Chrześcijaństwo, oświeceniowy liberalizm i wolność

Transkrypt

Chrześcijaństwo, oświeceniowy liberalizm i wolność
Przegląd amerykański XXIX
Jacek Koronacki
Ponowoczesny konserwatyzm Lawlera w wieku ignorancji
Konserwatywna ponowoczesność, ponowoczesny konserwatyzm
Esej pod takim tytułem profesor Peter Augustine Lawler opublikował w „The Intercollegiate
Review” w roku 2002, tym sposobem współwyznaczając lub przynajmniej wpisując się w
bodaj najważniejszy nurt dzisiejszej myśli konserwatywnej. Od dłuższego czasu myśl ta – lub
podobna jej krytyka perspektywy liberalnej – obecna jest w niniejszym przeglądzie1, ale
warto poświęcić jej więcej miejsca, najlepiej po prostu streszczając najważniejsze wątki
wymienionego eseju.
Lawler przypomina najpierw, że naczelnym wyróżnikiem czasu nowożytnego – i niejako tym
bardziej dnia dzisiejszego, czyli nowoczesności – jest szczególna definicja człowieka, która
ani nie opisuje go w całości, ani nawet nie opisuje człowieka rzeczywistego. Zresztą celem
sformułowania owej nowej definicji wcale nie było powiedzenie o człowieku całej prawdy.
Jej celem było stworzenie użytecznej fikcji, która pomoże człowiekowi w jego dążeniu do nie
mającej precedensu wolności, sprawiedliwości i dobrobytu. Nowożytna myśl dostrzegła w
człowieku jedynie jednostkę, indywiduum, i to jednostkę specyficzną:
nowożytna jednostka jest bytem abstrakcyjnym, wytworem ludzkiego umysłu, który ma być
bardziej wolny od ograniczeń społecznych i politycznych oraz mniej ukierunkowany przez
Boga i naturę na obowiązek i dobro, niż byłoby to możliwe w przypadku jakiegokolwiek
rzeczywistego człowieka. Nowożytna jednostka nie jest zwierzęciem politycznym –
obywatelem, mężem stanu czy filozofem – opisanym przez filozofów greckich i rzymskich, nie
jest też stworzeniem społecznym i rodzinnym opisanym przez chrześcijańskich teologów. Jest
zwolniona z obowiązku filozofa poznawania prawdy o naturze, z obywatelskiego obowiązku
poświęcenia dla ojczyzny, z właściwego stworzeniu umiłowaniu Boga i bożej bojaźni, nawet z
powodowanej miłością odpowiedzialności, bez której nie ma życia rodzinnego.
Konserwatysta musi sprzeciwiać się liberalnemu indywidualizmowi, ponieważ ten nie tylko
fałszywie pojmuje człowieka, ale także dlatego, że jego definicja unieważnia wszystko, co
jest dobre i specyficznie ludzkie w człowieczym istnieniu. Zarazem zgadza się, że świat
nowoczesny dobiegł swego kresu – ale nie dlatego, że spełniły się oczekiwania człowieka i
zatem kończy się historia ludzkich dążeń, lecz w tym tylko sensie, iż zobaczyliśmy już dość,
by móc ten świat osądzić. Liberalna utopia głosząca, że kierując się jej wskazaniami można
posiąść szczęście i poczucie bezpieczeństwa, ujawniła w pełni to, czym jest – utopią właśnie.
Człowiek Zachodu jest bogatszy i zdrowszy, jest (w pewnym sensie) wolny, a jednak jego
tęsknoty i dążenia, zwłaszcza do szczęścia i bezpieczeństwa, ani nie zostały spełnione, ani nie
zniknęły. Więcej, świat stworzony przez nowożytne jednostki, który w zamierzeniu miał dać
im poczucie pełnego w nim zadomowienia, uczynił ludzi bardziej pozbawionymi tego poczucia
niż kiedykolwiek.
1
Patrz zwłaszcza trzy poprzednie odcinki – ARCANA 90 (6/2009), 95 (5/2010), 100 (4/2011).
1
Świat będzie się nadal rozwijać, tak czy inaczej, człowiek będzie nadal dążyć ku jakiemuś
dobru, ale jego przewodnikiem nie będzie już mogła być myśl nowożytna i nowoczesna,
której intencją nie było zrozumienie ludzkiej natury, lecz jej arbitralne przekształcenie wedle
ludzkiego życzenia. Nie ma dziś wątpliwości, że przekształcenie osoby ludzkiej w
autonomiczną jednostkę nie powiodło się. Ograniczenia, jakie na człowieka nakłada
wymaganie zmieszczenia się w gorsecie autonomicznej jednostki, są zbyt dojmujące,
ponieważ człowiek to więcej niż taka jednostka.
Po porażce projektu liberalnego konserwatyści, którzy są takiego stanu rzeczy doskonale
świadomi, mogą stać się prawdziwymi myślicielami ponowoczesnymi2, niewykluczone że
jedynymi. Aby lepiej zobaczyć, co to oznacza, prof. Lawler pochyla się najpierw nad myślą
nowożytnego i nowoczesnego filozofa: Według nowożytnych filozofów mamy bardzo mało
powodów, by być wdzięcznymi za to, co otrzymaliśmy od Boga i natury. Według nowożytnych
naukowców natura wybiera życie, nie śmierć – ale nie moje [podkr. autora] konkretne życie.
W imię życia natura chce, by każdy z nas się urodził, rozmnożył, wychował potomstwo i
szybko umarł. Zarówno Bóg jak i natura wydają się być okrutnie obojętne na życie
konkretnych jednostek ludzkich. I przeto my, jednostki, musimy odsuwać od siebie tak daleko
jak to tylko możliwe niedolę, przypadek i wczesną śmierć, które natura nam gotuje.
Gdy mówić o przypadku i skazaniu na śmierć, dodają filozofowie, mamy się podobnie do
innych zwierząt. Ale inne zwierzęta nie są świadome nadchodzącej śmierci i przeto nie są
poruszane przez tę świadomość. Jesteśmy ludźmi, ponieważ jesteśmy zwierzętami
obdarzonymi samoświadomością. Jesteśmy zwierzętami, które niespokojnie i bez wytchnienia
buntują się przeciw śmierci. Jesteśmy też zwierzętami technologicznymi – tylko my mamy
zdolność opierania się (z niemałym powodzeniem) naszemu naturalnemu losowi. […]
Doświadczamy siebie jako wolne jednostki, które (do pewnego stopnia) nie podlegają rządom
instynktu lub wymaganiom naszej społecznej egzystencji. Chociaż jest to tajemnicze, jesteśmy
nie tylko inteligentni, ale także wolni.
Korzystam z wolności, mówi człowiek nowoczesny, nie po to by żyć w zgodzie z naturą, lecz
przeciwnie, by ją pokonać, by uciec przed naturalnymi ograniczeniami. Jego wolność nie ma
swego źródła w samoświadomości, lecz w technologii, czyli zdolności wydawania rozkazów
naturze. […] ludzka wolność tkwi w narzuceniu ludzkiego porządku naturze, która jest wroga
ludzkiemu istnieniu. Profesor Lawler zauważa w tym miejscu, iż takie pojmowanie wolności
skłania do szczególnej konfuzji – uznania człowieka za Boga. Technologiczne sukcesy
współczesności, nieomal nadnaturalna moc panowania nad przyrodą, rzeczywiście
doprowadziły do próby zastąpienia Boga Pisma Świętego przez człowieka-indywiduum.
