Ewa Szponar Daniel Brühl: etatowy Europejczyk Historia Hollywood
Transkrypt
Ewa Szponar Daniel Brühl: etatowy Europejczyk Historia Hollywood
Ewa Szponar Daniel Brühl: etatowy Europejczyk Historia Hollywood jest historią emigracji i królestwem stereotypu. Na tej zasadzie Francuzowi najłatwiej będzie zostać tam etatowym kochankiem, a aktorowi niemieckojęzycznemu – psychopatą i nazistą. Każde pokolenie ma swojego Petera Lorrego, Udo Kiera, Arnolda Schwarzeneggera czy Tila Schweigera. XXI wiek należy do Daniela Brühla i nowego typu ekranowej osobowości. Niemców i Austriaków reprezentowali dotychczas aktorzy charakterystyczni, często o kulturystycznym typie sylwetki, specjalizujący się w postaciach dewiantów i/lub maszyn do zabijania; zatrudniani w filmach, w których ich talent (nomen omen) ginął pośród pogoni, strzelanin i efektów specjalnych. Daniel Brühl nie mieści się w tym stereotypie. Przyjemną, aczkolwiek niewyróżniającą się powierzchowność i sposób bycia typowy dla chłopca z dobrego domu łączy z zaskakującą siłą charakteru. Pozornie stworzony do niezależnych, kameralnych produkcji, odnajduje się także w kinie wysokobudżetowym. Nie rezygnuje z epizodów, choć nie raz udowodnił, że potrafi unieść rolę pierwszoplanową. Może nawet zagrać nazistę, ale z ludzką twarzą. Ma niemiecko-hiszpańskie korzenie i jest dwujęzyczny. Nietypowe pochodzenie zapewnia mu nie tylko (co najmniej) dwutorowy rozwój kariery, lecz odpowiada również za to, że przypisuje się mu pewną rozpiętość charakteru. Aż cisną się na usta frazesy o niemieckiej precyzji warsztatu i latynoskim temperamencie… Być może ta mieszanka sprawia, że dla wielu reżyserów jest uosobieniem europejskości, aktorem zdolnym grać niemal każdego z przedstawicieli Starego Kontynentu. To oczywiste, że na ekranie najczęściej bywa Niemcem (ewentualnie Austriakiem) oraz Hiszpanem, mniej znane są jednak jego oblicza jako Węgra (Istvan Thurzo w Krwawej hrabinie [2009, J. Delpy]) czy Polaka (Andrea Marowski – sic! – w Lawendowym wzgórzu [2004, Ch. Dance]). „Uważam się po prostu za Europejczyka – tłumaczył w wywiadzie dla „The Independent”. – Nigdy nie czułem, że przynależę do konkretnego kraju, ani że mam ściśle określone korzenie. Moja twarz wyraża tę beznarodowość – nie wyglądam przecież jak typowy Niemiec. (…) Dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu mogę grać kogokolwiek”. Sztuka udawania 1 Daniel César Martín Brühl González Domingo urodził się w Barcelonie, ale wychowywał w Kolonii. To zapewne ojciec Hanno Brühl, reżyser filmów dokumentalnych i telewizyjnych, wprowadził go w świat show-biznesu, ale i matka, hiszpańska nauczycielka, miała wpływ na sukces życiowy przyszłego gwiazdora. Pierwsze kroki stawiał bowiem w radiu, gdzie trafił jako dziecko ze względu na wyjątkową umiejętność głośnego czytania. Zanim zadebiutował w kinie, zaliczył przygodę z teatrem i telewizją. Za pierwszą samodzielnie zarobioną gażę kupił zaś rower górski. Pytany o wybór aktorskiego zawodu, mówi o potrzebie zwracania na siebie uwagi oraz wrodzonym talencie do udawania. We wczesnych latach życia specjalizował się ponoć w pozorowaniu własnej śmierci. Jego popisowy numer – z wanną i suszarką w roli głównej – miał każdorazowo przyprawiać domowników o palpitacje serca. Czy ktoś, kto (wprawdzie bezwiednie) od najmłodszych lat cytuje filmowych klasyków – w tym wypadku Harolda i Maude (1971, H. Ashby) – może nie skończyć w przemyśle rozrywkowym? Zdaniem Wolfganga Beckera, twórcy filmu Good Bye, Lenin! (2003), „typ aktorstwa, jakie reprezentuje Daniel, można nazwać fizycznym. On poddaje się instynktowi, polega na cielesnej intuicji, nie próbuje podporządkować jej umysłowi. Zawsze wie, jak się poruszać i jakie wykonywać gesty. Potrafi być w pełni wiarygodny. Brühl całkowicie oddaje się odtwarzanej postaci, nie boi się utraty kontroli”. Jako początkujący adept sztuki filmowej grywał w etiudach studenckich, z którymi objeżdżał festiwale, ale zwrócił na siebie uwagę dopiero rolą schizofrenika w Białym szumie (2001, H. Weingartner, T. Amann), za którą otrzymał Niemiecką Nagrodę Filmową dla najlepszego aktora roku. Portretowanego przezeń Lukasa charakteryzowała mieszanka determinacji i wrażliwości, która