Chrześcijaństwo, oświeceniowy liberalizm i wolność
Transkrypt
Chrześcijaństwo, oświeceniowy liberalizm i wolność
Przegląd amerykański XXIX Jacek Koronacki Ponowoczesny konserwatyzm Lawlera w wieku ignorancji Konserwatywna ponowoczesność, ponowoczesny konserwatyzm Esej pod takim tytułem profesor Peter Augustine Lawler opublikował w „The Intercollegiate Review” w roku 2002, tym sposobem współwyznaczając lub przynajmniej wpisując się w bodaj najważniejszy nurt dzisiejszej myśli konserwatywnej. Od dłuższego czasu myśl ta – lub podobna jej krytyka perspektywy liberalnej – obecna jest w niniejszym przeglądzie1, ale warto poświęcić jej więcej miejsca, najlepiej po prostu streszczając najważniejsze wątki wymienionego eseju. Lawler przypomina najpierw, że naczelnym wyróżnikiem czasu nowożytnego – i niejako tym bardziej dnia dzisiejszego, czyli nowoczesności – jest szczególna definicja człowieka, która ani nie opisuje go w całości, ani nawet nie opisuje człowieka rzeczywistego. Zresztą celem sformułowania owej nowej definicji wcale nie było powiedzenie o człowieku całej prawdy. Jej celem było stworzenie użytecznej fikcji, która pomoże człowiekowi w jego dążeniu do nie mającej precedensu wolności, sprawiedliwości i dobrobytu. Nowożytna myśl dostrzegła w człowieku jedynie jednostkę, indywiduum, i to jednostkę specyficzną: nowożytna jednostka jest bytem abstrakcyjnym, wytworem ludzkiego umysłu, który ma być bardziej wolny od ograniczeń społecznych i politycznych oraz mniej ukierunkowany przez Boga i naturę na obowiązek i dobro, niż byłoby to możliwe w przypadku jakiegokolwiek rzeczywistego człowieka. Nowożytna jednostka nie jest zwierzęciem politycznym – obywatelem, mężem stanu czy filozofem – opisanym przez filozofów greckich i rzymskich, nie jest też stworzeniem społecznym i rodzinnym opisanym przez chrześcijańskich teologów. Jest zwolniona z obowiązku filozofa poznawania prawdy o naturze, z obywatelskiego obowiązku poświęcenia dla ojczyzny, z właściwego stworzeniu umiłowaniu Boga i bożej bojaźni, nawet z powodowanej miłością odpowiedzialności, bez której nie ma życia rodzinnego. Konserwatysta musi sprzeciwiać się liberalnemu indywidualizmowi, ponieważ ten nie tylko fałszywie pojmuje człowieka, ale także dlatego, że jego definicja unieważnia wszystko, co jest dobre i specyficznie ludzkie w człowieczym istnieniu. Zarazem zgadza się, że świat nowoczesny dobiegł swego kresu – ale nie dlatego, że spełniły się oczekiwania człowieka i zatem kończy się historia ludzkich dążeń, lecz w tym tylko sensie, iż zobaczyliśmy już dość, by móc ten świat osądzić. Liberalna utopia głosząca, że kierując się jej wskazaniami można posiąść szczęście i poczucie bezpieczeństwa, ujawniła w pełni to, czym jest – utopią właśnie. Człowiek Zachodu jest bogatszy i zdrowszy, jest (w pewnym sensie) wolny, a jednak jego tęsknoty i dążenia, zwłaszcza do szczęścia i bezpieczeństwa, ani nie zostały spełnione, ani nie zniknęły. Więcej, świat stworzony przez nowożytne jednostki, który w zamierzeniu miał dać im poczucie pełnego w nim zadomowienia, uczynił ludzi bardziej pozbawionymi tego poczucia niż kiedykolwiek. 1 Patrz zwłaszcza trzy poprzednie odcinki – ARCANA 90 (6/2009), 95 (5/2010), 100 (4/2011). 1 Świat będzie się nadal rozwijać, tak czy inaczej, człowiek będzie nadal dążyć ku jakiemuś dobru, ale jego przewodnikiem nie będzie już mogła być myśl nowożytna i nowoczesna, której intencją nie było zrozumienie ludzkiej natury, lecz jej arbitralne przekształcenie wedle ludzkiego życzenia. Nie ma dziś wątpliwości, że przekształcenie osoby ludzkiej w autonomiczną jednostkę nie powiodło się. Ograniczenia, jakie na człowieka nakłada wymaganie zmieszczenia się w gorsecie autonomicznej jednostki, są zbyt dojmujące, ponieważ człowiek to więcej niż taka jednostka. Po porażce projektu liberalnego konserwatyści, którzy są takiego stanu rzeczy doskonale świadomi, mogą stać się prawdziwymi myślicielami ponowoczesnymi2, niewykluczone że jedynymi. Aby lepiej zobaczyć, co to oznacza, prof. Lawler pochyla się najpierw nad myślą nowożytnego i nowoczesnego filozofa: Według nowożytnych filozofów mamy bardzo mało powodów, by być wdzięcznymi za to, co otrzymaliśmy od Boga i natury. Według nowożytnych naukowców natura wybiera życie, nie śmierć – ale nie moje [podkr. autora] konkretne życie. W imię życia natura chce, by każdy z nas się urodził, rozmnożył, wychował potomstwo i szybko umarł. Zarówno Bóg jak i natura wydają się być okrutnie obojętne na życie konkretnych jednostek ludzkich. I przeto my, jednostki, musimy odsuwać od siebie tak daleko jak to tylko możliwe niedolę, przypadek i wczesną śmierć, które natura nam gotuje. Gdy mówić o przypadku i skazaniu na śmierć, dodają filozofowie, mamy się podobnie do innych zwierząt. Ale inne zwierzęta nie są świadome nadchodzącej śmierci i przeto nie są poruszane przez tę świadomość. Jesteśmy ludźmi, ponieważ jesteśmy zwierzętami obdarzonymi samoświadomością. Jesteśmy zwierzętami, które niespokojnie i bez wytchnienia buntują się przeciw śmierci. Jesteśmy też zwierzętami technologicznymi – tylko my mamy zdolność opierania się (z niemałym powodzeniem) naszemu naturalnemu losowi. […] Doświadczamy siebie jako wolne jednostki, które (do pewnego stopnia) nie podlegają rządom instynktu lub wymaganiom naszej społecznej egzystencji. Chociaż jest to tajemnicze, jesteśmy nie tylko inteligentni, ale także wolni. Korzystam z wolności, mówi człowiek nowoczesny, nie po to by żyć w zgodzie z naturą, lecz przeciwnie, by ją pokonać, by uciec przed naturalnymi ograniczeniami. Jego wolność nie ma swego źródła w samoświadomości, lecz w technologii, czyli zdolności wydawania rozkazów naturze. […] ludzka wolność tkwi w narzuceniu ludzkiego porządku naturze, która jest wroga ludzkiemu istnieniu. Profesor Lawler zauważa w tym miejscu, iż takie pojmowanie wolności skłania do szczególnej konfuzji – uznania człowieka za