Zanim wskaże rolę, jaką ma spełnić ponowoczesna myśl konserwatywna, Lawler zatrzymuje
się jeszcze dłużej nad tyleż zniekształconym co wyraźnym długu, jaki wobec chrześcijaństwa
ma myśl nowożytna i nowoczesna, jakby nie była niechętna, by się do tego przyznać. To św.
Augustyn pisał, że ludzie są pielgrzymami, obcymi na tym świecie. Gdy pisał o państwie
ziemskim, przekonywał z wielką siłą nie tylko o ludzkim wyobcowaniu, ale też nędzy i
niepewności ludzkiego losu. Z tą samą siłą przekonywał, że możemy być szczęśliwi jedynie
za sprawą nadziei wiecznego życia w państwie Bożym, obiecanego nam dzięki Bożej łasce.
Nauczanie św. Augustyna miało zatem swoją część negatywną i pozytywną. Chrześcijanie
2
Lawler myśl znaną dziś pod nazwą ponowoczesnej trafnie nazywa hipernowoczesną, ta bowiem głównie
zajmuje się „dekonstruowaniem” jako nieuprawnionej i błędnej tej resztki wiary w racjonalne poznanie i naturę,
z której nowoczesność nie zrezygnowała.
2
mają rację, gdy podkreślają mizerię i niepewność ludzkiego losu; człowiek nowoczesny bierze
za całość „negatywną” naukę Augustyna o ludzkim wyobcowaniu. Nie wierzy w
chrześcijańskiego Boga; Augustyna nauka o łasce, Opatrzności i zbawieniu w ogóle go nie
porusza. Nie ma zatem innego wyjścia, jak spróbować zrobić dla siebie to, co według
wierzącego chrześcijanina czyni dlań Bóg. […] Nowoczesne indywiduum jest obcym –
absolutnie przygodnym bytem, który nie przynależy nigdzie – który musi zbudować sobie
własne miejsce na świecie.
Przyjęcie jedynie negatywnej części nauki św. Augustyna musiało przynieść skonstruowanie
bytu, który chce jedynie „wolności od” natury (cierpienia, śmierci) i zarazem żadnej
„wolności do” czegokolwiek. Taki byt nie wie, co wolny i bezpieczny człowiek powinien
uczynić ze swoją wolnością i poczuciem bezpieczeństwa.
Nowoczesne indywiduum zostało wymyślone przez myślicieli nowożytnych, którzy byli
antychrześcijańscy, ale wciąż augustyńscy. Wybitnym wśród nich był oczywiście John Locke.
Trudno przyjąć, iż jednostka wymyślona przez Locke’a osiągnie kiedykolwiek szczęście, do
którego dąży. Będąc obcym, bezdomnym na tym świecie, jest skazana na bezustanne dążenie,
którego koniec wyznacza śmierć. Błędem nowożytnej utopii jest argumentacja, która z
obsesyjnego pościgu jednostki za cielesnym zadowoleniem wyciąga wniosek, że jednostka ta
będzie tym szczęśliwsza, im więcej zadowolenia osiągnęła. Prawda jest taka, że nowoczesny
liberalizm jest zamknięty w dążeniu, zaś radość i szczęście leżą poza jego domeną. Jednostka
pożąda cielesnego bezpieczeństwa i wolności od trosk, ale im więcej bezpieczeństwa i
wolności doznaje, tym większe okazuje się poczucie niespełnienia. Im bardziej jest jednostka
obiektywnie wolna od przypadku, zabezpieczona przed jego działaniem, tym mocniej
doświadcza swojego istnienia jako przypadkowego i tym mocniej czuje się ścigana przez
śmierć. Im dalej nowoczesna technologia odsuwa śmierć, tym mocniej jest śmierć odbierana
jako przypadkowa. I im bardziej przypadkowa lub niekonieczna wydaje się śmierć, tym
bardziej jawi się jako straszna.
Na naszych oczach kończy się świat nowoczesny, ponieważ widzimy już wystarczająco jasno
konsekwencje nowoczesnego zredukowania człowieka do „czystego” indywiduum
(jednostki). Człowiek, który rzeczywiście wierzy, iż jest tylko jednostką, decyduje się na
perwersyjny wysiłek wyrugowania z ludzkiego życia tego wszystkiego, co czyni życie wartym
życia. Jego życiu brak też spójności. Na przykład taki człowiek jest materialistą, ponieważ
odrzuca niematerialne cele ludzkiego działania jako iluzje, ale w istocie dyskredytując
rzeczywiste, zwykłe ludzkie radości jest zarazem anty-materialistą. Można powiedzieć, że
jego determinacja w dążeniu do celów materialnych, której jednocześnie towarzyszy
świadomość daremności tego dążenia, jest nie dającym się zakwestionować świadectwem, iż
człowiek ma duszę.
Święty Tomasz z Akwinu, który krytykował biskupa z Hippony za zbytnie skupienie się na
ludzkim doświadczeniu wyobcowania i bezdomności3, wiele miejsca poświęcił wykazaniu, że
pochodzące od Boga prawo naturalne – który z miłości stworzył świat i człowieka – pozwala
nam widzieć jako dobre nasze zdrowe działania i spełnienia, i cieszyć się nimi. Tak to ujmuje
Lawler: Chrześcijanin, zadomowiony w swojej bezdomności dzięki wierze, ma w istocie
więcej niż inni wolności do radowania się dobrymi rzeczami tego świata biorąc je za to czym
są.
3
Prof. Lawler pisze oczywiście więcej o potrzebie syntezy myśli obydwu Ojców Kościoła, ja problem ten tylko
w tym miejscu sygnalizuję (trochę o takiej potrzebie pisałem za Markiem Guerrą w poprzednim odcinku
przeglądu).
3
Właściwie rozumiana ponowoczesność zaczyna się od zdania sobie sprawy, iż powinniśmy
być wdzięczni za to, co jest nam dane. Dana nam jest nie tylko samoświadoma śmiertelność i
tajemnicza wolność negowania natury, ale też wszystkie rodzaje naturalnych rekompensat za
naszą specyficznie ludzką niedolę. Natura wyposażyła nas w zdolność poznawania prawdy.
Nie jest iluzją miłość. Miłość osoby do osoby oraz miłość prawdy są powiązane z naszą
śmiertelnością, od której w jakimś sensie są uzależnione i która ich nie unieważnia. Podobnie
samoświadomość, która czyni możliwymi praktykowanie cnót i doświadczanie specyficznie
ludzkich radości, jest uzależniona od naszych podlegających zniszczeniu ciał. Można
zasadnie utrzymywać, że jeśli czujemy jakieś częściowe wyobcowanie mimo wszystkiego co
daje nam natura, to dlatego, że nasz prawdziwy dom jest gdzie indziej i że w naszej naturze
leży tęsknota za osobowym Bogiem. Jak powiedział św. Tomasz, to co wiemy dzięki
objawieniu dopełnia, ale nie zaprzecza temu, co wiemy dzięki rozumowi. Jeżeli nawet nie
jesteśmy dziś gotowi przyjąć z wdzięcznością daru wiary, możemy mimo to zasadnie sądzić, iż
nasza bezdomność jest ceną, jaką warto zapłacić za wszystko co możemy poznać, kochać i
czynić w ciągu życia. Ponieważ możemy być zadomowieni w naszej bezdomności, możemy też
porzucić nowoczesną obsesję pełnego zadomowienia się na tym świecie.
