan podpisuje wniosek, co jest wymogiem koniecznym do zarejestrowania organizacji. b. Dokumenty dla RKN Rada Kół Naukowych do zbadania wniosku potrzebuje następujące dokumenty: - wypełniony wniosek o zarejestrowanie uczelnianej organizacji studenckiej (załącznik nr 1 do Zarządzenia nr 17 Rektora Uniwersytetu Warszawskiego z dnia 4 maja 2007 r. w sprawie szczegółowych zasad i trybu rejestracji uczelnianych organizacji studenckich i uczelnianych organizacji doktorantów na Uniwersytecie Warszawskim), - listę członków – założycieli wraz z numerami telefonów i adresami e-mail (może to być dodatkowa kopia wniosku) - projekt regulaminu organizacji, - opinię opiekuna organizacji (wymagany co najmniej stopień naukowy doktora) o celowości założenia organizacji - co najmniej półroczny plan działalności c. Rozpatrywanie wniosku RKN badając wniosek może wezwać członków – założycieli do odpowiedzi na pytania Prezydium RKN, do naniesienia koniecznych poprawek do projektu Regulaminu do uzasadnienia konieczności założenia organizacji, do przedstawienia perspektyw przyszłej działalności, itp. RKN musi zbadać, czy zakres działania organizacji nie pokrywa się z zakresem działania innej organizacji. W przypadku, gdy istnieje organizacja studencka zajmująca się tą samą lub bardzo zbliżoną tematyką, RKN wydaje negatywną opinię. d. Po rozpatrzeniu i wyrażeniu opinii RKN podejmuje dalsze działania. Gdy jest to opinia negatywna, informuje się o tym członków – założycieli. Opinia dostarczana jest Prodziekanowi ds. naukowych WPiA UW oraz do członków – założycieli; na prośbę tych ostatnich zwracane są złożone uprzednio dokumenty. Gdy opinia jest pozytywna, RKN całość dokumentów dostarcza Prodziekanowi ds. naukowych WPiA UW (oczywiście informując o tym członków założycieli) i po uzyskaniu pozytywnej opinii Prodziekana, dostarcza dokumenty do Biura Spraw Studenckich, które zajmuje się rejestracją, zgodnie z § 2 ust. 3 przedmiotowego zarządzenia. Po uzyskaniu zgody Prorektora ds. studenckich UW, organizacja zostaje wpisana do rejestru (wpis konstytutywny – powstanie organizacji z chwilą wpisu do rejestru) styczeń - luty 2010|Lexu§ 7 informacje informacje Obowiązki organizacji studenckich a. Względem Rektora - pisemne poinformowanie Rektora o zmianach regulaminu organizacji oraz składu zarządu organizacji w terminie 14 dni od zmiany. Wymaga się dołączenie protokołu z obrad walnego zgromadzenia członków organizacji. - składanie corocznego sprawozdania z działalności w minionym roku kalendarzowym (corocznie do 31 stycznia roku następującego, czyli do 31.01.2010 organizacja ma obowiązek złożyć sprawozdanie za rok 2009). - w przypadku korzystania z przyznanych środków finansowych, organizacja zobowiązana jest do złożenia organowi, który środki przyznał, Rektorowi oraz opiekunowi sprawozdania i rozliczenia z przyznanych środków; w praktyce składa się sprawozdanie do RK jako organu działającego w imieniu Rektora UW. b. Względem Wydziału - praktycznie egzekwowanie zobowiązań organizacji względem Wydziału zostało przekazane RKN - organizacje nie zrzeszone w RKN do 15 listopada zobowiązane są do złożenia sprawozdania z działalności w minionym roku akademickim i programu działalności na kolejny rok akademicki c. Względem RKN - informowanie Prezydium RKN o zmianach w zarządzie organizacji oraz zmianie statutu organizacji - składanie kopii sprawozdania z działalności składanego Rektorowi UW - składanie planu działalności w przyszłym roku akademickim - złożenie sprawozdania merytorycznego i rozliczenia finansowego - obecność na posiedzeniach Zgromadzenia Prezesów RKN - wykonywanie decyzji RKN nałożonych na organizację w sposób zgodny z Regulaminem RKN. Co zawiera Regulamin (standardowy) Koła? Wymagania dotyczące treści Regulaminu Koła określa Zarządzenie nr 17 Rektora UW z dnia 4 maja 2007 r. w sprawie szczegółowych zasad i trybu rejestracji uczelnianych organizacji studenckich i uczelnianych organizacji doktorantów na Uniwersytecie Warszawskim. W § 3 ust. 3 stwierdza się, iż Regulamin powinien określać: 1) nazwę i siedzibę organizacji, 2) cele oraz sposoby ich realizacji, 3) zasady nabywania i utraty członkostwa, 4) sposób powoływania władz organizacji, zakres ich kompetencji oraz czas trwania 8 kadencji, 5) sposób reprezentacji organizacji, 6) tryb uchwalania regulaminu i jego zmian, 7) tryb podjęcia decyzji o rozwiązaniu organizacji. Do powyższego Zarządzenia dodano Załącznik nr 2: Regulamin Uczelnianej Organizacji Studenckiej Uniwersytetu Warszawskiego (wzór), który zawiera przykładowy Regulamin Koła. Regulamin musi zawierać wspomniane wyżej elementy jednak sposób ich unormowania oraz wszystkie dodatkowe elementy pozostają do swobodnego ustalenia przez Koło. Nie trzeba kopiować postanowień przykładowego Regulaminu zawartego we wspomnianym Załączniku. Wynika to z autonomii jaką koła mają zagwarantowane na mocy ustawy prawo o szkolnictwie wyższym. Wskazane wyżej Zarządzenie oraz Załączniki znajdują się na stronie Rady Konsultacyjnej ds. Studenckiego Ruchu Naukowego Uniwersytetu Warszawskiego – www.rada. uw.edu.pl – w zakładce „Zasady zakładania i funkcjonowania Kół”. Co to jest zarząd Koła, co to jest komisja rewizyjna? Zarząd organizacji to organ wykonawczy do którego zadań należy wykonywanie statutu organizacji, uchwał walnego zgromadzenia członków organizacji oraz wszystkich innych zadań niezastrzeżonych dla kompetencji innych organów. Z reguły organ 3- lub 5- osobowy. Liczebność oraz inne kwestie z nim związane organizacja reguluje w swoim regulaminie. Komisja rewizyjna to organ kontrolny w organizacji wpisany w Statucie Koła. Z reguły głównym zadaniem jest kontrola finansowa koła, choć regulamin może nałożyć tutaj także inne obowiązki lub kompetencje, jak choćby opiniowanie zmian w regulaminie, wydawanie opinii w sprawie wyrażenia absolutorium zarządowi organizacji itd. Z reguły organ 3- osobowy. Regulamin organizacji powinien enumeratywnie wymienić kompetencje tego organu. Sprawozdanie Komisji Rewizyjnej można dołączyć do sprawozdania rocznego do RKN. Praktyka Jak skutecznie zarządzać Kołem? Każde Koła działa we właściwy sobie sposób. Jednak istnieją pewne cechy wspólne. Należy zadbać o odpowiedni podział zadań zgodny z klasycznymi zasadami zarządzania (zakładając iż Koło liczy więcej aktywnych członków, niż Zarząd i Komisja Rewizyjna). Prezes powinien skupić się na koordynacji wszystkich projektów i unikać załatwiania wszystkiego na własną rękę, ponieważ po pierwsze nie pozwala angażować się wtedy w prace Koła innym członkom, po drugie w końcu nie udźwignie wszystkich obowiązków. Warto odpowiednio dobrać pozostałe osoby do Zarządu, które będą miały jasno podzielone zadania, np. sekretarz dba o finanse, wiceprezes odpowiada za przygotowanie jakiejś konferencji, jedna osoba od spraw informatycznych i technicznych, etc. Na członkach Zarządu powinien spoczywać realny ciężar zarządzania poszczególnymi projektami, co czynią po konsultacjach z Prezesem, który wytycza kierunki prac. Do każdego projektu należy włączyć członków i sympatyków Koła by mieli okazje się z Kołem utożsamić oraz wziąć na siebie część odpowiedzialności. Tak powstaje co najmniej trójszczeblowa struktura: Prezes – Zarząd - członkowie i sympatycy. Wtedy Prezes komunikuje się z Zarządem, a poszczególni członkowie Zarządu z członkami zaangażowanymi w projekty, które oni koordynują. Ponieważ ryba psuje się od głowy, kluczowa jest jedność i zgoda w gronie Zarządu. Sprawdzają się cotygodniowe spotkania Zarządu, najlepiej przy kawie lub na obiedzie, gdzie można przedyskutować bieżące sprawy oraz strategiczne sprawy Koła oraz zacieśnić przyjaźnie między członkami Zarządu. Poszczególni członkowie Zarządu już we właściwy dla projektu sposób komunikują się z członkami i sympatykami Koła. Podsumowując kluczowa wydaje się zasada delegacji: to czego nie musisz robić osobiście, proś innych. Rola opiekuna Koła. Czy może być kilku Opiekunów? Rola Opiekuna jest niezmiernie ważna dla każdego Koła. Po pierwsze w rozwoju naukowym członków, gdyż to właśnie Opiekun może doradzić i pomóc w przygotowaniu referatu, artykułu, doborze gości na konferencję lub spotkanie oraz doradzić dobór ścieżki kariery naukowej. Po drugie Opiekun może znacząco pomóc w sprawach organizacyjnych i finansowych Koła, znając na Wydziale wiele osób, może wesprzeć pewne przedsięwzięcia, a jego podpis jest konieczny na wszystkich ważnych dokumentach Koła (wnioski do Rady Konsultacyjnej, Preliminarz dla Rady Kół Naukowych WPiA, coroczne sprawozdania dla Rektora, etc.). Po trzecie wreszcie, co wydaje się najważniejsze, Opiekun może pomóc w naszym rozwoju osobistym. Jako osoba starsza i doświadczona może pełnić niejako rolę starszego brata/siostry lub po latach nawet przyjaciela. Dlatego istotne jest by Opiekun nie był jedynie Opiekunem „papierkowym”, lecz był realnie zaangażowany w prace Koła. Co więcej warto, aby przynajmniej członkowie Zarządu mieli z Opiekunem bliski i zażyły kontakt oraz łatwy i szybki dostęp. Oczywiście wymaga to wysiłku Zarządu, ale także sam Opiekun musi chcieć pomóc. To wszystko pozwala realizować wspomniane wcześniej 3 powody dla których Opiekun jest w Kole ważny (szczególnie powód trzeci). Opiekunów może być kilku i może być to korzystne. Nie ma tu żadnych ograniczeń poza zdrowym rozsądkiem. Jak zapewnić Kołu „długowieczność”? lecz nie może być zbyt wąska. Pomocne są wyjazdy, szczególnie obozy integracyjne oraz udział imprezach o większej skali, np. Targi Kół Naukowych. Jak to i w życiu ważny jest osobisty przykład i wzór, a więc zapraszanie i zachęcanie swoich znajomych z Wydziału do wzięcia udziału w pracach naszego Koła. Ważne, aby w ogóle taki cel sobie postawić, ponieważ wiele Kół powstało z myślą tylko i wyłącznie o doraźnych celach członków założycieli. Środki do osiągnięcia tego celu są podobne jak przy przyciąganiu nowych członków do Koła. Poza głównym obszarem zainteresowań naukowych, który oczywiście jest ważny i powinien być interesujący dla studentów, muszą być również spełnione inne warunki. Ważne by stworzyć koleżeńską atmosferę wśród członków Koła, czyli budować mikro-społeczność na Wydziale. Sprzyja również dbałość o zachowanie rocznych terminów upływu kadencji władz Koła. Oczywiście poszczególne osoby mogą pełnić funkcje w Kole dłużej niż 1 rok, ale niekorzystna jest często spotykana tendencja, iż jedna lub kilka osób pełni swoje funkcje do momentu ukończenia studiów, co nie pozwala płynnie i regularnie angażować kolejnych członków Koła i powierzać im funkcje w Zarządzie. Brak wtedy tak zwanego „krążenia elit”, następuje skostnienie struktury Koła. Lepiej jeżeli studenci V roku pełnić będą rolę mentorów. Oczywiście istotna jest tu także rola Opiekunów, którzy również powinni patrzeć na Koło i jego plany w dłuższym horyzoncie czasu oraz służyć swoim czasem i radą członkom Koła. Kiedy Koło funkcjonuje już co najmniej kilka lat, może dojść do pożądanej sytuacji, kiedy to byli członkowie Koła zostaną na Wydziale w charakterze pracowników naukowych. Wpierw jako doktoranci mogą służyć swoim doświadczeniem, a później jako doktorzy, mogą stać się kolejnymi Opiekunami Koła. Ciągłość i długowieczność pomaga również zapewnić część spotkań Koła o charakterze otwartym. Z punktu widzenia pracy naukowej, część spotkań może i powinna odbywać w grupie członków Koła, jednak musi istnieć możliwość dopływu kolejnych członków, dlatego Koła nie powinno zamykać się. Co jeśli inne Koło Naukowe podejmuje działania wchodzące w zakres tematyczny mojego Koła? Czy mogę temu jakoś przeciwdziałać? Jak przyciągnąć nowych członków do Koła? Jak skutecznie zaprosić gościa na spotkanie Koła? Kiedy Koło jest dobrze zarządzane, jest aktywne i posiada wiele projektów oraz realizuje warunki zapewnienia długowieczności kolejni członkowie na pewno będą napływali. Jednak kluczowe wydaje się podkreślenie roli Koła, jako społeczności, grona znajomych i przyjaciół, w czym udział brać powinni Opiekunowie, ponieważ to tworzy wyjątkową tożsamość danego Koła. Oczywiście tematyka, którą zajmuje się Koło może być niszowa, Obowiązują tutaj wszelkie dobre obyczaje i savoir-vivre, które powinny być powszechnie znane. Warto zaprosić gościa z odpowiednim wyprzedzeniem, w zależności od osoby oraz rangi przedsięwzięcia: od tygodnia do niemalże rocznego wyprzedzenia. Często przydaje się rekomendacja, np. Opiekuna, który jeżeli jest gościowi znany może skłonić Go do przyjęcia zaproszenia. Należy odpowied- Zasadnicza odpowiedź, jeśli nie jest to działanie sprzeczne ze Statutem Koła, brzmi: nie. Brak możliwości nałożenia sankcji na Koło „wchodzące” w kompetencje innego wynika z zasady zdrowej rywalizacji Kół – jeśli oba Koła pragną realizować dany temat, konkurencja między nimi może przynieść dla nauki i ruchu naukowego korzyści. Każda organizacja studencka jest w pewnym sensie autonomiczna. Sama decyduje o swoim statucie i planach działalności – jest to jeden ze sposobów realizacji swobody zrzeszania się, W przypadku zaistnienia konfliktu w zakresie działalności między Kołami, Prezydium RKN może zwołać spotkanie Prezesów lub innych upoważnionych przedstawicieli będących w sporze Kół, celem polubownego załatwienia sporu. W przypadku niemożności rozwiązania konfliktu w ten sposób, Prezydium może zwrócić się o podjęcie działań do opiekuna Koła, zwłaszcza Koła działającego wbrew Statutowi w zakresie tematycznym innego Koła. Jeśli i te starania nie dadzą rezultatu, Prezydium może poinformować o nieprawidłowym postępowaniu Koła Zgromadzenie Prezesów oraz władze Wydziału. Wreszcie Prezydium może wziąć działalność konfliktogenną Koła pod uwagę podczas przyznawania środków finansowych. Ostatecznym rozwiązaniem, dopuszczalnym w wyjątkowej sytuacji, jest zwrócenie się przez Prezydium RKN-u do Rektora o poddanie na Senacie UW pod głosowanie uchwały rozwiązującej Koło Naukowe, działające wbrew swojemu Statutowi i dobrym obyczajom. nio wcześnie poinformować o miejscu i godzinie spotkania, ustalić temat oraz ewentualne materiały, z którymi członkowie powinni się zapoznać przed spotkaniem. Aby uniknąć niespodzianek, warto kilka dni przed spotkaniem potwierdzić chęć przybycia gościa. Czy organizacja obozu/wyjazdu przez Koło to trudna sprawa? Co zrobić by się udało? Każdy wyjazd jest przedsięwzięciem trudniejszym niż zwykłe spotkanie Koła oraz wymagającym zdolności organizacyjnych członków Koła. Wpierw należy zdefiniować cel wyjazdu: integracyjny, naukowy lub najlepiej integracyjno-naukowy. Należy zadbać o dogodne miejsce, transport oraz zachęcić potencjalnych uczestników wyjazdu, w czym pomóc może dofinansowanie, co obniży koszty poniesione przez uczestników. Jednak kluczowe są nie technikalia, lecz meritum, czyli plan i uczestnicy wyjazdu. Dobrą atmosferę należy budować przez integrację uczestników, wspólne spotkania, wycieczki, posiłki, etc. Plan warto różnicować oraz zadbać o odpowiednią ilość czasu wolnego. Wcześniej należy zaprosić potencjalnych gości, np. naukowców oraz zaplanować plan prac, np. wygłoszone referaty, wspólne warsztaty, etc. Jak wynająć salę na terenie Uniwersytetu/Wydziału? 1. Sale w gestii WPiA UW: - Collegium Iuridicum I (po remoncie) - Collegium Iuridicum II - Collegium Iuridicum III - Stary BUW – II piętro - Budynek wynajęty przez WpiA UW – ul. Nowy Świat 69 Sekcja Obsługi Komputerów - p. Grażyna Stępień – pokój 3.06 w Collegium Iuridicum III 2. Sale ogólnouniwersyteckie: a. W gestii Kanclerza: - Sale w Pałacu Tyszkiewiczów-Potockich (sala Balowa i Bilardowa) - Sala Senatu - Sala Złota Sekretariat Kanclerza - p. Jolanta Jasińska – pokój 16 w Pałacu Kazimierzowskim b. Sale w gestii Rektora: - Sala im. Brudzińskiego - Aula w starym BUWie - Aule w Audytorium Maximum Biuro Spraw Studenckich; Sekcja Toku Studiów – p. Wanda Drażan – pokój 21 w Pałacu Kazimierzowskim Powyższe opracowanie znajduje się na stronie Rady Kół Naukowych Wydziału Prawa i Administracji UW w w w. r k n . w p i a . u w. e d u . p l w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S styczeń - luty 2010|Lexu§ 9 publicystyka informacje Podanie w pigułce Anna Baryła Studiujemy na wydziale, gdzie większość problemów możemy rozwiązać za pomocą podania. Adresaci naszych wniosków mogą być rozmaici – od Dziekana zaczynając, na podjednostkach Samorządu kończąc. Pierwszą trudnością, jaką napotkamy, jest ustalenie, do kogo zwrócić się z nurtującym nas problemem. Ten punkt zwykle przechodzimy gładko, intuicyjnie wyczuwając, kto może okazać się nam najbardziej pomocny, dodatkowo możemy się wspomóc niemal wszechwiedzącym internetem oraz poradami starszych kolegów. Następny krok jest jednak znacznie trudniejszy, polega bowiem na samodzielnym zmierzeniu się z formułowaniem niemal literackiego dzieła, które musi spełniać dwie, wydawałoby się wykluczające się, funkcje: informacyjną i perswazyjną. Jakże bowiem podawać jedynie suche fakty, nie ubarwiając swojego problemu, nie dorzucając kilku okoliczności sprzyjających, a wszystko gwoli słusznego niewątpliwie celu pozytywnego rozpatrzenia podania? Wydaje się jednak, że można napisać podanie, nie uciekając się do błagalnych próśb i gróźb. Najistotniej- sze pozostaje rzetelne przedstawienie sytuacji, uwzględniające najważniejsze okoliczności dotyczące sprawy, odpowiednie umotywowanie swojej prośby, pamiętanie o wszystkich elementach kluczowych dla podania (w tym mile widziane powołanie odpowiednich przepisów) oraz odrobina szczęścia. I choć nie znalazłam jeszcze uniwersalnej recepty na ostatni z postulatów, to w cyklu artykułów, który zostaje właśnie zainicjowany niniejszym, postaram się Wam, Szanowni Czytelnicy, dostarczyć przepisu na spełnienie pozostałych. Podanie w pigułce: Podanie do Komisji Stypendialn ej Anna Baryła W tym numerze „Lexussa” zamieszczamy kilka praktycznych informacji dotyczących składania podań do jednej z najbardziej obleganych instytucji naszego Wydziału – Komisji Stypendialnej. Chociaż zawierucha związana z akademikami niemal już ucichła, to inne kwestie, którymi zajmuje się Komisja, pozostają nadal aktualne. Każdy, kto znajduje się w trudnej sytuacji finansowej, ma szczególe osiągnięcia w sporcie lub ma stwierdzoną przez lekarza niepełnosprawność, może ubiegać się o odpowiedni dla niego rodzaj świadczeń. Cała procedura rozpoczyna się złożeniem podania albo na ręce członków Komisji w trakcie jednego z jej dyżurów albo drogą pocztową (oczywiście z możliwością telefonicznej weryfikacji faktu, czy podanie dotarło). Jednak tylko dla nielicznych czytelników Regulaminu znajomość z Komisją zakończy się na jednym spotkaniu. Oczywiście, nie należy tracić nadziei, że uda się tego dokonać. Z drugiej strony samo wizytowanie Komisji może być wcale przyjemne, z uwagi na fakt, że jej członkowie to bardzo sympatyczne i pomocne osoby. Kluczowymi przesłankami formalnymi, jakie należy spełnić, by nasz wniosek został uwzględniony, jest odpowiednie wypełnienie podania (zdecydowana większość ma charakter szablonu) i skompletowanie dokumentów. Najczęstszymi błędami, które popełniają studenci przy wypełnianiu podań, są: brak numeru albumu, trybu studiów i, przede wszystkim, roku studiów (nie wpisuje się tam roku akademickiego 2009/2010, a rok studiów, na którym się jest). Co się zaś tyczy dokumentów, to rzadkością jest, gdy złożone zostają wszystkie niezbędne dla naszej sprawy. Stąd zachęcam do dokładnego zapoznania się z listą dokumentów, która dostępna jest na 10 stronie Samorządu WPiA w zakładce „Komisja Stypendialna”. Jedynym „otwartym” pytaniem przed którym możemy ewentualnie stanąć, jest pytanie o opis sytuacji we wniosku o zapomogę. Z racji tego, że zapomoga przysługuje osobie, której nagle pogorszyła się sytuacja, należy tam zamieścić wyjaśnienie tego pogorszenia oraz załączyć dokumenty potwierdzające, iż zdarzenie miało miejsce. Zapomoga przysługuje dwa razy w roku, ale za każdym razem z innego powodu. Może mieć formę zwolnienia z czesnego lub częściowego jego umorzenia. Praktyczna rada w tej sprawie od Marty Jacyno, byłego członka Komisji Stypendialnej, , jest taka: „Proponuję nie składać podań, że dochody w rodzinie są niskie, bo to i tak nic nie da. Ani, że trzeba ziemniaki na zimę kupić, czy rodzice muszą kupić rodzeństwu kurtki i czapki na zimę albo że nie jest się z Warszawy, a utrzymanie w Warszawie kosztuje, bo to wiemy wszyscy. Ponadto – ślub czy urodzenie dziecka nie mogą być zaliczone jako okoliczności pogarszające sytuację.” Studenci ubiegający się o stypendium socjalne (przyznawane osobom o niskim miesięcznym dochodzie na członka rodziny) oraz ci, którzy będą w przyszłości składać podanie o akademik, dokonują samodzielnie wyliczenia owego dochodu. Najczęściej jednak komuś niedoświadczonemu w tej materii trudno jest za pierwszym razem zrobić to zupełnie dobrze, stąd to zadanie zwykle w konsekwencji spada na Komisję. By jednak usprawnić jej pracę, warto pamiętać o uwzględnieniu w rachunku całości dochodów wszystkich członków rodziny oraz o dostarczeniu odpowiedniej dokumentacji. Jeśli chodzi o przesłanki nieformalne, mile widziany jest estetyczny wygląd w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S podania. Najlepiej, by było ono w formacie A4, w koszulce umożliwiającej jego wpięcie do segregatora. Ostatecznie zależy nam przecież na przychylności Komisji Stypendialnej. Podania są rozpatrywane przez Komisję 20. dnia każdego miesiąca; stąd czas oczekiwania na odpowiedź Komisji może wynieść w najgorszym przypadku miesiąc. Jednakże, jeśli traf sprawił, że nasza sprawa jest bardziej problematyczna od innych, okres ten może się wydłużyć do dwóch miesięcy. Te trudniejsze sprawy wymagają niekiedy nawet interpretacji regulaminu, czy też konsultacji z Panią Dziekan. Należy również pamiętać, iż do postępowania przed Komisją Stypendialną stosuje się odpowiednio przepisy Kodeksu postępowania administracyjnego (art. 207 ust. 4 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym z dn. 27 lipca 2005 r.; §57 Regulaminu ustalania wysokości, przyznawania i wypłacania świadczeń pomocy materialnej dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego - Załącznik do zarządzenia nr 38 Rektora z dnia 30 września 2009 r.), zaś sama decyzja jest decyzją w rozumieniu tegoż aktu i powinna zawierać oznaczenie organu przyznającego świadczenie, datę wydania, oznaczenie studenta, któremu świadczenie zostało przyznane lub nieprzyznane, powołanie podstawy prawnej, rozstrzygnięcie, uzasadnienie faktyczne i prawne, pouczenie, czy i w jakim trybie służy od niej odwołanie lub możliwość wniesienia skargi do sądu, podpis osoby upoważnionej do wydania decyzji (§ 48 wspomnianego Regulaminu). A co, jeżeli mimo całego naszego wysiłku włożonego w lekturę Regulaminu i niniejszego artykułu, wypełnianie wniosku, kompletowanie niebotycznej ilości dokumentów i wystawanie w kolejkach, nie otrzymamy pozytywnej odpowiedzi? Wtedy, w ciągu 14 dni od otrzymania decyzji Komisji Stypendialnej, możemy się od niej odwołać do Odwoławczej Komisji Stypendialnej (tel. 022 55 21 568, mail: [email protected], www.samorzad.uw.edu.pl/sprawy-socjalne/ odwoawcza-komisja-stypendialna.html). W trakcie roku jest zawsze kilka odwołań, jednak większość decyzji zostaje utrzymana w mocy (w ubiegłym roku akademickim 5 decyzji zostało podważonych przez Odwoławczą Komisję Stypendialną). Z kolei od jej decyzji przysługuje odwołanie do sądu administracyjnego. Przez ostatnie 4 lata jeden student z naszego wydziału odwołał się do sądu, przy czym sąd utrzymał decyzję OKS w mocy. Nie brzmi zachęcająco? Wręcz przeciwnie - świadczy o profesjonalizmie Komisji Stypendialnej, która zresztą zdecydowanie częściej wydaje decyzje pozytywne. Pozostaje nam być dobrej myśli. Wzory wszystkich podań znajdują się na stronie internetowej samorządu WPiA w zakładce „Komisja Stypendialna”. Tam też można uzyskać informacje o terminach dyżurów. Aktualnie Komisja dyżuruje w sali 1.13 pawilonu na Dobrej 68/70 w poniedziałki od 16:45 do 18:15, we wtorki od 9:45 do 13:00 i od 15:00 do 16:30 oraz w środy w godzinach: 13:15-14:45, 15:15-18:15. Aktualizacje informacji zamieszczane są na stronie internetowej Samorządu: www.samorzad.wpia. uw.edu.pl . Osobą uprawnioną do udzielania informacji dotyczących prac Komisji Stypendialnej jest jej przewodnicząca, Magdalena Szczepanowska ([email protected]). Do Komisji można również pisać na adres: komisjastypendialna@gmail. com i dzwonić pod numer 22 552 04 66. Do something, say something, be something Jakub Chowaniec1 Krytyk jest czymś pośrednim pomiędzy plotką, denuncjacją a reklamą Archibald Joseph Cronin Krytykiem jest każdy, kto książkę przeczytał, a nawet ten, kto tylko słyszał o niej Adolf Dygasiński O ba powyższe cytaty dość dobrze odzwierciedlają moje wrażenie po przeczytaniu artykułu „Student żebrak, ale pan”, który ukazał się w poprzednim numerze (nr 4/2009) czasopisma „Lexuss”. Po lekturze tego tekstu odniosłem wrażenie, iż autorka artykułu nie miała możliwości poznania zagadnienia w wystarczającym stopniu. Oczywiście każdy ma prawo napisać co uważa za stosowne i należy docenić, że autorka artykułu, Magdalena Sadowska, wyraża emocje, opinie i wątpliwości pewnej części braci studenckiej. Tym niemniej, kwestia stypendium za wyniki w nauce jest na tyle istotna, że postanowiłem skrótowo przedstawić zagadnienie i wyjaśnić tematykę. STYPENDIUM ZA WYNIKI W NAUCE Pisząc o stypendium za wyniki w nauce należałoby rozpocząć od zdefiniowania tej instytucji, wskazania kręgu potencjalnych jej adresatów oraz celowości jej istnienia. Otóż, zgodnie z art. 103 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym, uczelnia ma obowiązek stworzyć fundusz pomocy materialnej dla studentów i doktorantów. Fundusz ten jest zasilany z różnych źródeł enumeratywnie wymienionych w ustawie, w tym z dotacji Skarbu Państwa. Zgodnie z art. 174 tegoż aktu normatywnego to właśnie środki z budżetu państwa są przeznaczone na pomoc materialną studentom. Ustawa wymienia 8 form tej pomocy, jedną z nich jest właśnie stypendium za wyniki w nauce. Oczywiście ustawa nie reguluje szczegółowego trybu przyznawania tych świadczeń, wobec powyższych należy oprzeć się na przepisach wewnętrznych UW. Zanim jednak o nich wspomnę, warto zwrócić uwagę iż ustawa jest dostatecznie precyzyjna, aby sformułować definicję tego stypendium. Bynajmniej nie jest to „kasa, która wpada do portfela przyznana przez panie w dziekanacie po przerwaniu zmowy milczenia”, a świadczenie z funduszu pomocy materialnej utworzonego na podstawie ustawy oraz na mocy odpowiednich przepisów wewnętrznych uczelni, przyznawane studentom, którzy uzyskali za rok studiów wysoką średnią ocen (art. 181 ust. 1 ustawy), niezależnie od jego sytuacji materialnej. Należy więc odróżnić podstawę przyznania stypendium za wyniki w nauce (nie naukowego) od innych świadczeń pomocy materialnej, np. stypendium socjalnego, stypendium na wyżywienie czy zapomogi. ZASADY PRZYZNAWANIA STYPENDIUM ZA WYNIKI W NAUCE Krąg studentów uprawnionych do otrzymania stypendium za wyniki w nauce nie określa „informacja samorządu” jednostki uzyskana „dziwnym zbiegiem okoliczności kilka dni po wyborach”, a § 34 ust. 2 Załącznika nr 1 do Zarządzenia nr 38 Rektora Uniwersytetu Warszawskiego z dnia 30 września 2009 r w sprawie wprowadzenia Regulaminu ustalania wysokości, przyznawania i wypłacania świadczeń pomocy materialnej dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Wspomniany przepis zawiera normę kompetencyjną dla kierownika jednostki organizacyjnej UW (w naszym przypadku Dziekana WPiA UW) do określenia w porozumieniu z komisją stypendialną (nie Samorządem) jednostki UW procentu nie mniejszego niż 10 i nie większego niż 15 wszystkich studentów jednostki z wyłączeniem studentów pierwszego roku (co jest – cytując klasyka – oczywistą oczywistością z uwagi na to, iż studenci pierwszego roku nie mogą dostać stypendium gdyż nie zaliczyli żadnego etapu studiów) z najwyższą średnią ocen. Dodatkowo, zgodnie z § 29 ust. 1 przedmiotowego załącznika, do tej określonej procentowo „puli” studentów wchodzą tylko ci, którzy zaliczyli wszystkie przedmioty wymagane programem studiów (wydaje się iż chodzi jednak o plan studiów, gdyż nie istnieje pojęcie program studiów w Regulaminie Studiów na UW) do końca sesji poprawkowej danego etapu studiów (sens przepisu wskazuje że powinno być raczej cyklu dydaktycznego, a nie etapu studiów). Na mocy drugiego zdania tego ustępu władze Wydziału zgodziły się przedłużyć ten termin do 30 września każdego cyklu dydaktycznego. W ten sposób nie pozbawia się prawa do stypendium za wyniki w nauce osób, które korzystają z instytucji przywróconego terminu egzaminu lub zdobywają niezbędne zaliczenia zajęć samodzielnych niekończących się egzaminem. styczeń - luty 2010|Lexu§ 11 publicystyka Z uwagi na ilość studentów na naszym Wydziale, rozliczenie każdego indeksu, wyliczenie średniej z etapu studiów każdemu studentowi i sporządzenie pod względem tejże rankingu - zajmuje dość dużo czasu. Dziekanat w tym okresie przeżywa prawdziwe oblężenie – egzaminy warunkowe, egzaminy komisyjne, wpisy warunkowe, powtarzanie roku przez niektórych studentów, wznowienia, itp. Powoduje to, iż mimo gigantycznej pracy wykonywanej przez pracowników Dziekanatu, wszelkie niezbędne dane do wydania decyzji administracyjnej o przyznaniu stypendium za wyniki w nauce zostają zgromadzone dopiero pod koniec października. Z tego faktu wynika podwójne stypendium w listopadzie – stypendium jest przyznawane na okres 10 miesięcy od października, dlatego w listopadzie wypłacane jest wyrównanie za październik. Do wypłacenia stypendium na indywidualne konto bankowe Dziekanat musi znać numer tego konta wraz z potwierdzeniem, że takie konto w ogóle istnieje i jego posiadaczem jest właściwa osoba. Stypendium można także odebrać osobiście w Kwesturze. Dziekanat informuje wcześniej studentów o tym, żeby dostarczyli numery swoich kont jeżeli uzyskanie stypendium jest prawdopodobne. ZASADY USTALANIA WYSOKOŚCI STYPENDIUM ZA WYNIKI W NAUCE Gdyby autorka artykułu zadała sobie trud przeczytania art. 173. wraz z art. 174. ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, z pewnością doszłaby do wniosku, iż pomoc materialna w postaci stypendiów jest dotacją celową z budżetu państwa. Oznacza to iż jest ona przeznaczona na określony cel (właśnie np. na wypłaty stypendium za wyniki z nauce), ma określoną wysokość i nie może być uzupełniana lub zwiększana innymi środkami publicznymi (a takimi właśnie dysponuje UW). Samorząd chciał przeznaczyć część swojego budżetu na zasilenie funduszu, z którego wypłacane miały być stypendia za wyniki w nauce, ale właśnie konstrukcja prawna tegoż świadczenia uniemożliwiła takie działanie. Najważniejszym dokumentem regulującym wysokość m. in. stypendium za wyniki w nauce jest Postanowienie nr 12 Rektora UW z dnia 14.09.2009 r. , które ustaliło, iż wysokość stypendium musi zawierać się w granicach 200 – 450 PLN. Należało więc określić procent studentów uprawnionych oraz podzielić ich na grupy (kryterium była oczywiście uzyskana średnia w poprzednim cyklu dydaktycznym za zaliczony etap studiów), którym przyznane jest stypendium w określonej wysokości. Dla stypendiów wypłacanych za poprzedni etap studiów przyjęły się następujące grupy: - średnia 5,0 – 400 PLN - średnia 4,9 – 4,99 – 300 PLN - średnia 4,8 – 4,89 – 250 PLN - średnia 4,7 – 4,79 – 200 PLN Faktycznie, najniższa średnia jaka uprawniała do otrzymywania stypendium za wyniki w nauce wyniosła 4,70. Komunikat taki został ogłoszony przez władze Wydziału, nie przez „panie z Dziekanatu, które przerwały zmowę milczenia”. Jest to wynik żmudnych wyliczeń, symulacji, próby jak najbardziej racjonalnego rozdysponowania środków przyznanych na wypłatę świadczeń stypendialnych z tytułu wyników w nauce. Stypendia, nad czym należy ubolewać, są niskie, nawet za średnią 5,0 nie ma maksymalnej możliwej stawki. Szczęśliwie udało się spełnić kryteria Postanowienia nr 12 Rektora UW w sprawie wysokości stawek stypendiów i wspomnianego wcześniej załącznika - Regulaminu ustalania wysokości, przyznawania i wypłacania świadczeń pomocy materialnej dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Z pewnością nie trudno znaleźć wiele postulatów de lege ferenda dotyczących wspomnianego Regulaminu, ale niestety jako 12 w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S publicystyka Samorząd WPiA UW nie mamy wpływu na treść Postanowień i Zarządzeń Rektora. Pragnę także nadmienić, iż Samorząd WPiA UW nie wywiera wpływu na treść informacji przekazywanych w Dziekanacie studentom, gdyż nie ma takich uprawnień, potrzeby ani interesu w tym, szczególnie kilka dni po wyborach, w których nie startowali przeciwnicy polityczni. Na gruncie powyższego należy wskazać, iż zarzuty autorki wydają się oczywiście bezzasadne, nieoparte na żadnych racjonalnych przesłankach (o przepisach prawa nie wspominając) i wynikają prawdopodobnie z odwołania do stereotypu winnego za wszystko Samorządu, choć nie ma on wpływu na stypendia za wyniki w nauce - nie jest to wiedza tajemna. fot. www.znp.edu.pl PRZYCZYNA WYŻSZEGO PROGU ŚREDNIEJ WYMAGANEJ DO OTRZYMANIA STYPENDIUM ZA WYNIKI W NAUCE Należy sądzić, iż podstawowymi przyczynami zaistniałej sytuacji jest wyższa średnia uzyskana przez studentów za poprzedni etap studiów. W szczególności chodzi o studentów obecnego drugiego roku, gdyż zgodnie z § 31 Regulaminu Studiów przy obliczaniu średniej z pierwszego roku należało uwzględnić takie przedmioty jak: bezpieczeństwo i higiena pracy, podstawy ochrony własności intelektualnej oraz technologia informacyjna. Środki przyznane przez Ministra właściwego ds. nauki i szkolnictwa wyższego nie uległy zwiększeniu, wobec powyższych zgodnie z wszelkimi regułami matematyki, logiki i szeroko rozumianej racjonalności oczywistym jest, iż musiał ulec zawyżeniu wymagany próg średniej z poprzedniego etapu studiów, od którego studenci byli uprawnieni do otrzymania stypendium za wyniki w nauce. Potwierdzeniem mojej tezy jest oficjalny komunikat władz Wydziału dostępny na stronie internetowej WPiA UW. REFLEKSJA Nie jestem zadowolony z tak wysokich wymagań, jakie trzeba było spełnić by zostać uprawnionym do uzyskania stypendium za wyniki z nauce. Jest masę postulatów de lege ferenda, o których wspominałem wyżej. Obecnie trwają prace nad nowelizacją Regulaminu Studiów. Jest szansa na pewne zmiany, które zracjonalizują sposób liczenia średniej, choćby nie wymaganie zaliczenia przedmiotów typu BHP na ocenę. Należy zastanowić się poważnie 1. nad celem stypendium za wyniki Autor jest m.in. byłym w nauce, sformułować pewne przewodniczącym Komisji postulaty, projekty zmian i wyds. Dydaktycznych Samorządu słać je do właściego organu. Studentów WPiA UW, członkiem Rady Wydziału, członPowinno to być poprzedzone kiem Komisji ds. Socjalnodużą, merytoryczną dyskusją Bytowych i Ochrony popartą faktami i racjonalnymi Zdrowia Senatu UW przesłankami. Pragnę przypomnieć autorce artykułu, iż zgodnie z ustawą – Prawo o szkolnictwie wyższym sama jest członkiem „elitarnego samorządu”. Na podstawie znanych mi aktów normatywnych nie widzę skutecznej metody wpłynięcia przez samorząd na wysokość i sposób rozdzielania środków przyznanych na ten cel – gdyby autorka takowe normy kompetencyjne i zakres działań widziała, zachęcam do ich wskazania. Krytyka działań Samorządu jest jak najbardziej wskazana, ale wtedy, kiedy jest rzeczowa, fachowa, prowadzi do pewnych określonych rezultatów, wskazuje nowe cele i powoduje korektę podejścia do niektórych zagadnień. Jak mawiał Elbert Hubbart – to avoid criticism, do nothing, say nothing, be nothing, ale nie jest to motto naszego Samorządu. Parytety – obelga dla pięknej płci Adam Karpiński Przy okazji ubiegłorocznego Kongresu Kobiet Polskich rozgorzała dyskusja o wprowadzeniu parytetów na listach wyborczych. Aktywna działalność środowisk feministycznych zaowocowała stosownym projektem obywatelskim, który zyskuje coraz większe poparcie społeczeństwa i środowisk naukowych – swoją aprobatę wyrazili chociażby prof. Piotr Winczorek i dr Tatiana Chauvin. N ie upłynęło zbyt wiele czasu, a organizatorki kongresu dostały zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego, by przedstawić swoje postulaty. Po spotkaniu Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Ewa Junczyk-Ziomecka stwierdziła, że w opinii prezydenta „parytety mają szansę” i jeśli taka ustawa trafi na jego biurko, to Lech Kaczyński z pewnością ją podpisze. Z kolei po spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Przedsiębiorców Prywatnych Lewiatan, powiedziała, że szef rządu zadeklarował poparcie dla ustawy wprowadzającej parytety. Jak dodała prof. Magdalena Środa, b.pełnomocniczka rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, Donald Tusk zaznaczył, iż optuje wyłącznie za parytetem, gdyż w innym przypadku, np. 30-proc. kwoty, mogłoby to być dla kobiet upokarzające. Działaczka partii Zieloni 2004 stwierdziła: „Gdyby czekać, aż przyjdzie to naturalnie, to trzeba jeszcze jakichś 90-100 lat. Wszędzie na świecie, gdzie wprowadzono mechanizmy kwotowe, kobiety weszły do polityki. A pojawienie się kobiet w polityce sprawi, że zmieni się agenda problemów - kwestie socjalne staną się ważniejsze, nie będą marginalizowane tak, jak w tej chwili.” Wypowiedź ta głęboko podważa kompetencje i obiektywizm prof. Środy, zważywszy choćby na obecny projekt budżetu, który przewiduje wyższy nakład na wydatki socjalne (budzi to zresztą sprzeciw ekonomistów, szczególnie planowane dopłaty do kredytów mieszkaniowych), kosztem inwestycji, co wydatnie wpłynie na wzrost podatków i stopę bezrobocia. Notabene, jeśli polski rząd chce iść drogą Irlandii to musi zrozumieć, że Zielona Wyspa stała się ucieleśnieniem cudu gospodarczego pod koniec lat 80’ przede wszystkim dlatego, że zredukowała państwowy fiskalizm. Dla uściślenia tematu warto dodać, że parytet to równy, 50 – proc. podział na liście wyborczej czy radzie nadzorczej, zaś kwota – stosunek o każdej innej wielkości. Wolna konkurencja – lepsza kadra Zmiany legislacyjne wprowadzające parytet bądź kwoty stanowiłyby pogwałcenie wolnej konkurencji w polityce. Wybitny austriacki ekonomista, Ludwig vov Mises, pisał, że w gospodarce niechęć do liberalnej formuły rodzi się w emfazie rozżalenia nad własnym sponiewieranym losem, która pojawia się w tandemie z poszukiwaniami czegoś na kształt tzw. „sprawiedliwości społecznej”. Warto zwrócić uwagę, że postulat wprowadzenia parytetów posiada rodowód środowisk etatystycznych, a więc odrzucających indywidualizm jednostki, na płaszczyźnie zróżnicowań w aspekcie nie tylko możliwości intelektualnych, ale także nabytego wykształ- cenia czy też cech polityczno-wolicjonalnych, które kształtują aktywność obywatelską począwszy od organizacji pozarządowych na partiach politycznych poprzestając. W efekcie, opisywane środowiska chcą kreować rolę kobiety oraz, a jakże, mężczyzny (zwiększając liczbę kobiet w parlamencie, zmniejsza się liczbę mężczyzn) na fundamencie legislacyjnego podziału wedle kryterium innego niż merytoryczne, który narusza wolność wyboru uczestnictwa w życiu publicznym – tym samym upośledza rozwój demokracji. Wolna konkurencja, także w polityce, powinna być realizowana wyłącznie na drodze pracy, samokształcenia, samodoskonalenia podyktowanego ambicją partycypacji w polityce, zaś głęboką niesprawiedliwością jest ograniczanie dostępu do stanowisk publicznych (na razie miejsc w parlamencie) z uwagi niezmienną, podyktowaną genetycznie płeć człowieka. Ponadto rekrutacja prowadzona według innych przesłanek niż merytoryczne, obniża poziom kadry. Nie da się też ukryć, że forsowanie parytetów ubliża samym kobietom, wskazując, że tylko odgórne zapisy pozwolą im zaistnieć w polityce. Błyskotliwe kariery Margaret Thatcher, Hanny Suchockiej, Hanny Gronkiewicz-Waltz czy Angeli Merkel ośmieszają fantazmaty feministek. Podobne wątpliwości wyrażają także badacze społeczni. Zdaniem dr. Jarosława Flisa, przywódcy partyjni w coraz większym styczeń - luty 2010|Lexu§ 13 publicystyka stopniu panują nad tym, kto konkretnie z listy dostanie mandat, a w takich okolicznościach wprowadzanie kobiet, których nikt nie będzie wspierał, przysporzy prominentom kolejne narzędzie o ekspediowania z list osób o słabszym statusie w partii. Teza innej znanej socjolog, prof. Izabeli Bukraby-Rylskiej, także dewaluuje koncepcję parytetów: „Czyżby feministki uważały, że bezrobotny mieszkaniec osiedla popegeerowskiego ma większe szanse w wyborach niż pani profesor z Uniwersytetu Warszawskiego?” Wojna płci? Artykułowanie w tonie Orwellowskiej antyutopii wyimaginowanego konfliktu płci jest nasycone marksistowską filozofią, postrzegającą świat na płaszczyźnie dychotomii, walki dwóch klas. Jest to konstatacja zupełnie niewytłumaczalna, by kobiety stanowiły jakąś spójną zbiorowość społeczna posiadającą własne, hermetyczne interesy, tożsame idee, które mogą zostać zrealizowane tylko i wyłącznie przez nie same. Czy można odnaleźć wspólny mianownik parlamentarnej działalności w politycznym życiorysach Joanny Muchy, Beaty Kempy czy Joanny Senyszyn? Publicysta Piotr Kwieciński zwrócił uwagę, że ich polityka jest całkowicie zbieżna z aspiracjami partyjnych kolegów. Nie jest zatem uzasadnione zabieranie głosu przez feministki w imieniu wszystkich kobiet w Polsce. Doskonałym przykładem kontestacji takiej retoryki jest Forum Kobiet Polskich, stowarzyszenie działające od 14 lat i zrzeszające 57 kobiecych organizacji. FKP zainicjowało akcję sprzeciwiającą się wprowadzeniu parytetów (parytety.pl). Pomysł ten zyskał już poparcie wśród osób dużego formatu, m.in. prof. Jadwigi Staniszkis. Jednak żadna z przedstawicielek FKP nie została zaproszona na Kongres Kobiet Polskich. Jedna z organizatorek akcji, Monika Michaliszyn, w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” tłumaczyła pomysły feministek: „Parytet nie jest wcale neutralną propozycją, ale efektem walki o reanimację lewicy. W postulatach Kongresu Kobiet oprócz parytetu są idee, pod którymi nie podpisałoby się wiele kobiet, na przykład pełna laicyzacja szkół, czy refundacja operacji zmiany płci przez państwo. Cała akcja parytetowa, jak również spora część jej liderek jest powiązana ze środowiskiem Krytyki Politycznej, albo szerzej z projektem Nowej Lewicy. Należy się tylko otwarcie do tego przyznać i przedstawić go jako projekt polityczny określonego środowiska.” W tej samej rozmowie publicystka, filolog, Liliana Sonik, dodała: „Idea parytetów jest niemądra. Oznacza regres demokracji. Przecież demokracja opiera się na założeniu, że każdy człowiek ma identyczne prawa i równą godność. Lekarka i murarz, biedak i milioner mają równe prawo uczestnictwa w życiu publicznym, bo niezależnie od różnic statusu czy płci, łączy nas wspólny los 14 dyskusja i wspólne cele. Parytet temu zaprzecza. I ustawowo dzieli ludzi na kategorie. Tymczasem nasze prawo oparte jest na prawach człowieka, a nie na prawach grup.” Przeciwniczką wprowadzenia parytetów oraz systemów kwotowych jest obecna pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania kobiet i mężczyzn, Elżbieta Radziszewska, co dobitnie argumentowała w wywiadzie dla radiowej Trójki: „Żeby wprowadzić dobrą terapię, czyli zwiększyć odsetek kobiet w polityce, trzeba postawić diagnozę, dlaczego jest ich tak mało. Kobiety są mniej aktywne niż mężczyźni. Jest ich mniej na listach, bo jest ich mniej w partiach. (…) Cztery lata temu w moim okręgu wyborczym w Piotrkowie były dwa puste miejsca na liście. I nie mogliśmy znaleźć ani kobiet, ani mężczyzn, którzy chcieliby kandydować. Zabrakło nam 240 głosów i przegraliśmy mandat. (…) Jestem posłem 12 lat. I za każdym razem byłam liderką listy. Nie czekałam, aż ktoś mnie wskaże palcem. Tylko mówiłam wszystkim panom, że zasługuję na zaufanie. (…) Gdy kobiety w siebie uwierzą, przekonają do siebie wyborców. Bo z samej obecności na liście jeszcze nikt nie został wybrany. (…) Kobiety zawsze mają równe szanse w wyborach, bo nikt nikomu nie broni być aktywnym i wpisanym na listę wyborczą.” Europa wcale nie kłania się parytetom Postulat o wprowadzenia parytetów i kwot utrzymywany jest w tonie ostatnio bardzo popularnej retoryki, którą streszcza hasło „bo tak jest w Europie”. Tymczasem ustawowy podział wprowadzono jedynie w siedmiu krajach Starego Kontynentu, z czego dwa nie nalezą do Unii Europejskiej – Belgii, Francji, Portugalii, Słowenii, Norwegii oraz Islandii. W Norwegii system kwot wyborczych został wprowadzony jeszcze w latach 70-tych XX wieku przez socjalistów. We Francji w 2000 roku wprowadzono parytety. W Hiszpanii od 2007 roku na mocy ustawy o równym statusie mężczyzn i kobiet obowiązuje system kwotowy - liczba kandydatów jednej płci nie może być niższa niż 40 %, ani przekraczać 60%. Ogólnie z perspektywy sukcesu wyborczego kobiet efekt zwykle jest mizerny, dla przykładu w słoweńskim parlamencie zasiada zaledwie 14 proc. kobiet (kwota 33 proc.), zaś francuskim, gdzie ustanowiono przecież parytet – 18 proc. kobiet. Dla porównania, w polskim parlamencie – 16,5 proc, zaś w szwedzkim i fińskim, gdzie także nie ma parytetów ani systemów kwotowych – odpowiednio 47 i 42 proc. Kwota w rządzie Idealnym przykładem zgubnych następstw wszelkiego rodzaju odgórnych podziałów jest Waldemar Pawlak, który nie od dziś wiadomo, że dzierży tekę ministra gospodarki oraz zaszczytną funkcję wicepremiera z przyczyn, delikatnie rzecz ujmując, dalekich od merytorycznych. Platforma Obywatelska, w imię w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S porozumienia koalicyjnego z Polskim Stronnictwem Ludowym, była zmuszona rozstać się z choćby jednym istotnym resortem i pech chciał, że realizacją „liberalnego” programu gospodarczego PO zajął się przedstawiciel agrarnej partii. W efekcie, w rządzie znajduje się wicepremier, a zarazem minister, o którego istnieniu w gabinecie Rady Ministrów nikt nie chce słyszeć. Nie oznacza to wcale, że minister gospodarki wywodzący się z PO nie byłby równie nieporadny jak Waldemar Pawlak, jednakże wypada wierzyć Donaldowi Tuskowi, że w przypadku objęcia samodzielnych rządów przez Platformę Obywatelską tekę ministra gospodarki powierzyłby doświadczonemu ekonomiście związanym ze środowiskiem liberalnym, czyli (jak można było mniemać na podstawie wyborczych deklaracji) bliskim sercu niedoszłego Prezydenta. Chyba, że Donald Tusk faktycznie głęboko wierzy w kompetencje dwukrotnego premiera i byłby skłonny złożyć ciężar realizacji programu PO przedstawicielowi ludowców w imię ponadpartyjnych podziałów. publicystyka Skrzyżowanie poglądów Maciej Bisch Czasem wystarczy iskra, aby na nowo wybuchł pożar, wydawałoby się już raz ugaszony. Dwa miesiące temu isrą tą okazał się być opublikowany w „Lexussie” (nr 15/2009) artykuł „Krzyż i demokracja” autorstwa Tomasza Skomorowskiego traktujący o kontrowersyjnym wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie wieszania krzyży w klasach szkolnych. Zarówno temat publikacji, jak i wnioski autora wywołały za- żartą dyskusję toczoną w internecie i nie tylko. Na skrzynkę redakcjyjną zaczęły napływać artykuły osób chcących podzielić się z czytelnikami „Lexussa” swoimi poglądami, w których szczególne miejsce zajmuje komentarz do wyroku ETPCz dr Pawła Boreckiego i mgr Doroty Pudzianowskiej. W imieniu Redakcji zapraszam do lektury! Zróżnicowanie pięknem i siłą, nie ciężarem Wyraźniejsza obecność w życiu publicznym energicznych przedstawicielek wrażliwszej płci zwiększyłaby różnorodność polskiej sceny politycznej. Jednakże zmiany głęboko zakorzenionej obyczajowości powinny przebiegać na drodze naturalnych przeobrażeń uwarunkowanych obywatelską edukacją, a nie artyficjalnych rozwiązań legislacyjnych, stanowiących nic innego jak dyskryminację pozytywną. Sukces wyborczy (przyjmijmy, że łonie jednej partii, by zbytnio nie rozszerzać zagadnienia) posiada znacznie większą wartość, jeżeli został zbudowany na fundamencie nieskrępowanej, uczciwej rywalizacji (polityka ze swej natury nigdy nie gwarantuje tejże uczciwości, ale wszelkie ograniczenia automatycznie ją wypleniają), zaś blamaż w ów batalii oznacza, że dla takiej osoby nie ma miejsca w polityce. W definiowaniu świata podział na grupy i zbiorowości społeczne jest bardzo przydatny, ale nie może być jedynym wyznacznikiem jego interpretacji. Zróżnicowanie społeczeństw nie powinno oznaczać, że miarą sprawiedliwości jest proporcjonalny podział w ciałach przedstawicielskich, państwowych spółkach czy prywatnych przedsiębiorstwach, gdyż każdy człowiek jest inny. Można oczywiście wskazać pewne prawidłowości, ale nigdy nie są one na tyle jaskrawe, zwłaszcza w obrębie jednego, 40 - milionowego kraju, by koniecznym było sięganie po skrajne rozwiązania. Dlatego też nie ma wystarczającego uzasadnienia, by kobietom, emerytom, homoseksualistom, osobom czarnoskórym, muzułmanom, niedowidzącym, widzom Polsatu, leworęcznym czy zakładającym rolkę papieru toaletowego od spodu ustawowo przyznawać ściśle określona liczbę miejsc w jakimkolwiek organie publicznym. Krzyż a nietolerancja Marcin Wrotniak Z a sprawą tekstu Tomka Skomorowskiego Krzyż i demokracja, debata na temat obecności krzyży w szkołach dotarła wreszcie na Uniwersytet. Z ubolewaniem przyszło mi odnotować, że rozpoczynając na łamach poprzedniego numeru Lexussa dyskusję na temat obecności symboli religijnych w szkołach publicznych, autor stara się zarazem ją zakończyć. Kategorycznymi stwierdzeniami takimi, jak: „jego [krzyża] sprzeczność z bezstronnością państwa i równością wyznań jest oczywista” oraz „sprawa z punktu widzenia prawa jest naprawdę prosta” sugeruje, że przedstawił jedyne słuszne spojrzenie na wyrok ETPC z prawniczego punktu widzenia. Skomorowski podsumowuje swój wywód stwierdzeniem, że istnieje „konieczność wykonania tego wyroku również w Polsce”. Tymczasem, Małgosia Kurowska w sąsiadującym tekście, zatytułowanym O pożytku z dyskusji, przekonuje, że nie ma aksjomatów, więc dyskutować można na każdy temat . Zachęcony korzyściami, które płyną z dyskusji, napisałem ten tekst, aby wykazać, że sprawa krzyży w szkołach publicznych jest znacznie bardziej złożona niżby się autorowi mogło wydawać. Jak to się robi w demokracji Swoją rozprawę autor rozpoczyna od postawienia tezy, jakoby polskie społeczeństwo nie rozumiało istoty demokracji. Wskazuje, że demokrację rozumie się wyłącznie jako rządy większości, bez poszanowania praw mniejszości. Autor jednocześnie przestrzega przed zagrożeniem, wynikającym z tak pojętego ustroju demokratycznego – ryzykiem dyktatury większości, którą nazywa dyktaturą tłumu. Użycie nacechowanego określenia wyraźnie wskazuje na pogardliwy stosunek do społeczeństwa (w domyśle nieoświeconej gawiedzi, niedojrzałej ciżby), co nie powinno być dla autora powodem do dumy. Choć dyktat większości jest niebezpieczeństwem realnym i zidentyfikowanym dawno temu przez teoretyków państwa, to proponowane przez autora remedium na owo zagrożenie zdumiewa. Przypuszczalnie w pogoni za jak najszerszym upodmiotowieniem jednostki i zapewnieniem jak najszerszej ochrony integralności uczuć oraz poglądów, autor proponuje coś na kształt dyktatury mniejszości (w wersji skrajnej – jednostki), gubiąc po drodze fundament demokracji, który wyraża się w zasadzie rządów większości. W końcu zdaniem Skomorowskiego, aby decydować o kształcie przestrzeni publicznej w Polsce, należy znaleźć się w mniejszości. Jak widać, takie pojmowanie ustroju demokratycznego musi doprowadzić do absurdu. styczeń - luty 2010|Lexu§ 15 publicystyka dyskusja dyskusja Autor stwierdza, że szczególne miejsce, jakie Polacy przypisują tradycji, i religii chrześcijańskiej jako wartościom oraz „struktura wyznaniowa społeczeństwa” (miażdżąca przewaga chrześcijan) nie mają dla ustroju i przestrzeni publicznej żadnego znaczenia. Można by zatem zapytać co, jeśli nie wola ludu, więc Suwerena, ma znaczenie przy kształtowaniu przestrzeni publicznej? Być może wola elit, ale w takim wypadku trudno mówić o demokracji. Czy naprawdę w demokracji, której istotą są rządy Narodu, społeczeństwo nie ma prawa ukształtować przestrzeni publicznej w oparciu o wyznawane wartości? Wydawałoby się przecież, że suwerenność, jako przymiot Narodu, tylko i wyłącznie jemu daje takie prawo. A jeśli uznamy, że takiego prawa nie ma? Czy nadal możemy wtedy mówić o narodzie jako wolnym? Prawdopodobnie ograniczeniem, jakie Naród może sam sobie narzucić w korzystaniu z wolności jest sformułowane przez autora „poszanowanie praw mniejszości”, które jest niczym innym jak tolerancją, choć pojmowaną przez autora w sposób specyficzny. Czym jest tolerancja? Powstrzymanie się od narzucania własnych poglądów jednostkom posiadającym poglądy odmienne od naszych nazywamy tolerancją (tak to pojęcie rozumieli m.in. Voltaire i J. Locke). Zatem treścią takiej postawy jest zaniechanie, pasywność. Obecność krzyża w klasie szkolnej z całą pewnością mieści się w tak pojmowanej definicji tolerancji. Bo przecież, nie dochodzi tutaj do narzucenia poglądów z użyciem przemocy, nawracania siłą itd. Nawet jeśli uznać, że ma miejsce – dalece wątpliwa, a być może nawet czysto hipotetyczna sytuacja – w której ateista przez samą wyłączną obecność krzyża w Sali lekcyjnej odnajduje drogę do Chrystusa, to nadal jest to wyraz jego wolnej, nieprzymuszonej woli. Zatem stwierdzenie, że wybór jakiego dokonała większość godzi w mniejszość lub stanowi zagrożenie dla jej wolności, wydaje się nieuprawnione. Należy uznać, że obecność krzyża nie pozostaje w sprzeczności z naturą ustroju, w którym decyduje większość tolerancyjna wobec mniejszości. Polemika Krzysztof Jachimczak W ostatnim numerze Lexussa ukazał się artykuł „Krzyż i demokracja” autorstwa Tomasza Skomorowskiego, który jest laudacją na cześć wyroku ETPCz nakazującego zdjęcie krzyży we włoskich szkołach. Autor artykułu już na samym początku trafia kulą w płot dochodząc do wniosku, że obecność krzyży w szkole przeczy zasadom demokracji. O ile można się spierać co do tego, czy zasada bezstronności religijnej państwa pozwala na powieszenie symboli religijnych w budynkach państwowych, to zarzut łamania zasad państwa demokratycznego poprzez eksponowanie tych symboli jest po prostu bezzasadny zważywszy na to, że jedne z najstarszych europejskich demokracji to zarazem państwa wyznaniowe, w których religijna symbolika w sferze publicznej jest rozpowszechniona na o wiele większą skalę niż w Polsce czy Włoszech. Ponadto, w państwach tych oficjalne religie mogą cieszyć się licznymi przywilejami, między innymi finansowymi. Wszyscy chyba słyszeli o przypadku Toniego Blaira, który ukrywał swój katolicyzm będąc premierem, gdyż według brytyjskiego prawa na czele rządu może stać jedynie anglikanin. Z kolei w Norwegii w drugim artykule konstytucji możemy wyczytać: „Religia ewangelicko-augsburska pozostaje oficjalną religią państwa. Mieszkańcy ją wyznający są zobowiązani do wychowywania w niej swoich dzieci”. ETPCz stwierdził, że eksponowanie krzyża w szkole może wywołać zaburzenia emocjonalne u dzieci pani Laut- 16 si. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby jakiemuś norweskiemu dziecku wpadła w ręce konstytucja. Ponadto w norweska konstytucja wymaga, aby przynajmniej połowa rządu wyznawała religię oficjalną, zapewnia też wolność słowa, z zastrzeżeniem, że nie można lekceważyć religii. Oczywiście przepisy te, podobnie jak krzyż, to w dużej mierze symbolika, są jednak i liczne regulacje, które zapewniają Norweskiemu Kościołowi Państwowemu znacznie lepszą pozycję niż innym związkom wyznaniowym. Obecnie Polacy w Norwegii stanowią największą grupę imigrantów. Wielu z nich ma status luteran, gdyż wraz z pozwoleniem na pobyt rejestrowani są automatycznie, bez pytania o zgodę, do kościoła państwowego, który z tego tytułu otrzymuje więcej pieniędzy z budżetu. Podobna sytuacja jest w Danii i Islandii, gdzie istnieje państwowa religia, natomiast Szwecja dopiero 10 lat temu przestała być państwem wyznaniowym. Ciekawy jest przypadek Szwajcarii, gdzie separacja kościoła i religii występuje tylko w dwóch kantonach. Pozostałe 24 wspierają najczęściej jeden z trzech głównych kościołów. W niektórych kantonach nałożono nawet obowiązkowe kościelne podatki na prywatne firmy. W Europie istnieje jeszcze kilka państw wyznaniowych, ale chyba przykłady z Wielkiej Brytanii, Skandynawii i Szwajcarii są najbardziej wymowne. Krzyże wiszące we Włoszech czy w Polsce są dosłownie niczym porównaniu z uprzywilejowaniem religii w wyżej wymienionych państwach, które notabene w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Zdaje się, że istotą sporu jest odmienne pojmowanie poszanowania praw mniejszości, czyli właśnie tolerancji. Autor, domaga się powołania swoistego strażnika neutralności. Naturalnie, jego rolę musi pełnić państwo, ponieważ mniejszość nie posiada wystarczającej siły, aby móc realizować takie zadanie, a większość nie ma w przyjęciu takiej postawy żadnego interesu. Natura strażnika neutralności ma charakter pozytywny, co czyni go zaprzeczeniem tolerancji w tradycyjnym ujęciu, której istotą jest powstrzymywanie się. Nietrudno domyślić się, że istotą zaangażowania strażnika byłoby usuwanie symboli („przywracanie neutralności”), czyli podejmowane przez niego działania miałby charakter wyłącznie represywny a skierowane byłby na wartości przeważające (wprowadzone przez większość) w życiu publicznym. Warto rozważyć, jakie ryzyko niesie ze sobą tak zdefiniowana tolerancja i jakimi błędami jest ona obarczona. Po pierwsze, koncepcja strażnika neutralności jest wewnętrznie sprzeczna. Straż- nik neutralności, wbrew pozorom, działa na rzecz jednego światopoglądu. Słusznie autor zauważył w swoim tekście: ateizm również jest światopoglądem religijnym (autor wymienia obok innych wyznań także ateizm). Trudno w tej sytuacji mówić o neutralności światopoglądowej państwa. Wręcz przeciwnie, państwo jawi nam się jako stojące po stronie światopoglądu reprezentowanego przez mniejszość. Tym samym, nie jest arbitrem, ale stroną sporu. Zdjęcie krzyża nie jest działaniem neutralnym światopoglądowo, ale łatwo dostrzegalnym manifestem na rzecz światopoglądu wyznawanego przez mniejszość. Po drugie, teoria strażnika neutralności niesie ze sobą ryzyko arbitralności. Zamiast odwoływać się do abstrakcyjnych konstrukcji, wystarczy w tym miejscu przywołać przykład państwa, które koncepcję strażnika neutralności realizuje. Choć puste ściany we francuskich klasach, autorowi spodobałyby się, to już na pewno z niesmakiem przyjąłby najnowszy projekt Prezydenta Republiki zakazujący obywa- telkom noszenia chust w miejscach publicznych (w imię neutralności państwa). To, co miało chronić wolność mniejszości/ jednostki, z łatwością obróciło się przeciwko niej. Per analogiam, można by zapytać, czy w Polsce skończyłoby się na zdejmowaniu krzyży, czy nie należałoby usunąć egzemplarzy Biblii ze szkolnych szafek, różańca z ręki ucznia, czy też fragmentów Nowego i Starego Testamentu z podręczników do nauki języka polskiego oraz wykreślenia z kanonu lektur szkolnych dramatów Szekspira często odwołujących się do symboliki chrześcijańskiej? Podejrzenia ustawodawcy mogłyby nawet skierować się na flagę Unii Europejskiej, która z woli jej autora nawiązuje do symboliki maryjnej. W tym miejscu warto również przywołać przykład Turcji, gdzie rozdziału religii od państwa aktywnie pilnuje wojsko, ale wydaje się, że autorowi nie o taką demokrację chodzi. Należy dodać, że Skomorowski przewiduje i dostrzega ryzyko arbitralności w ocenie czynników zaburzających neutralność światopoglądową, choć niesłusznie je bagatelizuje. wstawiły sobie krzyże nawet we flagach. Można też rzucić okiem za wielką wodę – Obama właśnie zaprosił Zapatero na Narodowe Śniadanie Modlitewne… Sprzeczność pomiędzy demokracją a istnieniem religijnej symboliki w sferze publicznej, to tylko wymysł teoretyków kreślących wizję państwa bez zwracania żadnej uwagi na społeczeństwo – jego historię i tradycję. Tymczasem jeżeli oderwiemy się na chwilę od tych modnych obecnie teorii, zobaczymy, że wieloletnia praktyka w najstarszych demokracjach świata jest całkiem inna. Nie wszędzie stosunki państwo-kościół muszą wyglądać jak we Francji, to tylko jedno z wielu demokratycznych rozwiązań. Jedyne chyba co pozostaje w tej sytuacji autorowi artykułu w Lexussie, to ruszyć z kagankiem oświaty do Wielkiej Brytanii i Skandynawii i nauczać te ciemne ludy czym jest demokracja. Ale jednak radziłbym najpierw zrobić to samo, co on radził obrońcom krzyża: zastanowić się, co jego argumenty mówią o jego pojmowaniu świata. Potrzeba takiej refleksji jest szczególnie widoczna we fragmencie artykułu, w którym autor porównuje sposób myślenia „przeciętnego obywatela” domagającego się uprzywilejowania religii chrześcijańskiej do sposobu myślenia społeczeństwa III Rzeczy, które chciało dokonać holokaustu. Wykazywanie jakichkolwiek podobieństw pomiędzy postulatem powieszenia krzyża w miejscu publicznym, a eksterminowaniem w okrutny sposób całego narodu jest obrazą zarówno dla większości społeczeństwa popierającego postulat krucyfiksów w miejscach publicznych, jak i dla milionów ofiar hitleryzmu. Jak już wcześniej wspomniałem, mechanizm myślenia „przeciętnego obywatela”, który opisuje autor arty- unału P ejskiego Tr yb op ur E ba zi Sied kułu („skoro większość jest chrześcijańska, to państwo jest chrześcijańskie i z tego powodu ta religia jest w naturalnym sposób uprzywilejowana) nie jest niczym dziwnym dla przeciętnych obywateli niektórych demokratycznych państw zachodnich i jeśli autor widzi tu jakieś podobieństwa do sytuacji w III Rzeczy, to świadczy o jego wyjątkowym zacietrzewieniu. raw Człowie gu ka w Strasbur Oczywiście, nikt w Polsce nie zgłasza postulatów, aby wprowadzić wzorem Skandynawii państwo wyznaniowe. Mamy zasadę bezstronności światopoglądowej państwa, ale nawet stwierdzenie łamania tej zasady poprzez powieszenie krzyży jest dyskusyjne. Zasada bezstronności światopoglądowej państwa nie może być traktowana bezwzględnie, bo doprowadziłoby to do absurdów. Władze państwowe publicystyka Doktryna pustej ściany Sformułowana przez autora „doktryna pustej ściany”, która miałaby zapewnić mniejszościom wyznaniowym jak najszerszą ochronę, może wydawać się modelem nawet atrakcyjnym. Należy jednak zauważyć, że taka doktryna wynika z niewłaściwego pojmowania tolerancji jako czynu, nie zaś zaniechania. Została przyjęta przez niektóre państwa europejskie, a skutki jej realizacji nie są zachęcające. Należy również uznać, że obecność krzyża w szkolnej klasie nie stoi w sprzeczności z istotą demokracji, ani z zasadami, które z niej wypływają – rządami większości i tolerancją mniejszości. Co więcej, obecność krzyża z tej demokracji wypływa, bo pamiętajmy, że krzyże w szkołach publicznych wyrazem woli większości pojawiły się w roku ’89. podejmuję decyzje polityczne, a te zwykle wynikają z jakiegoś światopoglądu. Czy na przykład kwestia dopuszczalności aborcji nie jest wyrazem jakiegoś światopoglądu? A prowadzenie polityki prorodzinnej? Również może sprzeciwiać się światopoglądowi pewnej mniejszości, która uważa religię za instytucję XIX-wieczną (taki pogląd wyraża choćby prof. M. Środa). Nie każdy może sobie życzyć, żeby z jego podatków były finansowane takie rozwiązania. Ale jednak musi je akceptować, bo jest w mniejszości. Demokracja to nie jest system, w którym każdemu zawsze dobrze – jedno wygrywają, drudzy przegrywają. I podobnie jest z krzyżami – większość zgodziła się, aby dać mniejszości prawa do własnego światopoglądu, do wyznawania jakiejkolwiek religii lub niewyznawania żadnej. Nikt nie jest zmuszany do oddawania czci danej religii, do zachowania aktywnej postawy wobec symboli religijnych. Jedyne czego większość oczekuje od mniejszości wobec krzyża to zachowanie obojętności. Czy to naprawdę tak wiele? styczeń - luty 2010|Lexu§ 17 publicystyka dyskusja dyskusja Obligatoryjność ekspozycji symbolu religijnego w szkołach publicznych a wolność w sprawach wyznaniowych Komentarz do wyroku ETPCz w sprawie Lautsi v. Włochy (Sprawa nr 30814/06) dr Paweł Borecki, mgr Dorota Pudzianowska (Uniwersytet Warszawski) 1 W yrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz) z dnia 3 listopada 2009 r. w sprawie Soile Lautsi versus Włochy to zapewne najgłośniejsze orzeczenie tego organu w sprawach wyznaniowych w ostatnich latach2. Wywołało ono kontrowersje nie tylko w samych Włoszech3, ale także w innych krajach europejskich, przede wszystkim w tych z silnymi tradycjami chrześcijańskimi4. Wyrok był oczywiście szeroko dyskutowany również w Polsce spotykając się z negatywnym odbiorem w środowiskach katolickich5 oraz wśród przeważającej części klasy politycznej6. Krytycy orzeczenia interpretowali wyrok jako wprowadzający zakaz wieszania krzyży w salach szkolnych i podnosili, iż stanie się on podstawą do przyspieszonej laicyzacji sfery publicznej, zwłaszcza doprowadzi do eliminacji z miejsc publicznych symboli religijnych. Wydaje się, że uważna analiza orzeczenia nie uzasadnia tak radykalnych wniosków. Konstatacje ETPCz zawarte w omawianym orzeczeniu są stonowane i oparte na wnikliwej analizie stanu faktycznego oraz prawnego. Uzasadnienie wyroku jest wewnętrznie spójne. Stanowisko zaprezentowane w nim przez Trybunał zasługuje, generalnie rzecz ujmując, na aprobatę. Należy także zwrócić uwagę, iż wyrok ws. Lautsi przeciwko Republice Włoskiej zapadł jednomyślnie. W siedmioosobowym składzie orzekającym znaleźli się sędziowie pochodzący z państw europejskich o zróżnicowanych systemach stosunków wyznaniowych i niejednokrotnie należących do odmiennych obszarów kulturowych7. Ogół zasygnalizowanych okoliczność uzasadnia przypuszczenie, że wspomniane orzeczenie nabierze cech precedensu. 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 18 Skarżącą w sprawie była obywatelka Włoch pochodzenia fińskiego Soile Lautsi występująca w imieniu swoim oraz swoich dwojga dzieci. Synowie skarżącej Dataico i Sami Albertin w latach 2001 – 2002 uczęszczali do szkoły państwowej w miejscu ich zamieszkania - Abano Terme (w tym czasie mieli odpowiednio jedenaście i trzynaście lat). W każdej sali lekcyjnej tej szkoły wisiał krzyż (krucyfiks), co Soile Lautsi uznała za niezgodne ze świeckim światopoglądem, zgodnie z którym wychowywała swoje dzieci. Jej wniosek zgłoszony 22 kwietnia 2002 r. do dyrekcji szkoły o usunięcie krzyży z sal lekcyjnych został załatwiony odmownie a p. Lautsi zaskarżyła to rozstrzygnięcie do sądu administracyjnego. 3 października 20028 minister edukacji przyjął zarządzenie rekomendujące dyrektorom szkół wieszanie krzyża w szkołach a następnie przyłączył się do postępowania przed sądem administracyjnym argumentując, że podstawą umieszczania krzyży w klasach szkolnych są przepisy dekretów królewskich z lat 20-tych9. Sąd administracyjny zwrócił się do Sądu Konstytucyjnego o kontrolę konstytucyjności przepisów będących podstawą wieszania krzyży w klasach szkolnych. Postanowieniem z 15 grudnia 2004r. Sąd Konstytucyjny uznał się za niekompetentny do orzekania w sprawie, gdyż sporne przepisy nie znajdowały się w ustawach, ale w dekretach, które nie były objęte kognicją Sądu. Sprawa wróciła więc do sądu administracyjnego, który 17 marca 2005r. wydał wyrok odrzucając skargę. W wyroku stwierdził, że krzyż jest symbolem historii i kultury włoskiej i w konsekwencji włoskiej tożsamości a także symbolem takich zasad jak równość, wolność tolerancja oraz laickości państwa. Od tego wyroku p. Lautsi odwołała się do Rady Stanu (Conseil d’Etat), która wyrokiem z 13 lutego 2006 r. odrzuciła odwołanie uzasadniając swoje stanowisko tym, że krzyż stał się jedną ze świeckich wartości wyrażoną w Konstytucji Włoskiej i symbolizuje wartości życia obywatelskiego. Wyrok Rady Stanu wyczerpywał środki odwoławcze przewidziane prawem wewnętrznym i otwierał p. Lautsi możliwość wniesienia skargi do ETPCz. W skardze p. Lautsi (Skarżąca) zarzuciła, że ekspozycja krzyża w szkole państwowej, do której uczęszczały jej dzieci stanowiła ingerencję niezgodną z jej prawem do wychowania i nauczania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi, w rozumieniu art. 2 Protokołu nr 1 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Ponadto Skarżąca zarzuciła, że ekspozycja krzyża narusza wolność przekonań i wyznania jej oraz jej dzieci, chronioną na mocy art. 9 Konwencji. Zdaniem p. Lautsi do naruszenia przepisów Konwencji dochodzi przez to, że państwo przyznaje religii katolickiej uprzywilejowaną pozycję. Wyróżnianie jednej religii przez eksponowanie jej symbolu daje zdaniem Skarżącej uczniom szkół państwowych poczucie, że Państwo identyfikuje się z jedną wiarą. Dla p. Lautsi następstwem tej sytuacji jest między innymi presja wywierana na małoletnich i poczucie, że państwo jest dalekie od tych, którzy nie identyfikują się z tym wyznaniem. W odpowiedzi na skargę rząd włoski podkreślał, że symbol krzyża może być postrzegany jako pozbawiony znaczenia religijnego, Autorka jest stypendystką Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Wyrok został opublikowany na stronie ETPCz: http://cmiskp.echr.coe.int/tkp197/view.asp?item=1&portal=hbkm&action=html&highlight=Lautsi&sessionid=41692552&skin=hudoc-en; polskie tłumaczenie wyroku znajduje się m.in. na stronie: http://www2.wpia.uw.edu.pl/files/Informacje/2009/Affaire-Lautsi-c-%5B1%5D.Italie-polski.pdf?short=; z tego źródła pochodzą cytaty fragmentów orzeczenia w języku polskim. Na temat reakcji we Włoszech por. Human rights ruling against classroom crucifixes angers Italy, John Hopper, guardian.co.uk, 3.11.2009; Na temat reakcji w: Hiszpanii por. Crucifix en classe : la condamnation de l’Italie divise en Espagne, Madryd, AFP, 4 listopada 2009; Portugalii por. Le crucifix, ici aussi…, Natália Faria, Courrier International.com, 6 listopada 2009, Irlandii por. http://humanrightsinireland.wordpress.com/2009/11/04/irish-reactions-to-lautsi-v-italy, Grecji por. Greek Church acts on crucifix ban, Malcolm Brabant, BBC News, Ateny, 12 listopada 2009. Przeciwko wyrokowi zaprotestowała zwłaszcza Konferencja Episkopatu Polski (zob. Komunikat z 350 Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski, „Wiadomości KAI”, 2009, nr 49, s. 5; Bądźmy świadkami miłości. List Pasterski Episkopatu Polski na Niedzielę Świętej Rodziny – 27 grudnia 2009 r., „Wiadomości KAI”, 2009, nr 52/53, s. 13) oraz Akcja Katolicka w Polsce (zob. Akcja Katolicka krytykuje orzeczenie Trybunału w Strasburgu w sprawie krzyży, „Wiadomości KAI”, 2009, nr 50, s. 6). Krytyczne wypowiedzi formułowali przedstawiciele Kościoła w mediach zob. Trybunał przeciw krzyżom, „Wiadomości KAI”, nr 46, s. 2, Zakazując krzyży Europa daje nam tylko dynie na Halloween, tamże, s. 4, Abp Gocłowski: Trybunał uderzył w cywilizację europejską, To sekularyści są zagrożeniem dla chrześcijaństwa w Europie. Rozmowa z abp. Józefem Michalikiem, przewodniczącym KEP, tamże, s. 5, oraz: Jeśli będziemy iść tą drogą, Unia Europejska się rozpadnie!, tamże, s. 5-6). 3 grudnia 209 r. Sejm RP przyjął uchwałę ws. ochrony wolności wyznania i promocji wartości będących wspólnym dziedzictwem narodów Europy. W uchwale stwierdzono m.in., że Sejm Rzeczypospolitej Polskiej [...] wyraża zaniepokojenie decyzjami, które godzą w wolność wyznania, lekceważą prawa i uczucia ludzi wierzących oraz burzą spokój społeczny i z tego względu ocenia krytycznie wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zakazujący obecności krzyży w salach szkolnych we Włoszech. (zob. szerzej: Polski Sejm skrytykował Trybunał w Strasburgu, „Wiadomości KAI”, 2009, nr 50, s. 3) W siedmioosobowym składzie orzekającym zasiadali sędziowie z: Włoch, Serbii, Turcji, Portugalii, Węgier, Belgii i Litwy. W oryginalnej wersji wyroku w języku francuskim pojawił się błąd w dacie, w której została wydana dyrektywa nr 2666 (zamiast październik 2002 jest październik 2007, por. §10 orzeczenia). Prawidłowa data podana jest w dokumencie komunikującym skargę rządowi włoskiemu (Query 30814/06: “On October 3, 2002, the Ministry of Education adopted the directive No. 2666 recommending the directors of schools display the crucifix”). art. 118 dekretu królewskiego nr 965 z dnia 30 kwietnia 1924 roku oraz art. 119 dekretu królewskiego nr 1297 z dnia 26 kwietnia 1928 r. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S a jego ekspozycja w miejscu publicznym nie stanowi sama w sobie zamachu na prawa i wolności zagwarantowane przez Konwencję. Eksponowanie krzyża nie jest oznaką wyróżniania jednej religii, ponieważ odwołuje się do tradycji kulturowej i wartości humanistycznych, które dotyczą ludzi nie będących chrześcijanami. Zdaniem rządu analiza rozstrzygnięć Trybunału wskazuje, że by stwierdzić naruszenie konwencji wymagana jest ingerencja bardziej czynna niż jedynie ekspozycja symbolu. Zdaniem rządu eksponowanie symboli religijnych w miejscach publicznych nie przekracza marginesu tolerancji pozostawionego państwu. Już w tym miejscu warto zwrócić uwagę na ważny element stanu prawnego tej sprawy. Otóż według władz krajowych, we Włoszech istniał obowiązek wieszania krzyży w klasach szkolnych wynikający z dekretów królewskich uzupełniające. Zatem to przy wykonywaniu naturalnego obowiązku nauczania względem swoich dzieci rodzice mogą żądać od państwa poszanowania swoich przekonań (zob. orzeczenie z 7 grudnia 1976 r. w sprawie Kjeldsen, Busk Madsen i Pedersen p. Danii (seria A nr 23, str. 24-28) §52; orzeczenie z 25 lutego 1982 w sprawie Campbell i Cosans p. Wielkiej Brytanii (seria A nr 48, str. 16-18) §36; orzeczenie Wielkiej Izby z 29 czerwca 2007 w sprawie Folgerø i inni p. Norwegii (sprawa nr 15472/02) §84 (d-e)11. Przepis ten należy ponadto odczytywać w świetle artykułów 8 (prawo do prywatności), 9 (wolność myśli, sumienia i wyznania) oraz 10 (wolność wyrażania opinii) Konwencji (§47 (a); zob. też Kjeldsen §52; Valsamis p. Grecji (orzeczenie z 18 grudnia 1996, Reports 1996-VI) §25; Folgerø §84 (a)), co oznacza, że publicystyka religii lub światopoglądu, a tym bardziej ze strony Państwa. Wypada w pełni zgodzić się ze stanowiskiem Trybunału, iż szkoła nie powinna stanowić sceny dla działalności misjonarskiej ani dla kazań (§47 (c)). Zatem szkoła nie może być miejscem indoktrynacji uprawianej przez chociażby przez osoby prywatne i wspólnoty religijne. Gwarantem otwartego, pluralistycznego charakteru szkolnictwa winno być zwłaszcza państwo. Tego typu rola wymaga od niego pewnego samoograniczenia. Ma ono czuwać, aby wiedza, czy informacje przewidziane w programach szkolnych były przekazywane w sposób obiektywny, pluralistyczny i krytyczny. Natomiast nie może dążyć do indoktrynacji, będącej przejawem braku poszanowania dla przekonań religijnych i filozoficznych rodziców. ETPCz wyraźnie zaakcentował, iż tu leży 10. Warto w tym miejscu zasygnalizować, że problemem ekspozycji krzyży w klasach szkolnych zajmował się Niemiecki Federalny Sąd Konstytucyjny w wyroku z 16 maja 1995 r. (BVerfGE 93, 1 BvR 1087/91) . FSK orzekł, że § 13 zdanie trzecie Regulaminu szkół podstawowych (Volksschulordnung) z 21 czerwca1983 r. obowiązującego w Bawarii, który przewidywał obowiązkowe umieszczanie krzyża w każdej klasie szkoły publicznej jest niezgodny z art. 4(1) niemieckiej Konstytucji i gwarantującym wolność światopoglądową i stwierdził jego nieważność. 11. Prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z ich przekonaniami w sprawach religijnych chroni także Konwencja Praw Dziecka z 1989 r. Akt ten stara się pogodzić uprawnienia wychowawcze rodziców z przysługująca dziecku swobodą myśli sumienia i wyznania. Art. 14 ust. 1 Konwencji stanowi, iż Państwa – Strony będą respektowały prawo dziecka do swobody myśli sumienia i wyznania. Zarazem następny ustęp zawiera zobowiązanie, że Państwa – Strony będą respektowały prawa i obowiązki rodziców [...] odnośnie do ukierunkowywania dziecka w korzystaniu z tego prawa [...]. 