Ukraina 2010
Transkrypt
Ukraina 2010
Ukraina 2010 Początki Jest to pierwsza z moich wypraw motocyklowych. Pojechałem jako zupełny leszcz i żółtodziób, lecz prawdopodobnie nie będzie już drugiego takiego wyjazdu, który by mnie tak ukształtował. W podróż ruszyłem swoim pierwszym motocyklem- Yamaha Xj 600 Diversion, posiadając zaledwie kilkutysięczne doświadczenie motocyklowe. Do czasu wyjazdu nie wiedziałem tak naprawdę czego oczekuję od motocykla, co chcę z nim robić, oraz na czym docelowo jeździć. Po powrocie do domu już nie miałem wątpliwości jakiego dokonam wyboru dwóch kółek , mało tego, myślę również, że w końcu poznałem sposób na życie i dowiedziałem się jak chcę je spędzić. Przygotowania Głównym pomysłodawcą wyprawy był Marek (BMW GS 1150), zresztą to od niego kupiłem motocykl. Podróżował on już po Ukrainie oraz Bałkanach. Nie wiem co mnie pokusiło do podróży na wschód- pokazywane przez Marka zdjęcia ,czy opowieści? Chociaż tak, już pamiętam- benzyna po 3zł . Niestety w dzisiejszych czasach mnóstwo ludzi żyje stereotypami i wypowiada się na temat, na który tak naprawdę nie ma żadnego pojęcia. Dlatego nie wiedziałem czego się spodziewać po Ukrainie, jacy tam są ludzie, jak się tam żyje i czy to prawda, że wrócę bez nerki i motocykla? Na samą wyprawę pojechałem trochę na gapę, czego strasznie teraz żałuję, nieraz zdarzało się, że nie wiedziałem gdzie jesteśmy, albo gdzie jedziemy i po co. Termin wyjazdu został ustalony na połowę sierpnia, a sama wyprawa miała potrwać kilkanaście dni. Na tydzień przed wyruszeniem, mojemu bratu Maciejowi udało się kupić motocykl (BMW GS1100), w ten sposób po kilku nockach spędzonych na przygotowaniach, dołączył do nas wraz ze swoją dziewczyną Pauliną. Trasa wyprawy Pierwszy smak wschodu Z powodu obfitych opadów wyjazd opóźnił się o kilka godzin i wyruszyliśmy dopiero po 13. Po wjechaniu na autostradę za Lednicą, po 200 kilometrach pojawiły się pierwsze problemyXJotka zaczęła gasnąć. Okazało się, że normalnie paląca niecałe 5 litrów yamaha, na autobanie przy 140km/h zaczęła wciągać ponad 8. Przez opóźnienie i moje piknikowanie przy autostradzie tego dnia nie udało się spełnić założonego celu by dotrzeć do granicy, więc noc spędziliśmy w namiotach w polu pod Rzeszowem. Wraz ze zbliżaniem się do granicy rosła we mnie ekscytacja. W samym punkcie granicznym raczej nikt Brak doświadczenia szybko dał o sobie znad na autostradzie. nie robił problemów by przepuścić motocyklistów przodem. Polska odprawa odbyła się szybko i bezproblemowo, sytuacja wyglądała nieco inaczej po stronie Ukraińskiej, tam nikomu się nie spieszyło. Dostałem do ręki „obiegówkę” którą należało wypełnić, ale był mały szkopuł – była ona wypisana tylko cyrylicą. Zdaliśmy się na Marka, który wprawiony w bojach ze wschodnimi urzędnikami, sprawnie poradził sobie również na bramce gdzie trzeba podać zameldowanie (którego oczywiście nie mieliśmy): -Jaki adres zameldowania?- pyta celnik w okienku. -Sevastopol- odpowiada Marek. -Adres? -Hotel… -Jaki Hotel? -Hotel… Hotel Krym. -Nie ma takiego. -Jest Celnik machnął ręką i kazał jechać dalej. Inny Świat Pierwszym etapem podróży były Karpaty Ukraińskie. Droga od Medyki na południe Ukrainy zrobiła na mnie ogromne wrażenie i wyrobiła błędną opinię, że taki jest cały kraj naszych wschodnich sąsiadów. Wracając do samej drogi, jest ona dziurawa niczym ser szwajcarski (naprawdę, przy tym droga Medyka-Lwów to stół). Omijając dziury wjeżdża się w jeszcze większe dziury, dla mnie to był istny horror. Ruch uliczny również okazał się innym światem. Raz, że głównie jeżdżą stare, rozwalone auta, głównie produkcji radzieckiej. Dwa to kierowcy, którzy potrafią Pod względem jakości dróg różnica po wjeździe jechać pod prąd i nic sobie z tego nie robić, bo