Polska w roku wyborów prezydenckich 2010 Rok 2009 w polskiej
Transkrypt
Polska w roku wyborów prezydenckich 2010 Rok 2009 w polskiej
Blokady polityczne, spory kompetencyjne – Polska w roku wyborów prezydenckich 2010 Rok 2009 w polskiej polityce upływał w perspektywie nadchodzących wyborów prezydenckich. W grudniu 2010 r. upływa pierwsza kadencja prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Premier Donald Tusk niejednokrotnie w przeszłości dawał do zrozumienia, że wcześniej czy później ubiegać się będzie o najwyższe stanowisko w państwie. Komentatorzy polityczni przewidują na jesień 2010 r. od dawna powtórkę pojedynku o prezydenturę z 2005 r. Donald Tusk wówczas przegrał niewielką liczbą głosów z Lechem Kaczyńskim w drugiej rundzie wyborów. Teraz jednak we wszystkich badaniach popularności premier uzyskuje sporą przewagę nad prezydentem. Lech Kaczyński podejmował w poprzednim roku energiczne wysiłki, aby ponownie przejąć inicjatywę i utrudniać działania premiera i jego rządu w zasadniczych obszarach. Przepychanki kompetencyjne w polityce zagranicznej Pierwsze próby poszerzenia własnych kompetencji kosztem rządu Lech Kaczyński podjął w zakresie polityki zagranicznej. W dziedzinie tej polityki konstytucja polska daje głowie państwa najdalej idące prawo do współdziałania. W wielu sprawach pozostawia ona nadto pewien margines interpretacji. Przykładem kwestia reprezentacji Polski na szczytach UE – choć nie jest to jasno zapisane w konstytucji zwyczajowo funkcję tę pełni premier. Na krotko przed szczytem brukselskim w dniach 15 i 16 października 2008 r. prezydent Kaczyński zgłosił swój zamiar wzięcia udziału w spotkaniu osobiście, aby przedstawić krajom unijnym swój pogląd w sprawie konfliktu na Kaukazie. Brukselski szczyt miał jednak być poświęcony przede wszystkim omówieniu środków podejmowanych przeciwko światowemu kryzysowi finansowemu. Z tego powodu Tusk trzymał się zaplanowanego uczestnictwa w szczycie delegacji złożonej z premiera i ministrów spraw zagranicznych i finansów. Próby kancelarii premiera uniemożliwienia Lechowi Kaczyńskiemu udziału w szczycie, choćby przez odmowę skorzystania z samolotu rządowego, spełzły na niczym. Prezydent nie namyślając się wyczarterował samolot dla siebie ściągając tym w europejskich mediach falę kpin na Polskę. Przy różnych okazjach prezydent próbował też wzmocnić swój profil jako obrońca polskich interesów w stosunku do rządu, który sam ocenia jako zbyt entuzjastyczny wobec Europy czy zbyt usłużny wobec Rosji – jak w przypadku przeciągania podpisu pod Traktatem Lizbońskim, który przecież sam wynegocjował, lub gdy obwinił rząd za to, że administracja Obamy zrezygnował z planów rozmieszczenia amerykańskich rakiet średniego zasięgu na terenie Polski. Blokowanie decyzji w polityce wewnętrznej W ubiegłym roku prezydent stopniowo przenosił konflikt z rządem na płaszczyznę polityki wewnętrznej. Tu jednak sytuacja jest odmienna niż w polityce zagranicznej, zapisy konstytucyjne są tu bowiem jednoznaczne. Kompetencje kształtowania polityki w sprawach wewnętrznych konstytucja lokuje niemal wyłącznie w funkcji szefa rządu. W tym zakresie szef państwa może zadziałać co najwyżej blokując realizację decyzji – korzystając ze swego prawa weta lub przekazując proponowane ustawy do Trybunału Konstytucyjnego dla zbadania zgodności z ustawą zasadniczą. Nadto