Boga. Technologiczne sukcesy współczesności, nieomal nadnaturalna moc panowania nad przyrodą, rzeczywiście doprowadziły do próby zastąpienia Boga Pisma Świętego przez człowieka-indywiduum. Zanim wskaże rolę, jaką ma spełnić ponowoczesna myśl konserwatywna, Lawler zatrzymuje się jeszcze dłużej nad tyleż zniekształconym co wyraźnym długu, jaki wobec chrześcijaństwa ma myśl nowożytna i nowoczesna, jakby nie była niechętna, by się do tego przyznać. To św. Augustyn pisał, że ludzie są pielgrzymami, obcymi na tym świecie. Gdy pisał o państwie ziemskim, przekonywał z wielką siłą nie tylko o ludzkim wyobcowaniu, ale też nędzy i niepewności ludzkiego losu. Z tą samą siłą przekonywał, że możemy być szczęśliwi jedynie za sprawą nadziei wiecznego życia w państwie Bożym, obiecanego nam dzięki Bożej łasce. Nauczanie św. Augustyna miało zatem swoją część negatywną i pozytywną. Chrześcijanie 2 Lawler myśl znaną dziś pod nazwą ponowoczesnej trafnie nazywa hipernowoczesną, ta bowiem głównie zajmuje się „dekonstruowaniem” jako nieuprawnionej i błędnej tej resztki wiary w racjonalne poznanie i naturę, z której nowoczesność nie zrezygnowała. 2 mają rację, gdy podkreślają mizerię i niepewność ludzkiego losu; człowiek nowoczesny bierze za całość „negatywną” naukę Augustyna o ludzkim wyobcowaniu. Nie wierzy w chrześcijańskiego Boga; Augustyna nauka o łasce, Opatrzności i zbawieniu w ogóle go nie porusza. Nie ma zatem innego wyjścia, jak spróbować zrobić dla siebie to, co według wierzącego chrześcijanina czyni dlań Bóg. […] Nowoczesne indywiduum jest obcym – absolutnie przygodnym bytem, który nie przynależy nigdzie – który musi zbudować sobie własne miejsce na świecie. Przyjęcie jedynie negatywnej części nauki św. Augustyna musiało przynieść skonstruowanie bytu, który chce jedynie „wolności od” natury (cierpienia, śmierci) i zarazem żadnej „wolności do” czegokolwiek. Taki byt nie wie, co wolny i bezpieczny człowiek powinien uczynić ze swoją wolnością i poczuciem bezpieczeństwa. Nowoczesne indywiduum zostało wymyślone przez myślicieli nowożytnych, którzy byli antychrześcijańscy, ale wciąż augustyńscy. Wybitnym wśród nich był oczywiście John Locke. Trudno przyjąć, iż jednostka wymyślona przez Locke’a osiągnie kiedykolwiek szczęście, do którego dąży. Będąc obcym, bezdomnym na tym świecie, jest skazana na bezustanne dążenie, którego koniec wyznacza śmierć. Błędem nowożytnej utopii jest argumentacja, która z obsesyjnego pościgu jednostki za cielesnym zadowoleniem wyciąga wniosek, że jednostka ta będzie tym szczęśliwsza, im więcej zadowolenia osiągnęła. Prawda jest taka, że nowoczesny liberalizm jest zamknięty w dążeniu, zaś radość i szczęście leżą poza jego domeną. Jednostka pożąda cielesnego bezpieczeństwa i wolności od trosk, ale im więcej bezpieczeństwa i wolności doznaje, tym większe okazuje się poczucie niespełnienia. Im bardziej jest jednostka obiektywnie wolna od przypadku, zabezpieczona przed jego działaniem, tym mocniej doświadcza swojego istnienia jako przypadkowego i tym mocniej czuje się ścigana przez śmierć. Im dalej nowoczesna technologia odsuwa śmierć, tym mocniej jest śmierć odbierana jako przypadkowa. I im bardziej przypadkowa lub niekonieczna wydaje się śmierć, tym bardziej jawi się jako straszna. Na naszych oczach kończy się świat nowoczesny, ponieważ widzimy już wystarczająco jasno konsekwencje nowoczesnego zredukowania człowieka do „czystego” indywiduum (jednostki). Człowiek, który rzeczywiście wierzy, iż jest tylko jednostką, decyduje się na perwersyjny wysiłek wyrugowania z ludzkiego życia tego wszystkiego, co czyni życie wartym życia. Jego życiu brak też spójności. Na przykład taki człowiek jest materialistą, ponieważ odrzuca niematerialne cele ludzkiego działania jako iluzje, ale w istocie dyskredytując rzeczywiste, zwykłe ludzkie radości jest zarazem anty-materialistą. Można powiedzieć, że jego determinacja w dążeniu do celów materialnych, której jednocześnie towarzyszy świadomość daremności tego dążenia, jest nie dającym się zakwestionować świadectwem, iż człowiek ma duszę. Święty Tomasz z Akwinu, który krytykował biskupa z Hippony za zbytnie skupienie się na ludzkim doświadczeniu wyobcowania i bezdomności3, wiele miejsca poświęcił wykazaniu, że pochodzące od Boga prawo naturalne – który z miłości stworzył świat i człowieka – pozwala nam widzieć jako dobre nasze zdrowe działania i spełnienia, i cieszyć się nimi. Tak to ujmuje Lawler: Chrześcijanin, zadomowiony w swojej bezdomności dzięki wierze, ma w istocie więcej niż inni wolności do radowania się dobrymi rzeczami tego świata biorąc je za to czym są. 3 Prof. Lawler pisze oczywiście więcej o potrzebie syntezy myśli obydwu Ojców Kościoła, ja problem ten tylko w tym miejscu sygnalizuję (trochę o takiej potrzebie pisałem za Markiem Guerrą w poprzednim odcinku przeglądu). 3 Właściwie rozumiana ponowoczesność zaczyna się od zdania sobie sprawy, iż powinniśmy być wdzięczni za to, co jest nam dane. Dana nam jest nie tylko samoświadoma śmiertelność i tajemnicza wolność negowania natury, ale też wszystkie rodzaje naturalnych rekompensat za naszą specyficznie ludzką niedolę. Natura wyposażyła nas w zdolność poznawania prawdy. Nie jest iluzją miłość. Miłość osoby do osoby oraz miłość prawdy są powiązane z naszą śmiertelnością, od której w jakimś sensie są uzależnione i która ich nie unieważnia. Podobnie samoświadomość, która czyni możliwymi praktykowanie cnót i doświadczanie specyficznie ludzkich radości, jest uzależniona od naszych podlegających zniszczeniu ciał. Można zasadnie utrzymywać, że jeśli czujemy jakieś częściowe wyobcowanie mimo wszystkiego co daje nam natura, to dlatego, że nasz prawdziwy dom jest gdzie indziej i że w naszej naturze leży tęsknota za osobowym Bogiem. Jak powiedział św. Tomasz, to co wiemy dzięki objawieniu dopełnia, ale nie zaprzecza temu, co wiemy dzięki rozumowi. Jeżeli nawet nie jesteśmy dziś gotowi