fragment 1 - Videograf
Transkrypt
fragment 1 - Videograf
Rozdział I. Orchy Mimo słonecznego lata cień smutku kładł się na Mu. Każdego dnia na wyspę docierały coraz bardziej alarmujące sygnały. Już nie tylko Pont i Rok, ale i Yon zostały odcięte od reszty Archipelagu. Czyhające na łodzie i statki orchy uniemożliwiały regularną żeglugę. Ci, którym udało się umknąć morskim potworom, z szaleństwem w oczach opisywali sceny beznadziejnej walki. Były to opowieści tak fantastyczne, że sporo mieszkańców wyspy zwyczajnie nie dawało temu wiary. A jeśli nawet dopuszczano możliwość jakiegoś zagrożenia ze strony wodnych bestii, górę brało powszechne przekonanie, że mag Altus i z tym jakoś sobie poradzi. Tego ranka Manu, Kiona i Dawid pobiegli do portu, aby obejrzeć jedną z ocalałych łodzi. Jej pogruchotane maszty i burty świadczyły, że załoga stoczyła prawdziwą bitwę. – Straszne! – Kiona potknęła się i gdyby nie Dawid, dotknęłaby dłonią srebrzystego śluzu pokrywającego szczątek wiosła. – Nie mieli na pokładzie maga! – I nie związano kadłuba zaklęciami – zgodził się Dawid. – To potworne, lecz przynajmniej wiemy, z czym mamy do czynienia. – Wiemy? – zdziwił się Manu. – Tak mi się wydaje. – Dawid wszedł na chwiejący się pod stopami pokład, na resztki tego, co nim kiedyś było i z uwagą przyglądał się wyrwom w bokach statku. – Zaatakowano ich z dwóch stron, a więc nie była to jakaś samotna, zabłąkana orcha. – Polują stadami? – Na to wygląda! Te ślady świadczą, że mieli do czynienia przynajmniej z kilkoma potworami! – Dawid dotknął końcem laski plamy śluzu. Plama zasyczała i pojawiły się na niej pękające bąble. – Magiczna plazma! – okrzyk Kiony zlał się w jedno z ostrzeżeniem Dawida. – Cofnijcie się! Uskoczyli. Z pękających, pryskających bąbli unosił się smrodliwy żółty dym. – Jak na takie prymitywy są wyjątkowo groźne – Manu potarł powieki. Dym nie tylko cuchnął, lecz także szczypał w oczy. – Lepiej się wynośmy! – Kto mówi, że są prymitywne? – Kiona cofała się przed ścigającym ich dymem. – Jeśli to orchy, jeśli to one..., to po wilkołakach i wampirach zalicza się je do najbardziej przebiegłych magicznych stworzeń. – Widziałaś je? Pytanie Dawida zbiło Kionę z tropu. Zaczerwieniła się. Zaraz jednak odzyskała swoją zwykłą pewność. – Nie! – powiedziała, krzywiąc usta. – I niekoniecznie trzeba je spotkać, żeby coś o nich wiedzieć. W Księdze Dolidy obok przepowiedni, że orchy zaatakują kiedyś Archipelag, zachowała się cała masa opisów tych bestii. Szczegóły napaści na żeglarzy, rybaków, a nawet czarodziejów! – No tak – mruknął pojednawczo Dawid. Obrażona mina Kiony świadczyła o tym, że jego pytanie bardzo ją dotknęło. To było głupie, to tak, jakby zażądał, żeby się nie wtrącała! Usiłował to teraz załagodzić. – Musi być jednak sposób, żeby je pokonać. Czy w tej księdze... – O tym zadecyduje Altus! – ucięła chłodno. – Zawiadomiono już magów i czarodziejów z innych wysp. Część z nich już przybyła na Mu. Wielka Rada Magów odbędzie się jutro, najpóźniej pojutrze. – Kiona odwróciła się i pobiegła w stronę domu. – Tylu czarodziejów? – zdziwił się Manu. – Potrzeba aż tylu, żeby pokonać parę bestii!? Na oceanie wystarczyły miecze i pierścień. – Od przybytku głowa nie boli – Dawid patrzył za oddalającą się Kioną. – Co jej się stało? – Manu wskazał palcem widoczną jeszcze na końcu uliczki czarodziejkę. – Obraziła