Małgorzata Wychowaniec, kl.VIb Przyjaźń dziecka z dorosłym Mam
Transkrypt
Małgorzata Wychowaniec, kl.VIb Przyjaźń dziecka z dorosłym Mam
Małgorzata Wychowaniec, kl.VIb Przyjaźń dziecka z dorosłym Mam na imię Magda. Mieszkam w krakowskim domu dziecka. Nie znam swoich biologicznych rodziców i nie potrafię sobie wyobrazić, jak wygląda życie rodzinne. Mam 9 lat. Z natury jestem bardzo promienna i zawsze wesoła, ale czasem potrafię zamknąć się w sobie i nic nie mówić. Jestem nieufna wobec dorosłych. - Obiad! Dziewczynki, chodźcie już - poprosiła nas pani Ania i wychodząc z pokoju, dodała Madziu, po obiedzie przyjdź do mnie do gabinetu. Jadłam niespokojnie i rozmyślałam, czego ta pani może ode mnie chcieć. Gdy zapukałam do drzwi i usłyszałam – proszę, od razu weszłam, a tam zobaczyłam…panią Anię i jakąś parę nieznanych mi dorosłych. Na pierwszy rzut oka wyglądali na dość miłych i byli młodzi. - Madziu, podejdź no bliżej i przedstaw się - z uśmiechem powiedziała pani Ania, jakby miała jakąś świetną nowinę. -Na imię mam Magda. Mam 9 lat i chodzę do szkoły obok domu dziecka. Jestem w trzeciej klasie - wypowiedziałam to jednym tchem i na końcu ładnie dygnęłam. - Adam, ona jest prześliczna, co ty na to?- powiedziała obca kobieta do mężczyzny o imieniu Adam. - Madziu, wyjdź na chwilę i poczekaj pod drzwiami, bo my musimy porozmawiać - mówiąc to pani Ania patrzyła na mnie uśmiechnięta. Siedziałam pod tymi drzwiami dość długo, gdy nagle wychyliła się głowa obcej kobiety: - Wejdź - powiedziała. Była bardzo uśmiechnięta, - Madziu, ci państwo są małżeństwem: pani Ewa i pan Adam Notowscy. - Mówiąc to pani Ania pokazała na nich ręką. - Oni nie mogą mieć własnych dzieci i bardzo chcieliby cię adoptować. - Gdy to powiedziała, nastała cisza. Zawsze marzyłam o rodzicach, rodzinie i domu, a gdy nagle to wszystko mogło być realne, nie wiedziałam co powiedzieć. Odebrało mi mowę, ale kiwnęłam głową, że tak, że się zgadzam. Odtąd spotykaliśmy się częściej. Odbierali mnie ze szkoły i zabierali na lody, chodzili ze mną na spacery. Czas szybko mijał. Nawet ich troszkę polubiłam, ale jeszcze im nie zaufałam. Ciągle mówiłam do nich po imieniu. Gdy nadszedł dzień przeprowadzki, spakowałam wszystkie swoje rzeczy z pokoju, żegnałam się chyba godzinę, ale oni i tak mieli czas. Gdy wsiadałam do auta, to się popłakałam. Nowy dom był piękny, dwupiętrowy, cały wymalowany na żółto z oknami o brązowych ramach i identycznym kolorem dachu. Gdy zaprowadzili mnie do mojego pokoju, nie wiedziałam co powiedzieć. Był duży, zielono-biały. - Oto twoje królestwo. Możesz się tu bawić, uczyć i robić, co chcesz. I jeszcze jeden drobiazg: mów mi mamo, a Adamowi tato, dobrze córeczko? I to właśnie zdanie utkwiło mi najbardziej w pamięci, gdyż jeszcze nikt tak do mnie nie powiedział. Przytuliłam się do nich, a oni tak jak ja też chyba nie wiedzieli, co powiedzieć. Później zostawili mnie samą w pokoju, abym mogła rozpakować swoje rzeczy i zorientować się gdzie co jest. Potem był obiad, wspólne gry planszowe, kąpiel i tato czytał mi bajki na dobranoc, a później dał mi buziaka i wychodząc zapytał: -Czy zostawić włączone światło na korytarzu, żebyś się nie bała? -Tak. Dobranoc - powiedziałam i obróciłam się na drugi bok. I tak minęły dwa tygodnie, gdyż moi ’’rodzice’’ wzięli sobie urlop, by się ze mną zapoznać. Starałam się zaufać nowym rodzicom, ale to najwidoczniej było za wcześnie jak dla mnie, a oni? Oni traktowali mnie jak