prezydent ma prawo kontrasygnaty mianowania osób do całego szeregu stanowisk politycznych, w tym generałów i ambasadorów. W takich przypadkach prezydent nie ma prawa odmówić złożenia podpisu w ogóle, może jednak akt ten przez pewien czas przeciągać. W ubiegłym roku właśnie weto prezydenckie było ulubionym narzędziem politycznym Kaczyńskiego. Nie zawsze sprzeciw zgłaszany wobec inicjatyw ustawodawczych rządu kończyły się powodzeniem. Przykładem porażki prezydenta jest próba storpedowania ustawy ograniczającej wcześniejsze emerytury. Podobnie weto prezydenta wobec rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora krajowego przezwyciężone zostało wymaganą większością trzech piątych w Sejmie. Od 31 marca 2010 r. po raz pierwszy w Polsce rozpocznie funkcjonowanie niezależny prokurator krajowy. W innej sprawie koalicja rządowa musiała jednak ustąpić prezydentowi. Partie koalicji rządowej Platforma Obywatelska (PO) i Polskie Stronnictwo Ludowe (PSL) nie dysponują samodzielnie konieczną większością trzech piątych w Sejmie. Chcąc przezwyciężyć weto głowy państwa potrzebują one poparcia co najmniej jednej z partii opozycyjnych. Na klub Prawa i Sprawiedliwości (PiS) nie mogą liczyć. Partii państwa prawa nadal przewodniczy Jarosław Kaczyński, brat bliźniak prezydenta. Dlatego niewielki klub Lewicy w Sejmie coraz częściej odgrywa rolę języczka u wagi, który może przechylać decyzje na korzyść prezydenta albo na rzecz koalicji rządowej. W skład tego klubu wchodzą posłowie Sojuszu Lewicy Demokratycznej (SLD) i Unii Pracy (UP) oraz czterech posłów niezależnych, poprzednio w większości należących do Socjaldemokracji Polskiej (SdPL). W okresie ostatnich miesięcy Lewica pod przewodnictwem szefa klubu i szefa SLD Grzegorz Napieralski kilkakrotnie wykazała, że mimo licznych zastrzeżeń wobec PiS i prezydenta Kaczyńskiego nie można jej automatycznie zaliczać do obozu przeciwników prezydenta. Lewica raczej stara się wykorzystywać głosowania nad wetami prezydenckimi do promowania własnego profilu politycznego. Przykładem w tym względzie było poparcie weta wobec planowanych zmian w ochronie zdrowia. Donald Tusk pod naciskiem Od dawna już jednak życie premierowi utrudniają nie tylko prezydent i partie opozycyjne. Przeciw zgłaszanym przez niego planom działań gospodarczych i społeczno-politycznych i najczęściej murem stają również związki zawodowe. Partner koalicyjny PSL z kolei słabo angażuje się w prace rządu nierzadko wykazując się niechęcią do reform. Chłopska klientela wyborcza PSLu raczej oczekuje działań utrwalających niż kierunku na nowoczesność. Ostatnio sytuację Tuskowi utrudnia dodatkowo działalność komisji śledczej do zbadania tzw. afery hazardowej. W październiku wyszło na jaw, że biznesmeni z branży gier losowych próbowali wpłynąć na kilku polityków PO, aby zapobiec wprowadzeniu nowych przepisów opodatkowania gier losowych. Obecnie zarzuty te mają zostać zbadane przez sejmową komisję śledczą. Stawia to premiera obecnie w paradoksalnej sytuacji: w 2007 r. PO odniosła najbardziej imponujące zwycięstwo wyborcze w dziejach Trzeciej Rzeczypospolitej. We własnej partii Tusk sprawuje rolę przywódczą w sposób bezdyskusyjny – co bynajmniej nie jest sprawą oczywistą w przypadku polskiego premiera. Zaś jego rząd mimo spadającego w badaniach opinii poparcia wciąż uzyskuje poziom akceptacji wyższy niż poziom