się!? – Jest wściekła! – O co? O to, że zapytałeś, czy widziała orchy? Dawid nie odpowiedział. „Takie są dziewczyny – pomyślał. – Właśnie takie”. Jakiś czas włóczyli się po mieście. Zajrzeli do „Złotego Pierścienia”, nowo otwartej gospody, gdzie wychylili po szklanicy mlecznego sekstyla, i postanowili wracać. W Domu Magów natychmiast wpadli na Flippę. – Jesteście! – warknęła, nie starając się ukryć złości. – Mam wam wysyłać zaproszenia? Obiady są w porze obiadowej! Czyżbym się myliła? – Skądże – bąknął usprawiedliwiająco Dawid. – Byliśmy w porcie... i... – Wiem, gdzie byliście – przerwała sucho Flippa – ale to żadne tłumaczenie! – Wzięła głęboki oddech i nieco łagodniej zapytała: – Jesteście głodni? – Jasne! – wykrzyknęli chórem. Flippa skinęła głową. Nie spodziewała się innej odpowiedzi. Jednym machnięciem różdżki odesłała brudne naczynia do zmywaka i nakryła stół nowymi. – Zjecie boole? Czy wolicie rybę z rusztu? Manu wlepił oczy w czarownicę, a potem poszukał pomocy u przyjaciela. – Boole, jasne, że boole! – pospieszył na ratunek Dawid. – Na całym Archipelagu nikt nie robi tego lepiej! Jest pyszne! W oczach Flippy pojawiło się rozbawienie. Przyjrzała im się badawczo, a potem ryknęła tubalnym śmiechem. – Oszuści! Wstrętni oszuści! – otarła skrajem fartucha cisnące się ze śmiechu łzy i postawiła przed nimi wazę. Boole było zielonkawą zupą, w której pływały kawałki nieznanych owoców i warzyw. Magiczna chochla – Dawid nie widział jej nigdy przedtem, musiała być więc nowym nabytkiem – błyskawicznie napełniła im talerze i podobnie jak Flippa zastygła w oczekiwaniu. Manu zanurzył łyżkę w zupie i odważnie podniósł do ust. Boole miało fantastyczny smak. Było słodkie i gorzkie, kwaśne i słone – było znakomite! Ze skrzyżowanymi na potężnej piersi rękami Flippa napawała się widokiem jedzących. Na jej ciemnej, szerokiej twarzy nie było już śladu gniewu. Popołudnie spędzili w gościnnej komnacie. Mimo że podczas jego nieobecności służyła innym przybyszom, Dawid myślał o niej jako o swojej, jak o domu. Te same zapachy, te same sprzęty – wszystko to przypominało mu miniony pobyt. Ledwo przekroczył próg, Redigus Helm i Nikodem Platus powitali go z taką radością, jakiej nigdy by się nie spodziewał. Redigus odśpiewał nawet zwrotkę powitalnej pieśni czarodziejów: Hej ho, hej ho, hej ho! Czarodziejów sto, Sto pierwszym będziesz ty, Z powietrza, dymu, mgły, Zaklęcia moc, Rzucamy w dzień, Rzucamy w noc. Śpiew brzmiał, jakby obdzierano kogoś ze skóry. Nic więc dziwnego, że Manu, którego izba sąsiadowała z pomieszczeniem Dawida, zaintrygowany wrzaskami zajrzał do jego komnaty i stanął jak wryty. – Masz gadające ściany? – Ściany? Zwariowałeś? – Dawid wzruszył ramionami, lecz zauważywszy bezradną minę przyjaciela, mruknął przepraszająco: – Wybacz! Zapomniałem, że ich nie widzisz. Wydobył z torby okulary Rotera i wręczył osłupiałemu Manu. – A teraz?! – Portrety – wyszeptał, zerkając przez szkła. – Gadające obrazy! – Hej! Hej! – Redigus Helm wychylił się do połowy z ramy i pomachał im zerwaną z głowy tiarą. – Czy to ten, o którym wspominałeś? – Nikodem Platus zademonstrował rzadko spotykaną sztukę. Jednym okiem uważnie mierzył Dawida, drugim przyglądał się Manu. – Ten sam! To sir Emanuel – rycerz króla Artura. Mój przyjaciel! – W takim razie witamy! Mam nadzieję, że będzie z niego niezły czarodziej? – Wątpię! – zaskoczony