Patrycja Kapczyńska SZEPTY MARZEŃ Kiedy nagle świat się
Transkrypt
Patrycja Kapczyńska SZEPTY MARZEŃ Kiedy nagle świat się
Patrycja Kapczyńska SZEPTY MARZEŃ Kiedy nagle świat się rozpada Trudno jest zachowywać się normalnie, kiedy w środku wołasz o pomoc. Chcesz zostać uratowany, ale jednocześnie wiesz, że zabrnąłeś tak daleko, że są nikłe szanse na ratunek. Ty i twój smutek jesteście jednością. Taki pakiet. Najgorzej jest, kiedy wszystko się wali, cały twój świat rozpada się na twoich oczach, a ty? Ty nie możesz zrobić nic, by temu zapobiec. Po prostu bezradnie się wszystkiemu przyglądasz. W tym świecie nie można pozwolić sobie na wybrakowane egzemplarze. Wszyscy muszą być perfekcyjni, dopasować się do utartego schematu. Jeżeli tego nie robisz – trafiasz tam, gdzie ja właśnie się udaję. Jest to miejsce, w którym przetrzymuje się tych, którzy nie potrafią się podporządkować. To właśnie tam uczą się, jak zachowywać się „poprawnie”. Jeśli jednak nawet pobyt tam nie wpłynie na twoją osobowość, zostajesz usuwany. Przyklejają ci etykietę „wybrakowany”, a następnie odsyłają w miejsce, z którego już nie wracasz. Moja mama twierdziła, że niepokoi się o mój stan zdrowia. Jednak w kwestii czysto fizycznej czułam się dobrze. Jedynym moim problemem był świat, który ni stąd ni zowąd zaczął mnie przytłaczać. Kiedy mój ojciec zażądał przeprowadzenia na mnie badań, które wyszły pozytywnie, mama po raz pierwszy wszczęła awanturę. Pewnego wieczora dostaliśmy list polecony w czarnej kopercie. Moja mama wiedziała już wtedy, co on oznacza, jednak w trakcie kolacji starała się utrzymać wesołą atmosferę. Jeśli nie ustosunkowalibyśmy się do treści listu, ponieślibyśmy poważne konsekwencje. Dlatego właśnie to mój ojciec mnie spakował i postawił mamę przed faktem dokonanym. Nazajutrz z samego rana wyruszyłyśmy w drogę, która zajęła nam dokładnie godzinę i trzy minuty. Wjechałyśmy na szary podjazd, który ciągnął się kilometrami. Na jego końcu znajdował się duży budynek – brązowy, z masą okien, w których znajdowały się kraty. Placówka miała dokładnie trzy piętra, trzy piętra wypełnione strachem, bólem i rozpaczą. Wjeżdżało się tutaj po otworzeniu dużej, metalowej bramy, która była jak strażnik. Zarośnięta przez pędy roślin nieruchomo stała w miejscu, oczekując na kolejne ofiary. Drzwi wejściowe były ogromne i drewniane, a poza tym zawsze otwarte. Jak paszcza wielkiego zwierza pożerały niewinne istnienia. Czasem je wypuszczały, najczęściej jednak po przekroczeniu progu tego miejsca, nigdy stąd nie wychodzono. Potocznie ludzi mówili na tę placówkę „Kurort”, co było ogromnym paradoksem. Miejsce, które po usłyszeniu nazwy, każdy skojarzyłby z wypoczynkiem, wcale takie nie było. Było więzieniem dla ludzi jak ja. Mama wysiadła w ciszy. Nie wiedziała, co powiedzieć w tej sytuacji, podobnie jak ja. Nie chciałam tam wchodzić, a tym bardziej tam zostawać. To było jak koszmar, z którego nie mogłam się obudzić. Mimo że budynek prezentował się tak przerażająco, w rzeczywistości był sterylnie czystym miejscem z masą ludzi w uniformach kręcących się w tę i z powrotem. Nic specjalnego. – Noelle Harper – powiedziała mama do recepcjonistki, która kazała nam się udać na drugie piętro. Sekretarka na tym piętrze ubrana była w szary uniform, który przypominał mi kombinezon, jaki najczęściej nosił woźny w mojej poprzedniej szkole, i siedziała za biurkiem jakoś w połowie korytarza. Na plakietce widniało imię „Chloe”. Mama ponownie podała moje imię, a dziewczyna zaczęła szperać w papierach, po czym wyjęła jedną teczkę, podając mamie do podpisania jakąś kartkę. – Chodź za mną – uśmiechnęła się do mnie Chloe po wszelkiej papierkowej robocie, ruszając do przodu. Niechętnie poszłam za nią, mijając po drodze kilku pacjentów. Chloe stanęła przed pokojem numer 103 z tabliczką, na której mazakiem zostało napisane „Kylie”. – Kylie jako jedyna nie ma