odrzucenia. Mimo to biorąc pod uwagę niekorzystne warunki brzegowe Tusk ma w sumie możliwości manewru bardziej ograniczone niż którykolwiek z jego poprzedników na stanowisku szefa polskiego rządu. Premier walczy o więcej swobody Z tego powodu Tusk coraz mocniej podejmuje starania o przeciwstawienie się ciągłym interwencjom ze strony prezydenta. Już w październiku 2008 r. w odpowiedzi na spór o prawo uczestniczenia w szczytach UE zaapelował do Trybunału Konstytucyjnego o ostateczne wyjaśnienie w przedmiocie sprawy. Ostateczny wyrok ogłoszony został w maju 2009 r. W sentencji wyroku stwierdza się, iż prezydent ma prawo uczestniczenia w posiedzeniach Rady Europy, jeżeli uznaje to za konieczne politycznie. Natomiast ustalanie strategii negocjacyjnej leży w wyłącznej kompetencji Rady Ministrów. Na jesieni 2009 r. Donald Tusk podjął kolejną próbę odzyskania suwerenności działania i deklaracji politycznych, wywołując dyskusję na temat zmian w konstytucji. Jego propozycja nowej konstytucji przewiduje między innymi jednoznaczne ulokowanie całości kompetencji w zakresie polityki zagranicznej w rządzie. W koncepcji Tuska również w przyszłości do obalenia weta prezydenta powinna wystarczać zwykła większość głosów. Jak mocno Donald Tusk forsować będzie debatę konstytucyjną w roku bieżącym pokaże czas. Na początku bieżącego roku, roku wyborów, wszystko wskazuje na to, iż problem rozwiąże się sam na jesieni 1. Od wielu miesięcy Lech Kaczyński w badaniach opinii jest nie tylko daleko za Donaldem Tuskiem. Według badania przeprowadzonego przez Gazetę Wyborczą w październiku 2009 r. urzędujący prezydent w ewentualnej drugiej rundzie nie miałby żadnej szansy nawet z żadnym z dwóch już zgłoszonych kandydatów. Obecnie traci on ponad trzydzieści procent zarówno do bezpartyjnego Andrzeja Olechowskiego, jak i do polityka SLD Jerzego Szmajdzińskiego. „Paradoks polskiej prezydentury“ przyczyną porażki Kaczyńskiego? Wydaje się więc, że destrukcyjna taktyka prezydenta wydała mizerne owoce. Co więcej – nie można wykluczyć, że to właśnie przez swój agresywny styl uprawiania polityki Lech Kaczyński sam się pozbawił szans na reelekcję. Tak przynajmniej widzą to Mariusz Janicki i Wiesław Władyka w pierwszym styczniowym numerze tygodnika Polityka. Przeprowadzona analiza prowadzi ich do wniosku, że Kaczyński może potknąć się z powodu brak wyczucia „paradoksu polskiej prezydentury“. Polska prezydentura jest paradoksalna w tym sensie, że szef państwa jest tym słabszy im silniej i energiczniej próbuje przeforsować swoje władztwo. Gdy prezydent bierze każdą sylabę ustawy zasadniczej dosłownie i interpretuje każdą niejasność w konstytucji na własną korzyść, stopniowo powstaje wokół niego aura urażonego urzędnika, a nie autorytet człowieka rozważnego, ponadpartyjnej głowy państwa. Na potwierdzenie swej tezy przytaczają autorzy przykłady poprzedników Kaczyńskiego. Pierwszego prezydenta Trzeciej Rzeczypospolitej, Lecha Wałęsę, gorset konstytucji w sposób oczywisty nadmiernie krępował. Poprzez sprytne interpretacje tekstu ustawy prezydentowi wielekroć udawało się poszerzać margines swego działania. W praktykach takich Wałęsa posuwał się tak daleko, że już po kilku latach termin „falandyzacja prawa“ (od nazwiska prawnika Kancelarii Prezydenta Lecha Falandysza) wprowadzony został do szacownego „Słownika języka polskiego“. Polacy w większości postrzegali autorytarny styl głowy państwa bardzo krytycznie, tak że odmówili mu drugiej kadencji. Następca Wałęsy Aleksander Kwaśniewski z kolei kształtował własną prezydenturę w sposób znacznie mniej konfrontacyjny. Choć dziennikarze często zarzucali mu brak wyrazistości politycznej i unikanie konfliktów – wyborcy cenili sobie jego powściągliwy styl uprawiania polityki. 