12. „Nikt nie może być pozbawiony prawa do nauki. Wykonując swoje funkcje w dziedzinie wychowania i nauczania, Państwo uznaje prawo rodziców do zapewnienia wychowania i nauczania zgodnie z ich własnymi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi.” 13. W sprawie rząd duński argumentował, że zdanie drugie art. 2 Protokołu 1 do Konwencji nie odnosi się do szkół państwowych. z lat 20-tych. Nie jest to okoliczność kwestionowana przez rząd. Rozbieżność w stanowisku Skarżącej i Rządu odnosiła się przede wszystkim do odmiennej interpretacji znaczenia symbolu krzyża i potencjalnego wpływu jego ekspozycji. Skarżąca podkreślała presję wywieraną na małoletnich, podczas gdy Rząd rozważał problem w sposób bardziej uniwersalny. W wyroku Trybunał stwierdził naruszenie art. 2 Protokołu nr 1 do Konwencji rozpatrywanego razem z art. 9 Konwencji10. Rozważając treść art. 2 Protokołu nr 1 w odniesieniu do przedmiotowej sprawy Trybunał zwrócił uwagę na zasady wykształcone w jego wcześniejszym orzecznictwie, w szczególności w odniesieniu do roli państwa w dziedzinie nauczania i wychowania. Na kanwie analizy powyższego stanu faktycznego oraz prawnego Europejski Trybunał Praw Człowieka skoncentrował się w swoich rozważaniach na kwestiach: prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami i w związku z tym charakteru szkolnictwa ze względu na religię, czy światopogląd, w konsekwencji także na zagadnieniu neutralności światopoglądowej państwa, wreszcie na wolności myśli, sumienia i wyznania w ujęciu pozytywnym oraz negatywnym, w końcu - na wzajemnych relacjach uprawnień mieszczących się w dwóch aspektach wspomnianej swobody. ETPCz przypomniał, że w przepisie art. 2 Protokołu 1 najważniejsze jest zdanie pierwsze dotyczące zakazu pozbawiania prawa do nauki, w stosunku do którego zdanie drugie jest treść tego przepisu jest szersza niż to wynika z jego literalnego brzmienia12. Tak więc zdaniem ETPCz zdanie drugie art. 2 Protokołu nr 1 ma na celu podtrzymywanie edukacyjnego pluralizmu jako istotnego czynnika ochrony „społeczeństwa demokratycznego” w rozumieniu Konwencji (§47 (b)). Ten cel ze względu na władzę nowoczesnego państwa powinno spełniać zwłaszcza szkolnictwo państwowe. To stanowisko Trybunału wyrażone po raz pierwszy w sprawie Kjeldsen (§5013; powtórzone w sprawie Folgerø §84 (b)) zasługuje na aprobatę. Szkoły państwowe powinny stwarzać warunki do nauczania wszystkich dzieci bez względu na ich wyznanie. Nie jest wystarczające dla zagwarantowania prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi stworzenie możliwości uczęszczania dzieci do szkół prywatnych. Dlatego światopogląd i standardy nauczania w tych szkołach podlegają badaniu przez Trybunał z punktu widzenia realizacji standardów określonych w art. 2 Protokołu nr 1 do Konwencji. Zasadniczą gwarancję prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi upatruje Trybunał w otwartym środowisku szkolnym. Winno być ono nastawione raczej na akceptację niż na odrzucenie niezależnie od pochodzenia społecznego uczniów, ich wierzeń religijnych, czy korzeni etnicznych. Ideałem Trybunału jest zatem szkoła pluralistyczna, będąca miejscem spotkań różnych religii i przekonań filozoficznych, w którym uczniowie mogą poznawać wzajemnie swoje idee i tradycje. Ten proces nie może jednak mieć miejsca w sytuacji presji ze strony wyznawców danej granica, której nie wolno przekraczać (§47 (d); zob. też Kjeldsen §52; Valsamis §28). Trybunał stwierdził, że wymóg neutralności i bezstronności państwa nie da się pogodzić z wyrażaniem ocen na temat zasadności przekonań religijnych lub sposobów ich wyrażania (§47 (e)). Oznacza to, że rolą państwa jest zapewnianie wzajemnej tolerancji między grupami o różnych przekonaniach, co może oznaczać czasem konieczność wprowadzenia ograniczeń w realizowaniu wolności gwarantowanej art. 9 Konwencji. Nie jest jego rolą natomiast branie strony czy utożsamianie się z jakimkolwiek wyznaniem czy światopoglądem (por. orzeczenie Wielkiej Izby z 13 lutego 2003r. w sprawie Refah Partisi i Inni p. Turcji, sprawy nr 41340/98, 41342/98, 41343/98 i 41344/98). Wydaje się, że w kontekście powyższych uwag ETPCz szkoła państwowa ma być miejscem koegzystencji osób o różnym światopoglądzie, czy wyznaniu, jeśli nawet nie miejscem ich integracji. Nie powinna natomiast być areną konfrontacji, czy tłamszenia mniejszości przez większość. W sprawie Valsamis (§27) Trybunał wyraził opinię, że mimo iż interesy poszczególnych osób mogą być w pewnych sytuacjach podporządkowane interesom grupy, to demokracja nie oznacza po prostu, ze poglądy większości muszą przeważać: musi być osiągnięta równowaga, która zapewni słuszne i właściwe traktowanie mniejszości i nie będzie się wiązała z nadużyciem dominującej pozycji (zob. też Folgerø §84 (f)). ETPCz konsekwentnie odrzuca zatem argument ilościowy w sferze wolności w sprawach konfesyjnych. Stanowisko mniejszości, nawet tej styczeń - luty 2010|Lexu§ 19 publicystyka dyskusja dyskusja znikomej, uznaje za godne uwzględnienia na równi z aspiracjami większości wyznaniowej. Większość jest z reguły w sytuacji lepszej, przynajmniej w tym sensie, że wolna jest od zbiorowej presji, choćby pośredniej, skutkującej zachowaniami konformistycznymi. Identyfikacja z większością nie wymaga determinacji, aby nie powiedzieć odwagi, w takiej mierze, która niejednokrotnie towarzyszy potwierdzeniu przynależności do mniejszości, szczególnie tej o charakterze wyznaniowym czy światopoglądowym. Trzeba ponadto zauważyć, iż identyfikacja religijna, czy światopoglądowa dotyczy najbardziej intymnych sfer ludzkiej osobowości, wpływa na całościowe postrzegania rzeczywistość oraz warunkuje aktywność w innych sferach życia prywatnego i publicznego. Przekonań w sprawach religijnych, o ile są autentyczne, z reguły nie zmienia się w często. Zmiana jest niejednokrotnie wynikiem długotrwałego procesu poznawczego i wewnętrznej refleksji, którym mogą towarzyszyć intensywne i skrajne emocje. Znacz- Wydając orzeczenie w sprawie Lautsi p. Włochom Trybunał oceniał czy narzucenie przez Państwo ekspozycji krzyża w salach lekcyjnych jest zgodne z wymogiem przekazywania wiedzy w sposób obiektywny, krytyczny i pluralistyczny oraz czy szanuje przekonania religijne i filozoficzne rodziców. Trybunał stwierdził naruszenie art. 2 Protokołu nr 1 do Konwencji w powiązaniu z art. 9. Warto odnieść się do elementów tego orzeczenia, które mogą być istotne dla odpowiedzi na pytanie jaki zasięg może ono mieć. Trybunał podkreślił, że w przedmiotowej sprawie bada sytuację narzucania przez Państwo ekspozycji krzyża w salach lekcyjnych (§49). Chodziło zatem o sytuację stworzenia przez państwo obowiązku w tym zakresie (a nie o sytuację, gdy w salach szkolnych wiszą krzyże z inicjatywy wspólnoty szkolnej16). Ten obowiązek we Włoszech wynikał zdaniem rządu włoskiego z dekretów królewskich. Art. 118 dekretu królewskiego nr 1297 z 1928r. Trybunał odniósł się do specyficznego kontekstu kulturowego we Włoszech. Podkreślał w orzeczeniu, że rozpatrywany problem obowiązkowej ekspozycji krzyża w klasach szkolnych dotyczy kraju, gdzie większość populacji wyznaje określoną religię (por. §§ 50, 56). Ekspozycja krzyża w klasach szkół publicznych w takim kontekście kulturowym nie realizuje w żaden sposób idei pluralizmu edukacyjnego (§56). Następnie Trybunał rozważył wpływ, jaki ekspozycja krzyża wywiera na samą skarżącą oraz jej dzieci. Jeśli chodzi o Skarżącą, to Trybunał uznał, że dostrzeganie przez nią w ekspozycji krucyfiksu znaku, że Państwo opowiada się po stronie religii katolickiej nie jest bezpodstawne i może naruszać jej przekonania (§53). Jeśli chodzi o wpływ ekspozycji krucyfiksu na dzieci Skarżącej Trybunał stwierdził, ze obecność krzyża może być łatwo interpretowana przez uczniów jako znak religijny i mogą w związku z tym mieć poczucie, że odbierają 14. Zob. A. O’Neill, Swords crossed over a crucifix, “The Tablet”, 21 listopada 2009. 15. W. Sadurski, Miętkość trybunalska, „Gazeta Wyborcza”, 2009, nr 286., s. 21. 16. Taka sytuacja miała miejsce w niektórych szkołach publicznych w Rumunii. Sprawą ekspozycji ikon w rumuńskich szkołach, które wieszane były z inicjatywy wspólnot szkolnych (local school communities) zajmowała się Narodowa Rada ds. Zwalczania Dyskryminacji (Consiliului Naţional pentru Combaterea Discriminării) a następnie rumuński Najwyższy Sąd Kasacyjny i Sprawiedliwości, który 11 czerwca 2008 r. orzekł, że taka praktyka nie jest niezgodna z prawem, zob.: G. Horvàth, R. Bakò, Religious icons in Romanian schools: text and context, “Journal for the Study of Religions and Ideologies”, 8, 24 (zima 2009), str. 189-206; 2008 Century Reports on Human Rights Practices: Romania, U.S. Department of State. 17. Zob. szerzej T.J. Zieliński, Państwo wobec religii w szkole publicznej według orzecznictwa Sądu Najwyższego USA, Warszawa 2007, s. 189-190. na część ludzkiej populacji w sposób w pełni świadomy nie wybiera swojej przynależności wyznaniowej – rodzi się jako członkowie określonych społeczności konfesyjnych, do których należą już jej przodkowie. Bazując na powyższych zasadach sformułowanych w dużej mierze przez dotychczasowe orzecznictwo ETPCz Trybunał sformułował opinię na temat postawy państwa w sprawach konfesyjnych, która wiąże się z problemem przedstawionym w przedmiotowej sprawie. Trybunał stwierdził, że Państwo powinno powstrzymać się, w opinii Trybunału, od narzucania, nawet w sposób pośredni, określonej wiary w miejscach, w których znajdują się osoby od niego zależne, albo w takich w których znajdują się osoby szczególnie podatne na wpływy. Przy czym zdaniem Trybunału edukacja dzieci stanowi szczególnie wrażliwy sektor, gdyż w tym wypadku nacisk ze strony państwa wywierany jest na osoby, które nie posiadają jeszcze zdolności krytycznego myślenia (§48). Ze sposobu interpretacji art. 1 Protokołu nr 1 do Konwencji przez Trybunał wynika, że na gruncie Konwencji rozdział Kościoła od państwa jest nie tylko dopuszczalny, ale jest wymagany, co nie jest oczywiste biorąc pod uwagę tekst samej Konwencji. Takie stanowisko Trybunału w tej sprawie jest zdaniem niektórych autorów bliższe orzecznictwu Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych14. Wojciech Sadurski stwierdził wręcz generalnie, że analizowane orzeczenie jest bardzo konwencjonalnie „amerykańskie” – opiera się na dość standardowym, liberalnym rozumieniu rozdziału religii od państwa, które w przypadku szkoły państwowej ma szczególne znaczenie.15 20 zalicza krucyfiks do „niezbędnego wyposażenia sal lekcyjnych”. edukację w środowisku szkolnym naznaczonym przez konkretną religię. (§55). Trybunał wydając orzeczenie rozważał charakter symbolu jakim jest krzyż (krucyfiks). Zdaniem Trybunału symbol krzyża ma wiele znaczeń pośród których dominuje znaczenie religijne (§51). Zdaniem Trybunału obecność krucyfiksu w salach lekcyjnych wychodzi poza kwestię użycia symboli w specyficznych kontekstach historycznych (§52). Taką opinię wrażała też organizacja pozarządowa przedstawiająca obserwacje w tej sprawie (Greek Helsinki Monitor) podnosząc argument, że według opinii Rady Ekspertów do spraw wolności religii i przekonań OBWE obecność takiego symbolu w szkole publicznej może stanowić ukrytą (implicite) formę nauczania danej religii na przykład poprzez dawanie do zrozumienia, że ta konkretna religia jest wyróżniana kosztem innych (§46). Treść analizowanego orzeczenia czytelnie wskazuje na dążenie sędziów do pełnego zrozumienia położenia, również w wymiarze psychicznym, jednostki należącej do mniejszości wyznaniowej, czy światopoglądowej w warunkach dominacji określonej większości konfesyjnej. Trybunał pochylił się nad jednostką z jej przeżyciami, uczuciami i obawami. Wspomniany organ zauważył, że szczególnie wrażliwymi na presję w sprawach wyznaniowych ze strony państwa są dzieci. Są to bowiem osoby nie posiadające jeszcze zdolności krytycznego myślenia, umożliwiającego zdystansowanie się od przekazu wynikającego z jawnego wyboru, dokonanego przez Państwo w kwestii religijnej. Uczniowie, w warunkach obecności symbolu religijnego (krzyża) w szkole, mogą mieć poczucie, że odbierają edukację w środowisku szkolnym naznaczonym religią. Dostrzeżono wręcz niebezpieczeństwo, że tego rodzaju znaki mogą być, w przypadku uczniów należących do innych konfesji, czy bezwyznaniowych, źródłem zaburzeń emocjonalnych. Podejście Trybunału znamionuje empatia wobec dzieci należących do mniejszości konfesyjnych. Zarysowana postawa składu orzekającego wykazuje wyraźne również w tym zakresie podobieństwo do podejścia prezentowanego przez Federalny Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych Ameryki w zbliżonych sprawach, związanych z obecnością religii w publicznym szkolnictwie podstawowym i średnim.17 Ponadto Trybunał odniósł się do miejsca, w którym następuje ekspozycja krzyża. Chodzi tu o miejsca, w których sprawowane są funkcje publiczne, gdzie znajdują się osoby szczególnie podatne na wpływy lub zależne od państwa. W przypadku szkół publicznych nacisk ze strony państwa wywierany jest na umysłach osób nie posiadających jeszcze zdolności krytycznego myślenia umożliwiającego zdystansowanie się do przekazu wynikającego z jawnego wyboru dokonanego przez Państwo w kwestii religijnej (§48). ETPCz wziął też pod uwagę w jaki sposób symbol jest eksponowany stwierdzając, że poprzez sposób, w jaki został wyeksponowany, nie jest możliwe niezauważenie obecności krucyfiksu w klasach (§54). w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Trybunał odniósł się również do obowiązków państwa związanych z koniecznością poszanowania wolności negatywnej. W pewnym stopniu sprecyzował ową wolność negatywną. Stwierdził bowiem, że ona nie ogranicza się do braku nabożeństw i nauczania religii. Rozciąga się także na praktyki i symbole wyrażające, w sposób szczególny i ogólny, określoną wiarę, religię bądź ateizm. Trybunał zasadnie stwierdził, że wolność negatywna zasługuje na szczególną ochronę w przypadku, gdy Państwo opowiada się za konkretną wiarą, a dana osoba znajduje się w sytuacji, z której nie może się uwolnić, lub też może uwolnić się z niej za cenę nieproporcjonalnie dużego wysiłku i poświęcenia (§55). W sytuacji kolizji wolności pozytywnej i wolności negatywnej ETPCz dał wyraźną przewagę tej ostatniej. Stwierdził bowiem, że ekspozycja symboli religijnych nie może być w szczególności uzasadniona prośbą innych rodziców, którzy żądają wychowania dzieci zgodnie z ich przekonaniami. Poszanowanie przekonań rodziców w dziedzinie wychowania powinno uwzględniać również poszanowanie przekonań innych rodziców. Tego rodzaju podejście zasługuje na akceptację. Powstrzymanie się państwa przed ekspozycją w szkolnictwie państwowym jakichkolwiek symboli religijnych nie rani uczuć w sprawach religijnych kogokolwiek. W takich warunkach państwo może być gwarantem wolności sumienia i wyznania na jednakowych zasadach wobec osób o różnorodnych wyznaniach czy światopoglądach. Trybunał nie uznał przy tym za dopuszczalne rozwiązanie umieszczenie w pomieszczeniach szkół państwowych różnorodnych symboli religijnych (§56). Powyższy punkt widzenia ma swoje mocne uzasadnienie. Niektóre symbole tego rodzaju mogą się względem siebie wykluczać, mieć charakter niejako przeciwstawny. Umieszczanie różnorodnych symboli religijnych w szkole może prowadzić do eskalacji napięć na tle konfesyjnym. Ponadto trzeba zwrócić uwagę, że instalacja na zasadach równoprawności symboli różnych religii czy światopoglądów w salach szkolnych może prowadzić, co jest bardzo prawdopodobne, do relatywizacji ich przesłania w oczach odbiorów, czyli przede wszystkim dzieci. A tego zapewne pragnęłyby uniknąć same związki wyznaniowe. Skład religijno-światopoglądowy uczniów i nauczycieli w szkole państwowej może się bardzo istotnie zmieniać, przemianom może też ulegać w czasie światopogląd poszczególnych osób. Jeśli wystrój sal szkolnych miałby być adekwatny na bieżąco do składu religijnego (światopoglądowego) użytkowników tych pomieszczeń, to zadośćuczynienie powyższemu postulatowi byłoby bardzo trudne, wręcz niemożliwe, pod względem organizacyjnym. Opowiedzenia się ETPCz po stronie wspomnianej wolności negatywnej, czy wolności jednostki należącej do mniejszości wyznanio- wej od „immisji” spowodowanej przez symbol religijny obowiązkowo znajdujący się sali szkoły państwowej nie powinno się interpretować jako poparcia na rzecz światopoglądu ateistycznego, czy szerzej - laickiego. Brak określonego symbolu religijnego, czy światopoglądowego18 nie jest sam w sobie wyrazem popierania przez państwo światopoglądu doń przeciwnego. Świadczy natomiast o przyjęciu przez państwo pozycji neutralnej w sprawach religijnych, o uznaniu własnej niekompetencji we wspomnianej dziedzinie. Tego rodzaju państwo jest areligijne lecz nie antyreligijne. Braku promocji religii poprzez obligatoryjną ekspozycję jej czołowego symbolu nie jest przejawem wrogości w stosunku do niej. Milczenie państwa, jego zaniechanie, swoista pustka w dziedzinie symboliki nie jest wyrazem poparcia w ogóle jakichkolwiek przekonań. publicystyka Trybunał niestety nie precyzuje na czym jeszcze może polegać sytuacja narzucania ekspozycji symbolu religijnego. Po trzecie dla Trybunału istotne było w jakim miejscu symbol jest eksponowany i na kogo odbywa się jego potencjalny wpływ. W orzeczeniu Trybunał podkreślał szczególną sytuację w przypadku kształcenia dzieci, gdy występuje i zależność od państwa (obowiązek szkolny) i szczególna podatność na indoktrynację. Po czwarte, Trybunał brał pod uwagę w jaki sposób symbol jest wyeksponowany – czy możliwe jest niezauważanie tego symbolu czy też poprzez centralne wyeksponowanie jest on trudny do zignorowania. Po piąte wreszcie, istotne było czy symbol wyraża wartości podzielane przez większość społeczeństwa. O ile w kontekście Włoch symbol krzyża nie jest wyrazem pluralizmu w kształceniu, to niewykluczone, że w innych krajach mógłby nim być. Ważnym pytaniem jest jakie skutki będzie miało orzeczenie w sprawie Lautsi v. Włochy19. Wyrok nie jest ostateczny a rząd włoZgodnie z art. 46 Konwencją państwa mają ski planuje wnieść w tej sprawie odwołanie. obowiązek przestrzegać ostatecznego wyroku Przyjęcie przez Wielką Izbę sprawy do rozpoTrybunału we wszystkich sprawach, w któznania byłoby szansą na wyjaśnienie pewnych rych są stronami. Oznacza to dla Włoch nie niejasności co do interpretacji wyroku, choć tylko obowiązek wypłaty zadośćuczynienia nie należy spodziewać się zmiany orzeczenia. przyznanego przez Trybunał Skarżącej, ale także dostosowanie sytuacji w kraju do stanWyrok Europejskiego Trybunału Praw dardów określonych w wyroku (zaprzestanie Człowieka należy uznać za adekwatny do synaruszeń). Dla innych państw orzeczenie ma tuacji we współczesnej Europie – kontynencie to znaczenie, że wskazuje kierunek orzekania nie tylko zróżnicowanym pod względem reliw tego typu sprawach. Warto zwrócić uwagę, gijnym ale także zamieszkałym przez znaczże Trybunał wskazuje w orzeczeniu kieny odsetek osób nie identyfikujących runek szerszego zastosowania zasad się z jakimkolwiek wyznaniem w nim wyrażonych. W kluczowym religijnym.20 Zjawisko pluralidla orzeczenia §57 jest mowa zmu konfesyjnego na Starym o ekspozycji symbolu religijnego, Kontynencie jako całości zaco wskazuje na to, że wyrok nie pewne będzie się rozwijać. dotyczy jedynie symbolu krzyża. Będzie ono postępować takElementy testu, jaki zastosował że w granicach poszczególTrybunał w przedmiotowej spranych państw. Stwierdzenia, wie do zbadania, czy doszło do że Europa, czy poszczególne naruszenia Konwencji w wyniku jej kraje są w sposób trwały, ekspozycji krzyża były następuniezmienny, związane z jakąś jące. Po pierwsze, Trybunał brał jedną tradycją religijną nie da pod uwagę, czy eksponowany symsię obronić ani w kontekście bol ma charakter religijny. Zdaniem doświadczeń historycznych, Trybunału krucyfiks niewątpliwie taki wyników badań socjologiczcharakter ma. Za mający relinych a przede wszystkim gijny charakter mogłoby być w świetle idei wolności uznane symbole innych religii i praw człowieka. To włai wyznań (np. ikony w klasach śnie wspomniane wartoszkolnych w Grecji czy w Rumuści wykluczają uznanie nii). Po drugie w rozważaniach jakiegokolwiek obszaru Trybunału było istotne, czy za „terytorium kanoniczekspozycja tego symbolu ne”, rewir zastrzeżony religijnego jest obowiązkodla danej religii. wa. We Włoszech władze powoływały się na dekrety królewskie i stąd wywomgr Dorta Pudzianowska dziły obowiązek wieszania krzyży. W orzeczeniu 18. Należy w związku z tym podkreślić, że różne nurty ruchu laickiego także mają swoją symbolikę np. symbolem masonerii są m.in. cyrkiel, węgielnica oraz litera „G”, znakiem ruchu racjonalistycznego - tzw. rybka Darwina; symbolem ateistów jest niewidzialny jednorożec, zaś wolnomyślicieli – filetowy bratek. Najbardziej znaną oznaką laickiego ruchu humanistycznego jest tzw. happy human. 19. Kwestia ta była dyskutowana w polskiej prasie zob. rozmowa z J. Stępniem, Tolerancja także dla krzyża, Gazeta Wyborcza, „Gazeta Świąteczna” 7-8 listopada 2009; A. Bodnar „Polemika z Jerzym Stępniem. Mogą nas pozwać o krzyże”, Gazeta Wyborcza 15.11.09 20. Według danych na rok 2001 Europę zamieszkiwało łącznie ok. 720 mln. osób (blisko 80 narodów i grup etnicznych). Około 73,5% ludności stanowili chrześcijanie różnych wyznań, 1,6% muzułmanie, 0,3% Żydzi, 0,1% hindusi, 0,04% buddyści, wyznawcy pozostałych religii – 0,07%. Natomiast ateiści i bezwyznaniowcy to w owym czasie 24,4% populacji Starego Kontynentu (zob. Religia. Encyklopedia PWN, red. nauk. T. Gadacz, B. Milerski, Warszawa 2001, t. 3, s. 469). 21 publicystyka dyskusja dyskusja Krzyż i III Rzesza Marcin Szwed S zczerze mówiąc, nigdy nie zwracałem uwagi na to, czy w sali lekcyjnej wisi krzyż, czy też nie. Jeśli był – uznawałem to za coś normalnego, jeśli go nie było – także. Podejrzewam, że podobny stosunek do wiszących krucyfiksów ma zdecydowana większość społeczeństwa – nigdy bowiem nie zetknąłem się z sytuacją, by ktokolwiek protestował przeciwko ich obecności. Nie sądzę by było to spowodowane jakąś obawą przed szykanami ze strony większości – w końcu w mojej klasie licealnej była bardzo liczna grupa osób nie uczęszczająca na lekcje religii. Nie potrafię zrozumieć więc, dlaczego krzyż w klasie miałby stanowić pogwałcenie czyichś praw i nie dostrzegam sensu w antykatolickiej krucjacie, której ETPC przyklasnął w słynnym już wyroku w sprawie Lautsi vs Włochy. Artykuł Tomasza Skomorowskiego p.t. „Krzyż i demokracja” nie przybliżył mnie do zrozumienia tej kwestii ani o jotę. Przede wszystkim, autor nie odniósł się w żaden sposób do argumentacji ETPC uzasadniającej wyrok nakazujący wypłacenie pani Lautsi odszkodowania. Jest to zastanawiające, skoro już w drugim zdaniu swego tekstu, zdecydowanie twierdzi, że „z punktu widzenia prawa sprawa jest bardzo prosta”. Otóż – sprawa wcale nie jest prosta. Trybunał uznał, iż obecność krzyży w szkołach jest złamaniem art. 2 protokołu nr 1 do EKPC wraz z art. 9 Konwencji. Pierwszy z nich mówi: „Nikt nie może być pozbawiony prawa do nauki. Wykonując swoje funkcje w dziedzinie wychowania i nauczania, Państwo uznaje prawo rodziców do zapewnienia wychowania i nauczania zgodnie z ich własnymi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi.”, drugi natomiast formułuje znaną nam wszystkim zasadę wolności myśli, sumienia i wyznania. Skomorowski nie raczył wyjaśnić czytelnikowi w jaki to magiczny sposób obecność krzyża miałaby ograniczać prawa rodziców do wychowania dziecka w zgodzie z własnym światopoglądem. Co ciekawe ETPC także nie wyjaśnia tej kwestii w sposób nader przekonujący – poprzestaje jedynie na ogólnikowych sformułowaniach w rodzaju: „To, co dla niektórych, wierzących uczniów może być zachętą, może również być źródłem zaburzeń emocjonalnych (sic!) w przypadku uczniów innych wyznań, lub też tych, którzy nie wyznają żadnej religii” . Jest to zdanie kuriozalne – czy ktokolwiek naprawdę sądzi, iż obecność krzyża może spowodować zaburzenia emocjonalne? A może krzyż na naszej uniwersyteckiej stołówce także jest niebezpieczny? Co prawda, umysłami dorosłych studentów już nie zachwieje – ale kto wie, może pod wpływem jego magicznego promieniowania ateiści częściej dławią się jedzeniem? Spójrzmy na kolejne mądrości: „Wolność negatywna nie ogranicza się do braku nabożeństw i nauczania religii. Rozciąga się także na praktyki i symbole wyrażające, w sposób 22 szczególny i ogólny, określoną wiarę, religię bądź ateizm”. Ale cóż to w ogóle znaczy? Jeśli istniałby obowiązek posiadania krucyfiksu w domu – zgoda narusza to zasadę wolności sumienia. Podobnie obowiązek np. uczęszczania na msze święte. Ale jakie obciążenia nakłada na jednostkę obecność krzyża? Czy ateista musi się przy nim modlić? Żegnać się w imię Trójcy Świętej? Czy musi w ogóle na niego patrzeć? Nie, nie i po stokroć nie. Czym więc zajął się T.Skomorowski w swoim artykule, skoro nie raczył uzasadnić nam na czym polega „oczywista słuszność” tego wyroku? Otóż, wyłożył on nam na czym polega istota demokracji. Aby tępemu czytelnikowi łatwiej było zrozumieć jego, jakże bogatą, argumentację, posłużył się bardzo mocnym porównaniem – porównał argumentowanie obecności krzyży w szkole tym, iż większość społeczeństwa godzi się na to z tokiem myślenia panującym w III Rzeszy. W dyskusji na serwisie grono.net poszedł jeszcze dalej – odnalazł podobieństwo do obrzezania kobiet w Afryce. Aż strach pomyśleć jakie jeszcze analogie kryją się w umyśle autora! Zamiast tego, „hitlerowskiego”, pojmowania demokracji, autor proponuje swoją wizję tego ustroju: „przestrzegajmy chociaż jego bezstronności (…) na ścianach obok krzyży wisieć powinny zarówno półksiężyce, gwiazdy Dawida, koła Dharmy i wszelkie inne symbole odnoszące się do światopoglądu religijnego z atomem ateizmu włącznie”. Autor zapomniał w tym wyliczeniu o wyznawcach, tak popularnych przecież w Polsce, religii animistycznych (np. w każdej klasie powinno być święte drzewo dla czcicieli drzew) czy pogańskich religii słowiańskich (postawmy przed UW pomniki Światowida i Peruna). Skoro Skomorowski domaga się całkowitego wyrugowania religii z życia publicznego, to powinien zdać sobie sprawę, że obecność religii katolickiej zaznacza się w naszym społeczeństwie także i na szereg innych sposobów. Dlaczego autor nie domaga się likwidacji świąt Bożego Narodzenia jako dni wolnych od pracy? Dlaczego katolickie święta są dniami wolnymi, a już np. Święto Szałasów nie? I co to w ogóle ma być – „Boże Narodzenie”? Czyż to, że dzieci pani Lautsi są zmuszone do przebywania w domu w czasie tego święta nie pogłębi (i tak już przecież głębokich z powodu tego nieszczęsnego krzyża) ich zaburzeń psychicznych? Ktoś przecież będzie musiał im wytłumaczyć „o co chodzi z tym Bogiem”. Może by tak zmienić nazwę na jakąś neutralną światopoglądowo – np. Święto Rozumu albo Święto Ojców Europy. Z Wielkanocą łatwiej – nazwa nie kojarzy się ze Zmartwychwstaniem Pańskim, można więc dzieciom powiedzieć (jeszcze raz podkreślam – w trosce o ich zdrowie psychiczne), że tak naprawdę jest to święto z okazji wyklucia się kurczaczka w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S z jajka i dlatego na wszystkich pocztówkach i reklamach widzimy te właśnie symbole. Usunąć należy również święto 15 sierpnia – nie dość że kościelne to jeszcze z okazji zwycięstwa nad naszym wschodnim sąsiadem! Klerykalno-nacjonalistyczne święto w cywilizowanym państwie europejskim – cóż za wstyd! Przecież: „Polska i Europa mają być domem dla wszystkich”. Nie zapomnijmy także o usunięciu symboli narodowych z uniwersytetu – przecież to wielkie godło w AudiMaxie uraża uczucia zagranicznych studentów, którzy nie czują się przez to jak u siebie w domu. Gdy już to zrobimy, pozostanie chyba tylko pójść w ślady jakobinów i Pol Pota – ogłosić rok zerowy, aby nie liczyć czasu od jakiegoś tam Chrystusa. A jeśli nie rok zerowy to, parafrazując autora, podawanie dat na dokumentach urzędowych także i w kalendarzu żydowskim czy buddyjskim. Oczywistym jest, że obecność krzyży w szkołach narusza w pewnym znikomym stopniu zasadę neutralności państwa, niemniej przesadne absolutyzowanie tej zasady, prowadzić musi do absurdu - nie da się kilkoma nakazami i zakazami całkowicie usunąć wszelkich wpływów katolicyzmu na naszą kulturę, tradycje czy nawet zasady obyczajowe. Skoro z jednej strony nie ma ustawowego nakazu wieszania krzyży, a z drugiej, wiszą one w wielu szkołach od lat, to dlaczego w imię modnych lewicowych fanaberii miano by organizować pokazową akcję ich usuwania? Moim zdaniem (skażonym co prawda myśleniem rodem z III Rzeszy) demokracja nie polega na sztucznym zrównywaniu wszystkich grup społecznych z powodu rozmaitych, wydumanych problemów. W RP nikt nie pyta obywatela jaką ma religię, gdy szuka on pracy, bądź uczestniczy w rekrutacji na studia. Ateiści nie płacą wyższych podatków i nie są im ograniczane prawa wyborcze. Nie dochodzi więc do żadnej prawnej dyskryminacji tejże grupy społecznej. „Sprawa krzyży” jest więc kolejnym sztucznym problemem stworzonym i lansowanym przez europejską lewicę. Tomasz Skomorowski w jednym ma rację – demokracja polega na kompromisach, ale obu stron, a więc również mniejszości. Walka „uciskanych” mniejszości z kulturą i tradycją większości jest walką z wiatrakami. Do czego bowiem doprowadzi wyrok ETPC? Do polepszenia sytuacji ateistów i innowierców? Nie – na znak protestu, we Włoszech powieszono krzyże nawet tam, gdzie ich nie było. Skutki tego wyroku będą oczywiste – wzrost poczucia zagrożenia wśród katolików oraz rosnąca niechęć wobec instytucji europejskich – nie należy bowiem zapominać, że większość Polaków odbiera ten wyrok następująco: Unia Europejska zakazuje wieszania krzyży! Paradoksalnie więc, kolejny raz okaże się, że dobrymi chęciami (a więc ochroną praw człowieka, do której jest przecież powołany ETPC) wybrukowane jest piekło. misz-masz Replika na krzyż Konrad Leszko demokracja „S