Perfekcjonistka
Transkrypt
Perfekcjonistka
Perfekcjonistka Po wyjściu z pokoju dwu naszych koleżanek zostaliśmy sami, ona i ja. Błahe gadanie niepostrzeżenie przeszło w zwierzenia. Opowiadała mi o chorobie swojego syna. Gruźlica kości, niewiele brakowało, a skończyłoby się kalectwem, usztywnieniem nogi w kolanie. Dzięki jej wysiłkom choróbsko zostało przezwyciężone. Czuwała całymi latami, wystarała się o zagraniczne leki, dzień w dzień zmuszała chłopaka do gimnastyki. W rezultacie wątły chłopaczyna wyrósł na potężnego chłopa. Zaledwie trzy dni temu przyjęto mnie do Biblioteki i przydzielono biurko, przy którym teraz siedziałem; słowem, byłem nowym pracownikiem. I oto, po tak krótkim stażu, uznano mnie za odpowiedniego słuchacza, za kogoś godnego, by wysłuchać czyichś intymnych zwierzeń, czyjejś opowieści o własnych ciężkich przeżyciach. Pochlebiło mi to. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, że nie jestem pierwszy, który tej opowieści wysłuchał. Nietrudno też było odgadnąć intencję kobiety, która chciała się trochę pochwalić swoim poświęceniem, wyrobić sobie opinię doskonałej, nieskazitelnej matki. Mimo wszystko ujęło mnie okazane mi zaufanie. Należałem do grona trzech, może najwyżej czterech osób, które dopuszczono do czyichś rodzinnych tajemnic, do ściśle prywatnych spraw. Czułem się zaszczycony. Minął miesiąc i nasz biblioteczny zespół powiększył się; przyjęto nową pracownicę. Któregoś dnia wyszedłem z pomieszczenia i moja nieobecność trwała pół godziny. Po powrocie zastałem je dwie: nowa i ta, o której już się rozpisałem, wcielenie macierzyństwa. „Macierz” mówiła, a druga, świeżo przyjęta, słuchała. Wpadły mi w ucho słowa: kość... gruźlica... kolano. Zorientowałem się, że mowa o chorobie syna. A zatem prawda była taka: każda nowo zatrudniona w naszym dziale osoba dawała komuś okazję do szlifowania pewnej historyjki. O ile Balzak osiem, dziesięć razy przepisywał każdą swoją powieść, by dopracować się wersji zadowalającej, o tyle „macierz”, w dążeniu do narracyjnej doskonałości, raz, drugi, dziesiąty i setny opowiadała swój kawałek. Pisarz sięgał po kolejną ryzę papieru, „macierz” chwytała za guzik kolejnego słuchacza lub słuchaczkę. Temat rodzinny to nie dająca się wyczerpać studnia, gdyż do spraw minionych dochodzą aktualne. Bibliotekarka dalej opowiadała o swoim synu, a także i o córce, niezdolna powiedzieć niczego, co nie byłoby autoreklamą. Jest doskonałą matką, skłonną nie tylko do poświęcenia, ale w dodatku pobłażliwą dla słabostek swoich dzieci. Są młodzi, chcą się bawić, stroić, a ona, matka, gotowa sobie od ust odjąć, byleby zaspokoić te młodzieńcze potrzeby. Oto nadchodzi list z jakiegoś letniska: „Kochane pieniądze przyślijcie rodzice.” Jaka na to reakcja? Posyła im się przekaz pieniężny oraz list, w którym są następujące zdania: „Po powrocie z wakacji nie zastaniecie rodziców żywych. Padną z głodu, toteż bądźcie przygotowani, że po wejściu do mieszkania oczom waszym ukaże się taki widok: leżące na podłodze zwłoki, wyschnięte jak wiór, lekkie jak piórko. Dwa szkielety obciągnięte suchą jak pergamin skórą.” Cała ta historyjka o wakacjach plus autocytat z projektowanego listu, wszystko to zostało opowiedziane ze śmiechem. Wszystko to miało na celu wywołać w słuchaczach skojarzenia z takimi zjawiskami, jak miłość macierzyńska, zdolność do poświęcenia, nieziemska pobłażliwość, wyrozumiałość, poczucie humoru. Ale nie tylko! Ten obrazek pokazujący wyschnięte, suchutkie jak pieprz zwłoki; w jakim jeszcze celu był naszkicowany? Nierzadko zdarza się, że ktoś umiera w swoim mieszkaniu, a sąsiedzi pojęcia o tym nie mają. Dopiero dochodzący zza zamkniętych drzwi fetor rozkładającego się ciała informuje współlokatorów o nieszczęściu. Otóż w przypadku hipermacierzyńskiej bibliotekarki nie miałoby to miejsca. Nie byłoby żadnego smrodu. Mumia nie śmierdzi. Ciało padłe z głodu, wysuszone na skutek długotrwałej głodówki nie byłoby niczym kłopotliwym, żenującym. Ot taki sam neutralny pod względem estetycznym przedmiot jak inne. I teraz rozumiecie, dlaczego został naszkicowany taki właśnie obrazek. Naszkicowała go mistrzyni autoreklamy.