Gatunkowe pogranicze
Transkrypt
Gatunkowe pogranicze
Gatunkowe pogranicze Ray Bradbury Człowiek Ilustrowany (The Illustrated Man) Recenzja zbioru opowiadań science-fiction Borys Jagielski Wydawnictwo i rok wydania: Prószyński i S-ka. 1999 Rok pierwszego wydania: 1951* Liczba stron: 250 Oprawa i wymiary: miękka, 14 x 20 cm ISBN: 83-7255-401-3 Tłumaczenie: Paulina Braiter Czy w fantastyce naukowej znajdzie się miejsce dla opowieści grozy? Nie horrorów, w którym wciąż nowe inkarnacje Obcego gonią Ripley w różnorakich sceneriach, lecz dla podszytych nutką niewiadomego utworów z dreszczykiem, w którym niepokojące zawsze równa się zagadkowemu? Czytelnicy nie znający twórczości Bradbury’ego pokręcą zapewne przecząco głowami. Gatunek dzieli się przecież na hard s-f, kosmiczną operę i cyberpunk. Gdzie tu miejsce dla horroru z prawdziwego zdarzenia? Oczywiście, że na siłę zawsze można coś wcisnąć, ale mieszając elementy grozy z fantastyką naukową otrzymamy zapewne heterogenny miszmasz. Połączenie takie będzie prawdopodobnie sprawiało wrażenie sztucznego, a w najlepszym razie linia dzieląca dwa gatunki będzie wyraźnie widoczna. Innymi słowy, otrzymamy horror z elementami s-f bądź vice versa. Tymczasem Ray Bradbury od przeszło pół wieku konsekwentnie pokazuje, że wcale tak być nie musi i że stworzenie błyszczącego, doskonale gładkiego stopu fantastyki naukowej z grozą jest jak najbardziej możliwe. Bowiem Bradbury to autor na stałe wpisany do annałów science-fiction, o którego jednakże z powodzeniem mógłby upomnieć się i horror. Swoją twórczością udowadnia coś, co powinno uchodzić — a niestety tak się nie dzieje — za truizm: Fantastyka naukowa to w końcu opowieści o nieznanym, niezrozumiałym, tajemniczym. A przecież na takim gruncie najłatwiej zasiać w duszy czytelnika niepokój. „Szesnaście ilustracji, szesnaście opowiadań. Ray Bradbury pokazuje nam je pojedynczo. (...) Scenografia ciągle się zmienia. Bohaterami nie zawsze są ludzie. Lecz opowiadania i tak zawsze mówią o nas samych.” Faktycznie. Nie tylko elementom dreszczowca utwory Bradbury’ego zawdzięczają swą unikalność. Równie wyraźne są w jego prozie wątki psychologiczne i to właśnie im przyjrzymy się w pierwszej kolejności. Isaac Asimov stwierdził: „Bradbury nie pisze science-fiction, lecz social-fiction.” Dobry Doktor użył tu określenia „social-fiction” w innym znaczeniu niż to zajdlowskie, ponieważ w centrum uwagi Bradbury’ego zwykle znajduje się człowiek. Czasem jako jednostka, czasem jako fragment społeczeństwa właśnie, lecz trudno odnaleźć u niego fascynację wzorcami socjologicznymi. Potwierdza to wypowiedź autora: „Science-fiction jest wyśmienitym młotkiem. Gdy jest to konieczne, czasem robię z niego użytek i walę kogoś po głowie, by ludzie zostawili innych ludzi w spokoju.” W zbiorze „Człowiek Ilustrowany” odnajdziemy szesnaście opowiadań. Spięto ją klamrą tytułowego Człowieka Ilustrowanego, mężczyzny o skórze pokrytej niezwykłymi, żywymi tatuażami, z których każdy opowiada jakąś historię. Klamra owa żadnego wpływu na opowiadania właściwie nie ma. Nie dodano jej jednak na siłę. To oryginalne narzędzie, przy pomocy którego Bradbury wzmacnia liryczne akcenty swych utworów, a bajkowy wydźwięk tworzony jest zwykle