swoje własne dziecko, nie było żadnych barier pomiędzy nami. Bardzo ich lubiłam, ale bałam się, że mogą mnie oddać do domu dziecka. Rodzice zauważyli chyba, że jeszcze im nie ufałam i pewnego dnia stało się coś niezwykłego. Przyjechali do mnie pod szkołę wcześniej i powiedzieli, że mają dla mnie niespodziankę. Jechaliśmy na obrzeża Krakowa. Samochód zatrzymał się przed budynkiem, z którego było słychać szczekanie psów. - Madziu, ubierz czapkę, bo będziemy chodzić trochę po dworze - powiedziała do mnie mama i wzięła mnie za rękę. Weszliśmy do budynku. - Jesteśmy w schronisku. Domyślaliśmy się z Adamem, że jeszcze nam nie ufasz, więc możemy zaadoptować jakieś zwierzątko, które będzie twoim najlepszym przyjacielem. Co ty na to?- zapytała mnie mama i szczerze się uśmiechnęła. - Świetnie!- pisnęłam z radości. - Bardzo chciałabym mieć małego kotka, którego nazwę Fala - wypowiedziałam jednym tchem. W domu dziecka chciałam mieć zwierzątko, ale było to nierealne. Wybrałam malutkiego kotka o krótkiej szarej sierści. Tata poszedł do auta po karton, by jakoś przewieźć kota do domu. Fala zamieszkała u mnie w pokoju. Mijał dzień za dniem, i miesiąc za miesiącem. Naszedł grudzień i zbliżały się Święta. Pewnego dnia mama weszła do mojego pokoju: - Madziu, co powiesz na to, byśmy odwiedzili dom dziecka i złożyli życzenia świąteczne pani Ani i wszystkim innym?- zaproponowała mi i czekała na moją odpowiedź. - To świetny pomysł, zrobię kartkę świąteczną, ty napiszesz życzenia, a Adam nas zawiezie i każdy będzie miał swój udział. Zgadzasz się? - Mówiąc to już szukałam kredek i kartek. - Dobrze, ale na razie nie zaczynaj malować, tylko chodź na obiad, bo tato już nalewa zupę mama wzięła mnie z rękę i zeszłyśmy na dół. W trakcie obiadu tata powiedział: - Córeczko, w odwiedziny do domu dziecka pojedziemy 22 grudnia, a w Wigilię przyjadą moi rodzice i rodzice Ewy, abyś mogła poznać swoich dziadków. Po tej wizycie w domu dziecka, kiedy nam się przedstawiłaś, zadzwoniliśmy do nich i wszystko im o tobie opowiedzieliśmy po twarzy taty było widać, że czeka na moją reakcję. - To świetnie, że poznam swoich dziadków - powiedziałam ze spokojem i zaczęłam dalej jeść zupę, choć byłam zszokowana tą informacją, bo interesowało mnie bardzo, jacy są moi dziadkowie. Czy mnie zaakceptują, polubią? Jeśli nie, to będę musiała opuścić ten dom... 22 grudnia rano zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy do domu dziecka. Znaleźliśmy panią Anię. Daliśmy jej kartkę świąteczną i złożyliśmy świąteczne życzenia. Nadeszła Wigilia Bożego Narodzenia. Bardzo się denerwowałam. Nie chciałam opuszczać Ewy i Adama – mamy i taty. Pokochałam ich. Stali się moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Po śniadaniu gotowałyśmy z mamą, a tato ubierał w salonie choinkę. W naszym domu unosił się zapach czerwonego barszczu, uszek i kompotu z suszu. Potem tata pomógł mi w doborze ubrań, ja pomogłam wybrać mu krawat, a mamie kolczyki. Zeszliśmy wszyscy odświętnie ubrani na dół i nakryliśmy do stołu. Po pewnym czasie przyjechali goście. Od progu pytali o mnie, a gdy mnie zobaczyli, serdecznie uściskali. Może jednak zostanę? Może mnie polubią? Potem zasiedliśmy do kolacji. Było bardzo przyjemnie. Po posiłku mama z tatą ubrali się i wyszli do kościoła. Ja, zmęczona wrażeniami, nie poszłam i zostałam w domu z rodzicami mamy. Umyłam się i położyłam do łóżka, a babcia opowiadała mi o dzieciństwie mamy. Gdy rodzice wrócili, dziadek