Aliancka pomoc z powietrza

Transkrypt

Aliancka pomoc z powietrza
Aliancka pomoc z powietrza
Autor: Piotr Gulbicki
Czwartek, 20. Październik 2011 17:05
W okresie komunizmu był tematem tabu, o pomocy niesionej podczas II wojny światowej
walczącej Polsce przez zachodnich lotników praktycznie nie mówiono. – Chcemy przywrócić
zapomniane karty historii, oddać hołd ludziom, którzy na szali stawiali swoje życie, często
płacąc za to najwyższą cenę – mówi krakowski historyk Robert Springwald.
Warszawa, Bochnia, Oświęcim, Nowy Targ... Samoloty ze znakami RAF-u i US ARMY
wielokrotnie latały po polskim niebie. Zrzuty żywności, broni, amunicji… Dla żołnierzy Armii
Krajowej każda pomoc miała znaczenie, dzięki niej mogli kontynuować walkę z okupantem.
Amerykańska superforteca
Pasjonaci historii, ludzie różnych profesji. Na początku bieżącego roku spotkali się na
przedpolach fortu Borek na obrzeżach Krakowa; miejscu nieprzypadkowym, gdyż to właśnie
tutaj 26 grudnia 1944 roku awaryjnie wylądowała amerykańska superforteca B 17. Samolot o
nazwie Candie został uszkodzony nad Blachownią przez niemiecką obronę przeciwlotniczą, a
nie będąc w stanie wrócić do bazy załoga szukała ratunku na jednym z lotnisk zajętych
wcześniej przez Rosjan. Niestety, stan maszyny pogarszał się. Candie została ponownie
ostrzelana pod Krakowem i wówczas pilot zdecydował się (omijając miasto żeby nie
spowodować wielkiej katastrofy upadkiem na tereny zabudowane) bezpiecznie posadzić
maszynę „na brzuchu” na przedpolu fortu Borek. Lądowanie było udane, ale członkowie załogi
trafili do niemieckiej niewoli – po wojnie wszyscy wrócili do Stanów Zjednoczonych, podobno
jeden z pilotów jeszcze żyje.
Do dzisiaj zachowały się trzy zdjęcia samolotu przechowywane w zbiorach krakowskiego
pasjonata lotnictwa dra Krzysztofa Wielgusa. Zdjęcie boczne, na którym widać ogon, numery, a
w tle napis Fort 52 Borek, zostało wykonane 27 grudnia 1944 roku w godzinach
popołudniowych przez artystę grafika Krzysztofa Trzebickiego – aparatem Leica, przez lornetkę.
Dwie kolejne fotografie są autorstwa Ireny Marcinkowskiej-Halickiej, żołnierza oddziału Armii
Krajowej „Żelbet”. Na rozkaz dowódcy udała się ona na wskazane miejsce, prawdopodobnie
jeszcze w dniu lądowania, i w kiepskim oświetleniu, z dużej odległości, zrobiła zdjęcie od dziobu
i ogona. Prawdopodobnie dzień później ponownie przybyła na miejsce i tym razem z bliska
wykonała kolejne zdjęcie, w odróżnieniu od poprzedniego znakomite technicznie – od ogona,
od strony północno-wschodniej. Marcinkowska-Halicka była razem z koleżanką, również
żołnierzem AK, która zasłaniała ją do czasu przygotowywania aparatu. Cienie obu kobiet
świetnie widoczne są na zachowanej fotografii.
Krzewiąc świadomość
– Samolot Candie uczestniczył w bombardowaniu zakładów chemicznych w Blachowni, gdzie
Niemcy produkowali duże ilości syntetycznej benzyny niezbędnej do prowadzenia działań
wojennych – opowiada historyk Robert Springwald, pracownik Muzeum Armii Krajowej w
1/3
Aliancka pomoc z powietrza
Autor: Piotr Gulbicki
Czwartek, 20. Październik 2011 17:05
Krakowie, dodając, że celem operacji podjętej w końcowej fazie wojny przez brytyjskie i
amerykańskie lotnictwo było wyeliminowanie tego źródła paliwa. Akcja zakończyła się pełnym
sukcesem – produkcja syntetycznej benzyny pod koniec wojny spadła praktycznie do zera.
Komuniści pomijali temat pomocy udzielanej walczącej Polsce przez zachodnich sojuszników,
których uważano za wrogów numer jeden PRL-u. Jeżeli czasem wspominano o lotnikach
brytyjskich, to o Amerykanach nie mówiono nic. Do późnych lat siedemdziesiątych ubiegłego
stulecia miejscowości w których lądowały amerykańskie samoloty lub skakali na spadochronach
tamtejsi piloci były pod ścisłą obserwacją służby bezpieczeństwa.