twierdzono, że ą rządu, rm fo jest najgorszą stkich zy ws ć zy jeśli nie lic órych innych form, kt asu do czasu.” cz próbowano od ill Winston Church okracja „Dla mnie dem to pokojowa a rn parlamenta h ze wojna wszystkic .” i im stk wszy Lech Wałęsa „Zas ad się n a demok r ie tyl ko w acji psuje kiedy ówcz z n ika d as, równ uch o kiedy ści , ale i w nadm się rozple ówczas, ni du ierne ch kiedy j rów n równ każdy ch ości i ce y wybr tym, któ być rych ał sob ie rozka zywa , by mu li .” Mont eskiu sz …Pod groźbą wybuchu zamieszek, spowodowanych eskalacją poglądów na temat obecności krzyży w życiu codziennym Polaków, Rada Ministrów zebrała się na nadzwyczajnym posiedzeniu. Reakcję łańcuchową zapoczątkował artykuł „Krzyż i demokracja” w opiniotwórczym czasopiśmie „Lexuss”. Ministrowie debatowali zacięcie, acz owocnie. Po kilku godzinach wśród rozpiętych kołnierzyków i spoconych już trochę żakietów wyklarował się pomysł na pogodzenie obywateli. - Wszędzie powinny wisieć po dwa krzyże, para zawsze odbierana jest łagodniej niż zdecydowana jedyność - perorował minister spraw zagranicznych. - Przy okazji można by drugi krzyż dostosować do wizualnego przekazania idei różnorodności, ale i równości społecznej. Niech drugi Chrystus będzie widocznie niepełnosprawny lub ciemnoskóry - swój argument ochoczo dodała minister pracy i polityki społecznej. - A nie wystarczy, że jest Żydem? To też mniejszość religijna i etniczna - premier nieśmiało wtrącił. - Z punktu widzenia polskiej kultury i tradycji Jezus jest Polakiem. Ale z drugiej strony przy dwóch krzyżach jest szansa jakoś to pogodzić - minister kultury i dziedzictwa narodowego też chciał mieć udział w tym doniosłym przedsięwzięciu. Z tyłu sali jakieś poruszenie. Szeroki uśmiech na twarzy szefa resortu sportu i turystyki. - Panie ministrze, proszę się nie wygłupiać, co to za rysunek? - Ależ panie premierze, dwa krzyże ustawione obok siebie, o tak, jak na rysunku, mogą promować futbol amerykański, widzi pan? O! Taka bramka wychodzi. A bardzo nam zależy, żeby ten sport promować. - To kwestia dobrych stosunków z USA, wizy, wie pan - szepnął premierowi tytułem wyjaśnienia szef dyplomacji. - Nie zapominajmy o kosztach! Już teraz czasem starcza tylko na pół krzyża albo i mniej, a co dopiero na dwa - przedstawiciel skarbowości też miał coś do dodania. - Ale jakie ożywienie gospodarcze! Wśród manufakturzystów, sprzedawców dewocjonaliów, odlewników rzeźb! Przy takiej ilości zamówień PKB podskoczy o 5%! I kto znów będzie zieloną plamą na mapie Europy? - minister finansów prawie spadł z krzesła. Wstępny projekt ustawy odesłano jak najszybciej do konsultacji społecznych… W środowiskach katolickich rozgorzała dyskusja, czy podwójna ilość krzyży to też podwójny obowiązek żegnania się. Musiałoby to wydatnie skracać czas katechezy. Pojawiła się więc spiskowa teoria, iż projekt ten ma w istocie niweczyć prawomyślne, religijne kształcenie młodzieży i jest lobbowany przez loże masońskie. Interweniować musiał sam minister edukacji, zapewniając, że drugi komplet przeżegnań „Demokracja to ądów sprawowanie rz , je us poprzez dysk t jes na ale efektyw y tylko wtedy, kied ę si e aj ud dyskusje uciszyć . „ Clement Attlee zostanie w miarę potrzeb odrobiony w którąś z wolnych sobót. Federacje feministyczne podniosły zarzut, że skoro już mają być dwa krzyże, to na jednym powinna być kobieta. W ramach uczciwego i w pełni równouprawnionej płci pięknej należnego parytetu. Wśród homoseksualistów także zawrzało: - To obrzydliwa dyskryminacja i wykluczenie z debaty publicznej! – protestował zawzięcie jeden z działaczy organizacji broniącej praw mniejszości seksualnych - W projekcie nie ma żadnego odniesienia do naszego udziału i roli w społeczeństwie! Skoro projekt ma zmierzać do demokratyzacji symboliki narodowej, Jezusowie powinni trzymać się za ręce lub chociaż patrzeć się na siebie - podsumowali swe stanowisko petycją podpisaną przez przeszło 10 tys. osób. Na skutek całkowitej konfuzji środowisk ateistycznych i antyklerykalnych Prezes Rady Ministrów miał chwilę czasu na podsumowanie sytuacji: - Te dwa krzyże jakoś przejdą. Ci, którzy są za jednym krzyżem, nie będą mogli być przeciw dwóm. A jak przed wyborami zaczną nas przeciwnicy naciskać, to się jeden krzyż zdejmie i nikt nam nie powie, że państwo nie reaguje na postulaty laicyzacji i oddzielenia Kościoła. Będzie oddzielenie, i to od razu 50% – zadowolony z obrotu sprawy premier wraz z ministrami udał się do sejmu dopilnować zakończenia procesu legislacyjnego, tej pierwszej w historii Polski tak demokratycznej, tak dalece sięgającej w głąb podziałów, tak wyrównującej szanse na reprezentację wszelkich poglądów, ustawy. Posłowie opozycji zauważyli jednak wielki mankament całego pomysłu. Czy Orzeł Biały nie poczuje się przytłoczony tą koalicją ukrzyżowanych, czy nie odbierze mu to, należnego głównemu narodowemu symbolowi, centralnego miejsca w każdej sali? Na to też znalazła się rada. Postanowiono, że orzeł zostanie wzbogacony o drugą głowę. I tak od dawna jeden, wciąż niezmienny kierunek, w którym patrzył, powodował niezdrowe sugestie co do jego preferencji politycznych. A stronniczość Orła Białego trzeba byłoby przecież uznać za niedopuszczalną. - Rosja też ma dwugłowego, i nie narzeka. To może być powodem zbliżenia z Kremlem - minister spraw zagranicznych nie odpuścił okazji, by wygrać coś dla swojego resortu. -No! I wszyscy zadowoleni - odetchnął premier i otarł z czoła wypracowany uczciwie pot. Każda kropla uświadamiała mu, jak wielkim jest politykiem. Media solidarnie odtrąbiły wielki sukces demokracji, dyskursu społecznego, a także narodowych finansów oraz dyplomacji. To wielki krok na drodze ku kształtowaniu się społeczeństwa obywatelskiego z tym nikt nie śmiał się nie zgodzić… styczeń - luty 2010|Lexu§ 23 publicystyka publicystyka Jesteście elitą narodu O polityce, tożsamości narodowej Białorusinów, stosunkach Białorusi z Polską i Rosją, perspektywach członkostwa w UE, łamaniu praw człowieka, przyszłej roli białoruskich stypendystów mieszkających w Polsce oraz dumie z bycia absolwentem UW, „ z Aleksandrem Milinkiewiczem rozmawiają Łukasz Kiryłło i Wiera Kupczanka Łukasz Kiryłło: Jakie zdarzenie w Pana życiu spowodowało, że zaangażował się Pan w politykę? Co skłoniło Pana do startu w wyborach prezydenckich jako wspólny kandydat sił opozycyjnych? Aleksander Milinkiewicz: Zaangażowałem się w politykę ponieważ fascynuje mnie mój kraj. Zainteresowanie historią wzbudził we mnie – fizyku, mój ojciec, który w latach 30- tych ukończył Uniwersytet Warszawski. Potem wykładał w liceum imienia Stefana Batorego, współpracował z Januszem Korczakiem w „Naszym Domu”, ośrodku dla dzieci – sierot na Bielanach. W dziedzinie krajoznawstwa mam pewne osiągnięcia. Mianowicie byłem organizatorem pospiesznego poszukiwania miejsca pochówku, naszego wspólnego ostatniego króla - Stanisława Augusta, za co dostałem order „Zasłużony dla kultury polskiej”. Odrestaurowałem także w Grodnie, jeden z najstarszych zegarów wieżowych w Europie, który ma ponad 500 lat. W czasach Gorbaczowa, Telewizja Grodzieńska zaproponowała mi prowadzenie autorskiego programu, w którym miałem opowiadać historię. Nie tę sowiecką, co była wówczas w szkolnych podręcznikach, lecz prawdziwą białoruską, która była wtedy faktycznie nieznana. Program był bardzo popularny, stałem się człowiekiem rozpoznawalnym na ulicach. Kiedy w Grodnie w 1990 roku po raz pierwszy demokratycznie wybierano kandydatów do urzędu miejskiego, zostałem obrany jako jeden z liderów miejscowej „przebudowy” na stanowisko wiceburmistrza miasta. To były moje pierwsze kroki w polityce. Wiera Kupczanka: Według Pana, w oparciu o jakie czynniki, Białorusini powinni budować swoją tożsamość narodową? Tak jak i inne narody, na gruncie swojej kultury, języka, historii, tradycji. Białorusini nie wyrzekli się swojej kultury, mimo stuleci rusyfikacji, polonizacji, sowietyzacji. Starobiałoruski język na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego występował w charakterze języka państwowego. W tym języku mówił Jagiełło, gdy przyjął polską koronę. W naszym języku napisana została jedna 24 Jesteśmy, byliśmy i będziemy narodem europejskim - ze względu na historię, kulturę, mentalność. Celem naszego ruchu „O wolność” i naszych partnerów, jest powrót Białorusi ku europejskiej rodzinie. Jednak chęć to za mało. z pierwszych europejskich konstytucji – Statut Wielkiego Księstwa Litewskiego. Mamy wspólnych króli, państwowych bohaterów, działaczy kultury. Kościuszko, Mickiewicz, Moniuszko, Piłsudski i wiele innych wybitnych osób naszej wspólnej historii, mają korzenie białoruskie. Po powstaniu listopadowym, język białoruski został zakazany przez władze carskie. Pod koniec XIX wieku powstał ruch białoruskiego odrodzenia, ale już w latach 30 zeszłego wieku, w podzielonej na dwie części Białorusi, został stłumiony. W czasach Białorusi sowieckiej, ci którzy przyczynili się do białoruskiego odrodzenia, zostali rozstrzelani lub wywiezieni na Syberię. W tych samych czasach, na terenach Zachodniej Białorusi nie zostało ani jednej białoruskiej szkoły. Mój dziadek – Aleksander Milinkiewicz, syn i wnuk represjonowanych powstańców studenckich 1863 roku, - trafił do więzienia za utworzenie szerokiej siatki Towarzystwa Białoruskiej Szkoły na Grodzieńszczyźnie i walkę o białoruskie szkolnictwo. Po rozpadzie ZSRR nasza republika była najbardziej poddana rusyfikacji i sowietyzacji. Większość Białorusinów i dzisiaj, niekoniecznie z własnej woli, nie ma poczucia samoidentyfikacji. Zrobili z nich „homo soveticus” z kompleksem narodowego niedowartościowania. Dostrzegam jedną z istotnych przyczyn takiej postawy, mianowicie istnienie w tak długim czasie autorytarnego reżimu. Łatwiej jest manipulować ludźmi w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S bez głębokiego poczucia swojej historii i kultury. Oni są bardziej narażeni na populistyczne hasła. Często pytają mnie, czy wierzę w białoruskie odrodzenie narodowe? Nie tylko wierzę, ale stoję twardo na stanowisku, że ono się wydarzy. Nawet w dzisiejszych, bardzo złożonych warunkach, następują procesy „powrotu do Białorusi”. WK: Czy Pana zdaniem istnieje potrzeba zmiany obecnych symboli narodowych Białorusi? Pogoń narodziła się na naszej ziemi. Ten herb ma bardzo piękną historię, niesie w sobie głęboki, patriotyczny symbol obrony swojej ziemi, swojego domu. Biało – czerwono – biała flaga jest wykorzystywana w białoruskim wojsku już od początku XVI wieku. Czy mogą europejczycy wyrzec się takiego spadku? I symbole narodowe powrócą, i język, i prawdziwa historia do szkół. WK: Jak ocenia Pan obecne stosunki polsko-białoruskie i jaka jest Pana wizja tych relacji? Demokratyczna, niezależna, proeuropejska Białoruś – to jeden z priorytetów polskiej polityki zagranicznej. Nasze państwo znajduje się dzisiaj w bardzo złożonej sytuacji. Model gospodarki zbudowanej przez Łukaszenko nie może istnieć bez jakichkolwiek dotacji. Nasza gospodarka jest niereformowalna, nieefektywna, niekonkurencyjna. Dzisiaj walczymy nie tylko o wolność i narodowe odrodzenie, ale i o niezależność. Zagrożenie suwerenności jest bardzo poważne. Kiedy ją utracimy, nie będzie ani wolności, ani praw człowieka, ani kultury białoruskiej. Polska prowadzi zbalansowaną politykę odnośnie Białorusi. Jako jedna z pierwszych w Europie zrozumiała, że dalsza samoizolacja naszego kraju może doprowadzić do likwidacji białoruskiej niezależności. W znacznym stopniu, mianowicie dzięki inicjatywie polskich polityków, został rozpoczęty krytyczny dialog z władzami białoruskimi. Na szeroką skalę rozwija się współpraca gospodarcza, wysuwane są projekty dotyczące jej modernizacji. Bez tego niemożliwe jest wzmocnienie niezależności w dzisiejszej sytuacji. Można odważnie powiedzieć, że Polska jest prekursorem nowej polityki UE wobec Białorusi. Wasze państwo, wraz ze Szwecją, było inicjatorem nowego unijnego programu „Partnerstwo wschodnie”, nadzwyczaj dla nas ważnego. Do tego polskie władze i polskie pozarządowe organizacje szeroko wspierają wolne media i wspólnoty społeczne, a także obronę praw człowieka na Białorusi. Żaden inny kraj Europy nie ma tak szerokich programów wsparcia demokracji dla nas, jak Wasz. To są Stypendialny Program im. Konstantego Kalinowskiego dla represjonowanych białoruskich studentów, niezależne białoruskie radio „Racja”, telewizja „BELSAT” i wiele innych. Co ważne, kiedy chodzi o Białoruś, różne siły polityczne waszego państwa mówią jednym głosem. Polacy, tak jak i w czasach, gdy nasi przodkowie w wojnach i powstaniach wspólnie bronili terytorium, teraz również twardo bronią hasła „za naszą i waszą wolność”. Aleksander Milinkiewicz - białoruski matematyk i fizyk, wiceburmistrz Grodna (1990–1996), wspólny kandydat sił opozycyjnych w wyborach prezydenckich na Białorusi w 2006 roku, lider Ruchu Społecznego „O Wolność”, syn absolwenta Wydziału Geografii UW, honorowy członek Związku Polaków na Białorusi Jesteśmy bardzo Wam za to wdzięczni. ŁK: Jak odnosi się Pan do statusu mniejszości polskiej na Białorusi i do działalności Związku Polaków na Białorusi , którego jest Pan honorowym członkiem? Białoruś ma bogatą historię tolerancji. Na naszej ziemi historycznie mieszkali obok Białorusinów – Polacy, Żydzi, Tatarzy, Litwini, Rosjanie, Ukraińcy i inni. Wielokulturowość i wielowyznaniowość – to jest nasze bogactwo. Dzisiejsza absurdalna polityka władz wobec Związku Polaków na Białorusi jest przede wszystkim wynikiem myślenia postsowieckiego. Według tego autorytarnego modelu kierowania państwem, w kraju nie powinno być miejsca dla niezależnej obywatelskiej aktywności. Jej funkcjonowanie sprowadza się zazwyczaj do istnienia państwowych „niepaństwowych” organizacji, które powstają z inicjatywy władz i działają pod jej ścisłą kontrolą. Związek Polaków na Białorusi powstał z oddolnej inicjatywy i na początku lat 90-tych był największą pozarządową organizacją w naszym państwie o wielkich społecznych i politycznych wpływach. Reżimowi takie dziedzictwo pierwszej demokracji nie bardzo się podoba. Dlatego władza próbuje zagonić wszystkich członków stowarzyszenia w „prawidłowy” sojusz, gdzie ona wyznacza kierownictwo i ustala program działalności. Ale białoruscy Polacy mający poczucie własnej godności i świadomość narodową nie zgadzają się na to. A Ci Polacy, którzy w zasadzie pozostali jeszcze „homo sovieticus”, gotowi są śpiewać i tańczyć po polsku w takt „mądrych rządów narodowej władzy”. Od wszystkich wymaga się jednego: „nie mieszać się w politykę”. Oznacza to oddanie dzisiejszej władzy kierownictwa nad państwem na wieki. Jest zrozumiałe, że w sercu stoję za Polakami, którzy chcą być pełnoprawnymi obywatelami i europejczykami, a nie stadem. ŁK: Jaka jest Pana opinia na temat członkowstwa Pańskiego kraju we Wspólnocie Niepodległych Państw oraz przede wszystkim w kwestii istnienia Związku Białorusi i Rosjі? WNP – to była próba zachowania ZSRR w innej formie, a stała się sposobem na spokojny proces rozpadu. Oczywiście, spotkania rządzących postsowieckich państw mogą być korzystne, ponieważ mają one silnie zintegrowane ze sobą gospodarki. Jednak najbardziej efektywna wydaje się być współpraca dwustronna. Niedawna, kolejna próba Rosji stworzenia wraz z Kazachstanem i Białorusią związku celnego, ma dla nas więcej skutków negatywnych, niż pozytywnych. Z jego pomocą białoruska władza próbuje zahamować gwałtowny spadek eksportu do Rosji, styczeń - luty 2010|Lexu§ 25 publicystyka ale jednocześnie zamraża swoją integrację z europejską przestrzenią ekonomiczną. Dzisiaj, zamiast taktyki przetrwania, potrzebujemy strategii modernizacji. Tylko szeroki rozwój stosunków Białorusi z Unią pozwoli na przeprowadzenie szeregu koniecznych reform, otrzymanie nowoczesnych inwestycji i technologii. Rosja powinna dla nas pozostać partnerem strategicznym, z jakim trzeba zbudować dobrosąsiedzkie, przynoszące wzajemne korzyści, pragmatyczne stosunki. Ale żyć powinniśmy we własnym domu a nie w internacie. Projekt pod nazwą „Unijne państwo” od początku był bardziej propagandowy i nostalgiczny, niż realistyczny. Ci, którzy należeli to tego projektu stawiali przed sobą zupełnie różne cele. Rosja – powolne wchłonięcie Białorusi, a Łukaszenko – od początku chciał ziścić swoje marzenie – zostać gospodarzem Kremla. Potem po przyjściu Putina – za „braterską” retorykę, mieć od Rosji tani gaz i naftę, a także swobodny dostęp na rynek rosyjski. Dzisiaj wyraźnie widać, że Białoruski prezydent jest przeciwny politycznemu połączeniu z Rosją. Dlatego nasz wschodni sąsiad stawia na maksymalne gospodarcze i ekonomiczne podporządkowanie Białorusi przy wykorzystaniu przede wszystkim instrumentów energetycznych. ŁK: Białoruś w UE? Jesteśmy, byliśmy i będziemy narodem europejskim - ze względu na historię, kulturę, mentalność. Celem naszego ruchu „O wolność” i naszych partnerów, jest powrót Białorusi ku europejskiej rodzinie. Jednak chęć to za mało. Droga nie będzie prosta, i możliwe niestety, że bardzo długa. Potrzebne są polityczne, ekonomiczne, socjalne przemiany. Najbardziej trudne, to zmiana myślenia i mentalności obywateli. Alternatywy dla powrotu do europejskiej cywilizacji dla Białorusi nie ma. ŁK: Jako studenci prawa Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego jesteśmy w oczywisty sposób zainteresowani tematyką związaną z naszym kierunkiem. Czy w systemie prawa Rzeczpospolitej Polskiej istnieją jakieś rozwiązania, które Pana zdaniem powinny być naśladowane przez prawo białoruskie lub przez nie unikane? Potrzebujemy konstytucyjnych i sankcjonowanych prawem reform. Musimy ożywić przemianę od autorytaryzmu do demokracji. Dla mnie bliższy jest ustrój republiki prezydencko – parlamentarnej. Grupa ekspertów we współpracy z ruchem „O Wolność” pracuje nad „mapą drogową” dla Białorusi. Osobiście nie orientuje się dobrze w systemie prawnym Rzeczypospolitej, ale prawnicy, 26 publicystyka którzy ze mną pracują przy opracowaniu istotnych zmian w naszym prawodawstwie liczą się także z doświadczeniem sąsiadujących państw. produktów. Chociaż głównym zadaniem będzie wsparcie pracy rolników. To, że będziemy przeprowadzać transformację jako ostatni z sąsiadów to źle, bo się spóźniamy. Z drugiej strony dobrze, ponieważ wykorzystamy pozytywne i negatywne doświadczenia innych krajów, w tym także i Wasze. Mamy zatem szansę uniknąć wielu błędów popełnionych przez pionierów transformacji. WK: W jakim stopniu łamane są na Białorusi prawa człowieka? Jaką formę obierają represje w stosunku do demokratycznej opozycji? Jak wygląda rzeczywista wolność słowa w Pana ojczyźnie? Białoruś to kraj, w którym cała władza jest skoncentrowana w rękach tych, kogo wyznaczył prezydent, a nie w wybranych przez społeczeństwo organach. To władca wyznacza, premiera, ministrów, wojewodów, burmistrzów. W demokratycznych krajach, demokratyczna opozycja – są to politycy, którzy nie mają większości w rządzie. Na Białorusi żadnego przedstawiciela opozycji nie ma ani w parlamencie, ani w rządzie, ani w organach samorządowych. Prawdziwych wyborów nie ma już od dawna, reżim nie włącza nawet przedstawicieli niezależnych wspólnot do komisji wyborczych. Główny instrumentem utrzymania władzy jest totalny strach, strach utracenia pracy. Zasada jest prosta: jesteś lojalny – pracujesz, nielojalny – na ulicę. Nawet w sektorze prywatnym odbywa się ideologiczna kontrola nad pracownikami. Ponad pół tysiąca studentów zostało skreślonych ze studiów przez swój obywatelski i polityczny stosunek do władz. Niektórzy z nich byli od razu zabierani do wojska, bez względu nawet na lekarskie przeciwwskazania. I to nie jest wcale dziwne – bo młodzież jest główną siłą akcji protestów. Na Białorusi i dzisiaj są więźniowie polityczni. Tysiące obywateli przeszło przez więzienia z przyczyn politycznych, karani według spraw karnych i administracyjnych. Wolność słowa w naszym państwie nie istnieje. Kontrola nad informacjami – obowiązkowe narzędzie autorytaryzmu. Radio i telewizja są pod pełną kontrolą władzy. One już od dawna nie są środkami masowego przekazu, lecz środkami propagandy. Zostało mniej niż 20 niezależnych gazet, większość których nie ma dostępu do zmonopolizowanych państwowych środków przekazu. Głównym źródłem dostępu do niezależnej informacji jest Internet. W obecnych chwili korzysta z niego jedna trzecia Białorusinów, a wśród młodzieży – połowa, mimo że jest najdroższy w całej Europie. Ważną rolę ogrywają w małych miastach biuletyny, które wydają lokalne organizacje pozarządowe. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S WK: Czy popiera Pan zniesienie kary śmierci na Białorusi? Kategorycznie – tak. Jestem wierzącym człowiekiem, europejczykiem. WK: Czy można Pana zaliczyć do zwolenników przeprowadzenia lustracji? Lustracja – to bardzo delikatna kwestia. Powinna ona być symbolem zwycięstwa prawdy i sprawiedliwości, a nie polowaniem na czarownice, zemstą. Najgorsze, gdy ten proces, dzieli naród. Jeśli przeprowadzać lustrację, trzeba doskonale poznać doświadczenie innych postsocjalistycznych państw. Proces ten powinni przygotować prawnicy o wysokich kwalifikacjach i przeprowadzać ludzie, którzy mają wysoki moralny autorytet wśród społeczeństwa. W ogóle władza - to przede wszystkim olbrzymia odpowiedzialność. ŁK: Białoruś jest zakwalifikowana do grupy państw o tzw. „reglamentacyjnej gospodarce”. Niezależność ekonomiczna Pańskiego kraju jest mocno wątpliwa. Jakie zmiany Pan postuluje? Czy jest Pan zwolennikiem wolnego rynku? Czy popiera Pan prywatyzację państwowych przedsiębiorstw? Nakazowo – rozdzielcza gospodarka wstrzymuje rozwój Białorusi. Jestem zwolennikiem wolnego rynku, z odpowiedzialną socjalną rolą państwa. Przed nami stoi zadanie restrukturyzacji na pełną skalę i zreformowania przemysłu, wiejskiej gospodarki, transportu, systemu ubezpieczeń socjalnych i innych. Spróbujemy nie burzyć starego, co dobrze pracuje, budując jednocześnie nowe. Na przykład nie będziemy burzyć przynoszące dochody PGR-y, tylko dlatego że jest to pewien symbol sowieckiej epoki. Na Białorusi wiele z nich używa nowoczesnych technologii, w celu wytworzenia różnorodnych Prywatyzacja przedsiębiorstw będzie odbywała się stopniowo. Już nie zdołamy przeprowadzić „terapii szokowej” - dzisiejsza gospodarka jej nie wytrzyma. Nie warto spieszyć się z pełną prywatyzacją MAZa i BelAZa (wielkie przedsiębiorstwa produkujące traktory, samochody, ciężarówki i itd.), przedsiębiorstw paliwowych. Natomiast te, które już dawno „leżą”, trzeba sprzedawać w celu uzyskania inwestycji i dodatkowych miejsc pracy. WK: W jakiej roli widzi Pan młodych, studiujących w Polsce Białorusinów – stypendystów różnych programów, np. Programu Stypendialnego im. Konstantego Kalinowskiego? Dla mnie to przede wszystkim młodzi ludzie, którzy najbardziej odpowiadają znaczeniu słowa OBYWATEL. Oni sami, jak i ich rodziny - są patriotami swojej ojczyzny, odważni, mający poczucie własnej godności ludzie, którzy walczą o wolność. Wiem, że większość „kalinowców” takimi właśnie są. Dla mnie są przyszłą elitą Białorusi, którzy będą ją reformować, będą nią kierować, a także obiorą kurs powrotu do rodziny europejskiej. Nie wątpię że stypendyści innych programów, także będą liderami modernizacji naszego państwa. Spodziewam się, że absolutna większość Białorusinów, którzy uczą się dzisiaj za granica, powrócą na łono ojczyzny, żeby budować nową Białoruś. ŁK: Czy ma Pan jakieś rady na przyszłość dla polskich studentów? Mój ojciec, który ukończył Wasz Uniwersytet w czasach przedwojennych, nie raz mówił mi: „Nie mogę tak zrobić, przecież jestem absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego!”