Patrząc na życie społeczne i jego instytucje musimy nauczyć się widzieć je w świetle tego, co
naprawdę wiemy o ludzkiej naturze:
Mamy wolność religijną, ponieważ ludzie są z natury rzeczywiście otwarci na Boga i
ponieważ to, co naprawdę wiemy o naturze, wskazuje jako realną możliwość, że zostaliśmy
stworzeni. Mamy swobody polityczne, ponieważ jesteśmy więcej niż obywatelami, przy czym
swobody te pozostają w zgodzie z polityczną odpowiedzialnością, ponieważ jesteśmy, między
innymi, obywatelami.
I podsumowując:
Ponieważ ludzka wolność i ludzka odpowiedzialność czynią możliwymi i koniecznymi cnoty i
życie duchowe, możemy żyć pogodzeni ze śmiercią. Zaś początkiem świata ponowoczesnego
będzie zastąpienie jednostki przez całego człowieka oraz zaangażowanie naszych naturalnych
zdolności myślenia i działania w uczynienie świata wartym człowieka. […] Ponowoczesny
konserwatyzm daje się pogodzić z liberalnym lub ograniczonym i demokratycznym rządem, i z
pewnością wyżej niż liberalny indywidualizm ocenia zdolność zwykłej osoby do przedłożenia
prawdy i cnoty nad bezpieczeństwo i wolność od trosk.
Od ukazania się eseju prof. Lawlera minęło już 9 lat. Zaproponowane w nim spojrzenie na
współczesność znalazło swoje rozwinięcie m.in. w cytowanych przeze mnie w poprzednim
odcinku książkach Lawlera, Marca Guerry i Daniela Mahoneya, w rozlicznych krótkich
tekstach, w tym zamieszczanych regularnie w Internecie4. Doniosłą cechą badań i opracowań
tych autorów jest nieodwracanie się od współczesności, nieuprzedzona analiza jej danego
aspektu, uwzględnienie w każdej takiej analizie obecnych w obiegu naukowym rozwiązań i
dopiero na tej podstawie proponowanie rozwiązania własnego. Doskonałą, krótką ilustracją
takiego podejścia jest opublikowany w numerze z lata 2011 miesięcznika „The New Atlantis”
esej Lawlera i Guerry pt. Why We Need a ’Stuck-with-Virtue’ Science (dlaczego potrzebujemy
4
Prof. Lawler prowadzi własny tzw. blog http://bigthink.com/blogs/rightly-understood oraz współprowadzi z
Jamesem Ceaserem i Ralphem Hancockiem blog http://www.firstthings.com/blogs/postmodernconservative;
przy okazji książek warto jeszcze wymienić przynajmniej Ralpha Hancocka książkę pt. The Responsibility of
Reason: Theory and Practice in a Liberal-Democratic Age.
4
nauki o cnocie, czyli nauki o dobrym działaniu – lub „byciu dobrym” – w świetle tego co
wiemy o sobie i świecie; autorzy używają sformułowania stuck-with-virtue chcąc podkreślić,
że tak rozumiana cnota jest i pozostanie niezbywalną cechą ludzkiego szczęśliwego życia,
przynoszącego doświadczenie samorealizacji). Autorzy zdają sprawę z konferencji, na której
przedstawiciele różnych szkół myślenia, np. myśli libertariańskiej, mówili, czym ich zdaniem
jest dobre życie, następnie zaś analizują na ile i jak myśl Kartezjusza, Locke’a i Darwina
może dziś pomóc w kształtowaniu etyki i etosu nowoczesnej „technologicznej demokracji”, i
w tym kontekście sygnalizują, na jakie wyzwania musi odpowiedzieć współczesna nauka o
cnocie (wspomniana konferencja miała miejsce wiosną 2011)5.
Barack Obama
Zanim w następnej części tego odcinka wyjaśnię, dlaczego naszą współczesność określiłem
jako wiek ignorancji, pozwolę sobie na wtręt poświęcony osobie Prezydenta USA i niektórym
osobom z jego otoczenia. W jakiejś przynajmniej mierze posłużą mi ich sylwetki do lepszego
naświetlenia opisywanych w dalszym ciągu faktów.
Kiedy Obama zdobywał nominację Partii Demokratycznej, ogół nie wiedział o nim wiele.
Dużą część życia spędził poza amerykańskim kontynentem, nie był osobą, która w jakiś
sposób zaznaczyłaby się w życiu publicznym USA poza jednym: miał za sobą bodaj
najbardziej lewicową historię głosowań w Kongresie; co było szczególnie oburzające,
głosował przeciw zabronieniu zabijania nienarodzonych dzieci przez tzw. częściowe
narodziny (partial birth abortion). Wytykano mu kontakty i przyjaźnie z kryptokomunistami.
Wielu wybitnych Amerykanów, znawców problemów społecznych, ekonomicznych i
kulturalnych ich kraju, uznało wybór Obamy za klęskę USA i znak jej upadku społecznego.
Ale niewtajemniczony obywatel, który nie szukał informacji o Baracku Obamie w niszowych
wydawnictwach i kanałach telewizyjnych, musiał poczekać na pojawienie sie książek
uznanych specjalistów, żeby bliżej dowiedzieć się, kto dziś rządzi USA i po części światem.
Pisarstwo i publicystykę Dinesha D'Souzy znam od ponad 20 lat. To konserwatysta dość
bliski nekonserwatystom, badacz uznany i ceniony, znany jako autor bestsellerów New York
Timesa. Jego książka z 2010 roku pt. The Roots of Obama’s Rage niesie przesłanie ważne i
dobrze udokumentowane dzięki sięgnięciu przez autora do książek samego Baracka Obamy,
jego rozlicznych wypowiedzi, publikacji ojca, a także ustnych świadectw rodziny jego matki.
Na przyszłego Prezydenta wielki wpływ wywarł jego kenijski ojciec, mimo że syn widział go
tylko parę razy w życiu. Inną osobą, która wywarła wpływ na Baracka Obamę, gdy chodził do
szkoły na Hawajach, był niejaki Frank Marshall Davis. Ten drugi stał się dla Obamy jakby
drugim ojcem. Obaj seniorzy byli lewicowcami, Davis członkiem Komunistycznej Partii
USA, obaj żyli myślą o zniszczeniu potęg kolonialnych, nienawidzili Anglii i Churchilla,
który ich zdaniem chciał, by USA zastąpiło więdnącą imperialną Anglię. Z tego powodu
żywili także nienawiść do imperialnych Stanów Zjednoczonych.