Dawid przyjrzał się z rozbawieniem przyjacielowi. – Nie sądzę, aby chciał zamienić swój miecz na laskę czarodzieja. Rozdział II. Rada Magów – Wielka Rada Magów jest zdarzeniem rzadkim! – robiąc mocno łokciami, Flippa parła ku drzwiom sali kolumnowej. – Jest tak rzadka jak zaćmienie słońca – zachichotał drepczący za nią Krrol. Jego jedyne, błękitne oko mrugnęło znacząco do Dawida. Dzięki potężnie zbudowanej, budzącej respekt czarownicy mieli szansę szybko dostać się do środka. W wykładanej marmurami, olbrzymiej komnacie panował już tłok. Wielu z zebranych magów i czarodziejów Dawid znał osobiście. Lio z Kifu pomachał mu z daleka ręką. Kilka wiedźm i czarownic zareagowało na jego widok szeptaniem i uśmiechami, a Onia, porzuciwszy swoje towarzystwo, uczepiła się rękawa Dawida i zasypała go prawdziwą lawiną słów. – Więc zdobyłeś swój topór. Wiem, wiem, wszyscy o tym tłąbią! Na Hverze, na Roku i na Mu! Topór z Ans. To jest coś! A tełaz te orchy. Okropność! Dawid ucieszył się z tego spotkania. Musiał iść jednak dalej. Flippa i Krrol wzywali go niecierpliwymi gestami. Obiecując, że się jeszcze zobaczą, pożegnał się z Onią i wrócił do Flippy. – Nie widziałaś gdzieś Kiony? – zapytał, rozglądając się po sali. – Nie! – odparła – natomiast widzę, że zajęto nam miejsca! Jazda stąd! – solidnym kuksańcem zepchnęła z ławy tłustego czarodzieja i spłoszyła kilku adeptów, których wpuszczono do sali, aby mogli przysłuchiwać się obradom Wielkiej Rady. – Nie wiecie, że pierwsze rzędy zarezerwowano dla specjalnych gości? Plącząc się w swych pelerynach, adepci bez protestu zwolnili miejsca, zastanawiając się, jak ktoś tak młody jak Dawid może zasiadać wśród dostojnych, zasłużonych czarodziejów? – Witaj, Dawidzie! – przez gęstniejący w sali tłum przepychał się ku nim łowca wilkołaków. Nieogolony, z podpuchniętymi oczami wydawał się trochę starszy. Tak samo jak w czasie sabatu odziany był w stary, myśliwski strój. Z przewieszonym przez ramię łukiem, ze zwisającym u pasa nożem wyraźnie odcinał się od wystrojonych w odświętne szaty czarodziejów. – Więc byłeś w Ans i zdobyłeś topór!? – Łowca uścisnął Dawida, błyskając w uśmiechu zębami. – Jeśli to możliwe, chętnie go obejrzę! Sterczący pod ścianą adepci wytrzeszczyli oczy. Czyżby ten szczupły, rudowłosy czarodziej był tym... tym, o którym na Archipelagu układają już pieśni? Przez chwilę pokazywali go sobie palcami, a potem strumień gości zepchnął ich w głąb sali. Słuchając jednym uchem łowcy, który opowiadał o atakach morskich potworów, krwawych jatkach, zniszczeniach i walkach, Dawid przeczesywał wzrokiem falującą ciżbę. Wypatrywał Kiony, ale wśród setki kapturów, tiar i kapeluszy było to zadanie beznadziejne. – Niebawem ogłoszą zaciąg. Mam nadzieję, że dzisiaj – łowca potrząsnął jego ramieniem – i wierzę, że weźmiesz w tym udział?! To bardzo ryzykowne ale..., ale po tym, czego dokonałeś... – Siadaj wreszcie! – Flippa energicznie pociągnęła go za płaszcz. Dawid zachwiał się i opadł na ławę. – Już się zaczyna! – Jeśli ryzykowne, to tym bardziej! – zdołał krzyknąć do łowcy, bo właśnie zerwała się burza oklasków. Łowca skinął głową i niczym wąż prześlizgnął się ku przodowi, tam gdzie do rzeźbionego, wykładanego atłasem tronu zbliżał się arcymag Altus. Szata maga jaśniała księżycową poświatą. Jego laskę otaczał równie silny blask, mieniła się złotem