współlokatorki – wyjaśniła. Chloe zapukała i pewnie pchnęła drzwi, przepuszczając mnie w nich. Pokój był nudny. Białe ściany, białe łóżka z białą pościelą, białe szafki i białe zasłony w oknach. Do tego na środku znajdował się mały, biały, puszysty dywanik. W jednym z łóżek ktoś leżał. Prawdopodobnie była to Kylie. – Kylie nie wychodzi z pokoju – szepnęła do mnie Chloe. - Z nikim nie rozmawia, prawie w ogóle nie śpi i uwielbia tabletki przynoszone przez pielęgniarki – dziewczyna posiadała blond włosy i masę piegów na twarzy. Była chuda i wysoka, a jej zmęczone oczy miały kolor wyblakłej zieleni. Patrzyła na mnie, leżąc na poduszce, i w ogóle się nie odzywała. Chloe podała mi moją torbę, a po krótkim pożegnaniu z mamą przeszłam obowiązkową kontrolę, która miała wykazać, że nie posiadam żadnych ostrych bądź niebezpiecznych rzeczy. Ostatecznie, kiedy zabrali mi komórkę, klucze i sznurówki, a wyposażyli w niebieską opaskę, która sugerowała, że jestem tu pacjentem, puścili mnie do pokoju. Kiedy skończyłam się rozpakowywać, zapatrzyłam się przed siebie. Cały czas byłam czujnie obserwowana przez moją współlokatorkę. Jaki miała problem? Wstałam i podeszłam do okna, oglądając widok za nim Zaczęło padać. Jedną ręką dotknęłam zimnej szyby, zdając sobie sprawę z tego, że tak szybko stąd nie wyjdę. Obróciłam się z zamiarem obejrzenia całego piętra, ale widząc przed sobą bladą twarz Kylie, podskoczyłam ze strachu. Dziewczyna przekręciła głowę na bok, wpatrując się w moje oczy. – Chcesz czegoś? - warknęłam na nią, ale kiedy nic mi nie odpowiedziała, przeszłam obok niej, zmierzając w kierunku korytarza. W tym samym czasie Kylie usiadła na parapecie. Szybkim krokiem przemierzałam korytarz, naciągając rękawy swetra. Ludzie przechodzący obok mnie wlepiali we mnie ciekawskie spojrzenia. Spuściłam głowę, licząc kafelki pod nogami. Kiedy nie patrzyłam na drogę, zderzyłam się z kimś, prawie tracąc równowagę. Podniosłam wzrok do góry, spoglądając na wysokiego, trochę przysadzistego mężczyznę z gęstą brązową brodą i potarganymi włosami. Miał na sobie wysłużony sweter, który w niektórych miejscach posiadał małe dziurki. – Przepraszam – powiedziałam niepewnie. Mężczyzna spojrzał na mnie, kręcąc głową, po czym ruszył przed siebie. Po drodze minęłam kobietę, która szeptała coś do misia oraz dziewczynę, może trochę starszą ode mnie, która od razu zawołała: – Oni nadchodzą! To już koniec! Zapowiadało się idealnie. ~*~ Kiedy pojawia się nadzieja Trzy dni. Spędziłam tutaj trzy dni, dwie godziny i czterdzieści siedem minut. Przez większość czasu siedziałam w pokoju z Przerażającą Kylie (nazwałam ją tak, bo przerażała mnie dużo bardziej niż kobieta bredząca o końcu świata i rzucająca się na pracowników), która całymi dniami siedziała przy oknie, patrząc na ruch drogowy. Poza tym nie usłyszałam od niej do tej pory ani jednego słowa. Skrycie bałam się, że zrobi mi coś w nocy, ale jak na razie nic takiego się nie zdarzyło, więc chyba mogłam być bezpieczna, prawda? Poznałam do tej pory kilku pacjentów i nawet dowiedziałam się, dlaczego tutaj byli. Dziewczyna w moim wieku o krótko ściętych blond włosach, pyzatej buzi i dużych oczach to Lydia Braun. Schizofreniczka. Chudy mężczyzna o przerażającym spojrzeniu, bródce i tłustych włosach nazywał się Troy Goldman. Narkoman. Starsza czarnoskóra kobieta, która zawsze miała przy sobie misia, to Pamela Drumer. Alkoholiczka. Mężczyzna, z którym się zderzyłam pierwszego dnia, to Hunter Scott. Jest po dwóch próbach samobójczych. Nie chce rozmawiać z nikim poza swoją ustaloną grupą, na którą składa się trzech innych mężczyzn. Tyler Nott, depresja. Henry Wagenbach, lekomania. Josh Drake, anoreksja. Poza tym jest tutaj również moja terapeutka, dr. Tracy Lorens. Była miła i zawsze się uśmiechała. Starała się pomóc każdemu swojemu pacjentowi, a fakt, że nie chciałam z nią rozmawiać, tylko utrudniał