przy pomocy oszczędnie dawkowanych opisów sytuacyjnego tła. W rezultacie otrzymujemy opowiadania o zwartej, logicznej fabule, które nasycono poczuciem dziwności, inności, wyobcowania. Wrażenia owe znamiennie przyczyniają się do uwypuklenia elementów grozy. Obiecałem jednak, że najpierw opowiem o wątkach psychologicznych. W jaki sposób na płaszczyźnie fabularnej manifestuje się psychologia w „Człowieku Ilustrowanym”? Ray Bradbury nie sili się na freudowską złożoność. Mimo to akcja jako taka często schodzi na plan dalszy. Po dotarciu do sedna każdego z opowiadań naszym oczom ukazuje się zazwyczaj pojedyncze uczucie, jakie niczym cicho pracujący motor napędza całość. W „The Veldt” jest nim granicząca z nienawiścią niechęć pary dzieci do własnych rodziców; w „Kaleidoscope” — niepewność człowieka skazanego na straszną śmierć; w „The Other Foot” — pragnienie niewyrafinowej zemsty; w „Usher II” — pragnienie zemsty subtelnej; w „The Man” — niewiara i zwątpienie. I tak dalej, i tak dalej. Te psychologiczne motywy nadają opowiadaniom humanistyczny charakter, lecz nie ma niestety róży bez kolców. W ostatecznym rozrachunku przyćmiewają one sztafaż fantastycznonaukowy i nie wytrzymują starcia z lemowską brzytwą. Oprawę science-fiction można by bez większych trudności i bez szkody dla reszty utworu w większości przypadków usunąć, przerobić. Tym sposobem otrzymalibyśmy szesnaście nowel jak najbardziej mainstreamowych. Czy przyczepiony luźno sztafaż stanowi siłę, czy też wadę twórczości Bradbury’ego, musicie osądzić sami. Elementy horroru przejawiają się w książce z różnym poziomem natężenia. Typową grozą wieje tylko w otwierającym zbiór „The Veldt” i w zamykających go „Zero Hour” i „The Playground”. Tych opowiadań nie powstydziłby się sam King, choć niewykluczone, że zagęściłby je trochę w typowy dla siebie sposób. W pozostałych utworach natomiast występuje poczucie zagrożenia, niepokoju bądź po prostu beznadziei („personal horror”?). Jedno jest pewne — Bradbury’emu daleko do miana optymisty. Wszystko maluje w czarnych barwach, lecz przecież i tematyka jego utworów jest bardziej lub mniej ponura. Trudno pisać wesoło o końcu świata (choć byłby to ciekawy eksperyment literacki) czy o małżeństwie ściganym w czasie przez bezwzględnych wywiadowców. Dzisiejszego czytelnika rażą w „Człowieku Ilustrowanym” liczne fantastycznonaukowe archaizmy. Wizja morderczej wędrówki przez tropikalny las porastający całkowicie powierzchnię Wenus jest na początku XXI w. po prostu śmieszny i zabija prawie całkowicie ducha opowiadania „The Long Rain”. Końca świata nie boimy się dziś tak jak podczas zimnej wojny, więc wymowa dwóch kolejnych utworów traci na sile, tym bardziej, że przedstawiono w niej apokalipsę w mało oryginalny sposób (choć fachowo pod względem stylistycznym). A nagminnie pojawiająca się rakieta, co rusz skądś startująca lub gdzieś lądująca, też nie przemawia do wyobraźni, a przecież wystarczyło użyć zamiennie określenia „pojazd”. Rakieta jest w ogóle w twórczości Bradbury’ego interesującym rekwizytem. Często to tylko pretekst do przylepienia opowiadaniu etykietki s-f; służy jako wymówka dla umieszczenia akcji w świecie odmiennym od naszego, lecz kosmos z reguły w ogóle nie występuje. Czy