I choć trudno w to uwierzyć, ale też trudno coś zarzucić argumentacji D’Souzy oraz zebranym
przez niego świadectwom, dzisiejszy Prezydent USA, na ile może, realizuje idee swego ojca i
Franka Marshalla Davisa, choć te nie miały sensu 50 lat temu i przyniosły nędzę wiernym
tym ideom krajom Afryki. Duch afrykańskiego socjalisty i amerykańskiego komunisty z
5
Esej jest dostępny w Internecie: http://www.thenewatlantis.com/publications/why-we-need-a-stuck-with-virtuescience
5
Hawajów, zaciekle nienawidzących dawne kolonialne potęgi, powoduje dziś prezydentem
najpotężniejszego państwa na Ziemi – Obama junior stara się dziś wypełnić misję, której nie
dane było zrealizować jego "ojcom".6
D'Souza odnotowuje pojawienie się Obamy, już na kontynencie amerykańskim, w kręgu
Williama Charlesa „Billa” Ayersa, komunisty przez małe "k", jak o sobie sam do dziś mówi
mając na myśli, że nigdy nie był członkiem KP USA. W rozmowach z prasą Ayers śmiał się,
że jest chyba ostatnim człowiekiem przyznającym się do komunistycznych poglądów. W
latach 60-tych i na początku 70-tych był mózgiem lewackiej Weather Underground,
organizacji podkładającej bomby (w komisariatach, na Kapitolu, w Pentagonie, przy czym
starali się ostrzegać o planie podłożenia bomby, ale była też jedna ofiara śmiertelna i byli
ranni, zaś takich zamachów był co najmniej tuzin). Nota bene, dwaj czarnoskórzy mentorzy
Baracka Obamy nigdy nie byli zwolennikami metod terrorystycznych.
D'Souza, pisząc o Obamie, nie rozwodzi sie nad lewicowym lub komunistycznym –
wcześniej mającym na swym koncie działania terrorystyczne – środowiskiem, w jakim
obracał się Obama co najmniej od roku 1995 (jest mało prawdopodobne, żeby nie spotkał
Ayersa na Columbia University w latach 80-tych, ale nic o tym nie wiadomo).
Na ten temat dużo więcej napisał inny uznany badacz, także autor bestsellerów New York
Timesa, Paul Kengor, w książce pt. Dupes: How America’s Adversaries Have Manipulated
Progressives for a Century (książka również ukazała sie w 2010 r.). To obszerna, doskonale
udokumentowana historia o użytecznych idiotach oraz o amerykańskich świadomych
kryptokomunistach i komunistach od czasów Prezydenta Wilsona do dziś. Kengor pisze
oczywiście o Franku Marshallu Davisie, pokazuje choćby odtajnione w ostatnich latach
dokumenty dotyczące tego człowieka, w tym jego kartę rejestracyjną KP USA, ale to historia.
Jeszcze ciekawsze jest, co pisze o dniu dzisiejszym, lub prawie dzisiejszym, i w tym
kontekście jaki obraz Baracka Obamy sie nam ukazuje. Kengor pisze też kim są dzisiaj
członkowie Weather Underground, co myślą o swojej przeszłości terrorystycznej dziś, lub co
myśleli w 2001 roku.
Dlaczego napisałem o 2001 roku? Ano dlatego, że ... 11 września 2001 – w dniu zamachu na
World Trade Center – New York Times opublikował rozmowę z profesorem (a jakże!) Billem
Ayersem. Pan profesor wspominał niezwykłą poetykę wybuchu ich bomby w Pentagonie,
poetykę tryskających płomieni, nie wstydził się działań grupy (zapytał sam siebie – "może
było tych akcji za mało?"). Bombę podkładał razem z przyszłą żoną, Bernardine Dohrn. To
był rok 1972. W 1971 Dorhn i Kathy Boudin podłożyły bombę w żeńskiej toalecie na
Kapitolu. Dziesięć lat później Kathy Boudin brała udział w napadzie na samochód z
pieniędzmi (słynny Brinks robbery), w którym napastnicy zabili jedną osobę i jedną
poważnie ranili; pieniądze były potrzebne na cele rewolucyjne. Boudin trafiła do więzienia
na długie lata,7 ale dzięki apelom amerykańskich akademików, m.in. z grona dawnego ...
Weather Underground, oraz użytecznych idiotów wyszła w roku 2003; inny skazany nadal
pozostawał w więzieniu, gdy Kengor pisał swoją książkę. Jej synem zaopiekowali sie Ayers i
6
Może dlatego mógł D’Souza szczególnie dobrze zrozumieć Baracka Obamę, że sam jest imigrantem, z Indii,
sam doświadczył czym jest kolonializm. Należy tylko zauważyć, że sam Barack Obama żadnych takich
doświadczeń nie miał, całe życie miał wygodne i komfortowe, choć zdarzało mu się pisać coś innego, natomiast
niezwykle mocno wczuł się w opowieści swoich mentorów.
7
Ayers i Dohrn ukrywali sie przed wymiarem sprawiedliwości przez dobrą dekadę, jeżdżąc po różnych stanach
ukryci za fałszywymi danymi zmarłych osób.
6
Dohrn. Dziś młody Boudin podaje się za doradcę Hugo Chaveza w kwestiach polityki
zagranicznej. Sam Ayers, który jest "wybitnym amerykańskim autorytetem w dziedzinie
edukacji", miał np. piękne przemówienie na Światowym Forum Edukacyjnym w Caracas w
listopadzie 2006, w którym chwalił reformy edukacyjne Chaveza w Wenezueli, reformy które
"kontynuowane są po to, by pokonać błędy edukacji kapitalistycznej”. Oto ostatnie słowa
wykladu: „Viva Presidente Chavez! Viva la Revolution Bolivariana [tak swoją rewolucję
nazywa Chavez]! Hasta la victoria siempre [znane zawołanie ... Che Guevary – zawsze, aż do
zwycięstwa]!” Sic!8
Co to ma wspólnego z Obamą? Jest rok 1995. W domu Ayersów spotyka sie parę osób:
radykalnie lewicowa senatorka Kongresu stanu Illinois przedstawia człowieka, którego
zarekomenduje na swego następcę, Baracka Obamę (ona sama wybiera się do Kongresu
USA). Od roku 1995 Ayers i Obama wspólnie występują na konferencjach, wspólnie
wspierają różne osoby. Na przykład na konferencji intelektualistów w kwietniu 2002 na
uczelni Ayersa, czyli na University of Illinois at Chicago (Ayers przeszedł tam po
doktoryzowaniu sie na Columbii) przemawiają: Obama, Ayers, Dohrn, Richard Rorty. Ten
ostatni, słynny uczeń słynnego Deweya, pierwszego wśród lewicowych amerykańskich
„edukatorów”, jak prawie wszyscy późniejsi związanego z Columbia University, mówi, że
edukatorzy uniwersyteccy muszą pracować nad tym by studenci, dziś "religijni bigoci i
homofobi”, mogli „wyrwać się z uścisku ich przerażających, występnych i niebezpiecznych
rodziców” i „opuścili uczelnię mając poglądy bliższe naszym”. A gdy chodzi o przykład
wspólnych faworytów Baracka Obamy i neokomunistów: kiedyś Barack Obama wspierał jako
przewodniczący Rady pewnej fundacji szefa szkolnictwa publicznego Chicago, Arne
Duncana; w 2006 profesorowie University of Illinois, Michael Klonsky (kiedyś członek
władz organizacji Students for Democratic Society, kiedyś na lewo od ... KP USA, maoista) i
Bill Ayers napisali entuzjastyczny artykuł o tymże Duncanie w „Phi Delta Kappan” –
czasopiśmie naukowym poświęconym edukacji; dziś Duncan jest ministrem oświaty w
rządzie Obamy.9
Na koniec pytanie – kim dziś są dawni wojujący lewicowcy, nawet terroryści? Właściwie już
to napisałem – są lub byli do przejścia na emerytury na uczelniach (Ayers piastował
prestiżowe stanowisko „distinguished professor”), najczęściej wykształceni na Columbii.