jej pracę. Nie czułam, że potrzebuję jej pomocy, jedyne, czego potrzebowałam, to wrócić do domu, ale władze skutecznie mi to utrudniały. Kontrolowały akta wszystkich pacjentów i jeśli po określonym czasie mi się nie poprawi, mogę zostać usunięta. Ta wizja powinna mnie przerażać. Dlaczego w takim razie nie czułam nic, kiedy o tym myślałam? Tego dnia nie chciałam zostawać w pokoju z Przerażającą Kylie. Wyszłam na korytarz i ruszyłam w kierunku biblioteki. Wzięłam pierwszą lepszą książkę z półki, po czym odeszłam, usiłując znaleźć pokój wspólny. Usiadłam w wolnym fotelu, który stał najdalej od reszty pacjentów i przyjrzałam się książce. L. Frank Baum „Czarnoksiężnik z Krainy Oz”. Z cichym westchnieniem wzięłam się za lekturę. Była to powieść, która rok temu została wycofana, zakazana. Do tej listy zaliczało się jeszcze wiele innych, takich jak „Baśnie braci Grimm”, „Harry Potter”, „Tajemniczy Ogród”, „Cierpienia młodego Wertera”. Nie wiedziałam dlaczego. Podobno było w nich coś, co nie odpowiadało władzy. Dlatego urzędnicy pozostawili jedynie powieści historyczne oraz naukowe. Cała reszta należała do ksiąg zakazanych. Po jakimś czasie czytania ktoś usiadł naprzeciwko mnie. Chłopak miał ciemne przydługie włosy, jasnoniebieskie oczy i szeroki uśmiech. Spoglądał na mnie przyjacielsko, oczekując, że odezwę się pierwsza. Nie zrobiłam tego. Chłopak odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie moją uwagę. Spojrzałam mu w oczy, czekając, aż powie, co chce i pójdzie dalej. – Jestem Shane – przedstawił się. – A mnie to nie obchodzi – wzruszyłam ramionami. – Łał – powiedział, łapiąc się teatralnie za serce – to zabolało. – Jeśli to wszystko, możesz już iść – za wszelką cenę chciałam, żeby stąd poszedł. W pewnym momencie nawet żałowałam, że nie napisałam sobie tabliczki „nie podchodzić” i nie powiesiłam jej na szyi. – Zauważyłem, że siedzisz tutaj całkowicie sama – podjął kolejną próbę rozmowy ze mną. - Nie powinnaś integrować się z innymi? To jest jedna z części terapii – uśmiechnął się ponownie. – Musisz się cały czas uśmiechać? - zapytałam, wskazując palcem na jego twarz. - To irytujące – zamknęłam książkę, po czym wstałam. Nie dałam mu chwili na odpowiedź. Odwróciłam się i wróciłam do swojego pokoju, w którym Kylie dalej siedziała przy oknie. ~*~ Kiedy opadną maski Siedziałam spokojnie w bibliotece, ciągle zatopiona w świat „Baśni braci Grimm”, które niedawno zaczęłam. Biblioteka Kurortu była dla mnie jak raj. Znajdowały się tutaj wszystkie książki z listy zakazanej. Postawiłam sobie za cel przeczytanie ich do czasu aż mnie nie usuną albo nie stwierdzą, że już mi lepiej i pasuję do społeczeństwa. – Jak się czujesz, Noelle? – odezwał się Shane, pojawiając się obok znikąd. – Dlaczego się do mnie przyczepiłeś? - warknęłam, zamykając delikatnie książkę. - Łazisz za mną jak jakiś piesek. O co ci chodzi? – Więc skończyliśmy z sarkastycznym nastawieniem – klasnął wesoło w dłonie, co jeszcze bardziej mnie rozzłościło. - Stwierdziłem, że potrzebujesz kogoś, z kim mogłabyś porozmawiać. Tym bardziej tutaj, w tym szalonym miejscu. Nie mam racji? - jasne, że miał rację, ale byłam na tyle upartą osobą, że nie przyznałabym tego, nawet jeśli mieliby mnie kroić na maleńkie kawałeczki. – Nie – zaprzeczyłam szybko. – Mów, co chcesz – uśmiechnął się do mnie szeroko. - Ja widzę co innego. Westchnęłam ciężko, po czym otworzyłam ponownie książkę na stronie, na której skończyłam. Skutecznie ignorowałam Shane'a i jego zaczepki, jednak chłopak się tym nie zrażał. Dalej mówił do mnie o wszystkim, co tylko mogło mu przyjść na myśl, nie pozwalając mi się skupić na czytanych słowach. W końcu zamknęłam tom z hukiem i spojrzałam na Shane'a, który wydawał się być zadowolony z takiego obrotu sprawy. – Potrafisz być cicho choć przez chwilę? - zapytałam spokojnie. Oparłam się o półkę za mną, przyciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. – Raczej