stała się wkrótce cechą wspólną jego najważniejszych bohaterów i jego znakiem szczególnym. Przypomnijmy zwłaszcza Alexa Kernera, młodego berlińczyka zza wschodniej strony muru, który próbował utrzymać swoją chorą matkę – wyznawczynię komunizmu – w stanie nieświadomości o upadku systemu; a także anarchistę Jana, pragnącego wytrącić najbogatszych rodaków z dobrego o sobie mniemania. Utrzymanego w komediowym tonie Good Bye, Lenin! i nieco bardziej poważnych Edukatorów (2004, H. Weingartner) – poza swoistą antykapitalistyczną wymową – łączy również fakt międzynarodowego uznania, którego skutkiem stał się początek zawrotnej kariery aktora (Europejska Nagroda Filmowa za występ w nostalgicznej komedii Beckera). To właśnie dzięki sukcesom niemieckiego kina i za sprawą lingwistycznej wszechstronności Brühla – która, jak szybko się okazało, nie ogranicza się do jego ojczystych języków – aktor zaczął grywać za granicą. Jeszcze w tym samym roku premierę miało Lawendowe wzgórze, gdzie Niemiec partnerował legendom brytyjskiego ekranu: Judi Dench i Maggie Smith. Wcielił się tu w polskiego rozbitka, który trafił pod czułą opiekę dwóch starszych dam, dając się poznać jako wirtuoz muzyki skrzypcowej. Jego polskość została dość przekonująco oddana w melancholijno-swawolnym usposobieniu przyprawionym skłonnością do alkoholu i dobrej zabawy. Niemniej konia z rzędem temu, kto odgadnie, co Andrea krzyczał w scenie z rozstrojonym fortepianem („Przestaw”?). Nie bądźmy jednak drobiazgowi, gdyż nasza mowa 2 do najłatwiejszych nie należy. Nie dała sobie z nią rady nawet sama Meryl Streep, gdy przyszło jej grać polską Żydówkę w pamiętnym Wyborze Zofii (1982, A.J. Pakula). Nowy typ postaci Jeśli wierzyć medialnym przekazom, żyjemy w czasach permanentnego kryzysu męskości. Zagubienie brzydszej z płci znajduje swój wyraz także na ekranie filmowym. I to od dawna (niektórzy byliby skłonni stwierdzić, że od zarania dziejów kinematografu). Z załamaniem starych i niemożnością wypracowania nowych wzorców mieliśmy do czynienia i w latach 80., gdy w kinach królowali bezrefleksyjni twardziele à la Rambo, i w następnej dekadzie, kiedy światowy box office zdominowały komedie romantyczne pełne (mniej lub bardziej) czułych kochanków. Tu remedium na genderową zapaść miała być zwierzęca siła napędzająca rywalizację, tam – wrażliwość i kojąca moc międzyludzkiej bliskości. Ostatnimi czasy te dwa modele zdają się przenikać i uzupełniać, stwarzając miejsce dla aktorów spod znaku Ryana Goslinga czy Jamesa McAvoya i granych przez nich postaci. Popularność pierwszego, choć zbudowana na udziale w ckliwym Pamiętniku (2004, N. Cassavetes), nie zmalała mimo zaangażowania w brutalne projekty Nicolasa Windinga Refna. Drugi zaś z powodzeniem godzi role w ekranizacjach komiksów (X-Men: Przeszłość, która nadejdzie [2014, B. Singer]) z subtelnymi dramatami psychologicznymi, takimi jak Zniknięcie Eleanory Rigby (2013, N. Benson). Z jednej strony to znak przemian kulturowych, gotowości na rozszerzenie ról płciowych, które mogą obejmować aspekty do tej pory uznawane za sprzeczne. Z drugiej – o czym pisałam w artykule poświęconym Goslingowi – to dowód ewolucji hollywoodzkiego systemu gwiazd, którego członkowie, unikając zaszufladkowania, chcą samodzielnie decydować o przebiegu własnej kariery. Daniel Brühl – a raczej jego ekranowa persona – doskonale nadaje się na materiał badawczy dla przedstawicieli men’s studies. Kreowani przez niego bohaterowie, choć nie imponują posturą czy rzeźbą muskulatury, emanują wewnętrzną siłą. Mimo że bywają nieśmiali, mają cechy liderów. A nade wszystko potrafią okazywać uczucia i nie uznają tego za słabość. Weźmy Alexa Kernera, oddanego rodzinie, ale nie bezradnego maminsynka, któremu udaje się wcielić w życie absurdalny z pozoru plan i zarazić swą determinacją otoczenie. Spójrzmy na Jana w Edukatorach – anarchizującego idealistę, w którego szaleństwie tkwi ścisła metoda. Człowieka z, nieczęsto spotykanym, kręgosłupem moralnym – jak charakteryzuje go przyjaciel – gotowego do niesienia pomocy innym i, co jeszcze rzadsze, brania odpowiedzialności za własne czyny. „Reżyserzy i publiczność widzą we mnie przede wszystkim romantyka – dziwił