Dohrn znalazła się w 1991 na Northwestern University School of Law (jako specjalistka ds.
dzieci w Centrum Sądownictwa Rodzinnego); Kathy Boudin już z więzienia publikowała w
„Harvard Educational Review”. Po uwolnieniu w 2003 doktoryzowała sie na Columbii, gdzie
8
Nie tu miejsce, by się nad tym rozwodzić, ale wspomnieć jednak należy o szaleństwie, jakie ogarnęło ludzi
Weather Underground w latach 1968 – 1969 (do podziemia przeszli nieco później). Opanowali wtedy właśnie
lewicową organizację studencką Students for Democratic Society, przewodzili rozruchom studenckim na
Columbia University, w Chicago, zaś w grudniu 1969 zorganizowali prawdziwy sabat czarownic („naradę
wojenną”) w miejscowości Flint w stanie Michigan. Na zlocie pojawiło się około 400 studentów, przemawiały
m.in. Boudin i Dohrn, obydwie w tonie szokującym i obrzydliwym, pod hasłem ataku na "białe świnie" i
"przeciw wszystkiemu co uznawane za dobre". Nie wypierają się tego, że Dohrn w jakimś szale wypowiedziała
hymn pochwalny na cześć bandy Mansona, z aprobatą mówiąc o rozpłataniu brzucha Sharon Tate i
zaszlachtowaniu jej dziecka (był to 9-ty miesiąc ciąży) – Ayers dziś twierdzi, że to była wypowiedź "ironiczna",
inni ówcześni przywódcy są bardziej szczerzy w swoich wspomnieniach i przyznają, że te słowa były
wypowiadane serio i jako takie z aprobatą odbierane.
9
Warto odnotować, że na temat powiązań Baracka Obamy z lewicowymi ekstremistami aż dwie konferencje
prasowe zorganizowali Cliff Kincaid i Herbert Romerstein, jedną w maju 2008, drugą w marcu 2009. Obydwie
przeszły albo niezauważone przez główne media, albo wyśmiane. (Kincaid jest dziennikarzem, który powołując
się na Akt Wolności Informacyjnej uzyskał z FBI wiele wcześniej nieznanych dokumentów, Romerstein jest
największym żyjącym specjalistą na polu badania komunizmu w USA.)
7
została „assistant adjunct professor” w School of Social Work jako specjalistka m.in. z
zakresu związków matka-dziecko, sądownictwa kryminalnego, resocjalizacji i, jak mówi jej
strona internetowa, dr Boudin pracuje w środowiskach z ograniczonymi możliwościami
rozwiązywania problemów społecznych; szlachetna tematyka, mniej szlachetna osoba tę
tematykę uprawiająca.
Lista byłych lub aktualnych krypto- i jawnych komunistów, dziś będących częścią akademii,
czyli tych, którzy zamiast przemocy wybrali za Gramscim i Deweyem drogę „marszu przez
instytucje” i z którymi związany jest Prezydent USA, jest dłuższa. Tworzą szerokie
środowisko myśli i czynu. Także socjalistyczna reforma zdrowia zaproponowana przez
Baracka Obamę po części powstała w tym gronie. Zaiste, Prezydent USA ma z nimi więcej
wspólnego niż tylko studia na Columbii w latach 80-tych (licencjat w 1983, później był
Harvard) i potem mieszkanie w sąsiedztwie domu rodziny Ayersów (Ayers doktoryzował sie
na Columbii w roku 1987).
Homo ignoramus
Streszczając esej prof. Lawlera pominąłem zawarte w nim krótkie podsumowanie historii
współistnienia i ścierania się indywidualizmu i chrześcijańskiej koncepcji człowieka w
amerykańskim społeczeństwie. Wyszedłszy od Konstytucji USA i jej nomokratycznego
charakteru, ale to znaczy konstytucji o wyraźnie indywidualistycznych, lockeańskich
pierwiastkach na poziomie federalnym i pozostawieniu stanom prawodawstwa odnoszącego
się do religii i moralności, Lawler zwraca uwagę na swoiste rozdwojenie tej konstrukcji.
Zwraca też uwagę na to, że owo rozdwojenie szybko stało się zauważalne w życiu
Amerykanów i że dostrzegł je już Alexis de Tocqueville. Najkrócej: Amerykanie żyli jako
jednostki pochłonięte zabieganiem o materialny dobrobyt przez sześć dni tygodnia, nie licząc
na żadną Opatrzność, i modlili się gorąco do Boga, który ich kocha i o nich dba, w niedzielę.
Tym niemniej, mimo że człowiek dąży w swoim życiu do spójności, Ameryka długo nie była
krajem liberalnej nowożytności, i to również widział de Tocqueville. Nie dla przyszłego
liberalizmu przybyli na kontynent purytanie, zaś Ojcowie Założyciele dobrze wiedzieli, że
człowiek to więcej niż jednostka. Także późniejsi imigranci przybywali do Ameryki, by wieść
życie przednowożytne. Dając osobistą wolność, Ameryka była chrześcijańska, zaś dobrze
pojęty rozdział kościoła i państwa służył życiu religijnemu wolnemu od pokusy i możliwości
mieszania sfery sacrum ze sferą polityczną.
Orzeczenia Sądu Najwyższego z lat 40-tych ubiegłego wieku – niewłaściwie interpretując
Kartę Praw oraz XIV Poprawkę do Konstytucji – w sposób bezprecedensowy i nie licząc się z
głosem narodu poszerzyły inżynierom społecznym drogę do ograniczania roli chrześcijańskiej
tradycji w amerykańskim społeczeństwie i kreowania coraz to nowych praw zgodnych z
modelem liberalnym. Po dziesiątkach lat takiej manipulacji współczesne amerykańskie
dziecko jest skłonne widzieć w sobie obdarzoną prawami jednostkę, która nie powinna być
poddana autorytetowi ojca, tradycji, kościoła czy Boga. Małżeństwo było sakramentem, ale
dziś jest czasowym kontraktem, który niedługo w ogóle nie będzie potrzebny. Także Bóg
stracił prawo do wydawania nakazów, które mogłyby zagrozić prawom jednostki. I
prawdziwa jest dziś teza o „terapeutycznej” kulturze nowoczesności, którą tak ujmuje Lawler:
Współczesna myśl „terapeutyczna” zaprasza nowoczesną jednostkę do oddania swej duszy
(lub obsesji) w imię chwilowej przyjemności. Eksperci radzą jej zdradzić swoją niezwykłą
wolność i stać się na powrót tylko jednym ze zwierząt. Celem terapii jest dać to, co Allan
8
Bloom nazywa spłaszczeniem duszy – zrodzić usposobienie, którego nie porusza miłość ani
śmierć i które zatem przestaje być otwarte na prawdę.