już spał w salonie, a babcia nadal była ze mną. Weszli do mojego pokoju: - Madziu, idź już spać, bo jest bardzo późno. Jutro rano porozmawiacie sobie jeszcze z babcią. Dobranoc - podeszła do mnie mama i dała mi całusa. - Dobranoc - powiedział tata i też dał mi całusa. - Dobranoc mamo, dobranoc tato – odpowiedziałam, a w oczach rodziców pojawiły się łzy. - Dobranoc wnusiu - powiedziała wzruszona babcia i dała mi nawet dwa całusy. Wszyscy wyszli, ale zostawili mi światło na korytarzu, bo wolę zasypiać przy świetle. Gdy zrobiło się cicho, powiedziałam do siebie: - Teraz ufam im w 100%. Nareszcie znalazłam dom. To jest moja wymarzona rodzina - I szybko potem zasnęłam. Agata Kawerska, kl.VIb Róża i ciocia Ania Nie tak dawno, w niewielkiej wiosce Słonowo, mieszkała mała dziewczynka o imieniu Róża. Miała 6 lat, długie, rude włosy i niebieskie oczy niczym małe szparki. Była wesoła, sympatyczna i w większości spraw odważniejsza niż niejeden chłopiec. Bała się tylko jednego. Mianowicie odwiedzania cioci Ani. Róży wydawało się, że jest to staruszka o tajemniczym spojrzeniu, bardzo skryta i małomówna. Mieszkała ona sama na drugim krańcu wioski w wielkim ceglanym domu. Gdy tylko ciotka pojawiła się na horyzoncie róża szybko się ulatniała. Unikała jej, bowiem jak ognia. Pewnego razu babcia Róży - Aniela postanowiła odwiedzić siostrę i zabrać do niej swoja wnuczkę. Uznała to za świetny pomysł, ponieważ nie chciała dziewczynki zostawiać samej w domu. Róża nie mogła odmówić babci i niechętnie udała się w stronę dużej willi, która zresztą też ją przerażała. Dotarły do ogrodu. Szły ścieżką prowadzącą do drzwi. Otworzyły je. W holu stał mosiężny stojak na płaszcze. W oddali widać było schody prowadzące na górę i drzwi do pokoi. Nagle pojawiła się Ania. Przywitała się czule ze swoją siostrą, a Róży wręczyła z uśmiechem tabliczkę czekolady. Ruchem ręki zaprosiła gości do środka i pokazała przejście prowadzące do salonu. - Różyczko, czy mogłabyś przynieść moją torebkę? Zostawiłam ja na stojaku. - Dobrze, już idę. Dziewczynka udała się w stronę, którą uznała za słuszną, jednak niewłaściwą. Zastanawiała się teraz o ma zrobić. Iść w prawo.., w lewo..., prosto..., zacząć wołać pomoc? Stała tak w bezruchu. Powoli do oczu zaczęły napływać jej łzy. "Wiedziałam, że to zły pomysł, aby tu przychodzić"- pomyślała. Zaczęła się rozglądać. Zobaczyła coś, co przypominało drzwi, jednak inne niż pozostałe. Były białe i sprawiały wrażenie delikatnych, a nie ciemnych i ciężkich. Nie miała już nic do stracenia. Złapała za połyskującą klamkę i otworzyła je. Jej oczom ukazał się widok bladoróżowych ścian, łóżko z baldachimem i całe mnóstwo dziewczęcych zabawek. Podchodziła do wszystkiego po kolei, brała do rąk, zaglądała w każdy zakamarek. Naglę drzwi się uchyliły i do bajkowego pomieszczenia weszła ciocia. - Widzę, że trafiłaś do królestwa mojej wnuczki. Podoba ci się tu? Ona niestety nigdy już tu nie zaglądnie, jednak nie miałam tyle siły żeby to tak po prostu sprzątnąć. - Dlaczego już nie będzie mogła? Przecież tu jest niesamowicie! Jakie świetne zabawki i w ogóle tak pięknie! - Ona odeszła i nie wróci - Róża nadal nie rozumiała, ale nie chciała już dopytywać, bo widziała, że trafiła w słaby punkt cioci. Ciocia Ania usiadła na krześle i zaczęła pytać dziewczynki, co lubi, jakie ma zainteresowania, czy chodzi już do szkoły. Ona opowiadała z wielki przejęciem, swobodnie, tak jakby znała swoją rozmówczynię