nie – odpowiedział, nadal się uśmiechając. - Gadulstwo to mój znak rozpoznawczy – przysunął się bliżej. - Dlaczego się tak zachowujesz? – Myślę, że jestem po prostu aspołeczna – powiedziałam zgodnie z prawdą. Pragnę czegoś, nie robiąc jednocześnie nic w tym kierunku – Shane przez chwilę milczał, rozmyślając nad moimi słowami. W tym czasie ja odłożyłam opasłe tomisko obok siebie. – Powiedz mi coś o sobie – poprosił, zmieniając temat i przyglądając się grzbietom książek naprzeciwko nas. – Lubię koty – szepnęłam, przyprawiając tym Shane'a o cichy chichot. – Może coś więcej? – Tu nie ma nic więcej – zamknęłam na chwilę oczy. Czułam się zmęczona. – Zawsze jest coś więcej – wyrzucił cicho Shane. – Czy kiedykolwiek miałeś tak, że po przeczytaniu książki, zamknąłeś ją i pomyślałeś sobie „cholera, nienawidzę tego autora, a jednocześnie go kocham. Nigdy już nie spojrzę na świat tak samo jak wcześniej”? - zaczęłam mówić na pierwszy lepszy temat, który przyszedł mi do głowy. – Nie – pokręcił głową, a kąciki jego ust ledwo zauważalnie drgnęły. – W takim razie nigdy tak naprawdę nie przeczytałeś książki – wzruszyłam ramionami, podnosząc się z miejsca. Odłożyłam baśnie na swoje miejsce, a kiedy chciałam ruszyć w stronę wyjścia, zatrzymał mnie głos Shane'a. – Jaka jest twoja ulubiona książka? – „Opowieść Wigilijna” Charlesa Dickensa – po raz pierwszy się do niego uśmiechnęłam, po czym wyszłam przez główne drzwi i wróciłam do pokoju. W środku Kylie dalej siedziała na parapecie i przyglądała się widokom przez kraty w oknie. Nie poruszyła się, kiedy weszłam i nie zmieniła także pozycji, odkąd ją tutaj zostawiłam. Na dworze było już ciemno, a zegarek na ścianie wskazywał godzinę dwudziestą. – Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać – powiedziałam wolno, starając się zwrócić na siebie uwagę Kylie – ale jesteśmy współlokatorkami i może łatwiej byłoby dla nas, gdybyśmy w ciągu dnia zamieniały ze sobą chociaż dwa słowa? - nic. Żadnej reakcji z jej strony. Nadal siedziała i patrzyła przed siebie. O czym myślała? To zawsze pozostanie dla mnie zagadką. Nie potrafiłam rozgryźć Kylie. Myślałam, że już się do mnie nie odezwie, ale wtedy powiedziała coś, co zapadło mi w pamięć do końca życia: – Wiedziałaś, że noc jest dla tych, których zniszczyło życie? ~*~ Kiedy znajdzie się ktoś, kto rozumie Tydzień. Spędziłam dokładnie tydzień w Kurorcie, do którego wysłali mnie moi rodzice i władze. Najwięcej czasu spędzałam z Shane'em, który potrafił wprowadzić miłą odmianę do mojego monotonnego życia tutaj. Udawało mi się nawet porozmawiać kilka razy z Kylie, co było moim osobistym sukcesem. – Noelle, proszę – dr. Tracy Lorens załamała ręce podczas naszej codziennej sesji. - Musisz się kiedyś otworzyć, inaczej szybko stąd nie wyjdziesz – powiedziała, kręcąc głową. – Każdego dnia zadaję sobie to samo bezsensowne pytanie: „Po co jestem?” i odpowiedzi w dalszym ciągu nie znam – zapatrzyłam się przed siebie. Nie byłam w stanie rzucić wzrokiem na poszerzający się na twarzy pani Lorens uśmiech. – Każdy człowiek ma do wykonania określone zadanie – powiedziała wolno, prostując się w fotelu. - Nigdy nie wiadomo, co to jest. Chodzi o to, żeby żyć własnym życiem i nie patrzyć wstecz. Żeby znaleźć swoje własne, małe niebo na Ziemi – uśmiechnęła się do mnie delikatnie, kiedy ja tylko wpatrywałam się w nią ze zdziwieniem. „Własne, małe niebo na Ziemi”? Jak miałam je znaleźć, gdy wszystko wydawało mi się po prostu złem koniecznym? Jak odnaleźć niebo, gdy każda osoba, która coś dla mnie znaczyła, zwyczajnie odchodziła? Jak być ponownie szczęśliwym, gdy całe twoje życie to jedna wielka żałoba? – Czy to już koniec? - zapytałam, podnosząc się z miejsca. Mój głos się załamał, gdy próbowałam przełknąć łzy, aby tylko nie płakać przy terapeutce. Pani Lorens przyjrzała mi się, po czym kiwnęła głową na znak, że