Dusza się opiera i terapia, co już pisaliśmy, przynosi skutki odwrotne do zamierzonych –
poczucie osamotnienia i obsesja śmierci są mocniejsze niż kiedykolwiek w przeszłości. Ale
jednocześnie nowoczesna terapia odniosła sukces – ogromny i niekwestionowany, można
tylko mieć nadzieję, że odwracalny – w obszarze języka. Amerykanie i Europejczycy mówią
językiem swoich „terapeutów” – językiem amoralnym. Takim językiem mówią ci, którzy
niczym się nie przejmują, opisują, ale nie oceniają, nie potrafią czynić właściwych
rozróżnień. Jak często przypomina Lawler, ów terapeutyczny proces C.S Lewis słusznie
nazywał obalaniem człowieka, zaś amerykański Południowiec, pisarz i filozof, Walker Percy,
pisał już parę dziesiątków lat temu, że ludzie zostali pozbawieni języka, który wyraża
prawdziwe ludzkie tęsknoty.
Przyniesiony przez nowożytność proces obalania człowieka nabrał tempa w Ameryce później
niż w innych krajach Zachodu. W różnych krajach biegł różnie, ale zawsze w tym samym
kierunku. Eric Voegelin badał ten proces analizując oświeceniowy i późniejszy gnostycyzm,
czyli – można rzec – tworzone przez nowożytnego człowieka religie immanentystyczne. Nie
przypadkiem jego popularny wykład historii tych religii nosi tytuł „Od Oświecenia do
rewolucji”. Voegelin najpierw streszcza myśl Helvetiusa i poprzez D’Alemberta, Héberta,
Robespierre’a, Comte’a, Bakunina, Marksa dochodzi do Lenina i Hitlera.10 Z zupełnie innej
perspektywy patrzył na ten proces wybitny australijski filozof, znawca i wielbiciel Hume’a,
David Stove.11 Warto przy jego myśli zatrzymać się na chwilę, tym bardziej, że Stove był
konsekwentnym neopozytywistą, a zatem tęsknot metafizycznych nie miał żadnych. Był za to
Stove niezrównanym sędzią historii i współczesności świata empirycznego. I także według
niego droga od Oświecenia do Trotskiego, Lenina i Stalina była jeśli nie prosta, to naturalna.
Oświecenie, pisze prof. Stove w swoich esejach zebranych przez Andrew Irvine’a w tomie pt.
„On Enlightenment”, przyjęło za swe naczelne zadanie walkę z niewiedzą. Zgoła
nonsensownie uznano – zgadzając się z D’Holbachem – że źródłem ludzkiej niedoli jest
nieznajomość przyrody, zaś prawda nigdy nie może uczynić człowieka nieszczęśliwym. 12 Co
więcej, gdy D’Holbach pisał o ludzkiej ignorancji, w rzeczywistości na myśli miał jedynie
fenomen wiary i religii, zaś uszczęśliwienie miało przyjść nie dzięki oświeceniu przez naukę,
którą się nie interesował, lecz przez zniszczenie religii. Jakim cudem zniszczenie religii miało
ulżyć ludzkiej niedoli tego nie wiedział i do dziś nie wie nikt (nie wiedział tego także np.
wielki Hume, który również sąd D’Holbacha podzielał; co ciekawe, James Beattie wytknął
ów błąd Hume’owi, ale ten trafną argumentację Beattiego zbył milczeniem; nota bene, nie
przypadkiem dzisiejsza polskojęzyczna wikipedia pod hasłem „James Beattie” ma tylko
jakiegoś amerykańskiego futbolistę). Przy tym, dodaje Stove, ówcześni oświeceni pojmowali
prawdy wiary zbyt dosłownie i widzieli je w kategoriach czysto logicznych, popełniając w ten
sposób kolejne głupstwo – chociaż religie przyniosły ludziom także cierpienia, na przykład
wynikłe z wojen religijnych, to groźba kary za grzechy czy piekła nie przerażała wierzącego
10
Por. krótkie omówienie książki w odcinku XXV – ARCANA 90 (6/2009); książka ukazała się po polsku
nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego w r. 2011.
11
W USA i na świecie spopularyzował jego myśl Roger Kimball (Kimball m.in. wydał antologię pism Stove’a i
opatrzył przedmową tom jego esejów, na który powołuję się w dalszym ciągu odcinka).
12
Takie dwa sądy zawarł baron D’Holbach w „Systemie przyrody” z r. 1770. A oto proste testy Stove’a
wykazujące absurdalność obu sądów: Czy naukowiec ulży umierającemu nauczywszy go elementów biochemii
lub astronomii? Czy ludzie poczuli się ogólnie bardziej szczęśliwi, gdy Kopernik mniej więcej poprawnie opisał
układ słoneczny, albo gdy Newton odkrył prawo grawitacji? Czy komunikat prezesa twego banku, który uczynił
cię nieszczęśliwym, jest kłamstwem, skoro cię unieszczęśliwił?
9
tak, jak to sobie wyobrażał jego oświecony wyzwoliciel z rzekomej opresji. Oświecony
zupełnie nie rozumiał pociechy, jaką w niedoli znajdował wierzący w swojej wierze w
miłosiernego i kochającego go Boga.
Projekt przydania człowiekowi szczęścia oraz (albo przynajmniej) atrybutu godności dzięki
oświeceniu go, a więc poprzez postęp naukowy i dopuszczenie człowieka do wiedzy był
szlachetny i przyniósł wiele dobra. Był to projekt o fundamencie nie tylko utylitarnym, ale
także etycznym w sensie przednowożytnym. Tyle że kolejny błąd Oświecenia polegał na
założeniu, iż owo oświecenie będzie błogosławieństwem dla wszystkich, gdy tymczasem np.
wspomniane już prawo grawitacji może mieć jakiekolwiek znaczenie dla bardzo niewielu i
nic się na to nie poradzi (jeśli w ogóle jest tu nad czym ubolewać). Siłą rzeczy fundament
utylitarny przybierał na znaczeniu, by w końcu zdominować całość projektu, do tego wespół z
– i to znowu naturalną koleją rzeczy – ideałem egalitaryzmu: skoro ideałem etycznym jest
najwięcej szczęścia dla największej liczby osób, to za ideał ekonomiczny łatwo przyjąć
równość wszystkich. Problem jednak w tym, że droga do równości, zwłaszcza równości w
sferze materialnej, musi prowadzić do potępienia własności prywatnej i w końcu komunizmu,
a zatem w jakimś momencie nie może się obejść bez Leninów, Stalinów i ich azjatyckich
odpowiedników. Postulat wszechogarniającej równości, a zatem sprzeciwu wobec
jakiegokolwiek uprzywilejowania, nie tylko kłóci się z ludzką naturą i nie ma sensu, ale jego
oświeceniowe pojmowanie jest groźne, jeśli nie zabójcze – w czasach komunizmu
utrwalonego i już wobec tego „łagodnego” oznacza apatię społeczną i śmierć ekonomiczną, w
czasach jego zaprowadzania nie może się obyć bez ludobójstwa (i dlatego Stove’a wyrok na
Babeufa, który był jednym z pierwszych głosicieli tezy, iż nierówność ekonomiczna jest
źródłem wszelkich nierówności, brzmiał – gilotyna).
