Bez rodzinnego domu
Transkrypt
Bez rodzinnego domu
Bez rodzinnego domu Wrócił do Polski po latach emigracji, by tu po trudach życia odpocząć. Jerzy Bressel jest właścicielem kamienicy przy ul. Olsztyńskiej w Łodzi. Nie byłoby w tym nic dziwnego większość łódzkich kamienic należała niegdyś do prywatnych właścicieli. Spadkobiercy, bo sami właściciele dawno już nie żyją, od niedawna mogą upominać się o swoją własność. Powoli odzyskują to, co im się należy, ale nie zawsze obywa się to bez problemów. Panu Jerzemu udało się, ale... nie do końca. Jest właścicielem tylko teoretycznie. Kamienicę odziedziczył po rodzicach, którzy kosztem wyrzeczeń wybudowali ją jeszcze przed wojną. W nowym, 200-metrowym domu, zamieszkali w 1927 r. Pan Jerzy miał wówczas dwa lata. Przy Olsztyńskiej się wychował i dorastał. Szczęśliwe i dostatnie jak na owe czasy, dzieciństwo w rodzinie oficera wojska polskiego, przerwała wojna. Powikłane losy rzuciły po wojnie całą rodzinę na Zachód. W Niemczech pan Jerzy zaciągnął się w 1947 roku do jeszcze istniejącej za granicą polskiej armii. Po kilku miesiącach został zdemobilizowany. Wieści z kraju, opanowanego przez komunistów, nie zachęcały do powrotu. Choć dom został daleko, trzeba było rozpocząć nowe życie na obczyźnie i tu znaleźć swoje nowe miejsce. Pojechał do Szkocji, a potem do Londynu. - Prawie rok sprzedawałem bilety w autobusach komunikacji miejskiej. Pracowałem najlepiej jak umiałem, nawet lepiej od samych Anglików. Dziwili się w firmie, że przynoszę tak dużo pieniędzy - opowiada pan Jerzy. Potem ojciec zadecydował, że pojadą dalej, do Stanów Zjednoczonych. Polacy przybywający do nowego świata, masowo zmieniali nazwiska na brzmiące lepiej po angielsku. On jako jedyny postanowił imię “George”, które ktoś po drodze wpisał mu w papiery, zmienić na polskiego Jerzego. Nie obchodziło go to, że Amerykanie będą łamali sobie język.- Gdybym się na to zdecydował, wsiąkłbym w Amerykę i zapomniał o swoim pochodzeniu. Nazwisko mam niemieckie, więc chociaż imię chciałem mieć polskie. Podobnie nie zrzekłem się polskiego obywatelstwa, choć zachęcano nas do tego mówiąc, że będzie łatwiej - podkreśla z dumą. Podczas wojny koreańskiej dostał wezwanie do armii amerykańskiej. Pojechał na przeszkolenie do Pensylwanii. Miał szczęście, nie wysłali go na pole bitwy i wojna wkrótce się skończyła.- Nie miałem zamiaru zostać w amerykańskim wojsku. Marzyłem o polskim mundurze. Brałem przykład z ojca, który karierę zakończył w stopniu pułkownika. Wkrótce odnalazł swoje miejsce. W latach 60 zaczął pracować przy eksploatacji Kanału Panamskiego. Był lock masterem, czyli kierował ruchem przepływających tamtędy statków. - Wypuszczałem okręty i zatrzymywałem je. Przepływały tamtędy olbrzymie łodzie podwodne. Czasami ruch był bardzo duży. To była bardzo odpowiedzialna praca - wyjaśnia. Nie opływał w luksusy. Oszczędzał i pracował, jak większość Amerykanów, by na starość wieść spokojny żywot. Po 23 latach pracy odszedł na zasłużoną emeryturę i zamieszkał w gorącej Kalifornii w pobliżu San Diego. Kiedy w Polsce nastąpił polityczny przełom zaczął myśleć o starym kraju i rodzinnym domu w dalekiej Łodzi. Postawił wszystko na jedną kartę. Sprzedał swój dom i amerykańskie marzenia i razem z żoną postanowili wracać. Nie było odwrotu. Nadzieje, z