i błękitem. Za Altusem dostojnie kroczyli czarodzieje Zig i Zag, dalej magowie Sylviusz, Platus i Helm. Orszak zamykała Kiona. – Jest w Radzie Magów? – Dawid pochylił się w stronę Flippy. – Nic mi nie mówiła! – Bo nie jest – sapnęła Flippa. – Opiekuje się Earnem. Maską Earna! – Czym? – Nie słyszałeś o Earnie? Co z tobą? – Flippa z troską przyjrzała się Dawidowi. – To z pewnością skutki wyczerpania. Po tak długiej wyprawie, zamiast się włóczyć, należy wypoczywać! Jutro przygotuję ci napój! – Dzięki! Niemniej jednak... – wyciągając szyję, Dawid całą uwagę skupił na Kionie i niesionej przez nią masce. – Przysięgam, nigdy jej nie widziałem! – Nie? W takim razie jest gorzej niż myślałam! – Flippa z troską zerknęła na Dawida. – Ale bez obawy! Parę kropel pelunia orienta przywróci ci pamięć. To wszystko wynik tych okropnych przeżyć! Siedzący obok Krrol gruchnął śmiechem. – Będziesz pamiętał nawet to, czego nigdy nie widziałeś! Flippa rzuciła mu karcące spojrzenie i syknęła jak żmija: – Ćśśśśś, cicho! Już się zaczyna! Wielka Rada Magów to nie okazja do żartów! Jakby na życzenie czarownicy sala natychmiast umilkła. Ucichła jednak na moment, zaraz bowiem niczym grzmot przetoczył się przez nią hymn Archipelagu: Gdzie z mocą walczy moc Gdzie błękit nieba Wiatru szum Na Oceanie Czasu Ściga fale Gdzie Mu i Yon I Hveru białe skały Jest archipelag wysp Jest czarodziejów świat Tylko nielicznym znany... Słowa pieśni szumiały Dawidowi w głowie, oddalały się, cichły... Słyszał jeszcze oklaski, jakieś żądające czegoś głosy. Coś się z nim działo, nie wiedział jednak, co. Miał wrażenie, że wszystkie bez wyjątku myśli ulatują z jego czaszki, że coś je wysysa, pozostawiając pustkę. Zatrzymał jeszcze wzrok na dającym mu jakieś znaki łowcy, a potem... Potem nie było już nic. Gdy się ocknął, potwornie wierciło go w nosie. Z wysiłkiem uniósł ciężkie jak ołów powieki i dostrzegł, że leży w łóżku. W szerokim łożu, w obcej komnacie, a pochylające się nad nim niezbyt wyraźne postacie podtykają mu pod nos śmierdzące paskudztwo. – Ale... ale cuchnie! – wyszeptał, usiłując odwrócić głowę. – Co jest grane? – Nic! Teraz już nic! – głos, który go uspokajał, należał do Kiony. – Połknij to, no, już. Do końca! Krztusząc się, Dawid przełknął palące świństwo i otwarł szeroko oczy. „Więc... wreszcie się znalazłaś – pomyślał. – Kto inny by przyrządził takie... Co za obrzydlistwo!” – Znalazłam? – odparowała w myślomowie Kiona. – Wcale się nie zgubiłam. To raczej ty... Szkoda gadać. Miałeś niezły odlot! A napój... Wielkie dzięki.... Osobiście przyrządziła go Flippa! No, jazda! Nie krzyw się, tylko jeden łyk. Jeszcze jeden! – Zamroczyło mnie? – Żeby tylko! – Dosyć! Wystarczy już! – Flippa sięgnęła po trzymany przez Kionę flakon. – Nie męcz go! Po tym, co przeszedł, należy mu się spokój! Odrobina spokoju! – Nie męcz? – Na twarzy Kiony pojawiło się oburzenie, mimo to nie odezwała się ani słowem. Spór z Flippą był jak walka z wiatrakami. Bez sensu. Flippa starannie zakorkowała flakon i pochyliła się nad Dawidem. – Strasznie cuchnie, ale pomaga! Sam widzisz – wróciłeś! Napędziłeś nam niezłego stracha! – Wróciłem? – Dawid usiłował się podnieść, ale był jeszcze zbyt słaby. – Skąd? Flippa dotknęła jego czoła. – Z daleka, kochaneczku, z bardzo daleka! – Sądząc po jej minie, była tym wszystkim zmartwiona. – A Rada Magów? – wyjąkał. – Przecież... miałem