Tym niemniej ostatnie ćwierćwiecze wieku XIX było czasem triumfu socjalizmu, a
przynajmniej idei państwa opiekuńczego oraz tworzenia socjalistycznych związków
zawodowych. W roku 1895 Albert Edward von Sachsen-Coburg und Gotha, późniejszy
Edward VII, król Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii powie, że „wszyscy
jesteśmy dziś socjalistami”. Taka była prosta konsekwencja projektu oświeceniowego, tym
mocniej narzucająca się oświeconym elitom, że codzienne życie szarego człowieka XIXwiecznego było prawie tak samo pełne znoju jak życie w wieku XVIII czy, dajmy na to, XVI.
Prawdziwej i niesłychanej poprawy swego losu na Ziemi doświadczył człowiek nowożytny
dopiero w wieku … XX, zwłaszcza dzięki wynalezieniu kilka dziesięcioleci wcześniej
elektryczności (i później silnika benzynowego).13
W sferze ekonomicznej Zachód obronił się przed komunizmem dzięki nieoczekiwanemu i
dynamicznemu rozwojowi kapitalizmu – napędzanemu przede wszystkim energią
elektryczną, ale też benzyną i ropą. Początki owego rozwoju sięgały mniej więcej roku 1890.
Wszakże w sferze duchowej Zachód nie potrafił wyeliminować wpływu elit postoświeceniowych. Przeciwnie, elity te, żerując na wzroście ekonomicznym, były już mocną
lub najmocniejszą kastą opiniotwórczą, coraz lepiej osadzoną na uczelniach. Wspomniany już
John Dewey budował swój status może najważniejszego pedagoga w Ameryce XX wieku.
Postępowy charakter proponowanej przez niego inżynierii społecznej został niesłychanie
13
Profesor Stove przeprowadził i w tej materii rzetelną analizę, odnotował wynalazki XVIII i XIX wieku, np. na
polu medycyny, coraz efektywniejsze i stąd szersze zastosowanie maszyny parowej i dzięki nim przemienienie
najpierw Anglii w dobie rewolucji przemysłowej, a potem innych państw, z kraju rolniczego w przemysłowy.
Ale nawet rewolucja przemysłowa, która zmniejszyła skalę głodu, żyjącym pozostawiła życie w trudzie prawie
nie do udźwignięcia.
10
szybko doceniony przez Sowietów, którzy w latach 1918–1920, a więc gdy jeszcze trwała w
Rosji wojna domowa, przetłumaczyli aż trzy jego książki (sic!). Co prawda trudno, żeby stało
się inaczej, skoro John Dewey uważał religię za opium dla mas i w chrześcijaństwie widział
umierający mit. Po Deweyu przyszli inni wychowawcy amerykańskich „elit”, w tym mimo
wszystko ciekawy Rorty i mniej ciekawy Ayers.
Jeśli rozwodzę się nad rzeczywistymi implikacjami projektu oświeceniowego, to dlatego, że
inaczej nie da się precyzyjnie narysować dramatu nowoczesnego człowieka, który wie tak
dużo o przyrodzie, ale odebrano mu język, którym mógłby opisać siebie, a więc który to
człowiek nie zna siebie. Jest to zatem dramat, i ten fakt nie dość jest chyba podkreślany,
człowieka, który NIE WIE, który jest ignorantem. Ten człowiek żyje w świecie fikcji
wymyślonej przez ideologów, nie tylko nie umie opisać siebie, ale też nie potrafi myśleć
historycznie. Ten człowiek nie zna historii, gdyż ta została zastąpiona przez ideologiczną
fantazję. Ponieważ nonsensem było myśleć, że zniszczenie chrześcijaństwa uszczęśliwi
człowieka, można było albo ów plan zniszczenia porzucić, albo go prowadzić z ukrycia
dyskredytując za pomocą kłamstwa chrześcijaństwo, by w końcu uśmiercić Boga.
Ideologowie Oświecenia wybrali drugie rozwiązanie pisząc na nowo historię chrześcijaństwa
i Średniowiecza.
Tak powstały mity o ciemnych wiekach, ciemnej pseudonauce scholastyków, głównie dla
zysku prowadzonych wyprawach krzyżowych, krwawej hiszpańskiej inkwizycji, milionach
spalonych czarownic, itd., itp. Po dziś dzień trudno jest znaleźć podręcznik, który w sposób
wyważony przedstawiałby przyczyny reformacji oraz skład socjalny pierwszych pokoleń
protestantów – neomarksiści wbrew prawdzie pisali, że do reformatorów dołączała
wyzyskiwana biedota, inni zgodnie z prawdą piszą, że reformacja była głównie fenomenem
miejskim („burżuazja i wykształceni z miast”), ale pomijają to, że podobnie częstym
fenomenem było pozostanie miasta w „obozie” katolickim. Protestanci wypadają w tych
stekach historycznych fałszerstw lepiej nie tylko dlatego, że lubili (i ich potomkowie lubią)
oczerniać katolickie Średniowiecze, ale także dlatego, że reformacja poprzedzała tzw.
rewolucję naukową i Oświecenie, słowem to od reformacji zaczynało się „nowe i dobre”,
ponieważ niekatolickie. Przy tym protestantyzm sam w sobie może być uznany za na tyle
tylko dobry, na ile zrezygnował z dogmatów wiary i upodobnił do zsekularyzowanej (i
pomylonej) nowoczesności.
Dzisiejszy wykształcony – a to znaczy podatny na chorobę nowoczesności – mieszkaniec
Zachodu dowiaduje się jeszcze, że rewolucja naukowa wzięła się ex nihilo (albo z
zapożyczenia osiągnięć arabskich i azjatyckich), w żadnym zaś razie z nauki średniowiecznej,
postęp trwa od owego czasu nieprzerwanie na każdym polu i najlepiej dziś go wyraża ciągłe
poszerzanie wolności jednostki, obejmujące coraz to nowe ekstrawagancje obyczajowe,
wszystkie równoprawne w nowoczesnym amoralnym świecie. Człowiek ten, nie znając
historii – serwuje mu się coraz mniej faktów, do tego albo nie wiążąc ich w jakąś całość, albo
dodając mniej lub bardziej zawoalowaną ideologiczną otoczkę14 – będąc zwolnionym z
14
W przypadku szczególnie uznanych historyków współczesnych możemy podziwiać ich erudycję oraz
bogactwo podawanych czytelnikowi informacji, doskonale rozumieć oburzenie sławnego Nialla Fergusona na to,
iż jego brytyjskie dzieci już prawie nie są uczone historii, ale nawet w jego dziełach trudno nie dostrzec
politycznie poprawnej i typowo brytyjskiej niechęci do katolickiego Średniowiecza. Ta ujawnia się zwłaszcza w
jego najnowszej (popularnonaukowej) książce pt. „Civilization: The West and the Rest” z 2011 r., ale uważny
czytelnik znajdzie ją także w opisie średniowiecznej ekonomii i bankowości w jego wcześniejszej „Potędze
pieniądza: Finansowej historii świata”, wydanej ostatnio także po polsku (niezwykły rozwój tych banków jest w
książce odnotowany, ale tak jakby nic z niego nie wynikało dla przyszłych wieków, brak choć słowa o św.