. A były to niełatwe czasy komunistycznej dyktatury na Białorusi. Bądźcie dumni ze swojej Alma Mater, ze swojej Ojczyzny. Elita narodu, a ja wierzę że nią zostaniecie, ma dużą odpowiedzialność wobec ziemi, która ją urodziła, przed historią. I pamiętajcie, że o wolność i sprawiedliwość należy walczyć nawet w demokratycznym państwie. Rozumność to trudny wyraz o źródle zwycięstw wyborczych, osobistych nieprzyjaciołach Pana Boga, zrównaniu zwierząt z ludźmi, zagubieniu chadecji i o tym, czy Polska jest suwerenna z Aleksandrem Stępkowskim rozmawiają Aneta Serowik i Krzysztof Olszak Aneta Serowik: Dzisiejszy świat szybko się zmienia, poglądy społeczeństwa coraz silniej różnicują, czy można wobec tego jeszcze mówić o jakiejś płaszczyźnie porozumienia dla wszystkich ideologii? poglądowych materializmu i bazującego na nim ewolucjonizmu. Wyraźnie widać, że Dawkins i Singer uważają się za osobistych nieprzyjaciół Pana Boga i wszystkim chcą o tym opowiedzieć. Aleksander Stępkowski: Jest to frapujące i bardzo ważne pytanie, bo wszystkie ideologie dążą do wypracowania własnego języka. Zjawisko to nasiliło się na początku czasów nowoczesnych. Niezwykle wyraźnie widać to u Hobbesa, który, w sposób właściwy nominalizmowi, zaczyna na nowo definiować rzeczywistość, natomiast najbardziej spektakularny kształt przyjęło to w postaci Encyklopedii Diderota i D’Alemberta która miała opisać świat na nowo. Wchodzimy zatem w nowoczesność wraz z poszukiwaniem nowego języka, którym łatwiej będzie wytłumaczyć to, co chcemy powiedzieć. Od tego momentu ludzkość wciąż szuka zmian i przełomów, w związku z czym poszukiwania nowych środków wyrazu nie ustają. Owa „bitwa o język” z czasem się radykalizuje, każdy bowiem chce opisywać świat swoim własnym językiem i liczy na to, że jego język stanie się możliwie powszechnie obowiązującym. To oznacza zaś, że współczesny człowiek chce wciąż mówić, i nie bardzo ma ochotę słuchać. W takich warunkach możliwość porozumienia staje się oczywiście bardzo iluzoryczna. Współcześnie bardzo wyraźnie widać to w debacie politycznej, w walce o czas antenowy, nade wszystko zaś w chęci narzucenia swojej retoryki w okresie kampanii wyborczej. Kto narzuci swoją narrację wyborczą, ten wygra wybory. Skracając nieco można powiedzieć, że cała teoria ewolucji miała za zadanie zakwestionowanie idei rozumnej zasady (Logosu) jako transcendentnego źródła rzeczywistości. Chodzi o zakwestionowanie tezy, że rzeczywistość ze swą uporządkowaną strukturą ma swe źródło poza nią samą. Innymi słowy, rzeczywistość winna obyć się bez aktu stwórczego. Dla jej wytłumaczenia wystarczyć musi wieczna materia i przypadek. Na pewnym etapie tych przypadkowych procesów, którym poddana jest w trakcie ewolucji materia, pojawia się człowiek - istota rozumna. W ten sposób „rozumność” okazuje się być produktem przypadkowych zbiegów okoliczności, którym ulega nierozumna materia. Jest to w mojej opinii bardzo rozczarowująca wizja rozumności. Krzysztof Olszak: Obserwować można kryzys wartości i autorytetów. Media kreują rzeczywistość i mówią nam jak mamy myśleć, w co wierzyć. Na autorytety kreowane są często postacie o kontrowersyjnych poglądach. Co Pan Doktor sądzi poglądach Richarda Dawkinsa i Petera Singera? Tu nie chodzi w istocie o kryzys wartości lub autorytetów, ale o kryzys ludzkiej rozumności. Przywołali państwo pewien typ poglądów, które współczesna kultura intelektualna bardzo ceni i którym nie sposób odmówić spójności wewnątrz przyjętych przez nią założeń. O ile nie jestem w stanie zaakceptować wizji rzeczywistości Dawkinsa i Singera, o tyle należy przyznać, że jest ona, jak wspomniałem, spójna w obrębie przyjętych przez nich założeń świato- Oczywiście istnieją modele ewolucyjne, które nie są tak ideowo zdeterminowane, jednak są wyjątki, które bazują niekoniecznie na naukach przyrodniczych i dodatkowo podważają przypadkowy charakter zmian ewolucyjnych. Weźmy matematyczny model ks. Hellera, za który dostał nagrodę Templetona. W tym modelu powstania wszechświata wyliczono, że wymaga on spełnienia tak niezwykle precyzyjnie określonych warunków, że nie sposób mówić tu o przypadkowości – pojęcie przypadku traci wówczas sens. A gdy dodamy do tego fakt, że wśród tych matematycznych warunków mamy brak czasu, to wówczas początek wszechświata zaczyna się łączyć z pojęciem wieczności. A zatem wyliczenia matematyków zaczynają dostarczać wyników zastanawiająco zbieżnych z tym, co ma do powiedzenia na ten temat chrześcijańska teologia… Spróbujcie państwo przekonać do tego matematycznego modelu prof. Dawkinsa. KO: No, a Singer …? W przypadku Singera, mamy do czynienia z etykiem i to etykiem umiejscawianym współcześnie w niekwestionowanej czołówce filozofów moralnych, jeśli nie po prostu na pierwszym miejscu. U Singera obserwujemy nieco inny aspekt tej samej problematyki, co u Dawkinsa. Singer ma według mnie nade wszystko problem styczeń - luty 2010|Lexu§ 27 wywiad z człowieczeństwem, tzn nie wie, czym różni się człowiek od innych zwierząt i to nie jest niewiedza przypadkowa, ale będąca nieuniknioną konsekwencją przyjęcia podobnych, co u Dawkinsa założeń światopoglądowych. Arystoteles pisał, że człowieka odróżnia od zwierząt możliwość rozumowego odróżnienia tego, co dobre od tego, co złe. Jednocześnie nie miał on wątpliwości, że ludzka rozumność jest boskim pierwiastkiem w człowieku, tym co człowieka łączy z Logosem. Judeochrześcijańska tradycja religijna tłumaczyła tę rzeczywistość ukazując człowieka jako „obraz i podobieństwo” Boga, a zatem w sposób spójny z greckim przekazem filozoficznym. Jeżeli jednak chcemy rzeczywistość tłumaczyć tak, aby dokonać „ostatecznego rozwiązania kwestii Logosu”, to wówczas nasza rozumność zaczyna wyglądać znacznie mniej okazale. Nowoczesna filozofia bowiem uznała, że rozum człowiekowi służy już nie rozróżnieniu dobra (obiektywnie istniejącego) od zła, lecz rozpoznaniu tego, co konkretna jednostka uznaje za dobre dla siebie. Pojęcie dobra i zła staje się zatem kwestią ludzkiego uznania, czymś bardzo subiektywnym i związanym mocno z pojęciami Dr Aleksander Stępkowski – adiunkt w Instytucie Nauk o Państwie i Prawie WPiA UW, opiekun Koła Naukowego „Pro Patria”, stypendysta Katholieke Universiteit Leuven (Belgia) (2003), Oxford Colleges Hospitality Scheme (2002), Fundacji na rzecz Nauki Polskiej (2001 i 2002), Uniwersytetu w Manchester (1999), członek założyciel stowarzyszenia „Instytut Społeczeństwa Obywatelskiego Pro Publico Bono” - Towarzystwo Naukowe im. Mirosława Dzielskiego, członek założyciel Polsko-Brytyjskiego Stowarzyszenia Prawników, członek British Alumni Society. przyjemności i przykrości. Tylko, czy zwierzęta nie potrafią odróżnić tego, co dla nich jest dobre (przyjemne) i złe (przykre). Oczywiście, że potrafią. W ten sposób zniknęło coś, co nas od zwierząt odróżniało i chociaż próbowano wymyślić jakieś nowe kryteria, bardziej satysfakcjonujące z punktu widzenia nauk przyrodniczych, wszystkie one były kwestionowane. Peter Singer jest tym etykiem, który miał odwagę (a może tylko tupet?) by stwierdzić, że w takim razie nie ma podstaw, by na gruncie etyki czynić rozróżnienie między ludźmi i zwierzętami. Należy od razu dodać, że Dawkins również jest aktywistą ruchu na rzecz prawnego upodmiotowienia małp człekokształtnych i nie jest to żaden zbieg okoliczności. AS: Istnieje pewna doktryna polityczna – chadecja, której głównym postulatem jest ochrona godności, Czy dzisiejsze partie chadeckie urzeczywistniają zasady Społecznej Nauki Kościoła Katolickiego, czy deklarowane przez nie postulaty przekładają się na unijne prawo? Chadecja jest tworem naznaczonym głębokim wewnętrznym napięciem, by nie powiedzieć sprzecznością. Jeśli przyjrzelibyśmy się genezie, to w gruncie rzeczy chodziło o to, żeby w nowoczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej chrześcijańskie treści mogły znaleźć swoją artykulację w nowoczesnej formie. Pojawia się tu zatem pytanie: czy każda treść może być podana w każdej formie? Casus chadecji pokazuje, że tak chyba nie jest. Dziś można śmiało mówić o kryzysie idei chadeckiej, która nie bardzo wiadomo na czym miałaby obecnie polegać. Patrząc z perspektywy polskiej: kto z Państwa wpadłby na pomysł, że Leszek Balcerowicz był przewodniczącym partii chadeckiej? Unia Wolności była nią od 1996r. A przecież na zachodzie Europy nie brak znacznie bardziej egzotycznych zestawień. Kwestia godności, jak mi się wydaje, nie jest już żadnym realnym wyznacznikiem chadeckości. Któremu ze współczesnych stronnictw politycznych nie jest droga godność? Z resztą pojęciu temu nadaje się współcześnie dość nieoczekiwane znaczenie. Immanuel Kant, filozof któremu zawdzięczmy kategorię godności, łączył ją ewidentnie z ludzką rozumnością, przez co mogła się ona stać w gruncie rzeczy synonimem człowieczeństwa. Tyle tylko, że rozumność to trudny wyraz. Peter Singer ma do zaproponowania coś prostszego. Uznaje on, że godność powinna być wiązana z możliwością cierpienia. Godność (tak rozumianą) przypisujemy tym istotom, które mogą cierpieć. A zatem znowu, nie można odmówić jej zwierzętom. I teraz odnosimy ten wniosek do art. 30 Konstytucji i już mamy prawa zwierząt. A przecież „godność” miała niegdyś stanowić gwarancję, że ludzi nie będzie się traktować jak zwierząt! Trudno powiedzieć, co obecnie stanowi wyróżnik chadecji. Miała ona z resztą od samego początku poważny problem z tożsamością i np. z odróżnianiem chrześcijaństwa od demokracji. Problem ten widać doskonale na przykładzie idei integracji europejskiej. To był projekt wybitnie chadecki (choć sam pomysł był najprawdopodobniej autorstwa Piusa XII), realizowany początkowo przy wyraźnym oporze ze strony lewicy. Mówiono w prawdzie dużo o chrześcijańskich fundamentach Europy, ale chadecja zredukowała ideę integracji europejskiej do wymiaru ekonomicznego i dziś nikt nie ma wątpliwości, że Unia Europejska może krzewić różne wartości duchowe w Europie, ale z całą pewnością nie chrześcijańskie, prędzej już islamskie. AS: Jak współcześnie traktować pojęcie suwerenności, czy jest dzisiaj aktualne i czy istnieje problem utraty suwerenności przez Polskę na rzecz Unii Europejskiej? Jeżeli pytamy jak należy dzisiaj traktować lub rozumieć pojęcie suwerenności, to znaczy, że nie da się go rozumieć tak, jak należałoby, patrząc na jego właściwe, źródłowe znaczenie. Suwerenność zawsze 28 w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S „ Jeżeli zatem stawiamy pytanie o „sposób pojmowania suwerenności” to znaczy, że chodzi nam o ładne nazwanie skrzeczącej rzeczywistości, o to, by nie rezygnując ze stwierdzenia, że oto „Rzeczpospolita Polska jest państwem suwerennym!” jakoś zaakceptować fakt, że tej właściwie pojmowanej suwerenności już nie mamy wiązała się z wyłączną na danym terytorium kompetencją prawodawczą i to już od zarania nowoczesnej teorii politycznej. W filozoficznych konstrukcjach umowy społecznej, wyjaśniających naturę państwa nowoczesnego, ludzie wyrzekają się swej naturalnej kondycji, którą można streścić w maksymie „róbta, co chceta” i tworzą suwerena, który mówi, co im wolno, a czego nie. Tu również tkwią korzenie pozytywizmu prawnego, bez suwerena-rozkazodawcy nie ma prawa. Dlatego J. Austin mówił, że prawo międzynarodowe nie jest prawem, gdyż państwa same są suwerenami i nie ma nad nimi innego suwerena, który mógłby to prawo egzekwować. AS: A jeśli stworzy się takiego suwerena? Właśnie. Wówczas rzecz wygląda zgoła inaczej. J. Locke tłumaczył, że powstałe w wyniku umowy społecznej państwa są w takiej relacji miedzy sobą, jak ludzie w stanie natury. Kontynuując jego myśl można stwierdzić, że tak, jak suwerenne w stanie natury jednostki stworzyły państwo, tak samo suwerenne państwa mogą stworzyć meta-suwerena. Zwróćcie państwo uwagę: o ile umowa społeczna była w kontekście państwa nowoczesnego jedynie mitem założycielskim, o tyle w przypadku Unii Europejskiej jest ona czymś bardzo dosłownym. Tylko, że jednostki tworząc nowoczesne państwo same przestały być suwerenne… Jeżeli zatem stawiamy pytanie o „sposób pojmowania suwerenności” to znaczy, że chodzi nam o ładne nazwanie skrzeczącej rzeczywistości, o to, by nie rezygnując ze stwierdzenia, że oto „Rzeczpospolita Polska jest państwem suwerennym!” wywiad jakoś zaakceptować fakt, że tej właściwie pojmowanej suwerenności już nie mamy. Oczywiście, zyskaliśmy coś innego, możność współwpływania na kształt porządku prawnego, który jest kreowany na nowej meta-płaszczyźnie politycznej. Wciąż jednak kluczowy jest problem jak to nazwać. Jeżeli się nazwie rzecz po imieniu, to wiele osób może się przerazić i np. zagłosować w wyborach w sposób nieprzewidywalny… KO: Czyli straciliśmy suwerenność? To zależy jak rozumieć stwierdzenie o „utracie suwerenności”, na pewno znaczną jej cześć przekazaliśmy a to znaczy, że już tej części nie posiadamy. Tak się jednak składa, że jest to część kluczowa dla funkcjonowania współczesnych społeczeństw. W efekcie, jeśli chodzi o nasze polskie prawo administracyjne, w blisko 80% jest to prawo, którego treść jest zdeterminowana decyzjami podjętymi na szczeblu UE. A gdy teraz dojdzie unijna Karta Praw Podstawowych, to dopiero się zacznie. AS: Tylko że Polska jest takim państwem, które 20 lat temu dopiero odzyskało swoją suwerenność... Tak, rzeczywiście, i ten aspekt nawet się za granicą dostrzega, ale przecież są jakieś granice. Polska jest takim krajem, który stosunkowo buńczucznie obstaje przy swojej suwerenności, ale Sejm z Senatem implementują wszystko, co przyśle Bruksela bez miauknięcia. W takich warunkach nikt nam nie będzie bronił mantrować o naszej suwerenności, byle nie robić tego w Luksemburgu. Bo zapewnienia o pozostawaniu państwem suwerennym sprowadzają się do pewnej frazeologii. Szczególnie wyraźnie widać to w wyrokach Trybunału Konstytucyjnego, który werbalnie podkreśla, że jesteśmy suwerenni, ale dba o to, żeby nasze unormowania konstytucyjne nie przeszkodziły wywiązywaniu się Rzeczypospolitej ze swych unijnych zobowiązań. Interpretuje zatem Konstytucję w zgodzie ze wspólnotowymi standardami, a jak się nie da, to niedwuznacznie sugeruje jej nowelizację. Zresztą prawnicy do spółki ze specami od PR nie z takimi rzeczami potrafią sobie poradzić. Jeśli przykładowo uznamy, że suwerenność to możliwość zabiegania o rozwój państwa i uznamy, że ten rozwój zapewnia nam członkostwo w UE, to im bardziej będziemy zdyscyplinowanym członkiem Unii, tym bardziej będziemy „suwerenni”. Całkiem zgrabna „koncepcja suwerenności”. Można ją nawet wpisać do Konstytucji, z resztą nasz konstytucjonalizm ma w tej mierze ważne tradycje sięgające roku 1976. Będziemy wówczas do bólu suwerenni i jednocześnie nader europejscy, a wszystko w zgodzie z Konstytucją i przy głębokiej satysfakcji naszych elit. styczeń - luty 2010|Lexu§ 29 wywiad wywiad Ordnung muss immer sein z Jakubem Chowańcem rozmawiają Magdalena Homenda i Piotr Sobczyk Magdalena Homenda: Za nami już ponad połowa roku akademickiego, czas na pierwsze podsumowania i oceny. Co należy poprawić w działaniu Samorządu i jak oceniasz obecnego przewodniczącego? Jakub Chowaniec: Ciężko mi się w tej sprawie wypowiedzieć, bo sam jestem w Samorządzie i widzę sprawy z perspektywy jednej strony. Chcę zaznaczyć, że zgodnie z ustawą o szkolnictwie wyższym, wszyscy studenci tworzą Samorząd, ale popularnie nazywamy tak tych, którzy zasiadają w jego wybieralnych organach. Moim zdaniem to co naprawdę szwankuje, to przepływ informacji między Samorządem a studentami. Przede wszystkim martwi mnie podejście studentów do swych przedstawicieli, których traktuje się jak zło konieczne. O negatywnym stosunku studentów do Samorządu świadczy choćby frekwencja wyborcza, która była krytyczna. Uważam, że studenci mają wiele problemów, w których my możemy im pomóc. Ale, niestety, nie zawsze nasza praca jest w ten sposób odbierana. Co do osoby przewodniczącego, Roberta Wodzyńskiego, jest to osobiście mój przyjaciel, z którym się bardzo dobrze dogaduję. Uważam że większość spraw jesteśmy w stanie razem rozwiązać. Ja mam wolną rękę w kwestii Komisji ds. Dydaktycznych i w kwestii kół naukowych. Robert zajmuje się kwestią polityki Samorządu na Wydziale i Uniwersytecie, a także kieruje pozostałymi sprawami. Myślę, że tworzymy razem zgrany duet, ale nie oznacza to że rządzimy we dwójkę. Robert jest bardzo dobrym przewodniczącym i dobrze wykonuje swoje obowiązki. Piotr Sobczyk: W takim razie, jakie działania podjął w minionym roku i ma zamiar podjąć w kolejnym Samorząd dla poprawy pozycji studenta? Mogę wypowiedzieć się jedynie o pracy komisji, której byłem przewodniczącym (ds. Dydaktycznych – przyp. red.), która jest częścią Samorządu, gdyż o jej pracach jestem najlepiej poinformowany. Jako Komisja ds. Dydaktycznych będziemy kontynuować działania z poprzedniego roku: planujemy nadal podejmować dyżury z dziekanem i prodziekan ds. studenckich, zajmować się pomocą studentom i udzielać odpowiedzi na różne, licznie spływające do nas pytania. Przede wszystkim, musimy pomóc studentom szukać pewnych informacji, nakierować ich na to, by czytali regulamin, którego niestety w większości nie znają. Podejmujemy również interwencje w indywidualnych kwestiach, kiedy prawa studenta nie są prze- 30 strzegane, choć dzieje się to na szczęście coraz rzadziej. Jeżeli chodzi o działania Komisji w stosunku do studentów jako całości, chcemy skupić się na kwestiach regulaminowych, a także polepszyć funkcjonowanie rejestracji USOSowych na zajęcia i seminaria. M.H.: Myślę, że wielu studentów nie orientuje się dokładnie, czym zajmuje się Twoja komisja. Wprawdzie już przedstawiłeś ogólny zarys jej działalności, ale opowiedz krótko, jakie są najważniejsze zadania Komisji Dydaktycznej? Myślę, iż sformułowanie „Twoja komisja” jest niezbyt adekwatne. Faktycznie przez ponad półtora roku byłem Przewodniczącym Komisji ds. Dydaktycznych, natomiast starałem unikać tego stwierdzenia. To przede wszystkim komisja Samorządu a nie jej poszczególnych Przewodniczących. Co do działalności - przede wszystkim pomoc studentom w sprawach regulaminowych, interpretacji zasad studiowania, reagowanie gdy prawa studentów nie są przestrzegane – głównie w wyniku niedopatrzeń (np. gdy na skutek błędu odmówiono komuś wydania zgody z powodu przekroczenia terminu, choć okazało się, że zgodnie z zasadami studiowania termin ten jest dłuższy), poza tym opiniowanie różnych wniosków, projektów uchwał i zarządzeń dotyczących toku studiów. Często różne konsultacje między władzami Wydziału a Samorządem były prowadzone przez Komisję ds. Dydaktycznych. Poza tym, chcemy zrealizować projekt „Wiki WPiA” czyli swoistej Wikipedii o Wydziale. Będziemy również współorganizować konferencję „Nasz Wydział w naszych oczach”, podczas której studenci i pracownicy będą mogli wypowiedzieć się o Wydziale. Co istotne, na naszej stronie opublikowaliśmy interpretację zasad studiowania dla studentów lat 3-5, którą nadal ulepszamy. P.S.: Mówiłeś o problemie przesyłu informacji na linii Samorząd – studenci. Czy opinie Samorządu wydawane do różnych aktów władz Wydziału są gdzieś zamieszczane, np. w internecie? Opinie te są bardzo rzadko publikowane. Samorząd wydaje niekiedy komunikaty w pewnych ważnych kwestiach, zajmuje oficjalnie określone stanowisko i głównie te dokumenty są publikowane na stronie Samorządu. Bardzo często jednak odbywamy konsultacje ze studentami, np. za pomocą serwisów takich jak Grono, by zebrać opinie od studentów i przekazać je władzom Wydziału. Tak odbywały sie np. konsultacje w sprawie zeszłorocznej rejestracji na w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S seminaria. Te opinie studentów, które przeważają, są oficjalnym stanowiskiem Samorządu w danej sprawie i nie jest ono osobno publikowane na stronie. M.H.: Wspominałeś o dyżurach z dziekanem - czy obecność przedstawiciela studentów na dyżurze jest obowiązkowa czy można poprosić o opuszczenie dyżuru np. ze względu na intymność sprawy? Oczywiście. To, że członkowie Samorządu dyżurują wspólnie z dziekanem i prodziekan ds. studenckich jest ukłonem w stronę studentów. Student nie zawsze wie, o co chce wnioskować i nie wie często, jakie ma prawa i obowiązki. W takich kwestiach z pomocą przychodzi Samorząd. Czuwamy także nad przestrzeganiem praw studenta. Oczywiście to, co usłyszymy na dyżurze jest tajemnicą. Tym niemniej, jeśli ktoś czuje, że nie potrzebuje naszej obecności, może poprosić przedstawiciela o opuszczenie sali. P.S.: Jakie zmiany w przepisach prawa wewnątrzuczelnianego, w tym wydziałowego, postuluje Komisja Dydaktyczna? Komisja skupia się przede wszystkim na tym, by obecne prawo było właściwie stosowane. Niestety, wielkim minusem jest fakt, że różne przepisy dotyczące zasad studiowania są porozrzucane po wielu aktach normatywnych. Często w wyniku wykładni tych przepisów dochodzi się do sprzeczności. Naszym celem jest rozstrzyganie, w jaki sposób należy je stosować. Co do zmian kompleksowych, istnieje projekt zmiany regulaminu studiów na UW, więc na pewno jako komisja przedłożymy pewne propozycje. Będziemy postulować zmianę zasad liczenia średniej, ponieważ zarówno BHP, technologia informacyjna, jak i inne, wymagające dużo większego nakładu pracy przedmioty, liczą się po równo do średniej, co z kolei ma wpływ m.in. na przyznawanie stypendiów naukowych czy choćby stypendium LLP ERASMUS. Myślę, że obecny system jest niesprawiedliwy. Wymaga on zmian na poziomie całego uniwersytetu, więc mamy ograniczone możliwości. M.H.: Niektórzy uważają Cię za formalistę - z czego to wynika? Przyznam się szczerze, że wielu ludzi mówi mi, że jestem formalistą i mam duszę administratywisty. I coś w tym jest. Uważam, że formalizm jakiś musi istnieć, że wszystkie reguły, które rządzą światem, muszą być ściśle określone. Ład musi istnieć, a formalizm to zapewnia. Zawsze preferowałem bardziej uporządkowany styl i tego wymagam od ludzi, z którymi pracuję. To naprawdę ułatwia pracę. Nie wyobrażam sobie bałaganu, który powstałby, gdyby na przykład nie istniał deadline na rozliczanie indeksu do 30. września, a Dziekani wydawali decyzje ustnie z urzędu, bez wpłynięcia podania od studentów. Oczywiście przesadny formalizm prowadzi do przerostu biurokracji i niewydolności administracyjnej - dlatego trzeba zachować umiar. Ale Ordnung muss immer sein. P.S.: Oprócz samorządu studenckiego, aktywnie uczestniczysz w ruchu naukowym m.in. Radzie Kół Naukowych, w działalności którego zdarzają się jednak niedoskonałości. Jak sprawić, by był on silniejszy i jak zachęcić studentów do uczestnictwa w nim? Jest to bardzo trudne pytanie, które towarzyszy Radzie Kół Naukowych od początku jej istnienia. Przede wszystkim chcemy zająć się silniej promocją kół naukowych na WPiA. Na naszym Wydziale jest zarejestrowanych ponad 70 kół, z czego 30 formalnie działa. Program działania wielu z nich pokrywa się, a niestety dalej wpływają wnioski o zarejestrowanie nowych kół. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że koło w którym pragnęliby działać, już istnieje. W tym roku nastąpił pewien przełom w ich działalności. Widać, że studenci chcą aktywnie działać w kołach. Udało się nam stworzyć stronę internetową RKN, organizujemy targi kół naukowych. Bardzo cennym i ciekawym projektem jest cykl pokazów filmowych „Koło + Koło”, organizowany przez DKF „Błękit Pruski” we współpracy z poszczególnymi kołami. Sama pozycja Rady na wydziale jest silna – jest to obok Samorządu druga instytucja, która zrzesza studentów i reprezentuje ich przed władzami dziekańskimi. M.H.: Wśród polskich studentów dużą popularnością cieszy się program LLP ERASMUS. Czy łatwo jest wyjechać na niego studentowi WPiA? Jakie trzeba spełnić wymogi? Studentowi WPiA stosunkowo łatwo jest wyjechać na program wymiany LLP ERASMUS. Mamy dużo miejsc, dużo stref językowych. Wymogi nie są wygórowane. Co istotne, nie o wszystkim decyduje średnia. Często studenci z niższą średnią, ale działający intensywnie społecznie np. w kołach naukowych, mają przez to szanse nadrobić gorsze wyniki w nauce. Potrzebny jest także dobry list motywacyjny i praca społeczna. Każdy rodzaj działalności jest istotny. Dla chcącego nic trudnego. P.S.: Które uczelnie są najbardziej popularne wśród kandydatów na wyjazd z programem LPP ERASMUS? Najbardziej popularna jest strefa anglojęzyczna, ponieważ najwięcej ludzi zna język angielski. Ostatnio także bardzo oblegana jest Hiszpania. Mniejszym zainteresowaniem cieszą się Niemcy, Francja i Włochy. Natomiast na najbardziej prestiżowych uniwersytetach miejsca szybko się rozchodzą. Największym zainteresowaniem cieszą się m. in. Manchester, Sheffield, Lizbona, Madryt, Walencja, Bilbao, Paryż, Strasburg, Berlin, Wiedeń, Rzym, Padwa, Neapol. Poza tym mamy w ofercie masę świetnych uniwersytetów które cieszą się mniejszym zainteresowaniem, ale są zdecydowanie godne polecenia. M.H.: W maju 2009 odbyły się Dni Prawa krajów Wspólnoty Niepodległych Państw zorganizowane przez Koło Naukowe Prawa Krajów WNP, którego jesteś wiceprezesem. Czy zamierzacie kontynuować ten projekt i podjąć podobną inicjatywę w tym roku? Czy też może będziecie realizować inne przedsięwzięcia, konferencje? Projekt „Dni prawa krajów WNP” to był pierwszy duży projekt, który stworzyliśmy zaraz po zarejestrowaniu naszego koła 2 lata temu. Wyszło nam znakomicie. Udało się nam zaprosić konsula generalnego ambasady Republiki Węgier. Obecny był także dziennikarz „Polityki”, oraz dyrektor Instytutu Kresowego. Przewodnim tematem konferencji, która trwała 2 dni, była Karta Polaka. W kolejnym roku powtórzyliśmy projekt, choć nie udał się tak wspaniale jak pierwszy. W tym roku także planujemy organizację „Dni prawa krajów WNP”. Program nie jest jeszcze jednak do końca ustalony. Być może będzie coś o biznesie w Rosji lub też o prawie cywilnym któregoś z krajów Wspólnoty. Poza organizacją konferencji bierzemy aktywny udział w życiu studenckim. Byliśmy na zjeździe kół naukowych w Radzikowie, jesteśmy zaangażowani także w wymianę studencką z Południowym Federalnym Uniwersytetem w Rostowie nad Donem (Rosja). styczeń - luty 2010|Lexu§ 31 kultura kultura “Imaginarium of doctor Parnassus” – recenzja Jakub Brzeski “Why so serious?” – pytał znakomicie zagrany przez Heatha Ledgera Joker w filmie “Mroczny rycerz”. Za rolę „odziedziczoną” po Jacku Nicholsonie Australijczyk został pośmiertnie nagrodzony Oscarem. Najnowsza ekranizacja przygód Batmana to ostatni film, w którym Ledger zdołał w pełni odegrać swoją rolę. Śmierć aktora spowodowała przerwanie zdjęć do kolejnej produkcji z jego udziałem – „Imaginarium of doctor Parnassus”, a w wersji spolszczonej: „Parnassus: człowiek, który oszukał diabła”. Na wieść o śmierci odtwórcy jednej z głównych ról, Terry Gilliam chciał definitywnie przerwać prace nad projektem. Zdjęcia jednak po pewnym czasie wznowiono, a w rolę Tony’ego wcieliło się ostatecznie aż trzech kolejnych aktorów: Johny Depp, Jude Law i Colin Farrell. „Parnassus: człowiek,„Parnassus: który oszukał diabła człowiek, ” który oszukał diabła” reżyseria: scenariusz: zdjęcia: muzyka: produkcja: obsada: Joe Wrightreżyseria: Terry Gilliam Susannah scenariusz: Grant Terry Gilliam, Charles Mc Keown Seamus McGarvey zdjęcia: Nicola Pecorini Dario Marianelli muzyka: Mychael Danna, Jane Danna Wielka Brytania, scenografia: USA, 2009r. Ben van Os Jamie Foxx, obsada: Robert Downey Heath Ledger, Johny Depp, Jude Jr., Catherine Keener, Tom Law, Colin Farrell, Christopher Hollander Plummer, Verne Troyer, Tom Waits, Lily Cole, Andrew Garfield W międzyczasie do trupy dołącza tajemniczy Tony (Heath Ledger, Depp, Law, Farrell) i wywiera ogromny wpływ na dalszy przebieg akcji. A ura tajemniczości otaczająca śmierci Heatha Ledgera w pośredni sposób wspomogła promocję „Mrocznego rycerza”, przyciągnęła do kin rzesze widzów. W przypadku „Parnassusa” starano się w moim odczuciu wywołać u potencjalny widzów zaciekawienie faktem, jak twórcy poradzili sobie z zastąpieniem Ledgera. Konwencja filmu ułatwiła Gilliamowi zadanie, a kolejne znane nazwiska z pewnością stały się magnesem zwiększającym grono potencjalnych widzów. Terry Gilliam – członek kultowej grupy Monty Pythona, autor absurdalnych animacji spajających skecze. Jako reżyser posiada w swoim dorobku m.in. filmy takie jak: „Przygody barona Munchausena”, „12 małp”, „Las Vegas Parano” oraz „Nieustraszeni bracia Grimm”.Tytułowy doktor Parnassus przy pomocy swojej nastoletniej córki Valentiny, zgryźliwego skrzata Percy’ego i młodzieńca imieniem Anton prowadzi dość specyficzny, 32 podobny do objazdowego teatru interes. Gwoździem programu jest możliwość przejścia przez cudowne lustro, stanowiące wrota do Imaginarium - świata nieskrępowanej wyobraźni. Wędrówkę po fantastycznym świecie umożliwiają nadprzyrodzone zdolności starego Parnassusa. Nieporadność trupy sprawia, że interes nie przynosi spodziewanych dochodów, a bohaterowie z trudem łączą koniec z końcem. Jednakże brak środków materialnych bynajmniej nie jest największym zmartwieniem Parnassusa. Zawarte niegdyś zakłady z diabłem pozwoliły mu co prawda zdobyć serce ukochanej i stać się nieśmiertelnym, lecz w ramach zapłaty każde dziecko Parnassusa po ukończeniu 16-go roku życia miało zostać przekazane diabłu. W momencie rozpoczęcia filmu Valentinie brakuje jedynie kilku dni do ukończenia szesnastu lat. Pan Nick (bo tak nazywa się diabeł grany przez Toma Waitsa), nie byłby jednak sobą, gdyby nie dał Parnassusowi szansy na ocalenie córki. Dalszy ciąg fabuły obraca się wokół zawartego zakładu – kto szybciej zdobędzie 5 dusz, ten zatrzyma Valentinę przy sobie. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Pierwsze nasuwające się pytanie – jak wypada postać grana przez aż czterech znanych hollywoodzkich aktorów? Ciekawie, jednak nie jest to rola na miarę Jokera, a wkład Ledgera, o którym ponownie zrobiło się głośno przy okazji premiery „Parnassusa”, raczej nie zapada w pamięć. Warto podkreślić, że zastosowana charakteryzacja upodobniła (a był to efekt całkowicie niezamierzony!) Australijczyka do Johny’ego Deppa, w związku z czym pierwsza metamorfoza Tony’ego - którego oblicze zmienia się z każdym wejściu do Imaginarium – pozostaje początkowo niemal niezauważona. Pozostali aktorzy zastępujący Ledgera po prostu poprawnie wykonują powierzone im zadanie, nie robiąc nic, by swoją obecnością na ekranie zapisać się na dłużej w pamięci widza. Jeśli chodzi o inne postaci – za najciekawszą z nich, a zarazem najlepiej zagraną uważam diabła w wykonaniu Toma Waitsa. Pan Nick to co prawda rola trzecioplanowa, lecz aktor zrobił z niej małą perełkę. Ale jaki ten diabeł właściwie jest? Cyniczny, ale niepozbawiony ludzkich cech.. Lubiący ryzyko, ale grający fair. Zawsze elegancki, smakujący w czerwonym winie i tytoniowym dymie. Odwieczna gra z Parnassusem, w której raz jedna, raz druga ze stron zdobywa przewagę, stała się sensem egzystencji Pana Nicka. Dlatego też ostateczne zwycięstwo wcale nie przyniosłoby mu satysfakcji. Oceniając, grze aktorów nie można zbyt wiele zarzucić, jednak nie jest ona najważ- niejsza w tym filmie. Główny wątek fabuły co prawda w wielu miejscach urozmaicony, ale zasadniczo oparty na dość mocno wyeksploatowanych motywach, podporządkowano możliwościom jakie niosło ze sobą Imaginarium. Możliwościom wizualnym, lecz również (a właściwie przede wszystkim) kreatywności Gilliama, który jako reżyser i współautor scenariusza bawi się z widzem, zaskakując go co chwila absurdalnymi niespodziankami fundowanymi bohaterom „po drugiej stronie lustra”. Jako fan Monty Pythona wielokrotnie wyczułem ten sam sposób myślenia, ten sam sposób absurdalnego kojarzenia i łączenia różnych motywów, tę samą chęć całkowitego zaskoczenia odbiorcy, jaka przyświecała Gilliamowi przy tworzeniu pythonowskich animacji i przy realizowaniu „Parnassusa”. Wykorzystywane techniki skrajnie się różnią, jednak od razu widać, że za wspomnianymi animacjami i za „Parnassusem” stoi ten sam człowiek. Wchodzący do Imaginarium bohater prędzej czy później zostaje postawiony przed wyborem między dobrem i złem. Wybór zła, które za sprawą diabła jawi się jako droga łatwiejsza i przyjemniejsza, kończy się unicestwieniem. Poza tym w Imaginarium wszystko jest możliwe. Świat ten został bardzo ciekawie ukazany od strony wizualnej, co biorąc pod uwagę relatywnie skromny budżet (ok. 30 milionów dolarów), zasługuje na szczególne uznanie. Jednakże nawet najlepsze efekty specjalne nie zastąpiłyby pomysłów Gilliama. To jego Imaginarium, powstałe w jego głowie, nasycone jego pomysłami i czerpiące z jego niemal nieograniczonej wyobraźni. W tym filmie to Gilliam na każdym kroku pyta „Why so serious?”. Byłoby świetnie... gdybym w momencie pojawienia się napisów końcowych nie miał uczucia niedosytu. Zakończenie zrobiło na mnie wrażenie nieco przyciętego i odrobinę doklejonego. Można było pokusić się o coś więcej. Również wcześniejszy przebieg głównego wątku fabuły nie jest najmocniejszą stroną filmu. Są nią fundowane przez Gilliama wszelkiego rodzaju urozmaicenia i udziwnienia, które bombardują widza po przekroczeniu progu Imaginarium, plus postać diabła i spora dawka humoru. Czegoś jednak w tym filmie brakuje. Czegoś nieuchwytnego, co pozwoliłoby określić go jako arcydzieło. Pomimo wymienionych przeze mnie zalet, „Imaginarium of doctor Parnassus” pozostaje po prostu dobrym filmem, za obejrzenie którego warto co prawda zostawić kilkanaście złotych w kinowej kasie, jednak nie ominie nas seans życia, jeśli tego nie zrobimy. „Parnassus” nie ma zadatków na stanie się filmem kultowym i prawdopodobnie nie będzie się o nim dużo mówiło, gdy zostanie wycofany z kin. Zdrada inaczej czyli „Językami mówić będą” Magdalena Sadowska „Językami mówić będą” jest połączeniem przewidywalnego zakończenia z niesamowitą grą aktorów, prostej dekoracji (na przemian pojawiające się - stolik barowy, kanapa i budka telefoniczna) z rytmiczną muzyką ( stylizowaną na tą z filmu „Vicky Cristina Barcelona” ), dramatu z komedią. S pektakl składa się z dwóch, wydawałoby się nie powiązanych ze sobą części. W pierwszej z nich poznajemy dwie pary małżeńskie - Leona (Zbigniew Konopka) i Sonię (Olga Sawicka) oraz Jane (Anna Moskal) i Pete (Jacek Braciak). Nieświadomie tworzą oni czworokąt miłosny wymieniając się wzajemnie parterami. W pierwszej chwili przychodzi na myśl „Moda na Sukces” i przysłowiowe już „wszyscy ze wszystkimi”. Jednakże właśnie te sceny ukazują talent scenarzysty (Australijczyk Andrew Bovell) i reżysera (Małgorzata Bogajewska). Aby pokazać, iż tak naprawdę wszystkie romanse są podobne, autor umieścił pary na tej samej kanapie. Wypowiadają one również te same kwestie i udzielają identycznych odpowiedzi na stawiane przez partnera pytania (np. o absurdzie cała czwórka zarzeka się, że kocha swoją drugą połówkę i że ma wyrzuty sumienia z powodu zdrady, gdyż ich małżonek/ małżonka nigdy by ich nie zdradził). Według mojej opinii najciekawsza jest scena „na kanapie”, ma miejsce po powrocie wszystkich bohaterów do domu. Podobnie jak w scenach „łóżkowych” pary mówią to samo, tyle tylko, że tym razem Leon i Jane oraz Sonia i Pete mówią dodatkowo w tym samym czasie, wykonując te same ruchy. Na uwagę zasługuje niesamowite zgranie się aktorów, harmonia jaką tworzą na scenie. Poszczególne wątki pierwszej części przerywa solowy taniec bohaterki, którą poznajemy później. O ile do antraktu spektakl zasługuje na same pochwały, o tyle po przerwie zaczynają się „schody”. Początek jest banalny - obie pary wybaczają sobie zdradę i już wszystko jest dobrze gdy… Jane wyznaje mężowi, iż widziała jak ich bezrobotny sąsiad wyrzuca z samochodu kobiecy but. W tym samym czasie policja dostaje informacje o zaginięciu młodej pani psycholog. Jej mąż podejrzewa o zbrodnię pacjentkę żony (prywatnie jego kochankę), która pojawiała się w pierwszej części jako samotna tancerka. I… i mamy kiepski i niepotrzebny wątek kryminalny w naprawdę bardzo dobrym spektaklu. Dodatkowo, jak gdyby w tle poszukiwań zaginionej kobiety możemy usłyszeć wspomnienia jej męża, jakie to trudne dzieciństwo miała żona itd. Niestety nawet wspaniała gra aktorów nie rekompensuje wrażenia, iż drugi wątek został dodany tylko po to, żeby spektakl trwał dłużej. Podsumowując, osobiście oceniłbym spektakl na 3+. Mimo to, myślę iż warto poświęcić 2 godziny 20 minut na jego obejrzenie, chociażby dla wspaniałej gry znanych z telewizji aktorów oraz nietypowego ukazania typowego tematu. Radze jednak zabrać ze sobą ciepły sweter, gdyż w Klubie Dowództwa Garnizonu Warszawa, gdzie na czas remontu gościnnie występują aktorzy „Teatru Powszechnego” jest strasznie zimno. W pozostałych rolach: Aleksandra Bożek (Valerie) Katarzyna Maria Zielińska (Sarah) Krzysztof Szczerbiński (Nick) Piotr Ligienza (Neil) Sławomir Pacek (John) Polski przekład: Jacek Poniedziałek styczeń - luty 2010|Lexu§ 33 kultura kultura Interpretacja czyli o cienkiej granicy między nauką prawa a literatury Szwedzi na tropie! Magdalena Homenda Marek Skrzetuski Parę lat studiów skutecznie zaciera pamięć o latach szkolnych. Powody ku temu są różne – wymieniać ich nie trzeba lub wręcz nie wypada. Ale chciałbym prosić szanownego czytelnika, by na chwilę zagłębił się w swoich wspomnieniach. Liceum, lekcja języka polskiego... Rajd przez epoki literackie, nurty historyczno-filozoficzne, setki arkuszy wypracowań. I znienawidzona przez wielu „analiza i interpretacja” wierszy. wydobyć z niego wiele sensów. Podobnie jak ma to miejsce z gatunkami literackimi, epokami czy metodologią, tak i w prawie doktryny, filozofia czy okoliczności polityczne wpływają zasadniczo na jego odbiór. Niejednokrotnie tekst tej samej ustawy inaczej był odczytywany w PRL, a inaczej obecnie. W inny sposób przepis kodeksu karnego rozumieć będzie przedstawiciel szkoły warszawskiej, a w inny krakowskiej. Powstają przy tym rozliczne spory w doktrynie - jakże zażarte, jakże żywiołowe, nieustannie toczone o właściwe znaczenie i interpretację słów. I jakże podobne do sporów w literaturoznawstwie. Interpretacji poezji zarzuca się zwykle, że przeinacza ona sens, pierwotne zamierzenia twórcy. Czy ktoś chce tego czy nie, wiersz po opublikowaniu zaczyna żyć własnym życiem. Chętnie przytacza się tu przykład z kluczem maturalnym i Wisławą Szymborską, która zadanie z interpretacji utworu swojego autorstwa zaliczyła ledwo na jedną trzecią punktów. I nterpretacja. My, studenci prawa, nakierowani już nieco na określone kategorie myślenia, zdajemy się rozumieć to słowo inaczej niż w czasach szkolnych. W głowie kłębią nam się jedynie zasady wykładni czy teorie subsumpcji. Wszystko zdaje się jasno określone, usystematyzowane, jakże inne od tej przehumanizowanej polonistyki. Ale... czy aby na pewno tak jest? Zastanówmy się nad tym poważnie. Chyba najlepiej będzie zacząć (po prawniczemu, a jakże) od zdefiniowania pojęcia interpretacji. Z braku definicji legalnej musimy sięgnąć do encyklopedii. I czegóż się dowiadujemy? Że interpretacja to m.in. „czynność intelektualna polegająca na odtwarzaniu sensu utworu i intencji twórcy”, mówiąc wprost – domniemywanie „co autor miał na myśli”. W przypadku literatury zdaje się to być samo w sobie oczywiste. A jak to jest w prawie? Dokładnie tak samo! Zarówno wykładnia literalna, systemowa jak również funkcjonalna odwołują się do teorii racjonalnego prawodawcy - nic w tekście prawnym nie znajduje się bez powodu, nic też nie jest zbędne. Przy pomocy pewnych reguł oraz wspólnoty kulturowej, na podstawie zawartych w akcie prawnym sformułowań, odczytujemy to, co prawodawca „miał na myśli”. Miał – lub mógł mieć. Brzmi to bardzo znajomo. A nieuregulowane sytuacje, te pozosta- 34 wiające luz decyzyjny? Kreatywne wyroki Sądu Najwyższego? Uzasadnienia pełne są zwrotów takich, jak „przepis należy rozumieć”, „zamierzeniem ustawodawcy było”... Obecne są nawet w większości, zdawałoby się prostych spraw. Sędziowie poszukują przesłania, wydobywają sens z przepisów, czego najdobitniejszym przykładem jest wykładnia funkcjonalna. Pomyślmy przez chwilę o tym wszystkim w kategoriach krytyki literackiej, a trudno będzie odnaleźć znaczący dysonans pojęć. I choć „podmiot liryczny” zdaje się tu być nieco inny, trochę abstrakcyjny, przy tym dynamiczny – bo co raz to zmieniający pogląd na daną sytuację, bądź całościowo na system – to czyż odczytując poezję w zależności od kontekstu też nie stwarzamy sobie własnych wersji „podmiotu lirycznego”? Po kilku latach studiów chyba każdy z nas wyzbył się już wiary w mit o „ścisłości” prawa. Nieraz ze zdumieniem czytaliśmy sentencje wyroków sądów różnych instancji, zadawaliśmy sobie pytanie – gdzie (do diaska) skład sędziowski wyczytał w tekście takie coś?! Cofnijmy się więc pamięcią o lat kilka. Gdyby podstawić za „skład sędziowski” słowo „nauczyciel” lub „autor podręcznika”, uzyskalibyśmy pytanie, które zapewne nieraz dręczyło nas na lekcjach języka polskiego. Trudno orzec jakoby prawo było poezją, lecz niewątpliwie, tak jak w poezji można w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Lecz nie oszukujmy się – tak samo jest z prawem. Ustawy, rozporządzenia, zarządzenia – kiedy przyjrzymy się praktyce stosowania prawa, okazuje się, że wiele przepisów jest rozumianych w sposób nieraz diametralnie odmienny od pierwotnego zamiaru prawodawcy. Ministrowie łapią się za głowy widząc jak uprawnione organy tworzą setki zupełnie nowych, odmiennych norm – a wszystko na podstawie tego samego, zdawało by się literalnego (w sensie lingwistycznym) brzmienia przepisu. Uważajcie więc, drodzy prawnicy in spe, jeśli patrzycie na prawo jako na system pewny, konkretny i niezmienny, jeśli odmawiacie mu wymiaru humanistycznego, jeśli zdarza Wam się niekiedy patrzeć z góry na koleżanki i kolegów z wydziałów polonistycznych... Cała „humanistyka” prawa może do nas boleśnie wrócić w najmniej oczekiwanym momencie. Zaintrygowałem? Albo czy chociaż wzbudziłem w Was sprzeciw? Mam taką cichą nadzieję – i to pomimo, że napisałem tu zaledwie kilka zdań, banalnie upraszczających cały dyskurs literacko-prawny. Szczerze polecam takie nowe, świeże spojrzenie na ów temat. Nowe głównie na naszym, polskim podwórku – ciekawskich odsyłam do rozległej, niestety głównie anglojęzycznej literatury na ten temat, ot choćby poświęconych temu esejów Stanley’a Fisha, prawnika i teoretyka literatury. I do starych, zakurzonych już pewnie podręczników polskiego, rzecz jasna. Stieg Larsson „Millenium” Od paru miesięcy w polskich księgarniach trwa gorączka: półki zapełnione są powieściami Szweda Stiega Larssona, kolejne części jego trylogii „Millenium” królują na listach bestsellerów, a wystawy oblepiają plakaty reklamujące jej pierwszy tom – „Mężczyźni nienawidzą kobiet”. Na dodatek do kin weszła jego ekranizacja i od razu uplasowała się wśród najpopularniejszych kinowych hitów. Jak więc mogłam się nie poddać tak silnej presji? Uległam. I nie żałuję. A kcja kryminału ma miejsce w Szwecji, na początku XXI wieku. Redaktor naczelny niezależnego czasopisma „Millenium” i popularny dziennikarz specjalizujący się w wykrywaniu afer ekonomicznych, Michael Blomkvist, zostaje skazany przez sąd za zniesławienie jednego z najpotężniejszych baronów szwedzkiej gospodarki. Jednocześnie od innego miliardera, Henrika Vangera, dostaje propozycję rozwikłania zagadki zaginięcia przed 40 laty jego ukochanej siostrzenicy, Harriet. Załamany wyrokiem i przechodzący kryzys wartości mężczyzna porzuca swoje obowiązki zawodowe, wycofuje się z życia publicznego i opuszcza Sztokholm, by zamieszkać w małej wiosce na północy kraju oraz podjąć wyzwanie, które wydaje się być niemożliwe. Wraz z tajemniczą i ekscentryczną Liesbeth Salander, specjalistką od researchingu, zagłębia się w historię klanu rodziny Vangerów, by w końcu odkryć mroczny i makabryczny sekret… Tyle o fabule. Tyle i aż tyle, gdyż (wbrew skromnemu opisowi) dzięki mistrzowskiej konstrukcji i odpowiedniemu tempu liczba wątków wzrasta wraz z rozwojem akcji, wciągając czytelnika w fascynującą grę pozorów i domysłów, która w praktyce nie ma prawa się znudzić. Śledząc pracę detektywów-amatorów, czytelnik próbuje sam rozwiązać zagadkę, często mylony przez mnogość tropów oraz skomplikowane relacje rodzinne, mogące wskazać potencjalnego mordercę. Dodatkowe napięcie tworzy atmosfera strachu, niepewności i niechęci otoczenia wokół bohaterów, rozpoczynających wyścig z czasem. Zakończenie zaś to szokująca niespodzianka, podwyższająca znacząco poziom adrenaliny. To, co sprawia, że „Millenium” Larssona jest wyjątkowe, to wypadkowa wielu czynników, z czego do najważniejszych zaliczę sylwetki bohaterów oraz opisane tło społeczne. Te pierwsze stanowią niewątpliwą zaletę powieści, co w przypadku kryminałów nierzadko stanowi problem. Pogłębiony portret psychologiczny Michaela Blomkvista pozwala czytelnikowi kibicować mu w jego pogoni za mordercą. Rewelacją okazuje się jednak Liesbeth Salander – dawno już w literaturze sensacyjnej nie było równie silnego, oryginalnego i odgrywającego tak znaczącą rolę charakteru kobiecego. Zaprzecza ona stereotypowi kobiety słabej, niesamodzielnej i nieporadnej, mimo że to postać nietuzinkowa i kontrowersyjna, szybko zdobywa sympatię jak również zrozumienie czytelnika. Zagadka kryminalna staje się u Larssona pretekstem do przedstawienia obrazu szwedzkiego społeczeństwa. Tym, co rzuca się na pierwszy plan jest drastyczne rozluźnienie moralne i obyczajowe oraz ateizacja Szwedów, przy jednoczesnej ściśle wypracowanej kontroli każdego obywatela. Opiekuńczy system socjalny doprowadzony jest do absurdu i zamiast pomagać jednostce w ciężkich sytuacjach życiowych, staje się dla wielu aparatem represji, czego przyczyn można doszukiwać się między innymi w obsesji bezpieczeństwa i poprawności politycznej. Drugim aspektem są problemy społeczeństwa skandynawskiego, które nasycone wszechogarniającym dobrobytem przymyka oko na kwitnące obok bezprawie w postaci afer korupcyjnych, przekrętów finansowych, a nawet nacisków rządowych. Stają się one motorem napędowym akcji kolejnych tomów trylogii – drugi z nich sprawia wrażenie, jakby jego autor dostał lekkiej zadyszki ,spowodowanej niesamowitym tempem wydarzeń, ale trzeci nadrabia te niedoskonałości z nawiązką, spektakularnie pokazując m.in. proces sądowy i pracę adwokata od kuchni. 3 tomy, ponad 2000 stron, tydzień wyjęty z życia, spędzony w fotelu z opasłymi woluminami i wielki żal, że to już koniec. Bezpowrotny. Bo autor zmarł tuż przed wydaniem powieści i odniesieniem światowego sukcesu. Tak wyglądało moje poznawanie „Millenium”. Czy może być lepsza rekomendacja? styczeń - luty 2010|Lexu§ 35 kultura kultura O Mrożku Marcin Szwed O statnimi czasy ponownie zainteresowałem się twórczością Sławomira Mrożka – najwybitniejszego żyjącego, polskiego dramaturga. Stało się to za sprawą spektaklu Teatru Narodowego „Tango”, w reżyserii Jerzego Jarockiego oraz wydanej niedawno przez wydawnictwo Noir sur Blanc antologii dzieł tego autora, zatytułowanej „Sławomir Mrożek: Tango z samym sobą”. Na obie pozycje warto zwrócić szczególną uwagę. Spektakl Jarockiego jest moim zdaniem jednym z najlepszych i najciekawszych w ostatnich latach – reżyserowi udało się wiernie oddać myśl Mrożka nie popadając przy tym w bezsensowną błazenadę, o co nietrudno przy realizacji sztuk z nurtu tzw. teatru absurdu. Antologia Noir sur Blanc natomiast, zwraca uwagę czytelnika nie tyle tytułami zawartych w niej tekstów (gdyż nie są to wcale te najbardziej znane), ile ich bardzo pomysłowym i przemyślanym zestawieniem, układającym się na swego rodzaju quasi-biografię Mrożka. „Tango” napisał Mrożek w roku 1964, premiera miała natomiast miejsce w Belgradzie rok później. Sztuka zdobyła wielką popularność, w 1970r. w rolę Edka wcielił się sam Gerard Depardieu. Dramat był także niezliczoną ilość razy wystawiany w kraju i w ciągu 40 lat od powstania zdążył zasłużyć na miano jednej z najważniejszych polskich sztuk XX w. wymieniany obok „Szewców” Witkacego, „Ślubu” Gombrowicza czy pochodzącej mniej więcej z tego samego okresu „Kartoteki” Różewicza. Nic więc dziwnego, że do jej realizacji Teatr Narodowy zaangażował doświadczonego i cenionego reżysera – Jerzego Jarockiego (dla którego notabene nie jest to pierwsza przygoda z Mrożkiem) oraz całą plejadę swych gwiazd. Mamy więc „starą gwardię”: Jana Englerta w roli Eugeniusza, Grażynę Szapołowską jako Eleonorę, Jana Frycza – Stomila i wcielającą się w rolę Eugenii Ewę Wiśniewską, oraz młodych: Marcina Hycnara grającego Artura, Kamilę Baar – Alę i Grzegorza Małeckiego jako Edka. Trzeba przyznać, że gwiazdy Narodowego rzeczywiście stanęły na wysokości zadania. Uwagę zwraca przede wszystkim Hycnar grający bezbłędnie, charyzmatycznie – nawiasem mówiąc jest to już kolejna świetna rola młodego aktora w Teatrze Narodowym (jest także jednym z niewielu jasnych punktów „Balladyny”, będącej totalną porażką artystyczną). Męskiej części widowni z pewnością przypadnie do gustu gra Kamilli Baar, która wygląda po prostu pięknie i nie boi się dość odważnie eksponować swoich wdzięków na scenie. Z kolei Grzegorz Małecki, jest bardzo przekonujący w roli chama i cwaniaka Edka. Również starsi aktorzy nie zawodzą – oprócz nieco sztucznej momentami Szapołowskiej. 36 W „Tangu” Mrożek ukazuje świat, w którym nie ma już żadnych wartości, tradycji i zasad – wszystko to zostało obalone przez „postępowe siły” generacji Stomila i Eleonory. W ich domu panuje totalny bałagan, nieład – rozmemłany Stomil żyje jedynie swoimi pseudoartystycznymi eksperymentami, toleruje nawet romans żony i Edka mówiąc „a właściwie co w tym złego, że Eleonora zdradza mnie z Edkiem?”. Przeciwko tej anarchii buntuje się syn Stomila i Eleonory, Artur, który zamierza przywrócić światu wartości i ideały – jeśli nie po dobroci, to siłą. Ciekawym zabiegiem Jarockiego, ilustrującym ten wątek dramatu było ustawienie krzeseł dla publiczności: podczas pierwszego aktu jest ono „eksperymentalne”, nieco bałaganiarskie dla podkreślenia bałaganu w domu Stomila – widzowie siedzą więc dookoła sceny mając bliski kontakt z aktorami. Drugi akt to natomiast wprowadzanie porządków przez Artura – widzowie siedzą więc „jak Pan Bóg przykazał” na tradycyjnym miejscu. Sztuka utrzymana jest w charakterystycznym dla Mrożka nurcie „teatru absurdu” – poważne refleksje przeplatają się więc z elementami groteski i komizmu. Spektakl Jarockiego wydaje się jednak dużo bardziej poważny od np. inscenizacji Teatru TV. Jest to celowy zabieg reżysera, który na temat swojego przedstawienia pisze m.in.: Jeżeli według Mrożka groteska w „Tangu” to tylko ornament, a nie istota, to trzeba w ten sposób pomyśleć także i o innych postaciach. To nie są kabaretowe karykatury, to są ludzie. Trzeba im przydać więcej substancji ludzkiej. W niektórych recenzjach takie podejście reżysera do kultowego już dramatu było krytykowane – mi jednak odpowiada w stu procentach. Taki zabieg podkreśla bowiem głębię sztuki oraz jej aktualność i uniwersalność. Czyż świat przedstawiony przez Mrożka jest aż tak różny od dzisiejszego? Czy współcześni artyści nie starają się jedynie szokować przekraczając kolejne bariery w imię właściwie niewiadomo czego? Czy coraz większy „obyczajowy liberalizm” sprawia, że ludzie naprawdę stają się wolni i szczęśliwi? Czy nie odchodzimy od najbardziej podstawowych zasad i wartości moralnych? Wreszcie, czy nie mamy często wrażenia, że media i społeczeństwo hołubią i kreują na gwiazdy pozbawionych zasad prostaków podobnych do Edka? Recenzując „Tango” nie można nie wspomnieć o ostatniej scenie, a więc legendarnym tańcu Eugeniusza i Edka w rytm „La Cumparsity”. Postać Edka odczytywano w PRL-u jako atak wymierzony w ówczesnego pierwszego sekretarza, Władysława Gomułkę: komunistyczny przywódca, człowiek bez żadnego wykształcenia rażący swym intelektualnym prymitywizmem w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S był doskonałym przykładem na to, jaką twarz mają w rzeczywistości „postępowe” ideologie komunistyczne realizowane w praktyce. Tango z Edkiem było więc pojmowane jako drwina z postawy wielu polskich intelektualistów, którzy zgodzili się na reprezentowanie komunistycznego reżimu swym nazwiskiem. Dziś, w 20 lat po upadku komuny nie musimy ograniczać się jedynie do tej interpretacji. Sądzę, że scena przejęcia władzy przez grubianina Edka jest raczej ilustracją znanej już od czasów starożytnych tezy, że nadmiar wolności może przeistoczyć się w niewolę. Scena ta, podobnie jak i cały spektakl, udała się reżyserowi i aktorom doskonale – wraz z jego końcem rozległy się zasłużone, gromkie owacje na stojąco. Tango jest oczywiście obecne w antologii „Tango z samym sobą”. Nie jest jednakże elementem najważniejszym, lecz po prostu „klockiem w układance”. Jak pisze we wstępie Tadeusz Nyczek, antologii tej nie można bowiem pojmować jako swego rodzaju „The Best of Mrożek”: Układa się [książka – przyp. M.Sz.] mianowicie w wielogatunkową i wielowątkową opowieść mającą swego bohatera i swoją historię. Tym bohaterem jest trochę sam Mrożek, a trochę każdy, kto urodził się w Polsce w XX wieku. Trzeba przyznać, że zabieg ten udał się wydawcom wyśmienicie. Czytając kolejne opowiadania, listy i dramaty byłem zaskoczony jak, napisane w różnym okresie (nie są ułożone chronologicznie) utwory układają się w swoistą biografię. Zaczyna się więc od „Dzieci wojny” – krótkiego tekstu, w którym autor snuje refleksje na temat doświadczeń swoich i pokolenia, które wychowywać musiało się podczas II wojny światowej. Do doświadczeń tych nawiązuje także w sztuce „Pieszo”. Następnym etapem („Jaworzno”, „Płońsk”) jest okres fascynacji komunizmem, potem emigracja i związane z nią trudności (przede wszystkim „Emigranci” oraz listy do Jana Błońskiego i Wojciecha Skalmowskiego), w końcu starość. Łącznie w skład zbioru wchodzi 29 tekstów, wzbogaconych o fotografie z najsłynniejszych inscenizacji sztuk teatralnych Mrożka oraz o stworzone przez niego zabawne rysunki. Co ciekawe, z antologii nie wyłania się wcale obraz Mrożka-żartownisia, jak często jest w Polsce pojmowany ów autor. Nie znajdziemy tu więc jego absurdalnych opowiadań i sztuk takich jak choćby „Indyk”, „Karol”, czy „Męczeństwo Piotra Ohey’a”, teksty tu zawarte są raczej… poważne, choć oczywiście napisane w charakterystycznym „mrożkowym” stylu. Szczególnie zaskoczył mnie przewijający się w kilku miejscach motyw wyrzutów sumienia z powodu młodzieńczej fascynacji komunizmem. Wprost traktuje o tym króciutki tekst „Rozmowa”, napisany w formie jakby wywiadu, czy może lepiej – konferencji prasowej. Bohater (myślę że śmiało można go utożsamić z samym Mrożkiem) stara się odpowiedzieć na pytanie dziennikarza, dlaczego był zwolennikiem idei totalitarnej. Nie usprawiedliwia się pokrętnie, atakuje wręcz pisarzy i filozofów, którzy aby się „wybielić” pozują na niewinnych idealistów: (…) powołanie się na idealizm służy jako usprawiedliwienie, że brało się udział w przestępstwie, a udział w przestępstwie jako dowód, że było się idealistą. Do rozliczeń z komunistyczną przeszłością nawiązuje również sztuka „Portret”, jej bohaterem jest człowiek, który dla kariery w państwie komunistycznym doniósł na swego najbliższego przyjaciela i z powodu notorycznych wyrzutów sumienia, których w żaden sposób nie może się pozbyć, zapada na chorobę psychiczną. Warto nadmienić, że w latach 50-tych Mrożek pisywał do reżimowego „Dziennika Polskiego” i podpisał się pod rezolucją Związku Literatów Polskich potępiającą i wzywającą do jak najszybszego ukarania księży, oskarżonych pod fałszywymi zarzutami w tzw. „procesie kurii krakowskiej”. Wola literatów została spełniona – wielu z oskarżonych skazano na karę śmierci. Mrożek nie szuka jednak łatwych usprawiedliwień. Choć nie był jedynym ani nawet najbardziej gorliwym spośród pisarzy piewcą Stalina i komunizmu w Polsce, nie