1 Okres sprawowania urzędu przez Kaczyńskiego upływa co prawda dopiero w grudniu, jednak według postanowień konstytucji termin wyborów musi przypadać na 100 do 75 dni przed upływem kadencji. W przypadku terminu wyborów 2010 r. oznacza to, że wybory odbyć się muszą między 19 września a 3 października. Z kolei marszałkowi Sejmu nie wolno ogłosić przewidywanego terminu wyborów wcześniej niż w siedem miesięcy przed, a musi termin ten ogłosić nie później, niż w sześć miesięcy przed upływem kadencji prezydenta. Dokładna data pójścia do urn mogłaby zostać ogłoszona najwcześniej koncu maja br. Jak wysoko Polacy cenią taki spokojny, pełen rezerwy styl polityczny widać w perspektywie hierarchii wartości politycznych Polaków. Szeroko zakrojone badanie opinii przeprowadzone jesienią 2009 r. pokazuje, że polityczne priorytety wyborców polskich niemal pokrywają się z programem braci Kaczyńskich. Na pytanie o najważniejsze zadania stojące przed państwem Polacy wymieniają w pierwszej kolejności hasła „Bezpieczeństwo wewnętrzne“, „Zwalczanie korupcji“ i „Zmniejszanie nierówności społecznych“. Dopiero na czwartym miejscu wymieniono „Wolność i prawa człowieka“ i „Przeprowadzenie niezbędnych reform“, czyli wartości polityczne przypisywane raczej Platformie Obywatelskiej. Tylko dziewięć procent Polaków uznaje „Ochronę praw mniejszości“ za zadanie ważne. Paradoksalnie można wiec powiedzieć, że Kaczyński jest w Polsce tak niepopularny nie z powodu, a wbrew, głoszonym wartościom. To nie jego program, lecz jedynie sposób i styl jego realizacji, zdaje się zagrażać ponownemu wyborowi go na prezydenta. Dlaczego Tusk rezygnuje z kandydowania Dlatego w pierwszym odruchu zdumiewa fakt, że Donald Tusk, który w badaniach opinii nadal uzyskuje wysokie oceny jako osoba, 28 stycznia oznajmił, iż rezygnuje z możliwości kandydowania. Przecież kandydując uzyskałoby okazję rewanżu za nikłą porażkę z 2005 r. Tymczasem podczas konferencji prasowej w siedzibie giełdy warszawskiej Tusk oświadczył, że aby sprostać wyzwaniom, przed którymi stoi Polska jako premier potrzebuje „realnej władzy“. Władza jednak umiejscowiona jest w rządzie nie zaś w pałacu prezydenckim. Życzliwi premierowi komentatorzy polityczni od pewnego czasu sugerowali mu rezygnację z kandydowania również z innych względów: • Przede wszystkim nie będzie wakatu na stanowisku przewodniczącego PO. To oszczędzi partii walk o sukcesję, które mogłyby szkodzić wizerunkowi partii i utrudnić jej funkcjonowanie w roku wyborów parlamentarnych 2011. • Porażka Lecha Kaczyńskiego z każdym innym kandydatem niż z popularnym Donaldem Tuskiem byłaby podwójnie bolesna i być może oznaczałaby definitywny koniec jako polityka dla Lecha Kaczyńskiego. • Ostatnie badania opinii nie wskazują już jednak, iż Tusk w drugiej rundzie faktycznie trafiłby na Lecha Kaczyńskiego. Tymczasem pewność zwycięstwa Tusk miałby właśnie tylko w starciu z Lechem Kaczyńskim. Popularność Donalda Tuska w dużej mierze oparta jest na