którymi w 1994 roku wysiadali w Polce z samolotu zaczęły się rozwiewać. W miarę jak odwiedzali kolejne urzędy w sprawie swojej kamienicy czar pryskał. Odzyskanie kamienicy nie było problemem, choć ze zdziwieniem pan Jerzy zapłacił 2 tys. dolarów, za to, że stał się legalnym właścicielem. Pomimo to okazało się, że nie mogą zamieszkać w rodzinnym domu. Urzędnicy tłumaczyli, że w ciągu 50 lat zarządzania, gmina zasiedliła kamienicę swoimi lokatorami. Nie może teraz nikogo wykwaterować, bo nie ma wolnych mieszkań. Więc oni sami muszą poszukać zastępczego mieszkania. Cios był tak silny, że postanowili zamieszkać nie w rodzinnej Łodzi, a we Wrocławiu. - Wylaliśmy dużo żółci. Gdyby nie to, że jesteśmy razem i tyle w życiu przeszliśmy, nie załamaliśmy się - mówią Bresselowie. - Wiele spraw jest dla nas niezrozumiałych. Konstytucja i przepisy są dowolnie interpretowane przez łódzkie urzędy. Lekceważą nas od siedmiu lat. Byliśmy wszędzie gdzie to jest możliwe. Przez dziesiątki lat gminnego zarządzania kamienica została zrujnowana. Czynsz tzw. regulowany, ustalany przez władze miasta, był i jest bardzo niski, poniżej 1% tzw. wskaźnika odtworzeniowego, który umożliwiłby przeprowadzanie niezbędnych remontów. Gmina pobiera cały czynsz. - Nas obciążają kosztami zarządzania. Dodatkowo także kosztami eksploatacji samego domu, opłatami za energię elektryczną i wywóz śmieci. To przecież niezgodne z prawem i nielogiczne. Takie rzeczy powinny być pokrywane z czynszu płaconego przez lokatorów.! My nie mamy ani grosza dochodu - tłumaczy koszty samego zarządu to 2-3 tys. zł rocznie, gdy tymczasem roczny przychód z czynszu płaconego przez sześć rodzin to zaledwie kilkaset złotych. Gminny zarząd, prowadzony w imieniu właścicieli, polegał m.in. na tym, że w latach 70 zaanektowano połowę działki pod budowę okolicznych bloków, nie płacąc grosza odszkodowania. Zniszczono przy okazji jedyne sanitariaty, z których korzystali mieszkańcy (w samym budynku nie było kanalizacji, jedynie woda). Wprawdzie spółdzielnia zobowiązała się "udostępnić" toalety, ale w rzeczywistości były one zdewastowane i nikt o nie nie dbał. Zarządcy w ciągu pół wieku nie pomyśleli o poprawie warunków bytowych swoich lokatorów. Teraz remont generalny kosztowałby tyle, co wybudowanie nowego budynku. Należy m.in. naprawić dach, wymienić przegniłe krokwie, doprowadzić gaz. Wszystkimi kosztami obciążani są właścicieli. Powierzchowny remont dachu wyceniono na 20 tys. zł. Gmina domaga się przejęcia zarządu, ale Bresselowie nie chcą tego zrobić, dopóki nie będą mogli zamieszkać w swoim domu. Nie chcą także spłacić naliczonych przez gminę zaległości za kilka lat wstecz.- To gmina powinna płacić za to, że zniszczyła budynek albo oddać nam go w takim stanie, w jakim go po wojnie przejmowała mówią. - Doszło do tego, że chcemy wyzbyć się tej nieruchomości, bez względu na to, jakie wiążą się z tym domem wspomnienia. Do Ameryki nie ma już powrotu. Jeżdżą tam tylko jesienią na miesiąc, gdy w Polsce robi się chłodno i deszczowo, by złapać trochę słońca. Pan Jerzy nadal nie może przyzwyczaić się do polskiego klimatu. Nawet latem jest mu za zimno. Łódź 2000r. Małgorzata Dziakońska Ciąg dalszy tej historii: Budynek ten (zdjęcie nr 1) został rozebrany, deweloper postawił wielorodzinny dom. (zdjęcie nr. 2)