Zmarzlik_J_2011_Od_redakcji

Transkrypt

Zmarzlik_J_2011_Od_redakcji
Od redakcji
Krzywdzenie emocjonalne jest niestety bardzo często występującą formą złego traktowania
dziecka. Towarzyszy ono zawsze krzywdzeniu fizycznemu i seksualnemu. Bez specjalistycznych diagnoz wiemy, że cierpienie emocjonalne jest tłem wymiernych szkód fizycznych wyrządzanych dzieciom przez nieodpowiedzialnych czy wręcz patologicznych opiekunów. Doświadczenia osób pracujących z dziećmi i rodzinami wskazują jednak, że poniżające, ośmieszające, manipulujące traktowanie dzieci jest również powszechnie stosowanym narzędziem
wychowawczym i sposobem komunikowania się w rodzinach.
Złe, obraźliwe, raniące słowa padają z ust rodziców jakby bezwiednie, mimochodem, bez
ważenia ich znaczenia i bez refleksji nad ich skutkami. Czasami służą rozładowaniu rodzicielskiej złości, czasami niosą fałszywy przekaz wychowawczy, mający utrwalić w dziecku informację o jego nagannym zachowaniu czy postawie.
Repertuar raniących słów i zachowań zdaje się być niewyczerpany: ordynarne, obraźliwe,
poniżające zwroty, ignorowanie, ośmieszanie, szantaż emocjonalny, warunkowanie miłości,
izolacja od otoczenia, chłód w relacji i nieprzewidywalność reakcji, porównywanie i pomniejszanie znaczenia, nieszanowanie potrzeb i indywidualnych możliwości — to wciąż niepełna
lista metod wpływania i sposobów kontaktowania się z dzieckiem.
Ofiarami przemocy emocjonalnej są dzieci wychowujące się w rodzinach, w których
krzyk, ordynarny, prostacki język, brak szacunku do drugiego człowieka są stałym, utrwalonym sposobem codziennego funkcjonowania. To samo doświadczenie nie omija dzieci w rodzinach, w których słowa są dobierane starannie i celnie, upokorzenie jest wpisane w metodę
wychowawczą, a chłód emocjonalny postrzegany jako cnota.
Bywa, że dzieci wykorzystywane seksualnie przez najbliższych sądzą, że tak dzieje się we
wszystkich domach, ale na ogół przeczuwają, że to, czego doświadczają, nie jest w porządku.
Bywa, że dzieci bite są przekonane, że na bicie zasługują, ale gdzieś na dnie budzi się w nich
bunt i złość wobec dręczyciela. Dziecko, które słyszy, że jest kretynem powoli, niezauważalnie
staje się tym kretynem. I nigdy nie pomyśli, że może być wspaniałe, jedyne, nadzwyczajne, że
może być szczęściem, dumą i radością rodziców, że… jest w porządku.
Z czasem ten „kretyn” wrasta jak pasożyt, dolegliwy, nieusuwalny, rośnie wraz z dzieckiem, a czasem wydaje się większy od swojego nosiciela. Jest jak niewidzialna pieczęć, która
stygmatyzuje na całe życie, czyni życie niepełnym, mniej satysfakcjonującym, jakoś gorszym,
podszytym lękiem. Lękiem, że starannie skrywana ułomność zostanie odkryta, że „kretyn”
kolejny raz zatriumfuje.
Przemoc emocjonalna może zrujnować psychikę dziecka na całe życie, może być przyczyną samobójstw, chorób psychosomatycznych, uzależnień, trudności w budowaniu relacji
partnerskich i osiąganiu satysfakcji zawodowej.
W praktyce terapeutycznej profesjonalistów pomagających dzieciom krzywdzonym leczenie konsekwencji urazów psychicznych to wyzwanie nieczęsto zakończone sukcesem.
Mamie Wiktora nic w życiu nie wyszło. Kiedyś studiowała, ale przerwała po trzecim roku, bo nie znalazła w sobie pasji do ekonomii, a zaczynać czegoś nowego od początku nie chciała. Kiedyś miała narzeczonego, ale przed ślubem miłość wygasła i tylko Wiktor, jak zemsta losu, przypominał o nieudanym związku.