mogę już iść. – Łzy wcale nie są powodem do wstydu, wręcz przeciwnie to one czynią nas silniejszymi – powiedziała jeszcze pani Lorens. Stanęłam, wpatrując się w klamkę przed sobą. Wzięłam głęboki oddech i przed przejściem przez próg, odwróciłam się na chwilę do terapeutki, patrząc jej w oczy. – Płakałam wiele razy, ale żadna z tych łez nie nauczyła mnie, jak być silną – szepnęłam, a następnie zamknęłam za sobą drzwi gabinetu. Pognałam przez korytarz do biblioteki i zaszyłam się tam w moim ulubionym miejscu. Przyciągnęłam kolana pod brodę, chowając w nich twarz. Odchyliłam głowę, opierając ją o półki z książkami. Ciaśniej oplotłam ramionami nogi i skuliłam się jeszcze bardziej. Wtedy właśnie usłyszałam kroki. Przestraszona uniosłam wzrok i zobaczyłam innego pacjenta szpitala. Jeżeli dobrze pamiętałam, był to Hunter Scott. Spojrzał na mnie zdziwiony, w jednej ręce trzymając książkę, którą zamierzał odłożyć na półkę. Przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Byłam przekonana, że po prostu odejdzie, ale właśnie wtedy Hunter zrobił coś, co całkowicie mnie zaskoczyło. Odłożył książkę i usiadł obok mnie na ziemi. – Nie robię tego za często, więc musisz mi wybaczyć, jeżeli nie jestem w tym najlepszy – zaczął powoli, w ogóle na mnie nie patrząc. - Nie mam pojęcia, co stało się, że jesteś teraz w takim stanie. Nie wiem też, jak mógłbym cię pocieszyć, ponieważ nie znam twojej sytuacji, a nie jestem za dobry w znajdowaniu słów pocieszenia. Wydaje mi się, że zwykłe „będzie dobrze” nie jest odpowiednie w tym momencie, ale to jedyne, co na razie przychodzi mi do głowy. – Czasami zwykłe „będzie dobrze” znaczy więcej niż wypowiedź składająca się z najlepiej dobranych słów – szepnęłam. Hunter obrócił głowę w moją stronę i prawie niewidocznie się uśmiechnął. – Dlaczego się tu chowasz? - zapytał, przerywając przyjemną ciszę. – Uciekam – odpowiedziałam prosto. – Przed czym? – Przed życiem. – Ucieczka nie jest odpowiedzią – powiedział to tak cicho, że ledwo go usłyszałam. - Przecież dokądkolwiek uciekniesz, umysł nadal pamięta. To nie tak, że uciekając, wszystkie twoje problemy znikną. Każdy z nich podąży za tobą, dopadając cię w najgorszym możliwym momencie, a wtedy nie masz już dokąd uciec – wypowiedział to z takim przekonaniem, że przez chwilę nie wiedziałam, czy nadal mówimy o mnie, czy zmieniliśmy temat. Hunter wyglądał, jakby sam właśnie coś sobie uświadomił, tymczasem ja zastanawiałam się nad jego słowami. Były bardziej prawdziwe niż wszystko inne, co do tej pory usłyszałam od psychologów i terapeutów. Miał rację, ucieczka nie da mi nic, poza chwilowym zapomnieniem o zmartwieniach, które prędzej czy później i tak mnie dopadną. Moim problemem nie było to, że tego nie rozumiałam. Wręcz przeciwnie, zdawałam sobie sprawę z prawdy zawartej w tych słowach bardziej, niż mogłabym przypuszczać. Chodziło o to, że potrzebowałam chociaż chwilowej odskoczni. Czegoś, co pozwoli mi zapomnieć o wszystkim dookoła i zabierze moje myśli daleko stąd. – Noelle – przedstawiłam się, wyciągając rękę w kierunku mojego towarzysza. – Hunter – uścisnął moją dłoń, potrząsając nią delikatnie. ~*~ Kiedy poznasz moją duszę Wróciłam do pokoju po kolacji, a czujny wzrok Kylie nie opuszczał mnie na krok. Dziewczyna siedziała na swoim stałym miejscu na parapecie z tą różnicą, że tym razem nie przyglądała się widokom za oknem a mnie. – Na dworze nie dzieje się nic ciekawego? - zagadałam. Kylie pokręciła głową i pokazała mi ruchem dłoni, abym do niej podeszła. Niepewnie to zrobiłam, a wtedy moja współlokatorka obróciła twarz. - Kylie, o co ci chodzi? - zapytałam. – Spójrz na ludzi na ulicach i powiedz mi, co widzisz – szepnęła tak cicho, że ledwo mogłam ją usłyszeć. - Opisz każdego, kto zwróci twoją uwagę – posunęła mi się trochę, a ja usiadłam naprzeciwko niej, posłusznie spełniając jej polecenie. Przypatrzyłam się, wyszukując