przyjąć z wdzięcznością daru wiary, możemy mimo to zasadnie sądzić, iż nasza bezdomność jest ceną, jaką warto zapłacić za wszystko co możemy poznać, kochać i czynić w ciągu życia. Ponieważ możemy być zadomowieni w naszej bezdomności, możemy też porzucić nowoczesną obsesję pełnego zadomowienia się na tym świecie. Patrząc na życie społeczne i jego instytucje musimy nauczyć się widzieć je w świetle tego, co naprawdę wiemy o ludzkiej naturze: Mamy wolność religijną, ponieważ ludzie są z natury rzeczywiście otwarci na Boga i ponieważ to, co naprawdę wiemy o naturze, wskazuje jako realną możliwość, że zostaliśmy stworzeni. Mamy swobody polityczne, ponieważ jesteśmy więcej niż obywatelami, przy czym swobody te pozostają w zgodzie z polityczną odpowiedzialnością, ponieważ jesteśmy, między innymi, obywatelami. I podsumowując: Ponieważ ludzka wolność i ludzka odpowiedzialność czynią możliwymi i koniecznymi cnoty i życie duchowe, możemy żyć pogodzeni ze śmiercią. Zaś początkiem świata ponowoczesnego będzie zastąpienie jednostki przez całego człowieka oraz zaangażowanie naszych naturalnych zdolności myślenia i działania w uczynienie świata wartym człowieka. […] Ponowoczesny konserwatyzm daje się pogodzić z liberalnym lub ograniczonym i demokratycznym rządem, i z pewnością wyżej niż liberalny indywidualizm ocenia zdolność zwykłej osoby do przedłożenia prawdy i cnoty nad bezpieczeństwo i wolność od trosk. Od ukazania się eseju prof. Lawlera minęło już 9 lat. Zaproponowane w nim spojrzenie na współczesność znalazło swoje rozwinięcie m.in. w cytowanych przeze mnie w poprzednim odcinku książkach Lawlera, Marca Guerry i Daniela Mahoneya, w rozlicznych krótkich tekstach, w tym zamieszczanych regularnie w Internecie4. Doniosłą cechą badań i opracowań tych autorów jest nieodwracanie się od współczesności, nieuprzedzona analiza jej danego aspektu, uwzględnienie w każdej takiej analizie obecnych w obiegu naukowym rozwiązań i dopiero na tej podstawie proponowanie rozwiązania własnego. Doskonałą, krótką ilustracją takiego podejścia jest opublikowany w numerze z lata 2011 miesięcznika „The New Atlantis” esej Lawlera i Guerry pt. Why We Need a ’Stuck-with-Virtue’ Science (dlaczego potrzebujemy 4 Prof. Lawler prowadzi własny tzw. blog http://bigthink.com/blogs/rightly-understood oraz współprowadzi z Jamesem Ceaserem i Ralphem Hancockiem blog http://www.firstthings.com/blogs/postmodernconservative; przy okazji książek warto jeszcze wymienić przynajmniej Ralpha Hancocka książkę pt. The Responsibility of Reason: Theory and Practice in a Liberal-Democratic Age. 4 nauki o cnocie, czyli nauki o dobrym działaniu – lub „byciu dobrym” – w świetle tego co wiemy o sobie i świecie; autorzy używają sformułowania stuck-with-virtue chcąc podkreślić, że tak rozumiana cnota jest i pozostanie niezbywalną cechą ludzkiego szczęśliwego życia, przynoszącego doświadczenie samorealizacji). Autorzy zdają sprawę z konferencji, na której przedstawiciele różnych szkół myślenia, np. myśli libertariańskiej, mówili, czym ich zdaniem jest dobre życie, następnie zaś analizują na ile i jak myśl Kartezjusza, Locke’a i Darwina może dziś pomóc w kształtowaniu etyki i etosu nowoczesnej „technologicznej demokracji”, i w tym kontekście sygnalizują, na jakie wyzwania musi odpowiedzieć współczesna nauka o cnocie (wspomniana konferencja miała miejsce wiosną 2011)5. Barack Obama Zanim w następnej części tego odcinka wyjaśnię, dlaczego naszą współczesność określiłem jako wiek ignorancji, pozwolę sobie na wtręt poświęcony osobie Prezydenta USA i niektórym osobom z jego otoczenia. W jakiejś przynajmniej mierze posłużą mi ich sylwetki do lepszego naświetlenia opisywanych w dalszym ciągu faktów. Kiedy Obama zdobywał nominację Partii Demokratycznej, ogół nie wiedział o nim wiele. Dużą część życia spędził poza amerykańskim kontynentem, nie był osobą, która w jakiś sposób zaznaczyłaby się w życiu publicznym USA poza jednym: miał za sobą bodaj najbardziej lewicową historię głosowań w Kongresie; co było szczególnie oburzające, głosował przeciw zabronieniu zabijania nienarodzonych dzieci przez tzw. częściowe narodziny (partial birth abortion). Wytykano mu kontakty i przyjaźnie z kryptokomunistami. Wielu wybitnych Amerykanów, znawców problemów społecznych, ekonomicznych i kulturalnych ich kraju, uznało wybór Obamy za klęskę USA i znak jej upadku społecznego. Ale niewtajemniczony obywatel, który nie szukał informacji o Baracku Obamie w niszowych wydawnictwach i kanałach telewizyjnych, musiał poczekać na pojawienie sie książek uznanych specjalistów, żeby bliżej dowiedzieć się, kto dziś rządzi USA i po części światem. Pisarstwo i publicystykę Dinesha D'Souzy znam od ponad 20 lat. To konserwatysta dość bliski nekonserwatystom, badacz uznany i ceniony, znany jako autor bestsellerów New York Timesa. Jego książka z 2010 roku pt. The Roots of Obama’s Rage niesie przesłanie ważne i dobrze udokumentowane dzięki sięgnięciu przez autora do książek samego Baracka Obamy, jego rozlicznych wypowiedzi, publikacji ojca, a także ustnych świadectw rodziny jego matki. Na przyszłego Prezydenta wielki wpływ wywarł jego kenijski ojciec, mimo że syn widział go tylko parę razy w życiu. Inną osobą, która wywarła wpływ na Baracka Obamę, gdy chodził do szkoły na Hawajach, był niejaki Frank Marshall Davis. Ten drugi stał się dla Obamy jakby drugim ojcem. Obaj seniorzy byli lewicowcami, Davis członkiem Komunistycznej Partii USA, obaj żyli myślą o zniszczeniu potęg kolonialnych, nienawidzili Anglii i Churchilla, który ich zdaniem chciał, by USA zastąpiło więdnącą imperialną Anglię. Z tego powodu żywili także nienawiść do imperialnych Stanów Zjednoczonych. I choć trudno w to uwierzyć, ale też trudno coś zarzucić argumentacji D’Souzy oraz zebranym przez niego świadectwom, dzisiejszy Prezydent USA, na ile może, realizuje idee swego ojca i Franka Marshalla Davisa, choć te nie miały