tłumaczy się używając bezsensownych, acz popularnych po dziś dzień, argumentów które najlepiej streszcza cytat z „Kartoteki” Różewicza: „przecież wszyscy klaskali (…) Picasso też klaskał”. Drugim, niezmiernie ważnym wątkiem autobiograficznym przewijającym się w tekstach zamieszczonych w antologii wyd. Noir sur Blanc jest bez wątpienia emigracja. Mrożek przebywa na niej od 1963r. aż po dziś dzień, z 12 letnią przerwą (1996-2008) na życie w Krakowie. Podczas tych 40 lat mógł więc zaobserwować postawy wielu polskich uchodźców z różnych warstw społecznych – a więc nie tylko emigrantów politycznych, uciekających przed reżimem komunistycznym, ale i prostych robotników uciekających do Francji za chlebem. Emigrację opisują przede wszystkim dwa teksty: opowiadanie „Moniza Clavier” i dramat „Emigranci”. Pierwszy z nich w zabawny sposób wyśmiewa kompleksy i uprzedzenia Polaków odbywających pierwsze podróże zza „żelaznej kurtyny” do cywilizowanego świata Zachodu. Drugi z kolei, jest uznawany za kolejny już w dorobku Mrożka, „arcydramat narodowy”. Mamy tu więc konfrontację uchodźcy politycznego ze zwykłym robotnikiem, którzy mimo iż mówią tym samym językiem, nie mogą się porozumieć. Sztuka była interpretowana jako obraz niemożności zawarcia konsensusu elit intelektualnych z prostym ludem w czasach PRL, mamy tu więc konflikt jako żywo przypominający choćby sytuację z „Wesela” Wyspiańskiego, do którego niekiedy „Emigranci” są słusznie porównywani. We Francji natomiast akcentowano filozoficzną głębię dramatu, zbliżoną nieco w wymowie do „Czekając na Godota” Becketta. Niezależnie jednak od interpretacji, należy uznać „Emigrantów” za jeden z najlepszych tekstów Mrożka, dzieło bardzo istotne w historii polskiego teatru. Sławomir Mrożek jest obecnie chyba najwybitniejszym żyjącym, polskim pisarzem, z którym równać może się co najwyżej Tadeusz Różewicz i choćby z tego powodu, warto zapoznać się z jego jakże bogatą twórczością. Impulsem do tego może być świetne przedstawienie Jarockiego w Teatrze Narodowym, dlatego zachęcam wszystkich czytelników Lexussa do wizyty w Narodowym oraz sięgnięcia przede wszystkim po dramaty Mrożka – jeśli nie te, zawarte w omawianej antologii, to inne – nie brakuje ich przecież w każdej porządnej bibliotece. Jego teksty są bowiem nie tylko zabawne, lecz również zmuszają do refleksji nad polskimi „cechami narodowymi” czy naszą bolesną historią. Popularność Mrożka na Zachodzie świadczy natomiast o tym, iż jego teksty są daleko bardziej uniwersalne niż mogłoby się to wydawać z naszej perspektywy. fot. Wojciech Grzędziński dla Dziennik.pl styczeń - luty 2010|Lexu§ 37 kultura kultura Prawnik na ekranie i co z tego wynika Krzysztof Muciak O statnio poszedłem do Empiku, aby znaleźć sobie coś, co umiliłoby mi czas parszywego, dojmującego warcholstwa. I oto nagle, z jednej z półek w oczy zaświecił mi symbol sprawiedliwości. Opatrzona brudnozłotym paragrafem spoglądała na mnie wymownie „Kolekcja Sądowa”. Trzy filmy z oscarowej półki, traktujące o trzech różnych rozprawach; „Skandalista Larry Flynt”, „Philadelphia”, „Sprawa Kramerów”. Przypomniałem sobie, że jeden z nich kiedyś już widziałem, ale zbyt dobrze nie pamiętam, zaś dwa pozostałe były mi całkiem obce. Nie mogłem sprzeciwić się tak wyraźnemu znakowi Niebios. Ze sklepu wyszedłem z kwitkiem (kasowym), a do dom wróciwszy, worek rzuciwszy, zasiadłem przed telewizorem. Ta „recenzja” od samego początku łamie wszelkie konwencje, więc w dalszej części również nie będzie tu nic napisane po bożemu. Burzymy mury, łamiemy zasady, póki nie dostaniemy dyplomu. Nie owijając w bawełnę: każdy z trzech filmów Kolekcji zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Każdy z nich przedstawia zgoła inną historię, spoiwem zaś tych historii jest motyw sądu. Pozwolę sobie pokrótce streścić fabułę każdego z nich. „Skandalista Larry Flynt” to fabulary- 38 zowany film biograficzny. Jego głównym bohaterem jest (sic!) Larry Flynt (Woody Harrelson, trochę mnie denerwował), wydawca czasopisma pornograficznego „Hustler”. Widzimy, jak, dzieckiem będąc, zaczyna karierę biznesmena od sprzedaży bimbru mieszkańcom swojej wsi. Gdy dorasta, zostaje właścicielem klubu ze striptizem w niewielkim miasteczku. Interesy idą mu słabo, w związku z czym postanawia wypromować swój lokal za pomocą wymownych broszurek z dużą ilością nieodzianych pań. Z czasem, broszurki zamieniają się w pisemko o miłym dla ucha tytule „Hustler”, a sam Larry staje się powszechnie rozpoznawanym bywalcem sal… sądowych. Jak się bowiem okazuje, Amerykanie w latach 70. nie byli przygotowani na nagość poza swoimi sypialniami. Flynt wiódł więc swoje życie od wyroku do wyroku. Walcząc o swoje, stawał się równocześnie bojownikiem o wolność słowa (druku? obrazu? wyrazu?). Historia tego człowieka dostępna jest dla każdego, chociażby z poziomu Wikipedii, dlatego też pozwolę sobie na spolier: sprawa Larry’ego trafia w końcu przed sędziów Sądu Najwyższego, którzy po burzliwym procesie przyznają obrazoburcy rację. Czas na drugi film. „Philadelphia” to obraz wyjątkowo ciężki do opisania dla kogoś skłonnego do ironii i lekkiego sarkania, niemniej jednak lubię stawiać przed sobą cele trudne do osiągnięcia. Pewien doskonale zapowiadający się młody prawnik, Andrew Beckett (oskarowa rola Toma Hanksa, biję pokłony), dostaje ważne zlecenie w znanej korporacji prawniczej, gdzie pracuje od lat. Życie zadaje mu jednak tragiczny cios: okazuje się, że choruje na AIDS. Nie przyznaje się do tego przed swoimi pracodawcami, jednak jeden z nich rozpoznaje u niego chorobę po symptomach, które widział u innej chorej pracownicy. Prawnik, pomimo wygranej sprawy, zostaje wyrzucony z pracy za rzekomą niekompetencję. Prawdziwym powodem jest jednak strach i obrzydzenie, jakie budzi wśród swoich przełożonych. Świadomość tego, że choroba jest śmiertelna, jak również pragnienie sprawiedliwości, sprawiają, że postanawia pozwać swoich byłych pracodawców do sądu. Jego adwokatem zostaje Joe Miller (Denzel w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Washington), czarnoskóry prawnik, który początkowo również podchodzi do Becketta z odrazą. Świadomość społeczna dotycząca AIDS jest w tym czasie wyjątkowo niska. Sprawę zaognia dodatkowo fakt, że Beckett jest homoseksualistą. Historia ta jest podobno oparta na faktach autentycznych. Przed majestatem sądu, lecz również na ulicach Filadelfii i w życiu prywatnym bohaterów tej historii, rozgrywa się walka z uprzedzeniami. W bólach rodzi się tolerancja i akceptacja dla odmienności drugiego człowieka, znikać zaczynają lęki i zabobonny strach. Niezwykle wymowną postacią jest Miller, który w miarę postępowania procesu pozbywa się swoich uprzedzeń i zyskuje zupełnie nowe oblicze w oczach widza. Film nie jest łatwy, nie jest przyjemny. Jest po prostu ważny. Ostatnią pozycją jest „Sprawa Kramerów”. Historia przedstawiona tutaj dotyczy walki o prawa rodzicielskie. Ted Kramer (Dustin Hoffman, doskonała kreacja) jest zapracowanym ekspertem od reklamy. U progu realizacji jednego z największych projektów jego życia odchodzi od niego żona. Tym samym zostawia go, człowieka na co dzień żyjącego pracą, samego z ich z siedmioletnim synkiem, Billym. Ted w przyspieszonym trybie musi nauczyć się ojcostwa. Jego syn z trudnością przyjmuje wiadomość o tym, że matka nie będzie już z nimi mieszkać. Wynika między nimi wiele przykrych sytuacji, z czasem jednak przywiązują się do siebie. Obserwujemy, jak między ojcem a synem rodzi się silna, rodzicielska więź. I w tym właśnie momencie na scenie pojawia się ponownie żona Teda, a matka Billy’ego, Joanna (w tej roli świetna Meryl Streep), która postanawia odzyskać porzucone wcześniej dziecko. Misternie budowany dramatyzm sytuacji nie mógłby zostać zmarnowany, dlatego porzućcie myśl o polubownym przekazaniu latorośli, o ile taka zakwitła w Waszych optymistycznych umysłach. Sprawa trafia przed sąd, a Ted, za którego wszyscy już w tym momencie trzymamy kciuki, nagle zostaje zwolniony z pracy. Jak potoczy się ta historia? No dramatycznie, dramatycznie się potoczy. W trakcie procesu, wraz z kolejnymi mowami Teda i jego ex-małżonki, nasze sympatie chwieją się w posadach i nie wiemy już, komu kibicować, komu bardziej zależy, i jak będzie lepiej dla dziecka. Popłynąłem tu trochę żartobliwie, ale prawda jest taka, że ten film również mnie poruszył, iż żem ledwie łzę utrzymał w oku. Dwa na trzy dzieła z tej kolekcji poważnie mnie rozstroiły, a trzecie tylko dało do myślenia (Flynt), więc pogratulować trzeba selekcjonerom tej reprezentacji. Wiemy już o czym mówimy, przejdźmy więc do kwestii, po co nam to wszystko. W jaki sposób obrazy, takie jak te, mogą przemówić do świadomości przyszłych prawników? Po pierwsze – wrażliwość. Historie opowiedziane przez Milosa Formana, Jonathana Demme i Roberta Bentona (w kolejności pojawiania się w tekście), przepełnione są dramatycznymi wątkami, ważnymi prawdami i trudnymi dylematami. Sytuacje stron przedstawionych procesów widzimy w szerokiej perspektywie; kamera towarzyszy im w domach, na spotkaniach rodzinnych, jako widzowie obserwujemy ich życie prywatne, wchodzimy w intymną relację z bohaterami filmów, poznając, jakimi są naprawdę. W życiu zawodowym nie będziemy mieli takiej możliwości. W zawodzie prawnika niebezpieczna bywa sytuacja, w której kolejne sprawy, jakimi się zajmujemy, stają się tylko przypadkami, case’ami, praktycznie bezosobowymi kazusami do rozwiązania. A wtedy zbliżamy się w swoim postrzeganiu do, zaryzykuję drastyczne porównanie, katów, czy też członków plutonu egzekucyjnego, dla których taki fakt, jak pozbawienie człowieka życia, jest tylko pracą. A że żadna praca nie hańbi, jest okej. Czy tak? Wydaje się, że w tym rozumowaniu jest jakiś błąd, prawda? I póki go dostrzegamy, jest dobrze. Kiedy zaczynamy się skłaniać do wersji z „pracą”, zaczyna być kiepściej. Po drugie – warsztat. W trzech powyższych filmach możemy podziwiać kilka doskonałych kreacji aktorskich. Obrońcę Larry’ego Flynta grał młody Edward Norton (smaczku samemu filmowi dodaje oprócz tego fakt, że sędziego w jednym z procesów Flynta grał… sam Larry Flynt!), oprócz niego Denzel Washington czy Howard Duff. Każdy z nich reprezentuje inną postawę adwokacką. Jedni grają przed sądem bardziej łagodnie, inni ostrzej, jedni trzymają się faktów i dowodów, inni pozwalają sobie na bardziej finezyjne zagrania, podstępne spekulacje, czy wreszcie sugerowanie świadkom czy stronom konkretnych wypowiedzi. Mamy okazję zastanowić się (zwłaszcza przy „Sprawie Kramerów”) nad tym, jaki dobór dowodów i faktów mieści się w granicach moralności i dobrego smaku, a jaki nie. Widzimy jak różni prawnicy wykonują swój zawód, na co zwracają uwagę, w jaki sposób prezentują swoje racje. Wiadomo, rzecz jasna, że wszystko co obserwujemy, to aktorstwo, niemniej jednak aktorstwo na wysokim poziomie. Poza tym – żaden aktor nie wymyśla swojej gry od początku, w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości. W filmach możemy także porównać, jakimi pobudkami kierują się prawnicy. Czy są to pieniądze i sława? Czy zależy im na rozwijaniu własnych umiejętności? Czy dobierają sprawy zgodnie ze swoimi zainteresowaniami? Czy szczerze chcą pomóc swoim klientom, czy zgoła odwrotnie, obojętny jest im ich los? Obserwując prawników w filmach możemy poświęcić chwilę na zastanowienie się, jaką postawę my chcielibyśmy reprezentować w przyszłości. Po trzecie wreszcie – Wielka Refleksja. Co to znaczy być prawnikiem? Nie chcę balansować na cienkiej linie nad morzem patosu i banału (choć mam świadomość, że mogłem już z niej niepostrzeżenie zlecieć), więc postaram się zasugerować jedynie kilka wytycznych rozumowania. Kiedy w przyszłości podejmować się będziemy tego zawodu, jakie będzie nasze podejście? Czy uznamy go za misję, czy za pracę urzędniczą? Czy w ogóle będziemy się nad tym zastanawiać? W moim przypadku, myślenie o zawodzie prawnika było raczej schematyczne. Skończę, jak Bóg da, te studia, zrobię jakąś aplikację i założę kancelarię, z której wygrywał będę różne sprawy i kupię dom z ogródkiem. Kiedy obejrzałem w czasie przerwy wielkanocnej filmy z zakupionej przed świętami kolekcji – zacząłem myśleć inaczej. Owszem, skończę studia, zrobię aplikację, założę kancelarię i… I będę starał się pomagać ludziom w ich problemach. Nie będą to „sprawy”, tylko „ludzie”. Zmieniłem w swoich rozmyślaniach tylko jedno słowo, ale zarazem całkowicie odwrócił się tor tego myślenia. „Skandalista Larry Flynt”, „Philadelphia” i „Sprawa Kramerów” uświadomiły mi, że porada prawna to nie usługa, ale posługa. Dla niektórych nie liczy się motyw, tylko efekt. Jednak będąc prawnikiem warto chyba łączyć umiejętności z odpowiednimi moralnymi podstawami swoich działań. Tylko wtedy można osiągnąć prawdziwą, należną satysfakcję. Polecam wszystkim każdy z tych znakomitych filmów z osobna. Sądzę jednak, że dobrym pomysłem jest obejrzenie ich wszystkich razem. W recenzji pominięte zostały takie aspekty, jak muzyka, zdjęcia, w dużej mierze gra aktorska i scenografia. Nie oznacza to bynajmniej, że nie warto było o nich wspominać! Wręcz przeciwnie – gdy słyszę teraz piosenkę Bruce’a Springsteena „Streets of Philadelphia”, oczy automatycznie nabiegają mi łzami… Te elementy filmów pozostawiam jednak Wam do osobistej oceny. Tworzą one niepowtarzalne aranżacje opisanych przeze mnie historii i czułbym się winny, rozbijając wspaniałą aurę tych filmów na części składowe. Mam nadzieję, że choć trochę kogoś zachęciłem. Miłego oglądania. 39 misz-masz misz-masz Wichrowe wzgórza i szpilki z przeceny Izabela Smolińska „Żyjemy żeby kochać” pisze w swojej książce (zresztą kucharskiej) Bartek- grany przez Marcina Dorocińskiego bohater „Rozmów nocą”- walentynkowego kinowego przeboju sprzed kilku lat. Brzmi pięknie, a przy śmiałym może i zapewne nieco naiwnym założeniu, że jednocześnie prawdziwie, właściwie na tym krótkim cytacie mogłabym zakończyć cały nierozpoczęty jeszcze artykuł, pozostawiając wszystkich w błogim przeświadczeniu, iż „love is really around”, o czym przekonuje nas kolejna, tym razem już nie rodzimej produkcji, komedia romantyczna „To właśnie miłość”. Jednak, po części z przekory, po części żeby mieć nad czym dywagować przez kolejne kilka akapitów tego nie zrobię, a ów patetyczny i nieco wyświechtany, w moim osobistym przekonaniu, romantyczny frazes potraktuję nie jako konkluzję (jak miało to miejsce w filmie), ale punkt wyjścia do dalszych rozważań...nad czym? Proszę Państwa, nad miłością właśnie. D o tak ważkich rozważań skłoniły mnie wciąż ciepłe i gdzieniegdzie jeszcze widoczne agresywnymi akcentami w designie sklepowych witryn i repertuarach kinowych oraz restauracyjnych menu Walentynki - sztuczne i niepolskie święto szumnie nazywane dniem wszystkich zakochanych. Zabawne i zaskakujące, że można wkładać tyle starań i wysiłku w przygotowania dekoracji, atrybutów i budowanie nastroju czegoś, co trwa zaledwie dobę, 24h, jeden, w dodatku roboczy, dzień. W zasadzie nawet nie chodzi mi o nagromadzenie marketingowego kiczu. I nie o kolejne gorsze i mniej gorsze komedie romantyczne rodzimych i zagranicznych produkcji, wyrastające niczym maślaki po ciepłym letnim deszczu. W zasadzie nie chodzi mi nawet o sztuczne przeszczepianie niepolskich obyczajów na niwę polskich tradycji kultury i o jej niewłaściwe rozumienie. W zasadzie nie mam niczego do Walentynek i w zasadzie to nie ich ma dotyczyć ten tekst. W zasadzie, w pierwotnym założeniu moim zadaniem miło być stworzenie elementarza randkowych wpadek i pomyłek. Jednak, jak wiadomo, zasady są po to, żeby je łamać, więc w zasadzie w tym co napiszę, nie będzie niczego niewłaściwego. Zapewne co poniektórym może się to wydać niewiarygodne, ale pamiętam jeszcze czasy, kiedy praktycznie nie obchodziło się Walentynek. To znaczy, nie w takim wymiarze jak ma to miejsce obecnie. Czasem dało się komuś bardziej żartobliwą niż poważną kartkę z serduszkiem, czasem samemu dostało się podobną. I tyle. Żadnych dodatkowych atrakcji, żadnych szaleństw. I w zasadzie nie miał tu znaczenia fakt czy jest się aktualnie w szczęśliwym związku czy też jest się singlem lub „też singielką” jak Matylda, z wspomnianych już „Rozmów nocą”. Kiedy zatem zmieniło się nasze podejście do 14 lutego? Czy można tu mówić o jakimś przełomowym czy granicznym momencie? W zasadzie nie ma to większego znaczenia. Warto się raczej zastanowić dlaczego zmieniliśmy nastawienie. Interesującym jest, że Ci sami ludzie, te same pary, które jeszcze niedawno otwarcie krytykowały bezsens Walentynek, nagle zaczęły, na kolorowo zakreślać w swoich osobistych kalendarzach datę w połowie lutego na kilka tygodni wcześniej 40 starannie planując zestaw niespodzianek dla swojej drugiej połówki, pełni obaw czy w tym roku po raz kolejny uda im się zaskoczyć czymś niezwykłym i niepowtarzalnym. Z jednej strony, zapytany o podejście do Walentynek praktycznie każdy, zgodnie z panującą powszechnie modą, je krytykuje jako przejaw kiczu, żeby po chwili oblać się dyskretnym rumieńcem opowiadając o tym jak w tym roku spędzi ten wyjątkowy dzień. To zupełnie jak z oglądaniem „Mody na sukces” czy też, szukając na polskim rynku medialnym, pozostając jednocześnie w walentynkowej tematyce „M jak miłość”, do czego nikt oficjalnie się nie przyznaje, ale praktycznie każdy wie co w Grabinie piszczy i jakie problemy nękają sędzię Martę Mostowiak. Swoją drogą, skoro już jesteśmy przy najsłynniejszej chyba polskiej sędzinie zaraz po Annie Marii Wesołowskiej, warto chwilę się przy niej zatrzymać. Stwórzmy szybki, skrótowy portret parapsychologiczny: kobieta koło czterdziestki (zapewne nawet nieco po), szczęśliwa matka(bo przecież polska matka nie może być nieszczęśliwa w polskim serialu) dorastającego syna i bardzo jeszcze nieletniej córki, otoczona opieką i miłością rodziny córka i siostra, spełniona zawodowo kobieta sukcesu. Wdawałoby się, że niczego w jej życiu nie brakuje. A jednak. Pani sędzina ma wyraźne problemy z budowaniem relacji męsko damskich i wchodzeniem w trwałe związki. Kilkakrotnie była już mężatką (w tym chyba dwukrotnie z ojcem własnych dzieci), przeszła przez kilka bardziej lub mniej burzliwych romansów. Ciągle walczą o jej serce kolejni kandydaci, którym kibicują w kolejne poniedziałkowe i wtorkowe wieczory (skrycie) i otwarcie widzowie przed telewizorami. Podobnie rzecz się ma, tym razem z męskim bohaterem- Marcinem (czy też Cinkiem, jak nazywają go przyjaciele) innego polskiego serialu- „Teraz albo nigdy” serwowanego w niedzielne wieczory przez tvn. Ten przystojny, grany przez nieustannie, mimo upływu lat, chłopięco wyglądającego i pociągającego Janka Wieczorkowskiego radiowiec w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S (nota bene chyba jedyny taki w Polsce normujący sobie zupełnie sam godziny pracy, którego zwykle można spotkać wszędzie poza nią) dzięki swojemu nieodpartemu urokowi zdobywa wszystko czego chce, a starsze i młodsze przedstawicielki płci pięknej same ustawiają się do niego w kolejce. Marcin więc, jak na prawdziwego gentelmana przystało, nie chcąc urazić żadnej, żadnej nie odmawia. Kiedy jednak pojawia się ta jedna jedyna (czego niestety widz musi się domyślić, bo fabuła serialu, która zresztą pozostawia wiele do życzenia pod wieloma względami, w zasadzie tego nie pokazuje) nasz bohater nie znajduje w sobie tyle odwagi żeby o nią zawalczyć. Szybko też okazuje się, że pod maską cynika i podrywacza kryje się mały chłopiec, który jak ognia boi się odpowiedzialności i zaangażowania. O ile w serialu problemy radiowca Marcina czy sędzi Mostowiak, z uwagi na niezbyt konsekwentnie pisane scenariusze i niezbyt wielopłaszczyznowo oddane postaci, wydają się płaskie jak barszcz bez ziarenek smaku z reklamy w tv, wydumane i płytkie, o tyle wygląda na to, że w codziennym życiu zaczynają stanowić poważny problem. Bo przecież czy nie jest prawdą, że coraz częściej zamiast na jasno określone relacje decydujemy się na coś, co najlepiej oddaje jedna z opcji profilu na facebooku, pozwalająca określić swój status jako „w skomplikowanym związku”? O ile w ogóle można mówić o jakimkolwiek związku, bo przecież z faktu że bywa się razem, spędza się czas czy wychodzi do kina nie wynika wcale, że jest się ze sobą. Co więcej, z faktu, że idzie się do kina czy na kolację z jedną osobą nie wynika przecież, że nie można iść z inną. Tydzień ma przecież całe siedem dni, a to oznacza całą gamę możliwości. I nie trzeba tu nikogo ranić ani oszukiwać. Wystarczy tylko odpowiednio wcześniej ustalić pewne reguły i wytłumaczyć sobie nawzajem, że nie chce się i nie umie być w związku. Proste? Bardzo. Jak kawałek druta w kieszeni. Potem już świat stoi otworem jak przed bohaterem „About a boy”, który za swoje życiowe credo ograł dewizę: „Jestem wyspą. Jestem Ibizą”. Nic dodać nic ująć. A jednak na dłuższą metę ta pozorna sielanka wdaje się dziwnie pusta i smutna. Jakiś czas temu, pijąc poranną kawę włączyłam sobie do towarzystwa w charakterze tzw. szumiącego tła jeden z porannych programów serwowanych teraz przez praktycznie wszystkie, mniej i bardziej komercyjne, stacje telewizyjne. Przypadek chciał, że trafiłam na dyskusję o związkach i relacjach partnerskich, a dokładniej o głośnym od pewnego czasu zjawisku związków na odległość, określanych angielską nazwą „living apart together”. Ich specyfika opiera się na tym, że pary, w zasadzie wykazujące znamiona trwałych związków (niekiedy nawet mające dziecko) spędzające ze sobą mnóstwo czasu, święta i wakacje, na co dzień mieszkają oddzielnie, każde według własnej recepty na szczęście, spotykając się na poszukiwanie wspólnego tylko wtedy, kiedy najdzie ich nagłą ochota. Oczywiście w studio toczyła się ożywiona dyskusja (której przysłuchiwałam się niezbyt uważnie, próbując pogodzić synchroniczne picie kawy, wykonanie make-up i obliczenie z dokładnością do kwadransa jak bardzo jestem już spóźniona) mająca na celu rozstrzygnięcie czy takie relacje mają sens i rację bytu czy też zupełnie się nie sprawdzają. Pamiętam, że tym co przykuło moją uwagę było zdanie wygłoszone przez zaproszonego do studia psychologa (którego nazwiska niestety nie pamiętam, za którą to ignorancję z mojej strony pokornie przepraszam). Pamiętna sentencja brzmiała mnie więcej tak: „Możemy to krytykować lub nie, ale co jeżeli takie relacje są jedynymi prawdziwymi relacjami, na jakie stać pewne osoby”. W zasadzie, dobre pytanie. No właśnie. Przecież zanim Bartek będzie mógł napisać w swoim kulinarno- literackim bestselerze swoja pompatyczną sekwencję, minie sporo czasu i sporo wysiłku będzie go kosztowało przekonanie Matyldy, że w jej życiu może być kimś więcej niż tylko „dawcą”, który odpowiedział na jej (nota bene nieco w moim przekonaniu rozpaczliwe i histeryczne) ogłoszenie w gazecie i który bez żadnych konsekwencji da jej dziecko. Dość to mało romantyczne jak na początek jedynej prawdziwej miłości na całe życie. A jeżeli dołożymy do tego jeszcze, że początkowo nasza modelowa para nie znała nawet swoich imion i podczas spotkań, które najczęściej odbywały się w McDonald’sie, zwracała się do siebie wymyślonymi pseudonimami „Królewna” (od tej Śpiącej) i Harry (jak w filmach z Eastwoodem), przypominającymi internetowe nicki, mamy chyba całkiem zgrabnie, chociaż nieco w pośpiechu naszkicowany portret współczesnych relacji, z pełnią ich artefaktyczności, kalkulacji i powierzchowności. Wydaje się, że bezpowrotnie odeszły czasy romantycznych uniesień, gorących wyznań i szaleńczych uczuć aż po grób, a nawet silniejszych, że posłużę się tu wiekowym nieco sztandarowym romansem Kate i Heathcliffa z wrzosowisk Wichrowych Wzgórz. XXI wiek to nie czas na sentymenty. Jeżeli już miłość, to raczej ta „w formacie jpg.”, jak w piosence Sidney’ a Polaka (nota bene z albumu „Cyfrowy świat”). Tylko po co w takim układzie Walentynki, konwenanse, baloniki, świeczki i ten cały krępujący niemodny romantyzm? Po co podwójne zaproszenia na walentynkowe pokazy francuskiej czy włoskiej kuchni, wysyłane przez restauracje na skrzynki mailowe w newsettlerach. Po co specjalne seanse kinowe, oferty w sklepach i wyrastające na polowych łóżkach przy każdym i przystanku autobusowym stragany z misiami, serduszkami i pękami czerwonych jak maki róż? Wydaje się, że mimo wszystko nie jesteśmy, albo nie umiemy jeszcze być na tyle cyniczni, żeby nie oszukiwać samych siebie, a cały wysiłek włożony w dobre przeżywanie Walentynek, Dni Chłopaka, itp. ma na celu przekonywanie nas samych przez nas samych, że to, co mamy i co wybieramy całkowicie nam wystarcza. Nieco schizofreniczne, nieprawdaż? Być może, ale jednocześnie skutecznie osusza łzy, które gdzieś po kryjomu ocieramy na kiczowatym happy endzie w kinie (na komedii romantycznej, którą oczywiście skrytykujemy po obejrzeniu) nie tyle wzruszeni ile rozżaleni, że nas nic takiego nie ma szans spotkać. W zasadzie, w tym wszystkim nie ma niczego złego. Konsumenci nabywają, producenci produkują, przemysł prosperuje, więc nakręca się gospodarka i rośnie PKB, a hodowcy goździków i tulipanów już zacierają ręce na myśl o tym jak świetny będzie utarg w Dzień Kobiet. Romantyczny wieczór odhaczony, kartka z kalendarza wyrwana i na rok (albo przynajmniej do kolejnego większego bardziej czy mniej komercyjnego święta) jest spokój. W zasadzie wszystko jest jak należy i panuje stosowna równowaga. W zasadzie cały ten artykuł i moje w nim rozważania można traktować jako szukanie sobie na siłę problemów kogoś, kto po skończonej sesji nie za bardzo ma co zrobić z wolnym czasem, co więcej, kogo ignorancja i rezerwa odnośnie Walentynek wynikają zapewne ze znikomej kreatywności skutkującej brakiem pomysłu na ich spędzenie, w związku z czym wszystkie te pseudofilozoficzne wywody wynikają nie z przekonania i wyboru, ale z konieczności. W zasadzie można pomyśleć również tak. Warto też jednak zastanowić się nad tym, co powiedziała jedna z bohaterek „Rozmów nocą”, że „ przychodzi taki dzień w życiu kobiety, kiedy nie cieszy już nawet nowa para butów kupionych na wyprzedaży” (przepraszam wszystkich panów, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć analogicznej męskiej wypowiedzi). I co wtedy? W zasadzie, nad tym również można starać się przejść do porządku dziennego. Jednak, wbrew zasadom, czasem może być trudniej niż zazwyczaj. styczeń - luty 2010|Lexu§ 41 misz-masz misz-masz Tomasz Pastuszka | www.paski.org 42 w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S styczeń - luty 2010|Lexu§ 43 §