To Wiktor zablokował jej drogę do innych szans, innych mężczyzn, innego życia. Mama Wiktora jest odpoDziecko krzywdzone • nr 4 (37) 2011
wiedzialna, pracuje, bierze dodatkowe zlecenia, odkłada coś na lokatę, no i wychowuje Wiktora. Wie, że za
błędy się płaci i ponosi konsekwencje. I tak męczy się już dziesięć lat. To, że Wiktor przyszedł na świat, to
oczywiście błąd jej młodości, nie sprawa dzieciaka, ale mógłby docenić poświęcenie matki, zrozumieć, jaka
jest nieszczęśliwa, odwdzięczyć się, dać jakąś satysfakcję. Niestety Wiktor, jakby na przekór swojemu imieniu, jest obrazem klęski, a nie sukcesu. Od zawsze był trudny i złośliwy. Jako niemowlak stale bez powodu
płakał, karmiony gryzł matkę w piersi — taka żmija z własnego łona. Do tej pory nie nauczył się załatwiać i sika w nocy do łóżka — „lejek, strażak” się go nazywało, ale brak mu ambicji i nic go nie zawstydza.
Kiedyś w przedszkolu miał narysować portret mamy, to jakąś kozę z rogami namazał — złośliwy kretyn.
Skąd w nim tyle złośliwości? — mama chłopca ciągle zadawała sobie to pytanie. Teraz Wiktor budzi duży
niepokój swojej mamy, chyba cofa się w rozwoju: jąka się jak go o coś najprostszego zapytać albo wywali te
swoje oczy jak żaba i udaje, że nie rozumie.
Wiktor jest drobnym, pochmurnym dzieckiem. Usiadł przy stole, podpierając głowę obiema rękami. Niespecjalnie zainteresował go marynarski wystrój pokoju, skupił się na gładkiej powierzchni blatu i rytmicznym
stukaniu piętą w podłogę. Nie chciał rozmawiać na żaden temat, nie interesowały go puzzle, album z samolotami, minigolf i miniperkusja. Cały czas trzymał swoją głowę jakby się bał, że ktoś mu ją zabierze. To nie było
udane spotkanie. Później okazało się, że chłopiec był przekonany, że trafił do takiego specjalnego lekarza, który
zajrzy mu do głowy, wybije z niej złośliwość i naleje rozumu. W wieku dziesięciu lat niby nie wierzy się w takie głupoty, ale głowy na wszelki wypadek pilnował. W ogóle Wiktor na wszelki wypadek był bardzo ostrożny w kontakcie, nie ufał dorosłym, bał się oceny, wycofywał z zadań, jeśli nie widział ustawicznej akceptacji.
Widoczne były silne objawy wegetatywne: drżenie i pocenie dłoni, przyspieszony oddech, nerwowe przełykanie śliny. Chłopiec przy wykonywaniu niemal wszystkich zadań spodziewał się porażki, stale dopytywał, czy
inni potrafią zrobić to lepiej. Po pewnym czasie, gdy poczuł się swobodniej i bezpieczniej spytał współczująco
psychologa, czy bardzo się zmęczył z takim kretynem jak on. Wiktor nie miał wielu marzeń, nie chciał polecieć
w kosmos, nie chciał komputera ani iPoda, chciał tylko, żeby mama go bardziej polubiła.
Mama Wiktora przyprowadziła go do Fundacji, bo chciała coś zmienić, czuła, że jest na granicy cierpliwości, że Wiktor ją drażni i męczy i jak ktoś z nim czegoś nie zrobi, to dłużej nie wytrzyma. Chciała go
gdzieś wysłać, może do jakiegoś internatu albo szpitala.
Praca z matką skoncentrowała się przede wszystkim na pracy terapeutycznej dotyczącej jej własnych
problemów. Na ówczesnym etapie nie była ona gotowa empatycznie reagować na swoje dziecko. Była tak
skoncentrowana na swoich problemach, niskim poczuciu własnej wartości, niezadowoleniu z podejmowanych przez siebie decyzji i poczuciu krzywdy, że nie była w stanie zrozumieć i poczuć krzywdy dziecka.