sensu 50 lat temu i przyniosły nędzę wiernym tym ideom krajom Afryki. Duch afrykańskiego socjalisty i amerykańskiego komunisty z 5 Esej jest dostępny w Internecie: http://www.thenewatlantis.com/publications/why-we-need-a-stuck-with-virtuescience 5 Hawajów, zaciekle nienawidzących dawne kolonialne potęgi, powoduje dziś prezydentem najpotężniejszego państwa na Ziemi – Obama junior stara się dziś wypełnić misję, której nie dane było zrealizować jego "ojcom".6 D'Souza odnotowuje pojawienie się Obamy, już na kontynencie amerykańskim, w kręgu Williama Charlesa „Billa” Ayersa, komunisty przez małe "k", jak o sobie sam do dziś mówi mając na myśli, że nigdy nie był członkiem KP USA. W rozmowach z prasą Ayers śmiał się, że jest chyba ostatnim człowiekiem przyznającym się do komunistycznych poglądów. W latach 60-tych i na początku 70-tych był mózgiem lewackiej Weather Underground, organizacji podkładającej bomby (w komisariatach, na Kapitolu, w Pentagonie, przy czym starali się ostrzegać o planie podłożenia bomby, ale była też jedna ofiara śmiertelna i byli ranni, zaś takich zamachów był co najmniej tuzin). Nota bene, dwaj czarnoskórzy mentorzy Baracka Obamy nigdy nie byli zwolennikami metod terrorystycznych. D'Souza, pisząc o Obamie, nie rozwodzi sie nad lewicowym lub komunistycznym – wcześniej mającym na swym koncie działania terrorystyczne – środowiskiem, w jakim obracał się Obama co najmniej od roku 1995 (jest mało prawdopodobne, żeby nie spotkał Ayersa na Columbia University w latach 80-tych, ale nic o tym nie wiadomo). Na ten temat dużo więcej napisał inny uznany badacz, także autor bestsellerów New York Timesa, Paul Kengor, w książce pt. Dupes: How America’s Adversaries Have Manipulated Progressives for a Century (książka również ukazała sie w 2010 r.). To obszerna, doskonale udokumentowana historia o użytecznych idiotach oraz o amerykańskich świadomych kryptokomunistach i komunistach od czasów Prezydenta Wilsona do dziś. Kengor pisze oczywiście o Franku Marshallu Davisie, pokazuje choćby odtajnione w ostatnich latach dokumenty dotyczące tego człowieka, w tym jego kartę rejestracyjną KP USA, ale to historia. Jeszcze ciekawsze jest, co pisze o dniu dzisiejszym, lub prawie dzisiejszym, i w tym kontekście jaki obraz Baracka Obamy sie nam ukazuje. Kengor pisze też kim są dzisiaj członkowie Weather Underground, co myślą o swojej przeszłości terrorystycznej dziś, lub co myśleli w 2001 roku. Dlaczego napisałem o 2001 roku? Ano dlatego, że ... 11 września 2001 – w dniu zamachu na World Trade Center – New York Times opublikował rozmowę z profesorem (a jakże!) Billem Ayersem. Pan profesor wspominał niezwykłą poetykę wybuchu ich bomby w Pentagonie, poetykę tryskających płomieni, nie wstydził się działań grupy (zapytał sam siebie – "może było tych akcji za mało?"). Bombę podkładał razem z przyszłą żoną, Bernardine Dohrn. To był rok 1972. W 1971 Dorhn i Kathy Boudin podłożyły bombę w żeńskiej toalecie na Kapitolu. Dziesięć lat później Kathy Boudin brała udział w napadzie na samochód z pieniędzmi (słynny Brinks robbery), w którym napastnicy zabili jedną osobę i jedną poważnie ranili; pieniądze były potrzebne na cele rewolucyjne. Boudin trafiła do więzienia na długie lata,7 ale dzięki apelom amerykańskich akademików, m.in. z grona dawnego ... Weather Underground, oraz użytecznych idiotów wyszła w roku 2003; inny skazany nadal pozostawał w więzieniu, gdy Kengor pisał swoją książkę. Jej synem zaopiekowali sie Ayers i 6 Może dlatego mógł D’Souza szczególnie dobrze zrozumieć Baracka Obamę, że sam jest imigrantem, z Indii, sam doświadczył czym jest kolonializm. Należy tylko zauważyć, że sam Barack Obama żadnych takich doświadczeń nie miał, całe życie miał wygodne i komfortowe, choć zdarzało mu się pisać coś innego, natomiast niezwykle mocno wczuł się w opowieści swoich mentorów. 7 Ayers i Dohrn ukrywali sie przed wymiarem sprawiedliwości przez dobrą dekadę, jeżdżąc po różnych stanach ukryci za fałszywymi danymi zmarłych osób. 6 Dohrn. Dziś młody Boudin podaje się za doradcę Hugo Chaveza w kwestiach polityki zagranicznej. Sam Ayers, który jest "wybitnym amerykańskim autorytetem w dziedzinie edukacji", miał np. piękne przemówienie na Światowym Forum Edukacyjnym w Caracas w listopadzie 2006, w którym chwalił reformy edukacyjne Chaveza w Wenezueli, reformy które "kontynuowane są po to, by pokonać błędy edukacji kapitalistycznej”. Oto ostatnie słowa wykladu: „Viva Presidente Chavez! Viva la Revolution Bolivariana [tak swoją rewolucję nazywa Chavez]! Hasta la victoria siempre [znane zawołanie ... Che Guevary – zawsze, aż do zwycięstwa]!” Sic!8 Co to ma wspólnego z Obamą? Jest rok 1995. W domu Ayersów spotyka sie parę osób: radykalnie lewicowa senatorka Kongresu stanu Illinois przedstawia człowieka, którego zarekomenduje na swego następcę, Baracka Obamę (ona sama wybiera się do Kongresu USA). Od roku 1995 Ayers i Obama wspólnie występują na konferencjach, wspólnie wspierają różne osoby. Na przykład na konferencji intelektualistów w kwietniu 2002 na uczelni Ayersa, czyli na University of Illinois at Chicago (Ayers przeszedł tam po doktoryzowaniu sie na Columbii) przemawiają: Obama, Ayers, Dohrn, Richard Rorty. Ten ostatni, słynny uczeń słynnego Deweya, pierwszego wśród lewicowych amerykańskich „edukatorów”, jak prawie wszyscy późniejsi związanego z Columbia University, mówi, że edukatorzy uniwersyteccy muszą pracować nad tym by studenci, dziś "religijni bigoci i homofobi”, mogli „wyrwać się z uścisku ich przerażających, występnych i niebezpiecznych rodziców” i „opuścili uczelnię mając poglądy bliższe naszym”. A gdy chodzi o przykład wspólnych faworytów Baracka Obamy i neokomunistów: kiedyś Barack Obama wspierał jako przewodniczący Rady pewnej fundacji szefa szkolnictwa publicznego Chicago, Arne Duncana; w 2006 profesorowie University of Illinois, Michael Klonsky (kiedyś członek władz organizacji