udzielić im... Chcieli się dowiedzieć, jak walczyć z orchami... Powinienem tam wrócić! – Na Radę? Daj spokój! Skończyła się cztery dni temu! – Jak to? Więc to znaczy, że... – To znaczy, że padłeś ofiarą penetracji! – wyjaśniła czarownica. – To był akt magii, czarnej magii, na tyle silny, że gdyby nie zaklęcia obronne, mogłoby dojść do najgorszego! Podziękuj Altusowi. On pierwszy rozpoznał Tiro. – Kogo? – jęknął oszołomiony Dawid. – Czarnoksiężnika – powiedziała cicho Kiona. – To był Tiro! Czarnoksiężnik Tiro! Miałeś nieplanowane spotkanie! Dawid wytrzeszczył oczy. W obolałej głowie czuł ogromny zamęt. Rada Magów..., czarnoksiężnik – wszystko to wydawało się tak niewiarygodne, jakby..., jakby było snem. Sennym koszmarem. Tiro tu?! W najbezpieczniejszym miejscu na świecie?! – Zna tu każdy kąt, każdy zakamarek – Kiona nadal czytała w jego myślach. Dawid nie potrafił, a może nie chciał użyć zaklęcia solferino, posługiwała się więc myślomową. – Ani wyspa, ani Dom Magów nie stanowią dla niego tajemnicy. Tu się wychował i uczył. Bądź co bądź, nie zawsze był po stronie Zła. – Wiem! Ale dlaczego zaatakował? W jaki sposób? – To nie było trudne! Wmieszał się w tłum i przybrał postać łowcy. Wystarczyło powitanie. Pamiętasz, jak cię objął, poklepywał po plecach? Właśnie wtedy udało mu się przeniknąć, sięgnąć do twych myśli. – Ale po co? – powtórzył łamiącym się głosem Dawid. Miał w oczach łzy i był wściekły, że pozwolił się podejść. – Bo chodzi mu o topór! Bo zdobyłeś topór z Ans i wiesz, gdzie go ukryto! – Wszyscy to wiedzą! To nie tajemnica! – Lecz niewielu zna zaklęcie, jakiego użyto, zatapiając topór w kamieniu. Dlatego wybrał ciebie, wniknął w twoją pamięć. A poza tym, macie swoje stare porachunki. – I udało mu się! – mruknął zrezygnowanym tonem Dawid. – Niezupełnie! Na szczęście nie do końca! – W drzwiach stał arcymag Altus. Zjawił się tak cicho, że nie tylko Dawid, ale również Flippa i Kiona nie dostrzegły wcześniej jego obecności. – Znając połowę zaklęcia, Tiro niewiele może zrobić. Choć nie wiemy, co knuje, topór nadal jest bezpieczny! – Zdradziłem mu zaklęcie! – wykrzyknął zrozpaczony Dawid. – Niczego nie zdradziłeś! – Altus zbliżył się do łóżka. – Uspokój się! Wielu lepszych od ciebie nie sprostałoby tej magii. Cóż... Moc Zła bywa często wielka, lecz nie większa od Dobra! A teraz odpoczywaj! Nim zbiorą się czarodzieje, zanim przygotują łodzie – wydobrzejesz! – Mam tu zostać?! – A myślałeś, że co? – Flippa błyskawicznie rozwiała jego nadzieje na szybkie opuszczenie łóżka. – Jest blady i czuje się podle! – oznajmiła tonem niedopuszczającym sprzeciwu. – I żadnych wizyt! – podkreśliła z naciskiem. – To dotyczy wszystkich! Wszystkich bez wyjątku! Altus ze zrozumieniem skinął głową. I w milczeniu, równie tajemniczo jak się pojawił, zniknął. Następnego ranka pod nieobecność Flippy do komnaty wtargnęli jednak uśmiechnięci Lancelot i Manu. – Wpuściła was? – zdumiał się na ich widok Dawid. – Kto? – roześmiał się w głos Lancelot – masz na myśli swojego cerbera, Flippę? Dawid ostrożnie kiwnął głową. Miał wrażenie, że siedzi w niej dzięcioł i tylko czyha na najmniejszy ruch, aby zabębnić. – A kogóż by! Cieszę się, że wpadliście, ale... ale lepiej, żeby was tu nie zastała. Potrafi być okropna! Wczoraj wyrzuciła stąd Altusa! Doprawdy... – Bez obawy! – parsknął śmiechem Manu. – Właśnie