od lat. Sześciolatka zaproponowała, że będzie odwiedzała staruszkę trochę częściej, bo bardzo jej się tu spodobało. Ciocia zgodziła się od razu i widać było, że się z tego powodu niesamowicie ucieszyła. Po tych słowach obie wróciły do jadalni, gdzie czekała na nie babcia Aniela. Rozkazała szybko się ubierać i natychmiast wracać do domu, ponieważ zbierało się na burzę. Następnego dnia sześciolatka ubrała się, zjadła śniadanie i pobiegła w stronę domu cioci Ani. Zastała ja pracującą w ogrodzie. Pomogła jej się uporać z chwastami i niechcianą roślinnością. Na zmianę opowiadały sobie śmieszne historie z życia wzięte, piły lemoniadę i jadły ciasto drożdżowe. Dziewczynkę cały czas męczyła sprawa wnuczki cioci. W końcu zadała pytanie. - Ciociu, co stało się z twoją wnuczką, że nie może cię już odwiedzić? - Wiesz, to bardzo smutna historia. Na pewno chcesz jej wysłuchać? - Tak, bardzo chcę. - A więc zacznijmy od tego nieszczęsnego 18 sierpnia. Pamiętam to jakby zdarzyło się wczoraj. Zuzia przyjechała do mnie w odwiedziny razem ze swoimi rodzicami. Spędziliśmy miło czas. Ona jak zwykle bawiła się w tym pokoju, później przeszliśmy do ogrodu. Zwyczajne odwiedziny. Mój syn przygotował auto, wszyscy wsiedli i odjechali. Byłam nieco zmęczona. Położyłam się na kanapie i zasnęłam. Obudził mnie telefon. To była moja synowa. Płakała. Jej głos brzmiał bardzo niepokojąco. Wydusiła z siebie tylko słowa "Mieliśmy wypadek, Marek i Zuzia nie żyją. Jestem w domu, nic mi nie jest. Proszę przyjedź jak najszybciej. " Nogi się pode mną ugięły. Nie wiedziałam, co mam robić. Wzięłam torebkę i tak jak stałam wybiegłam na przystanek. Autobus akurat nadjechał. Wsiadłam i po pół godzinie byłam już u Magdy. Bałam się otworzyć drzwi do mieszkania. Jednak one się uchyliły i zobaczyłam ją - cała trzęsącą się, a po jej policzkach spływały łzy. Objęłam ją jak najmocniej potrafiłam. Weszłyśmy do salonu i siadłyśmy na kanapie. Ona zaczęła opowiadać o tym jak jechali, ostrożnie, nagle zza zakrętu wyjechał jakiś mężczyzna w aucie osobowym, wyprzedzał „na trzeciego”. Nie mieli gdzie uciec, Marek zahamował, samochód zaczął dachować i ustawił się do nadjeżdżającej osobówki stroną, po której siedział on z Zuzią. Tu opowieść się urwała, nie trzeba było więcej wyjaśniać. Potem wszystko działo się według niełatwej, naturalnej kolei rzeczy: pogrzeb, ustalenie winnego. Magda miała dość i wyjechała do Ameryki. Ja zostałam i musiałam jakoś pogodzić się z rzeczywistością. Wyszło na to, że zamknęłam się w sobie, uciekałam przed ludźmi, bałam się ich. Stałam się samotna, miałam tylko moją siostrę, nikogo więcej. Dużo spacerowałam, ale samotnie. Czasem jeszcze otwierałam białe drzwi prowadzące do różowego pokoju. Kiedy Aniela powiedziała mi, że przyjdzie ze swoją wnuczką, miałam co do tego mieszane uczucia, ale zebrałam się w sobie. Dzięki temu poznałam tak niesamowitą dziewczynkę ja ty. Róży odebrało mowę. Siedziała tam jakby ktoś ją zaczarował. Po chwili powiedziała - Ciociu Aniu! Od jutra zaczynam przywracać cię do życia. Dziś muszę już iść, bo się ściemnia. Dziękuje za to, że podzieliłaś się ze mną tym wszystkim. Przez następne tygodnie chodziły razem w różne miejsca. Dziewczynka pokazywała cioci, że świat nawet po utracie bliskich może być piękny. Obie z uśmiechem poznawały jego uroki. Stały się prawdziwymi przyjaciółkami. Dzięki temu, że Róża i Ania zaprzyjaźniły się, ciocia na nowo poznała świat, a Róża zrozumiała, że