IZABELA BERDY - Filharmonia Gorzowska
Transkrypt
IZABELA BERDY - Filharmonia Gorzowska
IZABELA BERDY – oboistka Gorzów? Trochę pragmatyzm, trochę potrzeba i trochę szczęście. Po skończeniu studiów w Krakowskiej Akademii Muzycznej pracowałam w orkiestrze Sinvonia Iuventus w Warszawie – dwa lata wspólnego grania. Uznałam, że trzeba, chociażby dla higieny „muzycznej duszy” zaczerpnąć świeżości. Postanowiłam postudiować jeszcze trochę. Wybrałam Drezdeńską Hochschule Für Musik i Panią Cèline Moinet, pierwszą oboistkę Sächsissche Staatskapelle Dresden. Z Warszawy do Drezna daleko, więc zaczęłam szukać pracy bliżej Niemiec. No i tak trafiłam do Filharmonii Gorzowskiej. Egzamin, później doangaże, teraz od kwietnia stały etat. Jest świetnie! Muzycy w mojej rodzinie? Nie, nie było. Jestem pierwsza. Owszem, w moim domu rodzinnym słuchało się bardzo dużo muzyki klasycznej. Może Rodzice zauważyli moje nią zainteresowanie? W każdym bądź razie poprowadzono sześcioletnią do domu kultury, a za rok do szkoły muzycznej. I najpierw był to fortepian – przez dwanaście lat. Obój dopiero krótko przed studiami. Fortepian to Pani Karina Krupa. Jej mężem jest Pan Arkadiusz Krupa – oboista, który studiował u Pana profesora Jerzego Kotyczki… taki ciąg ważnych dla mnie osób, również kolejnych decyzji. Chociażby w sprawie wyboru instrumentu. Teraz, po latach, stwierdzam że wybór był znakomity. Jestem oboistką. Takie moje przemyślenie: pianista to samotność – próby, ćwiczenie, występy solowe, czasem tylko z orkiestrą lub kameralnie; oboista to radość przebywania z innymi, wspólnego grania. Talent jest czym pozaziemskim. Ważnym, by z niego dobrze korzystać. Również rozwijać. Starać się swoje powołanie realizować jak najlepiej – dawać słuchaczom radość, sobie sprawiać przyjemność dobrym wykonywaniem muzyki – nie tylko nutami, tempami, zapisami kompozytora, ale także tym, co mamy w sobie najlepszego – uczuciami, wrażliwością. Oj, nie popadać w rutynę. Ta zabija wrażliwość. Jest cudnie wracać z koncertu i mieć jeszcze w sobie tę muzykę, którą się podało słuchaczom. Wtedy jest pewność, że i oni ze sobą ją ponieśli. Takie specyficzne poczucie szczęścia. W pewnym sensie poczucie spokoju zarówno tego zewnętrznego, jak i wewnętrznego jest potrzebne, sądzę, każdemu, a muzykom w szczególności. Tutaj potrzeba specyficznego poczucia skupienia, odizolowania się od tego, co złe. Nie tylko od złych emocji, także złych ludzi. Konfliktów. Źli ludzie nie potrafią grać. A zwątpienia przeszkadzają. Oprócz orkiestry? Latem jeżdżę na kursy mistrzowskie, konkursy. Czasem występuję solo. Artysta? Starać się być dobrym w tym, co się robi. Starać się być użytecznym. Nieustannie pogłębiać i swoją wiedzę, i możliwości wykonawcze. Tworzyć sztukę na poziomie, który mnie zadowala – tzn. kiedy ma się uczucie dotykania czegoś nienamacalnego, eterycznego.