Students for Democratic Society, kiedyś na lewo od ... KP USA, maoista) i Bill Ayers napisali entuzjastyczny artykuł o tymże Duncanie w „Phi Delta Kappan” – czasopiśmie naukowym poświęconym edukacji; dziś Duncan jest ministrem oświaty w rządzie Obamy.9 Na koniec pytanie – kim dziś są dawni wojujący lewicowcy, nawet terroryści? Właściwie już to napisałem – są lub byli do przejścia na emerytury na uczelniach (Ayers piastował prestiżowe stanowisko „distinguished professor”), najczęściej wykształceni na Columbii. Dohrn znalazła się w 1991 na Northwestern University School of Law (jako specjalistka ds. dzieci w Centrum Sądownictwa Rodzinnego); Kathy Boudin już z więzienia publikowała w „Harvard Educational Review”. Po uwolnieniu w 2003 doktoryzowała sie na Columbii, gdzie 8 Nie tu miejsce, by się nad tym rozwodzić, ale wspomnieć jednak należy o szaleństwie, jakie ogarnęło ludzi Weather Underground w latach 1968 – 1969 (do podziemia przeszli nieco później). Opanowali wtedy właśnie lewicową organizację studencką Students for Democratic Society, przewodzili rozruchom studenckim na Columbia University, w Chicago, zaś w grudniu 1969 zorganizowali prawdziwy sabat czarownic („naradę wojenną”) w miejscowości Flint w stanie Michigan. Na zlocie pojawiło się około 400 studentów, przemawiały m.in. Boudin i Dohrn, obydwie w tonie szokującym i obrzydliwym, pod hasłem ataku na "białe świnie" i "przeciw wszystkiemu co uznawane za dobre". Nie wypierają się tego, że Dohrn w jakimś szale wypowiedziała hymn pochwalny na cześć bandy Mansona, z aprobatą mówiąc o rozpłataniu brzucha Sharon Tate i zaszlachtowaniu jej dziecka (był to 9-ty miesiąc ciąży) – Ayers dziś twierdzi, że to była wypowiedź "ironiczna", inni ówcześni przywódcy są bardziej szczerzy w swoich wspomnieniach i przyznają, że te słowa były wypowiadane serio i jako takie z aprobatą odbierane. 9 Warto odnotować, że na temat powiązań Baracka Obamy z lewicowymi ekstremistami aż dwie konferencje prasowe zorganizowali Cliff Kincaid i Herbert Romerstein, jedną w maju 2008, drugą w marcu 2009. Obydwie przeszły albo niezauważone przez główne media, albo wyśmiane. (Kincaid jest dziennikarzem, który powołując się na Akt Wolności Informacyjnej uzyskał z FBI wiele wcześniej nieznanych dokumentów, Romerstein jest największym żyjącym specjalistą na polu badania komunizmu w USA.) 7 została „assistant adjunct professor” w School of Social Work jako specjalistka m.in. z zakresu związków matka-dziecko, sądownictwa kryminalnego, resocjalizacji i, jak mówi jej strona internetowa, dr Boudin pracuje w środowiskach z ograniczonymi możliwościami rozwiązywania problemów społecznych; szlachetna tematyka, mniej szlachetna osoba tę tematykę uprawiająca. Lista byłych lub aktualnych krypto- i jawnych komunistów, dziś będących częścią akademii, czyli tych, którzy zamiast przemocy wybrali za Gramscim i Deweyem drogę „marszu przez instytucje” i z którymi związany jest Prezydent USA, jest dłuższa. Tworzą szerokie środowisko myśli i czynu. Także socjalistyczna reforma zdrowia zaproponowana przez Baracka Obamę po części powstała w tym gronie. Zaiste, Prezydent USA ma z nimi więcej wspólnego niż tylko studia na Columbii w latach 80-tych (licencjat w 1983, później był Harvard) i potem mieszkanie w sąsiedztwie domu rodziny Ayersów (Ayers doktoryzował sie na Columbii w roku 1987). Homo ignoramus Streszczając esej prof. Lawlera pominąłem zawarte w nim krótkie podsumowanie historii współistnienia i ścierania się indywidualizmu i chrześcijańskiej koncepcji człowieka w amerykańskim społeczeństwie. Wyszedłszy od Konstytucji USA i jej nomokratycznego charakteru, ale to znaczy konstytucji o wyraźnie indywidualistycznych, lockeańskich pierwiastkach na poziomie federalnym i pozostawieniu stanom prawodawstwa odnoszącego się do religii i moralności, Lawler zwraca uwagę na swoiste rozdwojenie tej konstrukcji. Zwraca też uwagę na to, że owo rozdwojenie szybko stało się zauważalne w życiu Amerykanów i że dostrzegł je już Alexis de Tocqueville. Najkrócej: Amerykanie żyli jako jednostki pochłonięte zabieganiem o materialny dobrobyt przez sześć dni tygodnia, nie licząc na żadną Opatrzność, i modlili się gorąco do Boga, który ich kocha i o nich dba, w niedzielę. Tym niemniej, mimo że człowiek dąży w swoim życiu do spójności, Ameryka długo nie była krajem liberalnej nowożytności, i to również widział de Tocqueville. Nie dla przyszłego liberalizmu przybyli na kontynent purytanie, zaś Ojcowie Założyciele dobrze wiedzieli, że człowiek to więcej niż jednostka. Także późniejsi imigranci przybywali do Ameryki, by wieść życie przednowożytne. Dając osobistą wolność, Ameryka była chrześcijańska, zaś dobrze pojęty rozdział kościoła i państwa służył życiu religijnemu wolnemu od pokusy i możliwości mieszania sfery sacrum ze sferą polityczną. Orzeczenia Sądu Najwyższego z lat 40-tych ubiegłego wieku – niewłaściwie interpretując Kartę Praw oraz XIV Poprawkę do Konstytucji – w sposób bezprecedensowy i nie licząc się z głosem narodu poszerzyły inżynierom społecznym drogę do ograniczania roli chrześcijańskiej tradycji w amerykańskim społeczeństwie i kreowania coraz to nowych praw zgodnych z modelem liberalnym. Po dziesiątkach lat takiej manipulacji współczesne amerykańskie dziecko jest skłonne widzieć w sobie obdarzoną prawami jednostkę, która nie powinna być poddana autorytetowi ojca, tradycji, kościoła czy Boga. Małżeństwo było sakramentem, ale dziś jest czasowym kontraktem, który niedługo w ogóle nie będzie potrzebny. Także Bóg stracił prawo do wydawania nakazów, które mogłyby zagrozić prawom jednostki. I prawdziwa jest dziś teza o „terapeutycznej” kulturze nowoczesności, którą tak ujmuje Lawler: Współczesna myśl „terapeutyczna” zaprasza nowoczesną jednostkę do oddania swej duszy (lub obsesji) w imię chwilowej przyjemności. Eksperci radzą jej zdradzić swoją niezwykłą wolność i stać się na powrót tylko jednym