– Wymazanie tamtych faktów z kart polskiej historii jest wielką niesprawiedliwością. Dlatego
zaproponowałem proboszczowi parafii pw. św. Rafała Kalinowskiego, księdzu Janowi Jarco,
żeby w miejscu lądowania Candie odprawić mszę świętą w intencji pilotów samolotu oraz
wszystkich załóg, które niosły pomoc i otuchę walczącej Polsce – opowiada Robert Springwald,
dodając, że na mszy zgromadzili się pasjonaci i znawcy lotnictwa, a wśród gości nie zabrakło
również konsula Stanów Zjednoczonych w Krakowie. Po mszy dr inż. Krzysztof Wielgus
wygłosił wykład, po czym przy ognisku, w miejscu lądowania, zawiązało się sprzysiężenie
stawiające sobie za cel krzewienie w świadomości Polaków pamięci o tamtych zapomnianych
wydarzeniach. Pokłosiem spotkania była zorganizowana w Radiu Kraków wystawa pt. „In the
air, on the air”.
Śladem zestrzelonego samolotu
Noc z 16 na 17 sierpnia 1944 roku, mieszkańców Podgórza budzi potężny hałas. Na niebie
widać lecący nisko nad ziemią płonący i rozpadający się w locie samolot atakowany z
Krzemionek ogniem niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Tak wyglądały ostatnie chwile
dowodzonego przez kapitana Williama D. Wrighta czteromotorowego Liberatora o numerze
KG-933 „P” ze 178. Dywizjonu Bombowego RAF.
Samolot wracał z akcji zrzutowej dla walczącej Warszawy i prawdopodobnie został trafiony
przez niemieckiego myśliwca, a następnie ostrzelany przez artylerię. Maszyna zaczęła
rozpadać się na kawałki nad Grzegórzkami. Wieża ogonowa z zabitym strzelcem wewnątrz
spadła na składy węglowe rzeźni miejskiej (obecnie rejon Galerii Kazimierz), a kolejne części
samolotu i być może ciała pozostałych lotników wpadły do Wisły – w miejscu dawnego mostu
tymczasowego (tzw. Lajkonika). Najwięcej kawałków Liberatora spadło na teren składów na
Zabłociu, pomiędzy ulicami Lipową i Dekerta.
Zginął dowódca Liberatora kapitan William D. Wright, jego rodak, strzelec pokładowy sierżant
John D. Clarke oraz Australijczyk, kapitan John P. Liversidge. Skokiem na spadochronie
ratowało się trzech lotników, z których dwaj – sierżanci Blount i Helme – zaginęli. Z całej załogi
przeżył tylko Australijczyk, kapitan Allan Hammet, który potem trafił do oddziału Armii Krajowej i
brał udział w szeregu akcji zbrojnych. Po zakończeniu wojny przez Odessę wrócił do swojej
jednostki, a następnie do domu. Ożenił się z Polką, miał z nią dwóch synów; zmarł w 1981 roku.
Losy pozostałych lotników z ośmioosobowej załogi Liberatora nie są znane.
Od pięciu lat Stowarzyszenie Podgórze.pl organizuje spacery śladem zestrzelonego samolotu.
Tak było i tym razem. Była okazja posłuchać relacji naocznych świadków tej tragedii, a także
świadka awaryjnego lądowania samolotu Candie.
Candie i Liberator
– Było wiele przykładów męstwa i poświęcenia ze strony alianckich lotników – mówi dr Wielgus,
dodając, że żołnierze Armii Krajowej doskonale zdawali sobie sprawę ze znaczenia niesionej
2/3
Aliancka pomoc z powietrza
Autor: Piotr Gulbicki
Czwartek, 20. Październik 2011 17:05
przez zachodnich sojuszników pomocy. Starali się pomagać załogom awaryjnie lądujących
samolotów oraz skaczącym na spadochronach lotnikom – organizowali akcje ratunkowe,
leczenie, przeprowadzanie ich przez granicę na Zachód.
Candie i Liberator. Ile było podobnych historii jak te, opisane wyżej? Trudno dokładnie
powiedzieć, ale z pewnością wiele. Pogmatwane wojenne losy, życiowe dramaty. Teraz, po
latach, dzięki pasjonatom z Krakowa zapomniana historia wychodzi na jaw. W końcu…
Fot. Piotr Gulbicki
3/3