Niewskazane byłoby również zbyt natrętne uświadamianie matce, że jej postępowanie jest krzywdzeniem,
przemocą wobec drugiego człowieka. Wzmacnianie poczucia winy tylko pogarsza sytuację i powiększa niechęć do obiektu krzywdzenia. Z różnych powodów więź matki z dzieckiem została zaburzona już na samym początku. Dalsze lata były tylko pogłębieniem tego zaburzenia.
W trakcie terapii własnej matka spotykała się również z terapeutą dziecka, otrzymywała od niego
wskazówki wychowawcze dotyczące aktualnych problemów. Terapeuta dziecka starał się nie oceniać matki,
nie stawiać jej zbyt rygorystycznych warunków. Pełnił raczej rolę życzliwego doradcy.
Mimo początkowo wątłych podstaw do pracy, po kilku miesiącach zaczęto obserwować wyraźną poprawę w relacjach matki z dzieckiem. Matka — pracując nad własną samooceną — zaakceptowała również
wyobrażenie siebie jako wystarczająco dobrej matki, której dziecko nie istnieje po to, aby stwarzać problemy
i dyskomfort. Nie jest kolejnym dowodem jej nieudanego życia. W trakcie spotkań terapeutycznych matka
miała okazję nazwać i uwolnić złość do siebie, losu, otoczenia. Zmniejszyło to napięcie w relacjach z dzieckiem, a także odbarczyło je, jako dotychczasowego, jedynego odbiorcy frustracji matki.
Nie należy spodziewać się szybkich, spektakularnych efektownych zmian. Matka ma przekonanie, że
dziecko jej nie lubi, a ono — doznając odrzucenia codziennym zachowaniem — potwierdza to. Oboje nie
Dziecko krzywdzone • nr 4 (37) 2011
ufają sobie, są na siebie zamknięci, zbyt wiele oczekują we wzajemnych relacjach oraz oboje mają wyidealizowany obraz matki i dziecka. Obraz, który być może nigdy się nie spełni, a konfrontacja z rzeczywistością
ciągle rozczarowuje.
Dorota ma siedemnaście lat i już prawie nie jest dzieckiem. Dorota przyszła do Fundacji zadać ważne
dla siebie pytanie — czy ma po co żyć? Niełatwo bez ucieczki w banał na nie odpowiedzieć. Dorota oczekiwała konkretu, oczekiwała czegoś, co nadałoby sens jej istnieniu, bo w sobie i swoim dotychczasowym
życiu tego sensu nie znalazła. Całe jej życie było zabieganiem o miłość rodziców; żeby zauważyli, pochwalili, powiedzieli „córeczko”. Ale czy takie nic jak Dorota można kochać? Czy zasługuje na to, by żyć jałowe
krówsko, z którego nie ma pożytku, a do żarcia pierwsze, tępe krówsko, które zrobi karierę, piorąc cudze
brudy i rozlazłe krówsko, którego żaden chłop nie zechce? Dorota była uczennicą handlówki, rodzice pracownikami instytutu naukowego i był jeszcze brat — udane dziecko, student uniwersytetu.
Psycholog Fundacji chciał zaprosić matkę dziewczyny na rozmowę, ta — wysłuchawszy kilku słów zaproszenia — rzuciła słuchawką. Dorota więcej nie przyszła. Za dwa miesiące kończyłaby osiemnaście lat,
sąd rodzinny nie zdążył zareagować.
Niezwykle trudno jest zmierzyć szkody wyrządzone emocjonalnym krzywdzeniem.
W obronie własnej godności, dla zachowania wyidealizowanego obrazu rodzicielskiej troski
w życiu dorosłym zaprzeczamy doznawanym w dzieciństwie krzywdom, zniewagom i upokorzeniom. Bagatelizujemy i pomniejszamy odczuwany wówczas ból, wstyd i wściekłość.
Aktualne niepowodzenia, straty, niewykorzystane szanse, niespełnione związki przyjmujemy jako należny nam „kretynom”, „gnojom”, „nieudacznikom”, zasłużony i jakże dobrze znany życiowy ekwipunek.
Jolanta Zmarzlik
terapeutka, członek kolegium redakcyjnego
kwartalnika Dziecko Krzywdzone
Dziecko krzywdzone • nr 4 (37) 2011