uprzedzenia są złe. Zaistniała między nimi prawdziwa przyjaźń dziecka z dorosłym. Aleksandra Antoszczuk, kl.VIb Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, za siedmioma górami, za siedmioma dolinami, żyła sobie mała królewna o imieniu Łucja. Pomimo swojego młodego wieku posiadała wielkie bogactwa, lecz nie była szczęśliwą dziewczynką. Otóż, gdy miała niecałe dwa lata, jej rodzice wyjechali w daleką podróż do Azji. Chcieli poznać świat. Zostawili więc swoją małą córeczkę i wyruszyli. Nieszczęście spadło na całe królestwo. Rodzice długo nie wracali, a dziewczynką zajęli się mieszkańcy pałacu. Łucja nie chciała jeść ani pić. Nie była skora do zabawy. Kaprysiła. Płakała po nocach, bo tęskniła za swoimi rodzicami. Mieszkańcy królestwa także chodzili smutni i nieszczęśliwi, obojętni na to, co dzieje się wokół nich. Wyglądało to tak, jakby cała kraina była zaczarowana. Pewnego dnia, gdy Łucja szykowała się na śniadanie, ujrzała z okna tajemniczą kobietę, która patrzyła wprost na nią. Królewna nieco się wystraszyła, jednak postanowiła ją znaleźć. Pobiegła więc i oznajmiła, że idzie popatrzeć jak sobie żyją inni ludzie. Towarzyszyła jej jedna ze służek - Adela. Kobieta wkrótce zauważyła, że dziewczynka się rozgląda, poszukując kogoś, więc spytała: - Kogoś szukasz? - A co ci do tego? – odrzekła nieprzyjemnym głosem Łucja. - W sumie to nic, ale widzę, że za kimś się rozglądasz. Z tego, co zauważyłam rzadko wychodzisz na dwór, więc nie masz znajomych. Kogo poszukujesz? - zapytała po raz drugi. - Ależ ty jesteś ciekawska. Jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć, to dzisiaj rano wprost w moje okno patrzyła jakaś dziwna kobieta. Chcę ją odnaleźć, ponieważ zauważyłam w jej twarzy coś tajemniczego, magicznego a jednocześnie znajomego. - O nie! Za nic! Nie będziemy szukały jakiejś nieznajomej kobiety. Jeszcze nam coś zrobi. - My nie, ale ja tak. Ty pójdziesz, a ja zostanę – proste ! - Tym bardziej nie ! - A jeśli będę zjadała całe posiłki, będę dużo piła i wychodziła codziennie na spacery to się zgodzisz? - Nie! Ta rozmowa trwałaby jeszcze dłużej gdyby nie pojawienie się owej tajemniczej kobiety. Dziewczynka zaczęła biec w jej kierunku, a Adela za nią. Niewiasta, trochę wystraszona, uciekała, jednak po pewnym czasie zabrakło jej sił i stanęła. Łucja prędko do niej podbiegła i nie czekając aż kobieta odetchnie, powiedziała: - Zauważyłam panią dzisiaj z okna i byłam ciekawa, dlaczego pani na mnie patrzyła. Dużo ludzi mieszka w naszym królestwie, ale nikt nigdy nie ośmielił się spojrzeć w moje okno. Kobieta nie odpowiedziała. - Dlaczego pani nie odpowiada? - zdenerwowała się dziewczynka. - Pragnę usłyszeć odpowiedź tu i teraz ! - Królewno, uspokój się. Ta pani jest niema, więc nie może mówić. Zostawmy ją w spokoju - rzekła Adela. - Aaa.. To w takim razie jak się dowiem, dlaczego spoglądała w moje okno? - Najprawdopodobniej wcale się nie dowiesz - odpowiedziała służka. - No chodź, myślę że już się na dziś wystarczająco nabiegałaś. - Zgoda, ale i tak się dowiem prędzej, czy później. Gdy dziewczyny wróciły do pałacu, Łucja prędko położyła się do łóżka po to, aby w nocy wymknąć się i pobiec do rynku - tam, gdzie spotkała kobietę. Kiedy wybiła dwunasta w nocy cichutko uchyliła swoje drzwi i na paluszkach wymknęła się na dwór. Bardzo się bała. Gdy tylko ujrzała kobietę, od razu do niej podbiegła. Niewiasta tym razem ucieszyła się bardzo na jej widok. - A więc nie