Wędzicha Wiktor Kl. VI Polska- Brazylia 1:1

Transkrypt

Wędzicha Wiktor Kl. VI Polska- Brazylia 1:1
Wędzicha Wiktor
Kl. VI
Polska- Brazylia 1:1
- Bardzo późno kończą się te mecze! Przecież kibice - dzieci rano wstają do szkoły narzekała mama.
Kibic - dziecko, czyli ja ziewało, ale dzielnie wgapiało się w telewizor. Mecz PolskaBrazylia oglądali chyba wszyscy na moim osiedlu. Myślę, że wszyscy w Polsce, może w
Brazylii też?
- Wiktor, idź już spać, jutro będzie problem ze wstawaniem!
- Za chwilkę, jeszcze pięć minutek…
- Ola, młody, spadniesz z ławki - nagle usłyszałem czyjś głos.
To na pewno nie mówiła moja mama. Otworzyłem oczy, rozejrzałem się. Plaża, szum wody,
muzyka (samba???), śmiechy...
- Gdzie ja jestem? - przestraszyłem się nie na żarty.
- Jak to gdzie? W Brazylii, w Rio de Janeiro - ktoś roześmiał się i usiadł obok mnie.
Młody, ciemnoskóry chłopak był ubrany w żółtą koszulkę i zielone spodenki. Patrzył na mnie
przyjaźnie i z uśmiechem. Miał ciemne włosy, brązowe oczy. Wyglądał na mojego
rówieśnika.
- Gdzie ?! - krzyknąłem zaskoczony.
- Co się tak dziwisz? Nie zachowuj się jakbyś spadł z księżyca. Chociaż jak patrzę na ciebie
to widzę, że ubrany jesteś niecodziennie, trochę jak kibic z Polski. Wiem, co mówię, wczoraj
oglądałem mecz Brazylia – Polska.
- Jaki wynik? - szybko spytałem.
- Człowieku, remis 1:1. Nie pamiętasz tego naszego narodowego szoku? Myśleliśmy, że
wygramy, a tutaj taka niemiła niespodzianka. Bramkę strzelił Blascz.. Blasczs…
- Błaszczykowski - podpowiedziałem.
- O, nieźle ci to poszło, bardzo trudne nazwisko. Dobrze, że mówisz po portugalsku, tak jak
ja, bo pomyślałbym, że faktycznie jesteś z Europy.
- Ja? Po portugalsku? Nic nie rozumiem - byłem mocno zszokowany.
- Zgrywus z ciebie. Jak masz na imię? Ja jestem Pedro.
- Wiktor.
- Super. Idziemy coś zjeść? Może tam do baru. Podają nasze najlepsze i najbardziej znane
danie – Feijoadę.
Musiałem mieć bardzo dziwną minę, bo Pedro objaśnił, że jest to gulasz z czarnej fasoli,
suszonego mięsa, wędzonych kiełbasek, liści laurowych, pieprzu, czosnku, cebuli i ryżu.
Brzmiało całkiem smacznie, a czułem coraz większy głód.
- Do tego możemy się napić sucos, chyba że wolisz aqua de coco.
- Sucos? Aqua co?
- Sucos to sok owocowy, a aqua de coco to sok pity przez słomkę bezpośrednio z zielonego
kokosa.
- No tak, oczywiście - przytaknąłem zrezygnowany.
- Chodź za mną.
Ruszyliśmy plażą. „Skoro już tu jestem, to pochwalę się swoją wiedzą”- pomyślałem.
- To Copacabana - powiedziałem.
- Tak, ale nie idziemy do końca. To aż cztery kilometry, skręcimy tam, w pobliżu stacji metra
przy Siqueira Campos.
Mijaliśmy drogie hotele, restauracje i bary. Wszędzie słychać było muzykę i wesołe głosy.
- Jest! - nagle krzyknąłem.
- Kto? Co? - zapytał Pedro.
- Pomnik Jezusa Odkupiciela.
- Oczywiście, stoi tutaj, na tej górze Corcovado od 1931 roku. Wiesz, ile ma metrów
wysokości?
- Jasne, 38 - pochwaliłem się.
- Wiesz, dziwny jesteś - zaśmiał się Pedro - ale polubiłem cię.
Gdy zjedliśmy to dziwne, ale smaczne danie, mój nowy kolega zapłacił kilka reali (tak
nazywają się brazylijskie pieniądze) i poszliśmy dalej.
- Gorąco tutaj, jak na…- zawahałem się.
- Jak na luty - dokończył Pedro- To w końcu jeden z najcieplejszych miesięcy w roku. Może
popływamy? Sprawdzałem temperaturę wody, ma 25 stopni.
- 25 stopni?! Bałtyk nigdy taki nie będzie - szepnąłem.
Wykąpaliśmy się i położyli na plaży. Było pięknie jak w bajce. Ciepło, miękko, tylko w
pobliżu ktoś zaczął niepotrzebnie krzyczeć. Zakłócał mi spokój! Odwróciłem się na bok, ale
ciągle ktoś hałasował nad moim uchem.
- Wiktor, Wiktor!
Zerwałem się zły i zdenerwowany. Jaki byłem zdziwiony, gdy zobaczyłem nad sobą mamę.
- Synku, przespałeś mecz - uśmiechała się.
- Jaki wynik? - zapytałem.
- Miła niespodzianka. Remis, 1:1