na ulicy ludzi godnych uwagi. Chwilę mi zajęło, nim wytypowałam swoich czterech kandydatów. Każdy był inny i wprawdzie sama nie wiedziałam, dlaczego to na nich zwróciłam uwagę. – Ta dziewczyna – wskazałam palcem – ta w niebieskiej bluzie. I ten chłopak z burzą czarnych loków. Kobieta w garsonce, rozmawiająca przez telefon i mężczyzna wysiadający z zakupami z samochodu – Kylie przeniosła na mnie leniwie wzrok i pokiwała głową. Nie odezwała się. Nie powiedziała, dlaczego kazała mi wykonać to zadanie. Po prostu dalej siedziała jak posąg ze wzrokiem utkwionym w oknie. Dlaczego miałam to zrobić? – Zobaczysz – powiedziała cicho. Potem już się nie odezwała. Pamiętam, jak przyrównywałam kiedyś umysł Kylie do drzwi. Można by do nich pukać, ale nikt ci nie otworzy. Teraz, w tym momencie, to właśnie ja trzymałam do nich klucz. Byłam bliżej Kylie niż ktokolwiek inny wcześniej. Byłam tak blisko, a jednocześnie tak daleko. W końcu, około pierwszej w nocy, kiedy na moment przysnęłam, poczułam, że ktoś się na mnie patrzy. Leniwie uchyliłam powieki, przekonana, że tylko sobie coś ubzdurałam. Jednak przede mną klęczała Kylie. Wpatrywała się we mnie, nic nie mówiąc, nawet się nie ruszając. Byłam tym tak przerażona, że podskoczyłam na łóżku i krzyknęłam cicho. – Kylie, nie rób tak więcej – szepnęłam, czując, jak moje serce przyspiesza swój rytm. Ona się tym nie przejęła. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku okna. Znów usiadłyśmy jak poprzednio i obie zapatrzyłyśmy się na ulicę. – Nigdy nie zastanawiało cię, czy ci wszyscy ludzie tam na dole też czują to co my? Tylko w mniej bolesny sposób? - szepnęła Kylie. Jej wzrok pozostawał nieruchomy, podobnie jak reszta ciała. - Każdy ma problemy. Po prostu my nie potrafimy sobie z nimi poradzić tak, jak robią to oni. Podobno skrzywdzeni ludzie mają najpiękniejsze dusze – po dłuższej chwili milczenia, Kylie wskazała coś palcem. - Dziewczyna w niebieskiej bluzie. Codziennie o tej porze wymyka się z domu. Codziennie od pół roku idzie gdzieś sama, bez małego braciszka, który często jej towarzyszył. – Co się z nim stało? – Nie wiem. Pewnego dnia byli tutaj, grali w piłkę, a kilka dni później ta dziewczyna wymykała się sama o tej godzinie. Już nigdy nie pojawił się chłopiec – nastała cisza. - Mężczyzna z zakupami – wskazała Kylie. - Raz na jakiś czas wychodzi na podjazd w środku nocy i płacze. Siada koło samochodu i skrywa twarz w dłoniach. – Dlaczego to robi? – Nie wiem. Kiedyś była z nim też kobieta. Wtedy nie płakał. Były też dzieci. Ale kobieta z dziećmi pewnego dnia odjechała samochodem i już nie wróciła – znów nie było wiele czasu na zastanawianie się nad tym wszystkim, bo kolejna osoba zwróciła uwagę Kylie. - Kobieta rozmawiająca przez telefon – wskazała mi na werandę domu, na której w drewnianym bujanym fotelu siedziała stara kobieta. Ta młodsza właśnie przyniosła jej kubek z gorącym napojem i sama usiadła w pustym miejscu. - Co wieczór obie wychodzą i wpatrują się w gwiazdy. Ta starsza się nie odzywa, kiedy ta młodsza mówi, mówi i mówi. Gdy ta starsza zniknie za progiem, ta młodsza bierze kilka głębokich oddechów i powstrzymuje płacz. – Dlaczego? – Ta starsza umiera – oznajmiła mi prosto. – Skąd wiesz? – Widzę to – wpatrywałam się w starą kobietę i nie mogłam zauważyć nic nadzwyczajnego w jej wyglądzie czy zachowaniu. Była jak każda normalna staruszka w okolicy. Co widziała Kylie, czego ja nie dostrzegałam? - Chłopak z burzą loków na głowie. – Gdzie on jest? - zapytałam, gdy nie mogłam go dostrzec. – Nie ma go tu. – Więc gdzie jest? – Za jakiś czas wyjrzy przez okno dokładnie naprzeciwko nas – więc czekałyśmy. Wiejący wiatr sprawiał, że dostawałam gęsiej skórki na przedramionach. Wszystko dlatego, że Kylie otworzyła okno. Nie można jednak było się stąd wymknąć, kraty skutecznie nam to uniemożliwiały. Zardzewiałe, obchodzące z farby rury wydawały się