się Daniel w rozmowie z magazynem „Galore”. – Podczas gdy moi bliscy doskonale wiedzą, że potrafię być skończonym dupkiem. Z jakiegoś powodu moje negatywne cechy znikają jednak przed kamerą”. Wyrazistym, nawet jeśli nie najlepszym z artystycznego punktu widzenia, przykładem Brühlowskiego bohatera jest Istvan Thurzo – wielka miłość, a ostatecznie również przyczyna 3 zguby tytułowej krwawej hrabiny. Wychowywany z dala od królewskiego dworu, nieprzyzwyczajony do intryg i fałszu, młodzieniec zdaje się ostoją niewinności w zepsutym świecie. Jednocześnie nie tracąc na męskości, staje się dla Elżbiety Batory, niedostępnej i latami ćwiczonej w ukrywaniu uczuć, antytezą jej samej, pierwiastkiem niezbędnym do osiągnięcia platońskiej pełni. Nawet gdy przyszło mu założyć nazistowski mundur w Bękartach wojny (2009, Q. Tarantino) – gest, który, wedle jego własnych słów, często wyczerpywał niemiecką obecność na amerykańskich ekranach – Daniel zrównoważył go szczerością (miłosnych) intencji i naznaczył poczuciem winy dwuznacznego bohatera wojennego. Trzeba porównać postać szeregowego Fredricka Zollera z jego filmowymi pobratymcami: wyrafinowanym sadystą Hansem Landą (Austriak Christoph Waltz), demonicznym gestapowcem Dieterem Hellstromem (Niemiec August Diehl) czy milczącym brutalem Hugonem Stiglitzem (Niemiec Til Schweiger), żeby dostrzec próbę dekonstrukcji stereotypu. W filmowym i metafilmowym sensie. 9000 kilometrów Tyle mniej więcej wynosi odległość między Berlinem, gdzie (na zmianę z Barceloną) gwiazdor Intruzów (2011, J.C. Fresnadillo) mieszka, a Hollywood, które powoli oswaja. Sukces nostalgicznej opowieści o NRD (wzmocniony neutralną „europejską” urodą i znajomością hiszpańskiego) umożliwił mu stabilny rozwój aktorskiej kariery w Niemczech i na Półwyspie Iberyjskim. Najbardziej znanym z jego latynoskich wcieleń jest tytułowa rola Salvadora Puiga Anticha – znanego aktywisty i jednej z ostatnich ofiar dyktatury generała Franco – w filmie Manuela Huergi z 2006 roku. Na tym oczywiście nie koniec. Talent Brühla pozwolił mu bowiem objechać i inne kraje Europy, a w końcu udać się do Stanów Zjednoczonych. „Chciałbym kiedyś zagrać odrażającą postać, nikczemną od początku do końca” – wyznaje aktor, jednocześnie nie wykazując tendencji do poszukiwania ról czarnych charakterów. Mógłby – wzorem innych obcokrajowców – próbować swoich sił np. w serii o Jamesie Bondzie, ale nie przepada za reżimem superprodukcji. Chyba że może zagrać epizod u Paula Greengrassa (Ultimatum Bourne’a, 2007), pobyć nazistą u Tarantino, wystąpić u boku osobistego mistrza – świętej pamięci Philipa Seymoura Hoffmana – w Bardzo poszukiwanym człowieku (2014, A. Corbijn), albo dostać wymagającą rolę pierwszoplanową u Rona Howarda. Wprawdzie na plakacie ostatniego z wymienionych filmów stoi trochę z tyłu za współgwiazdorem Chrisem Hemsworthem, ale to on zdecydowanie wygrywa w Wyścigu (2013). Postać Nikiego Laudy, legendarnego kierowcy Formuły 1, jest prawdopodobnie najlepszym z dokonań Brühla (nominacje do BAFTA i Złotego Globu dla najlepszego aktora drugoplanowego) – mimo że zrezygnował tu z dotychczasowego emploi (jeśli tak można nazwać typ wybieranych przez niego postaci). A może właśnie dlatego? Tu urok osobisty aktora schodzi na drugi plan, a liczy się wierność rzeczywistości. Zwłaszcza że pierwowzór 4 filmowego bohatera żyje i nadal charakteryzuje się bezkompromisowością oraz ciętym językiem. Złośliwi mogą stwierdzić, że niemiecki aktor zastosował sprawdzony chwyt oszpecenia, który okazał się oscarowym patentem dla Nicole Kidman w Godzinach (2002, S. Daldry) czy Charlize Theron w Monster (2003, P. Jenkins), ale prawda nie tkwi tu (a przynajmniej nie tylko) w fizycznych szczegółach. Lauda w interpretacji Brühla to bohater totalny, ujęty w psychologicznym detalu, zamknięty w mistrzowskiej mimice i bezbłędnych gestach. O ile w poprzednich filmach niemiecki aktor – nawet jeśli oddany postaciom – „prześwitywał” przez nie, naznaczał własną fizycznością i własnym ja, tu nieomal całkowicie zniknął, rozpłynął się w – skądinąd wyjątkowo rozległym – ego sportowca. Kolejnym krokiem w karierze Daniela Brühla może być już tylko pierwszy plan na reklamowym plakacie. 5