warto wspominać o fabule poszczególnych opowiadań? Wykazałem chyba, iż akcja nie odgrywa u Bradbury’ego roli takiej jak na przykład u Clarke’a czy Asimova. Kilka opowiadań wyróżnia się mimo wszystko ze względu na samą tematykę. „The Man” to oryginalne, pełne zadumy nawiązanie do postaci Chrystusa. „The Last Night of the World” stanowi znakomity przykład umiejętności pisarza do łączenia niezwykłego ze zwyczajnym. „Usher II” oddaje hołd Edgarowi Allanowi Poemu i jego opowiadaniu „Upadek domu Usherów”, a „No Particular Night or Morning” poświęcone jest z kolei filozofii George’a Berkeleya. „Marionettes, Inc.” to jeden z nielicznych bradbury’owych utworów z robotami. I wreszcie znamienne jest, że w najstraszniejszych opowiadaniach w zbiorze („The Veldt”, „Zero Hour”, „The Playground”) negatywną rolę odgrywają dzieci. W zależności od czytelnika, mariaż elementów fantastycznonaukowych, psychologicznych i grozy może być walorem bądź przekleństwem „Człowieka Ilustrowanego”. Ja niestety trochę się zawiodłem. Koktalj, który otrzymałem, jest literacką rzadkością i prezentuje się bardzo apetycznie, mnie jednak koniec końców nie smakował. Do szklanki wlano poza tym kilka składników zgorzkniałych ze względu na swą przestarzałość. W „Rakietowych szlakach” aż tak bardzo nie przeszkadzały, tu jednak już tak. Stąd właśnie taka, a nie inna ocena. Nie zmienia to faktu, iż twórczość Bradbury’ego stanowi ewenement w fantastyce naukowej i po prostu musicie się z nią zapoznać. W tym celu sięgnąć możecie właśnie po „Człowieka Ilustrowanego” bądź po którąś z pozostałych książek pisarza. Aldous Huxley miał sporo racji mówiąc, że jest to „jeden z największych wizjonerów naszych czasów”. OCENA: 7/10 * Recenzję pisałem w oparciu o tłumaczenie brytyjskiej edycji wydanej przez oficynę „Rupert Hart-Davis” w 1952 r. Po raz pierwszy książka ujrzała natomiast półkę księgarską w USA za sprawą „Doubleday” (1951 r.). Mówię o tym, ponieważ zawartość obu edycji różni się trochę od siebie. W brytyjskim wydaniu nie pojawiły się opowiadania „The Rocket Man”, „The Fire Balloons”, „The Exiles” i „The Concrete Mixer”, które zastąpiono „Usher II” i „The Playground”. Polskie wydanie, które opisałem w nagłówku, to *p*najprawdopodobniej*p* tłumaczenie edycji amerykańskiej. Oto kompletna lista utworów, jakie pojawiły się w „mojej” wersji (z pominięciem „ilustrowanego” prologu i epilogu). W nawiasie pierwotny rok publikacji w czasopiśmie. Polskich tytułów opowiadań nie znam, na własne tłumaczenie się nie siliłem. The Veldt (1950 r., pod tytułem „The World the Children Made”) Kaleidoscope (1949 r.) The Other Foot (1951 r.) The Highway (1950 r., pod pseudonimem Leonard Spaulding) The Man (1949 r.) The Long Rain (1950 r., pod tytułem „Death-by-Rain”) Usher II (1950 r., pod tytułem „Carnival of Madness”) The Last Night of the World (1951 r.) The Rocket (1950 r., pod tytułem „Outcast of the Stars”) No Particular Night or Morning (napisane specjalnie dla tego zbioru) The Fox and the Forest (1950 r., pod tytułem „To the Future”) The Visitors (1948 r.) Marionettes, Inc. (1949 r., drukowane także pod tytułem „No Strings Attached”) The City (1950 r., pod tytułem „Purpose”) Zero Hour (1947 r.) The Playground (1953 r.)