omijają z Polski do Ukrainy jest podobna jak z Niemiec dziury. Również w tym celu potrafią nagle skręcić przed do Polski... tobą, na twój pas ruchu… Kierowcom można jeszcze zarzucić, że nie patrzą w lusterka, niektórzy bardzo późno włączają światła (na Ukrainie nie ma całodziennego obowiązku jazdy na światłach), zdarzają się też ciężarówki które jadą w nocy na światłach, ale ciągną przyczepę, która już świateł nie ma. Wjeżdżając w teren zabudowany, ale i poza nim, należy uważać na kury oraz krowy, które po prostu sobie szczęśliwe żyją na wolności. Dodatkowo- jechaliśmy w okresie wypalania traw, które paliły się tak blisko drogi, że momentami jechało się na ślepo. Duży kontrast europy ukazuje również Ukraińska wieś (w drodze na południe nie ma większych miast), panuje tutaj straszna bieda, ludzie są staromodnie ubrani, a budynki czasy świetności mają już dawno za sobą. W oczy od razu rzucają się piękne oraz bogato zdobione cerkwie o lśniących, złotych dachach. Ludzie pomimo wszechobecnego ubóstwa są bardzo życzliwi i towarzyscy. Podczas przejazdu dzieci machają, a starsi obserwują z opuszczoną szczęką i łezką w oku. Ceny są niższe niż w Polsce, ale jednak nie jest tak ze wszystkimi towarami: np. Coca-Cola kosztuje 3,5zł; 0,5kg chałwy 2zł, lecz na przykład owoce, soki oraz mięso są droższe niż u nas. Poczciwa Xj'otka dostała ostry wycisk - nie spodziewałem się takiego wyzwania. Poszukując bazy radarowej dotarliśmy, aż do granicy z Rumunią. Dojeżdżając w nocy do miejsca noclegowego, nad strumieniem zaliczyłem pierwszą glebę- efekt to urwany kufer, który odtąd woziłem przymocowany na kanapie. Następnego dnia dotarliśmy już do właściwych gór. Okazało się, że dwa tygodnie temu były powodzie, wiele dróg było rozmytych, trwały prace nad usuwaniem skutków i budowano nowe mosty. Nasza trasa wiodła drogą wzdłuż białego oraz czarnego Czeremoszu (ukr. Черемош). Okazało się, że to kilkadziesiąt kilometrów offroad’u o gliniastym podłożu. Jedną noc spędziliśmy na podwórku starszej pani, wzdłuż której posesji przepływał strumień, przez który musieliśmy się przeprawić. Starsza pani powiedziała, że dwa tygodnie temu jeszcze go nie było. W jednej z kolejnych miejscowości udało mi się naprawić kufer i przymocować z powrotem na swoje miejsce- do dziś nie wiem jak się dogadałem. Naszym głównym celem w Karpatach było odnalezienie byłej, poradzieckiej bazy radarowej na górze Tomantyk. Celu niestety nie osiągnęliśmy, a w poszukiwaniach dojechaliśmy, aż pod granicę Rumuńską, spotykając po drodze dwie grupy polskich turystów udających się na podobno słynne obserwatorium. Na Karpaty ukraińskie poświęciliśmy tylko 4 dni. Dla mnie był to najlepszy etap wyprawy: prawdziwa dzikość natury (bezdroża, przeprawy przez strumienie, wolność) połączona z ludzką życzliwością na długo utkwią mi w pamięci. Karpaty Ukraioskie są pięknym, dzikim miejscem. Żałuję, że poświęciliśmy na nie tak mało czasu. Kierunek Krym Drugim etapem był Krym, na który ruszyliśmy przez Winnicę (ukr. Вінниця). Po drodze mieliśmy pierwsze i na szczęście ostatnie spotkanie z policją. Jadąc po zmroku nie zauważyliśmy ograniczenia do 60, a jak pokazała suszarka jechaliśmy 88km/h. Cała trójka zapłaciła 150 hrywien (ok. 50zł). Za taki mandat przyszło by zapłacid 450 hrywien od motocykla, więc można powiedzied, że istna promocja, nic tylko brad. Przed samym Krymem stanął rumak Marka, jak się okazało 40 tyś km dla filtru paliwa to nawet dla BMW za dużo. Ciekawa sprawa- w miejscu, w którym się zatrzymaliśmy i zaczęliśmy rozbierad motocykl, w odległości 100 metrów znajdował się sklep z oryginalnymi filtrami Male, które bez problemu pasowały do „Gejesa”. Tak, to powalające zdjęcie zostało zrobione na Ukrainie! Zwiedzanie Krymu zaczęliśmy od Olenevki (ukr. Оленевка)- oszałamiające miejsce! Taką panoramę widziałem pierwszy raz w życiu: klify wysokie na kilkadziesiąt metrów, z krystalicznie czystą wodą Morza Czarnego. Uroku również dodają wszędobylskie dzikie konie. Jest to na pewno miejsce obowiązkowe do zobaczenia na Krymie. Po paru dniach odpoczynku ruszyliśmy dalej. Jadąc wzdłuż klifów zaczęły się pojawiad nierówności na drodze. Podczas jednego z podjazdów zaliczyłem glebę, nic się nie stało, urwałem tylko kufer. Podczas montowania kufra do kanapy, motocykl się przewrócił i tym razem pękła klamka sprzęgła. Nie wiem jak, ale zamocowaliśmy ją na słowo honoru trytkami. Bezdrożami dojechaliśmy do Eupatori (ukr. Євпаторія). Gdy wjeżdżaliśmy na plażę, jakiś facet zaczął energicznie biegad wokół nas machając rękoma, gdy się tylko zatrzymaliśmy od razu nas zaciągnął do ogniska. Sergiej i jego żona Margarita ugościli nas kolacją i miłym towarzystwem. Krym jest półwyspem położonym na południu Ukrainy. Posiada bardzo dobre walory turystyczne ze względu na pogodę, różnorodnośd terenu, zabytki oraz miasta takie jak np. Jałta. Kolejny po Krymie był Sewastopol (ukr. Севастополь), w którym spędziliśmy 2 dni. Wynajęliśmy kwaterę, gdzie mogliśmy zrobid pranie oraz pierwszy raz wziąd prysznic, a mnie ponownie udało się naprawid kufer. Następnego dnia dzięki ukraioskiemu koledze, w Ninji udało się wymienid klamkę sprzęgła u jednego z garażowców, który również miał xjotkę. Interes życia to to nie był, ponieważ za złamaną klamkę wziął 200 hrywien (80zł). Noc w Feodosi spędzamy na plaży. Droga z Sewastopola do Jałty (ukr. Ялта) jest obfita w piękne widoki, nawierzchnia jest z dobrego asfaltu, często są dwa pasy ruchu. W samej Jałcie z powodów dużych kolejek zrezygnowaliśmy z zwiedzenia Jaskółczego Gniazda. Z Feodosi (ukr. Феодосія) odbyliśmy kilkugodzinny rejs na złote wrota- są to formy skalne w postaci wrót w pobliżu brzegu. Rejs statkiem trwał półtorej godziny i kosztował około 40zł. Nad Morze Azowskie, gdzie mieliśmy się spotkad z Markiem, który nie był zainteresowany rejsem, mnie i brata prowadziła nawigacja. Droga przez długi czas wiodła przez bezdroża i po kilkudziesięciu kilometrach zamieniła się w pole. Zastała nas noc, podczas szukania dogodnego miejsca na rozbicie namiotów okazało się, że prawidłowa droga jest 20 metrów od nas. Po bojach z przejazdem przez pole udało nam się nocą dojechad do Marka. 100 metrów od plaży, na której obozowaliśmy znajdował się stary, zrujnowany hotel. Był on w większości porośnięty przez krzewy, długo się zastanawiałem jak hotel w takim dogodnym położeniu mógł splajtowad. Opuszczony i zapomniany przez ludzi hotel znalazł zainteresowanie i opiekę wśród bujnej roślinności. Pożegnanie z Ukrainą Z Krymu wracaliśmy przez Kosę Arabacką, lecz nim zaczęła się ona na dobre trafiliśmy na kolejną przygodę po zmroku. Po kilkunastu kilometrach po tankowaniu GS Marka stanął i ani myślał ruszyd, po zlaniu paliwa do baniaków okazało się, że odczepił się przewód paliwowy od pompy. Następnego dnia przed południem spotkaliśmy grupkę polaków na Fazerach, bodajże z Łodzi (pozdro!). Nawierzchnia Kosy była piaszczysta i występowała „tarka”, najlepiej było jechad 30km/h lub 100km/h. Ja na XJocie oczywiście wybrałem tą pierwszą opcję. Obierając kierunek w stronę granicy zwiedziliśmy jeszcze Lwów (ukr. Львів), piękne stare miasto z wieloma polskimi akcentami. Niestety trzeba uważad na bardzo śliski oraz nierówny bruk przecinany torami. Do Polski wróciliśmy po 15 dniach podróży i około 6500 kilometrach. Pomnik Adama Mickiewicza we Lwowie. Kosa Arabacka to ponad 100 kilometrów szutrowej drogi. Relacja została napisana ponad półtora roku po wyjeździe i jak już wspominałem jechałem na nią trochę na gapę, dlatego jest ona trochę pobieżna.