leczy Poncyliusza! Trochę to potrwa, a my tymczasem... Rozumiesz? – Nie bardzo – zaniepokoił się Dawid. – Co mu jest? Coś poważnego? – Niestety! To najcięższy przypadek! – wyszczerzył zęby Lancelot. – Ma biedak konwulsje. Okropny atak! Ha, ha, ha! Straszna kolka. Żebyś widział, jak cierpi! Rży, przeklina, wali kopytami! Manu i rycerz zataczali się ze śmiechu. – Kiedy wychodziliśmy, właśnie robiła mu lewatywę! Le – wa – ty – wę! Dawid patrzył na nich z niedowierzaniem. – I co w tym śmiesznego? – Nie kapujesz? – ciężko dysząc, Manu ocierał rękawem oczy. – Nic mu nie jest. Nic! Jest zdrowy jak... jak koń! Musieliśmy ją jakoś wywabić. Poncyliusz się poświęcił! Dawid miał głupią minę. – Wezwaliście Flippę? Do Poncyliusza? – Chyba się nie dziwisz – mruknął Lancelot. – Od chwili, gdy zniknąłeś na tej... Jak jej tam... Radzie Czarowników, nie mieliśmy żadnej wieści. Rozumiesz więc, że się niepokoiliśmy. Miasto aż huczy od plotek. – Jakich plotek!? – Że oberwałeś po głowie! – wtrącił Manu. – Że o mały włos cię nie zabili. Gdyby nie Altus, nie wiedzielibyśmy nawet, gdzie się podziałeś! A tak właściwie, co się stało? Niektórzy uważają, że to sprawka Tiro! Dawid kiwnął potakująco głową i natychmiast tego pożałował. Łup, łup, dzięcioł w jego czaszce tylko na to czekał. – To był on, z pewnością on! – wycedził przez zęby Lancelot. – Tiro to typ spod ciemnej gwiazdy, przebiegły i niebezpieczny! Zaatakował w miejscu, w którym nikt się tego nie spodziewał. Pragnąc władać smokami, musi wpierw zdobyć topór. – Ale po co? – Kocha władzę. Gdyby potrafił, zrównałby miasto z ziemią! Na razie chce tylko wydrzeć wam topór i się zemścić! – Tylko! – wyszeptał Dawid. – Ładne mi tylko! Wie, gdzie go ukryto i zna połowę zaklęcia. – Ale tylko połowę – pocieszył go Manu. – W każdym razie nie osiągnął tego, o co mu chodziło! Na schodach przed komnatą dały się słyszeć energiczne kroki. – Znikamy! – Manu dał znak Lancelotowi. – Wpadniemy tu jutro! Stan zdrowia Poncyliusza z pewnością się nie polepszy. Będzie miał drgawki i gorączkę. To jego stary numer, nauczył się go jeszcze w wojsku! – A jak się połapie? – na myśl, że czarownica mogłaby odkryć ich podstęp, Dawidowi zrobiło się gorąco. – Wykluczone! – stanowczo zapewnił Lancelot. – A gdyby nawet..., znajdzie się coś innego! Spokojna głowa! Ruszyli do drzwi i zderzyli się z Flippą. – No tak – prychnęła na ich widok – należało się tego spodziewać. Kota nie ma, myszy harcują! – Właśnie wychodzimy – rzekł z lodowatą uprzejmością Lancelot. – Odwiedziny przyjaciół nie są chyba zabronione? – I nim czarownica zdążyła ponownie otworzyć usta, zagadnął: – A jak nasz pacjent? – Nażarł się trawy, zbyt wiele trawy! Miał brzuch jak balon! – Co takiego? – udał oburzenie rycerz. Odwrócił się gwałtownie i wbił rozbawiony wzrok w Dawida. – Karmią cię takim świństwem?! Trawą?! Flippa zaniemówiła. Przypominała teraz dymiący wulkan. Jej ciemna twarz zapaliła się purpurą. – Wynocha! – wybuchnęła. – Głupie żarty! Wynocha stąd, ale już! Dawid przykrył twarz kocem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zachciało mu się śmiać. Nie miał jednak zamiaru drażnić życzliwej mu czarownicy. A może... może nie chciał tylko sprawić jej przykrości... Chichotał pod nosem, aż poczuł dotyk ręki. Nad nim stała Flippa. W jej oczach nie było złości. Przeciwnie, błąkał się w nich cień rozbawienia.