fakcie, że postrzegany on jest jako charakterologiczne przeciwieństwo i jednocześnie przeciwnik z największymi szansami na pokonanie niepopularnego Kaczyńskiego. W starciu z innymi kandydatami – na razie mowa jest przede wszystkim o bezpartyjnych Włodzimierzu Cimoszewiczu i Andrzeju Olechowskim – Tusk nie może już jednak liczyć na niechęć wyborców do kontrkandydata. Przeciwnie – obaj są bardzo popularnymi politykami klasy międzynarodowej. Jako były minister spraw zagranicznych – a w przypadku Cimoszewicza nawet jako były premier – nie ustępują niczym szefowi rządu jeśli chodzi o doświadczenie polityczne. Zamiast więc wyborów osobowości konfrontacja z takimi kandydatami narzuciłaby Tuskowi spory programowe. • Debata programowa z Tuskiem jednak równocześnie wywoła dyskusję o dokonaniach rządu w okresie ostatnich dwóch lat. Ta zaś w badaniach opinii z każdym miesiącem uzyskuje oceny coraz gorsze. Dlatego dla Platformy Obywatelskiej może być kusząca możliwość wystawienia kandydata, który będąc członkiem partii bynajmniej nie jest kojarzony bezpośrednio z administracją Tuska. • Rezygnacja Tuska przynajmniej chwilowo wytrąca argumenty propagandzie wyborczej PiS, gdyż nie może ona punktować rządu za jego zaniechania ani prezentować kandydatury Tuska jako li tylko żądzy władzy. Nowe próby strategów PiS przedstawienia decyzji o rezygnacji jako objawu obaw Tuska przed konfrontacją z Kaczyńskim nie trafiają w obliczu katastrofalnych wyników badań opinii dla urzędującego prezydenta na razie na podatny grunt. • Wreszcie – Tusk wydaje się sam już zrozumiał, że pozycja szefa rządu może stać się tak naprawdę interesująca dla niego dopiero po zastąpieniu Lecha Kaczyńskiego. Współdziałanie z bardziej mu przychylną głową państwa, a w przypadku korzystnym nawet z jego własnej partii, oznaczałoby natychmiastowe istotne rozszerzenie marginesu swobody działania. W pałacu prezydenckim natomiast możliwości kształtowania polityki miałby bardzo ograniczone. Lecz właśnie to ostatnie niesie z sobą pewne ryzyko. Bez wątpienia bowiem rezygnując z ubiegania się o prezydenturę Tusk stwarza sobie perspektywę kolejnych pięciu lat trwania w nieznośnej i często bezproduktywnej kohabitacji z Kaczyńskim. Nie mając bezpośrednio za przeciwnika premiera Kaczyński będzie występować z korzystnej pozycji jedynego z kandydatów już pełniącego wysoki urząd. Nadto doświadczenie roku 2005 uczy, że Kaczyńskiego nie należy przedwcześnie skazywać na porażkę. W tamtym roku wyborów prezydenckich i parlamentarnych jeszcze w ostatnim tygodniu przed datą wyborów badania opinii wskazywały na przewagę Donalda Tuska, jak i PO odpowiednio nad PiS i Lechem Kaczyńskim. Imponującym rzutem na taśmę narodowi konserwatyści rozstrzygnęli wówczas wynik dla siebie. Pierwsze badania po rezygnacji Tuska z kandydowania dają Kaczyńskiemu przynajmniej cień nadziei. Aktualnie znajduje się on na drugim miejscu, tylko 13 procent za ewentualnym zastępczym kandydatem PO Bronisławem Komorowskim. Dla porównania – we wrześniu 2005 roku poważny instytut badania opinii CBOS dawał Tuskowi 18procentową przewagę nad Kaczyńskim. W pierwszej turze na początku października przewaga Tuska skurczyła się do 3 procent. Decydującą turę Kaczyński rozstrzygnął dla siebie z 8-procentową przewagą. Knut Dethlefsen, Dyrektor Fundacji im. Friedricha Eberta w Polsce Warszawa, 1 lutego 2010