ze zwierząt. Celem terapii jest dać to, co Allan 8 Bloom nazywa spłaszczeniem duszy – zrodzić usposobienie, którego nie porusza miłość ani śmierć i które zatem przestaje być otwarte na prawdę. Dusza się opiera i terapia, co już pisaliśmy, przynosi skutki odwrotne do zamierzonych – poczucie osamotnienia i obsesja śmierci są mocniejsze niż kiedykolwiek w przeszłości. Ale jednocześnie nowoczesna terapia odniosła sukces – ogromny i niekwestionowany, można tylko mieć nadzieję, że odwracalny – w obszarze języka. Amerykanie i Europejczycy mówią językiem swoich „terapeutów” – językiem amoralnym. Takim językiem mówią ci, którzy niczym się nie przejmują, opisują, ale nie oceniają, nie potrafią czynić właściwych rozróżnień. Jak często przypomina Lawler, ów terapeutyczny proces C.S Lewis słusznie nazywał obalaniem człowieka, zaś amerykański Południowiec, pisarz i filozof, Walker Percy, pisał już parę dziesiątków lat temu, że ludzie zostali pozbawieni języka, który wyraża prawdziwe ludzkie tęsknoty. Przyniesiony przez nowożytność proces obalania człowieka nabrał tempa w Ameryce później niż w innych krajach Zachodu. W różnych krajach biegł różnie, ale zawsze w tym samym kierunku. Eric Voegelin badał ten proces analizując oświeceniowy i późniejszy gnostycyzm, czyli – można rzec – tworzone przez nowożytnego człowieka religie immanentystyczne. Nie przypadkiem jego popularny wykład historii tych religii nosi tytuł „Od Oświecenia do rewolucji”. Voegelin najpierw streszcza myśl Helvetiusa i poprzez D’Alemberta, Héberta, Robespierre’a, Comte’a, Bakunina, Marksa dochodzi do Lenina i Hitlera.10 Z zupełnie innej perspektywy patrzył na ten proces wybitny australijski filozof, znawca i wielbiciel Hume’a, David Stove.11 Warto przy jego myśli zatrzymać się na chwilę, tym bardziej, że Stove był konsekwentnym neopozytywistą, a zatem tęsknot metafizycznych nie miał żadnych. Był za to Stove niezrównanym sędzią historii i współczesności świata empirycznego. I także według niego droga od Oświecenia do Trotskiego, Lenina i Stalina była jeśli nie prosta, to naturalna. Oświecenie, pisze prof. Stove w swoich esejach zebranych przez Andrew Irvine’a w tomie pt. „On Enlightenment”, przyjęło za swe naczelne zadanie walkę z niewiedzą. Zgoła nonsensownie uznano – zgadzając się z D’Holbachem – że źródłem ludzkiej niedoli jest nieznajomość przyrody, zaś prawda nigdy nie może uczynić człowieka nieszczęśliwym. 12 Co więcej, gdy D’Holbach pisał o ludzkiej ignorancji, w rzeczywistości na myśli miał jedynie fenomen wiary i religii, zaś uszczęśliwienie miało przyjść nie dzięki oświeceniu przez naukę, którą się nie interesował, lecz przez zniszczenie religii. Jakim cudem zniszczenie religii miało ulżyć ludzkiej niedoli tego nie wiedział i do dziś nie wie nikt (nie wiedział tego także np. wielki Hume, który również sąd D’Holbacha podzielał; co ciekawe, James Beattie wytknął ów błąd Hume’owi, ale ten trafną argumentację Beattiego zbył milczeniem; nota bene, nie przypadkiem dzisiejsza polskojęzyczna wikipedia pod hasłem „James Beattie” ma tylko jakiegoś amerykańskiego futbolistę). Przy tym, dodaje Stove, ówcześni oświeceni pojmowali prawdy wiary zbyt dosłownie i widzieli je w kategoriach czysto logicznych, popełniając w ten sposób kolejne głupstwo – chociaż religie przyniosły ludziom także cierpienia, na przykład wynikłe z wojen religijnych, to groźba kary za grzechy czy piekła nie przerażała wierzącego 10 Por. krótkie omówienie książki w odcinku XXV – ARCANA 90 (6/2009); książka ukazała się po polsku nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego w r. 2011. 11 W USA i na świecie spopularyzował jego myśl Roger Kimball (Kimball m.in. wydał antologię pism Stove’a i opatrzył przedmową tom jego esejów, na który powołuję się w dalszym ciągu odcinka). 12 Takie dwa sądy zawarł baron D’Holbach w „Systemie przyrody” z r. 1770. A oto proste testy Stove’a wykazujące absurdalność obu sądów: Czy naukowiec ulży umierającemu nauczywszy go elementów biochemii lub astronomii? Czy ludzie poczuli się ogólnie bardziej szczęśliwi, gdy Kopernik mniej więcej poprawnie opisał układ słoneczny, albo gdy Newton odkrył prawo grawitacji? Czy komunikat prezesa twego banku, który uczynił cię nieszczęśliwym, jest kłamstwem, skoro cię unieszczęśliwił? 9 tak, jak to sobie wyobrażał jego oświecony wyzwoliciel z rzekomej opresji. Oświecony zupełnie nie rozumiał pociechy, jaką w niedoli znajdował wierzący w swojej wierze w miłosiernego i kochającego go Boga. Projekt przydania człowiekowi szczęścia oraz (albo przynajmniej) atrybutu godności dzięki oświeceniu go, a więc poprzez postęp naukowy i dopuszczenie człowieka do wiedzy był szlachetny i przyniósł wiele dobra. Był to projekt o fundamencie nie tylko utylitarnym, ale także etycznym w sensie przednowożytnym. Tyle że kolejny błąd Oświecenia polegał na założeniu, iż owo oświecenie będzie błogosławieństwem dla wszystkich, gdy tymczasem np. wspomniane już prawo grawitacji może mieć jakiekolwiek znaczenie dla bardzo niewielu i nic się na to nie poradzi (jeśli w ogóle jest tu nad czym ubolewać). Siłą rzeczy fundament utylitarny przybierał na znaczeniu, by w końcu zdominować całość projektu, do tego wespół z – i to znowu naturalną koleją rzeczy – ideałem egalitaryzmu: skoro ideałem etycznym jest najwięcej szczęścia dla największej liczby osób, to za ideał ekonomiczny łatwo przyjąć równość wszystkich. Problem jednak w tym, że droga do równości, zwłaszcza równości w sferze materialnej, musi prowadzić do potępienia własności prywatnej i w końcu komunizmu, a zatem w jakimś momencie nie może się obejść bez Leninów, Stalinów i ich azjatyckich odpowiedników. Postulat wszechogarniającej równości, a zatem sprzeciwu wobec jakiegokolwiek uprzywilejowania, nie tylko kłóci się z ludzką naturą i nie ma sensu, ale jego oświeceniowe pojmowanie jest groźne, jeśli nie zabójcze – w czasach komunizmu utrwalonego i już