mówisz? - zapytała Łucja. Kobieta tylko kiwnęła głową. Zaczęła wykonywać dziwne ruchy. - Chcesz mi coś powiedzieć? - ponownie spytała królewna. Białogłowa znów kiwnęła głową. - A masz może papier i pióro przy sobie? Napisałbyś mi wtedy co chcesz powiedzieć zaproponowała dziewczynka. Kobieta wyciągnęła pióro, papier i małą buteleczkę atramentu. Na arkuszu napisała: ,, Chodź ze mną, jestem...” i w tym momencie podleciał czarny kruk i zabrał pióro i papier. Kobieta zasmuciła się, lecz w tej chwili odezwała się Łucja: - Nie martw się. Zdążyłam przeczytać co napisałaś. Szkoda, że nadal nie wiem kim jesteś, ale ruszajmy w drogę. Niewiasta zaczęła iść w kierunku lasu. Po drodze spotkały sowę, która opowiedziała im, jak to fruwała nad całą krainą, widząc wszystkie nieszczęścia ludzkie. I wtedy dziewczynka straciła dobry humor, bo wiedziała, że te zmartwienia i smutek są przez nią. Wszyscy przecież musieli znosić jej kaprysy. Postanowiła jednak nie okazywać żalu, żeby i kobiecie idącej obok nie zrobiło się smutno. Obie były już zmęczone wędrówką. W pewnym momencie tuż przed Łucją wyrosła z ziemi ogromna wieża. Kobieta ogromnie się ucieszyła na jej widok i pokazała królewnie drzwi, przez które obie weszły do środka. Po wąskich schodach zaczęły wspinać się w górę. Na szczycie znalazły drugie drzwi, które otworzyły się przed nimi. W komnacie ujrzały siwego pana z białą brodą. Człowiek ten miał na sobie długi, granatowy płaszcz i ogromny kapelusz. Kobieta przywitała się. Dziewczynka zrobiła to samo. Było widać, że białogłowa i mężczyzna już się kiedyś widzieli. Pan kazał im usiąść, wziął różdżkę i gdy już miał nią wykonać ruch, przestraszona Łucja krzyknęła: - Co pan robi?! - Nie bój się. Twoja towarzyszka zaraz będzie mogła mówić, to ci powie, po co to wszystko. - O kim pan mówi? - O niej. - I wskazał na tajemniczą kobietę. - Jestem czarodziejem, bez obaw, nie jestem zły. Pokonałem wroga tej kobiety, ale pozostało mi jeszcze odczarowanie jej. Czarodziej machnął różdżką sześć razy, wypowiedział zaklęcie i w tej chwili kobieta odzyskała głos. - Łucjo! - Skąd wiesz, że mam tak na imię? - zapytała dziewczynka. - Moja mała Łucjo! Jestem Antonina, jestem twoją matką! - Moja matka wyjechała do Azji. Nie wróciła i pewnie nie wróci. Nigdy jej nie zobaczę! - Córeczko, to nieprawda. Wszystko ci opowiem w drodze do pałacu. Antonina wraz z Ignacym, czyli ojcem Łucji, wyjechała do Azji. Nie dotarła tam jednak, ponieważ już na początku drogi straszliwe zatęskniła za córeczką i postanowili wrócić. Gdy wracali, na ich karocę napadła wiedźma, która porwała małżeństwo. Siedziała z mężem w lochu przez pięćset dni, czekając na ścięcie głowy. Antonina uciekła, niestety jej mąż został złapany i uśmiercony. Gdy przebiegła przez bramę więzienia, przestała mówić. Na początku specjalnie jej to nie przeszkadzało, ale gdy wróciła do swojego królestwa, nikt jej nie poznał i nie pomógł. Patrzyła w okno komnaty córeczki z nadzieją, że choć ona ją rozpozna. I tak dzisiaj się stało. Łucja jak tylko to usłyszała, straszliwie się rozpłakała. Matka jednak uspokoiła ją i szły już w kierunku domu. Dopiero teraz służba rozpoznała Antoninę. Dla wszystkich stało się jasne, że to ich królowa. Postanowiono zorganizować wielką ucztę dla mieszkańców królestwa. Trwała sześć dni i sześć nocy. Antonina i Łucja żyły długo i szczęśliwie, a całe królestwo przestało być smutne, bo kiedy szczęśliwa jest ich mała królewna, szczęśliwi są i oni.