Alberta Wielkiego teorii sprawiedliwej ceny, nie mówiąc o takim elemencie ekonomii rynkowej jak
11
obowiązku poznania prawdziwego kanonu literatury15, jest w istocie bezradny wobec świata i
siebie. Jak już napisałem – to homo ignoramus, który nie ma dostępu do mądrości, posługuje
się terapeutycznym językiem nowoczesności, poza który potrafi wyjść jedynie w
najszczęśliwszych chwilach, gdy dzieli się miłością z najbliższymi czy z ukochaną osobą. I
ma szczęście, jeśli wierzy w Boga, choć coraz trudniej mu zrozumieć dlaczego i co to
właściwie znaczy poza tym, że wiara przynosi mu ukojenie. Rzecz jasna, klimat kulturalny, w
jakim żyje, sprawia, iż zgadza się, że wiara jest jego sprawą ściśle prywatną, nie ma prawa jej
ujawnić w przestrzeni społecznej i może ją praktykować tylko w budynku kościoła.
Terapeutyczna myśl nowoczesności jest rozwijana, lub podtrzymywana, przez politycznie
poprawną elitę16, głównie część akademickiej profesury. Zaznaczenie, iż zasadą jednoczącą
obecną kastę opiniotwórczą jest uznanie prymatu politycznej poprawności wydaje się
wyjątkowo celne. Politycznie poprawne uprawianie nauk społecznych pozwala być
„twórczym” jedynie w obszarach wyznaczonych przez aktualnie obowiązująca liberalną
modę. Tak np. powstały studia nad tym jak promować wielokulturowość, czy studia
genderowe.
Jeżeli celem nie jest promocja nowych projektów hipernowoczesnych, politycznie poprawny
paradygmat rządzący analizami prowadzonymi w ramach nauk społecznych, np. dotyczącymi
ustroju społeczno-kulturowego, nakazuje – przy milczącym założeniu nieistnienia Boga –
opisywać rzeczywistość społeczną jako pozbawioną celowości poza chęcią zachowania
gatunku (trwania przedmiotu badań). Byt poddany badaniu naukowemu jest bytem
samoreferencyjnym, o którym cała prawda zawarta jest w jego fizycznym, obserwowalnym
bytowaniu. Uwzględnienie w rozważaniach oceny wartościującej, np. etycznej lub
estetycznej, jest dopuszczone w stopniu ograniczonym, i tylko jako element opisu, a nie jako
część pracy nad zrozumieniem fundamentalnych przyczyn obserwowanego zła, brzydoty,
głupoty czy innej cechy negatywnej (nauka ma być jak najdalsza od sądów
deontologicznych). W każdym razie, analiza naukowa musi zmieścić się w ramach
wyznaczonych przez obowiązujące dogmaty liberalizmu. I w ostatecznym rozrachunku, cała
politycznie poprawna uczelniana humanistyka stoi na straży trwania projektu nowoczesnego
lub hipernowoczesnego.
Uczniowie chłonący nauki politycznie poprawnej elity dołączają do niej, tak jak stało się w
przypadku Baracka Obamy i panny Michelle Robinson – dziś Pierwszej Damy Michelle
Obamy. Obydwoje są prawnikami z dyplomami z Harvardu i lewicowymi aktywistami. On po
studiach pozostaje na uczelni, ona zatrudnia się w znanej firmie prawniczej Sidley & Austin,
gdzie zapewne zdążyła jeszcze spotkać odchodzącą z firmy Bernardine Dohrn. Michelle
Obama porzuca po kilku latach karierę prawniczą, przechodzi do urzędów publicznych, które
w roku 1996 zamienia na pracę administracyjną na Uniwersytecie Chicagowskim. Na
Uniwersytecie zakłada ośrodek o nazwie Community Service Center. Zawsze jest blisko
spraw społecznych, na przykład pracuje na rzecz „wspomagania różnorodności” (etnicznej
czy kulturalnej w miejscu pracy lub gdzie indziej).17 W jakimś momencie, wspólnie z mężem
sprawiedliwość rozdzielcza, zapewne niesłusznie pominiętym przez Adama Smitha a ostatnio przypomnianym
przez Benedykta XVI w encyklice Caritas in veritate, zaś problem lichwy poruszony jest zbyt skrótowo i
jednostronnie).
15
Por. uwagi wokół Babbita książki „Literature and the American College” w poprzednim odcinku – ARCANA
100 (4/2011).
16
Termin wzięty z książki znanego publicysty, Marka Steyna, pt. "After America: Get Ready for Armageddon",
Regnery Publishing 2011.
17
Tak, Ameryka ma dziś rzesze najdziwniejszych „specjalistów”, w tym nauczających biznesmanów jak z
różnorodności etnicznej zespołu, którym kierują, uczynić „wartość dodaną” w ich biznesie.
12
i Billem Ayersem, zajmowała się opracowywaniem reformy prawa dotyczącego
młodocianych przestępców. Wspomniany (w przypisie 14.) Mark Steyn trafnie uznaje
Michelle i Baracka Obamów za typowy owoc choroby Ameryki.18 I trafnie, za historykiem
Victorem Davisem Hansonem, w politycznie poprawnej elicie widzi Elojów z Orwella
„Wehikułu czasu”, cóż z tego że nierzadko obdarzonych godnymi zazdrości ilorazami
inteligencji.
Pozostaje żywić nadzieję, że ciosy zadane przez nowoczesność i hipernowoczesność
zachodnim przedstawicielom gatunku homo sapiens nie są śmiertelne i że możliwe jest
jeszcze zbudowanie lawlerowskiej ponowoczesności.
Grudzień 2011
18
Jako obserwator czujny i złośliwy Steyn nie omieszkał wspomnieć przy okazji, że Michelle Robinson dostała
się do Princenton dzięki dodatkowym punktom za rasę i że pracę licencjacką napisała na temat trudności, na
jakie narażona jest … czarnoskóra kobieta na jej uniwersytecie (Robinson zdobyła potem dyplom na
Harvardzie). No i nie mógł nie dodać, że panią Michelle Obama, zatrudnioną wówczas w konsorcjum University
of Chicago Hospitals, spotkał w roku 2005, w którym to roku jej mąż został senatorem USA, awans na
stanowisko pani wiceprezydent odpowiedzialnej m.in. za kierowanie programem szpitali w zakresie
„różnorodności w biznesie” (awans był wart 200 000 dolarów rocznie – jej roczna pensja wzrosła do około
300 000 dolarów; po wyjeździe pani Obamy do Waszyngtonu stanowisko zniknęło). Ale w kontekście tematu
tego odcinka to tylko nieistotne anegdoty.
13

Podobne dokumenty