wobec tego „łagodnego” oznacza apatię społeczną i śmierć ekonomiczną, w czasach jego zaprowadzania nie może się obyć bez ludobójstwa (i dlatego Stove’a wyrok na Babeufa, który był jednym z pierwszych głosicieli tezy, iż nierówność ekonomiczna jest źródłem wszelkich nierówności, brzmiał – gilotyna). Tym niemniej ostatnie ćwierćwiecze wieku XIX było czasem triumfu socjalizmu, a przynajmniej idei państwa opiekuńczego oraz tworzenia socjalistycznych związków zawodowych. W roku 1895 Albert Edward von Sachsen-Coburg und Gotha, późniejszy Edward VII, król Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii powie, że „wszyscy jesteśmy dziś socjalistami”. Taka była prosta konsekwencja projektu oświeceniowego, tym mocniej narzucająca się oświeconym elitom, że codzienne życie szarego człowieka XIXwiecznego było prawie tak samo pełne znoju jak życie w wieku XVIII czy, dajmy na to, XVI. Prawdziwej i niesłychanej poprawy swego losu na Ziemi doświadczył człowiek nowożytny dopiero w wieku … XX, zwłaszcza dzięki wynalezieniu kilka dziesięcioleci wcześniej elektryczności (i później silnika benzynowego).13 W sferze ekonomicznej Zachód obronił się przed komunizmem dzięki nieoczekiwanemu i dynamicznemu rozwojowi kapitalizmu – napędzanemu przede wszystkim energią elektryczną, ale też benzyną i ropą. Początki owego rozwoju sięgały mniej więcej roku 1890. Wszakże w sferze duchowej Zachód nie potrafił wyeliminować wpływu elit postoświeceniowych. Przeciwnie, elity te, żerując na wzroście ekonomicznym, były już mocną lub najmocniejszą kastą opiniotwórczą, coraz lepiej osadzoną na uczelniach. Wspomniany już John Dewey budował swój status może najważniejszego pedagoga w Ameryce XX wieku. Postępowy charakter proponowanej przez niego inżynierii społecznej został niesłychanie 13 Profesor Stove przeprowadził i w tej materii rzetelną analizę, odnotował wynalazki XVIII i XIX wieku, np. na polu medycyny, coraz efektywniejsze i stąd szersze zastosowanie maszyny parowej i dzięki nim przemienienie najpierw Anglii w dobie rewolucji przemysłowej, a potem innych państw, z kraju rolniczego w przemysłowy. Ale nawet rewolucja przemysłowa, która zmniejszyła skalę głodu, żyjącym pozostawiła życie w trudzie prawie nie do udźwignięcia. 10 szybko doceniony przez Sowietów, którzy w latach 1918–1920, a więc gdy jeszcze trwała w Rosji wojna domowa, przetłumaczyli aż trzy jego książki (sic!). Co prawda trudno, żeby stało się inaczej, skoro John Dewey uważał religię za opium dla mas i w chrześcijaństwie widział umierający mit. Po Deweyu przyszli inni wychowawcy amerykańskich „elit”, w tym mimo wszystko ciekawy Rorty i mniej ciekawy Ayers. Jeśli rozwodzę się nad rzeczywistymi implikacjami projektu oświeceniowego, to dlatego, że inaczej nie da się precyzyjnie narysować dramatu nowoczesnego człowieka, który wie tak dużo o przyrodzie, ale odebrano mu język, którym mógłby opisać siebie, a więc który to człowiek nie zna siebie. Jest to zatem dramat, i ten fakt nie dość jest chyba podkreślany, człowieka, który NIE WIE, który jest ignorantem. Ten człowiek żyje w świecie fikcji wymyślonej przez ideologów, nie tylko nie umie opisać siebie, ale też nie potrafi myśleć historycznie. Ten człowiek nie zna historii, gdyż ta została zastąpiona przez ideologiczną fantazję. Ponieważ nonsensem było myśleć, że zniszczenie chrześcijaństwa uszczęśliwi człowieka, można było albo ów plan zniszczenia porzucić, albo go prowadzić z ukrycia dyskredytując za pomocą kłamstwa chrześcijaństwo, by w końcu uśmiercić Boga. Ideologowie Oświecenia wybrali drugie rozwiązanie pisząc na nowo historię chrześcijaństwa i Średniowiecza. Tak powstały mity o ciemnych wiekach, ciemnej pseudonauce scholastyków, głównie dla zysku prowadzonych wyprawach krzyżowych, krwawej hiszpańskiej inkwizycji, milionach spalonych czarownic, itd., itp. Po dziś dzień trudno jest znaleźć podręcznik, który w sposób wyważony przedstawiałby przyczyny reformacji oraz skład socjalny pierwszych pokoleń protestantów – neomarksiści wbrew prawdzie pisali, że do reformatorów dołączała wyzyskiwana biedota, inni zgodnie z prawdą piszą, że reformacja była głównie fenomenem miejskim („burżuazja i wykształceni z miast”), ale pomijają to, że podobnie częstym fenomenem było pozostanie miasta w „obozie” katolickim. Protestanci wypadają w tych stekach historycznych fałszerstw lepiej nie tylko dlatego, że lubili (i ich potomkowie lubią) oczerniać katolickie Średniowiecze, ale także dlatego, że reformacja poprzedzała tzw. rewolucję naukową i Oświecenie, słowem to od reformacji zaczynało się „nowe i dobre”, ponieważ niekatolickie. Przy tym protestantyzm sam w sobie może być uznany za na tyle tylko dobry, na ile zrezygnował z dogmatów wiary i upodobnił do zsekularyzowanej (i pomylonej) nowoczesności. Dzisiejszy wykształcony – a to znaczy podatny na chorobę nowoczesności – mieszkaniec Zachodu dowiaduje się jeszcze, że rewolucja naukowa wzięła się ex nihilo (albo z zapożyczenia osiągnięć arabskich i azjatyckich), w żadnym zaś razie z nauki średniowiecznej, postęp trwa od owego czasu nieprzerwanie na każdym polu i najlepiej dziś go wyraża ciągłe poszerzanie wolności jednostki, obejmujące coraz to nowe ekstrawagancje obyczajowe, wszystkie równoprawne w nowoczesnym amoralnym świecie. Człowiek ten, nie znając historii – serwuje mu się coraz mniej faktów, do tego albo nie wiążąc ich w jakąś całość, albo dodając mniej lub bardziej zawoalowaną ideologiczną otoczkę14 – będąc zwolnionym z 14 W przypadku szczególnie uznanych historyków współczesnych możemy podziwiać ich erudycję oraz bogactwo podawanych czytelnikowi informacji, doskonale rozumieć oburzenie sławnego Nialla Fergusona na to, iż jego brytyjskie dzieci już prawie nie są uczone historii, ale nawet w jego dziełach trudno nie dostrzec politycznie poprawnej i typowo brytyjskiej niechęci do katolickiego Średniowiecza. Ta ujawnia się zwłaszcza w jego najnowszej (popularnonaukowej) książce pt. „Civilization: The West and the Rest” z 2011 r., ale uważny czytelnik znajdzie ją także w opisie średniowiecznej ekonomii i bankowości w jego wcześniejszej „Potędze pieniądza: Finansowej historii świata”, wydanej ostatnio także po polsku (niezwykły rozwój tych banków jest w książce odnotowany, ale tak jakby nic z niego nie wynikało dla przyszłych wieków, brak choć słowa o św. Alberta Wielkiego teorii sprawiedliwej ceny, nie mówiąc o takim elemencie ekonomii rynkowej jak 11 obowiązku poznania prawdziwego kanonu literatury15, jest w istocie bezradny wobec świata i siebie. Jak już napisałem – to homo ignoramus, który nie ma dostępu do mądrości, posługuje się terapeutycznym językiem nowoczesności, poza który potrafi wyjść jedynie w najszczęśliwszych chwilach, gdy dzieli się miłością z najbliższymi czy z ukochaną osobą. I ma szczęście, jeśli wierzy w Boga, choć coraz trudniej mu zrozumieć dlaczego i co to właściwie znaczy poza tym, że wiara przynosi mu ukojenie. Rzecz jasna, klimat kulturalny, w jakim żyje, sprawia, iż zgadza się, że wiara jest jego sprawą ściśle prywatną, nie ma prawa jej ujawnić w przestrzeni społecznej i może ją praktykować tylko w budynku kościoła. Terapeutyczna myśl nowoczesności jest rozwijana, lub podtrzymywana, przez politycznie poprawną elitę16, głównie część akademickiej profesury. Zaznaczenie, iż zasadą jednoczącą obecną kastę opiniotwórczą jest uznanie prymatu politycznej poprawności wydaje się wyjątkowo celne. Politycznie poprawne uprawianie nauk społecznych pozwala być „twórczym” jedynie w obszarach wyznaczonych przez aktualnie obowiązująca liberalną modę. Tak np. powstały studia nad tym jak promować wielokulturowość, czy studia genderowe. Jeżeli celem nie jest promocja nowych projektów hipernowoczesnych, politycznie poprawny paradygmat rządzący analizami prowadzonymi w ramach nauk społecznych, np. dotyczącymi ustroju społeczno-kulturowego, nakazuje – przy milczącym założeniu nieistnienia Boga – opisywać rzeczywistość społeczną jako pozbawioną celowości poza chęcią zachowania gatunku (trwania przedmiotu badań). Byt poddany badaniu naukowemu jest bytem samoreferencyjnym, o którym cała prawda zawarta jest w jego fizycznym, obserwowalnym bytowaniu. Uwzględnienie w rozważaniach oceny wartościującej, np. etycznej lub estetycznej, jest dopuszczone w stopniu ograniczonym, i tylko jako element opisu, a nie jako część pracy nad zrozumieniem fundamentalnych przyczyn obserwowanego zła, brzydoty, głupoty czy innej cechy negatywnej (nauka ma być jak najdalsza od sądów deontologicznych). W każdym razie, analiza naukowa musi zmieścić się w ramach wyznaczonych przez obowiązujące dogmaty liberalizmu. I w ostatecznym rozrachunku, cała politycznie poprawna uczelniana humanistyka stoi na straży trwania projektu nowoczesnego lub hipernowoczesnego. Uczniowie chłonący nauki politycznie poprawnej elity dołączają do niej, tak jak stało się w przypadku Baracka Obamy i panny Michelle Robinson – dziś Pierwszej Damy Michelle Obamy. Obydwoje są prawnikami z dyplomami z Harvardu i lewicowymi aktywistami. On po studiach pozostaje na uczelni, ona zatrudnia się w znanej firmie prawniczej Sidley & Austin, gdzie zapewne zdążyła jeszcze spotkać odchodzącą z firmy Bernardine Dohrn. Michelle Obama porzuca po kilku latach karierę prawniczą, przechodzi do urzędów publicznych, które w roku 1996 zamienia na pracę administracyjną na Uniwersytecie Chicagowskim. Na Uniwersytecie zakłada ośrodek o nazwie Community Service Center. Zawsze jest blisko spraw społecznych, na przykład pracuje na rzecz „wspomagania różnorodności” (etnicznej czy kulturalnej w miejscu pracy lub gdzie indziej).17 W jakimś momencie, wspólnie z mężem sprawiedliwość rozdzielcza, zapewne niesłusznie pominiętym przez Adama Smitha a ostatnio przypomnianym przez Benedykta XVI w encyklice Caritas in veritate, zaś problem lichwy poruszony jest zbyt skrótowo i jednostronnie). 15 Por. uwagi wokół Babbita książki „Literature and the American College” w poprzednim odcinku – ARCANA 100 (4/2011). 16 Termin wzięty z książki znanego publicysty, Marka Steyna, pt. "After America: Get Ready for Armageddon", Regnery Publishing 2011. 17 Tak, Ameryka ma dziś rzesze najdziwniejszych „specjalistów”, w tym nauczających biznesmanów jak z różnorodności etnicznej zespołu, którym kierują, uczynić „wartość dodaną” w ich biznesie. 12 i Billem Ayersem, zajmowała się opracowywaniem reformy prawa dotyczącego młodocianych przestępców. Wspomniany (w przypisie 14.) Mark Steyn trafnie uznaje Michelle i Baracka Obamów za typowy owoc choroby Ameryki.18 I trafnie, za historykiem Victorem Davisem Hansonem, w politycznie poprawnej elicie widzi Elojów z Orwella „Wehikułu czasu”, cóż z tego że nierzadko obdarzonych godnymi zazdrości ilorazami inteligencji. Pozostaje żywić nadzieję, że ciosy zadane przez nowoczesność i hipernowoczesność zachodnim przedstawicielom gatunku homo sapiens nie są śmiertelne i że możliwe jest jeszcze zbudowanie lawlerowskiej ponowoczesności. Grudzień 2011 18 Jako obserwator czujny i złośliwy Steyn nie omieszkał wspomnieć przy okazji, że Michelle Robinson dostała się do Princenton dzięki dodatkowym punktom za rasę i że pracę licencjacką napisała na temat trudności, na jakie narażona jest … czarnoskóra kobieta na jej uniwersytecie (Robinson zdobyła potem dyplom na Harvardzie). No i nie mógł nie dodać, że panią Michelle Obama, zatrudnioną wówczas w konsorcjum University of Chicago Hospitals, spotkał w roku 2005, w którym to roku jej mąż został senatorem USA, awans na stanowisko pani wiceprezydent odpowiedzialnej m.in. za kierowanie programem szpitali w zakresie „różnorodności w biznesie” (awans był wart 200 000 dolarów rocznie – jej roczna pensja wzrosła do około 300 000 dolarów; po wyjeździe pani Obamy do Waszyngtonu stanowisko zniknęło). Ale w kontekście tematu tego odcinka to tylko nieistotne anegdoty. 13