cicho ze mnie drwić. One mogły dotykać wolności po drugiej stronie, gdy ja siedziałam tutaj, zamknięta. Kiedy zniknęła ta starsza kobieta, dokładnie jak powiedziała Kylie, młodsza przyciągnęła kolana do brody, wzięła kilka głębokich wdechów i zamknęła na moment oczy. Następnie zabrała kubki i poszła w ślady staruszki. Jakiś czas po tym mężczyzna przy samochodzie podniósł się i wrócił do domu, gasząc wszystkie światła. W końcu dostrzegłam również wracającą dziewczynę w niebieskiej bluzie. Szła zgarbiona z rękami w kieszeniach. Wzrok utkwiony miała w drodze, a na policzkach swoją drogę zaznaczyły już łzy. – Teraz, chłopak z burzą loków – szepnęła Kylie, wskazując palcem na okno, które właśnie się otwarło. W tym samym momencie wracająca dziewczyna uniosła do góry głowę i przyglądała się chłopakowi. - Zawsze, gdy wraca, patrzy w to okno, jednak on jej nie widzi. Pali papierosa i skupia się głównie na dymie wydychanym przez usta. Potem on zamyka okno, a ona odchodzi. – Co jest z tym chłopakiem? – Nie wiem. Kiedyś była tutaj cała rodzina. Jednak jakiś czas temu matka zniknęła, a pojawiła się babcia. Potem ojca wywiozła karetka i już nigdy nie wrócił. Podobno zamknęli go tutaj. ~*~ Kiedy zbliża się koniec Osunęłam się po regale i usiadłam z podkulonymi nogami. Trzymałam je mocno, patrząc w jeden punkt przed siebie. To był ten moment. Kiedy nie wiesz, czy jest gorzej, czy lepiej. Po prostu nie czujesz nic. Nie wiedziałam, dlaczego Shane się tak do mnie przywiązał, dlaczego w ogóle chciał ze mną rozmawiać. Gdybym była na jego miejscu, nie chciałabym zadawać się z kimś takim jak ja. Po prostu nie byłam tego warta. Kiedy tak siedziałam i tylko wpatrywałam się w regały przede mną, ktoś pojawił się w moim sekretnym miejscu. I to tylko dlatego, że to było również i jego sekretne miejsce. Hunter patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Był tak samo zaskoczony moją obecnością tutaj jak ja jego. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, bo nie wiedziałam, czy dalej rozmawiamy, czy udajemy, że się nie znamy. Podniosłam się z miejsca z zamiarem opuszczenia biblioteki. – Nie musisz iść - powiedział cicho Hunter, kiedy siadał naprzeciwko regału, o który się opierałam. Wróciłam cicho na swoje miejsce i popatrzyłam zaciekawionym wzrokiem na mojego towarzysza. - Co tutaj robisz? - zapytał. – Siedzę i myślę - rzuciłam beznamiętnie. – Ciężka chwila? - drążył dalej. Pokiwałam twierdząco głową, wyłamując sobie palce. - Czasem tak jest, wiesz? W jednym momencie możesz być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a w drugim usunie ci się grunt pod nogami i spadasz. Wpadasz w ten dół i zanim z niego wyjdziesz, minie wiele czasu. Kiedy już ci się to uda, zawsze istnieje ryzyko, że znów wpadniesz. Życie jest polem pełnym pułapek, Noelle. Nim się obejrzysz, już w jednej siedzisz i nie możesz się wydostać powiedział wolno Hunter, nawet na mnie nie patrząc. – Zawsze twierdziłam, że życie jest sceną - zaczęłam tak cicho, że miałam wątpliwości, czy Hunter mnie usłyszał, jednak on pokiwał głową na znak, żebym kontynuowała - a my wszyscy jesteśmy aktorami biorącymi udział w tej dziwnej sztuce, której akt możemy zakończyć nawet w najmniej odpowiednim momencie. Rozumiesz mnie? Zakładamy maski i gramy. Tylko my wiemy, jacy jesteśmy naprawdę. Cała reszta widzi tylko to, co chcemy im pokazać - dokończyłam. - Ale pomysł z polem też mi się podoba – zaśmialiśmy się cicho. - Co cię trapi? – Ciągle myślę o moim synu - powiedział w końcu. - Zastanawiam się, co on teraz robi, jak wygląda, czym się interesuje. Chciałbym wiedzieć, czy lubi grać w piłkę, czy ma już dziewczynę, jak mu idzie w szkole. – Dlaczego więc do niego nie zadzwonisz? – Nie mam numeru. – To postaraj się go zdobyć. – Nie mogę. Zabiłem mu przecież matkę – szepnął. – Nie, nie zrobiłeś tego - zaoponowałam stanowczo. Kiedyś Hunter opowiadał mi o wypadku, w którym uczestniczył ze swoją rodziną. Jechali samochodem podczas burzy i wpadli w poślizg. Wypadli z drogi i uderzyli w drzewo. Jego żona zginęła na miejscu. - Miałeś pecha kierować w złą pogodę. Nie zabiłeś swojej żony. Nie jesteś winny jej śmierci. – To, że ty tak myślisz, wcale nie oznacza, że mój syn również. – Jesteś wspaniałym człowiekiem, Hunter – zapewniłam go. - Twój syn zapewne chce cię poznać. Jestem pewna, że zrobiłby wszystko, co w jego mocy, aby się z tobą spotkać, gdyby tylko wiedział, że tobie zależy. Wciąż masz szansę naprawić relację z nim. Najważniejsze jest to, aby się nie poddawać i dążyć do wyznaczonego celu. Nawet gdybyś miał po drodze wpaść w jakiś dół. ~*~ Kiedy nie ma dla ciebie ratunku Podczas mojej ostatniej terapii z dr. Tracy Lorens, nie byłyśmy same w pomieszczeniu. Gdy przekroczyłam jego próg, wiedziałam, że nie skończy się to dla mnie dobrze. Była tam mama, tata, moja terapeutka i dwaj mężczyźni w garniturach. – Noelle – zaczęła cicho pani Lorens, unikając mojego wzroku. - Spędziłaś tutaj wystarczająco dużo czasu, abyśmy mogli oszacować, czy twoje wyniki się poprawiły. – Niestety, nie uległy one poprawie – dokończył za nią jeden z mężczyzn w garniturach. - Wręcz przeciwnie, pogorszyły się. – Musisz zrozumieć, Noelle – zaczął drugi z mężczyzn – że w tym świecie nie ma miejsca dla wybrakowanych egzemplarzy, a szczególnie dla ludzi, którzy nie przejawiają chęci poprawy. Jesteś wybrakowana, a my nie możemy ci już pomóc. – To znaczy, że zostanę usunięta? - zapytałam, a mój głos zabrzmiał dziwnie spokojnie. Widziałam, jak mama płacze, tata zaciska usta, a pani Lorens nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Dlaczego więc ja pozostawałam tak bardzo opanowana? – Tak – potwierdził pierwszy mężczyzna. Następnie kazali mi oddać niebieską opaskę, w zamian której otrzymałam czarną. Pozwolili mi pożegnać się z bliskimi, po czym zabrali mnie do szarej furgonetki. Zanim zamknęli jej drzwi, zauważyłam Shane'a w drzwiach ze łzami w oczach, a obok niego Kylie, która stała jak posąg. Pomachałam im. Czasami śmierć jest lepsza od agonii życia. ~*~ Znałem kiedyś dziewczynę imieniem Noelle. Była piękna, młoda i pełna wewnętrznego smutku, z którym nie mogła sobie poradzić. Każdego dnia walczyła z samą sobą. Każdego dnia przegrywała. Dlatego właśnie władze umieściły ją w Kurorcie. To tam ją poznałem. To tam się zaprzyjaźniliśmy. Życie Noelle było sceną, a ona była główną bohaterką, która przedwcześnie zakończyła akt. Czy z własnej woli? Tego do tej pory nie umiem powiedzieć. Myślałem, że pewnego dnia razem opuścimy to miejsce. Byłem przekonany, że utrzymamy kontakt. Chciałem móc z nią porozmawiać przez telefon, a nie jedynie patrzeć na postać ze zdjęcia w ramce na kominku. Kiedy ja wychodziłem, Noelle nie było przy mnie. Nigdy nie opuściła tego miejsca jako wolny człowiek. Nigdy nie poczuła, jak to jest wystawić nogę poza próg tego budynku bez niebieskiej opaski na ręce. Tak bardzo chciałem, żeby to ona stawiała swoje małe kroki obok mnie. Zasługiwała na to. Po tylu latach nadal płaczę, patrząc na jej zdjęcie, które dostałem od jej mamy. Kiedy spoglądam na tą fotografię, widzę tylko jej uśmiech. Jednak jej oczy zdradzają wszystko. Te oczy mówią mi, że nawet wtedy walczyła. Następnie siadam i wyciągam książkę. Raz w tygodniu czytam jej po jednym rozdziale „Opowieści Wigilijnej”. Nie wiem, czy mnie słyszy. Nie mam też pewności, czy jest coś po śmierci. Mimo to wyobrażam sobie, jak Noelle siada koło mnie i słucha. Zawsze była w tym dobra. Potrafiła wysłuchać cię jak nikt inny. Znałem kiedyś dziewczynę imieniem Noelle. Była wojownikiem. Znałem kiedyś dziewczynę imieniem Noelle. Była moją najlepszą przyjaciółką. Znałem kiedyś dziewczynę imieniem Noelle. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Nazywam się Shane Cooper, a Noelle Harper to moja bohaterka.